16 kwietnia 2017
Córka Discorda - Przyłapani [Daughter of Discord ch 09]
Oryginalny tytuł: Daughter of Discord
Autor: DisneyFanatic2364
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Fluttercord
Spis treści:
Przyłapani (obecnie czytane)
-Czy twój talent to ogrodnictwo? - zgadywała Dinky. Dzieci znajdowały się właśnie na boisku szkolnym zastanawiając się nad symboliką czerwonego kwiatka na boku Apple Blossom.-Nie. - odpowiedziała - mój talent to perfumy!
-Co? - zdziwiły się kucyki
-Faktycznie. Muszę podziękować Thunder za pomoc. Powiedział mi, że ładnie pachnę, wtedy wpadłam na pomysł! Odkryłam, że wtedy rano spadł na mnie kawałek szarlotki cioci Apple Jack i dlatego tak pachniałam. Zaczęłam się zastanawiać, jak wykorzystać ten zapach do zrobienia perfum! - otworzyła swój plecak z którego wyciągnęła małą fiolkę. Prysnęła na Lighting Dash, pegaz w pierwszej chwili była zirytowana, ale jak tylko pociągnęła nosem, złość jej minęła
-Ładnie pachnie.
-Więc dlaczego twój znaczek to kwiatek, a nie butelka perfum? - zapytała się Dinky
-Ponieważ robię perfumy z kwiatów jabłoni, jakie zbierałam do notatnika - wyjaśniła - Spadają z drzew nim zamienią się w jabłka. Mama mi powiedziała, że powinnam każdemu swojemu przyjacielowi dać fiolkę moich jabłkowych perfum! - Podczas tejj rozmowy, kiedy każdy dostał po jednej fiolce, Screwball siedziała na ławcę i dłubała patykiem w ziemi. - Screwball! - dziewczyna zerwała się i popatrzyła na Apple Blossom. - Nie słuchałaś mnie?
-Słuchałam, - pokręciła głową - Moje gratulacje. Przyjaciele podeszli do niej zainteresowani czym się zajmuje.
-Od kiedy jesteś taka dziewczęca? - zapytał Thunder
-Co masz na myśli?
Lighting pokazała na ziemię pod jej stopami. Patykiem wyryła serce, a w nim inicjały "SB" i "MB". Odrzuciła patyk, nie zdawała sobie sprawy z tego co robiła.
-Oh! - pisnęła jej przyjaciółka - Kim jest MB?
-Nikt! - krzyknęła szybko i użyła magii, aby dowody jej zbrodni zniknęły. Apple Blossom popatrzyła na Screwball.
-Zaraz zaraz... - mruknęła - Nie ma mowy! Nasza Screwball się zakochała!
-Co?! Nie, nie!
-Rumienisz się jak jabłuszko!
-Na Celestię! - piszczała Dinky - Kto to jest?
-Czy on jest słodki?
-Jakiego koloru jest jego grzywa?
-To nie jest Thunder Dash, prawda?
-Czy to jest Cinnamon Stick?
-Wiecie, że tutaj stoimy? - skrzywił się Cinnamon patrząc jak jego znajome zaczęły zalewać Screwball potokiem pytań.
-Więc idźcie sobie! - krzyknęła Apple Blossom - Kto to jest?
Szczęście, zadzwonił dzwonek, a kucyki musiały iść do szkoły. Dziewczyna westchnęła z ulgą. Przez ostatni miesiąc, często się spotykali. Podczas nich rozmawiali, bawili się, śmiali się i zwierzali wzajemnie. Ani on, ani ona nie wyjawili swoich spotkań, a to znowu stawało się coraz trudniejsze dla Screwball, aby utrzymać to w tajemnicy przed przyjaciółmi i rodziną. Apple Blossom, nie była pierwszą, która zauważyła, że coś dziwnego dzieje się z nią. W ubiegłym tygodniu jej matka podczas kolacji zobaczyła, że ta nie ma apetytu.
-Czy wszystko dobrze, kochanie? - zapytała się. Klaczka nie odpowiedziała jej, jedynie przebierała dalej w talerzu.
-Co? - wróciła po chwili do rzeczywistości - Oh, po prostu nie jestem głodna.
-Myślę, że wiem w czym jest problem - powiedział Discord pstrykając palcami, a ziemniaki na talerzu zamieniły się w watę cukrową. Wtedy rozszerzył oczy przyglądając się jej z uwagą - Jesteś na etapie
randek i pocałunków, prawda?
Nic nie odpowiedziała, pośpiesznie tylko zjadła obiad. Kiedy wróciła do domu z rozmarzonymi oczami, jej rodzice stali się bardziej podejrzliwi.
-Czy ty też uważasz, kochanie, że coś jej dolega? - szepnął Discord
-Nie - pokręciła głową - Zachowuje się po prostu inaczej.
-A ja ci mówię, że coś jej dolega! Kiedy zobaczyłem ją wczoraj układała igły w kształcie serca! Kiedy skoczyła do basenu, fala była w kształcie serca! A teraz robi maślane oczy?! Co się stało z moją kochaną córeczką tatusia?
-Nie widzisz tego?
-Nie widzę, czego?
-Kochanie... - położył mu kopyto na szponie - uważam, że nasza córka przeżywa swoją pierwszą miłość.
Discord zamrugał nerwowo.
-Miłość? Czyli... że ma chłopaka? - nagle jego ciało stanęło w płomieniach - KIM ON JEST?! Spalę go na czipsy, jeżeli uważa, że można wykraść moją córeczkę! - Był gotowy spalić cały dom, gdyby Fluttershy po ostatnich jego wybuchach złości nie asekurowała się wiadrem wody, które po prostu na niego wylewała.
-Możesz wziąć się w garść? - warknęła - To nic złego!
-Jak to "nic złego? - Warknął, a jego oczy napełniły się łzami
- Jak to możliwe, że moja mała dziewczynka dorasta? - skrzywił się - Dorwę tego typka!
Screwball podniosła wzrok z pracy domowej, kiedy jej ojciec wszedł przez drzwi do pokoju.
-Kto to jest? - prawie krzyknął
-Co? - dziewczyna zamrugała kilka razy oczami
-Twoja matka uważa, że się w kimś zakochałaś
-Ja... hm... - odwróciła wzrok i zarumieniła się.
-To nie jest prawda?
-Tak, tak. - westchnęła z ulgą - Nie zakochałam się.
Discord roześmiał się i potargał jej grzywę.
-Wiedziałem, że twoja matka mnie wrabia. Nie wierzę w to, aby moja córka zajmowała się czymś tak bezsensownym jak randki i chłopcy.
-Tak... - westchnęła nerwowo
-Jak się nazywa ta rzecz? - zapytał się Mothball, przyglądając się na dziwny przedmiot między jego norami
-Donut - wyjaśniła z pełnymi ustami
-Są przepyszne!
-Więc możesz jeść normalne jedzenie?
-Jasne, ale zazwyczaj nie smakują tak dobrze. Czekolada jest wyjątkiem. Smakuje jak miłość.
-Aha, rozumiem. Twoja kolej.
Zjadł resztę poczęstunku i pogładził się po brodzie.
-Ten kucyk z dziwnymi oczami. - powiedział w końcu - jak to się jej stało? Czy to przez jakiś wypadek?
Dziewczyna zaprzeczyła.
-To genetyczne. Ona i ja jesteśmy z tego samego dnia, i już wtedy byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Co roku robimy urodziny wspólnie, raz ona, a potem raz ja.
-Co to są urodziny? - podrapał się po głowie
-Łał - zamrugała - Naprawdę musisz częściej tutaj przychodzić. Urodziny to data twoich urodzin i trzeba to czcić.
-W takim razie, my w ulu musielibyśmy mieć przyjęcia codziennie.
Screwball parsknęła śmiechem,.
-Ciocia Pinkie świetnie by się tam bawiła.
-Ona jest dziwna, prawda?
-Pewnie, że jest! Nie jest też moją prawdziwą ciocią, ale wciąż ją uwielbiam! Ma niezwykły talent poprawy nawet najgorszego dnia, będąc tylko sobą. No i dała mi ten fajny kapelusz!
-Masz wspaniałą rodzinę. - westchnął - Nawet jeżeli większość z nich nie jest z tobą spokrewniona
-Nie rozumiem tego. Naprawdę nikt nie chce się z tobą bawić? Nawet rówieśnicy?
-Cóż, my się nie bawimy. Uczymy się polowania, aby się pożywiać. Ja muszę uczyć się szczególnie, matka mówi, że jak będę królem moim zadaniem będzie znajdowanie jedzenia dla ula.
Screwball popatrzyła na ziemię nerwowo
-Czy to... boli?
-Co boli?
-Gdy zjadasz ich miłość... Czy to je boli?
-Cóż..- skulił się - Kiedy zjadamy ich miłość, tracą swoją moc. Powoli słabną. Ale nic im nie jest, jeżeli nie żywimy się nimi za długo. - zatrzymał się i cofnął od niej - Być może nie powinniśmy
Tym czasem dziewczyna westchnęła i popatrzyła do góry
-Popatrz! Spadająca gwiazda! - szybko zamknęła oczy.
-Co robisz?
-Jeżeli pomyślę życzenie przy spadającej gwieździe, to się ono spełni - wyjaśniła
-A czego chcesz?
Zaśmiała się.
-Głupku! Nie mogę powiedzieć, bo się nie spełni!
-Nie rozumiem. W jaki sposób gwiazda może wiedzieć o czym myślisz?
-Móisz do córki chaosu.
-Racja.
-O popatrz, jeszcze jedna. Twoja kolej. Pomyśl życzenie!
Mothball popatrzył na klacz a następnie na gwiazdę. Wydawało mu się, że to nieco głupie, ale chciał jej nigdy nie zawieść. Nim gwiazda zniknęła, zamknął oczy i pomyślał: "Żałuję, że jestem podmieńcem, chciałbym mieć serce.
Oczywiście ich przyjaźń nie pozostała w tajemnicy na zawsze. Mothball miał przygotowane wyjście ze swojej komnaty, niewielką dziurę zakrytą kilkoma znalezionymi rzeczami. Miał już wyjść, kiedy usłyszał głos w swoim pokoju.
-Wybierasz się gdzieś, synu?
Westchnął i odwrócił się do matki siląc się na uśmiech.
-Co? Nie, ja tylko poprawiam swoje rzeczy.
Królowa zachichotała.
-Nie bądź głupi, synu. Wiem o twoim tajnym wyjściu, gdzie się wymykasz od kilku ostatnich tygodni.
Chłopiec przełknął ślinę. Nie było sensu zaprzeczać, został złapany na gorącym uczynku. Uklęknął przed matką.
-Jestem przygotowany na swoją karę, matko - zamknął oczy
-Karę? - królowa uniosła brew - Chcesz, abym cię ukraała za to, że robisz dokładnie to o co cię poprosiłam?
Otworzył szeroko oczy i popatrzył na nią z zakłopotaniem
-Co?
-Poprosiłam cię, abyś dowiedział się czegoś o tej klaczy. Jesteś genialny, mój synu! Głupia niczego się nie domyśla! Oczywiście, teraz twoja misja musi zostać przerwana.
-Co masz na myśli?
Królowa uśmiechnęła się i położyła kopyto na ramieniu syna.
-Jesteś tak świetny, mój synu, że możesz przejść już do następnego etapu naszego treningu. A to znowu zajmie wiele czasu, a więc nie będziesz miał czasu na szpiegowanie tej dziewczyny. - Zaniemówił. Nie chciał przerywać znajomości z nią, ale bardziej martwiło go stwierdzenie matki o wyższym poziomie szkolenia. Wydawała się czytać w jego myślach. - Ten pomiot Discorda może okazać się bardziej przydatna niż myślałam. Może stać się kluczem do naszego sukcesu! A ty, mój synu - uniosła jego podbródek - będziesz tym, który przekręci ten klucz i otworzy nam drzwi.
Od samego tonu jej głosu przeszył go niemiły dreszcz.
-Co masz na myśli, mamo?
Odeszła od niego kierując się w stronę drzwi.
-Pierwsza zarada nowego poziomu szkolenia - uśmiechnęła się złośliwie
-Łam serca. - Nie mógł nic powiedzieć, podczas kiedy jego matka zaśmiała się ponuro - Idź. - kazała - Spotkaj się ze swoją dziewczyną i powiedz jej, że nie chcesz się już z nią spotykać. Ale nie ot tak sobie. Złam ją! Bądź okrutny, zimny, bestialski!
-Ty... - jąkał - Ty... chc...chcesz... co?
-Złam jej kruche małe serduszko na kawałeczki i czerp z tego przyjemność!
-A...ale...
-Jeżeli tego nie zrobisz, dowiem się.
Drżał. Wiedziała. Miała wszędzie szpiegów. Był głupcem, że mógł sądzić iż uda mu się wymknąć niepostrzeżenie! Pozwoliła mu wychodzić, aby odwalił za nią brudną robotę. Teraz kazała złamać jej piękne serce i zniszczyć słodkie emocje jego właścicielki. Chciał jej odmówić, ale jak? Nie mógł przeciwstawić się matce.
Zbliżał się do czekoladowego jeziora. Zobaczył, że dookoła był piasek, a Screwball ustawiała siatkę do siatkówki. Uśmiechnął się obserwując jej niewinność, a następnie zmarszczył brwi. Musiał coś zrobić. Kiedy zobaczyła swojego przyjaciela skrzyżowała kopyta
-Co tak długo?
-Ja... hm.. - wyjąkał - Miałem problemy aby uciec.
Wzruszyła ramionami.
-Ale ci się udało. Chcesz podawać jako pierwszy?
Popatrzył w jej oczy, miał wrażenie, że go wciągają dlatego szybko pochylił głowę. Rozglądał się szukając, jednego ze zwiadowców. Nie spodziewał się żadnego znaleźć, w kocu byli mistrzami kamuflażu. Wiedział jednak, że obserwują go i doniosą ze wszystkiego co zrobi. Dlatego podszedł do niej bliżej i wziął głęboki wdech.
-Nie możemy grać dzisiaj w siatkówkę, Screwball.
-Możemy pobawić się w coś innego. - uśmiech nie znikal z jej twarzy
-Nie rozumiesz.. ja... zobacz... Nie mogę się już z tobą bawić.
-Co? Dlaczego? - była zdziwiona
Wtedy, słowa jego matki zadźwięczały mu w głowie: bądź okrutny, zimny, bestialski.
-Ja... - zmrużył oczy i podniósł nos do góry - Nie chcę bawić się już z kimś takim jak ty. Stałaś się nudna!
Dziewczyna upuściła piłkę z niedowierzaniem.
-Mothball, co się dzieje? Dlaczego mnie okłamujesz?
Skrzywił się. Zapomniał, że jest żywym wykrywaczem kłamstw. Następnie wpadł mu do głowy pomysł. Ona wiedziała, kiedy kłamał, ale jego matka nie wiedziała, że ona może się tego domyślać.
-Nie kłamię! Znudziłaś mi się! To była tylko chwilowa rozrywka, ale... już się tym zmęczyłem. I pomyśleć, że dla kogoś takiego jak ty się narażałem. Masz szczęście, że nikt mnie nie złapał. - Jej oczy rozszerzyły się. Czuła fałsz każdym słowie, zwłaszcza w ostatnim zdaniu. Został złapany, prawdopodobnie przez matkę. Ale
dlaczego się tak teraz zachowywał? - To naprawdę niesamowite, że nigdy nie zostałem złapany! - kontynuował - To znaczy, matka ma wszędzie szpiegów, a oni nic o nas nie wiedzą! - Teraz zrozumiała. Byli
obserwowani, a więc musiał być okrutny. Po chwili zdała sobie sprawę, że też musi udawać.
-Dobrze! - warknęła - Ja też jestem tobą zmęczona!
Książę był nieco zaskoczony, ale wprostował się
-Jeżeli się tak sobą zmęczyliśmy, to może już nigdy się nie spotkamy?
-Świetnie!
Nie był pewien, czy ona udaje czy mówi prawdę, ale wiedział że jest podglądany, więc musiał się zachować odpowiednio.
-Wiesz? Nigdy nie byłaś moim przyjacielem! Jesteś po prostu głupią, dziwaczną, kretynką ze śmiesznymi oczami!
Była wściekła, chciała uderzyć go piorunem, lecz w porę się zorientowała, że on kłamie.
-Cóż... nie byłeś moim przyjacielem. Ja po prostu chciałam utrzeć nosa rodzicom. W końcu, jak mogę przyjaźnić się z tak nieczułym potworem?
Poczuł ból w klatce piersiowej, ale powiedział sobie, że tylko mu się wydaje.
-Dobra! Już nigdy się nie zobaczymy! - odwrócił się do niej plecami i odleciał. Screwball ugryzła się w policzek. To było najlepsze co mogła zrobić. Wiedziała, że kłamał.
15 kwietnia 2017
Undertale: Twoje 30 dni - Rozdział I [by Silent Omen]
Notka od autora: Opowiadanie będzie składało się z dwóch lub trzech części. Dostosowane do czytelnika pełnoletniego. Czytelniczka x Mettaton.
Autor: Silent Omen
Spis treści:
Rozdział I (obecnie czytany)
~~~~
Biała ciężarówka właśnie zajechała pod blok. Iście fachowym driftem zawinęła na parking, tylko opony gwizdnęły. Welcome in Poland. Ścisnęłaś mocniej swój ulubiony kubek z parującą herbatą. Czterech rosłych chłopów w roboczych uniformach zaczęło wypakowywać wielkie, otaśmowane pudła na chodnik. Zauważyłaś, że nie ty jedna wyglądasz przez okno. Osiedlowy monitoring nigdy nie śpi, stara Ludwinkowa od rana dzielnie trzyma posterunek. Hm, ciekawe jakież to plotki będą krążyły o tobie po dzielnicy tym razem? „Nową kuchnię se kupiła, widziałam jak wnosili”. Miasta takie, jak twoje żyją tanimi sensacjami. Niby wszędzie coś się dzieje, ale najciekawiej jest zawsze u sąsiada za ścianą. Nowa lodówka, którą trzeba wnieść na czwarte piętro narobi trochę hałasu, a to zawsze dobry pretekst, żeby oderwać się na moment od Barw Szczęścia i wyglądnąć przez judasza na klatkę schodową.
Tyle, że to nie lodówka. Trochę się stresowałaś, to wszystko wydarzyło się tak szybko i niespodziewanie.
- Kurwa, Janusz, co ty robisz?! – krzyknął facet w białej czapce z daszkiem, gdy niejaki Janusz podstawiał platformę na kółkach pod jedno z pudeł. Wyśliznęło się z taśmy zabezpieczającej i huknęłoby o beton, gdyby nie szybka reakcja kolegi, który profesjonalnym kopniakiem uchronił załadunek przed upadkiem. Dobrych kilkanaście minut zajęły im przygotowania do wtaszczenia paczki na to cholerne czwarte piętro. Wyraźnie słyszałaś z góry latające „kurwy”. Widać było, że jest cenna. To nie była lodówka firmy Polar, którą można pierdolnąć kilka razy, a ona i tak pozostanie nieśmiertelna niczym arktyczny lodowiec. W środku był twój chłopak. Rozłożony na części. Brzmi zabawnie? A może makabrycznie zabawnie?
Jakkolwiek by nie brzmiało, wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu… Jak w tanim melodramacie klasy B, siedziałaś na kanapie u swojej przyjaciółki żaląc się na swoje chujowe życie uczuciowe. Czerwone wino sączyłaś prosto z butelki, w międzyczasie zagryzając czekoladkami. Ona tylko powtarzała w kółko „Nie przejmuj się, będzie dobrze” jak zacinająca się płyta, ale być może właśnie tego potrzebowałaś w tamtym momencie. Większość mężczyzn, których poznałaś, utopiłabyś w łyżce najbrudniejszej wody. Idealni nie istnieją. No chyba, że w książkach na twojej półce i w filmach z Johnym Deppem. Wiedziałaś o tym, lecz mimo to roiłaś sobie w głowie lukrowane scenariusze, w których spotykasz swojego księcia z bajki. On sadza cię na swojego rumaka, odjeżdżacie razem w stronę zachodzącego słońca, a nad wami fruwają tłuste kupidyny i sypią płatkami róż. Heh, taa… na swojego rumaka. Ty niewyżyta nimfomanko.
Kumpela, nie mogąc dłużej znieść twojego biadolenia, scrollowała beznamiętnie portale randkowe. W nadziei, że tam upatrzysz swojego wymarzonego królewicza, co rusz pokazywała ci profile pytając:
- A ten?
W taki sposób spędzałyście wieczór. Butelka winiacza nie mogła być już bardziej pusta, niż była, ale i tak odruchowo przykładałaś ją do ust. Kręciło ci się w głowie, czułaś wzbierającą zgagę. I gdy dotarło do ciebie, że obżeranie się czekoladą do spółki z obaleniem litra wina na łeb to niekoniecznie dobry pomysł, zauważyłaś to ogłoszenie. Niby nachalna reklama, jedna z tych, które przyzwyczajeni jesteśmy omijać wzrokiem, a jednak…
No i wysłałaś. Cała impreza z smsem kosztowała cię 10,99 złotych polskich. A po dwóch miesiącach zadzwoniła jakaś baba oznajmiając ci, że to właśnie twój sms został wytypowany spośród wszystkich innych. Podałaś adres, a wczoraj dyspozytor skontaktował się z tobą, żebyś kolejnego dnia oczekiwała przesyłki. Dowiedziałaś się także, że będziesz zobowiązana podpisać umowę i szereg innych papierków upoważniających cię do odbioru nagrody. Wygrałaś Mettatona na miesiąc. Z tego, co ci powiedziano, Mettaton jest prototypem, który powstał w Japonii. Małe, sprytne żółtki o tęgich główkach i głęboko skrywanej, skrzywionej psychice wpadły sobie na pomysł stworzenia robota o ludzkich cechach. Miał zaimplementowane różne schematy zachowań w oparciu o dostępną wiedzę psychologiczną, został także wyposażony w odpowiednie umiejętności i znajomość kilkunastu języków obcych. Ponadto posiadał dostęp do baz danych, które umożliwiały mu pobieranie aktualnych informacji i poszerzanie domyślnej wiedzy. To nie była mechaniczna zabaweczka, lecz prawdziwa, sztuczna inteligencja. A największą innowacyjnością Mettatona była zdolność do uczenia się; do prawdziwie ludzkiego rozumowania. To było coś kompletnie nowego. Wyprodukowanie go kosztowało kupę kasy, ale w przyszłości miało zrewolucjonizować segment relacji interpersonalnych na tyle, że po wzięciu kredytu hipotecznego każdy średniozamożny trybik kapitalistycznej machiny będzie mógł sobie sprawić automatycznego kochanka. Takie czasy, cóż poradzisz. Nowoczesny człowiek został emocjonalnie upośledzony i zubożały, ale wciąż ze swoimi potrzebami. A biznes polega na tym, by umieć na nie odpowiadać.
I tak oto w twoim życiu wreszcie miało nastąpić jakieś pospolite ruszenie, które zapowiedział piskliwy dźwięk dzwoniącego domofonu. Jak oparzona zerwałaś się z krzesła i pognałaś otworzyć drzwi na klatkę schodową. Tuptałaś w tę i z powrotem po przedpokoju nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Słyszałaś szmery na klatce, dudniący odgłos, który poniósł się echem do góry, gdy ktoś nieopatrznie uderzył w poręcz.
Byli już na trzecim piętrze. Sapali i bluzgali paskudnie co rusz. Gdy zbliżali się do drzwi, otworzyłaś je na oścież. Po chwili do twojego mieszkania wtoczyła się czwórka roboli. Po dwóch wnosili do przedpokoju pudła wielkości pralek.
- Dzień dobry – powiedziałaś przytrzymując klamkę.
- Da pani coś do picia? – w progu zapytał jeden z nich dysząc ciężko. Bez żadnego, zbędnego „dzień dobry”. Skinęłaś głową i pobiegłaś do kuchni. Każdego ugościłaś szklanką zimnej wody, którą przyjęli z wyrazem dozgonnej wdzięczności na czerwonych twarzach. Wypili duszkiem.
- Idę się odlać – rzucił inny, o aparycji zboczonego wujka, którego widuje się tylko przy okazji świąt. Wytarł z mechatej brody resztki wody mineralnej, a pustą szklankę wcisnął ci do ręki. Intuicyjnie wszedł do pomieszczenia po lewej stronie od korytarza i trafił do ziemi obiecanej, czyli do łazienki.
- Mietek, ty pierdolony chamie! Jak ty się kurwa zachowujesz?! – walnął pięścią w drzwi inny. Nic nie powiedziałaś, po prostu stałaś w progu jak ten słup soli i przyglądałaś się pudłom. Serio były aż takie ciężkie? Zżerała cię ciekawość, co też kryje się w środku...
- Spokojnie, paniusiu, wszystko wytłumaczymy, pokażemy, się pani nie boi – zarżał wesoło jeden z gości, jakby odczytując twoje myśli. Wzdrygnęłaś się słysząc ten rechot. Miał przepity głos i czoło wilgotne od potu. Podobnie jak pozostali, nosił białe spodnie na szelkach z napisem „MTT” na przedzie. Mimowolnie się uśmiechnęłaś.
- Mietek co ty, srasz tam?! – znowu uderzył w drzwi tamten.
- Zara! – odpowiedział głos po drugiej stronie.
- No chodźże dziadu, jeszcze dwa kartony trza wnieść!
Po chwili rozległ się odgłos spuszczanej wody i Mietek wyszedł z łazienki. Skinął ci lekko głową i bez słowa opuścił mieszkanie. Pozostali poszli w jego ślady oznajmiając profilaktycznie, że zaraz wrócą z resztą załadunku i że trochę im zejdzie z poskładaniem tego. Cóż, przynajmniej będziesz mieć ciekawe towarzystwo tego popołudnia…
Tyle, że to nie lodówka. Trochę się stresowałaś, to wszystko wydarzyło się tak szybko i niespodziewanie.
- Kurwa, Janusz, co ty robisz?! – krzyknął facet w białej czapce z daszkiem, gdy niejaki Janusz podstawiał platformę na kółkach pod jedno z pudeł. Wyśliznęło się z taśmy zabezpieczającej i huknęłoby o beton, gdyby nie szybka reakcja kolegi, który profesjonalnym kopniakiem uchronił załadunek przed upadkiem. Dobrych kilkanaście minut zajęły im przygotowania do wtaszczenia paczki na to cholerne czwarte piętro. Wyraźnie słyszałaś z góry latające „kurwy”. Widać było, że jest cenna. To nie była lodówka firmy Polar, którą można pierdolnąć kilka razy, a ona i tak pozostanie nieśmiertelna niczym arktyczny lodowiec. W środku był twój chłopak. Rozłożony na części. Brzmi zabawnie? A może makabrycznie zabawnie?
Jakkolwiek by nie brzmiało, wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu… Jak w tanim melodramacie klasy B, siedziałaś na kanapie u swojej przyjaciółki żaląc się na swoje chujowe życie uczuciowe. Czerwone wino sączyłaś prosto z butelki, w międzyczasie zagryzając czekoladkami. Ona tylko powtarzała w kółko „Nie przejmuj się, będzie dobrze” jak zacinająca się płyta, ale być może właśnie tego potrzebowałaś w tamtym momencie. Większość mężczyzn, których poznałaś, utopiłabyś w łyżce najbrudniejszej wody. Idealni nie istnieją. No chyba, że w książkach na twojej półce i w filmach z Johnym Deppem. Wiedziałaś o tym, lecz mimo to roiłaś sobie w głowie lukrowane scenariusze, w których spotykasz swojego księcia z bajki. On sadza cię na swojego rumaka, odjeżdżacie razem w stronę zachodzącego słońca, a nad wami fruwają tłuste kupidyny i sypią płatkami róż. Heh, taa… na swojego rumaka. Ty niewyżyta nimfomanko.
Kumpela, nie mogąc dłużej znieść twojego biadolenia, scrollowała beznamiętnie portale randkowe. W nadziei, że tam upatrzysz swojego wymarzonego królewicza, co rusz pokazywała ci profile pytając:
- A ten?
W taki sposób spędzałyście wieczór. Butelka winiacza nie mogła być już bardziej pusta, niż była, ale i tak odruchowo przykładałaś ją do ust. Kręciło ci się w głowie, czułaś wzbierającą zgagę. I gdy dotarło do ciebie, że obżeranie się czekoladą do spółki z obaleniem litra wina na łeb to niekoniecznie dobry pomysł, zauważyłaś to ogłoszenie. Niby nachalna reklama, jedna z tych, które przyzwyczajeni jesteśmy omijać wzrokiem, a jednak…
OTO NAJNOWSZY WYNALAZEK POMYSŁOWYCH JAPOŃCÓW! IDEALNY FACET! POTRAFI GOTOWAĆ, SPRZĄTAĆ I DO TEGO JEST ROMANTYKIEM! PRZY NIM POCZUJESZ SIĘ JAK PRAWDZIWA KSIĘŻNICZKA! W DODATKU NIE MUSISZ GO KARMIĆ, BO JEST ROBOTEM!!!!111JEDEN MOŻESZ GO WYGRAĆ JUŻ DZIŚ, JUŻ TERAZ! WYŚLIJ SMS O TREŚCI „LOVEMETENDER” NA NUMER 997. SPRÓBUJ SZCZĘŚCIA I POŻEGNAJ SIĘ Z WIBRATOREM!
No i wysłałaś. Cała impreza z smsem kosztowała cię 10,99 złotych polskich. A po dwóch miesiącach zadzwoniła jakaś baba oznajmiając ci, że to właśnie twój sms został wytypowany spośród wszystkich innych. Podałaś adres, a wczoraj dyspozytor skontaktował się z tobą, żebyś kolejnego dnia oczekiwała przesyłki. Dowiedziałaś się także, że będziesz zobowiązana podpisać umowę i szereg innych papierków upoważniających cię do odbioru nagrody. Wygrałaś Mettatona na miesiąc. Z tego, co ci powiedziano, Mettaton jest prototypem, który powstał w Japonii. Małe, sprytne żółtki o tęgich główkach i głęboko skrywanej, skrzywionej psychice wpadły sobie na pomysł stworzenia robota o ludzkich cechach. Miał zaimplementowane różne schematy zachowań w oparciu o dostępną wiedzę psychologiczną, został także wyposażony w odpowiednie umiejętności i znajomość kilkunastu języków obcych. Ponadto posiadał dostęp do baz danych, które umożliwiały mu pobieranie aktualnych informacji i poszerzanie domyślnej wiedzy. To nie była mechaniczna zabaweczka, lecz prawdziwa, sztuczna inteligencja. A największą innowacyjnością Mettatona była zdolność do uczenia się; do prawdziwie ludzkiego rozumowania. To było coś kompletnie nowego. Wyprodukowanie go kosztowało kupę kasy, ale w przyszłości miało zrewolucjonizować segment relacji interpersonalnych na tyle, że po wzięciu kredytu hipotecznego każdy średniozamożny trybik kapitalistycznej machiny będzie mógł sobie sprawić automatycznego kochanka. Takie czasy, cóż poradzisz. Nowoczesny człowiek został emocjonalnie upośledzony i zubożały, ale wciąż ze swoimi potrzebami. A biznes polega na tym, by umieć na nie odpowiadać.
I tak oto w twoim życiu wreszcie miało nastąpić jakieś pospolite ruszenie, które zapowiedział piskliwy dźwięk dzwoniącego domofonu. Jak oparzona zerwałaś się z krzesła i pognałaś otworzyć drzwi na klatkę schodową. Tuptałaś w tę i z powrotem po przedpokoju nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Słyszałaś szmery na klatce, dudniący odgłos, który poniósł się echem do góry, gdy ktoś nieopatrznie uderzył w poręcz.
O kurwa, o kurwa, o kurwa…!
- Dzień dobry – powiedziałaś przytrzymując klamkę.
- Da pani coś do picia? – w progu zapytał jeden z nich dysząc ciężko. Bez żadnego, zbędnego „dzień dobry”. Skinęłaś głową i pobiegłaś do kuchni. Każdego ugościłaś szklanką zimnej wody, którą przyjęli z wyrazem dozgonnej wdzięczności na czerwonych twarzach. Wypili duszkiem.
- Idę się odlać – rzucił inny, o aparycji zboczonego wujka, którego widuje się tylko przy okazji świąt. Wytarł z mechatej brody resztki wody mineralnej, a pustą szklankę wcisnął ci do ręki. Intuicyjnie wszedł do pomieszczenia po lewej stronie od korytarza i trafił do ziemi obiecanej, czyli do łazienki.
- Mietek, ty pierdolony chamie! Jak ty się kurwa zachowujesz?! – walnął pięścią w drzwi inny. Nic nie powiedziałaś, po prostu stałaś w progu jak ten słup soli i przyglądałaś się pudłom. Serio były aż takie ciężkie? Zżerała cię ciekawość, co też kryje się w środku...
- Spokojnie, paniusiu, wszystko wytłumaczymy, pokażemy, się pani nie boi – zarżał wesoło jeden z gości, jakby odczytując twoje myśli. Wzdrygnęłaś się słysząc ten rechot. Miał przepity głos i czoło wilgotne od potu. Podobnie jak pozostali, nosił białe spodnie na szelkach z napisem „MTT” na przedzie. Mimowolnie się uśmiechnęłaś.
- Mietek co ty, srasz tam?! – znowu uderzył w drzwi tamten.
- Zara! – odpowiedział głos po drugiej stronie.
- No chodźże dziadu, jeszcze dwa kartony trza wnieść!
Po chwili rozległ się odgłos spuszczanej wody i Mietek wyszedł z łazienki. Skinął ci lekko głową i bez słowa opuścił mieszkanie. Pozostali poszli w jego ślady oznajmiając profilaktycznie, że zaraz wrócą z resztą załadunku i że trochę im zejdzie z poskładaniem tego. Cóż, przynajmniej będziesz mieć ciekawe towarzystwo tego popołudnia…
***
Janusz, Tadzik, Mietek i Precel zjedli u ciebie lunch i chętnie przyjmowali każdą kawę, którą postanowiłaś ich ugościć. Precel był z nich wszystkich najbardziej milczący i tajemniczy. Nie poznałaś jego prawdziwego imienia. Okazało się, że nawet jego kumple nie wiedzą, jak właściwie się nazywa. Wszyscy wołają na niego „precel”, ponieważ zawsze w przerwach od pracy ma zwyczaj kupowania precli z makiem, które dyskretnie popija żubróweczką. W trakcie sześciu lat pracy nikt go nie przyłapał na piciu. Był to nie lada wyczyn, którym zaskarbił sobie podziw i szacunek ziomków.
W gruncie rzeczy panowie okazali się być w porządku. Prości, wulgarni i bez matury, ale bardzo sympatyczni. Opowiadali ci o swojej pracy i rodzinie, a ty wpuszczałaś to jednym uchem, by zaraz wypuścić drugim. Raczej nie odzywałaś się za wiele. Najbardziej bowiem zajmowała cię zawartość pudeł. Po wypakowaniu wydało się, dlaczego były tak ciężkie. Zabezpieczono je od środka metalowo-styropianową powłoką, mającą zapobiegać uszkodzeniom w razie upadków.
Złożono już nogi robota. Smukłe i długie aż do nieba, błyszczące ciemnym metalem, siedziały w oczojebnie różowych buciorach na twojej kanapie. Precel akurat sprawdzał, czy zgięcia w stawach odpowiednio działają, wyginając je pod różnymi kątami.
- Ale pedalszczyzną zalatuje, nie? – zagaił Mieczysław z balkonu, na którym kończył dopalać papierosa. – Czemu to to takie różowe?
- Ja tam nie mam nic przeciwko – oznajmiłaś. Zdusiłaś w sobie ogromną chęć dotknięcia, zbadania faktury materiału, z którego wykonany był robot.
- Dżender, Mieteczku, dżender! – Wtrącił się Janusz. - Ta zaraza dotarła nawet do Polski! Proszę ja ciebie, geje, lesbijki, babochłopy i inne takie. Wie pani, ja tam też nie mam nic przeciwko, dopóki pedałują se u siebie w domu.
- No raczej u pana pedałować nie będą, prawda? – uśmiechnęłaś się półgębkiem.
- Spróbowaliby! Wie pani, Polska to powinna być Polska. Ja tam nie narzekam na mojego chlebodawcę, bo to dobry chłopina jest. Ale wie pani, do nas to to – machnął ręką na siedzące na kanapie nogi – z Ameryki przybyło.
- To nie z Japonii?
- A kij tam skąd! Proszę ja ciebie, tu żółtki, tam Amerykańcy, co za różnica. To nie jest nasze, to nie jest polskie. Ale ja jedno pani powiem: lepsze polskie gówno w polu, niż fijołki w Neapolu! O! – Wyartykułował to tak wyraźnie i dumnie, jakby raczył cię jakąś wielce głęboką sentencją życiową. Nie winiłaś ich, żyli w innych czasach, wciąż pamiętali czerwone jeżyki na ołówki i gumy Turbo. Ledwo przyzwyczaili się do Internetu, a tu nagle każą im pracować nad sztuczną inteligencją. Świat szybko się zmienia i pędzi naprzód, ale nie brakuje i takich, którzy za tymi zmianami zwyczajnie nie nadążają.
Mietek skończył papierosa i pstryknął petem przez balustradę.
- Dobra - podciągnął gacie na szelkach i zakasał rękawy. – Składamy zasrańca!
Zaparzyłaś kolejne kawy, które ustawiłaś w rządku na stoliku. W tym czasie panowie wyciągnęli ostrożnie pozostałe części robota. Trzeba było złożyć korpus. Przyglądałaś się uważnie Januszowi, który odpakowywał z kolejnych warstw folii jasno-szary prostokąt z przezroczysto-różowym sercem po środku.
- Mam rdzeń – zakomunikował i jednocześnie odpowiedział na pytanie, którego nie zdążyłaś zadać.
- O kurwa, panie, jakie pikne różowe serce! – zawołał Tadeusz. – No śliczne.
Wszyscy z zainteresowaniem oglądali, jak mężczyzna montuje rdzeń w miejscu talii robota. Potem podłączył kabel do kontaktu, żeby sprawdzić, czy będzie działać. Nagle serce rozbłysło różowawym blaskiem, zamigotało kilkukrotnie i zgasło.
- No nie wiem, czy cokolwiek z tego będzie… – spojrzał na ciebie smutno Mietek.
- Jak to? – poczułaś rosnącą w gardle gulę. Coś było nie tak? Czegoś brakowało?
- Nie wiem czy pani da radę cosik z tego wykrzesać. To bez wątpienia pedzio, huehue – wzruszył ramionami brodaty mężczyzna i zaczął grzebać w pudle, wyraźnie czegoś poszukując.
- Hula jak ta lala – oświadczył Tadeusz, a tobie spadł kamień z serca. – Hehehe, taki jestem majster!
- Pani se to poczyta – Mietek wręczył ci książkę o gabarytach zbliżonych do encyklopedii. – Instrukcja – dodał, jakby mówił do upośledzonej, tym bardziej, że na okładce widniał wielki napis „INSTRUKCJA OBSŁUGI”. Usiadłaś na swoim ulubionym miejscu i oddałaś się lekturze.
Montaż trwał jeszcze kilka dobrych godzin. Niebo już dawno zaszło czernią, a na zewnątrz pozapalano latarnie, gdy na twojej kanapie siedział kompletny Mettaton. Pomimo niewybrednych żarcików co rusz padających ze strony pracowników, w twoim przekonaniu był on nieziemsko przystojny. Nawet ten różowy dziwnie mu pasował. W sumie nie było go tak dużo. Robot miał czarne włosy luźno opadające na ramiona, które wyglądały na prawdziwe. Jego twarz oraz ręce wykonane zostały z jasnego, matowego metalu, korpus i nogi natomiast były czarne i połyskliwe. Jedynymi różowymi elementami, z których tak namiętnie szydzili panowie, były wysokie buty, wyglądem przypominające oficerki oraz fragment klatki piersiowej. No i rdzeń w kształcie serca.
- No, myśmy tu skończyli – Janusz podrapał się po głowie i dopił kawę. Tarcza zegara wskazywała parę minut po dziesiątej. – Ale jeszcze trochę posiedzimy, bo musi nam tu pani powypełniać trochę świstków. Ehh, ta cholerna biurokracja… - Westchnął niepocieszony przekładając pokaźny plik dokumentów.
Jako pierwszą do podpisania podstawiono ci umowę, że zobowiązujesz się zwrócić robota po upływie miesiąca, od kolejnego dnia licząc. Postanowienia regulaminu o użytkowaniu liczyły ponad dwadzieścia stron drobnym druczkiem, z czego na każdej musiałaś się odhaczyć. Ubezpieczenie OC, na wypadek, gdybyś coś uszkodziła. Zobowiązanie o zgłaszaniu usterek. Blebleble. O! Ale bajer! Zobowiązują się pokryć twój rachunek za prąd z miesiąca, w którym będziesz korzystać z Mettatona! Dalej… Obowiązkowa ankieta, którą będziesz musiała wypełnić po upłynięciu okresu użytkowania. Zgoda na przetwarzanie danych osobowych. I mnóstwo innych papierów spisanych prawnym żargonem. Poniekąd rozumiałaś te obwarowania, jakby nie patrzeć Mettaton nie był zabawką, którą dostaje się pod choinkę.
Kiedy skończyłaś z papierologią, panowie wytłumaczyli ci co i jak. Mettaton miał swoje domyślne ustawienia, mogłaś je jednak zmienić i dostosować do swoich upodobań w panelu, który schowany był pod pokrywą na jego torsie. Dowiedziałaś się, że każdy model ma zaprogramowany swój indywidualny charakter, ale niektóre z cech możesz zmienić. W myślach jednak postanowiłaś, że niczego nie będziesz ruszać. Chciałaś go takim, jakim był.
- Musi pani pamiętać o ładowaniu baterii przynajmniej raz na dobę – Precel pokazał ci elektryczny zasilacz, wyglądem przypominający odtwarzacz DVD. Przytaknęłaś na znak, że rozumiesz. – Podpina to pani do rdzenia, o w ten sposób – zademonstrował ci. – Robot może być aktywny podczas ładowania, ale zaleca się, aby go na ten czas wyłączać.
- Rozumiem – pokiwałaś głową.
- Tutaj ma włącznik – przechylił go niczym martwą kukłę do przodu, aby pokazać przesuwny przycisk na plecach. – Jednak wie pani, w pewnym sensie on ma swój rozum. Musi pani uważać i na wszelki wypadek ustawić hasło głosowe, na które będzie się wyłączać. Najlepiej niech to pani zrobi od razu, jeszcze przed odpaleniem draństwa.
- No, to tyle z naszej strony – Janusz klasnął w dłonie i wcisnął swoją czapkę z daszkiem na głowę. – Idziemy, chłopaki. Wódeczka nam się mrozi, hehe!
Niczym dziewiętnastowieczni dżentelmeni ucałowali cię w rączkę na odchodne i życząc wielu upojnych nocy, poszli sobie. Przez uchylone okno usłyszałaś, jak towarowa ciężarówka startuje z piskiem opon.
Oglądałaś Mettatona przez kilka dobrych minut. Macałaś, gładziłaś, badałaś. Zmierzwiłaś mu włosy. Były miękkie i przyjemne w dotyku. Jego mechaniczne ciało było chłodne, ale gdzieś tam w instrukcji przeczytałaś, że podczas aktywności przybierze temperaturę ciała zdrowego człowieka. Hasło, tak? Musisz je ustawić. Dostałaś się do panelu i dotarłaś do tej funkcji.
- Po sygnale wypowiedz hasło do mikrofonu – odezwał się, o dziwo damski, nagrany głos. – BIIIP!
- Papaja – powiedziałaś bez większej refleksji. Raczej nie palniesz tego mimochodem.
- Hasło zatwierdzone.
Zamknęłaś pokrywę i jeszcze przez moment patrzyłaś w jego twarz. Wyglądał jak lalka, ale na pewno nie dla dzieci. Raczej dla niegrzecznych dziewczynek. Miał w sobie coś perwersyjnego, choć nie potrafiłaś powiedzieć dokładnie co takiego. Nie wiedziałaś, czego się spodziewać, to wszystko było takie szalone. Czy to źle? Brakowało ci towarzystwa. Ciepła drugiego człowieka. Nienawidziłaś ciszy, która towarzyszyła ci, gdy otwierałaś drzwi mieszkania, w którym nikt na ciebie nie czekał.
Włączyłaś go. Chwilę potem zobaczyłaś parę roziskrzonych, fioletowawych tęczówek wpatrzonych w ciebie. Poczułaś ciarki przebiegające ci po plecach, kiedy przechylił głowę w bok, a na jego twarz wstąpił uśmiech. Swobodny, ciepły i niemechaniczny uśmiech.
POPULARNE ILUZJE
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I Autor: Kayla-Na Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I CZĘŚĆ III Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
Autor: Skele-TON of Sin Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
♥ Łaska ♥ Atak Autor: sanspar Tłumaczenie: Yumi Mizuno INNE KOMIKSY INTERAKTYWNE Randka z Sansem Mikołaj Sans Blue na ...
-
ristorr Witam! Jest to alfabetyczny spis AU w języku polskim. Opracowane AU posiadają miniaturkę. Jeżeli masz stworzone swoje włas...
-
Autor: sour-apple-studios Tłumaczenie: Shiro Higurashi Spis treści: Część I (obecnie czytana) Część II Część III Część IV C...
-
Moi kochani! Dzisiaj kolega z grupy na studiach zaproponował mi współpracę, którą oczywiście - przyjęłam. Bo jakże by inaczej. Jednak b...