18 lipca 2019

EVENT: Wyślij moderację na wakacje - Shiro Higurashi

Spis treści:
Shiro Higurashi (obecnie czytany)

Był to kolejny dzień na Handlarzu Iluzji. Użytkownicy spędzali czas jak zwykle, administracja dzielnie sprawowała nad wszystkim piecze i nic nie wskazywało na to, żeby dzień ten miał się czymkolwiek różnić od innych. Wtem nagle rozległo się pukanie do drzwi pokoju niezmordowanych strażników porządku. Po chwili otworzyły się one, ukazując dwie dziewczyny, gotowe pomóc jakiejś zbłąkanej duszyczce lub iść bezlitośnie skopać dupętrollom – Oczytaną i Usterkę. Od razu rozpoznały osobę, która do nich przyszła. Gustowny czerwony krawat oraz niebieska szykowna czapka nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że jest to Magiczny Osioł.
- O, Osiołek witaj - przywitały go, na co zwierzak ukłonił się nisko.
- Witam serdecznie drogie Panie. Mam nadzieję, że nie odrywam Pań od czegoś ważnego – zapytał niepewnie.
- Nie, ależ skąd osiołku my tylko... - zaczęła Oczytana, ale zawahała się, nie będąc przekonaną, co powinna powiedzieć. Spojrzała więc na stojącą koło niej towarzyszkę. Usterka zachichotała patrząc jednoznacznie na Oczyś, ale szybko przeniosła wzrok na Osła i odezwała się do niego.
- Nieee, spokojnie. Mów, co cię do nas sprowadza?
- Ostatnimi czasy zauważyłam, że Panie, mam tu na myśli administrację tego wspaniałego miejsca, pracują bez odpoczynku, pilnując serwera. Chciałbym więc zaproponować szanownym Panią zasłużony urlop. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że są Panie zapewne niezwykle zajęte i nie mogą zostawić serwera samego sobie na zbyt długo. Jednakże, jeśli można, pozwoliłbym sobie sugerować, że jakiś, choćby weekendowy, odpoczynek od pracy byłby wskazany dla zdrowia Pań.
Po tym wywodzie osiołek wyjął z pomocą magii z torby kopertę i podał kobietom, uśmiechając się do nich niepewnie. Oczytana rozczuliła się, widząc troskę osiołka i wyciągnęła rękę po kopertę. Obejrzała ją dokładnie, po czym otworzyła, by zapoznać się z jej treścią. Było to zaproszenie do włości hrabstwa de Mortein. Kobieta uniosła brwi ze zdziwienia, kto w końcu spodziewałby się od Osła zaproszenia do posiadłości jakiegoś hrabstwa? Termin był wyznaczony na dowolny weekend - od piątkowego południa do niedzieli rano. Jedynym dziwnym elementem był wymóg, by nie brać ze sobą telefonu, komputera, ani żadnej innej elektroniki. Nie było to typowe, ale uznano, że prawdopodobnie Osioł chce, by administracja naprawdę odpoczęła od świata. Zresztą krótki weekend szło wytrzymać na odwyku. Dziewczyny spojrzały po sobie, uśmiechając się. Następnie przytuliły osiołka i zniknęły na chwilę za drzwiami ogłosić reszcie radosną nowinę.
W najbliższy weekend, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, przed barem Gillbys stanęła minimalistycznie zdobiona karoca w starym stylu. Schludnie ubrany woźnica w średnim wieku zszedł zgrabnie na ziemię i otworzył drzwi od karocy, z której wysiadł odświętnie ubrany Osiołek. Wprawdzie do spotkania było jeszcze dobre kilkanaście minut, ale przecież nie wypadałoby kazać damą czekać. O umówionej porze cztery kobiety wyszły z budynku ciągnąć ze sobą walizki.
- Witam Panie serdecznie – przywitał się Osiołek, stając na tylnych kopytkach i kłaniając się. - Dziękuję serdecznie, że zechciały Panie skorzystać z danego zaproszenia. Proszę pozwolić zająć się Eugeniuszowi bagażami i rozgościć się w pojeździe. - Na to mężczyzna podszedł i wziął od kobiet walizki, pakując je ostrożnie pod karocę, osiołek natomiast otworzył drzwi i zaprosił gestem Panie do środka. Po chwili cztery kobiety i Osioł byli się już w pojeździe, a woźnica, zamocowawszy porządnie walizki, zasiadł na swoim stanowisku i wydał komendę, na którą ciągnięty przez konie powóz ruszył.
Po godzinie powóz w końcu zatrzymał się w docelowym miejscu. Ledwo woźnica zdążył otworzyć drzwi, a cztery kobiety już wypadły gwałtownie z karety, nie mogąc się doczekać, by zobaczyć miejsce docelowe. Jakież było ich zdziwienie, gdy zobaczyły przed sobą okazały zamek w starym stylu z otaczającymi go wielkimi połaciami zieleni. Spojrzały dość zszokowane na osła (który również wysiadł) na co ten ukłonił się i już miał coś powiedzieć, gdy zobaczył idącą od zamku parę. Mężczyzna w strojnym, staromodnym garniturze, od którego biła niezwykła pewność siebie, odezwał się do kobiet serdecznie.
- Mam zaszczyt i przyjemność powitać Panie w tych skromnych progach. Jam jest Hrabia Henryk de Mortein, a oto hrabina Hortensja de Mortein – powiedział, wskazując na stojącą koło niego kobietę w wystawnej sukni, również w starym stylu.
Po przywitaniach służba zabrała bagaże gości do ich komnat, a same Panie udały się z osłem i gospodarzami na powitalny obiad w salonie. Stół był niezwykle bogato zastawiony potrawami. Mimo iż szykowany na 6 osób i osła, sprawiał wrażenie, że i dwudziestu chłopa spokojnie by się najadło. Gospodarze nie byli pewni, w czym goście gustują, więc zarządzili tak, by było w czym wybierać i nawet najbardziej wybredna osoba lub na jakiejś dziwacznej diecie znalazła na stole coś dla siebie.
Gdy wszyscy się najedli Osiołek zabrał turystki na przechadzkę po ogrodzie, by odpocząć po podróży i obfitym posiłku. Ogród przypominał w zasadzie bardziej wielki park. Znajdowało się w nim mnóstwo drzew (przede wszystkim ozdobnych) pięknych rzeźb, ławeczek, postawionych, by odpocząć w cieniu drzew oraz przede wszystkim całe połacie kwiatów i krzaków kwitnących. Zewsząd rozchodziła się przyjemna woń kwiatów, lecz nie sposób było określić jakich. Jednak spotkany po drodze ogrodnik, znający nawet najbardziej egzotyczne rośliny w ogrodzie, wymienił nazwy wszystkich rosnących dokoła kwiatów, których woń łączyła się ze sobą, tworząc jedyną w swoim rodzaju mieszankę. Osioł-przewodnik również opowiadał gościom o zgromadzonych roślinach, mówił znane mu historię związane z nimi, oraz ciekawostki. Odpowiadał też cierpliwie na wszystkie pytania gości, najdokładniej jak tylko umiał. (Jeśli jednak czegoś nie wiedział, po prostu wołał któregoś z ogrodników, zajmujących się pracą.) W tle natomiast słychać było śpiew ptaków, które mieszkały wśród licznej zieleni, oraz szum strumyka płynącego przez ogród niczym srebrzysto niebieska wstęga.
Zwiedziwszy niezwykle rozległą część kwiatową, przyszedł czas na drugi, nieco mniejszy sektor ogrodu. Wycieczka przeszła nad rzeczką przez malowniczy, kamienny mostek i znalazła się części przeznaczoną na skalniaki, szklarnię, oraz rośliny jadalne. Osiołek robiący za przewodnika zaprowadził kobiety do szklarni, gdzie znajdowały się rośliny potrzebujące specyficznych warunków. Dział z roślinami owadożernymi wzbudził niemałe zainteresowanie. Podobnie jak ten z roślinami trującym. Nikt na szczęście niczego nie zerwał, a przynajmniej Osiołek nie zauważył tego. Po zwiedzeniu wszystkich szklarni nadszedł czas na odpoczynek po spacerze. Przechodząc wśród skalniaków, doszli do części z roślinami jadalnymi, gdzie gałęzie drzew, aż uginały się od owoców. Oczywiście wkoło nie brakowało również krzaków oraz krzaczków i grządek z roślinami wydającymi jadalne jagody. W centrum natomiast znajdowała się altanka, na której ścianach rosły róże pnące. W środku stał drewniany stolik, na którym leżało jeszcze ciepłe ciasto, świeżo zerwane owoce oraz gorąca herbata. Osiołek zaprosił Panie do stołu na chwilę przerwy od chodzenia. W przyjemnej atmosferze goście pokrzepili się popołudniową herbatką i poszli raźnie zwiedzać dalej.
Kolejnym punktem programu była część posiadłości z żywymi zwierzętami. Nie było żadnych przeciwwskazań, by pogłaskać owieczki, lub poczęstować konie chlebem. Nawet była wydzielona część z ogromnymi wolierami, gdzie latały gołębie, kanarki, słowiki, a nawet papugi. Chętne Panie mogły swobodnie wejść do klatek, usiąść na o dziwo nieskazitelnie czystych ławeczkach i nakarmić ptaki przygotowanymi przysmakami. Te natomiast chętnie podchodziły i jadły kobietom z ręki,w ogóle się nie bojąc, usiąść w pobliżu nich lub nawet (jeśli nie zostawały odgonione) na nich.
Po tym przyszedł czas na ulubioną zagrodę przewodnika. Nie trudno było się domyślić, że znajdowały się w niej właśnie osły. Parę starszych osobników pokiwało radośnie do Magicznego Osła i powiedziało coś, co tylko on mógł zrozumieć. Kiwnął przytakująco, na co parę oślic wydało z siebie charakterystyczny, głośny dźwięk, a po chwili z drewnianego domku wybiegło sześć małych osiołków, które od razu podbiegły do płotu zagrody i patrzyły się na nowe twarze.
- Proszę się nie krępować. Do zagród można swobodnie wchodzić. Tylko ostrzegam – te maluchy, mimo iż poproszone, by nie ubrudzić Paniom ubrań, mogą w radości o tym zapomnieć. Mogą Panie również poczęstować je marchewkami, które są oślim przysmakiem w tych stronach - powiedział jedyny magiczny osioł w okolicy, pokazując na stojące nieopodal kosze pełne marchewek, na co osły w stajni zarżały, czując, co się szykuje. Po chwili Osioł otworzył ostrożnie zagrodę, wpuszczając niebojące się przyszłego prania kobiety z koszami. Źrebaki na to nie traciły ani chwili i od razu zaczęły słodzić się do kobiet. Każdy był naturalnie inny, jeden ocierał się nieśmiało o nogi, zerkając z nadzieją na koszyki. Inny od razu zaczął wesoło niuchać, dając do zrozumienia, co by mu sprawiło wielką radość. Jeden – najśmielszy od razu oparł się o nogę trzymającej najniżej koszyk kobiety i zaczął go trącać łbem i rżeć domagając się poczęstunku. Dwa pozostałe stały i uśmiechały się, mając nadzieję, że któraś do nich podejdzie. Ostatni natomiast był niezwykle nieśmiały i po rozejściu się jego przyjaciół bał się sam podejść do Pań. Osiołek w krawacie skinął na matkę małego źrebaczka, która podeszła z nim do hojnych gości. Po chwili również reszta zwierząt z zagrody była koło kobiet i rżała radośnie, ponieważ każde miało nadzieję, że to właśnie jemu przypadnie następna marchewka z koszyka. W pewnym momencie kobiety, aż zaczęły się martwić, że nie starczy dla wszystkich, jednak Magiczny Osioł czuwał. Widząc to zakłopotanie, gdy zapas się nieubłaganie kończył, wyszedł z zagrody i przyniósł im nowe kosze - pełne marchewek. Sam jednak pozostał na zewnątrz zagrody, gdyż miał plan, by korzystając z okazji, że goście są zajęci, samemu podłączyć się cichaczem pod marchewkową ucztę. Ostatecznie wszystkie osły były najedzone, a kobiety, choć trochę ubrudzone piachem i słomą, to zadowolone. Wyszły radośnie z zagrody, żegnając się ze zwierzątkami i strzepnęły z siebie brud, który odpadł z łatwością.
Po tym przewodnik oprowadził je po reszcie połaci zieleni, pokazał studnię, wskazał z dala na pobliskie jezioro, które było zaplanowane na dzień następny oraz dziedziniec. Następnie zabrał je do skrzydła zamku, gdzie znajdowały się ich komnaty. Oczywiście wszystkie cztery było koło siebie, a bagaże już na nie czekały. Każdy pokój miał oddzielną łazienkę, znajdowały się w nich specjalne dzwonki, z pomocą których mogły one wezwać służbę wedle potrzeby oraz ogromne łoża. Tak wielkie, że spokojnie mogły się zmieścić wszystkie cztery na jednym. Po pokazaniu wszystkiego Osiołek zostawił je, by odpoczęły przed kolacją, która miała odbyć się za godzinę.
O ustalonej porze lokaj i Osiołek przyszli zabrać gości na kolację, która była niewiele mniej wystawna co obiad. Widać było natomiast, że wszystko jest świeżo robione i oczywiście nawet jedna potrawa nie została odgrzana. Przy stole czekali na gości również wcześniej poznani gospodarze i zapraszali do stołu. W gościnnej atmosferze wśród rozmów płynął radośnie czas. Po posiłku para pożegnała się, życząc gościom niczym niezakłóconego spoczynku. Reszta natomiast przeszła do bawialni, by mogli bez krępacji dalej rozmawiać, nie przeszkadzając służbie w sprzątaniu stołu. W przyjaznej atmosferze wśród gier i rozmów spędzili goście wieczór, a następnie zostali odprowadzeni do swoich komnat, by odpocząć przed kolejnym dniem.
Z rana służba obudziła kobiety zgodnie z zapowiedzią. (Nikt nie komentował faktu, że nie wszystkie zostały zastane śpiące w swoich własnych komnatach.) Garderobiany zaproponowały pomoc przy przebieraniu się oraz wczasowiczki zostały zapytane, czy nie potrzebują czegoś, a wszystko, czego im brakowało, zostało natychmiast dostarczone. Po porannej toalecie Osiołek przyszedł zaprowadzić administrację HI na śniadanie, które odbywało się na tarasie. Na stole zastawionym dla siedmiu osób czekało mnóstwo przysmaków i potraw adekwatnych do pory dnia. Kawa i herbata oczywiście też były dostępne bez limitu. Po posiłku kobiety zostały odprowadzone do komnat, by mogły wziąć potrzebne rzeczy na dalsze zwiedzanie, ewentualnie zmienić ubranie.
Po czasie na naszykowanie się Osiołek zaprowadził Panie nad wcześniej wspomniane jezioro, gdzie już oczekiwała łódka. Najpierw jednak zaplanowana była przechadzka brzegiem jeziora i karmienie kaczek chlebem, który leżał przygotowany. Po pokazaniu okolicy i nacieszeniu się naturą naszła pora na rejs po jeziorze.
Wsiedli wszyscy do łódki razem z dwoma mężczyznami, którzy wiosłowali, gdyż łódź była na napęd ręczny. Nikomu się nie śpieszyło, gdyż na jezioro przeznaczony był cały czas do obiadu. Oczywiście łódka nie była jedyną atrakcją. Po pół godziny dopłynęła ona do innej części jeziora, która była urządzona w plażowym klimacie. Pogoda dopisała i osoby, które pragnęły, mogły zażyć kąpieli, przebrawszy się w specjalnych kabinach. Nic nie stało również na przeszkodzie, by łowić ryby. Do tego jednakże trzeba było popłynąć łódką na środek jeziora, gdyż na płyciźnie nie zwykły one pływać. Ponadto kąpielowicze by je płoszyli. Oczywiście nikt nie był zmuszony do brania udziału w czymkolwiek, altanka, leżaki i koce na piasku kusiłyby spędzić ten czas na odpoczynku i rozmowie. Parasole dla osób wolących unikać słońca również się znalazły, tak samo, jak służba zajmująca się organizacją napoi dla gości. Przekąskami natomiast częstowali z rozwagą. W końcu byłoby niezwykle szkoda, gdyby goście nie zgłodnieli do obiadu .
Na miejscu dany był wczasowiczkom czas na chwilę odpoczynku i przebranie się po jeziornych atrakcjach. Następnie zgodnie z zapowiedzią służba przybyła, by zaprowadzić je na obiad. Gospodarze jak zawsze uczestniczyli w posiłku i ustalali z gośćmi poobiednie plany. Po jedzeniu nadszedł czas na wycieczkę do lasu. Las miał swój dziki charakter, ponieważ nikt poza hrabstwem oraz ich gośćmi nie miał tam wstępu. Dlatego też osiołek pilnował, by żaden z gości nie zgubił się. Jednak mimo to służba i tak kręciła się po okolicy, sprawdzając, czy czegoś nie potrzeba i przy okazji pilnując bezpieczeństwa. Goście mogli w tym czasie poobserwować naturę, poczęstować się rosnącymi od czasu do czasu jagodami, albo urządzić grzybobranie. Była nawet możliwość, by wybrać się na polowanie z gospodarzem, oczywiście w inne obszary lasu. W końcu nikt nie chciał zostać postrzelony przez przypadek. W lesie urządzono popołudniową herbatkę, oczywiście z przekąskami. W środku głuszy była przygotowana do tego celu polana z rozstawionym stolikiem oraz krzesłami. Oczywiście zastawa również była gotowa, a herbata już się parzyła, gdy goście podeszli do stołu. W siódemkę spędzili miło czas, a następnie powrócili do rezydencji.
Tym razem zaplanowana była przejażdżka konna. Czterej dżokeje już czekali, by poinstruować kobiety o tym, jak dosiąść konia i nie spłoszyć go. Po opanowaniu podstaw nadszedł czas na przechadzkę po łąkach. Początkowo mężczyźni prowadzili konie za uzdę, ale widząc, że zwierzęta są niezwykle spokojnie (prawdopodobnie Osioł miał w tym swój mały udział) przekazali co śmielszym Paniom lejce. Gdy jednak któraś miała ochotę na szybszą jazdę, zostało zaproponowane, by dżokeje również dosiedli się na konia i w ten sposób pojechali we dwójkę kłusem, lub nawet galopem. Cwał natomiast odpuścili zwierzakom, by nie przeciążać ich zbytnio. Osiołek cały czas kręcił się w pobliżu, o dziwo bez problemu dotrzymując kroku nawet galopującym koniom. Całą wycieczką odbyła się bez nieprzyjemnych niespodzianek, jednak zmęczyła gości (i przede wszystkim Osła), więc spokojnym stepem powrócili wszyscy do rezydencji, by dojść do ładu przed kolacją.
Posiłek opierał się głównie na dziczyźnie, upolowanej podczas wycieczki do lasu. Dla podkreślenia tego klimatu dominowały sosy grzybowe oraz z owoców leśnych. Choć nadal mimo tej przewagi każdy był w stanie znaleźć coś dla siebie. W końcu po paru posiłkach służba już doskonale widziała jakiego typu dania szczególnie przypadają do gustu gościom, a które nie cieszą się, aż takim powodzeniem.
Po jedzeniu goście przeszli do bawialni, gdzie zaplanowane były dla nich występy artystyczne. Jako pierwszy wystąpił bard, przybyłyby zabawić towarzystwo śpiewem oraz tańcem. Następny był błazen, nieszczędzący sił, by umilić czas swoimi żartobliwymi występami oraz zagadkami. Jako ostatni natomiast wystąpił gawędziarz, który zapytawszy publiczność, o czym chciałaby posłuchać, opowiedział bajkę w tak ciekawy sposób, że mimo późnej pory nikt nie zasnął. Nadszedł jednak czas by kończyć występy i udać się na spoczynek. Artyści pożegnali wspólnie wspaniałą publikę, po czym razem z gospodarzami opuścili pomieszczenie. Niezmordowani goście jeszcze chwilę dyskutowali, dzieląc się wrażeniami po spektaklu, aż zmęczenie ich nie dopadło. Osioł zaproponował więc, by dokończyć dyskusję przy śniadaniu i odprowadził wczasowiczki do swoich komnat, po czym pożegnał się z nimi.
Następny poranek wyglądał podobnie. Służba obudziła gości i po porannej toalecie zabrała na pożegnalne śniadanie. Zdawało się ono wyjątkowo wystawne, a sami gospodarze również chcieli zostawić po sobie jak najlepsze ostatnie wrażenie. Turystkom było trochę smutno, że już muszą opuszczać to przyjazne miejsce jak z bajki, ale praca wzywała. Zresztą w całej posiadłości nie było prądu, o internecie nie wspominając. Któż więc współczesny byłby w stanie wytrzymać na dłuższą metę w takich warunkach? Po śniadaniu przyszedł czas na pożegnania i podziękowania. Gospodarze zapraszali ponownie, zwłaszcza Osioł zachęcał, by wpadły one jeszcze kiedyś. Jako argumenty mówił, że nie zwiedziły one jeszcze okolicznych wiosek, oraz nie wzięły udziału w innych atrakcjach, które już nie zmieściły się w planie wycieczki, by nie obciążać zbytnio gości. W końcu ten wyjazd miał na celu danie administracji chwili wytchnienia, a nie zamęczenie nadmiarem zwiedzania i aktywności. Podczas tej rozmowy służba zaniosła do karety bagaże, a woźnica czekał gotowy, by ruszać. Na koniec jeszcze Panie przytuliły osiołka, dziękując mu za zaproszenie i wsiadły do pojazdu, wracając tym samym do domu.


Share:

17 lipca 2019

EVENT: Wyślij moderację na wakacje - Według BlackJack'a i Doktora Plagi

Spis treści:
BlackJack i Doktor Plaga  (obecnie czytany)

Kiedy Black wracał do domu po swoich zajęciach, zajrzał do skrzynki pocztowej. Po czym wyciągnął ulotkę pt."Wyślij moderację na wakacje". Przeczytał treść ulotki i od razu wbiegł do swojego pokoju, wyciągnął kartkę, ołówek i zaczął planować.

-No cóż... trzeba im jakoś pomóc -westchnął, ściągając swoją czapkę oficerską.
Po kilku godzinach planowania zaczął go rozrysowywać.
-Dla Yumi załatwię pensjonat w Norwegii. Taaa... ciepła chatka gdzie będzie mogła się odprężyć przy gorącej czekoladzie i widoku zorzy polarnej, czytając swoje ulubione książki i do tego czyste powietrze. - Uśmiechnął się i wrócił do dalszego planowania wakacji dla dziewczyn. - Czas na Melindę. Hmm... Ją to chyba zabiorę ją do innego wymiaru najlepiej do Rabenburg będzie mogła poczuć świat Fantasy na własnej skórze. Bale, dobre wino i elfie miasto nieopodal Rabenburgu, podobno znajduje się święte źródło bijące z gaju rusałek... cóż byłaby niezła przygoda jakby je odwiedziła i spotkałaby tamtejszą faunę. -Zmarszczył brwi, rozmyślając nad następną osobą. -Czas na Oczyś, a więc... może też ją zabiorę razem z Melindą do tego wymiaru, byłoby ciekawie, zwłaszcza że Rabenburg jest dużą i ciekawą twierdzą, zwłaszcza że nieopodal znajduje się krasnoludzka twierdza, więc by polubiła tamten klimat. -poczuł ból głowy, popatrzył na maskę doktora plagi leżącej obok jego czapki i wrócił do pisania. -I została mi, Usterka może by się zgodziła pójść z resztą moderacji, podziemia Rabenburgu połączone z ziemiami mrocznych elfów i ich kulturą mogłyby się jej spodobać, szczególnie że lubi mroczny zboczony klimat. Podsumujmy Yumi będzie miała trochę ciszy i spokoju w Norwegii, Melinda, Oczyś i Usterka inny wymiar w pobliżu twierdzy i klimacie fantasy... cóż może się im to spodoba.-wstał, zakładając maskę doktora plagi i poszedł się położyć na kanapie. Po godzinie widać było jego transformację, maska przylgnęła na stałe do jego twarzy, jego ubrania uformowały się w czarny płaszcz i jego głos zmienił się na łagodniejszy, lecz jeszcze bardziej mroczny. -Ach nie ma jak w domu- Rozciągnął się i zasiadł do biurka. -A co my tu mamy? -Podniósł notatki BlackJack'a i ulotkę -Hmm chyba mój tajemniczy współlokator chce wysłać moje znajome na wakacje, ale widać, że mizernie mu wychodzi, a poza tym nie wiedziałem, że on ich zna. No cóż, trzeba napisać lepszy plan, bo zasługują one na to. -Wziął notatki Jack'a, zwinął je w kulkę, wyrzucił do kosza i zaczął pisać swoje plany. -Wydaje mi się, że dobrym pomysłem byłoby posłać Yumi i Usterkę gdzieś w cieplejsze miejsce niż Norwegia i podziemia Rabenburg może wyspy kanaryjskie według mnie znacznie lepsze miejsce niż zimna Norwegia i Mroczne podziemia będą mogły zażywać kąpieli słonecznych i kąpać się w oceanie. Oczyś i Melindę zamiast do Rabensburgu wezmę je w góry, tamtejsze powietrze dobrze im zrobi i pochodzą sobie, a na koniec wypijemy grzaniec. Zamiast siedzieć w tym świecie pełnym plagi, poza tym nie jestem już tam mile widziany, po tym jak próbowałem leczyć tam ludzi z plagi. -odłożył swój ołówek i wstał -cóż czas przygotować im te wakacje, bo czas goni a mam jeszcze kilku pacjentów do wyleczenia z plagi.-założył na siebie kaptur i wyszedł z domu przygotowywać wakacje.
Share:

16 lipca 2019

Undertale: Projekt badawczy POTWÓR - Twoje i moje oczy


Autor okładki: Muko
Notka od autora: Miałaś nadzieję, że teraz Twoje życie będzie jak bajka. Wynajęłaś nowe, śliczne mieszkanie. Całkiem sama. Bez rodziny, współlokatorów czy chłopaka, którego niedawno rzuciłaś. Będziesz jak królewna we własnym królestwie. Wolna i nieskrępowana. Problem w tym, że na Twojej kanapie śpi okryty puchatym kocykiem potwór. Czy więc królewnie wypada chodzić nago po mieszkaniu?
Autor: S.
Spis treści
Zamrugał kilka razy i podniósł głowę znad umywalki. W łazienkowym lustrze ujrzał odbicie światła swojego lewego oka. Prawe wypełniała czarna, smutna pustka. Więc jednak jest ślepy na jedno oko, prawdopodobnie nieodwracalnie.

- Da się żyć z jednym okiem – pocieszył sam siebie. Starał się myśleć pozytywnie, bo i tak nic nie może na to poradzić.

Kolejną rzeczą, którą musi sprawdzić, jest stan jego duszy. To poważna operacja i musi zachować ostrożność. Jego serce sporo przeszło przez ostatnich kilka tygodni, pewnie nie będzie w najlepszym stanie. Jeden nierozsądny ruch i zrobi sobie większą krzywdę. Położył dłoń na wysokości mostka. Starał się oddychać spokojnie. Łazienkę oświetliła złota łuna, bledsze niż zazwyczaj. Tak jak myślał, nie jest jeszcze w pełni zdrowy. Małe żółte serduszko tliło się w jego dłoniach. Nie było na nim żadnych fizycznych uszkodzeń, ale zdecydowanie zbladło i osłabło, a im bielsze się stanie, tym bliżej mu do śmierci.

Jego statystyki też nie wyglądały kolorowo, odzyskał wprawdzie większość punktów zdrowia, jednak zmartwił go fakt, że całkowita liczba jego HP się zmniejszyła. Zawsze uważał siebie za silnego i wytrzymałego, teraz jest co najwyżej przeciętny. To bardzo źle, jeśli chce za jakiś czas dać sobie radę sam w świecie ludzi. Westchnął i ukrył duszę z powrotem w głębi swojej magii.

Otworzył drzwi łazienki, aby wyjść z pomieszczenia. Za oknem saloniku ujrzał światła nocnego miasta. Znalazł na ścianie włącznik sufitowej lampy. Znów musiał zamknąć oczy, bo blask żarówki go oślepił. Zamrugał przyzwyczajając wzrok do nowych warunków i rozejrzał się po pomieszczeniu. Mały, zagracony pokoik, w którym spędził dwa ostatnie miesiące. Jedyną nowością były kolory, każdy pozostały szczegół znał już doskonale.

Jednak tym, co najbardziej przykuwało jego uwagę była filigranowa istota śpiąca na kanapie. Leżała na placach, tak jak ją zostawił.

To jest człowiek? To jest ta straszna kreatura, która zepchnęła jego magiczną rasę w czeluści podziemi? Trochę żałosne.

Podszedł bliżej, aby zobaczyć jej twarz. To był błąd, mógł nigdy tego nie widzieć, byłoby mu łatwiej w życiu.

Jego dusza zabiła mocniej. Jej dziewczęca buzia, przyozdobiona aureolą miękkich włosów, jest niezwykła. Usiadł na skraju kanapy, aby jeszcze lepiej się jej przyjrzeć. Gładkie czoło, oczy udekorowane wachlarzem ciemnych rzęs, mały uroczy nosek i malinowe, lekko rozchylone usta. Była drobnej bodowy, ale miała różowe lekko pucołowate policzki, co dodawało całości uroku.

Jego wzrok powędrował niżej na jasną skórę karku, na której dojrzał fioletowe niteczki żył i dalej na wygniecione ubrania, pod którymi znajdowały się nieodkryte jeszcze tajemnice. Jej dusza. Czy jest równie nadzwyczajna? Wyciąganie jej bez wiedzy i zgody właściciela jest maksymalnie nierozsądne i niegrzeczne, prawda? Kusiło go bardzo, aby sięgnąć po jej jestestwo. Nie, dziś musi powstrzymać się przed tym szalonym pomysłem. Może nigdy jej nie zobaczy, prawdopodobnie tak będzie lepiej i dla niej i dla niego.

Znów przymknął oczy, teraz jest bardzo zmęczony. Nie ma pojęcia ile czasu spędził w łazience, ale powinien iść już spać. Jednak nie może jej tak zostawić. Delikatnie wyciągnął spod niej kołdrę i owinął w nią jej śpiące, bezwładne ciałko. Ostrożnie położył się obok. Rozłożona kanapa była sporej wielkości. Zaczął wierchem dłoni delikatnie gładzić jej miękki policzek. Chciał trwać tak jak najdłużej, ale w końcu sen zwyciężył.

***

Otworzyłaś oczy. Twoje ciało było ciężkie niczym ołów, a w ustach miałaś istną Saharę zmieszaną z bagnem nieumytych wieczorem zębów. Obrzydliwość. Przykryłaś głowę kołdrą. Pamiętasz ten sen. To był tylko sen. Chyba jeden z bardziej realistycznych i najdziwniejszych, jaki kiedykolwiek miałaś. Musisz wstać i wziąć prysznic, bo jakimś cudem zasnęłaś w ubraniach z wczorajszego dnia.

Odrzuciłaś kołdrę i wtedy zorientowałaś się, że wcale nie jesteś w swoim łóżku. Leżysz na kapie w salonie. Przerażona odwróciłaś się za siebie. Po drugiej stronie spał wciśnięty pod ścianę, otulony kocem szkielet.

Musisz się stąd ostrożnie ewakuować, aby niczego nie zauważył. Jeśli wyjdzie na jaw, że upiłaś się i zasnęłaś z nim w jednym łóżku, to już do końca świata będzie nazywał cię zboczonym człowiekiem. Cichutko wstaniesz, i jakby nigdy nic pójdziesz się wykąpać. Podnosząc się poczułaś nieprzyjemne objawy „dnia następnego”. Zdecydowanie przekroczyłaś bezpieczną dawkę alkoholu wskazaną dla twojego organizmu.

- Dzień dobry – za późno, teraz będziesz musiała wysłuchiwać jego żartów na temat twojej alkoholowej wpadki.

- Słuchaj, przepraszam! – Zaczęłaś się tłumaczyć - Ja nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

- Za dużo rezweratrolu? - Pięknie, już się zaczyna!

- No, może trochę – zaśmiałaś się nerwowo, było ci wstyd. Bałaś się nawet na niego spojrzeć. Czemu zawsze musisz być ofiarą parszywego losu? Nie, tym razem sama jesteś sobie winna.

- Cóż, widzę, że nie masz zbyt mocnej głowy do alkoholu – głowę może i masz, ale z całą flaszką wina to chyba nikt nie wygra. Przynajmniej nikt z twoimi gabarytami. Obróciłaś się w jego stronę szukając odpowiedniej riposty, wtedy spostrzegłaś, że bandaże spadły mu z głowy. Musiały się poluzować, skoro tak dawno ich nie zmieniałaś.

- Och, zaczekaj! Opatrunki Ci pospadały, trzeba je poprawić, głowa Cię nie boli?

- Właściwie boli, chyba mam kaca – zaśmiał się. Czemu mu tak wesoło? Tobie wcale nie jest do śmiechu.

- Wiedziałam, że używki mogą mieć na Ciebie zły wpływ! – Tryumfowałaś, może jak zmieniasz temat zapomni o twojej nocnej wpadce – założę się, że z papierosami jest podobnie! – Chciałaś wstać z kanapy, żeby pójść po apteczkę, ale zatrzymał cię łapiąc za skraj koszulki.

- Co jest? – Obróciłaś się w jego stronę, siedział na kanapie z dziwnie szerokim, jakby lekko przebiegłym uśmiechem. Wtedy to dostrzegłaś. Jego powieki powoli unosiły się w górę.

Czy to się naprawę dzieje? Wstrzymałaś oddech. Jego oczy naprawdę się otworzyły? W lewym ujrzałaś okrągłe światełko barwy złocistego cytrynui zatopionego w nieprzeniknionym mroku wnętrza jego czaszki. W prawym widziałaś tylko czerń. Nie wiedziałaś co czuć i myśleć. Podskoczyłaś do niego i złapałaś za jego policzki. Był zaskoczony, ale nie przejęłaś się tym.

- G!, czy Ty mnie widzisz? Twoje prawe oko. – Nie wiedziałaś co powiedzieć więcej i czy możesz się już zacząć cieszyć czy jednak powinnaś płakać.

- Widzę na lewe oko – odpowiedział spokojnie. Jednak będziesz płakać.

- Tak strasznie mi przykro! Naprawdę, mogłam zrobić więcej – Już nie potrafiłaś się opanować, twoje oczy robiły się wilgotne. Czy to przez ciebie nie widzi na jedno oko? Gdzie zawiniłaś?

- Nie! To nie Twoja wina!

- Ale nie widzisz na jedno oko, co jeśli…

- Powiedziałem, że to nie Twoja wina. Prawdopodobnie było zepsute już od dnia wypadku – próbował cię uspokoić.

- Widzisz wyraźnie, nie masz żadnych problemów? – Dopytywałaś. Chciałaś się upewnić, że przynajmniej jedno oko jest w pełni strawne.

- W nocy trochę miałem. Źle widzę w ciemnościach i długo przyzwyczajam się do światła, ale poza tym jest w porządku – powoli się uspokajałaś. Spojrzałaś jeszcze raz w to śliczne światełko.

- Jest piękne, to światełko w Twoim oku, wygląda jak błyszczący, drogocenny klejnot – odwrócił delikatnie głowę w bok, jakby chciał uniknąć twojego wzroku. Zauważyłaś jednak, jak jego twarz z białej staje się lekko żółtawa, szczególnie na kościach policzkowych.

- Twoje błyszczące oczka też są śliczne – wymamrotał.

- Są błyszczące, bo prawie się poryczałam – zaczęłaś nerwowo przecierać oczy rękami. Musisz się ogarnąć – Mam pomysł. Wczoraj świętowaliśmy moje zakończenie sesji, a dziś będziemy świętować Twój powrót do zdrowia!

- Naprawdę masz ochotę na więcej wina? Wiesz, ja nie mam nic przeciwko takiemu grzejnikowi w łóżku – uśmiechnął się zawadiacko, żółte rumieńce powoli znikały.

- Nie! Myślałam raczej o dobrym śniadaniu i kubku gorącej kawy – wyjaśniłaś. Wtedy dotarło do ciebie, że przecież G! widzi cię po raz pierwszy w życiu. Jesteś skacowana, rozczochrana a przed chwilą zbierało ci się na płacz, więc masz nos czerwony jak menel.

- Ale najpierw pójdę się szybko wykąpać i przebrać, bo wyglądam i czuję się fatalnie! – Zawołałaś odskakując od niego i biegnąc do szafy po czyste ubrania i ręcznik.

- Zrobiłbym kawę w tym czasie, ale nie wiem czy wyjdzie tak dobra jak Twoja. Musisz mi zdradzić Twój sekret – wstał z kanapy i poszedł za tobą do kuchni. Przywitała was ogromna góra niezmytych naczyń wypełniająca zlewozmywak i zajmująca niemal połowę kuchennego blatu. Teraz masz ochotę zapaść się pod ziemię.

- Ja tu zaraz posprzątam! To wszystko przez sesję! – Zawołałaś nie wiedząc, czy najpierw myć siebie czy naczynia.

- Idź się kąpać. Ja to zrobię – powiedział popychając cię w stronę łazienki.


i W „cytrynowym światełku” chodzi o kamień szlachetny o nazwie cytryn a nie owoc cytrynę. Oko G! ma barwę złocistego cytrynu.

Share:

15 lipca 2019

Deos Numbria - Początek

                 


Notka od autora: Świat nigdy nie był i nie będzie idealnym. Jego największą plagą stała się ludzkość. Zgnilizna wojen wyniszczyła go kompletnie. Wśród gruzowisk dawnego ładu udało się jednak odnaleźć pewnej grupie osób. To dzięki niej świat zaczął budować się na nowo, jednak już nigdy nie miał być taki sam. Rasa ludzka podzieliła się na dwa środowiska, które wyznaczały standardy prowadzonego życia. Od tamtej chwili mogłeś być prostym cywilem, albo naukowcem z wybitnym intelektem. Zapraszam do poznania historii świata, w którym tylko bystre głowy mają coś do powiedzenia.

Z góry pragnę uprzedzić, iż w opowiadaniu mogą pojawić się wątki 18 +, nie tylko sceny seksualne ale również bardziej brutalne, lub zawierające przekleństwa. Dlatego zalecam czytać starszym nieco użytkownikom ;3       
                                                                                                                                          AutorUsterka
                                                                                                        Autor obrazka: Usterka
Spis treści :

✝ Początek 
✝ ( obecnie czytany)
✝ Invidia cz I 
 Invidia cz II  
✝ Invidia cz III 
 
✝ Mirum cz I 
  Mirum cz II 
✝ Specjalny Dodatek 
✝ Arbitrium 
✝ Emissicius 
. . . 


                                                                       



        Dla ludzi nigdy nie było ratunku. Rasa ta sama dążyła  ku zagładzie. Czyniła wszystko, by zniszczyć nie tylko siebie, ale świat, który był dookoła. Ze zgrozą mówiło się o wszystkich kataklizmach, o zbliżającej się nieuchronnie zagładzie. Ile ostatecznie się zmieniło? Zbyt wiele. Świat, który był znany dawnym pokoleniom zniknął. Przepadł i miał już nigdy nie wrócić.
                Dawny porządek przestał rządzić światem. Jedyne co się nie zmieniło, to chęć wojen. Wojen i bogactw.  Kto jednak mógł dać ludziom najbardziej krwawe i mordercze maszyny? Odpowiedź była prosta. Tylko drugi człowiek.
                Powstawały nowe bronie, a każda coraz to bardziej mordercza. Wojny obejmowały cały świat, aż w końcu co miało wyginąć to wyginęło.  Brutalna siła wybiła samą siebie. Kto więc pozostał na tym świecie? Zwykli prości cywile, którzy uchwali się jak tylko mogli oraz… wszelacy naukowcy. Każda głowa, która miała wiele oleju w sobie, była cenna. To właśnie ich chronili tylko po to, by kolejne bronie mogły powstać.
                Nikt jednak nie przewidział tego, co się stanie ze światem, gdy właśnie te „mądre głowy” przejmą władzę. Gdy świat skupi się na nich, a wszelkie prawa zostaną podyktowane przez nich. To oni zaczęli odbudowywać świat, jednak nie był on już taki, jak dawniej.  Szanse na przeżycie mieli tylko ci, którzy zaliczali się do grupy naukowców, jeśli zaś było się zwykłym prostym człowiekiem… Cóż. Świat nie był ci przychylny. Wiele luksusów było już niedostępnych. Chociaż nie można było mówić o powstaniu slumsów czy zbiorowisk nędz, to jednak każdy dzień zdawał się być równie szary i ponury.
                Po drugiej stronie muru zapanował swoisty ład. Weterani z czasów wojen długo pławili się w blasku chwały, czas jednak leciał dalej, nie znając dla nich litości. Mówi się jednak, że część z nich zatrzymała swój wiek. Nigdy się nie zestarzeją, nie odejdą…  Dla nich świat był już jedynie placem zabaw, miejscem do eksperymentów. Zamknięte grono, które rządziło stalową ręką.
                Witamy w nowym świecie. Świecie   D e o s   N u m b r i a 
Share:

14 lipca 2019

Atak ćmy!

Autor obrazka: Pastelying

Słowem wstępu: Cała akcja zaczęła się od opowieści Usterki, którą zaatakowała ćma gdy w samym ręczniku wracała do pokoju i nie chciała się od niej odczepić. Ostatecznie z rozmów o długości odpisów na rp wyszedł pomysł na drobną zabawę. Zadaniem było zrobić jak najdłuższy opis ataku ćmy. Sama zabawa działa się już kilka miesięcy temu, ale uznałam, że fajnie będzie się tym podzielić z szerszą publicznością ;) A więc zapraszam do czytania. Przedstawiam atak ćmy z punktu widzenia grupy ludzi z Discorda Handlarza Iluzji ^^


WYJCA

Pewnego dnia siedziałam przy komputerze jak zwykle w nocy. Okno było otwarte, aby świeże nocne powietrze mogło dostać się do wnętrza mojego małego pokoju. Przeglądałam discorda, kiedy to zobaczyłam jakiś cień, który latał jakby go piorun jasny trafił. Przerażona spojrzałam w tym kierunku, aby zlokalizować oto ten obiekt i oto okazało się, że moim oczom ukazała się ogromna ćma, wielkości zeszytu, w którym dzieci z podstawówki rysują penisy, które ochrzczono "karne kutasy". Obserwowałam ją uważnie, gdy ona gwałtownie poleciała w moją stronę i uderzyła mnie w twarz, ponieważ nie zdążyłam się osłonić. Krzyknęłam tak, że pół miasta zostało obudzone w mgnieniu oka. Jednakże szybko umilkłam, gdyż ta oto ćma odleciała ode mnie i usiadła na moim monitorze.
- Ty kurwiu jeden... 
Przeklęłam ćmę, która szykowała się do następnego natarcia. Jednakże ja miałam pod ręką długopis. Ujęłam go w dłoń jakbym dobyła miecz.
- No walcz ze mną Ty nikczemna kreaturo z dna Piekieł! 
Rzuciłam wyzwanie potworowi, ten nie czekał długo, wzniósł się i przystąpił do ataku. Ja z moim oddanym długopisem z napisem "Do you wanna have a BAD MATH?" broniłam się zawzięcie. Jednakże odsłoniłam się, a potwór jakim była ta ćma, uderzył mnie w ramię. Aczkolwiek stracił panowanie nad skrzydłami i wylądował na ziemi, wtedy ja, wspaniałomyślna ja wzięłam miskę po chipsach, które jadłam przy oglądaniu serialu "Lucyfer" i zamknęłam tą kreaturę pod szklaną pułapką. Zwycięsko podniosłam długopis.
- Wygrałam tę wojnę!- Krzyknęłam z dumą


FENFRAL
Dziewczyna siedziała w spokoju, pisząc na swoim komputerze. Nic nie zakłócało jej świętego spokoju. Nagle poczuła, że coś zakłóca jej harmonię. Spojrzała za siebie. To była ona. Wielka, włochata, paskudna... ćma! Jej odwieczny wróg. Siedziała na szafie, planując jak tylko ją zaatakować. O nie. To była oznaka WOJNY! Dziewczyna nie zamierzała się poddać tej paskudzie. Spięła wszystkie mięśnie, szykując się do obrony. To miała być największa walka w jej życiu. Nawet przerwała pracę na komputerze. Ćma była PRIORYTETEM! Stanęła oko w oko z największym zagrożeniem w jej pokoju. Zaczęła poszukiwać broni. Jedyne co było pod ręką to jej legendarny klapek zagłady. Zabijała nim w przeszłości muchy, pająki... ale ćmy jeszcze nigdy. Jednak musiała zaryzykować. Podniosła go majestatycznym gestem dłoni i gromkim głosem zakrzyknęła... GIŃ PASKUDO! Klapek dumnie unosił się na linii rzutu. Jednak w chwili, gdy miał osiągnąć miejsce przeznaczenia... chybił. Wysłannik sił ciemności, pod postacią ćmy uciekł śmiejąc się z niej przez okno. Jednak była pewna, że to nie był koniec...


PATTKA
Był to mroźny wieczór, o godzinie 22:36. Przez pusty chodnik stąpała postać, a dokładniej kobieta. Dzięki lampom ulicznym, co kilka kroków można było w świetle lamp jej bladą twarz. Ciemnobrązowe włosy, piwnego koloru oczy, ciemne piegi i delikatnie zaróżowione policzki oraz nos od zimna. Miała na sobie długi płaszcz, czerwony szal oraz jakieś siwe rękawiczki. Po nogawkach można było wywnioskować, iż są to ciemno błękitne dżinsy, stopy natomiast dumnie znajdowały się w czarnych lateksowych kozakach. W jednej dłoni trzymała telefon przystawiony do ucha, najwyraźniej bardzo pochłonięta rozmową.
- Ja ci mówię, że Wacław oszukiwał w piłkarzykach!... Nie mów mi tak, ja wiem, że to jest możliwe i wiesz o tym dokładnie, że nie zmienisz mego przenajświętszego zdania.
Rzuciła oburzona do rozmówcy po drugiej stronie, jednak chwilę później parsknęła śmiechem.
- Doobra, ja kończę...No, tak, oczywiście, że cię uwieelbiam~ Papa kochana!
Oddaliła komórkę od ucha i rozłączyła się, naciskając czerwoną słuchawkę na ekranie. 22:47...Ten czas tak szybko leci, a do jej domu w bloku nadal długa droga...Heh, ciekawe, czy tym razem również ta stara zrzędliwa sąsiadka ją zaczepi waląc słynnym tekstem ''Ah, piło się i teraz do domu po ciemku się wraca?'' Uhhh, jak ona tej babki nienawidzi. Nagle ogarnęło ją dziwne przeczucie bycia obserwowaną. Przystanęła na chwilę i niepewnie rozejrzała się po pustej ulicy, gdzie to nawet auta nie jeżdżą. Szybko jednak potrząsnęła głową i przyśpieszyła kroku, przy tym włączając latarkę szykując się na kawał drogi bez żadnych lamp. Szła już dobre kilka minut, a to samo uczucie ogarnęło jej umysł. Zrobiła zmieszaną minę i rozejrzała się ponownie, jednak znowu nikogo nie dojrzała, a jedyną rzeczą, która rzuciła jej się w oczy, była ciemna uliczka po drugiej stronie ulicy. Dziewczyna nadęła policzki i tupnęła nogą, kierując światło latarki od telefonu w stronę takowej uliczki.
- To nie jest śmieszne! Wiem, że ktoś tam jest i ma się pokazać!
 Praktycznie wykrzyknęła. Czekała jakiś czas, wgapiając swój skupiony wzrok ku ciemnościach dobiegających kilka metrów przed nią, aż nagle dojrzała jakąś małą plamkę, przemieszczającą się w jej stronę...Zaraz...Od razu wytrzeszczyła oczy i zrobiła kilka kroków w tył.
- O kurwa! Helena, mam zawał! To najgorsze z najgorszych owadów, które Bóg stworzył...
Gdyby tylko miała krzyżyk przy sobie, to od razu ćma zapoznałaby się z jej ultra hiper super duper atakiem, którego by nawet sam Arceus z pokemonów pozazdrościł. Zaczęła przerażona wymachiwać komórką na wszystkie strony, przez to małe stworzonko zmierzające w jej stronę.
- A niech cię dunder świśnie!
Warknęła i wyciągnęła z torby książkę 50 twarzy Greya. Najlepsza broń na tego typu owady - już kilka nią zmiażdżyła. I tutaj zaczęła się walka szermiercza. Ćma vs porąbana kobieta. Kto wygra? Dziewczyna dumnie wymierzała książką we wszystkie strony, ćma natomiast wszystkie ataki z jej strony omijała z gracją, której to żadna z baletnic nie potrafi.
- Giń ty poczwaro z najciemniejszych piekieł!
Dodała jeszcze na sam koniec i rzuciła książką wprost przed ćmę, na co tej nie udało się wyminąć i wylądowała pod książką na asfalcie. Dziewczyna patrzyła kilka chwil na książkę, jak na największego wroga na świecie i niepewnie zaczęła szturchać ją czubkiem buta, jakby miała tym sprawdzić, czy aby na pewno ćma została dobita na amen. Wygrała...? Podniosła z obrzydzeniem książkę i spojrzała na asfalt, a dokładniej na plamę po biednym bezbronnym stworzeniu. ...Wygrała!! Ha, to dopiero z niej pogromczyni owadów! Jednak...chuj, będzie musiała się upić, bo ma zwidy i słyszy głosy, nawołujące tą biedną zmiażdżoną istotkę. Potrząsnęła głową i po dokładnym sprawdzeniu, czy książka jest już czysta, schowała ją ostrożnie z powrotem do torby i wznowiła swą drogę w podskokach, niczym dziecko, któremu to został kupiony lizak jego najskrytszych marzeń.natychmiast pokazać!

MELINDA
Wśród ciemności, przemykających cieni, zakamarków nocy, gdzie jedynym źródłem światła w zagęszczonym, wielkim lesie był blask księżyca oraz gwieździste niebo… no dobra. To było na kompletnym zadupiu, gdzie było domów tyle, co kot napłakał. Z okna jednego z nich jarzyło się nikłe, stłumione światło lampki. Przy niej była osadzona wygodnie na łóżku, okryta jedynie kocem, cienkim wręcz przez temperaturę jaka panowała, dziewczyna. W łapkach swych malutkich miała książkę, która grubością mogła się mierzyć z samą Biblią, albo innymi literaturowymi cegłami świata. Mimo, że przy takim oświetleniu łatwo o zepsute oczyska, Dziewczynie to nie wadziło. Do jej uszu docierały dźwięki zwierząt nocnych, czy to robaczków, dzięki faktowi, iż okno było uchylone na świeże powietrze z dworu, które to powoli, spokojnie przemykało się do pomieszczenia. W sumie ile ona mogła tak siedzieć? Nie wiadomo. To jedynie wie sama ona. No… albo i nie. Ale mniejsza. Ten niezmącony spokój, o ironio, zmąciła jedna. mała, malutka drobnostka. A tą drobnostką… był nalot. Nieprzewidzianego, z zaskoczenia atak jednej jednostki latającej, która powiodła tu za bladym blaskiem bijącej z lampy. Nie spodziewając się takiego zwrotu akcji, człowiek płci żeńskiej aktywował swe funkcje obronne, zamknął książkę i chwycił w gotowości na obronę. Obiektem latającym okazała się być ćma, która to obrała obecnie za cel istotę ludzką, która to znajdowała się w pokoju.
Oj, nie jest tam jakimś głupim, latającym owadem. Dobrze wie, jak większość jej pobratymców skończyła. I obiecała sobie, oj, nie puści tego płazem tym łysym małpom! Podleciała pod sufit, gdy nagle rozpoczęła pikowanie wprost na dziewczynę. Ta zaraz włączyła tryb szybkiej reakcji, co skutkiem tego było ruszenie swych górnych kończyn w ruch i zamienienie książki na broń bądź tarcze. Sposób użycia zależne jedynie od samej osoby obsługującej. Zamachnęła się raz, drugi, trzeci, czwarte przez dziesiąte, ale co to się dzieje. Ćma umknęła, uniki godne szkieleta zwanego Sansem! Owad zrobił taktyczny odwrót, jednak nie na długo, bo już zaraz przypuścił kolejny atak na humanoidalnego ssaka. Ponowne zamachy, ponowne uniki, jednak nagle ćma nie spodziewała się udziału kończyn dolnych. Zanim się zorientowała, dostała z buta, jakby właśnie walczyła z Robertem Lewandowskim, albo Kubą Błaszczykowskim, a nie z prosta, zwyczajną dziewczyną, która to postanowiła zarwać noc przez jedną, grubą jak świnia książkę. Kurs ćmy przez ten niespodziewany cios został zmieniony i obecnie kadłub owada kierował się w stronę najbliższej szafy, która była niemal naprzeciwko łóżka dziewczyny. Z hukiem zderzyła się ona z drewnianymi częściami mebla, po czym opadła bezwładnie na panele. Nie… ona tak nie skończy, nie! Powiada wam, ona jeszcze nie przegrała tego! Ona jeszcze- to były ostatnie myśli walecznej, nieustraszonej ćmy, która to dokładnie w tej chwili zakończyła swój żywot przy ingerencji osoby trzeciej. A najprościej mówiąc. Dziewczynka użyła najgroźniejszego, najstraszliwszego narzędzia, które budzi strach i panikę w niejednym owadzie - kapciem. Pozbyła się dowodów zbrodni jak i zwłok przez uchylone okno, po czym jakby nigdy nic, powróciła do swojej ukochanej czynności.

PERSEFONA
Rozsiadłam się z kawusią i lekturką w dłoni. Ni stąd ni zowąd usłyszałam delikatne dźwięki, coś podobnego do motyla. Spojrzałam na zegarek - 21:34, było napisane na cyfrowym wyświetlaczu. Spoglądam przez okno - ciemno. Ale co ni to dało, ha. Okno. Okno było otwarte! Koło lampki ewidentnie coś latało. Wypatrzyłam wzrok, przyglądam się i... Widzę ćmę. Bez zawahania chwyciłam za swojego laczka, który jeszcze przed chwilą był na mojej stopie. Stanęłam twarzą w twarz z przeciwnikiem (choć to że ćma ma twarz, jest wątpliwe). Czujnym wzrokiem goniłam owada. BAM! Pierwsza, nieudana próba. HYC! Druga porażka, tym razem ucierpiał porcelanowy aniołek, lecz teraz nie ma czasu na opłakiwanie poległych. Ściskany kapeć prawie mi uciekał, ale nadal ściskałam. SZUCH! W KOŃCU! Rozległ się okrzyk wiwatu, a kapeć znów wylądował na mojej stopie.


FENIXXS
Pewnej pięknej, letniej nocy, o porze, gdy grzeczne dzieci dawno już śpią, Feni pracowała nad swoim dziełem. Skupiała się, by odpowiednio zebrać słowa w całość, nadając temu spójnej treści. Do tego, były jej potrzebne cisza i spokój. Jednak jak to już w okrutnym i bezlitosnym świecie bywa, coś musiało jej przerwać. Tym czymś okazała się niewielkich rozmiarów ćma, czująca pociągi do jakże drogiego i bajecznego źródła światła — jej telefonu. Dziewczyna przyciemniła ekran, to jednak na nic się zdało, owad pikował wprost na wyświetlacz, aby odbić się od niego i zetknąć się z jej twarzą. Odpędzała włochate paskudztwo, to jednak nie dawało za wygraną. Kobieta ukryła się w szafie, skrzydlate stworzenie jednak nawet tam ją odnalazło. Wszelkie kryjówki na nic się zdawały. Dzielna samica musiała pokazać, kto tu jest alfą. Doskoczyła do szafki nocnej i chwyciła w dłoń swoją śmiercionośną, splamioną setki już razy posoką, broń. Łapka, czy też packa na muchy, aż rwała się do tego epickiego starcia. Przyjęła stabilną pozycję i nasłuchiwała. Z rogu pokoju dobiegało ciche bzyczenie, które być może było tylko urojeniem, jednak nie mogła czekać. Jednym susem przemierzyła połowę pomieszczenia i ciach, trafiła coś. Nie była to jednak zwierzyna, na którą polowała, zaledwie nędzna mucha. Przychyliła się i w pełnej gotowości wróciła na środek, gdzie miała najlepszą widoczność na otoczenie. Nie musiała jednak czekać długo, napastnik zaatakował. Zadał jej bolesny cios w sam środek czoła, spoliczkował ja skrzydłem i zostawił biedną, ludzką samicę, śmiejąc się z niej obelżywie w języku nocnych motyli. Cała drżała i wpatrywała się z przerażeniem, jak istny potwór odfruwa i ginie stopniowo w blasku księżyca.


(Przerywnik od Fenixxs na pokrzepienie Shiro w opisaniu ataku ćmy)

Shrio droga, my w Ciebie wierzymy,
I wcale nie cukrzymy, 
Boś ty jest fraszek Królowa, 
Do rymów stworzona twoja głowa, 
Niech cię ma w opiece Kochanowski,
 Mickiewicz i ksiądz Twardowski.
 Niech czuwają nad twoją dusza poety,
 Bo to kruchy dar, niestety

MADZIAZIEL
Była późna godzina. Między północą a 1 w nocy. Brat który miał pokój ze mną właśnie wyłączył telefon i odłożył go żeby pójść spać. Przed tym powiedział żebym się też kładła bo muszę wstać rano. Cóż nie posłuchałam się i dalej oglądałam jakieś głupoty na telefonie leżąc w miękkim łóżku. Zaczynając od satysfakcjonujących filmów kończąc na speedpaintach. Co jakiś czas zaglądałam na Discorda z nadzieją że ktoś ożyje na pewnym serwerze. Lecz nadzieja z każdą minutą malała. Gdy oglądałam film właśnie o kotach usłyszałam że coś stuka o sufit. Znałam ten odgłos i to dość dobrze. Był to albo duży komar albo ogromna ćma. Po czasie ucichło na szczęście. Najpewniej poszło spać lub wyleciało przez otwarte okno. Po chwili walczenia z lenistwem postanowiłam się ubezpieczyć i zamknąć okno. Tak teraz nie wleci ich więcej. Położyłam się znów obracając na drugi bok. "Jeszcze jeden film i idę spać" - powiedziałam do siebie w myślach. Ostatnie 4 minuty video i koniec... Lecz... Usłyszałam znów stukanie o sufit. Zatrzymałam film. "O nie czyżby znów ta ćma?" - po krótkiej chwili namysłu postanowiłam dokończyć 4 minuty video. Stukanie nie ustawało... Bałam się że za chwilę może zaatakować mnie... 2 minuty... Czyżby udało mi się uniknąć naskoku ćmy? Cieszyłam się z tego w duchu. Nienawidziłam jak takie robale idą do światła telefonu czy komputera i straszą człowieka. Jest to okropne... Ale cóż poradzić na to? Nagle moje myśli rozwiały dźwięki a raczej ich brak... Nareszcie przestała stukać o walony sufit. Odetchnęłam z ulgą. Filmik się skończył a ja postanowiłam włączyć kolejny kłamiąc samą siebie że zapomniałam o mych słowach. Niespodziewanie ta jędza ćma wyleciała w mój ekran. "O KURWA ZAWAŁ". Moje serce zaczęło szybciej bić a ja wyłączyłam telefon.(edytowane)
Wróg dalej atakował moją twarz i telefon. Próbowałam uderzyć ją dłonią lecz moje próby były daremne. Unikała lepiej tych ciosów niż Chuck Norris. Nawet jej nie smyrnęłam. Szybko rzuciłam telefon pod kołdrę. Jędza dalej atakowała co jakiś czas moją twarz. Schowałam głowę pod pościel... Chwilę ćma uderzała o nią lecz tylko chwilę. Cisza nastała... Odleciała? Nieee ona jest zbyt sprytna... Postanowiłam nie wychodzić i spać całkowicie pod kołdrą. Tak to będzie mądre rozwiązanie... Otuliłam się bardziej nią żeby było mi miło. "Ha i tak oto wygrałam robalu." Lecz czy można było to nazwać wygraną? Raczej nie... Ale mniejsza. Radość nie trwała krótko bo zaczęło być duszno i trudniej się oddychało... Postanowiłam na chwilę zrobić "dziurę" dzięki której powietrze będzie dochodziło. Lecz to okazało się błędem. Ćma która jakby podążała za ciepłem ulatującym spod kołdry wyleciała przez dziurę do mnie. Gdy poczułam że coś znów atakuje mą twarz szybko zaczęłam się motać. "Jak teraz ten robal przeżyje to po mnie". Ćma dalej unikała ataków niczym sans z Undertale na genocide. Widząc że to nie daje rezultatu szybko zarzuciłam z siebie kołdrę. Tak usłyszałam ten piękny stukot o ścianę który wcześniej irytował. Nareszcie zostawiła mnie w spokoju. Lecz zaraz... Ten stukot był inny niż od tego robaka... O n i e... W pokoju są dwie ćmy. PIERDOLE. Koszmar. Uhh. Teraz na 100% nie usnę przez obawę. Trzeba coś z tym zrobić. Owad który wcześniej mnie atakował zajął się najwyraźniej ucieczką z mieszkania. Też miał dość mego towarzystwa... Miło... Ale co mam teraz zrobić...? Tak! Wpadłam na genialny pomysł. Włączyłam telefon i postawiłam go przed sobą na łóżku - zadziała jak magnes na ćmy. Ja ostrożnie wstając żeby nie obudzić brata poszłam do rogu pokoju po siatkę na motyle. Widziałam że kiedyś się przyda!(edytowane)
Już podchodząc do łóżka słyszałam stukot o ekran telefonu. Mmm tak nareszcie czułam smak wygranej w ustach. Ostrożnie zbliżyłam się na odpowiednią odległość iiii CIACH. Udało się? Dałam radę? TAK ta jędza motała się w siatce. Ohoho i to jeszcze była ta co mnie atakowała. Nareszcie! Udało się. Ostrożnie otworzyłam okno i wzięłam robala w siatce. Bez wahania wypuściłam go na zewnątrz. Ah nie będę tęskniła. Dobra teraz została druga ćma. Usiadłam obok telefonu czekając aż poleci. Przez to że zajęłam się wypuszczaniem pierwszej ćmy to nie słyszałam kiedy stukanie ustało. Poszła spać? Odpocząć? A może zaatakuje? Nie wiedziałam czego się spodziewać... Nagle poczułam coś na prawej ręce... To była ona. Usiadła na mojej ręce. Nie wiedziałam co zrobić pierw... Drugą ręką wyłączyłam telefon w razie czego. Delikatnie wstałam żeby jej nie spłoszyć. Podeszłam najostrożniej jak mogłam do okna. Odsłoniłam firankę i wystawiłam prawą rękę. Potrząsnęłam nią delikatnie i ćma odleciała gdzieś daleko. Uff nareszcie koniec... Ostrożnie położyłam się do łóżka żeby znów nie naruszyć snu brata... Podłączyłam telefon do ładowania i wzięłam mego misia który spadł przez to zamieszanie na podłogę. Otuliłam się kołdrą a następnie przytuliłam pluszaka. Ahh ciekawe czy rano wstanę... Chwilę po tym usnęłam zapominając o zamknięciu okna ah...

(Kolejny przerywnik Fenixxs. Tym razem odnośnie dyskusji na temat pizzy)
Pizzo, Pizzo! Słońce moje,
 Kochałam ja wielce pomidorki twoje,
 Pieczarki, szyneczkę, nawet ananasa
Lecz gdzie teraz twa krasa? 
Gdzie nasze piękne chwile?
 Były ulotne jak motyle ;-;

SHIRO HIGURASHI AKA MAGICZNY OSIOŁ
Był to kolejny ,,piękny” dzień w Dusttale. Zupełna cisza. Wszędzie. Jak pyłem zasiał. W kiedyś tak zaludnionym podziemiu został już tylko jeden potwór, (w pełnym tego słowa znaczeniu). Stał on pośrodku tego, nie wiadomo czy bardziej zaśnieżonego, czy zakurzonego lasu. Przed chwilą zabił już człowieka, więc zasadniczo nie miał teraz nic do roboty. 
- No to, skoro mamy chwilę czasu, to co teraz chcesz porobić bracie? - zapytał Murder!Sans kierując głowę ku pustce. Przynajmniej dla obserwatorów, mogłoby się wydawać że mówi do siebie, on natomiast zwracał się do swojego ,,brata", Phantom!Papyrusa. - Przejść się do Watterfall, czy może wolisz… - szkielet nie dokończył. Przerwał momentalnie wyczuwając blisko siebie ,,coś". To już był ten wyrobiony szósty zmysł mordercy. A może raczej ,,EXP Huntera''? - Czy ty też to czujesz bracie...? - zapytał Sans niepewnie.
- CO TAKIEGO SANS? CZYŻBY BYŁ TU JESZCZE KTOŚ? NIE POWINIEN BYĆ, W KOŃCU JUŻ WSZYSTKICH ZABIŁEŚ... ALE! IDŹ TO SPRAWDZIĆ! NIE OBIJAJ SIĘ LENIU, JEŻELI JEST TAM EXP TO NA CO CZEKASZ? JUŻ DO ROBOTY! SAMO SIĘ NIE ZABIJE!
Sans oczywiście posłuchał się swojego ,,brata” i momentalnie teleportował się pod drzwi ruin. Rozejrzał dokoła. Pustka. Kompletnie nic... czyżby się pomylił… Odwrócił się plecami do drzwi i rozejrzał jeszcze raz. Nikogo nie widać, ani nie słychać. Odszedł parę kroków zastanawiając się czy czasem nie oszalał. Był pewny, że coś wyczuł.
W tym momencie przez szczelinę pod drzwiami wyszła ćma. Nie był to żaden potwór. Ot zwykłą, ćma jakich na powierzchni pełno. Skąd się wzięła w Dusttale? Pewnie musiała wpaść do podziemia razem z człowiekiem, albo sama przypadkowo wpadła lub wleciała do dziury. Podążała niczym cień za człowiekiem w końcu trafiając do drzwi do Snowdin. Biedne zwierze nie wiedziało, że za nimi czeka je tak zimne miejsce. Tym bardziej ćma nie mogła wiedzieć w jak wielkim niebezpieczeństwie się właśnie znalazła. Ćma unosiła się w powietrzu patrząc na plecy szkieleta. Rozglądała się niepewnie dokoła nie wiedząc czy wracać, czy zbadać nową okolicę. Wtem wyczuła ciepło bijące od znajdującego się przed nią obiektu. Było ono najprawdopodobniej spowodowane będącą na szkielecie jeszcze ciepłą krwią dopiero co zabitej ofiary. Ćma jednakże niedbałą o to. Chciała się ogrzać, a obiekt przednią nią wydawał się do tego wręcz idealny. Podleciała więc bez zastanowienia i usiadła na jego zakrwawionej bluzie na wysokości miednicy czując przyjemną, ciepłą aurę. Szkielet natomiast nawet nie poczuł różnicy. Dalej rozglądał się dokoła chodząc w jedną i drugą.
- Dziwne, naprawdę dziwne Paps. Dałbym sobie LVL odebrać, że czułem tu coś - Sans był wyraźnie niezadowolony.
- NIE WIDZĘ TU ŻADNEGO POTWORA. HAHA, CHYBA JADNAK NAPRAWDĘ ZACZĘŁO CI ODBIJAĆ BRACIE. MOŻE TO OD TEGO EXP? MNIEJSZA! NIE MARNUJ CZASU! - Murder zastanowił się jeszcze moment i rozejrzał dokoła. Stwierdził, że brat może ma rację i zaczyna świrować?
- Masz rację bracie. Wiesz… Wpadnę na chwilę do Grillby's po butelkę keczupu i wrócę do patrolowania, ok? - zapytał się brata.
- EH…TYLKO BYŚ TAM SIEDZIAŁ PIJĄC KECZUP I SPAŁ... DOBRA TYLKO SZYBKO - odpowiedział Papyrus i po chwili obydwoje teleportowali się do baru, a nieświadoma niczego ćma z nimi.
W barze Sans wziął zza lady keczup i usiadł z głośnym westchnieniem. W tym momencie ćma widząc zbliżające się zagrożenie w postaci barowego stołka szybko opuściła dotychczasowe miejsce i zaczęła latać po barze szukając nowego miejsca do odpoczynku.
- NIE ROZSIADAJ SIĘ TAK! BIERZ BUTELKĘ I IDZIEMY NA PATROL! - wrzasnął Papyrus.
- Dobrze, już, już bracie… - powiedział kładąc butelkę na ladzie i spojrzał w stronę brata uśmiechając się do niego przyjaźnie. Następnie zmarszczył brwi i dodał. - Ale wiesz... nadal nie mogę wyzbyć się tego uczucia jakby.. coś tu było i latało koło mnie… A, i nie mówię tu o tobie!
Gdy mówił te słowa ćma wypatrzyła sobie idealne miejsce by usiąść. Była to oczywiście wspomniana wcześniej butelka keczupu. Usadowiła się na samym czubku nieświadoma jak kardynalny, by nie powiedzieć śmiertelny, błąd właśnie popełniła.
- PRZESTAŃ JUŻ ŚWIROWAĆ! BIERZ, LUB DOPIJ TEN KECZUP I IDZIEMY NA PATROL DO WATERFALL! - krzyknął wyraźnie podirytowany Papyrus.
Sans nic nie odpowiedział tylko przytaknął i sięgnął na ślepo po ulubiony napój. Trzymając go w ręku zamknął oczy, wziął wdech i przybliżył butelkę do ust. Uśmiechnął się na myśl o łyku który zaraz weźmie i otworzył oczy chcąc spojrzeć jeszcze raz na butelkę i wtedy... zobaczył, tuż przez swoim nosem ją. Wielką ćmę siedzącą na dzióbku jego butelki i poruszającą skrzydłami gotową do lotu. Odruchowo wstał rzucając butelkę na ziemię i atakując ją kością.
- Co Jest? - Krzyknął wyraźnie zdziwiony.
Ćma natomiast jakby nigdy nic odleciała spokojnie gdy tylko Dust wypuścił butlę z ręki i latała koło sufitu. Jeżeli natomiast chodzi o butelkę leżała teraz koło ściny przebita kości, a ściana i podłoga były całe w keczupie, którego Sans nie zdążył dopić. Szkielet pożałował w duchu tej straty, ale teraz miał inne zmartwienie.
- O, WIĘC JEDNAK NIE ZWARIOWAŁEŚ... DO KOŃCA, BRACIE - skomentował Papyrus. - A TERAZ NIE GAP SIĘ JAK CIELE NA MALOWANE WROTA I ZABIJ TO! - zarządził fantom. Na słowa brata Sans natychmiast otrzeźwiał i uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Z przyjemnością - odpowiedział rzucając w zwierze kością, które latało koło sufitu. Ćma jednak okazała się być godniejszym przeciwnikiem niż połowa potworów w podziemiu. Zrobiła zwinny unik przed kością szkieletu i dalej spokojnie latała. Sansa zdumiało to pudło no ale… Prawda jest taka, że nigdy nie celował w coś tak małego. Wystrzelił kolejną kość i jeszcze jedną, ale zwierze nadal latało nietknięte. Zwróciło jednak uwagę na szkielet. Podleciało momentalnie do Sansa, który okazał się wcześniej być naprawdę miłym siedzeniem. Szkielet cofnął się o krok zaskoczony szarżą przeciwnika. Stworzył w dłoni kość i wymachiwał nią we wszystkie strony.
- TRAF TO! TO TYLKO MALEŃKA ĆMA! ZABIJAŁEŚ JUŻ GROŹNIEJSZYCH WROGÓW - darł się Papyrus wniebogłosy.
- Staram się! Problem jest właśnie w rozmiarze!
Ćma dalej zbliżała się do szkieleta unikając zręcznie wszelkich ataków, aż usiadła mu na głowie. Szkielet krzyknął na to w furii miotając się we wszystkie strony próbując zrobić coś ze zwierzęciem. Owad natomiast, gdy tylko dłoń szkieleta zbliżała się do niego odfruwał i siadał na innej części jego ciała. Za to kurz z bluzy Sansa latał w powietrzu tak, że po chwili niczego już nie widział. Zmęczony i oślepiony w końcu postanowił się przegrupować. Teleportował się do domu i padł na podłogę zmęczony i załamany tym, jak mu nie idzie z tak małym wrogiem.
- TY KOŚCIANY ŁBIE! JAK MOGŁEŚ SIĘ WYCOFAĆ I ODPUŚCIĆ TAK ŁATWO! NA PEWNO CI TERAZ UCIEKNIE! PONADTO MOGŁEŚ JĄ ZAŁATWIĆ BLASTEREM...
Papyrus zapewne darłby się tak i dłużej, ale w tym momencie oboje z bratem zobaczyli… ćmę. Siedziała sobie spokojnie na klapku szkieleta jak gdyby nigdy nic. 
- ZABIJ! - zarządził momentalnie Papyrus. Sans przyzwał Blaster, cofnął się o krok zrzucając klapka z nogi i strzelił w niego. Po wystrzale po klapku nie było nawet śladu. Szkielet uśmiechnął się usatysfakcjonowany, że udało mu się pozbyć wroga. Klapka nie żałował. No może trochę, ale to nie było teraz istotne. Zamknął oczy zadowolony i... poczuł, że jego EXP nie wzrósł. Zerwał się na równe nogi i rozejrzał dokoła.
- Niemożliwe! - krzyknął zobaczywszy ćmę siedzącą na... jego kamieniu! - Teraz przegięłaś!
Zdjął drugiego klapka z nogi i rzucił się z nim na wroga uznając to za bardziej skuteczną broń. Ćma momentalnie się poderwała do lotu wzlatując poza zasięg szkieleta. Ten podskakiwał ale… był niski. Fakt niezaprzeczalny. Ćma natomiast jak na złość, jakby wiedząc o słabości wroga latał przy suficie. Szkielet był naprawdę wściekły. Wiedział, że kości nie pomogą. Wtem przypomniał sobie o blasterach. Natychmiastowo stworzył jeden i... wskoczył na niego serfując na nim niczym na desce.
- Teraz to masz przerąbane! - krzyknął lecąc do niej z klapkiem zagłady w ręku. Już miał ją uderzyć, był naprawdę blisko, gdy ta... Zrobiła unik. Co więcej ćma upatrzyła sobie idealne miejsce na mieszkanko. Ominęła zręcznie rękę szkieletu i wleciała mu prosto do pustego oczodołu. Tego Sans się zdecydowanie nie spodziewał. Natychmiastowo stracił równowagę. Przewrócił się i spadłą z blastera, który zniknął. On natomiast runął z impetem na kanapę.
- AAA! NIE! Zabierz to! Złaź! Wynoś się! Wynoś się z mojej głowy! - rzucał się szaleńczo nie mogąc za wiele zrobić. Zaciskał nerwowo oczy bił się po głowie krzyczał wniebogłosy.
- JAK BĘDZIESZ ZACISKAĆ POWIEKI TO NA PEWNO NIE WYJDZIE! OTWIERAJ TE OCZY! - wrzasnął Papyrus.
Sans natychmiast wykonał polecenie i padł na ziemię z otwartymi oczami bez ruchu. Ćma widząc wolną drogę wyleciała spokojnie. Widać miała dość rzucania się szkieleta. Jednak nadal żyła i miała się naprawdę dobrze. Sans natomiast leżał dalej. Nawet nie drgnął gdy ćma odlatywała w bliżej nieokreślonym kierunku. Miał wyraźnie dość. Starczyło mu upokorzeń, ta ćma… TA ĆMA. Okazała się być najgroźniejszym przeciwnikiem w całym podziemiu. On natomiast, Sans. Sans, który wymordował całe podziemie. Zabił wszystkie potwory, pokonał króla, królewską straż, a nawet człowieka, leżał teraz rozłożony na łopatki. Tak, miał definitywnie dość. Zamknął oczy i leżał bez ruchu. Czy zasnął? Nie, on cierpiał od dawna na bezsenność. Pewnie przez te koszmary... Teraz natomiast na pewno będzie miał nowy - o tej ćmie. W końcu po bliżej nieokreślonym czasie wstał i odetchnął ciężko. Widać było, że już się pozbierał. Ruszył powoli do kuchni. Miał tam jeszcze parę butelek keczupu. Przekroczył próg pomieszczenia i skamieniał. Stał patrząc na widoczny przed nim obraz. Ćma leżała na podłodze koło szafki kuchennej i nie ruszała się. Wyglądała na martwą. Sans podszedł do niej niepewnie i przyjrzał się. W końcu się pochylił i dotknął jej niepewnie stworzoną kością... Ta nawet nie drgnęła. Osąd był jeden - martwa. Sans zbaraniał.
- Jak...? - zapytał się sam siebie.
Spojrzał wyżej i wtedy spostrzegł to. Na szafce leżał… talerz z Spaghetti Papyrusa. Sans otworzył szerzej oczy. Sprawa była oczywista. Biedne zwierze spróbował to je zjeść, a efekt był widoczny. Sans nie wiedział co powiedzieć spojrzał na brata.
- NYEHEHEHEH! NIKT! ŻADNE STWORZENIE, NIGDY NIE MOGŁO BY SIĘ OPRZEĆ MOJEJ KUCHNI! ZWŁASZCZA JEŻELI MOWA O MOIM WYŚMIENITYM SPAGHETTI! - krzyknął z dumą.
To było dla Sansa za dużo. Po prostu za dużo. Natychmiast teleportował się do swojego pokoju i zwalił się na łóżko. Już nawet nie chciał tego całego keczupu. Miał po prostu dosyć. Leżał zmęczony i wkurzony błagając by reset był jak najszybciej i by za kolejnym razem nie było tej ćmy.

SHIRO
Dziś historię Wam opowiem 
Która w żyłach mrozi krew
 Grozi złym psychicznym zdrowiem
 Nie no, żart. Taki tam blef 
Jednak jedno prawdą jest
 Choć to nieco głupio brzmi
 Po historii krótkiej tej 
Na klucz radzę zamknąć drzwi
 Ona w nocy Cię dopadnie
 Zrobi wszystko co się da
 Za Twe plecy się zakradnie
 Któż to jest- ta kurwa ćma 
Działa pod osłoną nocy
 Diaboliczny kryjąc plan
 Gdy spostrzegą ją Twe oczy
 Po pistolet prędko gnaj 
Jeśli nie masz- Twoja strata 
Chwyć to, co pod ręką masz
 Może być i stara szmata 
Trzepnij jej tym prosto w twarz
 Wróg ten "Twardy jest, nie miętki"
 Na nic hardy atak Twój
 Tylko przedsmak to Twej męki
 Teraz to się kurwa bój
 Jego tura w tej potyczce 
Skrzydło już szykuje swe
 Z gracją równą gimnastyczce
 Srogo jebnąć Ciebie chce 
Na nic krzyki, szamotanie 
On się żywi trwogą Twą
 Męczyć Ciebie nie przestanie
 Tak się kończy walka z ćmą
 Możesz jednak wyjść zwycięsko
 Wygrać heroiczny bój
 Pieprznij jej po przyjacielsku
 Ze dwa razy, potem stój
Widząc jak powoli kona
 Słyszysz jęki, prośby, płacz
 Ty w euforii, boś pokonał
 Wroga, jakim była ćma
 Kończąc moje poematy
 Niechaj każdy o tom wie
 Moskitiera, stare szmaty 
Od zawału chronią cię

Share:

POPULARNE ILUZJE