13 czerwca 2017

Undertale: Sześć szkieletów w Twojej szafie -Blue zabierz mnie [Six Skeletons in Your Closet - Blue Me Away] - tłumaczenie PL

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Szkielety nie chowają się już w Twojej szafie, są także w całym mieszkaniu! Wcielasz się w rolę przeciętnej, nieco pokręconej studentki, która potrzebuje znaleźć miejsce gdzie mogłaby zamieszkać. Ścigana przez mroczną przeszłość odnajduje schronienie w domu pełnym kościotrupów.
Jest to opowiadanie w stylu haremówek, dostosowane pod kobiecego czytelnika. Erotyczny komedio dramat. Tak to można określić. Czytelniczka x Sans Czytelniczka x Papyrus / Czytelniczka x Red (Sans z Underfell) / Czytelniczka x Edge (Papyrus z Underfell) / Czytelniczka x Blue (Sans z Underswap) / Czytelniczka x Stretch (Papyrus z Underswap) i tak to wszystko w jednej fabule.
Autorka jest bardzo łasa na fanarty
Autorka: MistressKitten
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
Spis treści
Część I - Dusza do ocalenia (Rozdziały od 1 do 30)
Blue zabierz mnie (obecnie czytany)
Część II - Nie-zapomnij-mnie (Rozdziały od 31 do 45)
Część III - Czas ucieka (Rozdziały od 46 do ??)
-Goście? - popatrzyłaś na Stretcha dziwnie. Nikt nigdy nie odwiedzał tego domu
-tak, będą spać w sypialni na dole, niedaleko garażu, ale... - nie wyglądał na zachwyconego – słuchaj, nieważne co ci powiedzą, nie idź nigdy do ich sypialni sama – Łał. Uh. To wcale nie zabrzmiało strasznie. 
-Są tacy jak G i Green? To wasi kuzyni?
-t-tak... kuzyni... po prostu nie dopuść do tego, abyś była z nimi w jednym pomieszczeniu za zamkniętymi drzwiami, dobra? 
-Dobra, będę ostrożna. - Ha! Pewnie zrobisz to celowo, aby dowiedzieć się skąd to całe zamieszanie. - Swoją drogą, widziałeś Sansa? - wyglądał na rozgniewanego tym pytaniem. Odpalił papierosa. 
-jest w pracy, myślę, że w najbliższym czasie nie będzie się pojawiał zbyt często, sugeruję dać mu spokój. - Na swój sposób to pewna ulga. Kiedy się obudziłaś rano, martwiłaś się o to co powiesz jak się z nim spotkasz, ale skoro postanowił zaszyć się w pracowni, Tobie w to gra. Westchnęłaś czując jak stres spada z Twoich barków. 
-wyglądasz na uspokojoną, czy wasza randka nie poszła po twojej myśli – położył łokcie na stole 
-Oh uh, nie, było fajnie. Po prostu.... cieszę się, że stara się w pracy 
-wiesz co laleczko, marny z ciebie kłamca – uśmiechnął się cwanie 
-Wolne sobie, przestań używać swojego wykrywacza kłamstw na mnie – szturchnęłaś go w ramię. Zaśmiał się. Wrócił mu dobry humor – Kiedy ci goście zamierzają się pojawić? 
-zmiana tematu, co? bardzo subtelna, dzisiaj pewnie przed kolacją, przygotuj się, są... interesujący  
Interesujący to mało powiedziane. Kiedy wieczorem otworzyłaś drzwi stanęłaś twarzą w twarz z bardzo, bardzo, bardzo dziwnymi szkieletami. Mniejszy, był podobny do Sansa, nosił coś co mogłabyś nazwać bezrękawnikiem, miał też odsłonięte żebra. Wyższy przypominał Ci Stretcha, ale ... cóż, nie wiesz nawet jak opisać jego strój. 
-ooooo raaaaany – mały chwycił Cię za dłoń – co za rozkoszny człowiek, powiedz cukiereczku, zostaniesz na noc? przydałoby mi się towarzystwo 
-Cóż, mieszkam tu, więc... - zabrałaś rękę. Wyszczerzył się, oczy w kształcie małych serc prześledziły Twoje ciało. 
-MIESZKASZ TUTAJ? A TO NAS NAZYWAJĄ ZBOCZONYMI, POPATRZ W CO SAMI SIĘ BAWIĄ – wymruczał wyższy przechodząc przez próg -JEŻELI CHCESZ SIĘ PRZEKONAĆ JAK PRAWDZIWE KOŚCIOTRUPY TO ROBIĄ, MOŻESZ ZAWSZE DOTRZYMAĆ NAM TOWARZYSTWA. 
-ej, jesteście naszymi kuzynami czy chamami? bo nie tak się traktuje naszego kiciusia – wtrącił się Red, odciągając Cię od nich. Mniejszy nie marnował czasu, przytulił się do Reda jak koala. 
-cześć cherry, tęskniłeś za mną? - pocałował go w policzek. Red zasłonił twarz ręką odpychając potwora z obrzydzeniem. 
-nie, nawet gdybyś był ostatnim żywym stworzeniem na ziemi 
-NIE UDAWAJ TAKIEGO NIEWINIĄTKA, RED, WIEMY ŻE TO LUBISZ -szepnął wyższy klepiąc Reda po ramieniu. Mniejszy mrugnął w Twoja stronę idąc za bratem do salonu. 
-ugh, czuję się zmolestowany – Red wycierał twarz. Popatrzył na Ciebie – trzymasz się, kiciu? - przytaknęłaś, uśmiechnął się do Ciebie, widziałaś niepokój w jego oczach. To będzie kilka długich dni dla was wszystkich. 
Zostali Ci oficjalnie przedstawieni w trakcie kolacji jako Pink (ten mniejszy) oraz BJ (wyższy). Sansa nadal nie było i zaczynałaś się martwić, że w razie czego nie będzie mógł Ci pomóc kiedy będziesz go potrzebować. Może powinnaś zanieść mu trochę jedzenia. Położyłaś talerz na tacy, nałożyłaś porcję i dodałaś butelkę keczupu. 
-ooooohhhh, zanosisz takie cudeńka każdemu szkielecikowi co jest jeszcze w łóżeczku? - Podskoczyłaś dostrzegając twarz Pinka, szczerzył się szeroko. Przypominał Ci wygłodniałego rekina. Gdyby wyglądał jak człowiek, miałby całkiem głupi wyraz. 
-O-oh, nie. Jest w swojej pracowni, Totalnie, totalnie platonicznie – Łał. Przekonująco. Tak jakbyś wczoraj nie chciała dobrać mu się do majtek. 
-zawsze tak jest z sansem, co nie cukiereczku? - oparł się o ścianę obok Ciebie – ale czy nie fantazjujesz o nim, choć troszeczkę? o tym jak zrywa z ciebie ubrania i jest bardzo, bardzo niegrzeczny? - pogładził Cię po ramieniu. 
-C-cóż...
-wiesz, ponoć jestem do niego podobny, mógłbym spełnić dzisiaj kilka twoich brudnych fantazji
-J-ja... uh....
-ej pink nie jest za późno na twoje zboczone teksty, daj jej odsapnąć – Wybawca Red! Pink odbiegł od Ciebie, widziałaś małe serca unoszące się dookoła niego kiedy chwytał się koszuli Reda. 
-oohh cherry, wiesz zawsze co powiedzieć abym zadrżał, skoczę tylko po kamerę i nakręcimy razem... coś do mojej kolekcji – Łoooooł! Pink puścił zmieszanego kościotrupa i odszedł od niego nucąc coś pod nosem. Red westchnął chowając twarz w dłoniach. Zerknął na Ciebie. 
-D-dzięki Red. 
-kiedy ci idioci sobie pójdą, chcę dostać przynajmniej dwa, albo trzy bilety za dobroczynność, nosz kurwa mać – odwrócił się i poszedł. Miałaś przeczucie, że nie zostałaś sama w kuchni. Popatrzyłaś na tacę, ale już jej nie było. 
-TEGO SZUKASZ? - to BJ ją miał. Nosił niedorzecznie seksowny fartuszek. 
-Tak, zamierzałam zanieść to Sansowi – BJ odstawił tacę na blat. 
-LEPIEJ JA TO ZROBIĘ, SŁODZIUTKA, SANS NIE LUBI JAK HAŁAŚLIWI LUDZIE KRĘCĄ SIĘ PRZY JEGO PRACOWNI – Kurwa, zamierzałaś użyć tego jako wymówki by się tam dostać – JA JEDNAK LUBIĘ JAK LUDZIE SĄ GŁOŚNI W MOJEJ PRACOWNI. CHCESZ ZE MNĄ STWORZYĆ KILKA SEKRETÓW? - wsunął palec pod Twoją brodę i podniósł głowę tak, abyś na niego spojrzała. Serduszka w jego oczach prawie wywołały w Tobie śmiech.
-Myślę, że się obejdzie – odtrąciłaś jego dłoń. 
-JESTEŚ PEWNA? - zamruczał pochylając się nisko, aby wyszeptać Ci do ucha – MOGĘ SPRAWIĆ, ŻE BĘDZIESZ KRZYCZEĆ, WIĆ SIĘ, MOŻE CIĘ ZWIĄŻĘ.. OO TAK, LUBISZ TO. SZNURY I KAJDANKI. 
-S-skąd ty...
-JESTEM WCIELENIEM ROZPUSTY, WIEM WSZYSTKO O TWOICH ZBOCZENIACH – pochylił się powoli by chwycić za tacę – JEŻELI CHCESZ DOBRZE ZROBIONEGO BDSM, PRZYJDŹ DO MOJEGO POKOJU KIEDY INNI BĘDĄ JUŻ SPAĆ – Kurwa. To było faktycznie kuszące. Szkielet puścił oczko i odwrócił się w stronę pracowni. Za późno się zorientowałaś, ze właśnie uciekła Ci szansa spotkania się z Sansem. 
-To miejsce jest zajęte? - zapytałaś pokazując na przestrzeń na kanapie obok Stretcha. Zerknął na Ciebie z uśmiechem i przesunął się z książką, abyś mogła rozwalić się obok niego. Tak jak wtedy z tą różnicą, że miałaś swój tom. 
-co czytasz? - zapytał stukając w okładkę palcem aby zobaczyć. 
-Żona Podróżnika w czasie – odpowiedziałaś – moja ulubiona tragedia romantyczna. Przestałam liczyć ile razy ją już przeczytałam. 
-brzmi ciekawie, pożyczę sobie
-Tak, kiedyś ci pozwolę – patrzyłaś na niego. Widziałaś cień pod jego oczami, wyglądał na zmęczonego. Zazwyczaj o tej godzinie spał. - Więc co robiłeś wczorajszej nocy?
-uwierzysz jak ci powiem, że obraziłem żonę piaskowego dziadka?
-Nie
-więc wypiłem za dużo kawy
-Uważaj bo uwierzę
-nie wierzysz?
-Piłeś herbatę wczoraj, więc powinieneś spać 
-ah
-To nic, Stretch, wszystkim nam się trafiają bezsenne noce – uśmiechnęłaś się czule zza książki 
-zwłaszcza tobie 
-Co? Nie, ja i sen to najlepsi przyjaciele 
-twoje oczy mówią co innego 
-A więc coś nas łączy – opuścił książkę i popatrzył na Ciebie 
-następnym razem, jak nie będziesz mogła spać, daj znać, dobra? możemy sobie potowarzyszyć
-Po prostu chcesz się do mnie poprzytulać, zboczeńcu 
-heh, masz mnie – przesunął rękę na Twoje włosy głaszcząc je. Miło. 
-Nie mam nic przeciwko bezsenności czasami. Noc to jedyny moment kiedy w domu jest cicho. Czasami mam wrażenie, że.. - przerwałaś słysząc chrapanie. Zerknęłaś, Stretch usnął z książką na klatce piersiowej. Nom, spał. Cóż, nie będziesz narzekać. Drzemaliście na kanapie przez kilka godzin. Myślałaś, że przez chwilę widziałaś Sansa, nawet poczułaś jak gładzi Cię po policzku, ale kiedy podniosłaś powieki, to go nie było. To musiał być sen. Wstałaś ostrożnie, aby nie obudzić Stretcha. Udałaś się by zrobić śniadanie. Kiedy już było gotowe, jako pierwszy siedział przy stole uśmiechając się głupio. Nim cokolwiek powiedziałaś BJ pojawił się za nim i owinął swoje długie ręce dookoła jego bluzy 
-CZEŚĆ DRĄGALU, WCZEŚNIE SOBIE POSZEDŁEŚ, NIE MIAŁEM OKAZJI SIĘ Z TOBĄ POBAWIĆ.. MUSIAŁEM BAWIĆ SIĘ Z EDGE -Łaaaał. Stretch popatrzył na niego niebezpiecznie. 
-zrobiłem to celowo
-JESZCZE KIEDYŚ SAM DO MNIE PRZYJDZIESZ – BJ mrugnął do Ciebie i usiadł obok bardzo spiętego Stretcha. Co się dzieje w tym domu?! Chłopcy zaczęli się pojawiać. Wpierw Blue, potem Red przeciągając się kiedy schodził po schodach, wyglądał na śpiącego, Pink dreptał za nim. Dom powoli robił się głośniejszy, lecz nadal ani śladu Sansa. Zerknęłaś przez okno, widziałaś błyski w pracowni. Czyli nadal jest zajęty. Właśnie byłaś w trakcie robienia prania, kiedy Blue Cię znalazł. 
-PANIENKO ____! SZUKAŁEM CIĘ! ZASTANAWIAŁEM SIĘ CZY POBAWISZ SIĘ ZE MNĄ W TAJNYCH AGENTÓW, PONIEWAŻ PAPYRUS MUSIAŁ JECHAĆ DO MIASTA A ZAWSZE WE WTORKI SIĘ W TO BAWIMY! - Jego energiczność Cię rozczuliła. 
-Dobrze, ale to jak skończę pranie. 
-O-OH – wyglądał na zawiedzionego. Biedny Blueberry. 
-ja się z tobą pobawię~ - zanucił Pink. W tej chwili wtulał się w ramiona Blue. Ci goście mają talent pojawiania się znikąd. - przyniosłem ze sobą dużo świetnych zabawek i bj też się z nami zabawi. - Dobra, nie. Nie słodki, mały Blueberry. Ktoś musi chronić to dzieciątko. 
-Oh! Wiesz co Pink? Właśnie sobie przypomniałam, że obiecałam Blue, że spędzę z nim dzień. Mamy... zaplanowany maraton filmowy! 
-MAMY?
-Tak! I jeżeli chcemy wszystko zobaczyć to musimy zacząć teraz! - Chwyciłaś Blue za rękę i praktycznie wybiegłaś z nim z pomieszczenia ciągnąc go za sobą. Jak znaleźliście się w Twoim pokoju zamknęłaś za sobą drzwi i głęboko odetchnęłaś. Blue musiał być w dobrej kondycji, bo w ogóle się nie zmęczył. 
-PANIENKO ____ CZY SĄ JAKIEŚ KONKRETNE POWODY, PRZEZ KTÓRE NIE POZWALASZ MI SIĘ BAWIĆ Z MOIMI KUZYNAMI? WSPOMNIELI, ŻE MAJĄ WIELE ZABAWEK 
-Bawiłeś się kiedyś z nimi? - Jego mina mówiła wszystko. 
-O-OH TAK, NIE, NIE LUBIĘ SIĘ Z NIMI BAWIĆ 
-Dobrze, nie pozwalaj, aby cię zmuszali – chwyciłaś go za rękę i pozwoliłaś usiąść na łóżku. - Możesz zostać ze mną, pooglądamy filmy. Podoba ci się? - Tak długo jak będziesz mogła tutaj siedzieć. Jego mina się rozpogodziła, przytaknął entuzjastycznie. 
-MOŻEMY POOGLĄDAĆ COŚ Z ZAGADKAMI? 
-Uhm, nie wiem czy to jest to czego szukasz, ale mam pełno filmów z tajemnicami. Może zaczniemy od tego – podałaś mu kilka płyt, które przeglądał uważnie, po minucie wybrał jeden, wrzuciłaś go do odtwarzacza dvd. Usiadł na drugim końcu łóżka czekając, aż seans się zacznie. - Co robisz? Chodź tutaj głuptasie! - Wzięłaś go pod ręce i usadziłaś na swoich kolanach, okryłaś was kocem. Był zaskakująco cicho, zerknęłaś na niego. Rumienił się na jasny odcień błękitu. Słodziak. - Fajnie się poprzytulać podczas oglądania filmu, co? - uśmiechnęłaś się. Przytaknął. Blue ani drgnął, wpatrywał się w ekran w milczeniu. Ty wymieniłaś się kilkoma wiadomościami. Stretch dziękował za ocalenie brata, Red narzekał, że jego nie ocaliłaś. Wysłał Ci nawet serię zdjęć, pokazujących jak chowa się w różnych miejscach w domu. Pink właściwie na wszystkich szczerzył się jako mistrz drugiego planu. Wysłałaś mu w odpowiedzi zdjęcie z Blue. Na to już nie odpowiedział. 
-PANIENKO _____ JAK WIELE FILMÓW POZWOLISZ MI ZE SOBĄ OBEJRZEĆ? -zapytał nerwowo kiedy pojawiły się napisy końcowe. 
-Oh, powiedziałam maraton, tak? Możemy siedzieć tutaj cały dzień. - uśmiechnął się głupio, tak jakby takiej odpowiedzi oczekiwał. 
-A WIĘC... JEŻELI MAMY SIĘ.... P-PRZYTULAĆ... MOGĘ ŚCIĄGNAĆ MOJĄ ZBROJĘ, ABY BYŁO CI WYGODNIEJ? - Nie musiał pytać, pewnie chciał być grzeczny. Wstał i ściągnął napierśnik. Byłaś zaskoczona, że bez niego wydawał się znacznie starszy. Miał na sobie tylko czarną koszulkę i spodnie. Odszedł by włączyć kolejny film. 
-Wydajesz się starszy – znowu się zarumienił. 
-C-CÓŻ, JESTEM JUŻ DOROSŁY, PANIENKO ____ JESTEM W WIEKU PAPYRUSA I EDGE – Łał, teraz poczułaś się jak debil. Nie wiedziałaś tego, zawsze brałaś go za dzieciaka... ooojej. I zaraz. Edge, Papyrus i on są w tym samym wieku? 
-Chodzi mi o to, że miło zobaczyć Cię bez zbroi. Wyglądasz dobrze. - mruknął podziękowania zza zbroi w rękach. Klepnęłaś na miejsce obok siebie, na którym wcześniej siedział. - Wracasz czy nie? Filmy same się nie zobaczą. - Położył zbroję na Twoim biurku i poszedł do łóżka. Usiadł obok, lecz odmówił okrycia się kocem – Coś nie tak?
-PANIENKO ____, MYŚLISZ, ŻE JESTEM PRZYSTOJNY?
-To dziwne pytanie...
-JESTEM POWAŻNY – oczywiście, wszyscy byli. On po prostu jest słodszy od pozostałych. No i to szkielet. Nie znasz się na standardach urody w przypadku jego gatunku. 
-Jesteś bardzo przystojny – odparłaś w końcu. Co było prawdą. 
-CZY KIEDYKOLWIEK SPOJRZYSZ NA MNIE TAK JAK PATRZYSZ NA MOJEGO BRATA? -Ah, chodzi mu o romantyczny sposób? 
-Ja.. ja nie wiem co masz na myśli. Patrzę na Stretcha tak jak na innych. 
-NIE, NIE PATRZYSZ – wyglądał na smutnego – MOGĘ ZADAĆ CI INNE PYTANIE?
-Uhm, jasne, dajesz. 
-KOCHASZ MOJEGO BRATA? - Czy kochasz? Stretcha? Cóż, kochasz ich wszystkich, ale nie o to mu chyba chodzi. Może boi się, że jego brat będzie spędzał z Tobą więcej czasu niż z nim? 
-Nie ukradnę ci Stretcha. 
-NIE! TO! UGH! - schował twarz w dłoniach dysząc ze złości i zażenowania. 
-Więc... cóż... jestem zmieszana. 
-DOBRA, SPRÓBUJMY TAK – wyciągnął bilet z kieszeni – TERAZ BĘDZIESZ MUSIAŁA MÓWIĆ CAŁĄ PRAWDĘ, TAK? - Przytaknęłaś. Wziął głęboki oddech – CZY KIEDYKOLWIEK ROZWAŻAŁAŚ MAŁŻEŃSTWO I SPĘDZENIE RESZTY ŻYCIA Z KTÓRYMŚ Z NAS? JEŻELI TAK TO Z KTÓRYM? 
-To dwa pytania – Popatrzył na Ciebie badawczo, stuknął się palcem kilka razy w brodę dobierając odpowiednio słowa. 
-DOBRA, WIĘC, Z KIM Z TEGO DOMU CHCIAŁABYŚ WZIĄĆ ŚLUB? - Kurwa, był sprytniejszy niż myślałaś, bo udało mu się połączyć oba w jedno. Oparłaś się o ścianę z westchnięciem. Dlaczego to musiało być takie trudne pytanie? Naprawdę nie widziałaś siebie w najbliższym czasie w welonie i sukni ślubnej, pomijając to co się teraz dzieje, ale Blue najwyraźniej nie przyjmie takiej odpowiedzi. 
-Mam wybrać kogoś, komu pozwoliłabym się zabrać przed ołtarz choćby jutro?
-TAK
-Więc, pewnie byłby to Red – Wyglądał na zaskoczonego. Samą siebie też zaskoczyłaś tą odpowiedzią. 
-NAPRAWDĘ?
-Cóż, mam wrażenie że wiem w co się pakuję. Jest bezpośredni jeżeli chodzi o jego uczucia. Od razu wypowiedział się jasno co o mnie myśli. - No i to popierdoleniec, tak jak Ty. 
-OH – był zagubiony, skorzystałaś z okazji aby okryć go kocem. 
-Film się zaczął – zaakceptował ten fakt i przytulił się do Ciebie. Bez zbroi faktycznie było wygodniej, objęłaś go, zaśmiał się i westchnął. Przy kolejnym filmie był mniej skupiony na treści i w pewnym momencie zatrzymał go. - Coś nie tak? 
-WIĘC _____ SZCZEROŚĆ JEST DLA CIEBIE WAŻNA? WYBRAŁAŚ REDA BO JEST SZCZERY? 
-Uhm, chyba tak. - Blue popatrzył na Ciebie. W rękach miał kolejny bilet. 
-WIĘC JA.... JA SZCZERZE CHCĘ ABYŚ MNIE POCAŁOWAŁA  - Kurwa. Szczerze to słodkie. Odsunęłaś jego rękę. 
-Blue, ja... 
-NIE! UŻYWAM MOJEGO BILETU, WIĘC MUSISZ! - znowu podał Ci kartkę. Westchnęłaś i z wahaniem ją wzięłaś. Miał racje, takie są zasady. Zarumienił się i odwrócił wzrok – I CHODZI MI O PRAWDZIWY POCAŁUNEK, TAK JAK SIĘ CAŁOWAŁAŚ Z PAPUSIEM 
-Blue... mylisz się co do mnie i twojego brata... 
-...NIE, NIE MYLĘ SIĘ, NIE JESTEM GŁUPI ANI ŚLEPY – Nie wiedziałaś co na to odpowiedzieć. Już nie przypominał Ci małego dzieciaka. Pierwszy raz widziałaś podobieństwo między nim a Stretchem. Wzięłaś jego twarz w swoje ręce i popatrzyłaś mu w oczy. 
-Nie będę cię całować tak, jakbyś był nim – Wyglądał tak, jakbyś go właśnie spoliczkowała – Ponieważ nie jesteś nim. Będę cię całować tak, jakbyś był sobą, ponieważ tym właśnie jesteś – Uśmiechnął się czule, nie wiedząc czego się spodziewać. Sama też tego nie wiedziałaś. Przesunął się tak, że teraz klęczał, by być Tobie równym. Nerwowo wsunął rękę za Twój kark, przyciągając Cię do siebie. Jego pocałunek był czuły i delikatny, zupełnie różny od łapczywych i zachłannych jego brata. Był znacznie powolniejszy i cierpliwszy. Troszeczkę niezdarny, nie wiedział co zrobić z rękami, więc chwyciłaś je i złączyłaś wasze palce przyciągając je do swojej piersi. Miałaś przeczucie, jakby chciał przejąć kontrolę, lecz póki co pozwalał Ci dowodzić. Oboje przerwaliście słysząc głośny huk za drzwiami. Była tam taca z rozsypanym popcornem. - Skąd się to wzięło? - zapytałaś. 
-JA... JA POWINIENEM POGADAĆ Z PAPUSIEM – powiedział smutno podnosząc popcorn i tacę. Wziął zbroję z biurka. Zobaczyłaś jak kładzie na tacy butelkę miodu, którą podniósł z podłogi. Więc... Stretch chciał do was dołączyć? - ____ - popatrzyłaś na małego kościotrupa uśmiechającego się do Ciebie ze smutkiem, zamierzał wyjść – DZIĘKUJĘ ZA POCAŁUNEK, I TO NIC, ŻE NIE LUBISZ MNIE TAK JAK ... PO PROSTU MUSZĘ SIĘ BARDZIEJ POSTARAĆ ABY CI ZAIMPONOWAĆ – i wyszedł. Raaany... Przeczesałaś palcami włosy, zastanawiając się co może stać się w przyszłości. Te kościotrupy kiedyś cię zabiją. 
Share:

Undertale: Sześć szkieletów w Twojej szafie -Rocznica [Six Skeletons in Your Closet - Anniversary] - tłumaczenie PL

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Szkielety nie chowają się już w Twojej szafie, są także w całym mieszkaniu! Wcielasz się w rolę przeciętnej, nieco pokręconej studentki, która potrzebuje znaleźć miejsce gdzie mogłaby zamieszkać. Ścigana przez mroczną przeszłość odnajduje schronienie w domu pełnym kościotrupów.
Jest to opowiadanie w stylu haremówek, dostosowane pod kobiecego czytelnika. Erotyczny komedio dramat. Tak to można określić. Czytelniczka x Sans Czytelniczka x Papyrus / Czytelniczka x Red (Sans z Underfell) / Czytelniczka x Edge (Papyrus z Underfell) / Czytelniczka x Blue (Sans z Underswap) / Czytelniczka x Stretch (Papyrus z Underswap) i tak to wszystko w jednej fabule.
Autorka jest bardzo łasa na fanarty
Autorka: MistressKitten
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
Spis treści
Część I - Dusza do ocalenia (Rozdziały od 1 do 30)
Rocznica (obecnie czytany)
Część II - Nie-zapomnij-mnie (Rozdziały od 31 do 45)
Część III - Czas ucieka (Rozdziały od 46 do ??)
-TAK! - krzyknęłaś otwierając z rozmachem drzwi frontowe – W KOŃCU KONIEC Z EGZAMINAMI! Witajcie wakacje! - Zamknęłaś za sobą wejście i pobiegłaś do salonu by rzucić się na kanapę, położyłaś głowę na kolanach Stretcha. Odstawił książkę na bok, abyś mogła wygodnie się rozwalić, uśmiechnął się w Twoją stronę. 
-jesteś zadowolona, co?
-Bardzo – westchnęłaś. Szkielet zorientował się, że nie masz zamiaru się ruszyć, więc przekręcił się tak by móc czytać dalej książkę. 
-myślisz, że zdałaś? na egzaminach? - machnęłaś ręką.
-To fizyka, jestem najlepsza w Greckich Mitach. Nie rozumiem dlaczego Colin mnie unika, ale to już koniec semestru więc już mniejsza. 
-to dziwne – mruknął nonszalancko biorąc łyk herbaty. 
-więc, dzieciaku – Sans wyskoczył zza kanapy obok ramienia Stretcha – świętujemy tak jak zawsze?
-jak zawsze co? - Stretch popatrzył na kuzyna z dziwnym wyrazem twarzy 
-Sans i ja świętujemy koniec semestru. Wydaje mi się, że właśnie tak go poznałam, kiedy oblewałam początek wakacji u Grillbiego
-miała na sobie abażur, klasyk 
-Nieprawda! - szturchnęłaś go boleśnie, kiedy się z Ciebie śmiał – Założę się, że nie pamiętasz co naprawdę miałam na sobie 
-niebieskie trampki, czarną koszulę, dżinsy, pamiętam bo oplułaś się drinkiem i pożyczyłaś moją bluzę, pomijając fakt że byłem jakimś obcym typem z baru 
-Łał, dobra pamięć 
-poprawka, nie pożyczyłaś, po prostu ją ze mnie zdjęłaś 
-rozbierałaś go już na pierwszym spotkaniu, no proszę – Stretch kilka razy stuknął Cię kościstym palcem 
-Byłam naprawdę pijana – próbowałaś się bronić odpychając jego rękę – No i się tutaj wprowadziłam, więc nie dbam o robienie z siebie głupka 
-czy to znaczy, że to jest jakby nasza rocznica? - Nie myślałaś o tym w ten sposób, ale miał rację. Rok temu zaczęłaś chodzić do Grillbiego, no i poznałaś Sansa, więc to jakby wasza rocznica przyjaźni?
-jak miło, że znacie się od tak dawna – mruknął Stretch, wracając wzrokiem na tekst w książce. Zdecydowanie nie podobał mu się fakt, że znałaś się z Sansem znacznie dłużej. 
-więc na co czekasz, dzieciaku? chodź świętować 
-Dobra – odparłaś zadowolona wstając. Stretch warknął, lecz kiedy na niego spojrzałaś wyglądał jak zwyczajnie. - To randka! - Sans chrząknął ukrywając niebieski rumieniec. 
-raaany, dzieciaku, to nie randka, naprawdę...
-Przyszykuję się. Wybierzesz miejscówkę? - zaczęłaś wchodzić po schodach 
-jasne, do zobaczenia za chwilę – odprowadził Cię wzrokiem nadal się rumieniąc. Stretch westchnął zdenerwowany zamykając książkę. - wybacz, nie chciałem zniszczyć ci chwili 
-ta, cóż, zrobiłeś to – wstał szybko – baw się dobrze na randce – syknął i zniknął. Sans wypuścił powietrze przez nos i teleportował się aby również się przygotować. 
Podziwiałaś swoje odbicie w zadowoleniu. Postanowiłaś założyć coś wygodnego i słodkiego, zwłaszcza, że nie wiedziałaś gdzie Sans Cię zabiera. Żartowałaś z tą całą randką, lecz jak tylko się uszykowałaś, sama zaczęłaś tak myśleć. Ojej. Mniejsza, wyglądasz zabójczo słodko, co z tego, że to nie jest randka? Przesunęłaś rękami po sukience aby ją wyprostować. To Twoja ulubiona, prosta i czarna. Do tego biała koszulka i dżinsowa kurtka, do tego niebieskie konwersy zamiast obcasów. Zamierzałaś się umalować, lecz prawdopodobnie Sans śmiałby się z Ciebie, że uszykowałaś się jak mrówka na święto lasu. Zapięłaś bransoletkę uśmiechając się do niebieskiego znaku nieskończoności jaki wybrałaś dla niego. Ktoś zapukał. 
-gotowa? - otworzyłaś drzwi i zamarłaś w szoku, widząc jego strój. To spodnie? Koszula z guzikami? Przyglądał Ci się zaskoczony, podziwiając Twój strój tak jak Ty jego. Pogładził się po czaszce próbując ukryć rumieniec w ramionach. - łał, wyglądasz ładnie 
-Ty też! - walnęłaś – Z-znaczy się, ty też wyglądasz dobrze 
-ah, rany, paps chciał abym to założył, ot cała historia – poluzował kołnierzyk w nerwowej manierze. Nie śmiałaś w to wątpić. 
-Mimo to nadal... - uśmiechnęłaś się chwytając go za dłoń – ..do twarzy ci w tym. 
-litości! - usłyszałaś krzyk Reda z dołu. Wywróciłaś oczami. 
-Więc. Grillbys? - rzuciłaś. Zacisnął rękę na Twojej. 
-uh, właściwie to nie, mam lepszy pomysł, zamknij oczy – Zrobiłaś tak. Ze wszystkich w tym domu, Sans był tym któremu zaufałaś od razu. Przyciągnął Cię do siebie, kładąc rękę na Twoich plecach. Poczułaś dziwne ściskanie w żołądku, musiał was teleportować bo nagle otoczyła Cię wrzawa radosnego tłumu i śmiechy. - zgadniesz gdzie jesteśmy?
-Gdzieś gdzie jest głośno? - puścił Cię i podniosłaś powieki. Rozejrzałaś się z niedowierzaniem. - Wesołe Miasteczko! Nigdy na takim nie byłam! - ścisnęłaś go za rękaw. 
-n-naprawdę? - był zaskoczony. Przytaknęłaś, jego uśmiech się powiększył. Był z siebie dumny – więc, na co czekamy? - zapłacił sprzedawcy za bilet wstępu, który wyglądał nie za bardzo szczęśliwy faktem, że miał styczność z potworem. Widziałaś tę pogardę i wstręt w oczach kiedy dawał wejściówkę tobie. Ugh. Chwyciłaś Sansa za rękę i uśmiechnęłaś się do sprzedawcy, przekroczyliście bramę bez chwili zawahania. 
-To największy hotdog jakiego w życiu widziałam – powiedziałaś przyglądając się jak Sans rozlewał keczap na długiej parówce. 
-powinnaś zobaczyć jakie sprzedają w teksasie – zażartował – ale psy im pouciekały – zaśmiałaś się, rany to było złe. Zachichotał. - byliśmy już na łódkach, co teraz chcesz robić? - ugryzł hotdoga. Gryzłaś frytkę w zadumie. 
-Mają tutaj dom luster? 
-tak, widziałem chyba jeden niedaleko wejścia – odparł kradnąc Ci frytkę, puścił do Ciebie perskie oczko – musisz się postarać bardziej, aby mnie złapać 
-W cuda wierzysz? - wyszczerzyłaś się do niego, a potem zaśmiałaś. Dokończyliście jedzenie. Wyrzuciliście śmieci i podziękowaliście sprzedawcom w foodtracku, udaliście się do Domu Luster rzucając po drodze kilkoma kawałami. Zauważyłaś, że chwycił Cię za rękę bez pomyślunku, uśmiechnęłaś się ściskając go. Wyglądał na zawstydzonego, i zaśmiał się lekko. Nagle wpadłaś na pomysł. Stanęłaś i pocałowałaś go między oczy. Patrzył na Ciebie zaskoczony, wyrwałaś swoją dłoń z jego i pobiegłaś w stronę Lustrzanego Domu – Ej Sans, jeżeli mnie tam znajdziesz to dostaniesz więcej! - mrugnęłaś do niego. Potrząsnął głową podążając za tobą. 
-dzieciaku, zaczekaj!
-Haha, nie! - wystawiłaś język – I bez teleportacji! To oszustwo! - Zniknęłaś w środku. Biegłaś przez ponad minutę, sama się zgubiłaś, uznałaś tym samym, że będzie miał problemy ze znalezieniem Ciebie. Zwolniłaś by wziąć głębszy oddech. Słyszałaś, jak woła Cię z oddali. Przesunęłaś dłonią po lustrach, delikatnie nucąc coś pod nosem. Kilka razy widziałaś Sansa, wtedy uciekałaś śmiejąc się cicho. Nagle znalazłaś się w miejscu ciemniejszym niż pozostałe. Rozejrzałaś się, znalazłaś lampkę, wielką okrągłą, zacinającą się. Dziwne. Odwróciłaś się by poprawić w odbiciu włosy i kurtkę. Zamarłaś dostrzegając coś za sobą, lecz jak przekręciłaś głowę, nic za Tobą nie było. - Sans? - krzyknęłaś obracając się. Widziałaś tylko własne odbicia. Nie, zaraz, to nie jest Twoje odbicie. To szczerzy się do ciebie, czerwone ślepia aż wrzą z wnętrza szklanej tafli, na jednym z luster znalazłaś napis. 
Mam cię. 
Cofnęłaś się do tyłu, poczułaś jak słabo Ci w nogach, osunęłaś się na ziemie. Mrugnęłaś i .. zobaczyłaś... nic. Usłyszałaś mrożący krew w żyłach krzyk, po chwili zorientowałaś się, że dobiega on od Ciebie... To Ty krzyczysz. Odbicia zniknęły, to już nie były lustra, to ciemność która powoli się do Ciebie zbliżała. 
-Nie możesz ukrywać się przez wieczność. 
-dzieciaku! - palce odciągnęły Twoje ręce od gardła 
-Tatuś zawsze znajduje swoje dzieci – zakasłałaś.
-dzieciaku! ej! ej! skup się! skup się!
-Sans...
-tak, to ja, jestem tutaj! - popatrzyłaś na lustro, znowu widziałaś siebie. Widziałaś, jak Sans Cię obejmuje. Przeniosłaś na niego wzrok, w wyrazie jego twarzy widziałaś obawę. 
-....Sans? - szepnęłaś. Chwyciłaś go za koszulę. Zrelaksował się trochę. 
-na gwiazdy, nic ci nie jest? - gładził Cię po plecach tuląc mocno – krzyczałaś jakbyś zobaczyła samego diabła, próbowałaś się sama udusić. 
-Sans.... - załkałaś w jego ramie – M-miałam atak paniki. 
-często je masz?
-....Już nie tak często. W ciemnych pomieszczeniach... raz na jakiś czas – To nie było kłamstwo, taktycznie pojawiały się w przyciemnionych pokojach. Odkąd mieszkasz z chłopakami praktycznie zniknęły. Jego objęcie było miłe, czułaś się bezpiecznie. 
-chcesz do domu? - Przytaknęłaś. 
-Chcę być przy tobie, miejsce nie ma znaczenia. 
Zabrał Cie do domu. Zostałaś teleportowana do jego sypialni, włączył telewizor i podał Ci pilota. Przyglądałaś mu się badawczo. 
-tylko dlatego, że wróciliśmy nie znaczy, że nasza rocznica się skończyła – zarumienił się – możemy... spędzić resztę nocy tutaj – odłożyłaś pilota na bok i zarzuciłaś ręce na ramiona potwora wtulając się w jego koszulę. - rany, dzieciaku, co robisz? - powiedział, choć jego ciało wyraźnie było zadowolone z dotyku. Głaskał Cię po plecach pozwalając, abyś cicho sobie popłakała. Mógł czuć się trochę niezręcznie, lecz nic nie mówił. - to był tylko atak paniki? czy może... widziałaś coś? - przytaknęłaś. Odsunął Cię delikatnie tak, aby popatrzeć na Twoją twarz, otarł łzy z policzków oraz te które dopiero co wypłynęły z oczu. Zdałaś sobie sprawę, że musiał to robić często z Papyrusem, kiedy był młody. Wtuliłaś twarz w jego dłoń. 
-Nie... nie mówiłam ci o wielu rzeczach, Sans 
-wiem, nie musisz nic tłumaczyć, wszyscy mamy swoje tajemnice – Westchnęłaś w odpowiedzi. Nie chciałaś o niczym mówić, bałaś się, że słowa mogą zniszczyć tę chwilę. Przystawił swoje czoło do Twojego. -słuchaj – trzymał teraz obie ręce na Twojej twarzy – jeżeli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebować, kiedykolwiek, po prostu powiedz moje imię, jeżeli powiesz je, to ja będę wiedział i przybędę by cię obronić, przed czymkolwiek przed czym uciekasz, dzieciaku, dopilnuję, aby to nigdy cię nie złapało – Oh Sans. Zawsze jest taki opiekuńczy i słodki. Poczułaś się lepiej, nawet jeżeli wiedziałaś, że nawet kiedy będziesz potrzebować jego pomocy, to nie zawołasz go. Twój telefon się odezwał. Jego też. Popatrzyliście na siebie i wzdychając sprawdziliście komórki w tym samym czasie. 

CzerwonaFlaga: o co chodzi kiciu, słyszałem że masz randkę z naszym sansym, prawda to?

CzerwonaFlaga: a ja myślałem, że wpadniesz do mnie na noc

CzerwonaFlaga: może tym razem dam ci 8===8 ;)

Właściwie martwiłaś się, że będzie zły, ale teraz po prostu wywróciłaś oczami.
-Do ciebie też pisał Red?
-ah, uh, nie, to stretch, nic takiego, nudne sprawy związane z pracą – wzruszył ramionami, lecz wyglądał na niego zdenerwowanego, szybko odpisał i rzucił gdzieś swój telefon – w-w każdym razie, tak sobie myślałem...
-Tak? - Przysunął się znowu i delikatnie wziął kosmyk Twoich włosów, przysunął je do swojej twarzy 
-powiedziałaś uh... powiedziałaś, że jeżeli znajdę cię w domu luster to.. cóż.. znalazłem cię, więc... - To dziwna reakcja jak na niego, zastanawiałaś się co dokładnie napisał mu Stretch. 
-Chcesz więc całusa? - przystawiłaś palec do jego zębów. Zarumienił się w odpowiedzi – Dobra, pobawmy się. Masz siedem minut, Sansy – Patrzył na Ciebie w szoku.
-co? - wyciągnęłaś telefon i ustawiłaś timer. Uśmiechając się przebiegle. W odróżnieniu do pozostałych, Sans pewnie nigdy się z nikim nie całował, spodziewałaś się że będzie rozkosznie ostrożny, jak we wszystkim – Coś jak siedem minut w niebie. Twoje siedem minut zaczyna się... - klik - ... teraz! - Zamknęłaś oczy i czekałaś.... I... czekałaś. Na początku słyszałaś, że się przysuwa bliżej, a potem... 
-rany... dobra, niech mnie, nadciągam – Wsunął jedną rękę za Twoje plecy, drugą chwycił za brodę, podciągając do siebie. Byłaś zaskoczona jego pewnymi ruchami. A potem, pocałował Cię czule.... w policzek. Otworzyłaś oczy, cofał się zmieszany. Rumienił się głębokim błękitem. - dzieciaku... naprawdę mogę cię pocałować? jakkolwiek chcę? 
-Wiesz.. nie spodziewałam się policzka. Czy aby nie marnujesz sekund? Zostało ci pięć i pół minuty. Chyba, że jesteś tak pewien swoich umiejętności, że rozpłynę się po minucie 
-dziecino, rozpłyniesz się w trzydzieści sekund – I się stało. Całował Cię, kurwa mać, naprawdę kurwa to robił. Otworzyłaś usta zaskoczona, jego język natychmiast przejął kontrolę. Kiedy wylądowaliście na łóżku? Cóż, zdecydowanie teraz na nim jesteście. Odprężyłaś się leząc na jego poduszkach, pozwalając aby jego palce błądziły po Twoim ciele. Jęknęłaś w jego usta, gdy pogłębił pocałunek, ciała napierały na siebie, dłonie mocno się złączyły. Zatrzymał się na chwilę, cofnął i przyglądał się z odległości jak dyszysz i sapiesz. Wyszczerzył się zerkając na zegarek. Pokazał Ci timer – pomyłka, dziecino, wygląda na to że wystarczyło mi dwadzieścia – O chłopie, naprawdę był z siebie dumny. Popatrzyłaś na niego, czerwona, ledwo oddychająca. 
-Więc nie przestawaj palancie! - Chwyciłaś go za koszulę i przyciągnęłaś do siebie. Nie opierał się, łącząc się z Tobą znowu w wariackim pocałunku. Był zaskakująco cichy, jego ciało przemawiało za to bardzo wyraźnie. Mówiło, że pragnie Cię, rozpaczliwie. Alarm się włączył, lecz rzuciłaś komórką przez pokój. Nie przestawał, podciągnął Cię na poduszki, rozpiął guziki kurtki i wyrzucił ją za siebie. Rozpinałaś jego koszulę, widziałaś jego niebieską duszę delikatnie świecącą w ciemnościach. Zaczął wsuwać ręce pod bluzkę, lecz zatrzymałaś go 
-coś się stało? rozmyśliłaś się? - wymruczał do Twojego ucha, nie kryjąc własnych pragnień. 
-N-nie – szepnęłaś łapiąc powietrze – Po prostu... zostaw ją. 
-cokolwiek sobie zażyczysz – Przesunął dłoń na Twoje krocze, przejechał językiem na Twój obojczyk. Kurwa, to jest super gorące. - dzięki – zaśmiał się.
-Oooj, powiedziałam to na głos? - Opuściłaś głowę, położyłaś głowę na poduszce, kładąc rękę na jego karku. Powoli zniżał się na dół. Kiedy był na wysokości Twojego brzucha cmoknęłaś – Ale jest jedna rzecz... 
-chcesz wiedzieć, czy szkielety mogą to robić? - rzucił przesuwając rękę delikatnie, wzdłuż Twojego usta, wsuwając palce pod sukienkę – wiesz, że zawsze z przyjemnością udzielam ci lekcji, gotowa się trochę pouczyć? - Gotowa! Otworzyłaś usta, aby mu odpowiedzieć, lecz wtedy drzwi otworzyły się z impetem, zaś w progu staną Papyrus trzymając w rękach apteczkę pierwszej pomocy. Oboje zamarliście. Sans natychmiast zabrał swoje ręce i schował je za plecy. 
-SŁYSZAŁEM, ŻE LUDŹ NIE CZUJE SIĘ DOBRZE! WIDZĘ ŻE POMYŚLAŁEŚ, ABY SPRAWDZIĆ JEJ TEMPERATURĘ, BRACIE! - krzyknął wyższy z braci wchodząc do pokoju. Studiował Twoją twarz przez sekundę – TAK, JESTEŚ BARDZO CZERWONA PANIENKO ____! PRZYNIOSĘ CI SZKLANKĘ WODY! SANS! ZMIERZ JEJ PROSZĘ JESZCZE RAZ TEMPERATURĘ, ABYŚMY MIELI PEWNOŚĆ!
-d-dobrze bracie, zrobię tak... - i zniknął. Wymieniliście się zmieszanymi spojrzeniami. Czar prysł. -c-co my wyrabiamy? - szepnął schodząc z Ciebie – w-wybacz, nie chciałem... znaczy się... to było
-T-to nic, Sans, my tylko... daliśmy się ponieść chwili... i nie myśleliśmy i ..
-j-jesteśmy zmęczeni, przez wszystko co się dzisiaj stało, no i nie ma co się rozwodzić nad tym więc...
-Na gwiazdy, dzięki za...
-...za papsa, tak – niepewnie odwrócił się drapiąc czaszkę. Zaczął zapinać swoją koszulę, a Ty podniosłaś z ziemi i założyłaś kurtkę. -powinnaś... powinnaś iść chyba do swojego pokoju nim wróci 
-T-tak – Wzięłaś telefon i wyszłaś cicho wspinając się po schodach. Nie zauważyłaś postaci ciekawskiego kościotrupa kryjącego się w ciemnościach. Zamknęłaś drzwi do swojego pokoju i oparłaś się o nie wzdychając głęboko. Kurwa. Wygląda na to, że musisz dzisiaj wziąć kolejny zimny prysznic. 
Share:

Undertale: AU - NightTale

Nazwa: NightTale
Autor: Kredens z Poduszek

Kolejne polskie AU!


Charakterystyka AU
Uniwersum osadzonym w zupełnie innym świecie niż w oryginale. Nie było wojny ras, potwory nie zostały zamknięte w podziemiu, a ośmioro ludzi nie spadło. Tutaj bowiem potwory są strażnikami snów ludzi, i każdy z nich ma przypisanego sobie człowieka którym musi się zajmować. Muszą pilnować porządku w śnie, by żaden koszmar nie zakłócił go oraz niczym niańki układać podopiecznych do snu, ale tylko dzieci. Akcja rozgrywa się szczególnie między małą Frisk i jej strażnikiem Sansem oraz Esterze będącej pod opieką Mettatona, niegdyś Alphys. Niby wszystko jest jak zawsze, ale sny dwójki dziewczynek zostają poważnie zakłócone, że te boją się usnąć. Zaniepokojeni opiekunowie próbują odkryć dlaczego tak się dzieje i wychodzi na to, że jest to powiązane z pierwszym człowiekiem i pierwszym opiekunem.

Zakończenia są zależne od tego czy udało się powstrzymać koszmary, co powoduje neutral. Pacyfistyczne można osiągnąć przechodząc tak samo wszystko, ale robiąc w między czasie niby nieistotne rzeczy.

Share:

Undertale: Przygody Papytusa Wspaniałego - Historia Papytusa 026 - Hubert Anonimus

Dawno temu ja Papyrus (teraz Papytus) Wspaniały żyłem sobie w pewnym wszechświecie w Prawdziwym Wszechświecie Undertale,gdzie było wszystko pięknie gdy zjawiła się Frisk.Pewnego dnia wszechświat rozpadał się na kawałki i przestał istnieć tylko ja przetrwał,trafiłem do pustego miejsca który się zwie przestrzeń Po-Za na moim ciele wyświetlały się nazwa "Papytus" i tak się nazwałem,zdobyłem zdolności przywoływanie zdeterminowanych 7 dusz i podróżowaniu po wszechświatach.Potem doszedłem do wniosku że mój przestał istnieć dlatego że powstały inne wszechświaty gdzie mój LENIWY brat Sans jest głównym bohaterem,potem na moich oczach ujawnił się nijaki Bill Sans czyli nowa wersja Billa Cyferki właśnie wiedział że tylko ja mogę go powstrzymać przed przejęciem władzy nad całym Underversem (Wymiar Undertale) musiałem go powstrzymać ale on nie dał mi za wygraną,musiałem przenieś się do innego AU początkowo do Underswap gdzie wszyscy zamienili się miejscami początkowo byłem bezpieczny i trenowałem by zwiększyć swój AKT i HP ale potem znowu pojawił się Bill Sans ogłaszając że przywoła Szałmagedon tym razem go pokonałem ale wtedy Bill Sans zapragnął zemsty i powrócił tam gdzie pieprz rośnie.Potem udałem się do Underfella i popełniłem tu błąd bo tutaj prawie wszyscy byli źli więc uciekłem z tego AU do Przestrzeni Po-Za i napotkałem pewnego Ink Sansa początkowo był dla mnie miły ale potem zorientował że mam powstrzymać pewne Sansy i wkurzył się na mnie i chciał ze mną zmierzyć.Walka była ciężka i zakończyła się remisem,potem gdy podróżowałem do przypadkowych AU gdzie walczyłem i z Errorem i z Seraphime a następnie i z Abbysem i jeszcze z Crossem i dodatku z Dream'em i Nightmare'em i jeszcze Delta!Sans. Moim ćwierć ostatnim przeciwnikiem był Color Sans był naprawdę silny,uznał za anomalię i chciał mnie zniszczyć.Po pokonaniu musiałem walczyć z Ultimatetale!Sansem początkowo bitwę przegrałem później o pomoc przybyli inne Papytusy o których nie wiedziałem i razem z nimi pokonaliśmy Ultimatetale!Sansa teraz przybyliśmy do Nowej Przestrzeni Po-Za nie była białą Pustką lecz królestwem wszystkich AU i tam musiałem pokonać po raz ostatni Bill Sansa by odbudować mój i innych Papytusów AU to była epicka walka wiele Papytusów wysłano do różnych AU i zostałem tylko ja walka z nim była niezwykle ciężka ciągle trwała ta epicka walka i w pewnym czasie zostałem wypełnionym czymś więcej niż Determinacją lecz Nadzieją teraz moje zdeterminowane zostały zastąpione w wersji nadziei i potem pokonałem Bill Sansa i mój i inne wszechświaty Papytusów zostały odbudowane i ocaliłem cały Underverse zostałem ogłoszony bohaterskiej powróciłem do swojego AU i wszystko dobrze się zakończyło.
Share:

Undertale: PatronFell - Znaj swoje miejsce

Notka od autora: Jest to opowiadanie, które kołatało mi się po głowie od dłuższego czasu. Zadedykowane dla Rydzi, za jej wkład w działalność bloga i za to, że prywatnie jest zajebistą babką.
PatronFell jest to alternatywna wersja mojego AU PatronTale. Akcja tego one-shoota jest osadzona w realiach XVIII wiecznych, gdzie zgodnie z fabułą PF potwory nie miały jeszcze mocno ugruntowanej pozycji społecznej i jako strona przegrana w Wielkiej Wojnie stoczonej przed wiekami między ludźmi, a nimi, są sługami/niewolnikami.
Opowiadanie kręci się dookoła Grillbiego, który wygląda tak samo jak Grillby z klasycznej wersji, a dziewczyną imieniem Natalia.
Miłego czytania!
Karoca posuwała się na przód. Jej monotonne kołysanie, co jakiś czas przerywane wjechaniem koła na większy kamień, było o wiele lepsze niż to co czuł, kiedy przepływał przez ocean na statku handlowym. Odchylił zasłonkę i popatrzył przez okno. Wysokie świerki, gęste chmury i wilgoć w powietrzu. Te tereny w niczym nie przypominały miejsce jego narodzin. Surową i gorącą pustynię Afryki Północnej. 
Grillby był potworem, żywiołakiem ognia, wychowanym w świecie, gdzie potwory dawno temu przegrały decydującą wojnę z ludźmi. Koniec końców przedstawiciele jego rasy stali się sługami i niewolnikami. Przeniósł pełne skupienia oczy na swoją nową właścicielkę. Tak powinien się do niej zwracać? Szczupła i wysoka kobieta o kręconych blond włosach miała otwarte oczy, choć wyraźnie się zamyśliła. Jak to się stało, że znalazł się tak daleko od rodzinnego domu? Ziemi ojczystej? Rodziny od której został oddzielony? 

Do zdarzenia doszło dwa miesiące temu. Zakuty w kajdany stawiał krok za krokiem idąc wraz z grupą towarzyszy na targ niewolników. Za swoje zachowanie i ognisty temperament był oddawany coraz gorszym handlarzom. Cieszył się nienaganną opinią wiecznego rebelianta, któremu nie straszne były kąpiele w wodzie, czy pieszczenie kostkami lodu. Na ból uodpornił się już dawno temu. Wiedział jednak, że ten do którego miał teraz trafić miał najgorszą opinią z możliwych. Jeżeli potwór się nie sprzedał... śmierć wydawała się wybawieniem. Szalony handlarz robił co chciał. Najbardziej lubił przeprowadzać eksperymenty w imię nauki, oczywiście. Próbował wyciągnąć z potworów magię, za pomocą dziwnych rytuałów. Dręczył dusze krając je na kawałki, jednocześnie trzymając przy życiu. Grillby wiedział, że nikt go nie kupi, bał się, że u tego człowieka pęknie, dlatego zdecydował się na niebezpieczny i ryzykowny ruch. Korzystając z chwili postoju, zerwał się na równe nogi, stopił łańcuchy jakie łączyły go z innym żywiołakiem ognia i pognał przed siebie nie patrząc wstecz. Słyszał okrzyki zamaskowanych bandytów, zwanych ich ochroniarzami. Ruszyli za nim w pogoń. I tak umrze, myślał, więc przynajmniej spróbuje. Nie ma już nic do stracenia, bo zabrali mu już wszystko.
Nie wiedział jakim sposobem, ale znalazł się w porcie. Tam też na wielką karawelę właśnie pakowano prowiant do Europy. Instynkt nakazywał mu udać się właśnie tam. I tak oto znalazł się w skrzyni do połowy wypełnionej śmierdzącymi owocami morza. Heh, ludzie są głupi, myślą że skoro jest elementem ognia to podpali drewno, albo też nie wytrzyma bólu wilgoci. Może inny tak, lecz nie on. Zmniejszył temperaturę swojego ciała do koniecznego minimum. Wyglądał raczej jak wielki humanoidalny, żarzący się węgiel z magmowymi oczami, niż ktoś kto jeszcze kilka chwil temu był chodzącym ogniskiem. Oczywiście, bolało i jasne, trudno szło wytrzymać, lecz czego się nie robi dla wolności? Słyszał hałasy, stuki i krzyki. Szukali go. Przez chwile czuł, że ma nóż na gardle, jak ciężkie buty jego oprawców stąpały po pokładzie karaweli. Odeszli. Zaraz potem statek odbił od potu.
Nie wiedział co się teraz z nim stanie, jak potoczą się dalsze jego losy. Nie myślał o tym, starał się nie martwić. Skupić, aby jego ciało wytrzymało podróż mającą trwać kilka tygodni.
Trzeciego dnia, ktoś otworzył wieko jego skrzyni. Ta sama kobieta, która siedzi teraz naprzeciwko niego. Wcześniej rozbawiona, z pogodną twarzą popatrzyła na niego i zamarła. Będzie krzyczeć? Doniesie na niego? 
-To bierzesz tę ośmiornicę? - usłyszał krzyk mężczyzny w pobliżu. 
-T-tak, już – odpowiedziała mu i pochyliła się w stronę Grillbiego, wyciągając dłoń w czarnej rękawiczce – Szybko, podaj, no już – szeptała nerwowo. Potwór usłuchał, dał martwe zwierze i milczał. Pokrywa się zamknęła. Kilka godzin później, człowiek wrócił. Dokarmiała go przez całą podróż tym czym mogła. Pilnowała, kiedy ten wychodził by rozprostować kości. Dała nowe ubrania, na statku załatwiła mu papiery, a kiedy dobili do brzegów Europy, mógł zejść z pokładu jako jej... własność. Ocaliła mu życie i pomogła umknąć, nie wydała. Grillby nadal patrzy na nią z podejrzliwością, jednak... z całych sił pragnie jej zaufać.

Jego nowa pani, miała na imię Nadia. Była właścicielką niewielkiej posiadłości przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Wychowana w rodzinie kupieckiej, jako jedyne dziecko, przejęła interes handlu przyprawami. W dość młodym wieku wyszła za mąż.
-Ostatnio widziałam dzieci pół roku temu – tłumaczyła ze smutnym uśmiechem – Mąż dogląda majątku, a ja ciągle w rozjazdach. - przeniosła wzrok na potwora. Zaczęła opowiadać o sobie, o historii rodu i posiadłości, na dzień przed dotarciem na miejsce. Musiał szybko nauczyć się wielu rzeczy. Okazało się, że małżeństwo Nadii nie było udane. Poślubiła młodego paniczyka z podupadającego rodu. Nie z miłości, raczej z rozwagi i nadziei, na spokojną przyszłość. Nie chciała, by ktokolwiek zmuszał ją do małżeństwa, aby dalekie krewne i swatki szukały dla niej mężczyzny, który zamknie ją w domu i nakaże wyzbyć się dzikiego ducha jakiego w sobie miała od najmniejszych lat. Robert był... najprościej rzecz ujmując, tak długo jak miał towarzystwo do pokera, nie interesowało go nic. Nie miał smykałki do interesów, za to bardzo pragnął towarzystwa i popularności. On stał się zabezpieczeniem dla Nadii, że będzie mogła robić co chce, zaś ona gwarantem, że nie zabraknie mu nigdy tego czego potrzebuje. Równoważna wymiana, początkowo mogło się zdawać.
Na świat wydała trójkę dzieci. Najstarszy syn Marek, który miał przejąć po niej interes, kiedy mogła zabierała go ze sobą, aby szkolił się w rzemiośle. Dostrzegała jednak w nim jednak pewną ciemność, która ją niepokoiła. Młodszy Mateusz, ten całkowicie wdał się w ojca. W głowie mu jedynie przyjęcia i towarzystwo. No i najmłodsza córka Natalia. Kiedy mówiła o synach Grillby wyczuł w jej głosie wielki żal, przede wszystkim do samej siebie. Za to, że nie miała dość czasu dla nich, że nie wychowała ich jak potrzeba i nie wpoiła zasad, którymi powinni kierować się w życiu. Co innego jak opowiadała o córce. Ta była jej promykiem nadziei, światełkiem w ciemności i kimś do kogo prawdziwie chciała wracać. Kolejnego dnia, kiedy przed południem karoca zajechała na podwórze, Grillby dowiedział się dlaczego tak się działo. 
Przywitał ich ogrodnik, kucharz, trzy pokojówki, kamerdyner w towarzystwie pana domu oraz najstarszego syna, Mateusz zerkał na nich zza firanki nie wychodząc z domu... zaś Natalia... 
-Czy ktoś mi może powiedzieć, co ona ma na sobie? - warknęła Nadia. 
-M-miłościwa pani, upilnować jej nie mogłyśmy – tłumaczyła się pokojówka nerwowo obracając w palcach sznur. 
-Moja córka nie jest psem, abyście ją tak prowadzały! - krzyknęła jeszcze głośniej, na twarzy robiła się czerwona. Wyciągnęła sztylet umocowany przy skórzanych spodniach i podeszła do niższej od siebie córki. Dziewczynka rumieniła się lekko, jej pełne czerwone wargi wykrzywiały się we wstydzie, silniejsze podmuchy wiatru poruszały lekko kręconymi jasnymi włosami. - Wiedziałeś o tym? - Nadia odwróciła się w stronę małżonka. Niższego, szerszego mężczyznę. Nie był gruby, raczej dobrze odżywiony i zbudowany. Miał krótko ścięte czarne włosy i bujny zarost. 
-Tak, ja im to zleciłem – odparł bez cienia zastanowienia – To dla jej dobra, moja droga. 
-Dla jej dobra? Przyjechałam tutaj kawał drogi i co zastaję?! 
-Uspokój się mamo, to nie jest ich wina – Natalia szepnęła nieśmiało. Chwyciła suchą rękę matki i uniosła ją by ucałować jej palce. Ten gest szybko uspokoił kupca. Nadia wzięła głębszy wdech. - Cieszę się, że jesteś. 
-I nie przyjechałam z pustymi rękami – odezwała się już spokojniej. Na te słowa zareagowała pozostała część rodziny. Blondynka skinęła ręką na potwora, aby ten wyniósł z powozu kilka skrzyń. - To jest dla Marka – mówiła chwytając za najmniejszą. Podała ją synowi. W środku znajdowały się najnowsze mapy prosto od kreślarza. - Są tutaj też zaznaczone Nowe Ziemie – tłumaczyła pogodnie. Po minie pierworodnego widać było zafascynowanie i zadowolenie. - Opanuj to, a jutro przyjdę ci powiedzieć, czego się dowiedziałam – poklepała go po ramieniu. Dla młodszego miała nowe stroje. Nakazał ogrodnikowi wnieść je do środka. Potwór domyślił się, że młodzieniec nie chce, aby jego alabastrowa skóra ucierpiała od słońca. Mężowi przyniosła skrzynię w której ten znalazł kilka klejnotów oraz tabakę. 
-A dla mnie? 
-Dla ciebie? - Nadia podeszła do Grillbiego, był od niej zdecydowanie wyższy, z dwie głowy jak nie lepiej. - Dla ciebie mam jego – mówiąc to poklepała potwora po ramionach. Dopiero teraz, kiedy Natalia wyciągnęła przed siebie ręce i zaczęła stawiać niepewne kroki, Grillby zrozumiał. Dziewczyna była niewidoma. To tłumaczyło, dlaczego prowadzano ją na sznurku. Dlaczego Nadia tak bardzo się o nią martwiła. W milczeniu obserwował jak idzie za głosem matki. Kiedy była już blisko niej, dotknęła jej ręki, potem ramienia. Nadia nakierowała córkę na potwora. - Jest małomówny – przyznała z uśmiechem na twarzy – Lecz będzie twoimi oczami. Już nigdy więcej nikt nie będzie cię wiązał – to mówiąc podała mu sznury. Przez chwilę nie wiedział jak zareagować, lecz widząc zdeterminowanie w oczach swojej pani zrozumiał natychmiast. Użył więcej energii i sznur zajął się ogniem, spalając się w chwilę, na zieloną trawę opadł tylko popiół – Jeżeli dowiem się, że to się powtórzyło ... - spiorunowała spojrzeniem służbę. Potwór już wiedział, że ta sama pogodna i dobroduszna osoba potrafiła zamienić się w władczą panią. Spodobała mu się ta cecha jej osobowości. Wiadomo było, kto tak naprawdę rządzi w tym domu. 
Nie został przyjęty z gościną. 
-Co powiedzą sąsiedzi! - rzucił się pan domu. Potwór stał w lekkim półrozkroku, z rękami założonymi na plecy, przed nim kłóciła się małżonkowie, zaś pod ścianą stał najstarszy syn i kamerdyner – Ooo Pieczarkowscy mieli potwora u siebie, wielkiego wilka! - Robert chodził nerwowo po całym pomieszczeniu – Wystraszył wszystkich i nikt już nie przychodzi do nich na przyjęcia, ani ich nie zaprasza! 
-Tobie tylko inni w głowie – Nadia siedziała w krześle, rozpięła lnianą koszulę odsłaniając obojczyki. - Dopiero co wróciłam, daj mi odpocząć. 
-O nie nie nie! - zagroził palcem nie patrząc na nią – Ostatnio twój interes ciągnie gorzej, skąd miałaś pieniądze na kupno niewolnika?
-Nie kupiłam go
-Więc skąd go masz?
-... Znalazłam. 
-Nie dość, że to niewolnik to jeszcze zbieg! – wyrzucił ręce do góry w oczach bledniejąc – Zmysły postradałaś?
-Zaraz postradam jeżeli się nie zamkniesz.
-Nadia – mąż pochylił się nad żoną trzymając swoją rozwścieczoną twarz niebezpiecznie blisko – Za miesiąc planuję wielkie przyjęcie. Jego. Tutaj. Być. Nie. Może.
-Bo twoi znajomi są ważniejsi niż rodzina?
-Co? - oburzył się. Grillby wiedział, że Nadia trafiła w czuły punkt. Mąż odszedł od niej szybko jak poparzony – O-oczywiście, że nie! On nie jest rodziną! - Przeniósł wzrok na potwora. - Popatrz tylko na niego! Nie boisz się, że kiedyś nas wszystkich pozabija?
-Gdybym miała bać się każdego, kto może mnie zabić, dawno żyłabym sama – westchnęła masując skroń – Marku, a ty co myślisz? - Przeniosła wzrok na syna. Ten zerknął na kamerdynera nim odpowiedział. 
-Myślę, że na czas przyjęcia, to coś może się schować. 
-On nie jest czymś. 
-To coś nie powinno być przy Natalii. 
-On jest żywą istotą, jak ty czy ja. Nie powierzę mojej jedynej córki pokojówkom, które prowadzają ją na smyczy jak jakiegoś bezpańskiego psa! - krzyknęła tracąc nerwy – Nie oddam jej w opiekę służbie, bo widziałam jak to się skończyło, nie oddam jej pod opiekę tobie, bo się nią nie zajmiesz, twój brat nawet nie umie z nią rozmawiać, a twój ojciec woli sąsiadów niż własną rodzinę! - wstała z krzesełka, w jej głosie przebrzmiewała rozpacz i zmęczenie – Natalia nie ma tutaj nikogo, kto należycie by się nią zajął. Dlatego jest tutaj Grillby. Rozumiecie? Macie go traktować z szacunkiem, gdyż on będzie teraz opiekunem Natalii. Będzie jej oczami i będzie opisywał to co widzi! A teraz wyjdźcie! - uderzyła otwartą dłonią w drewniany stół. 
-Matko... myślę, że powinnaś to przemyśleć.
-Bardzo dobrze, że myślisz. A wiesz co ja myślę?
-....
-Myślę, że powinieneś wyjść. 
Grillby i Natalia stworzyli bardzo zgraną parę. Potwór obudził w niej wielką ciekawość otaczającego świata. Nie widziała potwora i może dlatego podchodziła do niego bez strachu, bawiła się płomieniami na jego głowie, jakby to były jakieś włosy. Śmiała się z głupawych historyjek. Opowiadała o tym co czuła i widziała. Jej pogoda ducha, spokój i dziecięca naiwność sprawiały, że skamieniałe serce, pełne blizn i ran, powoli rozpływało się. Z czasem, potwór zajmował się nią nie tylko dlatego, że musiał, ale dlatego że chciał to robić.
Mieszkał na poddaszu w skrzydle przeznaczonym dla służby. Wstawał codziennie przed świtem, aby być pod jej sypialnią ze śniadaniem. Potem czekał, aby pokojówki ją przebrały. Zawsze instruował je w co ma się ubrać. Wedle jego uznania. Przeważnie były to spodnie po starszych braciach i koszule jakich nie będzie potem żal wyrzucić. Miał większą władzę w domu, kiedy Nadia była w posiadłości. Nikt nie kwestionował jego praw i obowiązków. Lecz kiedy ta wybywała z interesach, role natychmiast się odwracały. W milczeniu znosił złośliwe teksty kierowane w jego stronę. Wykonywał polecenia, które uwłaczały jego godności. Chował się, kiedy pan domu organizował wielkie, wystawne przyjęcia.

Kilka lat później, Natalia była już w pełni rozwiniętą kobietą. Udało się zachować jej niewinność dziecka, jednak wiedziała co się szykuje. Ojciec zorganizował uroczystość, na której miała zaprezentować się pięknie, dla potencjalnych partnerów. 
-Nie chcę – szepnęła, siedzieli na wysokim dębie. Ona, na niższej gałęzi, on na wyższej, wypalał ich inicjały w korze tam, gdzie nikt ich nie zobaczy – Dobrze mi tak, jak jest. 
-Nie będę mówił, że czuję co innego – mruknął z westchnięciem. - Wy ludzie rządzicie się dziwnymi prawami. 
-A jak to jest u was?
-Z czym?
-Z małżeństwami? Miłością?
-Nie powstanie dziecko, jeżeli nie ma prawdziwej ... więzi, między dwoma potworami 
-Więzi?
-To kwestia dobrania dusz – tłumaczył spokojnie patrząc na nią czule, tak jakby była najdrogocenniejszym skarbem w jego życiu – Nie łączymy się jeżeli dusze nie są ... kompatybilne, ze sobą. 
-Taka druga połówka?
-Coś w tym stylu. 
-Czy ty... masz kogoś takiego? - milczał przez dłuższą chwilę. Dziewczyna nerwowo obracała włosy w palcach wyczekując odpowiedzi. 
-....Tak.
-Oh... Rozumiem – Uśmiechnął się cwanie i ześlizgnął na niższą gałąź, tą na której siedziała
-Tak... moja druga połówka jest mniejsza ode mnie i znacznie młodsza – starał się ukryć śmiech – Jest strasznie nieznośna, bywa złośliwa, choć tylko przy tych przy których czuje się bezpiecznie. Odpowiedzialna i troskliwa, myśli o innych w pierwszej kolejności, choć często robi rzeczy bez pomyślunku. - Złapał ją za rękę. Czuła na skórze przyjemne łaskotanie gorących płomieni. Z korony pobliskiego drzewa odleciał kruk – I bardzo, bardzo ją kocham.
-M-musi więc być szczęśliwa, że ją kochasz. 
-Nie wie o tym. Nigdy jej tego nie wyznałem.
-Dlaczego?
-....Mam swoje powody
-Koniecznie musisz powiedzieć, że ją kochasz! Może ona gdzieś tam czeka! - Grillby zaśmiał się gardłowo i ześlizgnął z gałęzi na ziemię. Wyciągnął ręce by złapać panienką w talii i ściągnąć z drzewa. Trzymał ją może nieco dłużej, niż to było konieczne. 
-Czas wracać, trzeba cię uszykować na wieczór. 
-...Nie chcę – powtórzyła. On też nie chciał.
-Oh Robercie! - Grillby przyglądał się z góry, jak wysoka kobieta z haczykowatym nosem wita się z panem domu – To twoja córka? - złapała ją za ręce. - Widzę podobieństwo - ... Ta, ale nie do niego. Debil. Gości zjechało się co nie miara. Nie tyle, aby podziwiać Natalię, co by się zabawić, najeść i poplotkować. Właściwie po to zawsze ludzie się spotykają. 
-Ona jest niewidoma? - zapytał jeden młodzian trzymający ręce za pazuchą – Musi panu być bardzo ciężko.
-Oh nawet nie wiesz jak bardzo - .... Grillby zacisnął ręce na drewnianej balustradzie. Nadia stała za daleko, aby usłyszeć tę rozmowę, natomiast on miał zakaz schodzenia na dół. Z przyjemnością by powiedział co myśli o takich komentarzach na temat jego Natalii. 

Pierwsza część przyjęcia miała odbyć się w ogrodzie, przy wielkim jeziorze pełnym kaczek i tataraków. Grillby zszedł na dół, do kuchni. Siedział przy oknie obserwując towarzystwo, podczas kiedy za jego plecami krzątała się służba. Natalia miała śpiewać. Uwielbiał jak śpiewa. Mimo tego, że nie widziała, świadomość bycia w centrum uwagi przytłaczała ją. Po odśpiewanym utworze, zrobiła kilka kroków do przodu, niestety jakiś szlachcic czy to przez przypadek, czy naumyślnie, podstawił nogę dziewczynie. Upadła na zieloną trawę. Potwór zadziałał instynktownie. Zapomniał o zakazie zbliżania się i wybiegł z kuchni. Pomógł wstać dziewczynie walczącej ze sobą. Chciało się jej płakać. 
-Oj, Robercie, dlaczego nie powiedziałeś, że macie potwora w posiadłości! - krzyknęła jakaś kobieta z tłumu
-J-jest tutaj od niedawna – zająknął się 
-To opiekun Natalii – wtrąciła się Nadia – Od lat 
-Od lat? 
-Od lat – powtórzyła dosadnie patrząc na męża. 
-Pasują do siebie – zauważył ktoś inny. - No już mała ptaszyno, masz przy sobie swojego rycerza – Grillby nie wie, czy te słowa były wypowiedziane w złośliwości, lecz... sprawiły że poczuł się dumny. Zadowolony. Wypiął pierś biorąc rękę Natalii pod łokieć. Pozwolono mu wtedy zostać. Całe popołudnie i wieczór spędził w towarzystwie dziewczyny i nikt nie śmiał ani poprosić ją do tańca, ani w ogóle podejść i porozmawiać. Chodzący płomień skutecznie odstraszał ludzi i ... to stało się później źródłem jego problemów.
Tydzień po przyjęciu, kiedy Nadia znowu musiała wybyć w interesach, starsi bracia Natalii postanowili zemścić się za tamten dzień. Wezwali ich nad jezioro.
-Panicz Marek – zaczął kamerdyner zadzierając wysoko nosa – polował na kaczki. Zestrzelił jedną, lecz ta wpadła mu do wody – Faktycznie, martwe truchło pływało po tafli. Grillby zmarszczył brwi, poczuł jak Natalia zaciska pięści na jego koszuli. - Przynieś ją. 
-Nie musisz tego robić – szepnęła. 
-Nie ma matki i ja tu teraz rządzę. - Rzucił starszy syn. 
-Nie musisz tego robić – powtarzała dziewczyna coraz głośniej – On nie jest wasz, tylko mój! Matka dała go mnie! On nie musi tego robić! 
-Powiedziałem przynieś ją! - Grillby nie słuchał sprzeczki rodzeństwa. Patrzył na jezioro. Wiedział, że będzie go to bolało, jeżeli zostanie za długo, to może przepłacić tę fanaberię własnym życiem. Natalia trzymała go mocno, nie chciała puścić. Po jej policzkach polały się łzy. - Słuchaj! - Słuchał – Albo przyniesiesz mi w tej chwili kaczkę, albo dopilnuję abyś jeszcze dzisiaj opuścił nasz dom! 
-Nie możesz tego zrobić!
-Może – wtrącił się kamerdyner – Pani wyjechała, nie wróci przez najbliższy miesiąc, o ile nie dłużej. Panicz Marek może to zrobić. - Mimo świadomości, że panienka Natalia bardzo go lubiła, mimo tego, że przez te wszystkie lata zdobył sobie szacunek, a może nawet i przyjaźń służby we dworze, nadal miał śmiertelnych wrogów w braciach dziewczyny, jej ojcu i ... tym kamerdynerze. 
-Zrobię to – rzucił po prostu i pogładził delikatnie wierzch dłoni panienki. - Zaraz wrócę – szepnął do niej i poczekał, aż sama go puści. Potem ściągnął koszulę i buty. Zmniejszył temperaturę ciała, lecz mimo to i tak, kiedy wszedł do tafli, woda zasyczała. Skrzywił się tłumiąc krzyk bólu. Każdy kolejny krok łączył się z niewyobrażalnym cierpieniem. Musiał wypłynąć na środek stawu, kilka razy myślał, że mu się to nie uda lecz... myśl, że nikt nie zajmie się lepiej dziewczyną niż on wypełniała go determinacją. Dyszał drżąc kiedy leżał na brzegu. Marek chwycił za martwe zwierze i popatrzył z dumą na potwora. 
-Znaj swoje miejsce – syknął głosem pełnym pogardy i jadu. 
-Możecie mi wyjaśnić co się stało? - warknęła Nadia. Faktycznie pojawiła się po ponad miesiącu, do tego czasu Grillby jeszcze nie wrócił do siebie. Przez ten cały czas Natalia zajmowała się nim najlepiej jak umiała, choć przez większość czasu po prostu siedziała przy nim trzymając go za rękę. 
-Nie wiedziałem, że tak się stanie – Marek patrzył na podłogę. Obok niego stał kamerdyner. 
-Jak to nie wiedziałeś? - Nadia pochylała się nad stołem – Kazałeś żywiołakowi ognia wejść do wody i nie wiedziałeś co się stanie?! Mózgu nie masz?! Chciałeś go zabić?
-...
-To był twój pomysł – popatrzyła na kamerdynera – Ooo tak, to był twój pomysł! - zacisnęła ręce w pięści – Miałeś go edukować, zajmować się nim jak mnie nie będzie, a zamiast tego psujesz mi syna głupimi zagraniami! - uderzyła pięścią w stół
-Miłościwa pani...
-Milcz! - wzięła kilka głębszych wdechów. Próbowała nad sobą zapanować – Od dzisiaj już tutaj nie pracujesz. 
-Pani...
-Pakuj się. 
-A-ale pracuję tutaj od lat. 
-Nie chcę cię więcej widzieć na oczy, zrozumiano? 
-Matko...
-Milcz Marku. Mam już serdecznie dość, nie mogę odpocząć. Wracam po długiej podróży do domu, a zamiast spokoju spotykam tylko i wyłącznie więcej problemów
-To to coś jest problemem!
-Nie! Marku! On nie jest problemem! Tylko wy! - syknęła 
Ludzka zawiść, złośliwość, poczucie straty, a nawet i niesprawiedliwości, sprawiają, że ludzie robią różne rzeczy. Kamerdyner oczywiście, spakował się. Spakował też srebrną zastawę stołową, wiedział gdzie pan chowa drogocenne przedmioty jakie jego żona przywiozła z odległych lądów, je też spakował. Po latach został wyrzucony z miejsca, które uznawał za swój dom, wygryziony przez potwora. Nie czuł, że robi coś złego. Kierowała nim ambicja, urażona duma i strach. Postanowił zemścić się, jakby tego było jeszcze mało. Podłożył ogień, który szybko zajął salon, skrzydło mieszkalne i pobliską nieużywaną wieżę. Ugaszanie krwiożerczego żywiołu na nic się nie dawało. Marne kubły wody nijak się równały z żywymi płomieniami, które zżerały ściany. 
Grillby zerwał się natychmiast i wybiegł na dziedziniec. 
-Natalia! - krzyczał – Widział ktoś Natalię?
-P-panienka chyba jest w pokoju! - krzyknęła służka wynosząca to co się dało z mieszkania. Potwór zrobił to co uważał za słuszne. Wyczerpany nadal, przez spotkanie z wodą pierwszego stopnia natychmiast odżył, jak tylko znalazł się w zawalającej się części domu. Mógł poruszać się bez problemu, tam gdzie inni nie byli w stanie się znaleźć. Nie chciał nawet myśleć, że może przyjść za późno.
Schody były bardzo niepewne. Kilka zapadło się pod jego ciężarem. Chwycił za klamkę do jej pokoju i wszedł do środka. Natalia nie wiedziała co się dzieje, kasłała, skryła się pod oknem. Grillby chciał ją dotknąć, kiedy zorientował się, że sam jest niewiele chłodniejszy od płomieni, pożerających dom. Miał niewiele czasu na uspokojenie się, na wzięcie kilka oddechów. Pochwycił ją na ręce. Korzystając z magii osłaniał ja, choć nie było to nic prostego. Widział jak ogień popalił jej włosy, jak zajął jej białą suknię w której spała. Wyszedł ze swoją panienką na dziedziniec oddając dziewczynę w ręce ojca. Sam musiał odskoczyć na bok. Był zbyt gorący. Dostrzegł na jej ciele ślady własnych rąk. Poparzył ją. 
-Dziękuję – ojciec Natalii płakał. Pojął w tym momencie co prawie by stracił. Ogień pożarł połowę domu, dopiero późnym popołudniem kolejnego dnia udało się go w całości ugasić. Od tamtego momentu nawet jak Nadia wybywała w celach handlowych, nikt już nie prawił złośliwości potworowi. Wszyscy byli mu wdzięczni za to co zrobił. Faktycznie czuł się jak rycerz Natalii.
 
-Grillby – odezwała się pewnego dnia. Znowu siedzieli na drzewie. 
-Tak?
-Powiedziałeś jej co do niej czujesz? - W pierwszej chwili, nie za bardzo kojarzył o czym mówi panienka. Po chwili jego twarz się rozluźniła. 
-Myślę, że sama już dobrze o tym wie. - Milczała przez chwilę. 
-Też tak myślę... 
Share:

12 czerwca 2017

Undertale: AU - RuinedTale

Nazwa: RuinedTale
Autor: Hubert Anonimus

A oto kolejne polskie AU!


Charakterystyka AU
W tym AU głównymi bohaterami są Opiekun Frisk i Mettaton zaś głównym antagonistą jest AU!Sans
Jeszcze przed alternatywnymi wszechświatami Był sobie Frisk ale nie ten Frisk którym gramy. Jest to opiekun oryginalnego Undertale'a który jest wypełniony nadzieją,właśnie to on dbał o bezpieczeństwo tego wszechświata. Pewnego dnia powstało pierwsze AU zwane Futuretale później popularniejsze Underfell i Underswap pierwotnym opiekunem AU był Ink!Frisk, niestety powstawały nowe AU ale takie gdzie Sans jest głównym bohaterem i Ink!Frisk stracił posadę opiekuna AU i na zastępstwo przyszedł nijaki Ink!Sans.
Przez te tak zwane "SANSOWE" AU, Oryginalny Undertale powoli zaczyna być zrujnowany lecz Opiekun Frisk znalazł wybrańca który uchroni Undertale przed całkowitym zrujnowaniem i przywróci mu dawny blask.Wybrańcem jest Mettaton dobra zachowuje się jak wariat ale naprawdę ciężko pracował na swoją popularność. Opiekun Frisk dostrzegł w nim potencjał i obdarzył go mocą nadziei i razem muszą powstrzymać pewnego AU!Sansa, który odpowiada za ten chaos.

Share:

POPULARNE ILUZJE