Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta,
które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się
do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z
naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało
miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz -
co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem: ♠
SPIS TREŚCI:
Rozdział IV (obecnie czytany) // Twój punkt widzenia
Rozdział V ♠ // Twój punkt widzenia
Rozdział VI // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Rozdział VI // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Sans był niezwykle poddenerwowany sobotą. Było coś
dziwnego z wypadami na miasto w tej linii czasowej, dodatkowo nie mógł
sprawdzić co ma mieć miejsce w przeszłości. Wiedział, że już
wcześniej wychodził z sąsiadką by poznać jej znajomych i było
fajnie – coś jednak nie dawało mu spokoju. Papyrus się dziwnie zachowywał. Wpatrywał
się w słoik z gotową zupą. Coś takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca i starszy z
braci nie wiedział jak ma się zachować.
Co takiego się stało, że tak bardzo wszystko się
zmieniło? Szczęście Papyrusa było jego priorytetem. Wszystko było
dobrze, nie włączył się żaden z jego wewnętrznych czujników
świadczących o niebezpieczeństwie, ale jednak... coś było
irytująco innego. Z drugiej strony, to najprawdopodobniej
jego wina; dokonywał innych wyborów, nie szedł za zwyczajną,
normalną rutyną jak wcześniej. Cholerne drobne zmiany: lewa strona
zamiast prawej, śmiech zamiast ciszy, żarty zamiast
grzecznościowych uśmieszków. Co do kurwy nędzy pchnęło go by
robił z siebie takiego idiotę?
To dlatego, że nie mogę czytać swoich
zapisków, ja pierdolę. Powtarzał
sobie. Starał się nie myśleć o tym i modlił się o kolejne deja
vu dzisiejszej nocy. Potrzebował pomocy, aby ludzie go polubili.
Będzie zachowywał się najlepiej jak potrafi, ten wieczór był istotny w jego życiu.
Zaletą wszystkiego było to, że praca tego dnia szła
mu wyjątkowo dobrze. Mógł powiedzieć spokojnie, że w tej linii
czasowej Ross traktuje go zdecydowanie lepiej. Kilka razy zabrał go
na drinka i było naprawdę fantastycznie. Sans czuł się nieco zagubiony; sąsiadka była totalnie słodka, a jego
własny szef okazał się spoko gościem. Nie był pewien czy tamten wypad miał potraktować jako 'hej-nie-izoluj-się-stary' czy może
'zostańmy-przyjaciółmi' lecz pod koniec oboje się śmiali,
opowiadając sobie śmieszne i denerwujące rzeczy z pracy. Sans czuł
się dobrze w jego towarzystwie. I to była jedna ze znaczących
różnic tej linii czasowej, przypuszczał.
Dziwnie to zabrzmi, ale chciał zobaczyć jak jego
sąsiadka zachowuje się wśród innych ludzi. Fajnie było, kiedy
wpadała na Nocki Spaghetti i bardzo podobał mu się pomysł
wspólnych Nocy Czytania – lubił ją coraz bardziej, powoli i
stopniowo. Skończył swoją zmianę i kiedy zegar pokazał
odpowiedni czas, zaczął szykować się do wyjścia. Papyrus miał
spotkać się z nim w pracy, a potem we dwoje mieli iść odebrać
dziewczynę z roboty i udać się do baru wspólnie. Podobał mu
się pomysł, że pójdą razem, wizja wejścia w nowe miejsce i próby odnalezienia jej nie była zbyt miła. Zniknął w służbówce i ściągnął ubranie
robocze, zakładając na siebie swoją niebieską kurtkę. Niech
pomyślą, że jesteś przyjacielski. Stary dobry koleżka Sans,
tylko przyjazny szkielet z sąsiedztwa.
Papyrus był na zewnątrz, bawił się telefonem.
Ściągnął jakąś gierkę gdzieś z tydzień temu i go
wciągnęła. Sans wyszczerzył się – jego brat zdecydowanie miał
swój własny styl. Ubrał się elegancko, koszula w spodnie i
oficjalne buty. No ale nadal miał swoje rękawice! Wiedział, jak
bardzo je lubi. Sans zdecydowanie wyglądał bardziej zwyczajnie,
całe to spotkanie miało na celu aby to Papyrus zaimponował
gościowi z restauracji i zdobył pracę. Więc to miało sens.
-dobrze wyglądasz, paps – powiedział podchodząc
do brata. Papyrus popatrzył na niego i uśmiechnął z dumą
-DZIĘKI CI BRACIE! MYŚLISZ, ŻE TO ODPOWIEDNI
STRÓJ?- zapytał okręcając się dookoła własnej osi by
zaprezentować się lepiej. Sans przytaknął
-zdecydowanie, szykownie, ale nie za bardzo.
-TO CUDOWNIE! CHOĆ NIE JESTEM PEWIEN CZY POWINIENEM
SIĘ CIEBIE PYTAĆ O ZDANIE W SPRAWIE MODY! - zaśmiał się lekko,
tak samo jak Sans ruszając rytmicznie brwiami w stronę brata.
-znasz mnie, wygoda to podstawa. gotowy spotkać się
z kolegami od kluchów? - zapytał, Papyrus przytaknął
entuzjastycznie
-OCZYWIŚCIE! BĄDŹ ŁASKAW PROWADZIĆ, NIE
ORIENTUJĘ SIĘ W DZIELNICY GDZIE ZNAJDUJE SIĘ JEJ PRACA. - niższy
z braci przytaknął, wyższy wrócił do swojej gry co jakiś czas
podnosząc wzrok by zorientować się w miejscu gdzie się znajdują.
Sans ignorował dziwne spojrzenia, jak szli chodnikiem. Bardziej
natrętne niż zazwyczaj.
Weszli do sklepu w towarzystwie dzwonka powieszonego
nad drzwiami. Ona wraz z szefem odwrócili się, by zobaczyć kto
ich nawiedził. Gapiła się na Papyrusa, widać było że jest pod
wrażeniem tego jak wygląda.
-JEJUŚKU ILE TUTAJ SOKU WINOGRONOWEGO! - powiedział
podekscytowany rozglądając się dookoła. Sans
niezauważalnie się zaśmiał, i przeniósł wzrok na sąsiadkę.
-Siemka chłopaki! - zawołała i podeszła szybko –
Pozwólcie, że tylko się ubiorę i już będę gotowa do wyjścia –
uśmiechnęła się zerkając na szefa, ten przyglądał się im
zdziwiony – Piotrusiu, to jest Sans i Papytus moi sąsiedzi i moi
przyjaciele. - Sans niemal natychmiast wyczuł stres w ostatnim
słowie i przygotował do ewentualnej obrony.
Piotr nadal się na niego patrzył, póki ona
nie chrząknęła.
-Wiele o was słyszałem. - powiedział
grzecznie – Miło mi poznać. - Sans zauważył nerwowy tik w jego
oku. Sąsiadka poszła na tyły sklepu założyć na siebie coś,
niższy kościotrup chwilę stał.
Zaczekaj na zewnątrz.
Wyjdzie, wszystko będzie dobrze.
Sans jednak się nie ruszył.
-my też wiele o tobie dobrego słyszeliśmy –
powiedział wyciągając rękę, nie miał zamiaru nawiązać z nim
relacji na poziomie przyjaźni, to był raczej gest życzliwości.
Wzrok Piotra przeniósł się na rękę, a potem na twarz Sansa. Szkielet chwilę czekał, a potem wzruszył ramionami chowając ją do
kieszeni. Zrozumiał - fajny biznesik w każdym razie
-Ta? - jego rozmówca był niewzruszony. Bądź
sympatycznym kolesiem. Dasz radę.
-ta,
kupiłem tutaj wino jakiś czas temu. dobre. _____ pomagała mi
wybrać, naprawdę smaczne. - Natrzyj
sobie tym ryj.
Pomyślał.
Piotr uniósł głowę i odwrócił ją.
Zwyczajny przyklejony uśmiech na twarzy Sansa zelżał, Papyrus
chodził po sklepie przyglądając się półkom.
-To dobre dziecko – odezwał się w końcu
-taaaa – odpowiedział. Starał się ją chronić,
Sans zdawał sobie z tego sprawę. Czy jej szef coś do niej czuł? Będzie
musiał się temu przyjrzeć dokładniej.
Stali w ciszy, w jakimś dziwnym wzajemnym
zrozumieniu póki nie wróciła.
-Dobry Boże, powiedzcie proszę że nie pada aż tak
bardzo. To znaczy, lubię deszcz i w ogóle, ale jak wyjdę teraz to
moje włosy będą kompletną ruiną – powiedziała przeczesując
kłaki palcami. Popatrzyła na Sansa, a potem na Piotra, by następnie
zmierzyć wzrokiem Papyrusa, który najwyraźniej nie przejmował się
całym światem i poznawał zakamarki sklepu. Wzięła głębszy
oddech i stanęła przy Sansie. - No nic będziemy się już zbierać.
Do zobaczenia ... niestety... jutro Piotrusiu! - wyszczerzyła zęby
w uśmiechu, a potem nagle złapała Sans za ramię obejmując go.-
Chodź kolego, nie pozwólmy na siebie czekać. Papyrus! - Sans
popatrzył w dół, czuł że się rumieni.
-JUŻ! WYCHODZIMY? - zapytał trzymając w rękach
koszulkę z nadrukiem, jakiego Sans nie mógł przeczytać.
-Tak, odstaw to. Wychodzimy.
-OKI DOKI! - odpowiedział jak gdyby nigdy nic
odkładając koszulkę na bok. Popatrzył na Piotra by potem wypalić
– DZIĘKUJĘ CI ZA DANIE ZATRUDNIENIA MOJEJ DOBREJ PRZYJACIÓŁCE
_____! TO NAPRAWDĘ MIŁA OSOBA. CO ZNACZY, ŻE TY TEZ TAKI JESTEŚ!
- chwycił za jego rękę i entuzjastycznie potrząsł. Sans podniósł
szybko głowę orientując się w sytuacji. Szef dziewczyny stał
przez chwilę w szoku, a potem zaczął się śmiać.
-Dobrej zabawy – uśmiechnął się lekko – Do
zobaczenia z rana _____.
We trójkę weszli w deszcz pozostawiając zapach
wina i drewna za sobą.
Jej ręka nadal spoczywała na jego ramieniu,
zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Oh, jakże by śmiał to
zignorować. To nie tak, że to cokolwiek znaczyło, lecz mimo to
czuł jakieś dziwne słodkie uczucie przeszywające jego klatkę
piersiową, kiedy tak szli po chodniku. Jej dotyk budził w nim coś z
wnętrza, jakby to było zwyczajne, proste, znajome.
Kolejne deja vu? Już to kiedyś robili? Była tylko jego sąsiadką,
człowiekiem, przyjacielem, praktycznie jej nie znał.
A może jednak znał? Znali się w przeszłości?
Byli lepszymi przyjaciółmi? Najszybciej jak się dało wyparł tę
myśl z głowy, idea przekroczenia granicy przyjaźni była szalona.
Niedorzeczna. Lecz nie mógł poradzić nic na to, że podobało mu
się to co teraz czuł, więc nic nie mówił.
Po jakimś czasie, poczuł jak zabiera rękę.
Popatrzył na nią studiując wyraz jej twarzy, rumieniła się, lecz
nic nie powiedziała. Zdał sobie sprawę z tego, że nie
zorientowała się o tym iż nadal go obejmuje. To nic takiego.
Papyrus za to cały czas gadał o czymś... o makaronie? Chyba tak.
Trudno teraz było skupić mu się na czymkolwiek. Nie czuł
żadnego deja vu, a pewien był jednego – nie chce nic spierdolić
ze względu na Papyrusa i co ciekawsze, ze względu na nią. Milczał
kontynuując drogę do pubu.
Jak tylko tam weszli, Sans poczuł jak obecni się na
niego gapią. Czuł, że jego sąsiadka jest z tego powodu lekko
zmieszana, poczucie winy z tego powodu pojawiło się same. Starał
się mimo to trzymać swoją aurę spokoju. Jego sąsiadka rozejrzała
się po pomieszczeniu, szukając kogoś. Kiedy znalazła Sans
zauważył niewielki charakterystyczny uśmiech malujący się na jej twarzy – ah, a
więc ma chłopaka? A może jest tam ktoś kogo kocha? Sans
przekręcił głowę by zerknąć kim była ta osoba i zobaczył
mężczyznę machającego do nich.
W jednej chwili całe jego ciało zamarło, poczuł
zimne dreszcze w każdej kości, pot spływał po jego czole.
Sympatyczny koleś. Kilka drinków,
trochę śmiechu.
Musisz go zabić. Zabij go tym razem.
Siedzisz jak na szpilkach. Ciężka atmosfera
.
.
Pieprzyć go. To gnój. Grzeczna
pogawędka.
Kurwa mać. Kto to do kurwy nędzy jest? Epicentrum tego co złe? Główny problem? Czerwona lampka w głowie Sansa wariowała i szalała, jego emocje prawie wymykały się spod kontroli.
-Cześć! _____! Tutaj! - krzyknął i machał
dalej. Sans miał ochotę krzyczeć.
Sąsiadka odmachała i pokazała jemu i
Papyrusowi, aby za nią szli.
-Cześć wszystkim! - powiedziała milej niż normalnie - To są moi przyjaciele. Sans i Papyrus – pokazała na nich - A to jest Will, Hannah, Jackie i Kyle.
-Cześć wszystkim! - powiedziała milej niż normalnie - To są moi przyjaciele. Sans i Papyrus – pokazała na nich - A to jest Will, Hannah, Jackie i Kyle.
Słyszał grzecznościowe przywitania, ale szczerze
nie zwracał na nie uwagi. Całe jego skupienie obracało się dookoła
postaci Willa. Czy ten typ coś wie? Jasna cholera, tego nie da się tak
po prostu zignorować. Jak tylko wróci do domu przeczyta ten jebany
dziennik. Nie da się zignorować uczucia tak silnego jak to. Jego
sąsiadka usiadła obok Willa, a Papyrus obok tego drugiego chłopaka.
Sans zasiadł więc obok dziewczyny starając się zrelaksować
najbardziej jak to było możliwe.
-Jak w pracy? - Will zapytał ją, poprawiając jej
mokre włosy. Zaśmiała się jak małe dziecko wyraźnie
zawstydzona. To nie powinno go obchodzić, ale coś go w tej scenie
denerwowało.
-Fajnie. Piotrek zaczął współpracę z jakąś
lokalną firmą. Przyniósł ze sobą kilka butelek ich wina. Będę
musiała spróbować później. Jesteśmy trzecim miejscem, gdzie
będzie można je dostać! - Dziewczyna o imieniu Hannah prychnęła.
Rozmawiali dalej, Sans przeniósł wzrok na Jackie.
Śmiechy. Trochę alkoholu. Przyjazna atmosfera. Mile spędzony czas z jej chłopakiem? Mężem? Wymiana numerów.
Jest dobrą przyjaciółką. Można jej zaufać. Dobrze spędzony czas. Wymiana numerów
.
Pamięta, jakimś sposobem, pamięta. Jest
jedną z nich. Można jej zaufać.
Znowu, wymiana numerów.
Sposób w jaki się na niego patrzyła wskazywał wyraźnie na to, że ona ma teraz deja vu. Chciałby jej powiedzieć, wyjaśnić co się właśnie dzieje, ale nie mógł. Wiedział, że ona czuje iż spotkali się wcześniej, i w tej chwili stara się odpowiedzieć na uporczywe pytanie w jej głowie: skąd ja do kurwy nędzy znam tego kościotrupa?
Parzyli się na siebie nadal, minutę albo
dwie, póki ona się nie poddała.
Nie umknęło
też jego uwadze to, w jaki sposób Will rozsiadł się kładąc ręce
za Hannah i za jego sąsiadkę. Tak, Hannah jest jego dziewczyną. A
może, Sans przegapił coś istotnego w tej scenie? Jednak kiedy
popatrzył na to jak czerwona była twarz jego sąsiadki wiedział,
że dobrze rozszyfrował konotacje.
Szturchnął, próbując ją ocalić.
-drinka?
-Poproszę – odpowiedziała niemalże
zdesperowana – Jakieś mocne, ciemne piwsko. Zaskocz mnie z
wyborem.
-komuś jeszcze? - przemówił do
zgromadzonych. Will miał już swój trunek, lecz pozostała trójka
wyglądała na zaskoczonych. - naprawdę, pierwsza kolejka na mój
koszt – Niech cię polubią
-Seks na plaży – powiedziała Hannah. Co
to kurwa jest?
-Tequila – uśmiechnęła się Jackie. Ah,
już ją lubię.
-Uhhh – mruknął Kyle – Gin z tonikiem? -
Zwyczajny gość.
-WODĘ POPROSZĘ! - odezwał się Papyrus. Oczywiście.
-jasne. -
i z tymi słowami udał się w stronę baru. Ignorował szepty i
spojrzenia przyśpieszając kroku do lady, oparł się o drewno –
cześć.
-Cześć.
- odparł mu barman starając się brzmieć gościnnie
-potrzebuję
kilku drinków, em... tequila, seks na plaży, gin z tonikiem i
whiskey z lodem, wodę i jakieś dobre ciemne piwo
-Już się robi – zaczął przygotowywać
zamówienie
-Sporo jak na takiego mikrusa – odezwał się typ
siedzący przy Sansie. Ten się zaśmiał i zerknął na gościa.
-cóż, mam duży spust. - typek się zaśmiał.
Rozmawiali przez chwilę póki zamówienie nie zostało zrealizowane.
To miasto nie jest takie złe, wszystko było miłe, może nawet za
miłe. Ale czy coś się stanie, jak zacznie się z tego powodu
cieszyć? Może właśnie dlatego jego własne przeszłe ja nie chce
zdradzić przyszłości, bo chce aby zawitało u niego prawdziwe
szczęście? By je poznał nim nastanie ewentualny reset. Wyłącz
autopilota, zabaw się, baw się do cholery.
Jak
wiele wody w rzece upłynęło od czasu kiedy się dobrze bawił?
Westchnął zerkając na pieniądze w portfelu, zapłacił za drinki
i zabrał je ostrożnie. Zawsze się zamartwiał jak nie tym, to
tamtym, a potem i tak wszystko się resetowało... kurwa, dlaczego by
tak nie zacząć żyć chwilą?
Wrócił do stołu, przez cały dzień miał w sumie całkiem dobry nastrój, a teraz wręcz znakomity. Usiadł
obok sąsiadki zadowolony i położył piwo naprzeciwko niej
-jeden dla ciebie, jeden seks na plaży, jedna
tequila, jeden gin z tonikiem i jedna woda dla ciebie bracie –
rozdał napoje. Wszyscy wzięli zadowoleni swoje zamówienia i
wrócili do pogaduszek. Uniósł brew widząc, jak sąsiadka chowa
twarz starając się odzyskać jej naturalny kolor.
-A ty co pijesz? - zagadała starając się odwrócić
uwagę od siebie
-whiskey – powiedział z uśmiechem i wziął łyka.
-Ok, nie chcę być niegrzeczny, ale jak to robisz? -
zapytał Kyle, Sans popatrzył na niego znad szklanki
-Kyle! - krzyknęła przez stół
-robię co? - zapytał zaskoczony. Nie
miał nic przeciwko pytaniom, naprawdę. Oznaczały one tyle, że
ktoś jest ciekawy, chce poznać, a poznanie zawsze sprawiało, że
znikał strach. Chciałby odpowiadać na pytania częściej, lecz jak
na złość, ludzie nie pytali się za wiele, starali się być
albo grzeczni, albo za bardzo się bali.
-Pijesz, jesz? - Kyle wyglądał na nieco
zawstydzonego. Sans czuł, jak Jackie kopie Kyle pod stołem.
Mimowolnie szkielet zachichotał. Potem wziął
głęboki wdech, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Czas na odrobinę
szczerości.
-naprawdę chcecie wiedzieć?
Stół milczał. Masz ich.
Nagle zaczął potrząsać rękami.
-maaaaaaaagia. - Papyrus i sąsiadka zaczęli się
śmiać, a reszta zamarła. Sans uśmiechnął się cwanie.
Temat został porzucony, lecz Kyle mruknął
przeprosiny do Sansa, ten grzecznie przytaknął i mrugnął do
niego. Nic się nie stało, a pytanie nie było takie złe. Cóż,
naprawdę mógł opowiedzieć jak to wygląda od technicznej strony,
ale to kiedyś. Dopiero co ich poznał, i nie był pewien jak
zareagowaliby gdyby dał im magiczną lekcję anatomii. Opowiadanie o
splotach energii i spalaniu materii to nie jest chyba dobry temat na
wyjścia z ludźmi, gdzie ci zwyczajnie chcą się upić.
Usiadł co chwilę popijając swojego whiskey, co
jakiś czas coś mruknął, powiedział jakiś żart, zagadał, lecz
przez większość czasu obserwował. To nie tak, że nie chciał
rozmawiać, czuł się dobrze w tym towarzystwie. Ja? Czuję się
dobrze w towarzystwie? Co do za dziwna linia czasowa? Rany, nie
miał nawet żadnych większych deja vu, naprawdę czuł się miło.
Jakby nie patrzeć to dobrze spędzony czas. Jednak za każdym razem
kiedy popatrzył na Willa coś w środku go ściskało.
Wszystko co tyczyło się jego osoby oznakowane było niewidzialną
plakietką „niebezpieczeństwo”, wiedział, że jego intuicja
nigdy się nie myli.
Przyglądał się z uwagą, jak sąsiadka i
Will rozmawiali o czymś, a potem ten westchnął „Zrobię to. Dla
ciebie” powiedział i pocałował ją w czoło. Natychmiast się
zarumieniła i odwróciła w stronę Sansa, co tym bardziej
spotęgowało czerwony odcień jej twarzy.
-jesteś całkiem zabawna kiedy jesteś pijana –
niezauważalnie się zaśmiał
-Zamknij się – mruknęła dopijając piwo. Sans
szturchnął ją w żebro – Nie widziałeś na co mnie stać.
Powinnam wypić więcej.
-chciałbym to zobaczyć .... - zaczął kręcić
trunkiem w szklance – ale nie jestem tak dobry z matematyki by pić
na potęgę – opluła się, a potem zaczęła się śmiać
-Ale jesteś głupi. Uwielbiam cię –
powiedziała nagle go obejmując. Spiął się pod jej dotykiem, ale
potem uzmysłowił sobie, że to nic takiego, to normalna sprawa. Nie
odwzajemnił uścisku, ale pozwolił aby ta go przytulała i odprężył
się. Nie ruszała się przez chwilę wyraźnie na nim
odpoczywając... czyżby usnęła?
-Czy ona właśnie na tobie usnęła? - zapytała
Hannah – Chyba usnęła. Raz też na mnie poszła spać. Śpi gdzie
popadnie kiedy jest pijana – podniosła się i przechyliła przez
stół, aby ją szturchnąć
-O rany.. Nie! Nie śpię! Ja po prostu.... Tak!
Jackie! Jeszcze po jednym? - zasugerowała. Jackie uśmiechnęła się
maniakalnie
-JESZCZE PO JEDNYM!
Wzrok braci spotkał się na krótką chwilę, Sans
zastanawiał się w co też się wpakowali. Zerknął na swoją
szklankę i przypomniał sobie, aby zachować trzeźwość. Łatwo
było zapomnieć się w tym towarzystwie, a bardzo nie chciał upić
się przed ludźmi. Nie znał ich jeszcze za dobrze, póki co. Lekkie
podpicie, szum w głowie, tyle. To będzie bezpieczna pozycja. Nic co
wpędzi ich w kłopoty.
Jackie i jego sąsiadka szybko strzeliły po kilka
shotów więc nie trudno się domyślić iż uchlały się w trybie
ekspresowym. Dzięki czemu dowiedział się o niej znacznie więcej,
przez tych kilka godzin jakie razem spędzili. Tak naprawdę
dowiedział się więcej niż przez wszystkie wspólne kolacje.
Kochała psy, miała uczulenie na koty, jej ulubiony kolor to
czerwony, a może to był pomarańczowy? (sama na dobrą sprawę nie
pamiętała). Ponad to jej ulubiony deser to tiramisu. Podobali się
jej mężczyźni z brodą i w koszulach, nosiła też różową
bieliznę cętki lamparta oraz pasujący do nich stanik. A to tylko
początek, buzia się jej nie zamykała i wtrącała jakieś
ciekawostki ze swojego życia w rozmowy. Sans zauważył też, że
była przedziwnie przytulaśna po pijaku.
Ale nie przeszkadzało mu to za bardzo. Nie
wzdrygała się kiedy wchodziła z nim w kontakt, więc czerpał z
tego cichą radość. Papyrus też się fantastycznie bawił, choć
pił jedynie wodę. Osobowość dziecka sprawiała, że umiał
odnaleźć się w każdym towarzystwie. Sans nie mógł jednak pozbyć
się tego paskudnego uczucia odnośnie postaci Willa. Przez cały
czas ten tylko przytakiwał i uśmiechał się, lecz nigdy się nie
zaśmiał z jego dowcipu. Co powiększyło tylko uczucia jakie
kłębiły się w jaźni kościotrupa. Czy ten typ zrani Papyrusa?
Typ może mieć sposobność by to zrobić, to napełniało go
strachem. Czy był uprzedzony do potworów? A może spopieli
Papyrusa? Boże, nie chce już przez to przechodzić. Nigdy więcej.
Był przekonany, że dzisiaj przeczyta swój
dziennik. Bez względu na to co ten pieprzony głupek z przyszłości
od niego chce. Jeżeli jego bratu grozi jakieś niebezpieczeństwo,
albo pojawi się jakiś poważniejszy problem, musi wiedzieć o tym
wcześniej. Nie pozwoli, aby coś się spierdoliło. Nigdy więcej.
Sans westchnął i oparł się plecami o
siedzenie.
-O czym myślisz? - zapytała sąsiadka
przechylając się w jego stronę. Ciekawe. Uśmiechnął się
szerzej.
-zastanawiam się jakim sposobem masz taką
słabą głowę – zachichotał. Wspięła się na jego ramię
przyglądając mu się lekko urażona.
-Musisz wiedzieć, że nie mam słabej głowy.
Wypiłam tak dużo shotów. Wszystkie shoty. Tak dużo, dużo,
duuuuuużo shotów – zaśmiała się. Jej broda teraz znajdowała
się na jego ramieniu, a on nie mógł wyjść z podziwu jak może
jej być wygodnie – Wypiłam chyba z dwa tysiące shotów.
-to całkiem sporo, jesteś pewna, że umiesz liczyć?
- zapytał, a ona znowu się zaśmiała. Will przyglądał się im,
wyraźnie zdenerwowany.
-Słuchaj koleżko. Może nie jestem matematykiem,
ale wiem co się tutaj dzieje – zamknęła jedno oko – Nie próbuj
mnie osz'kać. Wim co knujesz. Naprawdę wiem. Mam twój numer.
-no właśnie nie masz. - wyszczerzył zęby w
uśmiechu. Faktycznie nie wymienili się jeszcze telefonami, prawda?
Czy ona też o tym myślała? Otworzyła szerzej oczy.
-Boziuniu! Nie mam! Masz telefon? - zapytała, Sans
wyciągnął go z kieszeni i podał jej. Patrzyła się na niego
przez chwilę. - O rany, masz telefon. Ale jazda. Kościotrup z
komórką. - zaśmiała się robiąc po drodze kilka mniej lub
bardziej udanych dowcipów i zabrała jego telefon. - Jezu, to Galaxy
S3? W kurtce chowasz drukarkę 3D co? - Sans zabrał go wywracając
oczami.
-to nic takiego, chciałem mieć po prostu coś
dzięki czemu będę mógł dzwonić i pisać
-Tak, ale nie masz żadnych gier ani snapchata.
Co za radość, możesz równie dobrze mieć zwyczajną komórkę,
raaaaany – powiedziała znowu się do niego przytulając. Może za
szybko. Westchnął w odpowiedzi, nie przywykł do tej formy
kontaktu, dlatego ponownie starał się w niej odnaleźć i
zrelaksować. Była pijana więc nie panowała nad sobą, a on był
najbliżej niej. Bez problemu jednak mógł powiedzieć, że coś było w jej spojrzeniu, kiedy się rozglądała czasami. Coś w jej ruchach mówiło
wyraźnie, że wolałaby leżeć teraz na Willu. Ponad to, oczywistym
było że Will chciał aby do tego doszło, ale ona zamiast tego
kładła się na Sansie.
Ludzie... jacy wy jesteście skomplikowani.
Sans oczarował towarzystwo mówiąc każdego suchara
jaki w tej chwili pojawiał mu się w głowie, raz udało mu się
rozbawić ludzi, a raz ich zdenerwować. Trzeba było przyznać, że
dobrze się z nimi bawił. Wydawali się nie zwracać uwagi na jego
potworną naturę. Papyrus i Kyle robili plany na kolejny wypad, jego
sąsiadka dyskutowała z Willem o rozmowie kwalifikacyjnej jego
brata. Will co chwilę zerkał na Papyrusa, potem puknął go w pierś
po przyjacielsku i poinformował aby ten wpadł w poniedziałek do
restauracji. Ten zareagował na to z wielką radością i
wdzięcznością, obejmując Willa w swoim uścisku.
Dynamiczne duo w postaci sąsiadki i Jackie strzeliły
po jeszcze kilka głębszych i jej przyjaciółka zwisała z Kyle.
Sąsiadce pomagał Will.
-Jutro mam praaaaaaaaacę. - krzyknęła mu w ucho.
Na twarzy Jackie malował się uśmiech zadowolenia.
-Wiem. Zaprowadzę cię do domu. Hannah, upewnię się
tylko, że nic jej nie będzie, a potem wrócę do ciebie, zgoda? -
Sans zastanawiał się, czy Will specjalnie ignoruje wyraźne oznaki
zazdrości jego dziewczyny.
-Nic jej nie jest, Will. Wracała do domu w gorszym
stanie
-'okładnie – przytaknęła - Hannah ma
rację, Hannah wie, Hannah wie wszyyyyyystko – dotknęła czubka
swojego nosa i mrugnęła do dziewczyny. Sans powstrzymywał śmiech, była przezabawna. Zdał sobie sprawę, że w tej
chwili wypadałoby wejść w otoczenie.
-zajmiemy się nią– zaoferował stojąc za grupą.
Will popatrzył na niego niepewnie – jesteśmy sąsiadami, to ma
sens, co nie?
-MOGĘ NIEŚĆ JĄ NA PLECACH! - powiedział Papyrus
wyjątkowo podekscytowany
-Proszę. Koledzy. Dam soooooooo! - nie dane było
jej dokończyć, gdyż Papyrus brał ją właśnie na swoje plecy - O
Boże. Stało się. Zderzyłam się ze skałą. Jestem plecakiem. -
Will i Jackie zaczęli się śmiać. Jackie popatrzyła na Kyle
dogłębnie urażona.
-Dlaczego ty mnie nie noooooooosisz? - zawisła na
nim
-Ponieważ w odróżnieniu od innych, mamy samochód
i ja prowadzę, kochanie. A więc, czule się z wami wszystkimi
żegnam. Miło było poznać – powiedział do braci. Jego pijana
dziewczyna podeszła chwiejnym krokiem do sąsiadki i cmoknęła ją
w policzek na do widzenia.
-cóż, wracajmy zanim zacznie znowu padać –
popatrzył na brata, a ten przytaknął
-DOKŁADNIE! ZANIESIEMY NASZĄ DOBRĄ PRZYJACIÓŁKĘ
DO DOMU CAŁĄ I ZDROWĄ! - poprawił ją - PRZYJEMNOŚCIĄ BYŁO
POZNAĆ WAS, WILL I HANNAH. PRZYBĘDĘ NA WASZE ZAPROSZENIE W
PONIEDZIAŁEK! DZIĘKUJĘ ZA DANIE MI SZANSY!
-Nam też było miło cię poznać Papyrus – Will
uśmiechnął się – Do zobaczenia w poniedziałek o 8 rano!
Para szkieletów wraz z pijaną dziewczyną opuścili
teren baru, cóż to brzmi jak początek głupiego kawału.
-TO BYŁ JEDEN Z PIĘKNIEJSZYCH WYPADÓW JAKIE
MIELIŚMY! MASZ NAPRAWDĘ MIŁYCH PRZYJACIÓŁ! - powiedział
podskakując jak to zazwyczaj robił kiedy był naprawdę szczęśliwy
– POLUBIŁEM KYLE, JEST ZABAWY I WIE WIELE O GOTOWANIU
-Taaa.. on... lubi.... 'yć....
kuuu....uuuuu.uuuuuchcikiem – mruknęła. Sans zauważył, że
wygląda naprawdę blado. Oh, rany, będzie rzygać?
-KUCHCIK? A CO TO ZNACZY?
-To zna... oh.. Papyrus, zadawaj mi pytania, kiedy
jestem w lepszym stanie – Sans przyglądał się jej przez chwilę.
Idź dalej. Obrzyga głowę Papyrusa. Będzie wiele krzyku no i będą śmierdzieć.
Zatrzymaj się. Wyrzyga się na ulicę.
-hej, wszystko dobrze? - zapytał, wyciągnął w jej kierunku dłoń lecz cofnął się w połowie drogi – paps, zatrzymaj się na chwilę
-HM? DOBRZE.- ześlizgnęła się z jego
pleców. Sans obserwował jak powoli siada na krawężniku chowając
głowę w rękach. To nie była pozycja kogoś, kto jest chory. Swoją
mową ciała pokazywała, że ... jest zrozpaczona. Coś w znajomego
w jego wnętrzu zadrżało, wkradło się w jego serce. Biedna
dziewczyna.
Zaczęło nią lekko rzucać, rozpoznał oznaki –
co prawda nigdy tak tego nie przechodził, lecz bywał w okolicach
barów i widział wiele razy to co zaraz miało się stać. Podszedł do niej podtrzymując jej włosy,
zabierając kilka kosmyków z twarzy. Czekał. W samą porę,
gwałtownie opuściła głowę i tak oto dwa tysiące shotów
spływało do miejskiej studzienki.
-taaaa – powiedział niewzruszony
-Przepraszam! - krzyknęła między haustami
powietrza. Nadal trzymał jej włosy. Papyrus patrzył na nich,
krzycząc, że „zepsuł człowieka”. Sans starał się uspokoić
ich oboje. Po tym jak dziewczyna opróżniła brzuch, podniosła
wzrok patrząc na niego żałośnie.
-już? - wyciągnął z kieszeni chusteczkę. Ah,
więc dlatego wziąłem ją wcześniej. Podał ją jej, wzięła
nie ukrywając zadowolenia.
-Jest dobrze, na tyle na ile może być. O
Boże. Przepraszam. Tak bardzo przepraszam – czuła się
upokorzona. Papyrus był bliski płaczu, podszedł do niej.
-OH _____! CIESZĘ SIĘ, ŻE NIC CI NIE JEST!
POZWÓL ZABRAĆ SIĘ DO DOMU! - wykrzyczał, oczy mu zalśniły.
Uśmiechnęła się słabo.
-Nic mi nie jest, Papyrus. Ja tylko... za dużo
wypiłam. Powinnam znać swoje limity. Jest ok. - Sans pochylił
się, aby pomóc jej wstać, chwiała się lekko, pozwolił aby się
na nim oparła i odzyskała równowagę -Dziękuję. Jesteś
niesamowity.
Uśmiechnął się tylko, czując znowu słodkie
uczucie. Co to jest? Przez to czuł się nieswojo.
-NIE DASZ RADY IŚĆ. PONIOSĘ CIĘ! -
zakomunikował, mimo to puściła Sansa chcąc udowodnić, że jest w
stanie iść o własnych siłach. Nogi się uginały pod jej ciężarem.
-Papyrus, jeżeli mam znowu wskoczyć ci na barana to
będę rzygać. Nic mi nie jest. Serio.
Ten nie zwrócił uwagi na to co mówiła, wziął ją
na ręce tak jak niesie się pannę młodą.
-TAK LEPIEJ? - zaczął iść. Sans zachichotał.
-Ta. Fajnie. Bardzo fajnie Papyrus. - wyraźnie się
poddała. Wtuliła swoją głowę w jego kark, jej powieki zaczęły
opadać, aż ostatecznie kompletnie odpłynęła.
-wygląda na to, że zasnęła – powiedział
przybliżając się do niej. Papyrus pochylił się by na nią
zerknąć.
-MUSIMY ZANIEŚĆ JĄ DO DOMU BEZPIECZNIE –
przyciszył ton głosu tak bardzo, jak tylko mógł – NIE ROZUMIEM
PO CO PIĆ TYLE, BY POTEM DOPROWADZIĆ SIĘ DO TAKIEGO STANU – Sans
westchnął, dobrze rozumiał obie strony monety, pije się aby poczuć radość, albo dlatego, że nie czuje się jej w ogóle.
-taaa – odpowiedział tylko starając się zachować
dobry nastrój. Nie chciał za wiele teraz mówić. Było miło, no i
teraz idzie do domu by się dowiedzieć ostatecznie co ma mieć
miejsce. Po krótkim spacerze doszli na ich piętro.
-POWINNIŚMY POŁOŻYĆ JĄ W JEJ ŁÓŻKU? - zapytał
się. Sans zastanowił się przez chwilę
-szczerze, nie wiem jak by zareagowała gdyby
dowiedziała się, że weszliśmy do jej mieszkania bez zaproszenia,
choć nasze intencje są szczere. dajmy jej zdrzemnąć się na kanapie, będziemy ją mieli wtedy na oku i upewnimy się, że znowu
czegoś nie wymyśli.
-ŚWIETNY POMYSŁ BRACIE! - weszli do mieszkania.
Sans podszedł do szafy, wyciągnął koc i zabrał ze swojego łóżka
poduszkę, a potem posłał kanapę. Papyrus ostrożnie ją tam
położył, a potem delikatnie owinął ją jakby była wielkim
pijanym burrito. Potem wziął krzesełko i usiadł na nim
przyglądając się dziewczynie przez chwilę.
-idź spać, jeżeli chcesz, zostanę z nią –
zaoferował
-JESTEŚ PEWIEN? - wyglądał na zaskoczonego – TEŻ
MOŻESZ USNĄĆ NA POSTERUNKU
-neee, mam co nie co do poczytania – mrugnął.
Papyrus przytaknął i powstał, uścisnął brata.
-DOBRZE SANS, PROSZĘ OBUDŹ MNIE JEŻELI BĘDZIESZ
CZEGOŚ POTRZEBOWAŁ. BARDZO LUBIĘ NASZĄ NOWĄ PRZYJACIÓŁKĘ.
PROSZĘ, NIE POZWÓL JEJ UMRZEĆ. - jego głos zadrżał. Sans
popatrzył na niego zaskoczony
-hej, paps, nic jej nie jest, boli ją brzuch bo za
dużo wypiła, to ludzka rzecz, nie usnę póki ona się nie obudzi,
co ty na to?
-BĘDĘ DOZGONNIE WDZIĘCZNY – wziął głębszy
oddech – DZIĘKUJĘ
-jasna sprawa, a teraz idź spać. - Papyrus udał
się do swojej sypialni, Sans ciężko westchnął. O tak,
zdecydowanie będzie sobie teraz czytał. Wszedł do swojego pokoju i
wyciągnął dziennik z biurka. Bezceremonialnie rzucił okiem na tył
dziennika, a potem przelotnie sprawdził co u ich nieoczekiwanego
gościa.
-biedaczysko, tobą powinienem zająć się na
pierwszym miejscu – lekko westchnął i zabrawszy szmatkę zmoczył
ją w zimnej wodzie i po tym jak ją wyżął, położył ją na jej
czole. Nie był w 100% pewien czy właśnie tego potrzebuje, ale
widział jak robiło to kilkoro ludzi i to im pomagało. Jego umysł
zaczął błądzić po wspomnieniach, udał się do kuchni nim
dziewczyna się obudzi. A może by zrobić jej herbaty? Nie pamiętał,
czy zwyczajna czarna będzie jej smakować.
Wrócił do pokoju i usiadł po turecku na podłodze i chwycił za
dziennik. Przyglądał się grzbietowi przez chwilę. Kurwa mać. Oto
i on, łamiący swoje własne zasady. Ale jasna cholera, musiał
sprawdzić o co chodzi z tym Willem. Te uczucia były tak silne, że
z trudem zachowywał się normalnie w pubie, zwłaszcza podczas
rozmów z nim. Żartował i gadał sobie, ale jego wnętrze wrzało. Miał też świadomość, że w pierwszej linii czasowej
naprawdę polubił tego typa, zaprzyjaźnił się. Co więc poszło
aż tak źle? Musiał wiedzieć. Może to jakieś nieporozumienie?
Może jakieś niedopatrzenie? A może...
Jego ręce zaczęły gładzić wierzch książki.
Jeżeli cokolwiek ma mu pomóc, to właśnie to. Wziął głęboki
wdech i otworzył dziennik w miejscu w którym miał zaznaczone, że
ostatnio czytał.
Wiedziałem, że nie posłuchasz siebie, kretynie. Było napisane. Do kurwy nędzy.
Ale nic się nie stało. Sam też siebie bym nie posłuchał. Wiem, że nie. Więc oto jestem, zaspokajając moją własną ciekawość. Zdaję sobie też sprawę z tego, że problemem jest koleś co go dzisiaj poznałeś. Cholera jasna, czy zawsze był taki przebiegły? Taaa, zawsze był taki przebiegły.
Posłuchaj. Nie czytaj wcześniejszych zapisków. Po prostu nie. To co musisz wiedzieć, poznasz na tej stronie. Nie spierdol tego, serio. Dla twojego dobra. Masz szansę, szansę by być naprawdę szczęśliwym.
Nie ufaj Willowi, nie kiedy jest z _____. Papyrus jest bezpieczny. On nigdy go nie skrzywdzi. Ale za Chiny ludowe, nie ufaj Willowi kiedy jest z _____. Pewnie zdałeś już sobie sprawę z tego, że ona nie jest ioio na twoim radarze, nie jesteś idiotą. To dobry człowiek, jak mam dać ci jakąś radę odnośnie jej osoby to – chroń ją bez względu na to ile będzie cię to kosztować.
Posrało do reszty? Dawał sobie rady z przyszłości aby miał oko na tą pijaczynę co drzemie na kanapie? To znaczy jasne, była fajna i zdecydowanie dobry z niej przyjaciel, ale nadal...
Spiszę ci kilka dat, pilnuj ich. Będziesz wtedy musiał być przy niej. Nie powiem ci co robić, ponieważ chujnia musi się zmienić. Dziwne, co nie?
To co mogę ci powiedzieć, to to, że tego jednego dnia będziesz musiał być w pobliżu, a wtedy będziesz wiedział co zrobić. To naprawdę ważna rzecz.
Zrób sobie przysługę. Nie odwracaj strony póki nie skończą się daty. Znam siebie, to mnie wkurwi.
Masz szansę. Dasz radę tym razem. No i
proszę.
Choć raz, bądź szczęśliwy.
Potem był słupek dat i godzin, no i lokalizacji. Nic ponad to. Sans zacisnął pięć zdenerwowany. Czy on był do kurwy nędzy poważny?! Odwrócił stronę z nerwów.
Powiedziałem, abyś tego nie robił. Przestań być takim trzęsącym się kawałkiem gówna.
-rrrrrrggggghhhh – krzyknął i rzucił swoim dziennikiem. Cholera jasna! A gdzie jakieś informacje? Wyniki obserwacji, przystanków czasowych, gdzie teorie? Gdzie akcje i reakcje? To wyglądało jak pieprzony list miłosny napisany do samego siebie, tam nie było nic użytecznego! Wiedział, że zawsze mógł przecież przeczytać wcześniejsze zapiski, ale czy warto to robić? Kurwa. Sam siebie oślepił, ale musiał być ku temu jakiś poważny powód, prawda? Jego przyszłe ja uważa, że ma szansę na szczęście. A szczęście było dobre, co nie?
Schował głowę w dłoniach, czuł się bardziej
obnażony niż wcześniej. Więc stara się siebie ochronić przed
czymś strasznym co może się stać kiedyś tam. Cudownie. Sans
Wybawca. Raz jeszcze. Czy spierdoli to tam samo jak w Podziemiu?
Tutaj nie było Sali Osądu. Cholera, nie wie nawet kiedy doszło do
resetu, albo kiedy do niego dojdzie, nie raczył się o tym
poinformować. A może... to będzie na kolejnej stronie? Kurwa.
Czuł się naprawdę bardzo, bardzo zmęczony.
Sans podniósł się i wyjrzał, przyglądał się zarysom jej śpiącego ciała. Więc, ona była ważna. Wiedział, że ją znał. No i starała się znaleźć Papyrusowi pracę, nie jest uprzedzona do potworów... Może jego szczęście oznacza znaleźć prawdziwego... przyjaciela? Kogoś z kim będzie mógł być w końcu szczery? Kogoś kto będzie przy nim? Kogoś kto będzie z nim przez resztę życia, kogoś przy kim będzie mógł być po prostu... sobą? Miał przyjaciół, jasne – Undyne, Alphys, Tori, Grillby... Papyrus, jego własny brat był najlepszym o jakiego mógł prosić. Jednak nigdy mu nie powiedział. Nigdy nie wspominał mu o tym, że widział jego śmierć powtarzającą się w kółko. Nigdy nie podzielił się cierpieniem przez jakie przeszedł, o tym jak ostatecznie poddał się zdając sobie sprawę z tego, że każdy jego czyn jest daremny i może jedynie się patrzeć. Czy oni by zrozumieli? Ten krzyż musiał nieść sam.
A co jeżeli będzie mógł go w końcu zdjąć?
Co jeżeli będzie miał coś o co będzie
warto walczyć?
Jego sąsiadka zaczęła się wiercić.
Odwrócił twarz w jej kierunku. Otworzyła powoli oczy, powoli kontaktując.
-hej. lepiej się czujesz?
-Urhggg, taaa. Kurwa. Przepraszam. Nigdy nie piłam
tak wiele. Przysięgam, że to nie jest nawyk. - powiedziała,
zaśmiał się lekko.
-spokojnie – ostrożnie przekręcił szmatkę na
drugą stronę. Uśmiechnęła się słabo – to niewielka cena za
to jak bardzo pomogłaś mojemu bratu
-Oh! Taaa, będę musiała mu podziękować za to, że
przyprowadził mnie do domu! - starała się usiąść. Sans
delikatnie ją powstrzymał.
-no już, tygrysie. on teraz śpi, odpocznij.
mówiłaś, że idziesz do pracy – warknęła, poklepał ją po
ramieniu.
-Jutro będzie chujowy dzień. - mruknęła
dramatycznie zakrywając oczy dłonią – No, ale to będzie
niedziela. Zamykamy wcześniej w niedziele. Dzięki ci Boże za
niedziele – Sans delikatnie się zaśmiał
-jak to było z tym kogutem co myślał o niedzieli?
-No wiesz? Niedziela jest nudna. Nikt nie przychodzi
w niedziele. - milczał przez chwilę. Cóóóż, czas na zmiany,
prawda?
-mogę wpaść, jeżeli chcesz
-Pracujesz jutro?
-taaa, ale mogę wpaść w przerwie na lunch –
zasugerował - to praktycznie po drugiej stronie ulicy
-Byłoby cudownie. Oh, Boże, mógłbyś mi przynieść
koktajl owocowy z lodówki? - poprosiła - Będę twoim dłużnikiem
na zawsze – Sans wyszczerzył zęby. To mógł zrobić.
-jasne. twój ulubiony smak to bananowy?
-Nie, nie banany. Mówiłam ci – zachichotała
– Truskawkowy, malinowy albo jakikolwiek. Nie wiem. Wybrałeś
dzisiaj dobre piwo, zaskocz mnie znowu czymś.
Dzielili razem uśmiech. Sans czuł jak te dziwne
uczucia znowu go wypełniają. Tak jakby dopraszały się o to aby je
wpuścił do serca, pojawiały się nagle bez żadnego uprzedzenia.
Nie podobało mu się to. Ale może... tylko, może... powinien dać
im szansę?
Nie.
Wzięła kubek herbaty.
-mam nadzieję, że lubisz Cylona
-Żartujesz sobie? Po Cylonie mam cyklona –
zachichotała. Czuł jak nieco szerzej się uśmiecha, ona miała
jednak całkiem wyszukane poczucie humoru.
-teraz będziemy sobie opowiadać kawały o herbacie?
-Nie przeginaj pały, kościany łbie
Sans podniósł się i przyglądał się jej przez
chwilę. Zamilkł, zastanawiając się czy ona wie o...
Może się jej zapytć? Ludzie czasami byli wyczuleni na tego typu
rzeczy, prawda? Lecz równie dobrze, może się mylić. Zamknął
więc usta, decydując się na ciszę.
-Dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zostać –
powiedziała przełamując milczenie
-żaden problem – w końcu pogłaskał ją po
głowie, delikatnie poprawiając szmatkę. Czuł, że właśnie to
powinien zrobić – śpij dobrze
Położyła się znowu, Sans westchnął ciężko.
Nic nigdy nie przychodziło mu łatwo, prawda? Cóż, przynajmniej
mógł sobie na nią popatrzyć.
Serio? Zamknij się. Warknął na siebie i
wszedł do swojej sypialni wsadzając ten pierdolony dziennik do
biurka. Kurwa mać, nie miał teraz nawet poduszki.
Położył się na łóżku zwijając kołdrę
w rulon starając się na niej ułożyć. Czekał aż sen do niego
przyjdzie. Miał jutro pracę, ale tego nie musiała wiedzieć.
Śnił o niczym. Znowu.