Uciekałaś. Nie! Spadałaś. Ktoś Cię gonił... a może to Ty
za czymś goniłaś? Nie... Szukałaś czegoś. Czegoś co zaginęło.
Ale... już to odzyskałaś.
Twoje myśli pędziły straszliwie szybko, starałaś się znaleźć
jakąś, której będziesz mogła się złapać; myśl co pozwoli Ci wydostać się z
tego chaosu wspomnień, słów i snów. Czułaś... czułaś... ciepło.
Tak, to było ciepło. Ciepło było dobre. Im bardziej skupiałaś
się na otaczającym Cię cieple, tym wyraźniej i lepiej czułaś,
że ... chce Ci się siku. Starałaś się pozbyć tej myśli z głowy
i wrócić do snu, jednak nie dało się, pęcherz był silniejszy.
Zorientowałaś się również, że nie za bardzo możesz się
ruszać. Stopniowo zbadałaś otoczenie, coś nie pozwalało Ci się
podnieść. Słodka mgła snu gwałtownie opadła, a Ty poczułaś,
że włosy stają Ci dęba. Twoje łóżko... cóż... ono
oddychało...?
-Wracaj spać, suczko. - Chwilę Ci zajęło rozpoznanie głosu, świat realny wyparł resztki zamroczenia sennego w jednej chwili.
Starałaś się odepchnąć raz jeszcze przypominając sobie
z jakiego powodu właściwie się obudziłaś.
-Ja...muszę... - zakasłałaś, brzmiałaś tak, jakbyś płakała
całą noc, albo wróciła z hucznej imprezy.- Ja muszę
... iść...
-Nie musisz nigdzie iść. Śpij. - Poczułaś jak coś twardego
przyciska Twoją głowę do jego piersi, zorientowałaś się, że to
była jego ręka. Nie ranił Cię, po prostu Cię obejmował, jednak
nadal nie mogłaś pozbyć się obawy przed jego objęciami,
uświadamiając sobie, że gdyby tylko chciał mógłby z łatwością
Cię zgnieść i wycisnąć. Jeżeli jednak szybko się nie
uwolnisz, oboje będziecie tego żałować.
-Nie, nie... Ja naprawdę... muszę... iść... - Starałaś się
zaakcentować wyraźnie słowo „iść”, tak aby Twój przeciwnik
zdał sobie sprawę z tego jak bardzo zdeterminowana jesteś.
Szamotałaś się. Puścił Cię, a wtedy nie mogąc tak łatwo
odzyskać władzy w nogach po prostu upadłaś na ziemię. Sans
zaśmiał nie spuszczając z Ciebie wzroku.
-Masz chyba troszeczkę za słabe nogi, pomóc? - Dostrzegłaś kościaną rękę nad sobą, lecz nie miałaś ochoty jej złapać, nie chciałaś go już nigdy więcej dotykać, nie wspominając o zaakceptowaniu pomocy z jego strony.
Jedyne o czym teraz myślałaś to ł a z i e n k a. Ruszyłaś się. Twoje
nogi w końcu właściwie Cię posłuchały. Zaczęłaś się
rozglądać, by zorientować się o swoim aktualnym położeniu. No tak, spałaś na
kanapie z jakimś odrażającym szkieletem. Nie, nie czułaś się
wyspana. Nie było Ci wygodnie. Dlaczego w ogóle u diabła spałaś
razem z tym potwornym kościotrupem? Mózgu działaj. Przypomnij
sobie. Ostatnia noc była... zła... i nieco zakręcona. Dlaczego
ciągle chciało Ci się pić? Ej, pęcherz pierwszy, myślenie
potem.
Rozglądając się za drzwiami prowadzącymi do łazienki
pomyślałaś, że muszą to być jedne z tych na górze i zaczęłaś
tam kierować swoje kroki.
-Kochanie, nocnik jest tam. - szkielet wystawił kciuk zza swojego
ramienia
-Nocnik? - Patrząc tam gdzie pokazywał dostrzegłaś metalowy
nocnik w kącie pokoju. Chwilę zajęło zanim ospały mózg
przeanalizował sytuację.
- Jeżeli musisz siku, skorzystać z
nocnika. Nie będę po tobie sprzątał – Brzmiał tak, jakby był
lekko podirytowany i zmęczony, a mimo to nadal przyglądał Ci się
z niesłabnącą uwagą.
-Gdzie jest u b i k a c j a? - Miałaś już tego wszystkiego dość,
tkwiłaś w tym koszmarze od ponad doby, a mimo to nie ma
najmniejszej możliwości abyś sikała do nocnika.
-Nie ma. - Noo dobra, może jednak jest taka możliwość.
-Co? Nie masz tutaj toalety?
-Nie potrzebuję. - Patrzyłaś na Sansa pełna wątpliwości, aż
zdałaś sobie sprawę z tego, że przecież jest pieprzonym
szkieletem. Oczywiście, że nie potrzebuje ubikacji! Zaczęłaś się
zastanawiać, co się więc dzieje z jedzeniem jakie je...?
-Dobra, masz zamiar skorzystać z nocnika, czy dalej będziesz
skakać dookoła jak teraz? - Popatrzyłaś na nocnik. NAPRAWDĘ
musisz iść, ale... t o n o c n i k... w s a l o n i e... jakiegoś demonicznego
kościotrupa. Zboczonego, demonicznego kościotrupa. Czas uciekał,
nie miałaś zbyt wielkiego wyboru. Nocnik albo podłoga. No, w
jakimś stopniu powinnaś się cieszyć – w końcu możesz wybierać
coś w tej pieprzonej piekielnej dziurze.
Nocnik znajdował się w rogu naprzeciwko schodów, ale o kurwa...
byłaś taka pełna. Całe szczęście, Sans nie patrzył, tak po
prawdzie to wrócił do snu. Musiałaś się sprężać. Ale.......
jak właściwie powinnaś z tego skorzystać? Stać nad nim, kucnąć,
usiąść? Pierwsza myśl – zbadać teren - nocnik był czysty i ...
nieużywany. Po chwili zastanawiania się nad logiką sikania
zdecydowałaś się kucnąć. Popatrzyłaś raz jeszcze
na Sansa, śpi. Ściągnęłaś dolną część ubrania do połowy
kolan tak, abyś mogła się wygodnie ustawić nad naczyniem. To
było... dziwne. No, ale natura robi swoje, Twój problem rozwiązał
się sam, dość szybko, a wszystkie Twoje troski z tej chwili
odpłynęły w dal. Nocnik był pełen. W tej chwili płonęłaś ze
wstydu.
-Kochanie, wiem, że ludzie składają się w większości z wody,
ale... no nie szalej, dobra? - śmiał się, lecz całe szczęście
nadal się na Ciebie nie patrzył. Skończyłaś, ooood razu lepiej. Szybko założyłaś majtki starając się
zignorować fakt, że nie miałaś niczego aby się podetrzeć.
-Odpierdol się! - warknęłaś
-Jeden. - Kiedy przyglądałaś mu się, miał do góry uniesiony
jeden palec. Co to kurwa miało znaczyć?! Cokolwiek jednak, nie
brzmiało to dobrze.
-Jeden.... ale co? - Nic nie odpowiedział – Sans, o czym ty
mówisz? - Naprawdę szybko musiałaś znaleźć wyjście z całego
tego bałaganu. Popatrzyłaś na wejście do kuchni - Um... jestem
spragniona. - To była prawda, ale miałaś też nadzieję, że szkielet podniesie swój leniwy zad.
-Miło mi poznać, jestem Sans. - Po
tonie jego głosu mogłaś przypuszczać, że drzemie.
-Mogę dostać kubek wody?
-No nie wiem, może? - mruknął. Zdawałaś sobie sprawę z tego,
że sobie z Tobą pogrywa. Bacznie obserwowałaś Sansa. Leżał na
kanapie. Poczułaś się trochę tak, jakbyś miała ominąć
śpiącego lwa. Miał zamknięte oczy i się nie ruszał, ale kiedy
tylko go minęłaś jego uśmiech jakby się powiększył.
Dotarłaś do kuchni. Dobra, nie masz za wiele czasu zanim ten
pusty łeb się obudzi. Tutaj MUSI być coś, cokolwiek
użytecznego. Jak nie teraz, to potem coś co pomoże Ci w ucieczce.
Jeżeli Ci się uda oczywiście, bo widzisz... Nie ma tutaj ani
tylnych drzwi, ani okna. Ciekawe jak wygląda piętro, może tam jest
jakieś wyjście, bo jeżeli nie – pozostają tylko drzwi frontowe.
W pomieszczeniu był piekarnik, całe szczęście za mały aby
zmieścił się tam człowiek. Poza tym wyglądał na dość
zaniedbany. Sans nie jest raczej typem kogoś kto poświęca swój
czas na gotowanie. Choć... wczoraj dał Ci hot doga.... nieeee... nie
myśl o tym nawet. Patrząc na syf w piekarniku już zdecydowanie nie
będziesz chciała niczego jeść.
Popatrzyłaś na wielką lodówkę i jeszcze większy zlewozmywak,
był tak wysoki, że kiedy popatrzyłaś w górę nie mogłaś
dostrzec nawet kranu. No do diabła, skądś musiał brać wodę.
Może w lodówce jest jakaś butelka? Chwyciłaś za rączkę i
pociągnęłaś, ale... nic się nie stało. Czyżby się przycięła?
A może gdzieś tam był zamek... albo coś podobnego? Przejechałaś
dłonią w dół szukając czegoś takiego. Znowu pociągnęłaś za
klamkę i nadal nic.
-Myślałem, że chce ci się pić, a nie jeść. - Podskoczyłaś
delikatnie, słysząc jego głos, śmiał się z Twoich daremnych prób
-Nie widziałam nigdzie kranu, więc pomyślałam, że chowasz
wodę tutaj. - szybko się przesunęłaś na bok. Czułaś, że i tak
już za dużo przestrzeni wspólnie dzielicie, nie było potrzeby
abyście stali ramię w ramię w kuchni.
-Niee. - Po prostu tak stał ze skrzyżowanymi rękami między
kuchnią, a salonem. - Idź usiąść, zaraz dam ci wody.
Wyszłaś z kuchni zaraz po tym jak on do niej wszedł, upewniając
się w przejściu, że jesteś od niego najdalej jak się da.
Naprawdę nie chciałaś mieć z nim już żadnego fizycznego
kontaktu. Ale... jak on Cię traktował? Idź tam i zrób tamto,
siadaj! Powinnaś obczaić skąd on bierze tę wodę, aby samej potem
o to zadbać. Nie będziesz się go przecież wiecznie prosić.
-Suczko, mówiłem „siadaj”, nie będę się powtarzał. - i
mamy ten nakazujący ton głosu. Czy on... Czy on traktuje cię jak
p s a?! Nabrałaś więcej powietrza w płuca.
-Nie jestem twoim zwierzakiem, dupku! - Nie wiesz ile będziesz
musiała tutaj siedzieć, ale z pewnością nie pozwolisz aby tak Cię traktowano.
-Dwa. - Znowu podniósł dłoń pokazując tym razem dwa palce.
Cofnęłaś się. Z jakiegoś powodu, poczułaś jakby ktoś wylał na
Ciebie wiadro zimnej wody. Jakaś cześć Twojego mózgu mówiła Ci
dość... dość wyraźnie, że definitywnie N I E chcesz wiedzieć, co
się stanie, jak szkielet policzy do trzech. Niestety pozostała
część Twojego mózgu miała to g d z i e ś.
A więc tak, chce abyś usiadła. Dobra! Usiądziesz! Sans bez
słowa przyglądał się jak siadasz na ziemi dokładnie tam,
gdzie przed chwilą stałaś. Nie wyglądał na zadowolonego, a Ty
natomiast czułaś się z siebie dumna.
-Baaaardzo śmieszne. - Nie śmiał się. Zamiast tego podszedł
do Ciebie, złapał za ramię i zawlókł na kanapę. - Zostań. -
Bolała Cię ręka. Igranie z jego nerwami to nie był dobry pomysł.
Masowałaś obolałe ramie i czekałaś, aż zniknie w kuchni by
przemieścić się dokładnie w to samo miejsce, które zajmowałaś
wczoraj. Tak, to było dziecinne. Musiałaś jednak zrobić coś, co
udowodni mu, że nie przejął całkowicie kontroli nad Tobą. Po co
mu właściwie byłaś? Oh, a czy to ważne? Za chińskiego boga nie
pozwolisz się traktować jak domowe zwierzątko.
Sans przyszedł z kubkiem wody i postawił go na stoliku przed Tobą, jednakże jego palce oplotły się dookoła ucha jak pająk.
Kiedy chciałaś zabrać naczynie, przesunął je. Cudownie, kolejna
gra. Czego od Ciebie chce tym razem?
-A co się mówi? - dooobra, ten demoniczny kościotrup może
faktycznie nie był tak przerażający jak paczka wilkołaków, ale w
tej chwili nie ma chyba osoby na świecie, która byłaby bardziej
znienawidzona przez Ciebie niż Sans. Mimo to, nadal chciałaś wody,
a to tylko kilka słów. Nic wielkiego.
-Dzięki. - Sans znowu przesunął kubek, kiedy próbowałaś po
niego sięgnąć. - Dziękuję ci bardzo za wodę, Sans. - z całych
sił starałaś się, aby Twój głos był spokojny. Obolałe ramię
oraz ból w klatce piersiowej przypominały Ci, że bezpieczniej jest
dbać o dobry humor tej kupy kości, jeżeli chcesz nadal być w
jednym kawałku.
-Grzeczna dziewczynka. - W końcu udało Ci się złapać za
kubek. Byłaś całkiem pewna, że musi mieć w kuchni jakiś bojler
z wodą. 'Grzeczna dziewczynka' phi! Ty przecież N I E J E S T E Ś jego
zwierzątkiem! Zacisnęłaś palce na naczyniu, niewidzialna siła
powstrzymywała Cię przed powiedzeniem czegoś, czego potem będziesz
mogła żałować. Znowu coś Cię łaskotało w przełyku i na
języku. Woda była z dodatkiem. Co prawda wczoraj nie zauważyłaś
jakichś specjalnych efektów. Mimo to... popatrzyłaś na ciecz. To
było niesprawiedliwe... chciałaś przecież tylko wrócić do domu.
Dostrzegłaś, że Sans podnosi nocnik i przenosi go do drzwi
frontowych. Pieprzyć to. Już nic Cię nie obchodzi. Musisz stąd
uciekać. Im dłużej tu siedzisz, tym gorzej jest. Teraz to
widzisz. Jeszcze trochę, a założy ci obrożę i będzie uczył
podawania łapy. Pieprzyć to! Starałaś się uspokoić i skupić na
kubku. Drzwi się otworzyły. Jeden cios. Tylko tyle masz. Lecz...
tylko tyle potrzebowałaś. Łatwo będzie Ci zgubić Sansa w lesie.
Gość jest leniwy, więc pewnie też i biegać nie potrafi.
Poruszyłaś się kiedy poczułaś podmuch zimnego wiatru, stałaś
na nogach gotowa do ucieczki. Sans popatrzył na Ciebie, cóż ...
nie był szczęśliwy. Starałaś się teraz o tym nie myśleć,
zamiast tego rzuciłaś swoim kubkiem w ten pusty kościany łeb.
Efekt był lepszy niż myślałaś. Pierwszy raz zaskoczyłaś Sansa.
Co prawda, chybiłaś i nie trafiłaś w jego głowę, ale jego
uchylenie sprawiło, że miałaś teraz prostą drogę do drzwi.
Pobiegłaś przed siebie i nie spostrzegłaś nocnika jaki leżał na
ziemi. Poślizgnęłaś się i upadłaś twarzą w miękki śnieg,
zaś na nogach poczułaś coś mokrego i ciepłego. Pierwszy raz w
życiu chciałaś, aby to była krew.
Nie miałaś czasu aby się podnieść, coś
ciężkiego przygniata Twoje ciało, potem ten paskudny ból w klatce piersiowej i nim ciemność Cię pochłonęła usłyszałaś tylko:
-T r z y.