3 listopada 2016

Undertale: Te mroczne momenty - Rozdział V [In These Dark Moments - V - tłumaczenie PL] [+18]

Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta, które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz - co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik 

Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Słońce brutalnie wdarło się do jego pokoju przez okno i jak zawsze zaświeciło mu prosto w oczy. Warknął kręcąc się po łóżku szukając poduszki, chciał przystawić ją sobie pod twarz, ale ... ah no tak, dał jej ją. Wiercił się jeszcze chwilę starając ułożyć się jakoś wygodnie, aż w końcu poddał się i usiadł na materacu. Ugh, nienawidził pracować w niedzielne poranki. Cholera, nienawidził pracy w każde poranki.
No, ale miał dzisiaj aż półgodzinną przerwę obiadową. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie pamiętać o tym, że mają się spotkać. Wstał i przeciągnął się, pozwolił aby jego kręgosłup lekko strzelił i ubrał na siebie sklepowy fartuch, następnie udał się do kuchni. Wyglądała nadal jak worek kartofli, postanowił więc jej nie przeszkadzać. Też będzie musiała iść do pracy, ale był przekonany, że nie aż tak wcześnie jak on.
Włączył ekspres do kawy, a następnie stanął w rogu. Więc ostatnia noc przynajmniej dała mu kilka wskazówek. Will to dupek, zdecydowanie. Będzie z nim jakiś poważniejszy problem. No i dał sobie jeszcze jakże pomocną i praktyczną radę w tym cholernym dzienniku „wybierz swoją drogę”. Oczywiście, miał wielką ochotę przekręcić kilka stron do przodu by zebrać więcej informacji... ale po co?
Musiał mieć powód, naprawdę ważny. Powinien przestrzegać własnych zasad, które nie pojawiły się przez zwykłą fanaberię. Chce siebie ustrzec przed zniszczeniem czegoś, co na bank jest bardzo ważne. Ustalił takie chujowe reguły i wypadałoby się ich trzymać. Przeniósł daty do swojego telefonu i ustalił alarmy odpowiednio wcześniej. Postanowił też, że będzie bawił się notesem rzadziej niż normalnie. Lepiej nie kusić losu.
Usłyszał warknięcie dobiegające z pokoju, zdał sobie sprawę z tego, że ich gość właśnie wstał. Czas podrażnić tygrysa. Przemknął obok pijanego burrito i pochylił się nad nią.
-dzień dobry, słońce – zabrzmiał może nawet za miło. Otworzyła powoli oczy, krzywiąc usta w grymasie niezadowolenia – jak się czujesz?
-Jak trup. Powiedz mamie, że ją kocham i chcę wiązankę lilii na swoim grobie – mruknęła. Sans zachichotał.
-zgoda. chcesz śniadanie? - był już w kuchni grzebiąc po szafkach. Przytaknęła.
-Tak, jak zaraz czegoś nie zjem to mój brzuch się zbuntuje przeciw mnie.
To już tego nie zrobił? Rzuci poduszką.

-to już tego nie zrobił? - zapytał, szybko rzuciła w niego poduszką.
-Sans! Za wcześnie na to! Błagam! - krzyknęła – O mój Boże, moja głowa. Ała! Powiedziałabym ci, co to za uczucie ale boję się, że zrobisz z tego kolejny kawał.

Jesteś pewna, że to nie jest globulus? Skrzywi się, poczuje się zdradzona.

-albo przyniosę ci aspirynę
-Ryzyko jest zbyt wielkie. Będę cierpieć w milczeniu, jako więzień twoich sucharów – westchnęła dramatycznie. Nie mógł powstrzymać się od suszenia zębów.
-znaj mą łaskawość. zaraz ci przyniosę tabsa, a potem zrobię nam coś do żarcia – uśmiechnął się do niej i poszedł do łazienki. Otworzył szafkę nad umywalką i rozejrzał się po niej. Była praktycznie pusta, całe szczęście miał opakowanie tabletek przeciwbólowych (aspiryna działała na niego tak jak na ludzi), no i pastę do zębów oraz kilka innych łazienkowych szpargałów. Wziął kilka tabletek nie wiedząc jak dawkują ją ludzie, chwycił za szklankę i nalał do niej wody.
Podał jej lek i naczynie, wzięła je z wdzięcznością. Usiadła na kanapie i najszybciej jak się dało połknęła go. Potem zamarła na chwilę. Zerknęła na niego, po jej wyrazie twarzy widać było, że czuje się zawstydzona.
-Czy zrobiłam z siebie kompletną dupę wołową wczoraj? - zapytała nagle spodziewając się najgorszego. Zaśmiał się.
-poza wprowadzeniem papyrusa w fantastyczny świat ludzkich rozstrojów żołądka? nie.
-Żadnych nocnych spowiedzi? Czy głośnego karaoke? - uniósł brwi. Nocne spowiedzi? Był ciekawy co takiego miałaby do wyznania.
-podwójne nie. zachowywałaś się przyzwoicie. - Szkoda, serio. Pomyślał. Wtedy na chodniku wyglądała tak, jakby weszła w niezłe gówno. Może ma kłopoty? Nie, to nie wyglądało na to jakby miała jakieś kłopoty. Sans szybko założył na siebie leniwy uśmiech, aby się niczego nie domyśliła – no już, zrobię nam naleśniki
-Brzmi smakowicie. - powiedziała wyskakując spod koca. Wzięła szklankę ze sobą i położyła ją na ladzie, a potem usiadła na krześle przy stole. Wziął naleśniki w proszku, a potem butelkę, wsypał tam zawartość i dolał wody. Chryste, gdyby Papyrus mógł mnie teraz zobaczyć...
-chciałem podziękować za to co zrobiłaś wczoraj – powiedział nagle, rozgrzewając patelnię.
-Za to, że zarzygałam pół chodnika? Gdybym wcześniej wiedziała, że masz taki fetysz... - wywrócił oczami
-oh zamknij się, wiesz co mam na myśli. naprawdę pomogłaś papyrusowi. to wiele dla mnie znaczy. dla nas. rozumiesz. - powiedział szybko, zaczął trząść butelką. Zerknęła na niego wyraźnie zmieszana.
-Serio...?
-co? - wyszczerzył się – są świetne. no i szybkie w robieniu
-Niby racja... - podparła głowę ręką - Nie będę narzekać, darmowe żarcie to dobre żarcie.
Podał naleśniki, była zadowolona, póki nie wzięła pierwszego gryza, jedno spojrzenie na nią i wiedział już wszystko. Nie wziął tego do siebie, poza tym była nad wyraz grzeczna. Starała się zjeść najszybciej jak się dało robiąc przy tym minę, jakby jej smakowało. Każdy kęs musiała jednak przepijać wielkim łykiem soku pomarańczowego. Nagle zaczęła mu się przyglądać z zaciekawieniem jak skropił swoją porcję keczupem.
-O co biega z tym całym keczupem? - zapytała kręcąc kawałkiem naleśnika na widelcu
-co masz na myśli mówiąc „o co biega”? smakuje mi. - zabrzmiał niemalże urażony.
-Widać, że masz coś w rodzaju kubków smakowych Sans. - mruknęła – Mówiliśmy kiedyś o jedzeniu i o rzeczach jakie Ci smakują albo nie, ale za każdym razem kiedy widzę, że coś jesz niszczysz to keczupem. Dlaczego?
-niszczę? wypraszam sobie panienko, to tylko ubogaca smak – złapał za butelkę przyprawy – to rzadki heinz, zrobiony ze specjalnie wyselekcjonowanych pomidorów z całego świata. powinnaś spróbować – uśmiechnął się szeroko – poza tym dobrze smakuje ze wszystkim. dlaczego ty dodajesz soli do każdej potrawy? wychodzi na to samo. - zdał sobie sprawę, że to całkiem dobre wytłumaczenie. Nie wszystko w jego życiu musiało posiadać naukowe konotacje.
-Taaa, mówi się, że sól to biała śmierć, ciekawe czym jest keczup
-eeeeeeeej!
-Morda! - wpakowała naleśnika do ust i go przełknęła. – Chcę DWA koktajle owocowe!
-nie bądź chciwa. - powiedział kończąc potrawę. Całkiem smaczne, jestem z siebie dumny. Wstał biorąc swój i jej talerz by odłożyć do na blat.
-Sans, pozmywam. Nie martw się. - zaoferowała. Odwrócił się by na nią spojrzeć.
-zgoda, nienawidzę zmywać – wzruszył ramionami – no i się nie spóźnię – poprawił swój fartuch i wsunął stopy w trampki, nigdy nie zwracał uwagi na sznurówki
-Miłego dnia w pracy, kochanie! - kiedy ją mijał dała mu szybkiego cmoka. Potknął się, ale szedł dalej w kierunku wyjścia.
-do zobaczenia na przerwie – zamknął za sobą szybko drzwi. Kurwa. Ciężko dyszał, czekał aż jego twarz wróci do normalnego koloru. Dlaczego to wywołało na nim tak wielkie wrażenie? Ona była tylko przyjacielem, sąsiadem, człowiekiem. Zdecydowanie nie był dla niej atrakcyjny.

Prawda?

Nie. Pomyślał. To przez to że od dawna poświęca Ci swój pieprzony czas, to nowość dla ciebie.
To była prawda. Jej uwaga była czymś niezwykle przyjemnym, no i to nieszkodliwe flirtowanie. Dlaczego by nie czerpać z tego radości? Wypuścił powietrze przez zęby i udał się do pracy myśląc nad wszystkim. Nigdy za bardzo nie flirtował z ludźmi, to nigdy nie kończyło się dobrze. Więc czy to coś złego, że poflirtuje sobie z przyjaciółką? Ona postrzegała go tak samo jak on ją. Zdecydowanie. To naprawdę miłe, zdał sobie sprawę. Naprawdę ją lubił, całkiem bardzo. Nie dawał sobie jednak żadnej nadziei, no bo bądźmy tutaj szczerzy – szkielet i człowiek? Heh. Błagam. Jak tylko skręcił na rogu jego twarz lekko zajaśniała na niebiesko. Jezu Chryste, dlaczego coś takiego przeszło mu przez głowę? Trzymaj się swojego gatunku, Sans.
No ale, jaka ciekawa byłaby schadzka z człowiekiem? Chrząknął. Wielkie dzięki, ale nie. Wszedł do pracy, machając do kasjerów po drodze, zamknął się w służbówce. Stał tan Ross rozmawiając z jakimś innym pracownikiem.
-dobry ross – skinął głową
-Dobry Sans. Hej, chłopaki i ja wybieramy się dzisiaj na kilka drinków, chcesz iść? - zapytał. Sans się wyszczerzył.
-taa z przyjemnością! zjem tylko kolację z bratem, jutro jego wielki dzień, ale wieczorem będę wolny. gdzie się spotykacie?
-Nadal nie wiem, ale pewnie w Niner, gdzieś gdzie będą puszczać mecz. Lubisz sport? - Sans wzruszył ramionami.
-niespecjalnie, ale wiem po co biegają za piłką po boisku – Ross się zaśmiał – więc spoko, będę się i tak dobrze bawił – jego szef przytaknął, Sans poszedł na swoje stanowisko i zaczął pracować. Dzisiejszy dzień wydaje się być całkiem fajny.

Pomijając drobny szczegół, że ktoś nazwał go 'demonem' praca mijała bez zarzutów. Ross był niezwykle uczulony na rasizm, nawet jeżeli chodziło o klientów, więc liczba incydentów powoli malała.
Upewnił się też, że wziął koktajl przed tym jak poszedł do swojej przyjaciółki, czując się z tego powodu niezwykle żywiołowo. Wszedł do sklepu, zadzwonił dzwonek nad jego głową. Powiedziała mu wcześniej, że Piotra nie będzie, przez większość czasu pracuje sama.
-Cześć! - krzyknęła wyraźnie zadowolona. Zatrzymał się, czy cieszyła się z tego powodu, że go widzi? Masz jej koktajl.
-cześć, kupiłem dla waszej wysokości upragniony koktajl owocowy – podał jej go, a ona wzięła go tak jakby był to najcenniejszy skarb
-Chwała ci. Chwała twej duszy. Jesteś najcudowniejszą osobą stąpającą po świecie w tej chwili, niech wsze istnienie kąpie się w blasku twej zajebistości. - ton jej głosu wzrastał i opadał. Wzruszył ramionami lekko się śmiejąc.
-nic wielkiego. chcesz gdzieś wyskoczyć na przerwę obiadową?
-Wyskoczyć? Nie mogę zostawić sklepu. Jestem tu tylko ja. Zazwyczaj jem na tyłach, ale zaufaj mi, niczego ci tam nie zabraknie – Sans skrzywił się lekko – Nie martw się. Pomyślałam o tobie! - Weszła do jakiegoś pomieszczenia i narobiła trochę hałasu, a kiedy wróciła miała w ręku dwa gorące kubki i butelkę keczupu– Obiadek a'la _____. Może dostanę za nie jakąś nagrodę. Sama nie wiem. - Uśmiechnęła się do niego leniwie, nie mógł poradzić na to że niemal niezauważalnie powiększył mu się uśmiech.
-łał, to wszystko dla mnie? nie musiałaś. ale ze mnie szczęściarz – mruknął sarkastycznie. Wystawiła język. Miał on ciekawy różowawy odcień.
-Ssij. Wsadzę to do mikrofali, niech nasz pięciogwiazdkowy obiadek się odgrzeje. Chodź – poszedł za nią i wszedł do pomieszczenia. Zaplecze, jak je nazywała było w istocie niewielkim pokoikiem z dwoma metalowymi krzesełkami, małym stolikiem na plastikowych nóżkach no i mikrofalówką. Na ścianie wisiało kilka plakatów mówiących o prawach i obowiązkach pracownika. Było całkiem przytulnie. Wzięła butelkę wody i wlała ją do kubków, a następnie wstawiła posiłek do mikrofali i włączyła ją.
-Jak było dzisiaj w pracy? - zapytała patrząc jak kręci się jedzenie na tacy
-całkiem dobrze. tylko jedna osoba nazwała mnie 'piekielnym ścierwem'. wyraźnie zaczynam robić postępy.
-Ugh, serio? Ludzie powinni dać sobie spokój z tym gównem – warknęła – To nie jest sprawiedliwe. - Sans słyszał te słowa już kiedyś od niej, miała niebywale wyraźne podejście do tego tematu - Następnym razem powinieneś mnie zawołać. Będę tam w sekundę z moim ciosem staruszki z autobusu – uniósł brew – Co, wątpisz w mój cios babuni z miejskiej 3?
-jestem pewny, że mogę sobie poradzić w interakcjach z ludźmi, ale doceniam twoją propozycję – zaśmiał się lekko. Mikrofala piknęła, dziewczyna wyciągnęła makaron i podała mu jego porcję, oraz butelkę keczupu. Starał się stłumić śmiech, więc ostatecznie prychnął.
-Co?
-rano mnie opierdoliłaś, że leję keczup na naleśniki
-Taaaa i? - rzuciła wlewając wodę do kubka – Wzięłam butelkę z lodówki nim poszłam do pracy, specjalnie dla ciebie – wywróciła oczami
-hej uważaj bo sobie za dużo pomyślę – wypalił i wycisnął przyprawę do kubka, a potem zaczął mieszać kluchy widelcem. To naprawdę miało dobry smak, na swój sposób chciał aby też kiedyś spróbowała.
-To dobrze, mam nadzieję, że wiesz jak bardzo kocham mieć cię przy sobie. - mruknęła, wciągnął gwałtowniej powietrze słysząc jej słowa. Zakrztusił się przez chwilę jedną kluską. Czuł się zawstydzony tym, jak wielkie wrażenie wywołały na nim te słowa - Rany, zwolnij kolego, dobra?
-t...ta, pikantne! - zawołał, wachlując się. Przyglądał się, jak jej twarz staje się niezwykle skupiona. W jednej chwili znalazła się za nim i otoczyła go ramionami na wysokości jego mostka. -co..? - tylko tyle mógł powiedzieć, nim ona lekko ścisnęła go. Wtedy zdał sobie sprawę, że stara się zastosować pierwszą ludzką pomoc w przypadku zakrztuszenia. Spróbowała raz jeszcze, a on nie mógł poradzić nic na to, że zaczął się śmiać.
-Co do kurwy...? - ton jej głosu wyrażał jednocześnie zdenerwowanie i panikę
-nic mi nie jest! nic mi nie jest. - nadal się śmiał. Odwróciła go tak, aby patrzył na nią. Jej twarz była czerwona.
-Koleś! Myślałam że się dusisz! To nie było zabawne! - krzyknęła. Przestał się śmiać zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo była zmieszana.
-nie, nie, nic mi nie jest. - Kurwa, wymyśl coś. Rumienisz się kretynie - tak reaguję na pikantne potrawy. zgaduję, że moja twarz zmieniła kolor tak jak ludzka
-Boże, taaa. Usłyszałam kasłanie, a ty zrobiłeś się niebieski. Chryste. A więc tak wyglądasz jak zjesz coś pikantnego?
-taaa, a ty robisz się niebieska kiedy się dusisz?
-Zasadniczo. - oboje przytaknęli we wzajemnym zrozumieniu
-dobrze wiedzieć, ale nie będę udawał, że to nie było zabawne.
-Heh. Ta. - wróciła i chwyciła za kubek makaronu. Widział, że czuje się zakłopotana.
-no i przysięgam, że nie dam ci o tym zapomnieć przez kilka kolejnych tygodni
-No dajże spokój! Chciałam ocalić ci ŻYCIE! - warknęła. Wzięła do buzi więcej klusek niż dało się zmieścić. - Masz farta, że kupiłeś mi koktajl. Inaczej skopałabym ci teraz dupsko.
-szczęściarz ze mnie – wywrócił oczami. Zaśmiali się oboje, a potem w ciszy jedli posiłek, po jakimś czasie Sans zapytał – a tobie jak minął dzień w pracy?
-Nie tak źle. Jesteś trzecią osobą jaka dzisiaj przyszła. - rozsiadła się – Dziękuję za towarzystwo – uśmiechnął się.
-żaden problem, kiedy tylko chcesz - odrzekł zaskoczony szczerością swoich słów
-Zapamiętam to sobie. Niedziele mijają taaaak wolno.
-mnie tam to nie przeszkadza. - odparł patrząc na zegarek – wygląda na to, że moja przerwa się skończyła – warknął przesadnie – rany, jestem taki wykończony
-Nie rozumiem dlaczego ty zawsze jesteś padnięty, a twój brat nie – Sans zaśmiał się cynicznie. Gdyby wiedziała co mam na sumieniu...
-cały ja. dzięki za żarcie – tyle powiedział nie chcąc niszczyć fasady
-Oh, ej! Wieczorem – książkowa randka?
Zamarł. Randka?
-C...cóż nie RANDKA. Wiesz o co mi chodziło – próbowała dobrać słowa. Oczywiście, że nie o randkę ci chodziło... – Eh, pieprz się, wiesz co miałam na myśli dupku. Nocka czytania. Klub książki. Jakkolwiek chcesz to nazwać.
-klub książki brzmi kiepsko, no chyba że mielibyśmy podobne koszulki z jakimiś nadrukami – powiedział próbując pomóc jej wyjść z zakłopotania. Zaczęła się śmiać.
-O mój Boże. Tak. TAK! Jak te głupie koszulki 'trzymaj fason i pij wino'!
-osobiście bardziej podoba mi się ta z napisem 'kobieta jak wino im starsza tym lepsza' - zaczął poruszać rytmicznie brwiami
-A potem zaczniemy kolekcjonować koty. Proszę. Możemy kolekcjonować koty? Bądźmy starymi zgredami razem! - zaśmiali się, a on skierował się w stronę drzwi.
-wpadnę jak tylko skończę pracę. do potem – mrugnął jak zawsze i wyszedł. Skręcił za rogiem, a wtedy wpadł na pomysł. Praca jest dla niej nudna, ale nie musi być, prawda? Wyciągnął telefon z kieszeni i szedł dalej pisząc do niej

Sans: co mówi biolog kupując telewizor?

To głupie. Nie ma szans, aby ona odpi-

Ona: Nie mam pojęcia (nienawidzę cię btw)

Uśmiechnął się szerzej starając się odpisać najszybciej jak się da.

Sans: cytoplazma? (wiem, że nie)

To jedna z lepszych rzeczy na jaką wpadł od dawna.

Ona: Będziesz mnie pamiętał za 2 minuty?

Sans: uh, taaa

Ona: Puk puk

Sans: to mój tekst

Sans: kto tam

Ona: Ej! Nie pamiętasz mnie!

Zaśmiał się cicho. Słyszał go już kiedyś? Pewnie tak, ale jakoś nigdy z niego nie korzystał. Podobał mu się i zapamiętał aby kiedyś z niego skorzystać. Wsadził telefon do kieszeni i nucąc coś pod nosem wszedł do pracy.
Jak tylko znalazł się w środku przypomniał sobie, że umówił się już z Rossem na nockę. Kurwa. Zaczął się rozglądać za szefem w między czasie pracując i wysyłając kolejne suchary do przyjaciółki. Kilka z nich było tak czerstwych, że sucho w ustach się robiło. Po jakiejś godzinie w końcu spotkał Rossa. Zaczepił go.
-hej ross – zaczął, mężczyzna spojrzał się na niego
-Sans, co tam?
-więc, plany się zmieniły. mam wieczorem randkę. - powiedział. Cóż, to tylko połowicznie prawda.
-Randkę? - zapytał Ross unosząc brwi. Sans mógł powiedzieć, że szef zachodzi teraz w głowę zastanawiając się z kim szkielet się spotka (człowiek czy potwór?). Zdecydowanie nie chciał na to odpowiadać.
-ta, totalnie o tym zapomniałem, będziesz miał coś przeciwko jeżeli wpadnę innym razem? - zapytał, mając nadzieję że Ross nie obrazi się. Czekał na deja vu, lecz to nie przychodziło. On i Ross nigdy do tej pory nie byli przyjaciółmi.
-Spokojnie, nie martw się. Spotkamy się innym razem – uśmiechnął się lekko. Sans odwzajemnił uśmiech i wrócił do pracy. Nie zauważył, że i tym razem zadowolony nuci pod nosem jakąś skoczną melodyjkę.

Sans czuł się dziwnie podekscytowany dzisiejszym wypadem do domu jego przyjaciółki, nie był pewien dlaczego tak się dzieje. To było tylko spotkanie – tak powiedziała. Ale rany, znowu go zaprosiła na wspólne czytanie i tym razem nie weźmie ze sobą pieprzonej książki z kawałami. Praca była ciężka. Wrócił do domu później niż przypuszczał, chwycił za czytadło z półki i wszedł do salonu.
-hej paps, idę do domu naszej przyjaciółki, dobrze? - zapytał przypominając sobie, że jeszcze mu o tym nie mówił
-BRZMI CUDOWNIE! OCZYWIŚCIE SANS, CIESZĘ SIĘ ŻE SIĘ Z NIĄ ZAPRZYJAŹNIŁEŚ! CHCESZ ABY Z TOBĄ POSZEDŁ? - zapytał się głosem pełnym troski. Sans był w impasie – nie chciał powiedzieć swojemu bratu „nie”, ale jednocześnie chciał aby był tylko ... on i ona.
-tylko jeżeli chcesz, będziemy czytać. wiesz, klub książki i takie tam – powiedział machając podręcznikiem do astronomii jai wziął wcześniej. Papyrus pogładził się po brodzie i przez chwilę myślał. Potrząsł głową.
-NIE, DZIĘKUJĘ. ZOSTANĘ W DOMU I PRZYMIERZE GARNITUR. MUSZĘ JUTRO WYGLĄDAĆ NALEŻYCIE, ABY ZAPREZENTOWAĆ SIĘ Z NAJLEPSZEJ STRONY JAKO SUMIENNY PRACOWNIK! - Papyrus wyglądał na zadowolonego, więc Sans uśmiechnął się
-zgoda, w razie czego dzwoń
-SANS, BĘDZIESZ ZALEDWIE KILKA KROKÓW DALEJ. NIC MI SIĘ NIE STANIE – zaśmiał się cicho. Wziął bluzę z kapturem (która wisiała na wieszaku) i udał się do domu swojej przyjaciółki.
Zadzwonił dzwonkiem i czekał, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Nic. Powinna już wrócić z pracy. Zadzwonił raz jeszcze i raz nadal żadnej odpowiedzi. Zachodził myślami w głowę. Zapomniała? Ostrożnie przystawił czaszkę do drzwi i nasłuchiwał przez chwilę. Czy to ... lecąca woda? Przynajmniej mam pewność, że jest w domu. Pomyślał i wyciągnął telefon, aby do niej napisać.

Sans: puk puk

Nie odpisała, westchnął. Oparł się o balustradę przed jej drzwiami i zaczął się zastanawiać, dlaczego się tym tak ekscytował? Pewnie dlatego, że nazwała to wcześniej randką, nawet jak oboje wiedzą, że to nie jest prawda.
Jezusie Chrystusie, Sans. Jak często będziesz jeszcze o tym myślał? To tylko spotkanie z przyjaciółką. 
Spotkanie.          Z.           Przyjaciółką.           Będziecie czytać książki.
Po kilku minutach jego telefon zawibrował.

Ona: Kto tam? (to ci się nigdy nie znudzi)

Sans: czy wpuścisz mnie do domu?

Może teraz zda sobie sprawę z tego, że stoi pod jej mieszkaniem. W jednej chwili drzwi się otworzyły, jej włosy były mokre. Wsadził ręce do kieszeni, książkę trzymał pod pachę.
-zastanawiałem się, kiedy otworzysz
-Przepraszam! Brałam prysznic! - pokazała na głowę. Nie mógł poradzić na to, że zaczął przyglądać się jej dokładniej.
-nic się nie stało – chrząknął lekko - nie czekałem długo – pozwoliła mu wejść do środka.
-Błagam powiedz mi, że nie masz kolejnej pozycji z kawałami. Myślę, że znasz już wszystkie – Sans zaśmiał się udając się na balkon
-niee, nie tym razem. wziąłem starą astronomiczną książkę, którą mam już od jakiegoś czasu.
-Serio? - mrugnęła – Gwiazdy, gwiazdozbiory i takie tam?
-też, planety, systemy gwiezdne, bla bla, nudne rzeczy – był pewien, że nie będzie zainteresowana. Tak naprawdę niewiele osób lubiło ten temat, a te co go lubiły uchodziły w społeczeństwie... cóż, ono nie miało o nich pozytywnego zdania. Nauczył się więc nie mówić za wiele o swojej pasji.
-To nie jest nudne. Stąd nie widać za dobrze gwiazd. - mruknęła podając mu kubek, a potem usiadła wygodnie w krzesełku, czekając aż on zajmie miejsce naprzeciwko – Cholera, dorastałam w miejscu, gdzie gwiazdy widać cały czas – Sans upił łyk herbaty
-musiało być fajnie. w podziemiu nie było gwiazd, naturalnie – starał się panować na brzmieniem własnego głosu. Po kiego jej o tym wszystkim mówi? – może właśnie dlatego lubię je tak bardzo. nie mogę uwierzyć, że jest ich tam tak wiele, poruszają się, zderzają, znikają, wirują, rodzą się... a to co widzisz to tylko ich światło, a nie rzeczywistość – rozsiadł się i popatrzył na lampki zwisające z jej balkonu, małe migoczące światełka, jak te z podziemia. Milczała, ale wiedział, że go słucha i z jakiegoś dziwnego powodu, mówił dalej. – pamiętam jak zobaczyłem nocne niebo pierwszy raz, było absolutnie zdumiewające – zaśmiał się słabo – a potem widziałem je jeszcze raz i jeszcze raz i z czasem, zacząłem się zastanawiać...
Zacząłem się zastanawiać, czy jestem przeklęty.
Przerwał wyrywając się z trybu zadumy i popatrzył na nią.
- wybacz. gadam od rzeczy. ty będziesz czytać znowu o wampirzym księciu? - zapytał jakby nigdy nic gładząc się po tyle karku
-Wampirzym KRÓLU, tak na marginesie. Mów jak chcesz. - była miła. Uśmiechnął się, czuł że jakoś dziwnie jej na tym zależało, choć zdecydowanie nie są to historie o jakich chciałaby wiedzieć
-nieee, już dobrze. może kiedyś. naprawdę mam ochotę na trochę książki, wiesz? myślałem o tym od czasu przerwy obiadowej
-Jak chcesz – westchnęła – ale gdybyś chciał się kiedyś wygadać... - uśmiechnęła się słodko i porzuciła temat. Oboje usadzili się wygodnie w krzesełkach i otworzyli książki. Czas mijał, milczeli, sycąc się wzajemnym towarzystwem.
Po kilku godzinach, Sans usłyszał przedziwny dźwięk. W pierwszej chwili myślał, że ktoś wyprowadził zwierzaka na spacer, ale wtedy to coś zawarczało raz jeszcze. Co to jest?
-to ty robisz te odgłosy? - zapytał ciekawy
-Jakie odgłosy?
-takie burblowanie.
-Ta, to mój brzuch. Jestem głodna – zaśmiała się
-i to niby potwory są dziwne? - mruknął. przypominając sobie jeden z jej komentarzy.
-Powinieneś wiedzieć, że ludzki układ pokarmowy jest bardzo zawiły – odgryzła się. I znowu ten dziwny dźwięk – Zamawiamy pizzę? - Sans nie mógł być bardziej wdzięczny za tę sugestię, uśmiechnął się szeroko.
-taaa, byłoby super. powiedziałem papyrusowi, że będę u ciebie siedział, więc zadba sam o siebie
-Ahhhh te czasy są piękne. Nie muszę ruszać swojej leniwej dupy z kanapy aby zamówić jedzenie – powiedziała wciskając coś na swoim telefonie.
-dziewczyna z moich snów – stwierdził, parsknęła
-Sans, zakochałeś się w ślimaku
-nieeee, są za bardzo oślizgłe jak na mój gust
-O RA... - skoczyła na równe nogi zaskakując go – POD MOIM DACHEM! - podeszła do niego wyrywając poduszkę zza jego pleców i uderzyła go nią. Poczuł delikatne puuuf.
-zraniłaś mnie! i oto jest, sponiewierany gość pod twoim dachem. jak powiem o tym moim pobratymcom zrównamy świat ludzi z ziemią! - przystawił ręce do głowy jakby cierpiał katusze
-Więc będzie dużo sansów to tu to tam – rzuciła się na niego z poduszką przenosząc na nią ciężar swojego ciała. Jego uśmiech był teraz dziwaczny, nie mógł się powstrzymać przed tym co robił. Zabrał jej poduszkę łapiąc za nadgarstki i przerzucił ją tak, aby na niego upadła, a potem oboje zalali się śmiechem. Delikatnie zasłonił jej twarz poduszką i tak ją zostawił.
-Walcz ze mną ile chcesz, niecny potworze, lecz nie dopuszczę do tego aby świat cierpiał pod twą tyranią. Przysięgam na prawdę i tylko prawdę! - w dramatycznym geście opuściła dłonie udając zdechłą rybę. Chichotał, jak leżeli, ona z poduszką na twarzy. Przyglądał się jej zadowolony, a wtedy jej brzuch znowu zrobił to dziwne coś. Jej koszulka już była uniesiona, odsłaniając jej gładki brzuch. Nie mógł się powstrzymać przed dotknięciem go ręką. Czy burbluje całe jej ciało, czy tylko ta konkretna przestrzeń? Przystawił głowę do jej skóry zastanawiając się, czy usłyszy coś jeszcze, czy jej układ pokarmowy wydaje inne dźwięki? Podskoczyła widząc jego głowę na jej brzuchu, wyglądała na urażoną.
-Ej hola kolego! - odepchnęła go
-to zrobiło znowu ten dźwięk – wskazał – przepraszam, ja tylko... - odwrócił wzrok wyraźnie zawstydzony. Kurwa. Przesadziłeś. Cholera.
Zaśmiała się.
-Nic się nie stało. Masz szczęście, że jesteś szkieletem. W innym razie zadzwoniłabym po gliny albo coś – powiedziałaś głupkowato się szczerząc – Ale skoro ty naruszyłeś moją przestrzeń osobistą, czy ja mogę naruszyć twoją?
Zaraz, co? Naruszyć moją przestrzeń osobistą? Czego ona tam szuka?
-co? c...co masz na myśli?
-Jezusie, nie proszę abyś zaraz ściągał majtki – zadrwiła – Chciałabym po prostu zobaczyć co sprawia, że jesteś taki... jakby to ... - zaczęła gestykulować na wysokości swojej talii
-gruby? - zasugerował, próbując nie brać niczego do siebie
-Nie! Pełny! Po prostu podciągnij koszulkę trochę, aby zobaczyć co tam chowasz szkielecie – zamyśliła się na sekundę – Ale jeżeli przekroczę jakąś granicę, masz. Możesz mnie pierdolnąć poduszką-zamknij-się.
-więc tak ją teraz będziemy nazywać? podoba mi się. i dobra, możesz sobie popatrzeć, masz. - powiedział i podniósł do góry zieloną koszulę jaką miał na sobie. Dobry Boże, naprawdę to robił? Czy kiedykolwiek robił to dla kogokolwiek? Nie, odpowiedź brzmi nie. Pokazywał ręce, czasem nogi, ale nigdy... nie podnosił koszulki. Co do kurwy nędzy się z nim dzieje? Otworzyła szerzej oczy, a jej dolna szczeka powędrowała w dół
-Łooooooł – tylko na tyle było ją stać. Na jego czole pojawił się pot.
-dziwaczne, co nie? - opuścił brwi. Taaaaa, pokazuj jej jak bardzo się od niej różnisz. To tak jakby miała wątpliwości, że jesteś chodzącym szkieletem ubierającym ludzkie ciuchy, teraz wszystko jest dla niej jasne.
-Nie! To jest czadowe! - była zachwycona – To znaczy... wiesz... kiedy masz coś na sobie wygląda tak, jakbyś coś pod spodem miał – chwyciła za jego koszulkę opuszczając ją i podnosząc kilka razy, jakby sprawdzała czy stanie się coś innego – Ale jazda!
-heh. cieszę się że podoba ci się moje dziwactwo
-To takie fascynujące, jesteś zdecydowanie... Znaczy się, wiem że jesteś szkieletem Sans. Ale nie jesteś. Jesteś sobą. Jesteś wyjątkowy. Unikatowy Czy to ma w ogóle jakikolwiek sens? - zapytała. Sans czuł jak zaczyna się lekko rumienić, nikt wcześniej tak na niego nie zareagował, tym bardziej człowiek. Cóż, nie powiedziała mu, że jest przystojny, lecz jej słowa były tak przyjemne, że opuścił swoją gardę. Bez ostrzeżenia, delikatnie chwyciła palcami jego jednego z dolnych żeber, aby poczuć jakie są w dotyku. Sans poczuł atak przyjemności przenikającej mu po kręgosłupie z trudem powstrzymał delikatny jęk. O tak, błagam, jeszcze. Proszę.












Nie!

Chwycił za poduszkę-zamknij-się i zdzielił ją w twarz tak mocno, że aż się cofnęła.
-kurwa! wybacz, wybacz! to tylko... było... - rumienił się cały. Cholera jasna! Prawie się zapomniał, póki nie poczuł znajomego ucisku w spodniach. Kurwa mać, nie. NIE! Przystawiła dłoń do twarzy.
-Boże. Przepraszam! Zrobiłam ci krzywdę? Kurwa! Ale ze mnie cipa. Przepraszam Sans. Kurwa. Masz – podciągnęła rękaw i pokazała na rękę – Uderz mnie. Albo coś. Nie wiem. Kurwa. - Oh dzięki Bogu, nie zauważyła. Myśli, że mnie zraniła. Masz szczęście. Masz pierdolone szczęście. Zaczął się śmiać, a jego twarz odzyskała normalny kolor.
-nie, nie. nic się nie stało. to nie bolało. one są po prostu... bardzo wrażliwe... - powiedział. Wrażliwe to mało powiedziane
Oboje siedzieli w kompletnej ciszy, aż do momentu w którym Sans zaczął cicho rechotać. A potem ona.
-Więc, kościotrupy mają łaskotki. Dobrze wiedzieć – odezwała się po chwili. Sans zatrzymał się. Dobry panie, gdyby miała pojęcie co właściwie ... powinien jej powiedzieć? Nie chciałby, aby zrobiła to kiedyś Papyrusowi przez przypadek. No i była jeszcze pod wpływem wrażenia, że to zły pomysł, więc może nie będzie zadawać pytań.
-można tak powiedzieć – przyglądał się jej z ukosa, nie mogąc w chwili obecnej spojrzeć jej w oczy - nie polecam - dodał
-Jasna sprawa. - powiedziała – Tylko popatrz na nas, przełamujemy te głupie bariery ludzko-potworze, a wszystko po to aby żyć w pokoju i we wzajemnym zrozumieniu
-mnie to wygląda na głupotę – zachichotał
-Nikt nie pytał się ciebie o opinię, dupku
-wszyscy uwielbiają mnie słuchać, opowiadam świetne kawały – mruknął dumnie, a ona szturchnęła go ramie z całych sił powstrzymując śmiech
-Zamknij się. - Jej brzuch znowu zaburczał – Gdzie do cholery jest ta pizza? - warknęła
-moja kolej – nie dbając o nic popchnął ją na plecy i uniósł jej koszulkę na głowę, tak jak ona zrobiła to jemu. Niemal natychmiast został zaatakowany rozmaitymi uczuciami i obrazami. Wszystko było takie... różowe i wyglądało na miękkie. Choć dobrze wiedział, że tak nie powinno być do szczyty jej piersi wystające spod stanika były... pociągające. Nie miał czasu na reakcję, szybko uderzyła go poduszką-zamknij-się.
-KOLEŚ! Ok. Nie. - opuściła ubranie.
-co? - gładził się po twarzy. Ludzie są tacy skomplikowani
-Szybka lekcja, przyjacielu. To.. - powiedziała łapiąc się za piersi od spodu – to teren prywatny. Moja własna strefa. Tylko dla mnie.
-a to nie są gruczoły mleczne? - zapytał przechylając głowę na bok. Wiedział to odkąd zobaczył matkę w sklepie. Nie rozumiał dlaczego ludzie tak dziwnie się na nią patrzyli kiedy karmiła swoje młode. Ale znowu teraz, kiedy widział je tak szczelnie zapakowane w stanik, miał ochotę je uwolnić.

O czym. Do kurwy nędzy. Teraz myślisz.

-Cóż, taaa. W nauce, ale dla ludzi to coś jak tabu. Nie powinien oglądać ich ktoś, kto... ok słuchaj, po prostu trzymaj się z dala od moich cycków, ok? - chrząknęła – Brzuch, ok, śmiało, macaj. - podciągnęła koszulkę za niego, ale tylko troszeczkę. Trudno było badać to pod względem naukowym mając tak mało materiału, ale cóż poradzić...
Najpierw zaczął pukać jej brzuch, a potem przyłożył do niego palce. Jej skóra była delikatna i gładka, lekko uginała się pod jego dłońmi. Starał się, aby to wszystko miało wydźwięk naukowy najbardziej jak się da, mimo to bezwzględnie degustował dotyk jej skóry na jego palcach. Zorientował się, że niektóre miejsca na jej brzuchu są bardziej miękkie, inne zaś bardziej sprężyste. Jej brzuch znowu zaburczał, Sans był wyraźnie tym poruszony i przystawił do niego całą dłoń.
-Zapomniałam jak to się dzieje, że tak burczy. To naprawdę wkurzające – zauważyła
-chyba – zabrał ręce – brzmi jak wściekły mały piesek dopraszający się o smakołyki
-To jest... ciekawe porównanie – popatrzyła na swój brzuch. Dźgnęła go lekko. - Heh, nabieram troszeczkę za dużo ciałka. To przez to całe wino.
-myślę, że jesteś niesamowita. - powiedział cicho. Popatrzyła na niego rozdziabiając paszczękę. Kurwa, przegiąłeś. – wiesz, jak na człowieka. - dodał szybko
-Wieeeeesz, ty też nie wyglądasz źle jak na kupę kości. - zachichotała. Uśmiechali się do siebie, a wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Prawie podskoczyła. - Boże, w samą porę!
-nie masz pojęcia jak się cieszę z powodu tej pizzy – zaczął się zastanawiać, czy jego brzuch tez by burczał na myśl o tej potrawie
Zapłaciła prawie wywalając biednego dostawcę z mieszkania, potem wskoczyła na kanapę obok Sansa i położyła zamówienie na stoliku.
-Jesteś wygłodniały czy co?
-nie, to po prostu... miła odmiana – nie dodał nic więcej.
-Sans...
-taaa?
-Czy... Papyrus gotuje tylko makaron?
Popatrzył na swój kawałek pizzy i westchnął. Po wzięciu większego gryza i przełknięciu go mruknął
-taaa
-To wspaniały makaron! - starała się być grzeczna – Ale... jakby co wpadaj do mnie na kolację częściej. Jakbyś chciał małej odmiany. - Uśmiechał się szeroko, ona była taka kochana
-byłoby świetnie – ofiarowała mu dziecięcy uśmiech
-Od czego są przyjaciele?
-od czego są przyjaciele. - Przyjaciele.
Po skończeniu pizzy czytali jeszcze przez kilka godzin. Pomijając wcześniejsze „doświadczenia naukowe”, Sans nie mógł powstrzymać się od zerkania na nią co jakiś czas. Zauważył jak ułożyła nogi w krześle, jak rozkoszne były jej kształty. Jak bawiła się kosmykami włosów, zauważył, że przygryza wargę od czasu do czasu kiedy czyta coś, co utożsamiał z dobrą częścią książki. Zawsze to robiła? Dlaczego dopiero teraz to zauważył? Starał się skupić na swojej książce, ale myśl o tym jak miękka, gładka, różowa była...

PRZESTAŃ.

To nie jest normalne, to nie jest dobre. Jezu. Sans. Dotknęła cię i zachowujesz się jak nastolatek na chcicy. Odpierdol się od tego. Pomyślał. Ale, dlaczego to miałoby nie być dobre? Było tak wiele różnych potworów, że czemu by nie-
Nie, nieeeee. Nie, nie. Nie. Ta irracjonalna myśl nadaje się do zesłania w odmęty czarnej dziury, tak samo jak te wszystkie uniesienia jakie teraz czuje. Łoooo ziemia, tutaj ziemia, masz przed sobą interesującą książkę.
Zacisnął palce mocniej na czytadle, nie spojrzy na nią więcej tego wieczora. Całe szczęście, niczego nie zauważyła i reszta wspólnego czasu minęła w kompletnym spokoju. Został u niej dłużej niż planował. Objęła go nim wyszedł. Pozwól jej. Pomyślał. Pomachał jej na dobranoc i wszedł do swojego mieszkania, opierając się o drzwi, kiedy tylko je zamknął. Schował głowę w dłoniach. Potem się rozejrzał. Papyrus poszedł już spać? Ah, tak. Kurwa, rano ma mieć rozmowę kwalifikacyjną.
Sans udał się do swojego pokoju, wykończony. Mimo wszystko dzień był udany. Walnął się na łóżku i gapił się w sufit. Paps ma wywiad, w pracy było nawet fajnie, rany, Ross zaprosił go na wypad. Ale kurwa, kilka drinków było niczym w porównaniu do tego co się stało.
Zaczął zastanawiać się jak bardzo musi być zdesperowany. Ona była tak cudownie miękka, a to dopiero początek. Jego palce poznały każdy zakamarek jej sprężystego brzucha, ale dobry Boże, tak bardzo chciał więcej. Czy całe jej ciało jest takie delikatne? Pewnie tak. Jezu, zabiłbym aby się o tym przekonać.
Bez zastanowienia, uniósł koszulkę i dotknął delikatnie swoich żeber w miejscu gdzie ona je macała. Mruknął nisko, jego własne pieszczoty nie dostarczały mu tej samej przyjemności, lecz wspomnienia były nadal świeże. Wszystko czego chciał to tego, aby nie przestawała, aby dalej go dotykała... ale wtedy musiałby tłumaczyć, dlaczego szkielet z erekcją siedzi na jej kanapie jak dziwka na chcicy. Raz jeszcze poczuł znajomy ucisk w spodniach i warknął. To nie było nic dobrego, nie powinien myśleć o niej w taki sposób.

Ale, dlaczego nie? Czy to będzie bolało?

Szczerze, to i tak się nie dowie, prawda? Przecież o nic jej nie prosi. Więc, czy to będzie grzech jeżeli pozwoli sobie trochę pomarzyć?
Westchnął ciężko bezceremonialnie ściągając majtki w dół. Dobry Boże, ile to już minęło od kiedy ostatni raz to robił? Miał problemy z przypomnieniem sobie. Ugh, nie rozpraszaj się. Po prostu pomyśl o niej.
Raz jeszcze, odtworzył świeże wspomnienie jej skóry, różowej i giętkiej, unoszącej się i opadającej pod jego dłonią. Oh Chryste, tak strasznie chciałby dotykać ją więcej, przekraczając granice jakie mu wyznaczyła. Zwłaszcza, że teraz wiedział co znajdowało się ponad brzuchem. Jej piersi, byłyby pierwszym miejscem od którego zaczął by swoją wycieczkę po jej ciele. Wyobrażał sobie jak jego palce chwytają jej biustonosz od spodu i unoszą go do góry pozwalając by jędrne cycuszki wydostały się dołem.
Podczas kiedy rękę położył na swoim członku, już sterczącym w pełni okazałości. Powoli oplótł dookoła niego palce i pociągnął lekko. Jego nogi przeszył przyjemny dreszcz, zaś z ust wydobył się stłumiony jęk. Kurwa, była dla niego pierdoloną zagadką i jedyne czego chciał to ją rozwiązać. Na dobrą sprawę nie wiedział nawet jak ludzie uprawiają seks. Wiedział, że to robią. Chciał wiedzieć jak. Chciał to zbadać, chciał udowodnić jej, że jakkolwiek to wygląda, chce tego teraz. Zacisnął mocniej chwyt wodząc palcami powoli od nasady aż po czubek. Nie wyobrażał sobie żadnej gry wstępnej, chciał po prostu dotykać ją, lizać, pieprzyć.
Ta ostatnia myśl sprawiła, że zaczął energicznie poruszać ręką. Kurwa, czy byli kompatybilni? Chrzanić to, w tej chwili w jego głowie byli. Wszystko znajdowało się między nogami, to jedyna część jej ciała jakiej jeszcze nie widział, co do tego był pewien. Skup się na tym co wiesz, dobra? Szczegóły były niewyraźnie, potrzebował teraz tak bardzo aby go ujeżdżała, chciał aby przygryzała swoje wargi tak jak robiła to na balkonie, chciał aby jej włosy opadały mu na ramiona i na twarz, jej delikatne palce oplatały się dookoła jego kości... Kurwa.
Jęknął, jego ręka poruszała się rytmicznie, szybko, tak bardzo, że zaczynała go już boleć. Był jak oszalały. Ooo tak, rżnął ją. Pieprzył ją i jeszcze raz i jeszcze, wołała jego imię między jękami rozkoszy. Nie był pewien czy jest w stanie takie wydawać, ale teraz, w tej chwili, stękała dla niego. Chryste, chciał aby wypowiadała jego imię, aby spomiędzy jej rozchylonych warg było niczym modlitwa i przekleństwo jednocześnie, a wtedy doszedł.
Poczuł jak ciało mu  drętwieje, a potem drga w spazmach przyjemności. Wystrzelił wprost na siebie. Dyszał, jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej, obserwował głupi bałagan jaki właśnie zrobił. Leżał sam w ciemnościach pokoju, łapiąc oddech przez moment albo dwa, czekał aż odzyska trzeźwość umysłu, a kiedy to nastąpiło myśli zaczęły pędzić jak szalone. Uderzył się w czoło drugą ręką.

Trzepałem sobie myśląc o mojej sąsiadce.

No kurwa ja pierdolę.

Sen nie przyszedł do niego szybko.
Share:

2 listopada 2016

Undertale: Te ciche momenty - Czerwona gościówa, niebieski gość [In These Quiet Moments - Red Fish, Blue Fish - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Obudziłaś się rano i miałaś w ustach posmak, jakby Ci coś tam zdechło. Ugh... Zeszłej nocy stanowczo za wiele wypiłaś. Powoli otworzyłaś oczy, przypominając sobie, że jesteś w mieszkaniu KościoBraci na ich kanapie. Smugi słońca leniwie przedostawały się do pomieszczenia przez zasłony, zaś odgłosy krzątaniny dobiegały z kuchni. Sięgnęłaś po telefon w kieszeni by zobaczyć która godzina. 6:20. Warknęłaś i przekręciłaś się chowając twarz w poduszkę.
-dzień dobry, słońce – dobiegł znajomy głos. Otworzyłaś jedno oko aby zobaczyć kto jest taki miły, oh to Sans. Miał na sobie służbowy fartuch. Zerkał na Ciebie z ukosa – jak się czujesz?
-Jak trup. Powiedz mamie, że ją kocham i chcę wiązankę lilii na swoim grobie – mruknęłaś. Sans zachichotał.
-zgoda. chcesz śniadanie? - zapytał grzebiąc w szafkach. Przytaknęłaś.
-Tak, jak zaraz czegoś nie zjem to mój brzuch się zbuntuje przeciw mnie.
-to już tego nie zrobił? - zapytał. Rzuciłaś w niego poduszką
-Sans! Za wcześnie na to! Błagam! - krzyknęłaś – O mój Boże, moja głowa. Ała! Powiedziałabym ci, co to za uczucie ale boję się, że zrobisz z tego kolejny kawał.
-albo przyniosę ci aspirynę
-Ryzyko jest zbyt wielkie. Będę cierpieć w milczeniu, jako więzień twoich sucharów – westchnęłaś dramatycznie. Ból zaraz rozsadzi Ci czaszkę. Sans wyszczerzył się.
-znaj mą łaskawość. zaraz ci przyniosę tabsa, a potem zrobię nam coś do żarcia – powiedział i uśmiechnął się znikając w ubikacji. Westchnęłaś. Miałaś naprawdę wielkie szczęście, nie tylko dlatego, że kościotrupy okazały się być naprawdę świetnymi przyjaciółmi, ale to też sąsiedzi. Chwilę później Sans wrócił z tabletkami i szklanką wody, które z wdzięcznością przyjęłaś. Najszybciej jak się dało zaaplikowałaś sobie lek oczyszczając szklankę do dna.
-Czy zrobiłam z siebie kompletną dupę wołową wczoraj? - zapytałaś niepewna, czy chcesz znać odpowiedź. Zaśmiał się.
-poza wprowadzeniem papyrusa w fantastyczny świat ludzkich rozstrojów żołądka? nie.
-Żadnych nocnych spowiedzi? Czy głośnego karaoke? - uniósł brwi do góry przyglądając Ci się z uwagą.
-podwójne nie. zachowywałaś się przyzwoicie. - zauważyłaś, jak jego uśmiech na chwilę opadł, jakby się nad czymś zastanawiał, lecz szybko powrócił jego zwyczajny leniwy uśmiech – no już, zrobię nam naleśniki
-Brzmi smakowicie. - wyszłaś spod koca. Odstawiłaś pustą szklankę na stół, a potem usadowiłaś się na krześle w kuchni. Nie wiedziałaś, że umie gotować, tylko Papyrusa widywałaś przy kuchence. Zerknęłaś chcąc zobaczyć w jaki sposób szykuje potrawę. Wizja naleśników była w tej chwili spełnieniem wszystkich Twoich marzeń, aż zaburczało Ci w brzuchu.
-chciałem podziękować za to co zrobiłaś wczoraj – wystrzelił nagle
-Za to, że zarzygałam pół chodnika? Gdybym wcześniej wiedziała, że masz taki fetysz...
-oh zamknij się, wiesz co mam na myśli. naprawdę pomogłaś papyrusowi. to wiele dla mnie znaczy. dla nas. rozumiesz. - powiedział. Zobaczyłaś, że czymś trzęsie więc wychyliłaś się by zobaczyć. O-mój-Boże, czy on....? Naleśniki z proszku mieszał w ... żółtej butelce.....
-Serio...?
-co? - wyszczerzył się – są świetne. no i szybkie w robieniu
-Niby racja... - podparłaś głowę ręką - Nie będę narzekać, darmowe żarcie to dobre żarcie.
Myliłaś się. Było paskudne. Lecz zjadłaś je w taki sposób, jakby były najsmaczniejszymi naleśnikami jakie miałaś możliwość kosztować. Sans był wyraźnie poruszony Twoim entuzjazmem, podczas kiedy Ty starałaś się ile mogłaś, aby zjedzone naleśniki nie wróciły na talerz, zwłaszcza kiedy dostrzegłaś, że ten swoje potraktował keczupem.
-O co biega z tym całym keczupem? - zapytałaś kręcąc kawałkiem naleśnika na widelcu
-co masz na myśli mówiąc „o co biega”? smakuje mi. - zabrzmiał niemalże urażony.
-Widać, że masz coś w rodzaju kubków smakowych Sans. - mruknęłaś – Mówiliśmy kiedyś o jedzeniu i o rzeczach jakie Ci smakują albo nie, ale za każdym razem kiedy widzę, że coś jesz niszczysz to keczupem. Dlaczego?
-niszczę? wypraszam sobie panienko, to tylko ubogaca smak – złapał za butelkę przyprawy – to rzadki heinz, zrobiony ze specjalnie wyselekcjonowanych pomidorów z całego świata. powinnaś spróbować – uśmiechnął się szeroko – poza tym dobrze smakuje ze wszystkim. dlaczego ty dodajesz soli do każdej potrawy? wychodzi na to samo.
-Taaa, mówi się, że sól to biała śmierć, ciekawe czym jest keczup
-eeeeeeeej!
-Morda! - wpakowałaś paskudnego naleśnika do ust i z trudem go przełknęłaś. W tej chwili nienawidziłaś wszystkiego – Chcę DWA koktajle owocowe!
-nie bądź chciwa. - mruknął kończąc swój posiłek. Wstał i odstawił wasze talerze (jakimś cudem też zjadłaś swoją porcję, ale było ciężko) na blat szafki w kuchni.
-Sans, pozmywam. Nie martw się. - zaoferowałaś. Odwrócił się w Twoją stronę.
-zgoda, nienawidzę zmywać – wzruszył ramionami – no i się nie spóźnię – poprawił swój fartuch i wsunął stopy w trampki, nie wiązał sznurówek, nigdy.
-Miłego dnia w pracy, kochanie! - zażartowałaś i kiedy Cię mijał dałaś mu szybkiego cmoka. Potknął się, ale szedł dalej w kierunku drzwi.
-do zobaczenia na przerwie – i wyszedł z mieszkania, zdążyłaś zauważyć coś niebieskiego, kiedy zamykał drzwi. Czy jego twarz była niebieska? A może Ci się przewidziało? Jak gdyby nigdy nic zaczęłaś zmywać naczynia, myjąc je dokładnie. Przynajmniej tak mogłaś się im odwdzięczyć.
Jak tylko skończyłaś zdałaś sobie sprawę, że jest dopiero 6:50. A do roboty masz na 10. Chrzanić to, wracasz spać. Wskoczyłaś na kanapę i okryłaś się kocem wcześniej upewniając się, że nadal masz włączony budzik, zamknęłaś oczy. Możesz jeszcze spać przez przynajmniej dwie godziny...
-DZIEŃ DOBRY PRZYJACIÓŁKO! - Kurwa mać. Kochasz Papyrusa, ale nie teraz. Teraz bardziej kochasz sen.
-'obry Papyrus – przekręciłaś się aby na niego spojrzeć. Był ubrany w piżamę w kaczki. Na swój sposób to było absolutnie urocze. Jeżeli ktoś obcy zobaczyłby go teraz, zapewne by się przestraszył, ale on był... nie wiesz nawet jak go opisać. U r o k l i w y, tak to dobre słowo. - Przepraszam za wczoraj i dziękuję za przytaszczenie mnie tutaj.
-TO NIC TAKIEGO! NIGDY BYM CIĘ NIE ZOSTAWIŁ! - powiedział siadając Ci w nogach. Pogładził Cię po łydce – BAŁEM SIĘ, ŻE CIĘ USZKODZIŁEM, ALE SANS WYJAŚNIŁ MI, ŻE TAK REAGUJĄ LUDZIE KIEDY ZA DUŻO WYPIJĄ.
-Taaa, wybacz. - zaśmiałaś się wyraźnie zawstydzona. Nadal wyglądał na zmieszanego
-DLACZEGO TO SOBIE ZROBIŁAŚ _____? WSZYSTKO DOBRZE?
-Co? Nie, to nie tak, że to się dzieje zawsze. Tylko czasami, kiedy się za dużo wypije... Żołądek nie przepada za alkoholem w większej ilości. - tłumaczyłaś, wyglądał nadal na niezadowolonego z odpowiedzi.
-NYEEEEEHHHH.... WYPIŁAŚ TYLE NIE BEZ PRZYCZYNY. - powiedział szczerze. Zamrugałaś zaskoczona.
-Cóż... nie? Chyba? Chciałam się napić, ale nie miałam na celu schlać się aż tak bardzo.
-SKORO TAK MÓWISZ.- poklepał Cię po nodze. Co było powodem tego, że zrobiłaś z siebie wczoraj nowicjusza alkoholizmu? Byłaś zbyt zmęczona, aby się teraz nad tym zastanawiać. - ZAUWAŻYŁEM TWOJE INTERAKCJE Z PRZYJACIELEM O IMIENIU WILL. LUBISZ GO.
O   m ó j   B o ż e. Czy właśnie wielki, magiczny, gadający szkielet ubrany w piżamę w kaczuchy jest zainteresowany sprawami Twojego serca? Czy to jakiś koszmar?
-Co? Nie, jesteśmy tylko przyjaciółmi Papyrus, to wszystko. Znam go od zawsze. No i ma dziewczynę! Tą... przeuroczą... Hannah. - przyglądał Ci się przebiegle
-ROZUMIEM, NIE BÓJ SIĘ – wstał – CHCESZ ŚNIADANIE? ZOSTAŁO MI TROCHĘ MAKARONU
-Nieee, nie trzeba. Sans zrobił mi już coś do żarcia nim wyszedł do pracy. - Papyrus przyglądał Ci się wyraźnie zaskoczony.
-SANS? SANS ZROBIŁ CI ŚNIADANIE?
-Taaa?
-SANS.
-Sans.
-ZROBIŁ CI ŚNIADANIE.
-Zrobił mi śniadanie, tak. Można tak powiedzieć.
Bezceremonialnie stał i patrzył się na Ciebie.
-JESTEŚ PEWNA, ŻE NIE MIAŁAŚ ŻADNYCH ZWIDÓW? MOŻE POWINNAŚ JESZCZE SIĘ ZDRZEMNĄĆ?
Już miałaś wdać się w dyskusję, kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że to daje Ci szansę na trochę więcej snu.
-Wiesz co? Sama już nie wiem. Może masz rację? Powinnam się zdrzemnąć.
-TAK, TAK BĘDZIE NAJLEPIEJ! BĘDĘ CICHO JAK MYSZKA.
-Dzięki Papyrus – uśmiechnął się do Ciebie i wszedł do kuchni. Słychać go było, ale nie aż tak bardzo, z łatwością wróciłaś w objęcia Morfeusza.

W pracy nie było tak źle. Piotrek nie skomentował niczego, za co byłaś mu bardzo wdzięczna, między innymi dlatego, że napierdalała Cię głowa. Aspiryna pomogła, ale i tak czułaś się strasznie. Niedziela mijała powoli, jak zawsze, nie przyszło zbyt wiele klientów. Wpadło ich zaledwie dwóch i pokręciło się po sklepie, nim Twój kościsty koleżka wszedł do sklepu.
-Cześć! - krzyknęłaś wyjątkowo zadowolona, że go widzisz. Zatrzymał się w pół kroku na chwilę, a potem westchnął dziwnie.
-cześć, kupiłem dla waszej wysokości upragniony koktajl owocowy – podał Ci go, a Ty wzięłaś pojemniczek jakby był to Święty Graal.
 klik
-Chwała ci. Chwała twej duszy. Jesteś najcudowniejszą osobą stąpającą po świecie w tej chwili, niech wsze istnienie kąpie się w blasku twej zajebistości. - pokłoniłaś się. Wzruszył ramionami, lekko się śmiejąc.
-nic wielkiego. chcesz gdzieś wyskoczyć na przerwę obiadową?
-Wyskoczyć? Nie mogę zostawić sklepu. Jestem tu tylko ja. Zazwyczaj jem na tyłach, ale zaufaj mi, niczego ci tam nie zabraknie – Sans skrzywił się lekko – Nie martw się. Pomyślałam o tobie! - poszłaś na zaplecze biorąc kilka rzeczy z rogu pomieszczenia, a potem wróciłaś – Obiadek a'la _____. Może dostanę za nie jakąś nagrodę. Sama nie wiem. - To były dwa opakowania gorącego kubka i butelka keczupu. Uśmiechnęłaś się leniwie.
-łał, to wszystko dla mnie? nie musiałaś. ale ze mnie szczęściarz – zażartował. Wystawiłaś język.
-Ssij. Wsadzę to do mikrofali, niech nasz pięciogwiazdkowy obiadek się odgrzeje. Chodź – skinęłaś ręką, aby za Tobą poszedł. „Zaplecze” jak je nazywałaś z Piotrkiem, to nic innego jak niewielki pokój z dwoma krzesełkami, małym stolikiem i mikrofalą. Wlałaś do kubka trochę wody z butelki zalewając makaron i wstawiłaś posiłek do maszyny.
-Jak było dzisiaj w pracy? - zapytałaś obserwując jak makaron kręci się na tacy
-całkiem dobrze. tylko jedna osoba nazwała mnie 'piekielnym ścierwem'. wyraźnie zaczynam robić postępy.
-Ugh, serio? Ludzie powinni dać sobie spokój z tym gównem – warknęłaś – To nie jest sprawiedliwe. - mówiłaś już coś takiego wcześniej, ale czułaś że musisz to powtórzyć – Następnym razem powinieneś mnie zawołać. Będę tam w sekundę z moim ciosem staruszki z autobusu – Sans uniósł brew – Co, wątpisz w mój cios babuni z miejskiej 3?
-jestem pewny, że mogę sobie poradzić w interakcjach z ludźmi, ale doceniam twoją propozycję – potem zachichotał. Mikrofala piknęła, a Ty wyciągnęłaś makaron i podałaś keczup Sansowi. Prychnął.
-Co?
-rano mnie opierdoliłaś, że leję keczup na naleśniki
-Taaaa i? - rzuciłaś wlewając wodę do kubka – Wzięłam butelkę z lodówki nim poszłam do pracy, specjalnie dla ciebie – wywróciłaś oczami
-hej uważaj bo sobie za dużo pomyślę – wypalił i wycisnął stanowczo za dużą ilość przyprawy do kubka, a potem zaczął mieszać kluchy widelcem, ooooookropność.
-To dobrze, mam nadzieję, że wiesz jak bardzo kocham mieć cię przy sobie. - mruknęłaś patrząc jak Twoje kluski pływają w kubku. Usłyszałaś dziwny dźwięk, jakby się ktoś dławił i przeniosłaś spojrzenie na Sansa. Wziął do buzi za wiele makaronu – Rany, zwolnij kolego, dobra?
-t...ta, pikantne! - zawołał wachlując się lekko. Jego twarz zrobiła się niebieska. O Boże! Czy on się krztusi?! Całe szczęście wiedziałaś co masz zrobić. Podskoczyłaś za niego i objęłaś go na wysokości jego mostka od tyłu.
-co..? - tylko tyle usłyszałaś nim zastosowałaś Heimlicha. Miałaś nadzieję, że to pomoże. Chwileczkę, czy szkielety mają żołądek? Jak właściwie oddychają? Zaraz.... czy on się śmieje?
-Co do kurwy...?
-nic mi nie jest! nic mi nie jest. - nadal się śmiał. Teraz Twoja twarz przybrała inny kolor. Mocnej czerwieni, odwróciłaś go tak, aby patrzył się wprost na Ciebie.
-Koleś! Myślałam że się dusisz! To nie było zabawne! - krzyknęłaś. Przestał się śmiać, kiedy popatrzył na Twoją twarz zdając sobie sprawę, że ma teraz inny odcień.
-nie, nie, nic mi nie jest. tak reaguję na pikantne potrawy. zgaduję, że moja twarz zmieniła kolor tak jak ludzka
-Boże, taaa. Usłyszałam kasłanie, a ty zrobiłeś się niebieski. Chryste. A więc tak wyglądasz jak zjesz coś pikantnego?
-taaa a ty robisz się niebieska kiedy się dusisz?
-Zasadniczo. - oboje przytaknęliście we wzajemnym zrozumieniu
-dobrze wiedzieć, ale nie będę udawał, że to nie było zabawne.
-Heh. Ta. - wróciłaś i chwyciłaś za kubek makaronu
-no i przysięgam, że nie dam ci o tym zapomnieć przez kilka kolejnych tygodni
-No dajże spokój! Chciałam ocalić ci ŻYCIE! - warknęłaś. Co za dupek! Wzięłaś do buzi więcej klusek niż dało się zmieścić. Błagam, wcale nie są takie pikantne. - Masz farta, że kupiłeś mi koktajl. Inaczej skopałabym ci teraz dupsko.
-szczęściarz ze mnie – wywrócił oczami. Zaśmialiście się oboje, a potem w ciszy jedliście posiłek, po jakimś czasie zapytał – a tobie jak minął dzień w pracy?
-Nie tak źle. Jesteś trzecią osobą jaka dzisiaj przyszła. - rozsiadłaś się – Dziękuję za towarzystwo – uśmiechnął się.
-żaden problem, kiedy tylko chcesz
-Zapamiętam to sobie. Niedziele mijają taaaak wolno.
-mnie tam to nie przeszkadza. - odparł patrząc na zegarek – wygląda na to, że moja przerwa się skończyła – warknął przesadnie – rany, jestem taki wykończony
-Nie rozumiem dlaczego ty zawsze jesteś padnięty, a twój brat nie – Sans zaśmiał się cynicznie
-cały ja. dzięki za żarcie
-Oh, ej! Wieczorem – książkowa randka?
Zamarł.
-C...cóż nie RANDKA. Wiesz o co mi chodziło – zarumieniłaś się – Eh, pieprz się, wiesz co miałam na myśli dupku. Nocka czytania. Klub książki. Jakkolwiek chcesz to nazwać.
-klub książki brzmi kiepsko, no chyba że mielibyśmy podobne koszulki z jakimiś nadrukami – zaczęłaś się śmiać.
-O mój Boże. Tak. TAK! Jak te głupie koszulki 'trzymaj fason i pij wino'!
-osobiście bardziej podoba mi się ta z napisem 'kobieta jak wino im starsza tym lepsza'
-A potem zaczniemy kolekcjonować koty. Proszę. Możemy kolekcjonować koty? Bądźmy starymi zgredami razem! - zaśmialiście się, a on skierował się w stronę drzwi.
-wpadnę jak tylko skończę pracę. do potem – mrugnął jak zawsze i zniknął. Cmoknęłaś i zaczęłaś sprzątać po jedzeniu, potem wzięłaś swój koktajl. Ahhh. Truskawkowy nektar bogów. Nagle, Twój telefon zaczął wibrować. To była wiadomość. Od Sansa.

Sans: co mówi biolog kupując telewizor?

Cudownie. Pierwszy jego sms do Ciebie i musi to być jebany kawał. Co on ma z tymi dowcipami? Obróciłaś telefonem kilka razy, cóż i tak nie masz nic lepszego do roboty

Ty: Nie mam pojęcia (nienawidzę cię btw)

Sans: cytoplazma? (wiem, że nie)

To było Pudełko Pandory. Teksty Pandory, jeżeli można je tak nazwać. Jeżeli będziesz kontynuować jego grę pozwalając mu zadawać pytania, wkrótce wpadniesz na granice godności ludzkiej. Jeżeli Sans lubi głupi humor, to go dostanie. Czas przejąc inicjatywę maleńka!

Ty: Będziesz mnie pamiętał za 2 minuty?

Sans: uh, taaa

Ty: Puk puk

Sans: to mój tekst

Sans: kto tam

Ty: Ej! Nie pamiętasz mnie!

Uśmiechnęłaś się przebiegle. Żryj to frajerze.

Dobra, a więc pisanie z Sansem kawałów to nie był najlepszy pomysł. Zdaje się, że 1000 Dowcipów Które Rozbawią Towarzystwo ma w małym palcu, ponieważ rany, ten typek zna ich miliony! Szczerze, to śmiałaś się z kilku i zdecydowanie pomogły Ci przetrwać zarówno kaca jak i pracę. W tej chwili przeglądałaś sieć w poszukiwaniu jakiegoś dowcipu którego nie znał. Miałaś niecny plan zemsty.
Deszcz przestał padać kiedy szłaś do domu, słońce nieśmiało wyglądało przez kłęby chmur. W powietrzu czuło się przyjemny zapach ozonu, wiedziałaś że żyjesz. Nie byłaś pewna kiedy Sans ma wrócić z pracy i od jakiegoś czasu nie odpowiadał na wiadomości. Pewnie jest zajęty, praca i takie tam. To dobry moment aby wziąć prysznic, nadal czujesz się jak śmieć po nocnej imprezie.
Kiedy skapywała na Ciebie woda, poczułaś się cudownie. Odkręciłaś gorącą wodę i zamieniłaś swoją łazienkę w małą saunę, czując się niewyobrażalnie miło i przyjemnie. Wzięłaś trochę szamponu na rękę i zaczęłaś wcierać go we włosy. Ostatnim razem myłaś je tym szamponem kiedy miałaś iść na spotkanie z Willem. Było fajnie. Ah, Will. Może nie powinnaś myśleć o nim pod prysznicem? Przygryzłaś wargę. A czy to coś złego? Twoja ręka ześlizgnęła się na dół. Może powinnaś pomyśleć o jakimś seksownym drwalu albo czymś? Przyłożyłaś palce do swojej kobiecości pieszcząc się delikatnie, kiedy nagle Twoje myśli powędrowały w stronę Sansa. Przyjemny dreszcz przeleciał Ci po plecach, a potem zamarłaś zdając sobie sprawę ... Sans?! Dajże spokój kobieto! To pieprzony S Z K I E L E T! Uderzyłaś się w czoło. Co do diabła się z Tobą dzieje? Jesteś jakaś niewyżyta czy co? Minęło już trochę czasu od kiedy ostatni raz... ale na Boga, nie jesteś aż tak zdesperowana. Poza tym jest zrobiony z kości no i ...
Wtedy zdałaś sobie sprawę, że nigdy właściwie nie widziałaś tego co Sans miał POD koszulką. Jasne, zerkałaś na jego ręce, nogi lecz reszta ciała była zakryta. A pod spodem był bardzo kościsty, poczułaś to przy tym nieudanym zastosowaniu Heimlicha. Kości. Zdecydowanie. No ale koszulki zawsze z niego spływały jakby coś tam jeszcze miał. Nie tylko kości.
Dobry Panie, a co jak jest jakimś zombie? Pod koszulą ma gnijące ciało? Nagle, cały dobry nastrój Cię opuścił. Gdybyś miała kutasa to zwisałby teraz jak trąba słonia. Aż Tobą miotnęło zastanawiając się nad możliwościami. Był potworem, co nie? A zombie zalicza się do potworów.
Urrrgh, przestań o tym myśleć. Spłukałaś włosy i wyszłaś spod prysznica. Przyglądałaś się sobie w lustrze. Całkiem dobrze wyglądasz. Powinnaś jednak zainwestować w szlafrok, kup go następnym razem na zakupach.
Założyłaś na siebie za duży sweter (a pod nim miałaś jedną z głupich koszulek ze sklepu), zaś z ręcznika zrobiłaś turban. Zaczęłaś robić herbaty kiedy zorientowałaś się, że dioda na Twoim telefonie się świeci. Masz wiadomość. Cudownie, kolejny kawał z cyklu puk puk.

Sans: puk puk

Ty: Kto tam? (to ci się nigdy nie znudzi)

Sans: czy wpuścisz mnie do domu?

Kurwa mać! Pobiegłaś do drzwi i otworzyłaś je, Sans stał za nimi z rękami w kieszeni. Nadal był w ubraniu roboczym, ale miał ze sobą książkę
-zastanawiałem się, kiedy otworzysz
-Przepraszam! Brałam prysznic! - pokazałaś na swoje mokre włosy. Zmierzył Cię wzrokiem od stóp do głowy i wzruszył ramionami.
-nic się nie stało – powiedział chrząkając lekko – nie czekałem długo – pozwoliłaś mu wejść.
-Błagam powiedz mi, że nie masz kolejnej książki z kawałami. Myślę, że znasz już wszystkie – zaśmiał się kierując się na balkon
-niee, nie tym razem. wziąłem starą astronomiczną książkę, którą mam już od jakiegoś czasu.
-Serio? - mrugnęłaś – Gwiazdy, gwiazdozbiory i takie tam?
-też, planety, systemy gwiezdne, bla bla, nudne rzeczy
-To nie jest nudne. Stąd nie widać za dobrze gwiazd. - mruknęłaś podając mu kubek, a potem usiadłaś wygodnie w krzesełku, czekając aż on zajmie miejsce naprzeciwko – Cholera, dorastałam w miejscu, gdzie gwiazdy widać cały czas – Sans upił łyk herbaty
-musiało być fajnie. w podziemiu nie było gwiazd, naturalnie – jego głos brzmiał trochę smutno. Nie mówił nigdy do tej pory o Podziemiu – może właśnie dlatego lubię je tak bardzo. nie mogę uwierzyć, że jest ich tam tak wiele, poruszają się, zderzają, znikają, wirują, rodzą się... a to co widzisz to tylko ich światło, a nie rzeczywistość – rozsiadł się przenosząc wzrok na zwisające lampki na Twoim balkonie tak jakby one były gwiazdami. Nic nie powiedziałaś, chciałaś aby kontynuował. Zazwyczaj odpowiadał krótko, zabawnie, nigdy jednak w taki sposób – pamiętam jak zobaczyłem nocne niebo pierwszy raz, było absolutnie zdumiewające – zaśmiał się słabo – a potem widziałem je jeszcze raz i jeszcze raz i z czasem, zacząłem się zastanawiać... - Przerwał wyrywając się z trybu zadumy i popatrzył na Ciebie. - wybacz. gadam od rzeczy. ty będziesz czytać znowu o wampirzym księciu?
-Wampirzym KRÓLU, tak na marginesie. Mów jak chcesz. - starałaś się zabrzmieć miło. Chciałaś, aby powiedział Ci coś jeszcze.
-nieee, już dobrze. może kiedyś. naprawdę mam ochotę na trochę książki, wiesz? myślałem o tym od czasu przerwy obiadowej
-Jak chcesz – westchnęłaś – ale gdybyś chciał się kiedyś wygadać... - uśmiechnęłaś się porzucając temat. Odwzajemnił uśmiech, poprawiłaś włosy i zaczęłaś czytać. On zrobił to samo.
Po kilku godzinach zaczęło burczeć Ci wyraźnie w brzuchu. Podniósł na Ciebie wzrok znad książki zdziwiony, a potem wrócił do czytania. Twój brzuch znowu zaburczał. Może powinnaś coś zjeść?
-to ty robisz te odgłosy?
-Jakie odgłosy?
-takie burblowanie.
-Ta, to mój brzuch. Jestem głodna – zaśmiałaś się
-i to niby potwory są dziwne? - mruknął. Wyszczerzyłaś się.
-Powinieneś wiedzieć, że ludzki układ pokarmowy jest bardzo zawiły – syknęłaś, a Twój brzuch potwierdził – Zamawiamy pizzę? - jego twarz rozpromieniła się na chwilę.
-taaa, byłoby super. powiedziałem papyrusowi, że będę u ciebie siedział, więc zadba sam o siebie
-Ahhhh te czasy są piękne. Nie muszę ruszać swojej leniwej dupy z kanapy aby zamówić jedzenie – powiedziałaś zadowolona wysyłając zamówienie do pobliskiej pizzerii. Byłaś ich dość częstym klientem.
-dziewczyna z moich snów – stwierdził, a Ty parsknęłaś
-Sans, zakochałeś się w ślimaku
-nieeee, są za bardzo oślizgłe jak na mój gust
-O RA... - stanęłaś na równe nogi – POD MOIM DACHEM! - podeszłaś do niego wyrywając poduszkę zza jego pleców i uderzyłaś go nią. Mocno. Skrzywił się jakby go bolało.
-zraniłaś mnie! i oto jest, sponiewierany gość pod twoim dachem. jak powiem o tym moim pobratymcom zrównamy świat ludzi z ziemią!
Wypaliłaś pierwszym żartem jaki zaświtał Ci w głowie
-Więc będzie dużo sansów to tu to tam – zachichotałaś i rzuciłaś się na niego z poduszką, starając się zachować równowagę kiedy się śmiałaś. Jego uśmiech był dziwaczny na swój sposób, jego oczy lekko zamigotały. Chwycił Cię za nadgarstek tak, że wypadła Ci poduszka i przechylił Twoje ciało w taki sposób, abyś upadła na niego. Potem śmialiście się jak małe dzieci. W końcu usiadł na ziemi zakrywając Ci twarz poduszką.
-Walcz ze mną ile chcesz, niecny potworze, lecz nie dopuszczę do tego aby świat cierpiał pod twą tyranią. Przysięgam na prawdę i tylko prawdę! - uniosłaś ręce do góry, a potem opuściłaś je udając trupa. Usłyszałaś jak się śmieje, nic nie widziałaś przez poduszkę. Fuuuuj, cuchnie, powinnaś ją uprać. Już chciałaś coś palnąć kiedy poczułaś jego gładką rękę przesuwającą się po Twoim brzuchu. Podskoczyłaś, kiedy przystawił do niego swoją głowę wyglądając na wyraźnie zainteresowanego.
-Ej hola kolego! - odepchnęłaś go
-to zrobiło znowu ten dźwięk – wskazał – przepraszam, ja tylko... - odwrócił wzrok wyraźnie zawstydzony. Zaśmiałaś się.
-Nic się nie stało. Masz szczęście, że jesteś szkieletem. W innym razie zadzwoniłabym po gliny albo coś – powiedziałaś głupkowato się szczerząc – Ale skoro ty naruszyłeś moją przestrzeń osobistą, czy ja mogę naruszyć twoją?
Otworzył szerzej oczy zaskoczony.
-co? c...co masz na myśli?
-Jezusie, nie proszę abyś zaraz ściągał majtki – zadrwiłaś – Chciałabym po prostu zobaczyć co sprawia, że jesteś taki... jakby to ... - zaczęłaś gestykulować na wysokości swojej talii
-gruby?
-Nie! Pełny! Po prostu podciągnij koszulkę trochę, aby zobaczyć co tam chowasz szkielecie – zamyśliłaś się na sekundę – Ale jeżeli przekroczę jakąś granicę, masz. Możesz mnie pierdolnąć poduszką-zamknij-się.
-więc tak ją teraz będziemy nazywać? podoba mi się. i dobra, możesz sobie popatrzeć, masz. - powiedział i podniósł do góry zieloną koszulę jaką miał na sobie. Nie mogłaś uwierzyć własnym oczom. Za każdym razem kiedy patrzyłaś na jego głowę, albo ręce wiedziałaś, że nie jest taki jak ty, ale to co teraz zobaczyłaś to ... było coś zupełnie innego.
-Łooooooł – tylko na tyle było Cię stać.
-dziwaczne, co nie? - opuścił brwi
-Nie! To jest czadowe! - byłaś zachwycona – To znaczy... wiesz... kiedy masz coś na sobie wygląda tak, jakbyś coś pod spodem miał – chwyciłaś za jego koszulkę i opuściłaś ją. Wydawać by się mogło, że ma tam brzuch. Lecz kiedy znowu ją uniosłaś cała iluzja znikała, widoczne były tylko żebra i kawałek kręgosłupa – Ale jazda!
-heh. cieszę się że podoba ci się moje dziwactwo
-To takie fascynujące, jesteś zdecydowanie... Znaczy się, wiem że jesteś szkieletem Sans. Ale nie jesteś. Jesteś sobą. Jesteś wyjątkowy. Unikatowy Czy to ma w ogóle jakikolwiek sens? - zapytałaś. Strzępki słów nie układały się Twoim zdaniem w nic logicznego, ale Twój umysł był pochłonięty wyjątkowością tego co widzisz, do takiego stopnia, że troszeczkę się przegrzał. Zajebioza. Z całych sił starałaś się przypomnieć sobie, że to jest Twój przyjaciel, a nie plastikowy kościotrup z sali biologicznej, chciałaś więc mu cokolwiek powiedzieć. Bez pomyślunku delikatnie chwyciłaś za jedno z dolnych żeber, gładząc je kciukiem. Byłaś ciekawa jakie są w dotyku. Aż nagle ... zostałaś pierdolnięta poduszką-zamknij-się. Zaskoczona cofnęłaś się do tyłu.
-kurwa! wybacz, wybacz! to tylko... było... - jego twarz jaśniała teraz na niebiesko. Przystawiłaś dłoń do ust.
-Boże. Przepraszam! Zrobiłam ci krzywdę? Kurwa! Ale ze mnie cipa. Przepraszam Sans. Kurwa. Masz – podciągnęłaś rękaw i pokazałaś na rękę – Uderz mnie. Albo coś. Nie wiem. Kurwa. - Sans zaczął się śmiać, a jego twarz odzyskała normalny kolor.
-nie, nie. nic się nie stało. to nie bolało. one są po prostu... bardzo wrażliwe...
Oboje siedzieliście w kompletnej ciszy, aż do momentu w którym Sans zaczął cicho rechotać. A potem Ty dołączyłaś do śmiechu. 
-Więc, kościotrupy mają łaskotki. Dobrze wiedzieć – odezwałaś się po chwili .
-można tak powiedzieć – zawahał się na chwilę przyglądając Ci się z ukosa. - nie polecam - dodał
-Jasna sprawa. - powiedziałaś – Tylko popatrz na nas, przełamujemy te głupie bariery ludzko-potworze, a wszystko po to aby żyć w pokoju i we wzajemnym zrozumieniu
-mnie to wygląda na głupotę – zachichotał
-Nikt nie pytał się ciebie o opinię, dupku
-wszyscy uwielbiają mnie słuchać, opowiadam świetne kawały – szturchnęłaś go w ramię
-Zamknij się. - Twój brzuch znowu zaburczał – Gdzie do cholery jest ta pizza? - warknęłaś
-moja kolej – bezceremonialnie popchnął Cię abyś znowu leżała, kolejną rzeczą jaką wiedziałaś było to, że miałaś koszulkę na głowę i niemal natychmiast chwyciłaś za poduszkę-zamknij-się i walnęłaś go nią.
-KOLEŚ! Ok. Nie. - opuściłaś ubranie.
-co? - gładził się po twarzy.
-Szybka lekcja, przyjacielu. To.. - powiedziałaś łapiąc się za piersi od spodu – to teren prywatny. Moja własna strefa. Tylko dla mnie.
-a to nie są gruczoły mleczne? - zapytał przechylając głowę na bok. O, a jednak coś tam wiedział o ludzkiej anatomii.
-Cóż, taaa. W nauce, ale dla ludzi to coś jak tabu. Nie powinien oglądać ich ktoś, kto... ok słuchaj, po prostu trzymaj się z dala od moich cycków, ok? - chrząknęłaś – Brzuch, ok, śmiało, macaj. - podciągnęłaś koszulkę za niego.
Natychmiast zaczął pukać go, a potem powoli położył palce na skórze. Czułaś się jak obiekt naukowy. Nic nie mówił, co sprawiło, że tym bardziej dziwnie Ci z tym było. Jeździł tylko rękami wzdłuż Twojego brzucha, aż ten znowu nie zaburczał. Sans był wyraźnie tym poruszony i przystawił do niego całą dłoń.
-Zapomniałam jak to się dzieje, że tak burczy. To naprawdę wkurzające – zauważyłaś
-chyba – zabrał ręce – brzmi jak wściekły mały piesek dopraszający się o smakołyki
-To jest... ciekawe porównanie – popatrzyłaś na swój brzuch. Dźgnęłaś go lekko. - Heh, nabieram troszeczkę za dużo ciałka. To przez to całe wino.
-myślę, że jesteś niesamowita. - powiedział cicho. Podniosłaś na niego wzrok nie wiedząc jak masz odpowiedzieć – wiesz, jak na człowieka.
-Wieeeeesz, ty też nie wyglądasz źle jak na kupę kości. - zachichotałaś. Uśmiechaliście się do siebie, a wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Prawie podskoczyłaś. - Boże, w samą porę!
-nie masz pojęcia jak się cieszę z powodu tej pizzy
Zapłaciłaś dostarczycielowi (nie prosiłaś o resztę chcąc, aby szybko zniknął) i usiadłaś na kanapie
-Jesteś wygłodniały czy co?
-nie, to po prostu... miła odmiana – nie dodał nic więcej. Chwilę się zastanawiałaś nad jego słowami
-Sans...
-taaa?
-Czy... Papyrus gotuje tylko makaron?
Popatrzył na swój kawałek pizzy i westchnął. Po wzięciu większego gryza i przełknięciu go mruknął
-taaa
-To wspaniały makaron! - starałaś się być grzeczna – Ale... jakby co wpadaj do mnie na kolację częściej. Jakbyś chciał małej odmiany. - jego twarz zrobiła się jakby jaśniejsza
-byłoby świetnie – ofiarowałaś mu dziecięcy uśmiech
-Od czego są przyjaciele?
-od czego są przyjaciele.
Po skończeniu pizzy czytaliście jeszcze przez kilka godzin. Przytuliłaś Sansa nim wyszedł, tym razem rozluźnił się  nieco szybciej niż zazwyczaj. Jednak nadal nie odwzajemnił uścisku. Eh, może kiedyś...

Tej nocy miałaś ekstremalnie erotyczny sen o Davidzie Beckhamie. Miałaś iść z nim na gorącą randkę, a kiedy miało już dojść co do czego jego skóra zaczęła nagle gnić i odchodzić od kości. Obudziłaś się z krzykiem oblana zimnym potem.
Share:

1 listopada 2016

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział VII - Jej prawda [Would That Make You Happy? - Her Truth - tłumaczenie PL]


Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:

Zimne powietrze wiało po gołych nogach. Całe szczęście, kurtka Sana była szczelna, więc przynajmniej w połowę ciała było Ci ciepło. Zaciągnęłaś na głowę kaptur starając się ochronić mokre włosy, ale nie pomagało to za bardzo. Mróz pozwalał jednak oczyścić Ci umysł, pozbyć się strachu.
Cokolwiek mówi, że w Podziemiu jest „dzień” teraz milczało. Całe Snowdin wyglądało jak przytulna mała wioska w zimową noc. Cicho i bezpiecznie, gdybyś nie zachowała trzeźwości umysłu mogłabyś przypuszczać, że wróciłaś na powierzchnię. Grillby był całkiem blisko. Ledwo wyszliście, a już mogłaś zobaczyć ciepłe pomarańczowe światło neonów odbijające się od białego śniegu.
Sans milczał idąc po Twojej prawicy, przez chwilę machał rękami, aż ostatecznie skrzyżował je na piersi. Najwyraźniej nie wiedział co z nimi zrobić nie mając swojej kurtki. Kości na jego przedramieniu wydawały się dwa razy grubsze niż te u ludzi. Gdyby był człowiekiem, określiłabyś go jako niskiego i pulchnego Choć jego szkielet nie powlekało żadne ciało, nadal tworzył wrażenie mocno grubokościstego.
Kiedy doszliście do baru otworzył drzwi, zastanawiałaś się, czy przepuści Cię pierwszą, lecz jednak nie. Wszedł i jedyne co zrobił to podtrzymał Ci je póki Ty sama nie przytrzymałaś. Szłaś za nim. Choć miejsce było niewielkie, to nie było tłoczno, przy większości stołów siedziały wielkie psy. Kilku bywalców przywitało się z kościotrupem w drodze do szynku. Uniosłaś się i usiadłaś na krześle.
Barman – Grillby jak zgadywałaś – wyglądał jak ogień. Czułaś przyjemne ciepło dobiegające z jego ciała kiedy się zbliżał. Nie ma sensu zastanawiać się  w jaki sposób okulary nie topią mu się na ... twarzy?
-zamawiaj co chcesz, koleżanko. noooo, wszystko to co jest w menu – powiedział opierając się o ladę
Zaczęłaś się rozglądać, aby zobaczyć co inni jedzą, aż ślinka Ci pociekła – rozpoznajesz zapach! Twoim oczom ukazał się wielki talerz frytek.
-Frytki. Uwielbiam frytki. - powiedziałaś, coś w twarzy Sansa się zmieniło, odczytałaś to jak przejaw entuzjazmu.
-brzmi całkiem dobrze, grillby dwa razy frytki.
Płomienny człowiek w ciszy przytaknął i wszedł do kuchni. Śledziłaś go wzrokiem zachodząc myślami, próbując rozszyfrować to w jaki sposób ogniste potwory działają. Po chwili przeniosłaś wzrok na swojego towarzysza. Jakoś specjalnie Cię nie zdziwił fakt, że cały czas się na Ciebie patrzył.
I choć się tego spodziewałaś, nadal czułaś się lekko zmieszana. Popatrzyłaś na bar, gładząc fakturę drewna pod palcami. Dlaczego się Ciebie jeszcze nie zapytał? Chciał, czułaś to, napięcie między wami wzrastało
-nie przejąłem się zbytnio, kiedy miałaś atak paniki w lesie – zaczął cicho – pomyślałem sobie, że hej miałaś ciężki dzień za sobą, więc to raczej normalna reakcja, wiesz?
Zaryzykowałaś podnosząc na niego wzrok z ukosa. Te dwa małe światełka w jego oczach wydawały się ciemniejsze, zaś uśmiech z jego twarzy znikł
-ale wszystko zaczęło być troszeczkę dziwne. można powiedzieć... że czuję to w kościach
Zacisnęłaś mocniej wargi, krzyżując ręce na ladzie, bezwiednie patrzyłaś na szkielet.
-Buuu – szepnęłaś
Drgnął, jego uśmiech na chwilkę wrócił na twarz.
-aż taka straszna nie jesteś, słuchaj. to co chcę ci powiedzieć... koleżanko... wiem, że coś jest na rzeczy, więc jeżeli chcesz o tym pogadać, śmiało słucham. jestem w tym całkiem dobry bo nie wymaga to ode mnie zbyt wiele wysiłku.
Zaczęłaś się zastanawiać od czego można by tu zacząć. Od początku. Początek to dobre miejsce. No, ale coś Ci przerwało jak tylko otworzyłaś usta – Grillby wrócił z zamówieniem. Położył dwa talerze naprzeciwko was, zaś butelkę keczupu wyciągnął spod lady. Sans chwycił ją i wylał niemalże połowę zawartości na swoje frytki nim położył przyprawę między was, w razie czego jakbyś też chciała.
Wsadziłaś kilka frytek do buzi, przeżułaś powoli i połknęłaś nadal myśląc nad odpowiedzią. Może to dlatego, że dzień był dla Ciebie naprawdę długi i niezwykle wykańczający, a może to dlatego że spaghetti było paskudne, ale gdybyś miała powiedzieć, jakie frytki smakowały Ci najbardziej to wskazałabyś te. Ciepłe, świeże, chrupiące z zewnątrz, a w środku delikatne. Skosztowałaś jeszcze kilku nim postanowiłaś przemówić.
-Rzeczy... nie układały się dla mnie dobrze w domu – zaczęłaś. Popatrzyłaś na Sansa spod włosów, przyglądał Ci się z uwagą – W...wiesz jak to się ... zdarzyło... To znaczy nie wszyscy muszą mieć świetnych rodziców. Ale czy to ma teraz jakieś znaczenie? Ona jest tam, a ja jestem tu.
Wzięłaś frytkę, coraz trudniej przychodziło Ci przełykanie ich. Sans milczał.
-a więc, skoro ty nie miałaś dobrze, to frisk też? - zapytał po chwili. Brzmiał tak, jakby starał się rozwikłać jakąś zagadkę, a historia patologii z jakiej się wywodzisz miała być kluczem do tego.
Westchnęłaś, starając się dobrać odpowiednie słowa w umyśle.
-Wszystko było nawet dobrze, cóż... prawie... póki... kilka nocy temu... W noc poprzedzającą nasze przybycie tutaj. Moja mama uderzyła Friska, więc ja go zabrałam stamtąd. Dorastałam w gównie i przywykłam do takiego zachowania, ale... - zdałaś sobie sprawę z tego, że Twoje ręce lekko drżą, a niewidzialne palce zaciskają Ci się na gardle. Powoli przełknęłaś ślinę i mówiłaś dalej patrząc się na stygnący posiłek – Miałam nadzieję, że nigdy nie podniesie ręki na Friska tak długo, jak będzie mogła bić mnie. Póki biła mnie, a Friskowi nic nie robiła, było dobrze... - Potrząsnęłaś głową i westchnęłaś. - Nie byłam w stanie... nie byłam wystarczająco zmotywowana aby uciec z domu... ale j-ja nie mogłam pozwolić, aby Frisk przechodził przez to wszystko przez co ja musiałam. Kiedy o tym pomyślę... Gdybym nie zabrała go tamtej nocy... Mam wrażenie, że straciłabym go na zawsze. Jakby miał uciec. Nie wiem. Sama tego chciałam... kiedy byłam młodsza, ale nigdy nie byłam dość silna. Frisk byłby w stanie to zrobić. - przygryzłaś wargę i ostrożnie zerknęłaś na Sansa – Czy to ma jakiś sens?
Przez sekundę widziałaś, jak jego lewe oko zaświeciło się na niebiesko, choć to było tak szybkie, że nie jesteś pewna, czy Ci się to tylko nie przewidziało. Jednak, jego oczodoły były w tej chwili całe czarne, zaś kropla potu pojawiła się na jego czole. Jego mina raz jeszcze wykrzywiła się w niezadowoleniu. Zdałaś sobie sprawę z tego, że jest zły. Już chciałaś go przepraszać, ale zdałaś sobie sprawę z tego, że nie masz za co. Za to, że się zezłościł? Dlatego, że powiedziałaś mu o tym jak chujowe było Twoje życie, a on tylko słuchał? W końcu przemówił. Jego głos był niski, prawie warczał sfrustrowany.
-to ma większy sens niż możesz sobie z tego zdawać sprawę – nie byłaś do końca pewna co miał na myśli. Odwrócił głowę, a kiedy znowu na Ciebie spojrzał, jego oczy wróciły do normalności. Dał Ci ciepły uśmiech. - i wy ludzie mówicie, że to my jesteśmy potworami... lecz nie znam potwora, który uderzyłby własne dziecko.
Zimny dreszcz spłynął po Twoim karku, kiedy spojrzałaś znowu na potrawę przed Tobą.
Koścista dłoń spoczęła na Twoim ramieniu w geście uspokojenia, może nawet pocieszenia.
-hej, pomyśl. dobrze, że frisk ma taką świetną starszą siostrę jak ty
Chęć poprawienia go była tak silna, że nie umiałaś jej powstrzymać. Powiedziałaś mu o wszystkim innym, więc dlaczego miałabyś przemilczeć to? Nie było żadnych dobrych wymówek. Boże, chciałaś mieć po prostu kogoś kto znałby prawdę. Więc, czemu nie on?
-Nie jestem jego siostrą. Jestem jego matką.
Wsadziłaś kilka frytek o buzi, bałaś się jego reakcji. Czy zmieni to sposób w jaki teraz na Ciebie patrzy? Nadal będzie uważał, że dobrze się opiekujesz dzieckiem?
-j..jak...?
Zmierzyłaś go wzrokiem przełykając. Wyglądał na bardziej zaskoczonego niż przypuszczałaś. Cóż, przynajmniej nie czuje do Ciebie wstrętu... jeszcze.
-Wiesz, kiedy kobieta i mężczyzna się lubią...
-doceniam to, że lubisz żartować, ale nie o to mi chodziło – przerwał, zaczęłaś gładzić się po ramieniu – chciałem się ciebie zapytać o to jak wiele miałaś lat?
-Czternaście – odpowiedziałaś wsadzając ręce do kieszeni jego kurtki. Nie chciałaś teraz patrzeć na jego twarz.
Położył swoją dłoń na Twojej i nie byłaś pewna jak masz to odczytać.
-byłaś tylko dzieckiem.
Tak bardzo pragnęłaś mieć kogoś, kto się o Ciebie zatroszczy, kto będzie Cię chciał i potrzebował. Chciałaś być przez kogoś akceptowaną i dla kogoś ważną, choć raz.
-Gówna się zdarzają.
-ale frisk... - zamarł, wiedziałaś że stara się to wszystko poukładać sobie w głowie – oh... myśli, że twoja mama to jego mama.
-Taaa. Ja nie... - zamknęłaś oczy – Tak bardzo się bałam, że nie wiedziałam co zrobić. Zajęła się wszystkim na samym początku i ... prościej dla mnie było pozwolić jej na to. Była szczęśliwa, a kiedy tak się działo wszystko zdawało się być lepsze. No i do kurwy nędzy, nie wiedziałam co robię, Sans. - nic nie odpowiedział. Otworzyłaś oczy i popatrzyłaś na niego – Zrozumiem, jeżeli straciłam w twoich oczach. Ja... nie jestem do końca pewna co o sobie myśleć, szczerze.
-myślę, że robisz wszystko to co możesz i najlepiej jak umiesz w tej posranej sytuacji – nie wiedziałaś jak to masz odczytać. Może ten typ tak po prostu ma... - i choć nie zawsze było łatwo, ty robiłaś to co słuszne.
Jego słowa i zachowanie... to było ostatnie czego się spodziewałaś po swojej spowiedzi. Wyciągnęłaś dłonie z kieszeni i zjadłaś ostatnie frytki jakie zostały na talerzu. Były zimne, ale nadal smaczne.
-Tylko nie mów Friskowi
-zdaję sobie sprawę z tego, że jest to coś co sama powinnaś mu powiedzieć
-Ja.... jeszcze nie. Powiem mu, obiecuję, ale... nie teraz.
-najlepszy czas to teraźniejszość
Mruknęłaś niezadowolona. Zabrał dłoń z Twojego ramienia, zrobiło Ci się z tego powodu trochę smutno, poczułaś się samotna.
-powinienem powiedzieć to wcześniej, ale przepraszam. przepraszam za to wszystko przez co musiałaś przejść, wiem że to niewiele zmienia, ale...
-Zmienia. - powiedziałaś szczerze. Czułaś się nieco lepiej. Znał Twój sekret i rozumiał Cię. To pomagało. - Dziękuję, Sans. - Nim zdałaś sobie z tego sprawę, obejmowałaś go. Czułaś jak sztywnieje pod Twoim ciałem, ale po chwili odwzajemnił delikatnie uścisk. Futro z jego kaptura łaskotało Cię w brodę, ale przytulenie było milsze niż przypuszczałaś. Wyprostowałaś się i popatrzyłaś mu prosto w oczy – Dziękuję. - powtórzyłaś ponieważ czułaś, że jeden raz to za mało. - Nie tylko za wysłuchanie, ale za wszystko. Jesteś prawdziwym przyjacielem, nawet jak opowiadasz strasznie czerstwe kawały.
Trzymał jeszcze ręce na Twoich ramionach, kiedy się oddaliliście.
-wiem, że uważasz mnie za komedianta, ale kiedy chcę umiem być całkiem poważnym gościem
Warknęłaś i odepchnęłaś do lekko od siebie
-Uwaga bo uwierzę
Mrugnął.
-co mogę dodać? jestem bez serca
-Nie. - zaprotestowałaś, ale i tak się śmiałaś. Nienawidziłaś kiedy sobie żartował, a jednocześnie Twoje usta wykrzywiały się w uśmiechu.
-śmiesz się ze mną kłócić?
Schowałaś czerwoną twarz w dłonie.
-Nienawidzę cię. Cofam wszystkie miłe rzeczy jakie o Tobie powiedziałam. - mruknęłaś między salwami śmiechu
-ranisz mnie, kochanie.
Dostał to czego chciał. Zataczałaś się ze śmiechu. Nagle złapał Cię za ramiona i objął ponownie. Trzęsłaś się w tym objęciu ze śmiechu, a on gładził Cię po plecach. Mimo wszystko odwzajemniłaś uścisk, kładąc brodę na jego ramieniu.
-Dzięki. - szepnęłaś delikatnie – Naprawdę tego potrzebowałam
-do usług.
Share:

Śmierć przyjaciela

Zdjęcie przedstawia nagrobek z cmentarza kieleckiego
Źródło: klik

Jak grosz rzucony w błoto grzechów wszystkich,
Nadzieje stracone, obraz rzeczy bliskich...
Zaciągnę całun nad obliczem Twoim,
I będę płakać, choć się płakać boję.
Byłeś wśród żywych, dziś jesteś wtopiony w pustkę.
Granice grzechów wyznaczysz swym losem.
Choć pragnę krzyczeć...
… krzyk w mej piersi uśpię.
Nie warto myśleć, co się dzieje potem.
Jak pocałunek na Twym martwym czole,
Kwiat codzienności kładę Ci pod nogi.
Wzbogaconymi gardząc – biednych wolę,
Zawsze Twój obraz będzie dla mnie drogi.
Inne są dzisiaj przecież nasze drogi
Marzeń i obłudy
Zmienił świat swoje oblicze
Lecz szydzi tak jak wprzódy.
Z nieba lecą kamienie -
Któryś z nich wpadnie kiedyś w studnię
A jednak wciąż musimy krzyczeć
O tym, co w sercu gaśnie.
Wzywam Cię, powstań!
Spójrz, na Twym czole przepaska świetlista!
Przegląda się w wodzie, jak ja, w Twoich listach.
Wiersz mojego autorstwa. 

1 listopada, nie mam innego wyjścia jak iść na cmentarz. Bardzo tego nie chcę. Nie byłam na nim od czasu jej pogrzebu. Co prawda niewiele pamiętam, bo byłam na nim tak wyprana, tak wyssana z czegokolwiek, że... Trzymałam fasadę, aktorzyłam. Pogrzeb to widowisko dla gapiów. Trzeba się dobrze prezentować, bo potem będą gadać. I tak gadali. Bo nie płakałam. 
Ale ja płakałam. Jak wszyscy poszli, jak między grobami pojawiła się jego postać, przyjaciela z lat szkolnych. Nigdy na niego nie patrzyłam tak bezradnie jak wtedy. Z jego strony nie było kondolencji, nie było żadnych słów, tylko te mocne męskie ramiona - kiedy chłopiec stał się mężczyzną? Przegapiłam jego dojrzewanie? Jak już nikogo nie było wtedy płakałam. Zaryczałam mu ramię. Potem przepraszałam, a on tylko wyciągnął chusteczkę. Płakałam potem jeszcze jak poszłam do domu. 
Nie pamiętam stycznia. Sam mówi, że przez większość czasu siedziałam sama zamknięta w pokoju, pod kołdrą, spałam. Ale ja nie spałam. 
Nie chcę iść na cmentarz. 
Nie chcę widzieć jej imienia i nazwiska na tabliczce. Nie chcę czyścić jej grobu. Nie chcę zapalać jej świeczki. Nie przyznam się przed kimkolwiek, nawet sobą, że ona... umarła. Ona jest gdzieś tam nadal, patrzy się, obserwuje. Nie ma dnia abym nie słyszała jej głosu, aby przez moją głowę nie przechodziło jakieś wspomnienie. Błahe pierdoły. Wspólne zakupy, jakiś jej komentarz, coś co lubiła albo nie. 
Nie byłam na cmentarzu od czasu jej pogrzebu 
Nie chcę iść na cmentarz. 
Ale muszę.
Czas uczesać włosy, założyć majtki na dupę, wyjściową kieckę, ładne buty, przykleić uśmiech do zmarzniętych policzków. Niech gadają, że nie znikał on kiedy stałam nad jej grobem. Niech gadają, że wkroczyłam na tereny nekropolii zadowolona. Niech gadają. 
Popłaczę sobie w domu, jak wrócę. 
Mam tylko jedną taką nadzieję, nikłą, małą, w sercu - aby jego tam nie było. Przysięgam, jak zobaczę tego gnoja, tego chuja, to ścierwo nad jej grobem - zajebię jak psa. 
Nie chcę iść na cmentarz.
Share:

POPULARNE ILUZJE