25 kwietnia 2018

Opowiadanie: Her Final Destination - Epilog [by Nessa]

Autor: Nessa

Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Spis treści:
Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie coś przenikliwego. Kolejne sekundy mijały, wydając ciągnąć się w nieskończoność i sprawiając, że Damien poczuł się tak, jakby czas nagle się zatrzymał. Bezmyślnie wpatrywał się w Jane, przez krotką chwilę mając wielką ochotę chwycić ją za ramiona i porządnie potrząsnąć; zrobić cokolwiek, byleby wymóc na niej udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Wszystko wydawało się lepsze od milczenia, zwłaszcza w tej sytuacji – chwili, w której w głowie miał jeden wielki mętlik, którego za żadne skarby nie był w stanie opanować.
Bezwiednie zacisnął dłonie w pieści, coraz bardziej podenerwowany. Czuł, że trzonek noża, który wciąż trzymał w ręce, w nieprzyjemny sposób wżyna się w skórę, ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Wiedział jedynie, że nade wszystko pragnął przerwać to szaleństwo. Poznać odpowiedzi na pytania, które dręczyły go przez cały ten czas, a które mogły zmienić wszystko. Potrzebował tego, zamierzając dać sobie i Jane szansę, którą zaprzepaścił lata temu, w impulsywny sposób decydując się na coś, czego konsekwencje prześladowały go do tej pory. Może gdyby wtedy zdołał się powstrzymać, próbując rozegrać wszystko inaczej, wtedy…
Jakie to ma teraz znaczenie?
Zacisnął usta, ledwo powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głoś. Cóż, tak – w istocie nie miało, bo i tak nie był w stanie zmienić przeszłości. Nie zmieniało to jednak faktu, że w pierwszej kolejności chciał zrozumieć.
– O co mnie pytasz? – usłyszał po chwili, która wydawała się być wiecznością.
Lśniące, szmaragdowe oczy Jane wydawały się przenikać go na wskroś. Wciąż stała naprzeciwko niego, tak blisko, że powinien czuć bijące od jej ciała ciepło, ale nic podobnego nie miało miejsca. Był tylko chłód – i to nie tylko ten, który wydawał się wypełniać świątynię, ale przede wszystkim jego samego. Lodowaty ziąb, mający swoje źródło gdzieś w jego wnętrzu, co skutecznie utrudniało mężczyźnie koncentrację, podsycając poczucie dezorientacji. To wydawało się go wyniszczać, zresztą tak jak i świadomość wyboru, przed którym postawiła go Jane, a którego za żadne skarby nie był w stanie dokonać.
Jego spojrzenie momentalnie spoczęło na bladej twarzy wciąż nieprzytomnej Liv – delikatnych, znajomych rysach kogoś, za kogo jeszcze jakiś czas temu był gotów oddać życie. Teraz bez chwili wahania był w stanie wskazać oznaki sztuczności uczucia, które łączyło ich przez cały ten czas. To było zbyt szybkie, zbyt gwałtowne, zbyt… idealne, by mogło być prawdziwe. Uczucie, które był w stanie opisać wyłącznie jako „grom z jasnego nieba” nie miało prawa istnieć, ale mimo wszystko…
– Zadałem ci bardzo proste pytanie, Jane – odezwał się ponownie, starannie dobierając słowa. Jego głos brzmiał dziwnie, nienaturalnie zachrypnięty i tak cichy, że ledwo był w stanie go rozpoznać. Och, w gruncie rzecz nie dbał o to. – Kogo kochałem – podjął, kładąc nacisk na to jedno, jedyne słowo – przez cały ten czas? Kto…?
– A jak ci się wydaje? – przerwała mu w niemalże gniewny sposób.
Chociaż ledwo był w stanie koncentrować się na niej, jej twarzy i głosie, którego przecież już nigdy więcej nie powinien usłyszeć, wyraźnie wyczuł zmianę w zachowaniu Jane – to, że wyraźnie się spięła, być może dogłębnie zraniona jego pytaniem. I chociaż nie chciał przyjąć tego do wiadomości, podświadomie czuł, że to zachowanie tłumaczyło wszystko, niezależnie od tego, czego faktycznie mógłby chcieć.
Gdyby to zależało od niego, bez chwili wahania odciąłby się od tego całego szaleństwa. Problem polegał na tym, że nie potrafił.
– Ach… – Palce mocniej zacisnęły się na nożu, chociaż nie sądził, że to w ogóle możliwe. – No tak… Tak, to chyba oczywiste – przyznał i tym razem zdołał ją sprowokować, chociaż zdecydowanie nie to było jego celem.
Śmiech, który wyrwał się z gardła Jane, pod koniec brzmiąc raczej jak szloch, miał w sobie coś przenikliwego, tym bardziej, że dźwięk odbił się echem od skrytych w mroku ścian kościoła. Zielone oczy wydawały się wręcz jarzyć w ciemności, dodatkowo utwierdzając Damiena w przekonaniu, że zdecydowanie nie miał przed sobą kogoś, kto mógłby należeć do tego świata. Ona już od dawna tutaj nie pasowała – być może jeszcze na długo przed tym, jak ją poznał, pozwalając, żeby owinęła go sobie wokół palca i…
– Jak śmiesz w ogóle zadawać takie pytania, Damien? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Zaskoczyła go tym, że nagle spojrzała na niego w niemalże błagalny sposób, oczami w podejrzany sposób zamglonymi albo… raczej zaszklonymi, chociaż irracjonalnym wydawało się, żeby mogła płakać. – Przecież wiem, że mnie rozpoznałeś. Od samego początku, od pierwszej chwili… Mogłam przybrać postać innej, ale to niczego nie zmieniało. Przyszedłeś tutaj dla mnie, bo cię wezwałam… Przyszedłeś, bo jesteśmy sobie przeznaczeni – oznajmiła spiętym, nieuznającym sprzeciwu tonem.
– Więc Liv…
Nie pozwoliła mu skończyć. Nagle odsunęła się, wydając z siebie przeciągły, wręcz gniewny jęk, który równie dobrze mógłby wydobyć się z gardła rozżalonego, rozkapryszonego dziecka.
– Liv, Liv i Liv! A kim jest Liv, co Damien? Kim ona twoim zdaniem jest?! – zapytała, ale nawet nie czekała na odpowiedź. – Jak możesz mówić o kimś, kogo nawet nie poznałeś? Wy nigdy… Kimkolwiek była ta dziewczyna, nie miałeś okazji poznać niczego, ponad jej ciało, chociaż i ono zadowoliło cię wyłącznie przez wzgląd na mnie. Tylko dlatego – wyszeptała, po czym energicznie potrząsnęła głową. Czarne włosy opadły na bladą twarz, więc odgarnęła je energicznym, gniewnym ruchem. – Cały czas byłam ja… Tylko ja, bo istniejesz dla mnie, tak jak i ja trwam dla ciebie. Przybyłeś tutaj dla mnie.
Jej słowa brzmiały nieprawdopodobnie, a może to po prostu on nie chciał przyjąć ich do świadomości. Potrzebował dłuższego czasu, żeby zinterpretować poszczególne kwestie i doszukać się ich sensu – z tym, że nawet wtedy miał wątpliwości. Z opóźnieniem dotarło do niego, że zarówno on, jak i stojąca przed nim Jane, drży, nie tyle ze strachu, co przez nadmiar emocji. Próbował je stłumić, tak jak robił to przez te wszystkie lata, ale to nie działało, niosąc ze sobą wyłącznie frustrację rozdrażnienie – i nic poza tym, bowiem ucieczka już dawno przestała przynosić ukojenie.
Czegokolwiek by nie zrobił, byłby na straconej pozycji. To wydawało się równie oczywiste, co i świadomość tego, że Jane mówiła prawdę. Być może wiedział o tym od dawna, od pierwszej chwili, kiedy podążając za Liv, bezwiednie wyobrażał sobie kolor jej oczu, jednocześnie wyczekując i obawiając się tego, że będą dokładnie takie same jak te, które wpatrywały się w niego teraz – lśniące i tak intensywnie zielone.
To wszystko od samego początku nie miało sensu. Trwał w czymś, co po prostu nie miało prawda go mieć, od miesięcy podejmując decyzje, które z perspektywy czasu wydawały się pozbawione sensu. Postępował nielogicznie już od chwili, w której zdecydował się wrócić do tego miejsca – tak po prostu, pod wpływem impulsu, który teraz jawił mu się jako czyste szaleństwo. To był ten sam impuls, który nakazał mu podążyć za Liv, który kazał mu ją wielbić i kochać, niezależnie od tego, że właściwie jej nie znał. To było niczym sen, ale…
Ten sam impuls całe wieki temu wyzwolił miłość do Jane – uczucie, które wyparowało z chwilą, w której dostrzegł jej szaleństwo i pierwszy raz zobaczył ją z krwią na rękach.
Impuls, który przecież znał, a jednak raz jeszcze dał mu się zwieść, ale…
– Cały czas robię wszystko dla nas. Naprawdę tego nie rozumiesz? – usłyszał jej nerwowy, niespokojny szept. Być może mówiła już wcześniej, ale dotychczas nie był tego świadom, pogrążony we własnych myślach i zrozumieniu, które pojawiło się tak nagle. – Czy to nie jest najwyższa oznaka miłości, kochany? Poświęciłam dla ciebie aż tyle, chociaż ty… – Jane urwała, po czym uniosła dłoń do gardła. – To również ci wybaczyłam.
– Dlaczego?
Musiał zdawać to pytanie. Miał ich wiele, na długo zapomnianych, tym bardziej, że nie sądził, że kiedykolwiek będzie w stanie je zadać.
– Z miłości – powtórzyła z uporem. – Zawsze chodziło tylko o to… Przez wszystkie te wieki – naciskała, najwyraźniej nie zamierzając odpuścić.
– Więc dlaczego zdecydowałaś się na to dopiero teraz? Gdzie byłaś, kiedy ja…? – Urwał, zresztą kończenie tego pytania wydało mu się zbędne.
– Uważasz, że to ignorancja z mojej strony? Och, Damien! – Jane spojrzała na niego rozszerzonymi do granic możliwości oczami. Wydawała się przerażona tym, co mógłby sobie pomyśleć. – Trwałam w piekle… Piekle, które sam mi zagwarantowałeś – oznajmiła, wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Nie wyobrażasz sobie, co przez cały ten czas przeżywałam… przez tyle czasu… Wiesz, jak to jest trwać w zawieszeniu, nie mogąc odejść ani ruszyć dalej? Utknęłam tutaj, mogąc co najwyżej obserwować… Wszystkie te lata. – Głos wyraźnie jej zadrżał, więc urwała, żeby złapać oddech. – Nie było nikogo, kto mógłby mieć usłyszeć albo zobaczyć. Mogłam krzyczeć i błagać, wić się w nieskończonej agonii, ale nic by nie dało… Wieczna samotność, której zawsze aż tak bardzo się bałam. Poświęciłam się dla ciebie, a ty przyniosłeś mi cierpienie i niekończącą się spiralę smutku – wyszeptała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Ale wybaczyłam ci… Zawsze wybaczam. Zawsze, bo ty jako jedyny sprawiłeś, że nie czułam się samotna. Nie ma nic gorszego, niż trwanie w pojedynkę, bez nikogo kochanego u boku.
Mogła kłamać, ale wszystko w nim aż krzyczało, że mówiła prawdę – każde z wypowiedzianych słów, jakże wypełnionych smutkiem i czymś, o co wcześniej jej nie podejrzewał: paraliżującym wręcz strachem przed tym, co ostatecznie okazało się jej codziennością przez wszystkie te lata. Zrozumienie pojawiło się nagle, chociaż nie odważył się powiedzieć tych słów na głos: tego, że jej miłość – jakże bolesna i obsesyjna – była niczym krzyk kogoś, kogo przerażała samotność. To było przerażające, ale prawdziwe, poza tym tłumaczyło, dlaczego wybrała sobie właśnie jego.
Żyła w przekonaniu, że potrzebują siebie nawzajem, tak długo, że naprawdę uwierzyła, że nie ma innego wyjścia.
– A potem pojawiła się Liv… W końcu, po tylu latach – odezwała się cicho Jane, jak gdyby nigdy nic decydując się przerwać panującą ciszę. – To było niczym olśnienie… Coś nagle drgnęło, a ja po prostu to wykorzystałam. To, że mogła mnie wyczuć… I ja mogłam poczuć ją. Okazała się moim kluczem ku wolności, który wykorzystałam – podjęła spiętym tonem. – Kluczem, który wymagał ofiar, ale czy to ma znaczenie? Życie za życie… Cena, którą od dawna byłam w stanie zapłacić. Pozostało mi czekać do dnia, w którym mogłabym to zakończyć… To dnia, w którym granice między światami przestaną istnieć. – Uśmiechnęła się blado. – Do dzisiaj.
– Nie rozumiem… Te wszystkie dziewczyny – powiedział z wahaniem, starannie dobierając słowa. – Ile ich zabiłaś, co? Przez cały ten czas… To nie wystarczyło? One miały przed sobą całe życie. Otrzymałaś dość, żeby żyć… Choćby i w ciele Liv, ale to wystarczyło – dodał z naciskiem, ale ona tylko potrząsnęła głową.
– Powiedziałam już, że ona – skinęła głową na leżące na katafalku ciało – była taka jak ja. – Po wiekach pojawiła się dziewczyna o duszy tak bardzo przypominającej moją… Ktoś, kogo również mógłbyś nazwać wiedźmą, chociaż ona nie była tego świadoma. Moje idealne naczynie… – Urwała, po czym na powrót spojrzała na Damiena. – Ale wszystko ma swoje konsekwencje. Coś za coś… Moc kosztuje. Gdybym tego nie robiła, zabrakłoby mi czasu.
Mniej więcej w tamtej chwili zrozumiał wszystko, być może w o wiele większym stopniu, niż mógłby sobie tego życzyć. Jej zachowanie, te wszystkie ofiary, to, co chciała zrobić miastu… Nie wyobrażał sobie tego, a sama myśl o Jane w pełni mocy – gotowej zabijać, tylko po to, żeby utrzymać się na szczycie – wydała mu się przerażająca. Nie mógł tak po prostu pozwolić jej wykorzystać Samhain w taki sposób, jakiego oczekiwała, bo to byłby koniec – i to zarówno tego miasta, jak i jej samej. Mogła sądzić, że właśnie tego chce i powtarzać, że to akt miłości (cóż, może faktycznie tak było), ale Damien nie potrafił tego zaakceptować.
Problem polegał na tym, że zarazem nie chciał ponownie skrzywdzić Jane. Moment, w którym odebrał jej życie… To mimo wszystko miało go prześladować, zwłaszcza teraz, kiedy dopuścił do siebie te wspomnienia. Jej zachowanie mu nie pomagało, wręcz podsycając wyrzuty sumienia, które odczuwał. Mimo wszystko wierzył, że zrobiła to dla niego, trwając w przekonaniu, że to jedyne wyjście, do którego za wszelką cenę musiała dążyć. Po tym wszystkim wciąż darzyła go uczuciem, chociaż zdecydowanie bardziej właściwa wydawała się nienawiść i pragnienie zemsty, zamiast wybaczenia. Powinien coś zrobić, ale…
Może ją kochał – w jakimś stopniu, nawet pomimo tego, że wymusiła na nim te uczucia. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że Liv stałą się cząstką jego życia, pomimo świadomości, że nigdy nawet się nie poznali.
Zabawne. Kochał martwą dziewczynę i kogoś, kto nawet nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. To wydawało się szalone, ale tej nocy chyba już nie miało być w stanie go zaskoczyć.
– A… Liv. – Spojrzał na Jane, po wyrazie jej twarzy próbując określić, jak dużo pozostało mu czasu. – Chcesz jej śmierci… ponieważ pozwoli ci powrócić. Nie jako człowiekowi, ale…
– Liv ma w sobie dość mocy, żeby oddać mi człowieczeństwo… Ale ja nie chcę być zwykłym człowiekiem, Damienie. Chcę odzyskać to, co mi odebrałeś – powiedziała cicho Jane. – Dlatego pogrzebię to miasto, żeby wszystko wróciło do normy. Wrócę do ciebie, dokładnie taka sama i dopełnię wszystkiego… Tak, jak obiecałam ci wieki temu – wyszeptała, nie odrywając od niego wzroku. – Musiałeś czekać na mnie tyle czasu… I sądzę, że teraz rozumiesz. Wtedy nie, ale teraz musisz rozumieć, czego tak bardzo pragnę.
Och, tak. Teraz rozumiał – ją, sens tego wszystkiego i to, co wydarzyło się tych pięćset lat temu. Zabił ją w takich samych warunkach, nieświadomie zabierając to, co teraz mogła dać Jane Liv – wieczne życie pod postacią kruchego, marnego człowieka, który…
Coś, czym Jane gardziła, a co mogło okazać się dla niej najlepsze – i co mógł jej ofiarować, w nadziei na to, że nowe życie wykorzysta tak, jak powinna. Może pozbawiona zdolności, które doprowadziły ją do szaleństwa, zmieniłaby wszystko, w końcu będąc w stanie normalnie żyć albo…
Może.
– Tak – przyznał tak cicho, że ledwo słyszał sam siebie. – Teraz… chyba rozumiem – dodał, a Jane spojrzała na niego z nadzieją.
– Więc to zrób – rzuciła naglącym tonem. Jej zielone oczy zabłysły, wydając się wręcz lśnić w ciemnościach. Blask świecy rzucał na bladą twarz długie, drgające cienie. – Dla mnie, kochany. Zrób to dla mnie… – powtórzyła, ale Damien tylko potrząsnął głową.
– Zrobię znacznie więcej – zapowiedział, po czym wysilił się na blady uśmiech. – Nie wiem, dlaczego pokochałaś właśnie mnie, Jane, ale… spróbuj zrozumieć, że nie potrzebujesz miłości, żeby być szczęśliwą. Nie takiej za wszelką cenę… Nie sztucznej – powiedział i zawahał się na moment. – Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa… Obie z Liv macie takie być – dodał, a Jane uniosła brwi.
– Nie rozumiem…
Nie czekał, żeby mogła skończyć. W dłoniach wciąż trzymał nóż, który mu podarowała i który zdecydował się wykorzystać, ale bynajmniej nie po to, żeby pozbawić życia dziewczynę na ołtarzu. Tej nocy jak najbardziej miała zostać złożona jedna ofiara, ale nie Liv – nie ktoś, to sobie na to nie zasłużył i kogo śmierć mogłaby pociągnąć za sobą konsekwencje w postaci zniszczenia całego miasta. Szaleństwo Jane nie było tego warte, zresztą…
Och, istniało jedno serce, które powinno przestać bić już dawno temu. Damien nie zastanawiał się, dlaczego do tej pory nie miał odwagi tego zrobić, chociaż to życie – nieskończone, przeciągające się od tylu lat – tak bardzo go męczyło. Być może wszystko sprowadzało się do przeznaczenia, a może w grę wchodziło zwykłe tchórzostwo, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla niego żadnego znaczenia.
Jane również zrozumiała, co się dzieje, ale nie dał jej szansy na reakcje. Usłyszał jedynie, że krzyknęła – być może z gniewu, a może czystego przerażenia – dźwięk ten jednak doszedł do niego jakby z oddali, przytłumiony i nieistotny. Przez krótką chwilę był świadom jedynie jakby nierealnego bólu, który musiał sam sobie zadać z chwilą, w której pokusił się o ten jeden, celny cios nożem. Odwieczny czy też nie, nie był w niczym lepszy od ludzi, kiedy zaś ostrze sięgnęło celu…
Przez pierwszych kilka sekund nic się nie działo. W zasadzie mógłby nawet zapomnieć o tym, że nóż przebił skórę, by jak gdyby nigdy nic zagłębiając się w sercu. W milczeniu wpatrywał się przed siebie, przez krótką chwilę gotów przysiąc, że wciąż widzi te lśniące, zielone oczy – na swój sposób inne niż do tej pory i bardziej ludzkie. To nie musiało o niczym świadczyć, ale bardzo chciał, żeby tak było.
A potem w końcu przyszła ulga i wszystko zniknęło.
Raz na zawsze.
~*~
Obudził ją szloch; rozdzierające zawodzenie, które wdarło się do jej świadomości, wyrywając ze snu. Czuła przeszywający ból głowy, ale ten zszedł na dalszy plan z chwilą, w której usłyszała coraz głośniejszy, przybierający na sile płacz. To wystarczyło, żeby otworzyła oczy, podrywając się do pionu tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, po czym skrzywiła się, dziwnie oszołomiona i z wrażeniem, że spała bardzo, ale to bardzo długo.
W następnej sekundzie zamarła, zdolna tylko bezmyślnie rozglądać się dookoła i próbować zrozumieć, gdzie i dlaczego była. Serce Liv omal nie wyskoczyło z piersi, kiedy uświadomiła sobie, że siedzi na zimnym, kamiennym stole – być może ołtarzu, bo sądząc po wystroju pomieszczenia, które była w stanie dostrzec w łagodnym blasku świec, najpewniej znajdowała się w kościele. Gdzie…?, pomyślała w oszołomieniu, ale przecież podświadomie wiedziała, jak przez mgłę pamiętając, gdzie wybrała się na spacer. To było jedno z ostatnich wspomnień – wędrówka przez las w okolicach dawno opustoszałej kapliczki, która wydawała się ją przyciągać jak magnes, w równym stopniu fascynując, co i niepokojąc. Pamiętała, że tam szła, ale…
Później nie było już nic prócz strachu i odległego, jakby nierealnego wspomnienia paraliżującego jej ciało bólu. Teraz z kolei znajdowała się tutaj, ale chociaż to odkrycie powinno ją przerazić, z jakiegoś powodu czuła się spokojna. To było tak, jakby jakaś jej cząstka wiedziała o czymś, czego ciało nie pamiętało, chociaż to przecież wydawało się niemożliwe.
Nie chciała zastanawiać się nad tym, co tutaj robiła i dlaczego leżała na tym stole, otoczona świecami. Uwaga Liv na powrót skupiła się na szlochu, kiedy zaś powiodła wzrokiem dookoła, na krótką chwilę zamarła, dostrzegając ślady krwi. Lepka osoka znaczyła zarówno ołtarz, jak i jej sukienkę, jednak najwięcej śladów dziewczyna dostrzegła na posadzce, choć nigdzie nie widziała ciała, z którego ta mogłaby wypływać.
Dostrzegła za to drobną, klęczącą na posadzce postać. Kobieta nie patrzyła na nią, przyciskając obie dłonie do twarzy i zanosząc się szlochem. Ciemne włosy przysłoniły policzki, ale to nie powstrzymało jej przed dostrzeżeniem spływających po bladych policzkach łez. Nieznajoma raz po raz drżała, chyba jedynie cudem będąc w stanie utrzymać równowagę, co sprawiło, że Liv zapragnęła jak najszybciej do niej dopaść i powstrzymać; zrobić… cokolwiek. Czuła, że powinna, bardziej przejęta rozpaczą nieznajomej, zupełnie jakby jakimś cudem powinna być w stanie ją zrozumieć – i to pomimo tego, że ta przecież pozostawała jej obca.
– Hej… Hej, wszystko w porządku? – zapytała cicho, a potem ostrożnie zsunęła się ze stołu, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy drobnej postaci.
Płacząca nie zareagowała od razu, wzdrygając się dopiero z chwilą, w której Liv znalazła się tuż obok i położyła jej dłoń na ramieniu. Z gardła kobiety wyrwał się jeszcze jeden cichy jęk, a potem w końcu spojrzała na stojącą przy niej dziewczynę. Miała ładne, zielone oczy i łagodnie zarumienione policzki, wciąż mokre od świeżych łez.
Liv wypuściła powietrze ze świstem, po czym bardzo ostrożnie przykucnęła naprzeciwko niej.
– Co się stało? – podjęła, siląc się na łagodny ton. – Zraniłaś się? Tutaj wszędzie jest krew, ale…
– Nie. – Nie sądziła, że kobieta w ogóle będzie w stanie jej odpowiedzieć. Jej głos okazał się melodyjny, chociaż przytłumiony przez ledwo przytłumiony szloch. – Nie jestem ranna, ale… Jestem – dodała i chociaż ostatnie słowo wydawało się całkowicie wyrwane z kontekstu, z jakiegoś powodu sprawiło, że Liv udało się blado uśmiechnąć.
– W porządku… Potrzebujesz pomocy? – drążyła dalej, jednocześnie bez pytania ujmując nieznajomą pod rękę. – Nie pamiętam, co się stało, ale… czuję, że powinnam ci pomóc. Poznałyśmy się już wcześniej? – dodała pod wpływem impulsu.
Nie rozumiała dziwnej mieszanki spokoju, ulgi i przeszywającego żalu, które ją wypełniały, ale to nie miało znaczenia. Liv już jakiś czas temu przywykła do tego, że czasami wiedziała więcej, niż mogłaby się tego spodziewać. Rozumiała ludzi, często czytając w nich niemalże jak w otwartych księgach, czym niezmiennie ich szokowała. To było niczym szósty zmysł – umiejętność, którą jedni mogliby uznać za da, a inni za przekleństwo.
W przypadku tej kobiety, Liv była w stanie doszukać się wyłącznie zagubienia i… samotności. Pragnień tak silnych, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie przejść wobec tych uczuć obojętnie. Coś ją do niej przyciągało – rodzaj podobieństwa, które dostrzegała, chociaż zarazem nie była w stanie go zinterpretować.
To i poczucie tego, że powinna przy nieznajomej być. Tak po prostu, niezależnie od wszystkiego.
Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa…
Zadrżała, porażona intensywnością tej myśli – pozornie należącej do niej, ale jednak obcej. Czuła się prawie jak wyrwana ze snu, z którego po długim czasie udało jej się wyrwać. Koszmaru, z którego uciekła, chociaż nadal miała coś do zrobienia.
Coś, co wiązało się właśnie z tą kobietą.
Poczuła ulgę, kiedy nieznajoma nie zaprotestowała, kiedy spróbowała podciągnąć ją do pionu. Obie chwiejnie stanęły na nogi, Liv dodatkowo powstrzymując swoją niespodziewaną, roztrzęsioną towarzyszkę.
– Jak masz na imię? – zapytała cicho, chociaż czuła, że i to powinna wiedzieć.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim kobieta raz jeszcze przeniosła na nią swoje lśniące, zielone oczy.
– Jane – wyszeptała i to zabrzmiało tak, jakby sama we własne słowa nie wierzyła. – Mam na imię Jane.
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

POPULARNE ILUZJE