Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry.
Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i
... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z
pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Autor: poubelle_squelette
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI
Wpadka na koncercie (obecnie czytany)
...
Po przytuleniu wróciłaś do siebie, a on do siebie. Zamknęłaś drzwi za sobą i oparłaś się o nie przez chwilę nic nie mówiąc. A potem...
-Cholera, jasna cholera, jasna choooolera, czy to się stało boże, nie mogę uwierzyć w to co się właśnie stało, nie wierzę, nie wiem co powiedzieć ahahahaha boże, cholera, o mój boże – wsunęłaś palce we włosy próbując zrozumieć to co się stało. Nadal ciężko było Ci uwierzyć, że to rzeczywistość, a nie jakiś dziwny sen. Popatrzyłaś na papiery pozostawione na stoliku. Podeszłaś do nich i usiadłaś na kanapie. Było tam kilka notatek o poduszkach – oraz o podobnych typu związkach, znaczy się cytaty osób jakie znalazł. Definicje różnych rodzajów miłości, zauroczenia, przyjaźni. Kartkowałaś papiery, czując jak serce powoli robi Ci się miększe. Sans zapisywał swoje uwagi na marginesach. Przebrnęłaś przez posty ludzi, mówiących o swoich miłościach. Notatki Sansa to właściwie były zdania wyrwane z kontaktu i z wypowiedzi innych osób jak: „Chcę być z tą osobą cały czas” czy „Szczera, głęboka rozmowa”. Wiele stronic miał z tego typu cytatami. Między stronami była jedna, z której najwyraźniej najczęściej korzystał. Oh. To jego lista „czego chcę”. W końcu! Na niej spisał to czego chce i czego oczekuje. To powinien zrobić już dawno temu. Zaczęłaś czytać.
rozśmiesza mnie
dogaduje się z pspsem – to najważniejsze
głaszcze po plecach
cierpliwa
spanie na łyżeczkę? - często? rzadko? jedno i drugie?
miła
lubi się przytulać
lubi złe filmy
lubi się miziać
trzymanie za ręce – za dużo?
-Cholera, jasna cholera, jasna choooolera, czy to się stało boże, nie mogę uwierzyć w to co się właśnie stało, nie wierzę, nie wiem co powiedzieć ahahahaha boże, cholera, o mój boże – wsunęłaś palce we włosy próbując zrozumieć to co się stało. Nadal ciężko było Ci uwierzyć, że to rzeczywistość, a nie jakiś dziwny sen. Popatrzyłaś na papiery pozostawione na stoliku. Podeszłaś do nich i usiadłaś na kanapie. Było tam kilka notatek o poduszkach – oraz o podobnych typu związkach, znaczy się cytaty osób jakie znalazł. Definicje różnych rodzajów miłości, zauroczenia, przyjaźni. Kartkowałaś papiery, czując jak serce powoli robi Ci się miększe. Sans zapisywał swoje uwagi na marginesach. Przebrnęłaś przez posty ludzi, mówiących o swoich miłościach. Notatki Sansa to właściwie były zdania wyrwane z kontaktu i z wypowiedzi innych osób jak: „Chcę być z tą osobą cały czas” czy „Szczera, głęboka rozmowa”. Wiele stronic miał z tego typu cytatami. Między stronami była jedna, z której najwyraźniej najczęściej korzystał. Oh. To jego lista „czego chcę”. W końcu! Na niej spisał to czego chce i czego oczekuje. To powinien zrobić już dawno temu. Zaczęłaś czytać.
rozśmiesza mnie
dogaduje się z pspsem – to najważniejsze
głaszcze po plecach
cierpliwa
spanie na łyżeczkę? - często? rzadko? jedno i drugie?
miła
lubi się przytulać
lubi złe filmy
lubi się miziać
lubi się przekomarzać
zależy jej na mnie
lubi moich przyjaciół
...ciekawska – nie
delikatna
lubi drzemki
pocałunki?
można jej ufać
łatwo z nią rozmawiać
zależy jej na mnie
lubi moich przyjaciół
delikatna
lubi drzemki
można jej ufać
łatwo z nią rozmawiać
Było jeszcze kilka słów, ale tak zamazanych, że nie dało się rozczytać
-Rany, Sans... - wszystko to co tutaj było, pokrywało się z tym co już podejrzewałaś. Chce związek bez seksualnego aspektu. Może nie próbował tego? A może próbował i ma złe doświadczenia? To byłoby bardzo przykre doświadczenie, miałaś nadzieję, że nie o to chodzi. Zawsze reagował negatywnie na wspomnienie o związkach. Może szukał czegoś w co nie będzie musiał się oficjalnie angażować? A może nie umie przyjmować komplementów? Westchnęłaś go.... Kochałaś go. Czujesz, jakbyś zawsze o tym wiedziała, ale mówienie to sobie jakoś utwierdzało Cię w tym. Chciałaś mu pomóc odkryć czego chce. Ale nie umiałaś nic poradzić na strach. Strach, że to odwróci się przeciwko Tobie. Nie byłaś nigdy w podobnej sytuacji, a przynajmniej nie przypominasz sobie. Wszystko było takie... pomieszane, i jakaś część Ciebie bała się, że Sans mimo wszystko nie przyłoży się, albo będzie się wstydził, albo zwlekał. Przeglądałaś dalej papiery. Było tam kilka artykułów o intymności przyjaźni. Była nawet kopia jakiegoś naukowego eseju, na którego marginesach zapisał swoje hipotezy dla nadchodzącego... „eksperymentu”.
-Sans... - bolało Cię serce kiedy na to patrzyłaś, jednocześnie nie mogłaś wyjść z podziwu ile pracy wsadził w to wszystko. Myślał o tym zdecydowanie często. Wiesz, że musiał też się przygotować mentalnie, aby w końcu przyjść i z Tobą porozmawiać. Nawet jeżeli to było tylko wyrażenie swojego zakłopotania i plik papierów. Wzięłaś w rękę stronę z dokładnymi wyjaśnieniami eksperymentu. Uściślił wyraźnie czego oczekuje, cóż to w końcu naukowiec. Ułożył wedle hierarchii natężenia emocji wszystkie rodzaje związków i podzielił na grupy. Jezu, ten szkielet zdecydowanie za poważnie do tego podchodzi. Chciało Ci się śmiać. Albo płakać. Odstawiłaś papiery. Zrobię co w mojej mocy, pomyślałaś. Będę przy nim gdy będzie mnie potrzebował. Nie ma też sensu, abyś Ty za bardzo nad tym się zastanawiała. Cokolwiek się stanie, Ty i Sans odkryjecie o co chodzi. I... miałaś zaskakująco dobrze przeczucia. Może to dziwne, ale jest w tej całej sytuacji coś miłego, ufa Ci na tyle, że dzieli się dokładnie swoimi przemyśleniami. Póki co nie ma czego się doszukiwać i papiery można odstawić na bok. Spojrzysz na tę sytuację ze świeżego punktu widzenia i wzbogacisz wiedzę. Może nie da się zrobić testu na miłość. Może całość zakończy się fiaskiem. Ale i tak chcesz spróbować.
Kolejny tydzień był spokojny. Widziałaś się z Papyrusem i Sansem rano, szłaś na uczelnię i czasami spotykałaś się z nimi wieczorami. Nie myślałaś o swojej sytuacji, pozwoliłaś aby przyjazny rytm codzienności do was powrócił. Zapisywałaś notatki i odczucia w dzienniku. Traktowałaś go raczej jako miejsce do wylania uczuć, coś jakby pamiętnik... Choć póki co i tak był prawie pusty, właściwie nic się nie zmieniło w Twojej sytuacji, więc nie miałaś czego zapisywać. Piątek popołudniu. Koniec zajęć i mimo kupy pracy domowej jaką masz zrobić w weekend, czujesz się dobrze. Właśnie stanęłaś na przejściu pieszych kiedy podszedł do Ciebie jakiś gość.
-Ej, lubisz muzykę?
-Uh... tak?
-Cudownie! Darmowy koncert w Reji dzisiaj – wcisnął Ci ulotkę w ręce. Popatrzyłaś na nią podejrzliwie.
-Reja? Czy to nie przypadkiem koło tego złomowiska kontenerów? Nie wygląda mi to na miejsce do robienia koncertów. - Ale gość nie słuchał, dorwał nową osobę której też wręczył ulotki. Mniejsza. Idąc chodnikiem przeglądałaś papier doczytując się szczegółów. Nie rozpoznawałaś żadnej kapeli, ale wygląda na to, że impreza będzie trwała całą noc. Sprawdziłaś w google. Wygląda na to, że Reja zmieniła się przez ostatnie kilka miesięcy i są organizowane tam koncerty. Weszłaś na górę schodami i otworzyłaś drzwi. Dwa szkielety siedziały na Twojej kanapie. Sans miał laptop na kolanach, Papyrus telefon w ręce i głaskał kota.
-Nie, nie, proszę. Co moje to wasze. Czujcie się jak u siebie w domu. Uwielbiam mieć niezapowiedzianych gości – odstawiłaś plecak na bok i ściągnęłaś buty.
-to dobrze, nasze wifi się zepsuło
-Uh, nie mogłeś zadzwonić do serwisu?
-SANS, POWIEDZ PRAWDĘ
-mogłem omyłkowo wrzucić rachunek do śmieciowego tornado – wywróciłaś oczami
-Mniejsza
-co to? - zapytał patrząc na ulotkę.
-Darmowy koncert jest dzisiaj w podejrzanej dzielnicy miasta. Muzyka kiczowa i tony upitych licealistów i studentów. Chcecie iść?
-JESTEM PEWNY, ŻE NIE. - Sans wyciągnął rękę po ulotkę. Wpisał kilka haseł w komputer i założył słuchawki.
-Jesteś na sto procent pewny, że nie chcesz iść Paps?
-UGH, ABYM BYŁ OTOCZONY NIETRZEŹWYMI LUDŹMI? NIE, DZIĘKUJĘ. MASZ POJĘCIE ILE OSÓB PYTAŁO SIĘ MNIE O SZKIELECIĄ WOJNĘ? ALBO NAZYWAŁO MNIE STRASZNYM SZKIELETOREM? CHOĆ DOCENIAM ICH NIECODZIENNE KOMPLEMENTY, NO I PROPOZYCJE BYCIA LIDEREM SZKIELETÓW W SZKIELECIEJ WOJNIE, MAM JUŻ DOŚĆ SŁUCHANIA TEGO
-Jasne, łapię.
-NO I – popatrzył na Sansa i ściszył głos do głośnego szeptu – Wiem, Że Ty I Sans Od Dawna Sam Na Sam Nigdzie Nie Byliście. MRUG
-Oh... - podrapałaś się po karku – To miłe z twojej strony, ale jesteśmy tylko przyjaciółmi...
-TYLKO PRZYJACIÓŁMI, KTÓRZY OD DAWNA NIGDZIE NIE BYLI SAM NA SAM. MOŻESZ NAZYWAĆ PRZYJACIELA PRZYJACIELEM JEŻELI WIDZISZ SIĘ Z NIM TYLKO NA GRUPOWYCH WYPADACH?
-My też nie byliśmy sam na sam od dawna – przypomniałaś mu. Jego mina zrobiła się bardzo poważna
-SŁUSZNA UWAGA, BĘDZIE TRZEBA ZROBIĆ SPECJALNY DZIEŃ PRZYJACIÓŁ NA KTÓRY SANS NIE BĘDZIE ZAPROSZONY
-Już nie mogę się doczekać – uśmiechnęłaś się. Sans ściągnął słuchawki.
-muzyka nie jest taka zła, jeżeli chcesz iść, pójdę z tobą
-Cudownie, a więc idziemy – wzięłaś swój laptop i usiadłaś między kościotrupami, opierając się plecami o Papyrusa i kładąc stopy po stronie Sansa. We trójkę spędziliście miły wieczór w przyjemnej ciszy. Papyrus zrobił kolację. Jak tylko słońce chyliło się ku zachodowi, byliście gotowi aby wyjść.
-Rany, Sans... - wszystko to co tutaj było, pokrywało się z tym co już podejrzewałaś. Chce związek bez seksualnego aspektu. Może nie próbował tego? A może próbował i ma złe doświadczenia? To byłoby bardzo przykre doświadczenie, miałaś nadzieję, że nie o to chodzi. Zawsze reagował negatywnie na wspomnienie o związkach. Może szukał czegoś w co nie będzie musiał się oficjalnie angażować? A może nie umie przyjmować komplementów? Westchnęłaś go.... Kochałaś go. Czujesz, jakbyś zawsze o tym wiedziała, ale mówienie to sobie jakoś utwierdzało Cię w tym. Chciałaś mu pomóc odkryć czego chce. Ale nie umiałaś nic poradzić na strach. Strach, że to odwróci się przeciwko Tobie. Nie byłaś nigdy w podobnej sytuacji, a przynajmniej nie przypominasz sobie. Wszystko było takie... pomieszane, i jakaś część Ciebie bała się, że Sans mimo wszystko nie przyłoży się, albo będzie się wstydził, albo zwlekał. Przeglądałaś dalej papiery. Było tam kilka artykułów o intymności przyjaźni. Była nawet kopia jakiegoś naukowego eseju, na którego marginesach zapisał swoje hipotezy dla nadchodzącego... „eksperymentu”.
-Sans... - bolało Cię serce kiedy na to patrzyłaś, jednocześnie nie mogłaś wyjść z podziwu ile pracy wsadził w to wszystko. Myślał o tym zdecydowanie często. Wiesz, że musiał też się przygotować mentalnie, aby w końcu przyjść i z Tobą porozmawiać. Nawet jeżeli to było tylko wyrażenie swojego zakłopotania i plik papierów. Wzięłaś w rękę stronę z dokładnymi wyjaśnieniami eksperymentu. Uściślił wyraźnie czego oczekuje, cóż to w końcu naukowiec. Ułożył wedle hierarchii natężenia emocji wszystkie rodzaje związków i podzielił na grupy. Jezu, ten szkielet zdecydowanie za poważnie do tego podchodzi. Chciało Ci się śmiać. Albo płakać. Odstawiłaś papiery. Zrobię co w mojej mocy, pomyślałaś. Będę przy nim gdy będzie mnie potrzebował. Nie ma też sensu, abyś Ty za bardzo nad tym się zastanawiała. Cokolwiek się stanie, Ty i Sans odkryjecie o co chodzi. I... miałaś zaskakująco dobrze przeczucia. Może to dziwne, ale jest w tej całej sytuacji coś miłego, ufa Ci na tyle, że dzieli się dokładnie swoimi przemyśleniami. Póki co nie ma czego się doszukiwać i papiery można odstawić na bok. Spojrzysz na tę sytuację ze świeżego punktu widzenia i wzbogacisz wiedzę. Może nie da się zrobić testu na miłość. Może całość zakończy się fiaskiem. Ale i tak chcesz spróbować.
Kolejny tydzień był spokojny. Widziałaś się z Papyrusem i Sansem rano, szłaś na uczelnię i czasami spotykałaś się z nimi wieczorami. Nie myślałaś o swojej sytuacji, pozwoliłaś aby przyjazny rytm codzienności do was powrócił. Zapisywałaś notatki i odczucia w dzienniku. Traktowałaś go raczej jako miejsce do wylania uczuć, coś jakby pamiętnik... Choć póki co i tak był prawie pusty, właściwie nic się nie zmieniło w Twojej sytuacji, więc nie miałaś czego zapisywać. Piątek popołudniu. Koniec zajęć i mimo kupy pracy domowej jaką masz zrobić w weekend, czujesz się dobrze. Właśnie stanęłaś na przejściu pieszych kiedy podszedł do Ciebie jakiś gość.
-Ej, lubisz muzykę?
-Uh... tak?
-Cudownie! Darmowy koncert w Reji dzisiaj – wcisnął Ci ulotkę w ręce. Popatrzyłaś na nią podejrzliwie.
-Reja? Czy to nie przypadkiem koło tego złomowiska kontenerów? Nie wygląda mi to na miejsce do robienia koncertów. - Ale gość nie słuchał, dorwał nową osobę której też wręczył ulotki. Mniejsza. Idąc chodnikiem przeglądałaś papier doczytując się szczegółów. Nie rozpoznawałaś żadnej kapeli, ale wygląda na to, że impreza będzie trwała całą noc. Sprawdziłaś w google. Wygląda na to, że Reja zmieniła się przez ostatnie kilka miesięcy i są organizowane tam koncerty. Weszłaś na górę schodami i otworzyłaś drzwi. Dwa szkielety siedziały na Twojej kanapie. Sans miał laptop na kolanach, Papyrus telefon w ręce i głaskał kota.
-Nie, nie, proszę. Co moje to wasze. Czujcie się jak u siebie w domu. Uwielbiam mieć niezapowiedzianych gości – odstawiłaś plecak na bok i ściągnęłaś buty.
-to dobrze, nasze wifi się zepsuło
-Uh, nie mogłeś zadzwonić do serwisu?
-SANS, POWIEDZ PRAWDĘ
-mogłem omyłkowo wrzucić rachunek do śmieciowego tornado – wywróciłaś oczami
-Mniejsza
-co to? - zapytał patrząc na ulotkę.
-Darmowy koncert jest dzisiaj w podejrzanej dzielnicy miasta. Muzyka kiczowa i tony upitych licealistów i studentów. Chcecie iść?
-JESTEM PEWNY, ŻE NIE. - Sans wyciągnął rękę po ulotkę. Wpisał kilka haseł w komputer i założył słuchawki.
-Jesteś na sto procent pewny, że nie chcesz iść Paps?
-UGH, ABYM BYŁ OTOCZONY NIETRZEŹWYMI LUDŹMI? NIE, DZIĘKUJĘ. MASZ POJĘCIE ILE OSÓB PYTAŁO SIĘ MNIE O SZKIELECIĄ WOJNĘ? ALBO NAZYWAŁO MNIE STRASZNYM SZKIELETOREM? CHOĆ DOCENIAM ICH NIECODZIENNE KOMPLEMENTY, NO I PROPOZYCJE BYCIA LIDEREM SZKIELETÓW W SZKIELECIEJ WOJNIE, MAM JUŻ DOŚĆ SŁUCHANIA TEGO
-Jasne, łapię.
-NO I – popatrzył na Sansa i ściszył głos do głośnego szeptu – Wiem, Że Ty I Sans Od Dawna Sam Na Sam Nigdzie Nie Byliście. MRUG
-Oh... - podrapałaś się po karku – To miłe z twojej strony, ale jesteśmy tylko przyjaciółmi...
-TYLKO PRZYJACIÓŁMI, KTÓRZY OD DAWNA NIGDZIE NIE BYLI SAM NA SAM. MOŻESZ NAZYWAĆ PRZYJACIELA PRZYJACIELEM JEŻELI WIDZISZ SIĘ Z NIM TYLKO NA GRUPOWYCH WYPADACH?
-My też nie byliśmy sam na sam od dawna – przypomniałaś mu. Jego mina zrobiła się bardzo poważna
-SŁUSZNA UWAGA, BĘDZIE TRZEBA ZROBIĆ SPECJALNY DZIEŃ PRZYJACIÓŁ NA KTÓRY SANS NIE BĘDZIE ZAPROSZONY
-Już nie mogę się doczekać – uśmiechnęłaś się. Sans ściągnął słuchawki.
-muzyka nie jest taka zła, jeżeli chcesz iść, pójdę z tobą
-Cudownie, a więc idziemy – wzięłaś swój laptop i usiadłaś między kościotrupami, opierając się plecami o Papyrusa i kładąc stopy po stronie Sansa. We trójkę spędziliście miły wieczór w przyjemnej ciszy. Papyrus zrobił kolację. Jak tylko słońce chyliło się ku zachodowi, byliście gotowi aby wyjść.
-nie zmarzniesz? wiesz, nadal mamy ludy – Może koszulka i spodenki nie były najlepszym ubiorem na ludy, ale na koncertach zazwyczaj jest gorąco
-Ociepli mnie ciepło pozostałych ciał. Nie mogę uwierzyć, że ty masz na sobie więcej niż zwykle – Czyli miał na sobie dżinsy oraz trampki, a nie spodenki i kapcie. Nie, abyś narzekała. Jesteś całkiem pewna, że to pierwszy raz kiedy widzisz go w dżinsach.
Pa dum. Pa dum.
Cholera jasna.
-Fajna koszulka – biały podkoszulek z kościstą ręką robiącą rogi. Akceptujesz zdecydowanie.
-heh, dzięki, czekałem, aż będę mógł to założyć, mam nadzieję, że nie porachują nam za to kości
-Łoł – wyszczerzył się
-cieszę się, że kawał siadł
-Zamknij się i chodź – udaliście się autobusem. Nie było daleko do Reji. Kiedy wysiedliście, byłaś nieco zmieszana. To naprawdę było złomowisko kontenerów. Jedno z tych miejsc jakie widziałaś przejeżdżając, ale nie miałaś nigdy okazji zwiedzić. Budynki świeżo pomalowane, światła ustawione, muzyka i błyski ze sceny. No i wiele ludzi biegających wszędzie
-...głośno tu.
-Co koncert, nie wiem czego się spodziewałeś – Zadrżałaś lekko. Było zimno. Może Sans miał rację, może powinnaś zabrać bluzę?
-EJ! Chcecie świetliki? - dwie osoby podbiegły do was trzymając siatki w rękach – Dajemy je każdemu kto chce. Chcecie?
-Jasne! - popatrzyli na Sansa
-....jasne? - Sięgnęłaś do siatek po świetliki. Wyciągnęłaś kijek i kilka bransoletek. Sans wyglądał na zmieszanego.
-Zaraz, nigdy takich nie widziałeś? - zapytałaś. Przełamałaś jedną i ta zaświeciła na jaskrawo-różowo – Przełam je a zaczną świecić, a potem potrząś. Całkiem fajne, co nie? - machałaś świetlikiem w ręce.
-i wszystko jasne... - sięgnęłaś do siatki i wzięłaś kilka jeszcze. Szybko, Twoje ręce mieniły się kolorami tęczy. Zrobiłaś sobie nawet koronę ze świetlików i położyłaś ją sobie na głowie.
-Chodź, zrobię też dla ciebie – Wsunęłaś na ręce Sansa kilka bransoletek. Wyglądał całkiem głupio. - Teraz świecisz – zrobiłaś krok do tyłu.
-co? - … nie takiej reakcji się spodziewałaś. Wyglądał na... spanikowanego? … Uh?
-Co? Masz na sobie z tuzin świecących świetlików. Byłabym pod wrażeniem, gdybyś nie świecił
-Oh.. racja – zmarszczyłaś brwi
-Zachowujesz się dziwnie, wszystko dobrze? Rozumiem, że cała ta impreza nie jest w twoim stylu. Jeżeli chcesz, możemy wrócić do domu
-nie
-Jesteś pewien
-tak
-Nie chcę, abyś czuł się źle – powiedziałaś podając mu ostatniego świetlika
-jest dobrze – I tak byłaś zmieszana, ale mniejsza. Skoro mówi, że jest dobrze, to nie ma co go naciskać. Sięgnęłaś do siatki i wyciągnęłaś kijek
-Te się tylko trzyma – podałaś mu jednego
-dlaczego?
-Nie wiem, dla zabawy? Bo wygląda ładnie? Tak... się po prostu robi – mówiłaś machając swoim, do góry i na dół – Niektórzy potrafią zrobić z nimi różne sztuki. Ale tutaj, po prostu wyglądają fajnie. Znaczy się, jest całkiem ciemno i wiesz... dlaczego się tak na mnie patrzysz? - Sans miał dziwny wyraz twarzy, jakby zupełnie Cię nie słuchał, tylko patrzył na trzymany przez Ciebie świetlik. Popatrzyłaś na niego. Ubrudziłaś się czymś? Zerknęłaś na ziemie. Nie. Niebieska łuna biła od świetlika. O to mu chodzi? - Um... wszystko dobrze? - to go oderwało od zamyślenia
-tak, nigdy nie czułem się lepiej – pomachał swoim kijkiem. Machu, machu, machu- chodźmy.
-Ociepli mnie ciepło pozostałych ciał. Nie mogę uwierzyć, że ty masz na sobie więcej niż zwykle – Czyli miał na sobie dżinsy oraz trampki, a nie spodenki i kapcie. Nie, abyś narzekała. Jesteś całkiem pewna, że to pierwszy raz kiedy widzisz go w dżinsach.
Pa dum. Pa dum.
Cholera jasna.
-Fajna koszulka – biały podkoszulek z kościstą ręką robiącą rogi. Akceptujesz zdecydowanie.
-heh, dzięki, czekałem, aż będę mógł to założyć, mam nadzieję, że nie porachują nam za to kości
-Łoł – wyszczerzył się
-cieszę się, że kawał siadł
-Zamknij się i chodź – udaliście się autobusem. Nie było daleko do Reji. Kiedy wysiedliście, byłaś nieco zmieszana. To naprawdę było złomowisko kontenerów. Jedno z tych miejsc jakie widziałaś przejeżdżając, ale nie miałaś nigdy okazji zwiedzić. Budynki świeżo pomalowane, światła ustawione, muzyka i błyski ze sceny. No i wiele ludzi biegających wszędzie
-...głośno tu.
-Co koncert, nie wiem czego się spodziewałeś – Zadrżałaś lekko. Było zimno. Może Sans miał rację, może powinnaś zabrać bluzę?
-EJ! Chcecie świetliki? - dwie osoby podbiegły do was trzymając siatki w rękach – Dajemy je każdemu kto chce. Chcecie?
-Jasne! - popatrzyli na Sansa
-....jasne? - Sięgnęłaś do siatek po świetliki. Wyciągnęłaś kijek i kilka bransoletek. Sans wyglądał na zmieszanego.
-Zaraz, nigdy takich nie widziałeś? - zapytałaś. Przełamałaś jedną i ta zaświeciła na jaskrawo-różowo – Przełam je a zaczną świecić, a potem potrząś. Całkiem fajne, co nie? - machałaś świetlikiem w ręce.
-i wszystko jasne... - sięgnęłaś do siatki i wzięłaś kilka jeszcze. Szybko, Twoje ręce mieniły się kolorami tęczy. Zrobiłaś sobie nawet koronę ze świetlików i położyłaś ją sobie na głowie.
-Chodź, zrobię też dla ciebie – Wsunęłaś na ręce Sansa kilka bransoletek. Wyglądał całkiem głupio. - Teraz świecisz – zrobiłaś krok do tyłu.
-co? - … nie takiej reakcji się spodziewałaś. Wyglądał na... spanikowanego? … Uh?
-Co? Masz na sobie z tuzin świecących świetlików. Byłabym pod wrażeniem, gdybyś nie świecił
-Oh.. racja – zmarszczyłaś brwi
-Zachowujesz się dziwnie, wszystko dobrze? Rozumiem, że cała ta impreza nie jest w twoim stylu. Jeżeli chcesz, możemy wrócić do domu
-nie
-Jesteś pewien
-tak
-Nie chcę, abyś czuł się źle – powiedziałaś podając mu ostatniego świetlika
-jest dobrze – I tak byłaś zmieszana, ale mniejsza. Skoro mówi, że jest dobrze, to nie ma co go naciskać. Sięgnęłaś do siatki i wyciągnęłaś kijek
-Te się tylko trzyma – podałaś mu jednego
-dlaczego?
-Nie wiem, dla zabawy? Bo wygląda ładnie? Tak... się po prostu robi – mówiłaś machając swoim, do góry i na dół – Niektórzy potrafią zrobić z nimi różne sztuki. Ale tutaj, po prostu wyglądają fajnie. Znaczy się, jest całkiem ciemno i wiesz... dlaczego się tak na mnie patrzysz? - Sans miał dziwny wyraz twarzy, jakby zupełnie Cię nie słuchał, tylko patrzył na trzymany przez Ciebie świetlik. Popatrzyłaś na niego. Ubrudziłaś się czymś? Zerknęłaś na ziemie. Nie. Niebieska łuna biła od świetlika. O to mu chodzi? - Um... wszystko dobrze? - to go oderwało od zamyślenia
-tak, nigdy nie czułem się lepiej – pomachał swoim kijkiem. Machu, machu, machu- chodźmy.
Musieliście przepchnąć się między kilkoma grupkami osób nim dotarliście do bram Reji. W każdym kontenerze było co innego. Głównie jedzenie i alkohol. Kilka miejsc do siedzenia. Przenośne bary. Na środku miejsce do tańczenia. Pod sceną stało wiele osób. Muzyka na scenie... nie była dobra.
-Myślałam, że powiedziałeś, że muzyka będzie dobra – był skrzywiony
-bo była, online – nie masz zielonego pojęcia o czym śpiewał zespół. Wszystko było jakby zagłuszone. Niespójne. Może mają taki styl, tylko Sans tego nie zauważył?
-Może to styl kakofoniczny?
-odezwał się maestro – zaśmiałaś się
-Ej, skoro muzyka ssie, chcesz potańczyć?
-tutaj?
-Uh, tak, tutaj? A gdzie indziej? - chwyciłaś go za rękę – No chodź, jeżeli pójdziemy do tłumu jedyne co będziemy musieli robić to machać rękami – Jak tylko udaliście się bliżej centrum chaosu, zaczęłaś tańczyć. Znaczy się próbowałaś, bo ciężko było Ci znaleźć rytm, skoro ten zmieniał się co chwilę, ale i tak dawałaś z siebie wszystko. Zauważyłaś, że cały tłum znał tekst piosenki... Zaraz, tutaj jest jakiś tekst?! Cały, poza Tobą i Sansem. Ale i tak jest dobrze. Nadal się bawicie tańcząc. Nawet nastrój Sansa się rozpogodził. Choć i tak ssie w tańcu. Pochylił się, aby coś Ci powiedzieć, ale nie słyszałaś nic przez zagłuszającą muzykę. - Co?! - krzyknęłaś. Pochylił się znowu i powtórzył, ale znowu nie usłyszałaś. - CO?! - krzyknęłaś znowu. Przybliżył się, powtórzył, ale nadal nic. Ech... pewnie to nic ważnego. - Aha! - pokiwałaś tylko głową twierdząco i z uśmiechem mając nadzieję, że właśnie nie przyznał Ci się, że zabił człowieka. Tańczyłaś dalej, miałaś jednak rację, dobrze że nie wzięłaś kurtki. Bliskość ciał podnosiła temperaturę. Nawet Sans zaczął się pocić.
-Z DROGI! Z DROGI! RUSZYĆ SIĘ – jakiś wielki, łysy kolo przepychał się przez tłum, za nim szła kobieta. Robiłaś co mogłaś, aby zrobić miejsce, ale ostatecznie straciłaś równowagę i upadłaś na tyłek w mokrą trawę. Telefon wypadł Ci z kieszeni.
-wszystko dobrze?
-Tak jakby – podniosłaś telefon i wstałaś. - Rany, nawet nie przeprosił, co za debil – Podałaś telefon Sansowi – Potrzymasz mi? Cały czas wypada mi z kieszeni.
-dobra – wziął i wsadził do swojej kieszeni. Powiedział coś jeszcze, czego nie zrozumiałaś, ale pokazywał stoliki na tyłach. Przytaknęłaś, mając nadzieję, że pyta się, czy chcesz usiąść. Faktycznie, zajęliście miejsca. Zamówiłaś też sobie wodę. Chciałaś wziąć coś dla Sansa, ale nie mieli tutaj nic dla potworów. Kolejny powód, dlaczego to miejsce ssie. - dobrze się bawisz? - zapytał
-... dobrze to bym nie powiedziała, ale się bawię – powiedziałaś szczerze – a ty?
-nie mogę powiedzieć, abym jakoś szalał z radości – zaśmiałaś się
-Wiesz, połowa zabawy to śmianie się z przyjaciółmi jak bardzo jest chujowo
-może następnym razem zaplanujemy coś – pomyślał chwilę, a potem rozmawialiście przez kilka minut o tym, co jeszcze możecie zrobić. Skończyłaś pić i wstałaś.
-Muszę do łazienki
-dobra – minęłaś kilka kontenerów udając się tam, gdzie pamiętałaś, że powinny stać toi toje. Kiedy dotarłaś, kolejka była ogromna. Jęknęłaś, nie byłaś pewna, czy dotrzymasz. Nie ma tutaj innej toalety? Rozglądałaś się, nie będąc pewna gdzie mogłaby się schować, albo gdzie byłoby mniej osób. Znalazłaś jedną. Weszłaś szybko. Zrobiłaś co musiałaś. Umyłaś ręce. Ale kiedy chciałaś wyjść.. drzwi ani drgnęły. Próbowałaś jeszcze raz, używając więcej siły, ale nadal nic. O nie. Próbowałaś jeszcze raz. Jeszcze więcej siły. Haha. Nie. Następnym razem też Ci się nie udało. Cóż. Kurwa...
-To się nie może teraz dziać – mówiłaś do siebie. Ale się działo. Utknęłaś w Toi Toiu. Waliłaś w drzwi. - EJ! CZY KTOŚ MOŻE MI POMÓC?! - darłaś się najgłośniej jak mogłaś. Choć miałaś świadomość, że to próżny trud. Muzyka jest zbyt głośna, aby ktokolwiek mógł Cię usłyszeć. Wszyscy pewnie albo słuchali muzyki, albo stali w kolejce do tych mniej obsranych kibli. Zaraz! Możesz zadzwonić po pomoc! Poklepałaś się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Ale go nie było. Racja, dałaś go Sansowi, bo bałaś się, że go zgubisz. Więc. Drzwi zamknięte i ani drgną. Nikt nie słyszy Twoich krzyków przez hałas. Dookoła jest wiele innych Toi Tojów więc z tego raczej nikt prędko skorzystać nie będzie chciał. Nie masz telefonu, ani innego sposobu aby z kimkolwiek się skontaktować. Właściwie, masz przejebane. Sans powinien zdać sobie sprawę z tego, że właściwie powinnaś już wrócić. Zerknęłaś na zegarek. Nie ma Cię od dobrych dziesięciu minut. Czy on w ogóle wie, jak długo ludzie korzystają z łazienki? Będzie Cię szukał? A jeżeli nawet, to czy Cię znajdzie? Pod stopami ciapnęła Ci mokra podłoga obszczanego Toi toia. Obrzydlistwo. Boże, śmierdzi tu. Zamarzałaś na zewnątrz, ale teraz czujesz jakby nawet to co masz na sobie to było za wiele. No i było ciemno. Jak dobrze, że masz świetliki, to jedyne źródło światła jakie masz. - Pomocy! - próbowałaś jeszcze raz kopiąc drzwi.
Ale nikt nie przybył.
Coś skręcało Ci się w brzuchu. A co jeżeli nigdy nie wyjdziesz? A co jeżeli się poślizgniesz i upadniesz twarzą w szczochy? A co jeżeli smród zabije cię pierwszy? Kopnęłaś drzwi jeszcze raz
-EJ! Jest tam kto?!?!?! - minęło kolejne piętnaście minut. Sans musi Cię już szukać. Ugh. Zaczynało Ci się robić słabo, chciałaś usiąść, ale nie mogłaś, bo wszędzie było obrzydliwie. Pociłaś się. Tu jest tak gorąco. Ktoś zapukał.
-jesteś tam?
-Sans?! To ty? - krzyknęłaś uśmiechając się – Tak! Jestem tutaj! Nie mogę wyjść!
-ktoś zastawił wyjście jakimiś pudełkami – Co?! Słyszałaś szuranie a potem powiedział – spróbuj teraz – Pociągnęłaś za klamkę i kibel otworzył się. Sans czekał na Ciebie po drugiej stronie z rękami w kieszeniach. Wyszłaś z rozkoszą witając zimne powietrze na ciele. Wzięłaś głęboki wdech. Świeże powietrze. Chwała niech będzie Panu.
-To było straszne.
-no, gówniana sytuacja
-Zamknij się, nie czas na kawały!
-zluzuj zwieracze, zawsze jest czas na kawały – prychnął. Skrzyżowałaś ręce
-Uważaj na siebie, bo ty utkniesz następny – zagroziłaś
-domyślam się, jak tam jest, śmierdzisz
-Oh? - zmarszczyłaś brwi i chwyciłaś go za koszulę. Próbował się wyrwać, ale i tak utknął w Twoim przytulasku – Co? Nie podoba ci się mój zapach? To prawdziwa woda toaletowa. Wdychaj. Limitowana edycja ludzkich łazienek.
-łał, dzisiaj jesteś całkiem obrzydliwa, wszystko dobrze, że od tego smrodu pokręciło ci się w głowie?
-Zamknij się, albo zrobię z ciebie gównianą miazgę – puściłaś go
-heh, co za język
-Tylko się nie posikaj z radości
-hehehehe
-Nie miałam pojęcia ile kawałów można zrobić z tej sytuacji – mruknęłaś – Nienawidzę siebie za to, że się śmieję. Tak było naprawdę strasznie.
-przepraszam – powiedział – gdybym wiedział, poszukałbym wcześniej – wzruszyłaś ramionami
-Nic się nie stało. Nie wiedziałeś. Jak mnie znalazłeś? Tutaj jest wiele kibli.
-chwyciłem za nić i ta przyprowadziła mnie do ciebie
-Sans
-potarłem moją magiczną lampę i moim trzecim życzeniem do dżina było znalezienie ciebie w kompletnie zabawnej sytuacji
-Sans!
-masz mnie, tak naprawdę skorzystałem z moich podziemnych znajomości, całe to zamknięcie ciebie w toi toiu to był mój plan
-Saaaans! - Śmiał się, wyraźnie zadowolony z siebie. Starałaś się jak mogłaś by patrzeć na niego poważnie, ale to było ciężkie. - Nie jesteś zabawny – skrzyżowałaś ręce
-hehe, uśmiechasz się. - Cholera jasna.
-Zaraz, skąd wzięły się tam te kartony? - Sans zmarszczył brwi
-podsłuchałem, jak ktoś mówił, że planuje zrobić głupi kawał swojemu znajomemu, podejrzewam, że zatrzasnęli nie ten kibel co trzeba, a ty nie wracałaś więc... - machnął ręką – zacząłem cię szukać. - Co za debile. Musiałaś mieć na twarzy wymalowaną złość, bo Sans poklepał Cię po ramieniu. Popatrzyłaś na niego – chcesz do domu? - Westchnęłaś.
-Tak, przepraszam, że noc skończyła się tak chujowo. Myślałam, że dobrze będziemy się razem bawić, ale... - muzyka była do bani, ludzie też, miejsce no i teraz śmierdzisz kupą.
-mniejsza, zapomnij o tym,, nie wszystkie wypady muszą być idealne – wzruszył ramionami. Wyciągnął w Twoją stronę rękę, którą ścisnęłaś. Nagle stałaś przed swoim mieszkaniem. Puściłaś jego dłoń
-Dzięki.
-nie ma sprawy, przepraszam za wcześniej, całkiem dobrze zniosłaś tę całą gównianą sytuację
-Heh, cóż to całkiem proste, kiedy masz kogoś przy sobie, kto poprawi ci humor. Dziękuję, że dzięki tobie tamta scena jest mniej odpychająca. Więc, raz jeszcze dzięki
-heh, nie ma sprawy – Nagle zrobiło się dziwnie. Popatrzyłaś na podłogę. Gdyby to była randka, to pewnie teraz byś go pocałowała. Ale to nie randka, więc niepewnie kopnęłaś podłogę i podniosłaś na niego wzrok. Zaśmiałaś się
-Ej, co to? Dlaczego wsadziłeś tam świetlika? - zapytałaś pokazując na jego klatkę piersiową – Wiesz, to wygląda całkiem fajnie, ale i głupio. Nie powinieneś tego robić w Reji.
-heh, uh, wiesz te głupie kawały rozjaśniają mi życie
-Łoooł, ssiesz. Ale mniejsza, koleś. - prychnął
-koleś? od kiedy to mówisz do mnie koleś?
-Przecież to nic niezwykłego!
-koleżanko – położył ręce na Twoich ramionach – ksywki są jak pierdy, jeżeli zaczniesz je wypuszczać, zacznie śmierdzieć – zabrał ręce – w każdym razie, do zobaczenia kumpelo – zrobił z palca pistolet i wystrzelił by potem w mgnieniu oka zniknąć nim cokolwiek mu odpowiesz. Hm. Dobra, może ten wypad nie był ostatecznie do bani. Ale jednego jesteś pewna
… Nie chcesz być tylko przyjaciółką.
-Myślałam, że powiedziałeś, że muzyka będzie dobra – był skrzywiony
-bo była, online – nie masz zielonego pojęcia o czym śpiewał zespół. Wszystko było jakby zagłuszone. Niespójne. Może mają taki styl, tylko Sans tego nie zauważył?
-Może to styl kakofoniczny?
-odezwał się maestro – zaśmiałaś się
-Ej, skoro muzyka ssie, chcesz potańczyć?
-tutaj?
-Uh, tak, tutaj? A gdzie indziej? - chwyciłaś go za rękę – No chodź, jeżeli pójdziemy do tłumu jedyne co będziemy musieli robić to machać rękami – Jak tylko udaliście się bliżej centrum chaosu, zaczęłaś tańczyć. Znaczy się próbowałaś, bo ciężko było Ci znaleźć rytm, skoro ten zmieniał się co chwilę, ale i tak dawałaś z siebie wszystko. Zauważyłaś, że cały tłum znał tekst piosenki... Zaraz, tutaj jest jakiś tekst?! Cały, poza Tobą i Sansem. Ale i tak jest dobrze. Nadal się bawicie tańcząc. Nawet nastrój Sansa się rozpogodził. Choć i tak ssie w tańcu. Pochylił się, aby coś Ci powiedzieć, ale nie słyszałaś nic przez zagłuszającą muzykę. - Co?! - krzyknęłaś. Pochylił się znowu i powtórzył, ale znowu nie usłyszałaś. - CO?! - krzyknęłaś znowu. Przybliżył się, powtórzył, ale nadal nic. Ech... pewnie to nic ważnego. - Aha! - pokiwałaś tylko głową twierdząco i z uśmiechem mając nadzieję, że właśnie nie przyznał Ci się, że zabił człowieka. Tańczyłaś dalej, miałaś jednak rację, dobrze że nie wzięłaś kurtki. Bliskość ciał podnosiła temperaturę. Nawet Sans zaczął się pocić.
-Z DROGI! Z DROGI! RUSZYĆ SIĘ – jakiś wielki, łysy kolo przepychał się przez tłum, za nim szła kobieta. Robiłaś co mogłaś, aby zrobić miejsce, ale ostatecznie straciłaś równowagę i upadłaś na tyłek w mokrą trawę. Telefon wypadł Ci z kieszeni.
-wszystko dobrze?
-Tak jakby – podniosłaś telefon i wstałaś. - Rany, nawet nie przeprosił, co za debil – Podałaś telefon Sansowi – Potrzymasz mi? Cały czas wypada mi z kieszeni.
-dobra – wziął i wsadził do swojej kieszeni. Powiedział coś jeszcze, czego nie zrozumiałaś, ale pokazywał stoliki na tyłach. Przytaknęłaś, mając nadzieję, że pyta się, czy chcesz usiąść. Faktycznie, zajęliście miejsca. Zamówiłaś też sobie wodę. Chciałaś wziąć coś dla Sansa, ale nie mieli tutaj nic dla potworów. Kolejny powód, dlaczego to miejsce ssie. - dobrze się bawisz? - zapytał
-... dobrze to bym nie powiedziała, ale się bawię – powiedziałaś szczerze – a ty?
-nie mogę powiedzieć, abym jakoś szalał z radości – zaśmiałaś się
-Wiesz, połowa zabawy to śmianie się z przyjaciółmi jak bardzo jest chujowo
-może następnym razem zaplanujemy coś – pomyślał chwilę, a potem rozmawialiście przez kilka minut o tym, co jeszcze możecie zrobić. Skończyłaś pić i wstałaś.
-Muszę do łazienki
-dobra – minęłaś kilka kontenerów udając się tam, gdzie pamiętałaś, że powinny stać toi toje. Kiedy dotarłaś, kolejka była ogromna. Jęknęłaś, nie byłaś pewna, czy dotrzymasz. Nie ma tutaj innej toalety? Rozglądałaś się, nie będąc pewna gdzie mogłaby się schować, albo gdzie byłoby mniej osób. Znalazłaś jedną. Weszłaś szybko. Zrobiłaś co musiałaś. Umyłaś ręce. Ale kiedy chciałaś wyjść.. drzwi ani drgnęły. Próbowałaś jeszcze raz, używając więcej siły, ale nadal nic. O nie. Próbowałaś jeszcze raz. Jeszcze więcej siły. Haha. Nie. Następnym razem też Ci się nie udało. Cóż. Kurwa...
-To się nie może teraz dziać – mówiłaś do siebie. Ale się działo. Utknęłaś w Toi Toiu. Waliłaś w drzwi. - EJ! CZY KTOŚ MOŻE MI POMÓC?! - darłaś się najgłośniej jak mogłaś. Choć miałaś świadomość, że to próżny trud. Muzyka jest zbyt głośna, aby ktokolwiek mógł Cię usłyszeć. Wszyscy pewnie albo słuchali muzyki, albo stali w kolejce do tych mniej obsranych kibli. Zaraz! Możesz zadzwonić po pomoc! Poklepałaś się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Ale go nie było. Racja, dałaś go Sansowi, bo bałaś się, że go zgubisz. Więc. Drzwi zamknięte i ani drgną. Nikt nie słyszy Twoich krzyków przez hałas. Dookoła jest wiele innych Toi Tojów więc z tego raczej nikt prędko skorzystać nie będzie chciał. Nie masz telefonu, ani innego sposobu aby z kimkolwiek się skontaktować. Właściwie, masz przejebane. Sans powinien zdać sobie sprawę z tego, że właściwie powinnaś już wrócić. Zerknęłaś na zegarek. Nie ma Cię od dobrych dziesięciu minut. Czy on w ogóle wie, jak długo ludzie korzystają z łazienki? Będzie Cię szukał? A jeżeli nawet, to czy Cię znajdzie? Pod stopami ciapnęła Ci mokra podłoga obszczanego Toi toia. Obrzydlistwo. Boże, śmierdzi tu. Zamarzałaś na zewnątrz, ale teraz czujesz jakby nawet to co masz na sobie to było za wiele. No i było ciemno. Jak dobrze, że masz świetliki, to jedyne źródło światła jakie masz. - Pomocy! - próbowałaś jeszcze raz kopiąc drzwi.
Ale nikt nie przybył.
Coś skręcało Ci się w brzuchu. A co jeżeli nigdy nie wyjdziesz? A co jeżeli się poślizgniesz i upadniesz twarzą w szczochy? A co jeżeli smród zabije cię pierwszy? Kopnęłaś drzwi jeszcze raz
-EJ! Jest tam kto?!?!?! - minęło kolejne piętnaście minut. Sans musi Cię już szukać. Ugh. Zaczynało Ci się robić słabo, chciałaś usiąść, ale nie mogłaś, bo wszędzie było obrzydliwie. Pociłaś się. Tu jest tak gorąco. Ktoś zapukał.
-jesteś tam?
-Sans?! To ty? - krzyknęłaś uśmiechając się – Tak! Jestem tutaj! Nie mogę wyjść!
-ktoś zastawił wyjście jakimiś pudełkami – Co?! Słyszałaś szuranie a potem powiedział – spróbuj teraz – Pociągnęłaś za klamkę i kibel otworzył się. Sans czekał na Ciebie po drugiej stronie z rękami w kieszeniach. Wyszłaś z rozkoszą witając zimne powietrze na ciele. Wzięłaś głęboki wdech. Świeże powietrze. Chwała niech będzie Panu.
-To było straszne.
-no, gówniana sytuacja
-Zamknij się, nie czas na kawały!
-zluzuj zwieracze, zawsze jest czas na kawały – prychnął. Skrzyżowałaś ręce
-Uważaj na siebie, bo ty utkniesz następny – zagroziłaś
-domyślam się, jak tam jest, śmierdzisz
-Oh? - zmarszczyłaś brwi i chwyciłaś go za koszulę. Próbował się wyrwać, ale i tak utknął w Twoim przytulasku – Co? Nie podoba ci się mój zapach? To prawdziwa woda toaletowa. Wdychaj. Limitowana edycja ludzkich łazienek.
-łał, dzisiaj jesteś całkiem obrzydliwa, wszystko dobrze, że od tego smrodu pokręciło ci się w głowie?
-Zamknij się, albo zrobię z ciebie gównianą miazgę – puściłaś go
-heh, co za język
-Tylko się nie posikaj z radości
-hehehehe
-Nie miałam pojęcia ile kawałów można zrobić z tej sytuacji – mruknęłaś – Nienawidzę siebie za to, że się śmieję. Tak było naprawdę strasznie.
-przepraszam – powiedział – gdybym wiedział, poszukałbym wcześniej – wzruszyłaś ramionami
-Nic się nie stało. Nie wiedziałeś. Jak mnie znalazłeś? Tutaj jest wiele kibli.
-chwyciłem za nić i ta przyprowadziła mnie do ciebie
-Sans
-potarłem moją magiczną lampę i moim trzecim życzeniem do dżina było znalezienie ciebie w kompletnie zabawnej sytuacji
-Sans!
-masz mnie, tak naprawdę skorzystałem z moich podziemnych znajomości, całe to zamknięcie ciebie w toi toiu to był mój plan
-Saaaans! - Śmiał się, wyraźnie zadowolony z siebie. Starałaś się jak mogłaś by patrzeć na niego poważnie, ale to było ciężkie. - Nie jesteś zabawny – skrzyżowałaś ręce
-hehe, uśmiechasz się. - Cholera jasna.
-Zaraz, skąd wzięły się tam te kartony? - Sans zmarszczył brwi
-podsłuchałem, jak ktoś mówił, że planuje zrobić głupi kawał swojemu znajomemu, podejrzewam, że zatrzasnęli nie ten kibel co trzeba, a ty nie wracałaś więc... - machnął ręką – zacząłem cię szukać. - Co za debile. Musiałaś mieć na twarzy wymalowaną złość, bo Sans poklepał Cię po ramieniu. Popatrzyłaś na niego – chcesz do domu? - Westchnęłaś.
-Tak, przepraszam, że noc skończyła się tak chujowo. Myślałam, że dobrze będziemy się razem bawić, ale... - muzyka była do bani, ludzie też, miejsce no i teraz śmierdzisz kupą.
-mniejsza, zapomnij o tym,, nie wszystkie wypady muszą być idealne – wzruszył ramionami. Wyciągnął w Twoją stronę rękę, którą ścisnęłaś. Nagle stałaś przed swoim mieszkaniem. Puściłaś jego dłoń
-Dzięki.
-nie ma sprawy, przepraszam za wcześniej, całkiem dobrze zniosłaś tę całą gównianą sytuację
-Heh, cóż to całkiem proste, kiedy masz kogoś przy sobie, kto poprawi ci humor. Dziękuję, że dzięki tobie tamta scena jest mniej odpychająca. Więc, raz jeszcze dzięki
-heh, nie ma sprawy – Nagle zrobiło się dziwnie. Popatrzyłaś na podłogę. Gdyby to była randka, to pewnie teraz byś go pocałowała. Ale to nie randka, więc niepewnie kopnęłaś podłogę i podniosłaś na niego wzrok. Zaśmiałaś się
-Ej, co to? Dlaczego wsadziłeś tam świetlika? - zapytałaś pokazując na jego klatkę piersiową – Wiesz, to wygląda całkiem fajnie, ale i głupio. Nie powinieneś tego robić w Reji.
-heh, uh, wiesz te głupie kawały rozjaśniają mi życie
-Łoooł, ssiesz. Ale mniejsza, koleś. - prychnął
-koleś? od kiedy to mówisz do mnie koleś?
-Przecież to nic niezwykłego!
-koleżanko – położył ręce na Twoich ramionach – ksywki są jak pierdy, jeżeli zaczniesz je wypuszczać, zacznie śmierdzieć – zabrał ręce – w każdym razie, do zobaczenia kumpelo – zrobił z palca pistolet i wystrzelił by potem w mgnieniu oka zniknąć nim cokolwiek mu odpowiesz. Hm. Dobra, może ten wypad nie był ostatecznie do bani. Ale jednego jesteś pewna
… Nie chcesz być tylko przyjaciółką.
Pink fluffy unicorn step on the rainbow×2 to mi odbija gdy Yumi wstawia nowe rzeczy na bloga! XD
OdpowiedzUsuńNie, proszę nie... Boże, czy Ty to widzisz? Cierpcie ludzie, demony, anioły, zwierzęta i inne kreatury nie wymienione, tak jak ja cierpiałem MUHAHAHAHAHA
UsuńKto wytrwa? https://www.youtube.com/watch?v=2ygItXLd47E =)
Przepraszam że to zrobiłam x'D
UsuńYumi wielkie dzięki za rozdział, tłumaczenie jak zawsze wysokich lotów, w przeciwieństwie do czyichś sucharów =)
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny rozdział? Bo naprawde jestem ciekawa! Czy sans zgodzi się być "moim" (czytelnika) chłopakiem.. albo poprosi o to xd.. albo coś w tym stylu!
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział został już przetłumaczony
UsuńA wstawiłaś już bo mi sie nie wyświetla.. T^T
OdpowiedzUsuńTak, od dawna jest na blogu.
Usuńhttps://handlarz-iluzji.blogspot.com/2017/12/undertale-wpadka-na-imprezie-i-inne_28.html
Wystarczyło kliknąć na tag aby się pojawiło