Spojrzał na zegarek w telefonie, jest już spóźniony. Przeklną w myślach i dopił ostatni łyk zimnej już kawy by następnie wyrzucić papierowy kubek do kosza. Autobus przyjechał chwilę potem. Przepełniony jak zawsze pod wieczór, kiedy wiele osób wracało z pracy. Jednak dla niego zawsze znajdowało się miejsce. Ludzie instynktownie unikali ognia, dlatego nic dziwnego, że choć kilka osób stało, nikt nie chciał usiąść koło niego. Fell wpatrywał się w miasto za szybą, na budynki, sklepy, kościoły, wąskie i szerokie uliczki. W końcu, wysiadł na jednym z końcowych przystanków i poprawił marynarkę. Ciepłe wiosenne powietrze zwiastowało zmianę pór roku.
-Może powróżyć? – usłyszał głos koło siebie. To jakaś starucha. Niska, zgarbiona z obwisłym cycem i wielką brodawką na brodzie, z której wyrastało kilka włosów, niczym pajęcze odnóża.
-Nie. – Prosta, krótka komenda.
-A może jednak? – nalegała kobieta, zadzierała wysoko głowę, aby spojrzeć na niego. W swojej zgiętej posturze sięgała mu zaledwie do torsu.
-A może jednak nie? – czy ona za nim idzie? Cholera, idzie za nim. Spojrzał przez ramię skręcając jednocześnie w boczny chodnik. – Powiedziałem, nie. Mam to przeliterować? – warknął zatrzymując się pod barem.
-Coś czuję, że się mylisz, Grillby. – Poczuł jak okulary delikatnie zsuwają mu się z nosa, więc je szybko poprawił. Zna jego imię? Cóż… nie powinno go to jakoś zaskoczyć, ale przywykł już do tego, że wszyscy nazywają go Fell, albo inaczej. Wszystko po to by odróżnić go od klasyka.
-Dobra, ale szybko, mam mało czasu. – wsadził ręce do kieszeni marynarki. Stara cyganka wyciągnęła z kieszeni czarnej kiecki talię kart. Zwykłych, takich jakie używał do gry w pokera. Potasowała je na jego oczach i rozłożyła. Wyciągnął jedną. Czwórka kier. Cyganka ją zabrała i spojrzała z uwagą. Lecz nic nie mówiła – I?
-Za wróżbę należy się opłata.
-Zapomnij – warknął chwytając za klamkę baru.
-Nie igraj z magią – pogroziła mu uśmiechając się – Jakaś skromna kwota, zapłata, cokolwiek, za wróżbę.
-Spadaj – mruknął. Magia, też mu coś. Jeszcze jakby wierzył w ten rodzaj magii który próbuje mu wmówić. Nie dał jej dokończyć, po prostu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
-Spóźniłeś się. – Grillby stał już za barem, gotowy na kolejny wieczór pracy. W środku znajdowało się już kilka osób jakie potwór kojarzył, kilka jakich nawet znał imiona i kilka nowych, którzy stali przy szynku wpatrzeni w menu zastanawiając się co wybrać. Fell nic nie odpowiedział, jego spojrzenie mówiło wiele. Był zły i zmęczony.
Ten wieczór nie był jednak łaskawy. Zazwyczaj było wiele do roboty, nawet we dwóch nie mieli co narzekać na nudę. Interes się kręcił. Lecz tak jakby… więcej wypadków? Coś się stłukło. Coś pękło. Zabrakło piwa studenckiego, zaś oboje mieli problemy z jednoczesnym zamontowaniem nowej baryłki i obsługiwaniem klientów. Lecz to nie wszystko. To dałoby się przeżyć, prawda? Curly wzbudził zainteresowanie kilku ludzi, którzy traktowali go jak jakąś zabawkę, a nie żywą istotę, dlatego po drugiej interwencji Grillbiego trzeba było malca odesłać na górę. Kelnerka jaką zatrudnili na pół etatu zachorowała, więc nie było pomocnych rąk do pracy przy wodzie… G się zbełtał na stół, Pink rozwalił krzesełko, Undyne przybyła rozrzucając wszędzie krewetki i jakby tego było mało, koło północy Mettaton postanowił wszystkich „zaszczycić” swoją obecnością. Tak więc po podłodze walały się już nie tylko krewetki, ale i płatki róż. Wyobrażacie sobie zestawienie Mettatona i Undyne? A jak do tego dodać jeszcze Osiołka, Kota, kilka ludzi, kilku myśliwych którym trzeba było tłumaczyć zasady, że do baru broni wnosić nie wolno. A i koń wpadł. Nie pytajcie. Gadający koń. Nic Fella już nie zdziwi. Wisienką na torcie było pojawienie się Yoshikiego. Fell miał wrażenie, że cały wszechświat ze wszystkimi uniwersami zawziął się na niego. Brakuje jeszcze tylko jakiejś bitwy i …
-…to mój keczup! – no i masz ci los.
-Co za pechowy dzień…- mruknął Grillby zamykając drzwi baru nad ranem za ostatnim klientem. Fell spojrzał tylko na niego wyraźnie zdegustowany. Dzisiaj był naprawdę męczący dzień w pracy, a jeszcze trzeba sprzątnąć bałagan przed jutrem. Wyciągnął z kieszeni telefon. Rozładowany? No cóż…
-Daj mi komórkę – podszedł do klasyka, który otworzył szerzej oczy jak wyciągnął z kieszeni rozbity aparat. Ale kiedy? Dobrze, podładuje się ten i zadzwoni się do ekipy naprawczej. No i sprzątającej. Taki przynajmniej był plan… Ładowarka okazała się też nie działać, a kiedy już coś się połączyło, zabrakło prądu w całym barze. Jakaś z ekip remontowych coś przecięła i w ciągu najbliższych godzin nie będzie prądu. Albo i przez cały dzień. Kto kurwa majstruje przy kablach w deszczową pogodę?! Chuj, nigdy nie zrozumie ludzi. Kiedy koło dwunastej, bez ani odrobiny snu, wszystko było naprawione. Znaczy się, uszkodzenia w barze oczywiście. Fell postanowił się zdrzemnąć na chwilę.
Ale nie mógł spać.
Kurwa.
Bar będzie dzisiaj działał, ale co zrobić z brakiem prądu? …
-Trzeba będzie dzisiaj jednak zamknąć bar z powodu awarii… - rzucił Grillby koło szesnastej.
-Nie, nie, nie. Otworzymy go.
-Jak chcesz to zrobić bez prądu?
-…. Wiesz, mam pomysł – I miał, oczywiście, że miał. Fell posiadał jeden z tych zmysłów, który sprzedałby nawet zegar z jedenastoma godzinami, albo kalendarz z dziesięcioma miesiącami jako unikatowy i jedyny w swoim rodzaju. Tego wieczora bar był otwarty. Klimatu dodawały porozstawiane wszędzie świeczki, do tego chodzące płomyczki jakie przysłał Grillby z Underswapa, które usługiwały klientom. Fell nie pozwoli, aby jakiś głupi pech nie pozwolił mu otworzyć baru! … Tylko po chuj Undyne znowu przyszła z Mettatonem?
Trzeci dzień nie był lepszy. Prąd był, ale zabrakło wody. Tak dla odmiany. Obsługa nie była zła, ale jak sprzątnąć bar? Czwartego dnia… nikt nie przyszedł. Piątego też. Szóstego…
Szóstego postanowił coś z tym zrobić, nie wierzył w pecha. W każdym razie nie takiego spowodowanego olaniem jakiejś wrednej staruchy, która go stalkowała, ale… Po kilku dniach naprawdę ciężkiej pracy i kilku kiedy nie działo się kompletnie nic w pracy. A nic to bardzo źle – zwłaszcza kiedy prowadzi się własny bar – postanowił spróbować tego co przyszło mu do głowy. A co nie było do końca racjonalne. Przynajmniej tak myślał. Oczywiście, nic nie powiedział Grillbiemu. Dnia siódmego Bóg odpoczywał, więc oboje wczesnym rankiem postanowili, że dzień przerwy przyda się im obojgu. Klasyk postanowił wybrać się na spacer do parku z psem i Curlym, zaś Fell poszedł swoimi drogami.
Cały czas wmawiając sobie, że to co robi to totalna głupota, wrócił na miejsce gdzie wcześniej spotkał cygankę. No i jej nie było. Nie trudno się domyślić. Odpalił papierosa siadając na ławce i założył nogę na nogę. Potrafił być cierpliwy. Ba. Bardzo cierpliwy, zwłaszcza kiedy w grę wchodziło coś czego chciał. A chciał odpowiedzi. Jeżeli pech nie minie po spotkaniu z cyganką, nikt się o tym nie dowie, a on wyprze to wspomnienie z pamięci. Jeżeli jednak pech minie, potraktuje to jako zbieg okoliczności i tez wyprze to z pamięci, z tą różnicą, że pech minie. No i nikt się nie dowie. Bo nikt wiedzieć nie musi, prawda? Prawda.
Tak myślał i sobie wmawiał. Minęła godzina, potem dwie, potem trzy. Było już dobrze kilkanaście minut po południu i zbliżała się pora obiadowa, kiedy postanowił wstać z ławeczki i jej poszukać. Ale gdzie zacząć? Na rynku? Nie było jej tam. Gdzie zazwyczaj czają się staruchy? … Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę jak mało wie o otaczającym go świecie. Niby mieszka już z ludźmi od kilku lat, ale tak na dobrą sprawę nie wychylał się z baru przez cały ten czas i interesowały go sprawy tylko związane z jego przedsiębiorstwem. Dlatego chodził bez celu po pobliskich uliczkach łudząc się, że może za rogiem będzie stała ta starucha! Ale ani razu jej nie znalazł.
Kiedy słońce zaszło, zaś powietrze zrobiło się zimniejsze, postanowił zawiesić na dzisiaj poszukiwania. Może jutro przed pracą? Albo po prostu porzuci ten pomysł i spróbuje przeczekać burzę. Wsadził ręce do kieszeni i odpalił kolejnego papierosa.
-Jesteś zmartwiony – usłyszał przyjemny kobiecy głos. Przystanął i podniósł wzrok. Młoda, zgrabna i ponętna cyganeczka, miała skrzyżowane ręce na piersi i cwany uśmiech na twarzy. – Coś nie idzie po twojej myśli Grillby? – Coś w jej głosie było… znajomego. Otworzył szerzej oczy. – Mówiłam, że trzeba zapłacić za wróżbę – Wszelkie wątpliwości zniknęły.
Czy zapłacił? Owszem. Cena nie była zbyt wysoka. Cokolwiek. Zapłacił pocałunkiem. Sam nie wiedział dlaczego cieszył się na jej widok. Ale w momencie kiedy ją pochwycił kładąc ręce na jej biodrach i złączył swoje wargi z jej poczuł, jak cały pech go opuszcza.
Co znaczyła wróżba, tego się nie dowiedział, ale kolejnego dnia kiedy otworzył bar nie wydarzyło się nic złego. Znaczy się nic złego w takim znaczeniu.
-Może powróżyć? – usłyszał głos koło siebie. To jakaś starucha. Niska, zgarbiona z obwisłym cycem i wielką brodawką na brodzie, z której wyrastało kilka włosów, niczym pajęcze odnóża.
-Nie. – Prosta, krótka komenda.
-A może jednak? – nalegała kobieta, zadzierała wysoko głowę, aby spojrzeć na niego. W swojej zgiętej posturze sięgała mu zaledwie do torsu.
-A może jednak nie? – czy ona za nim idzie? Cholera, idzie za nim. Spojrzał przez ramię skręcając jednocześnie w boczny chodnik. – Powiedziałem, nie. Mam to przeliterować? – warknął zatrzymując się pod barem.
-Coś czuję, że się mylisz, Grillby. – Poczuł jak okulary delikatnie zsuwają mu się z nosa, więc je szybko poprawił. Zna jego imię? Cóż… nie powinno go to jakoś zaskoczyć, ale przywykł już do tego, że wszyscy nazywają go Fell, albo inaczej. Wszystko po to by odróżnić go od klasyka.
-Dobra, ale szybko, mam mało czasu. – wsadził ręce do kieszeni marynarki. Stara cyganka wyciągnęła z kieszeni czarnej kiecki talię kart. Zwykłych, takich jakie używał do gry w pokera. Potasowała je na jego oczach i rozłożyła. Wyciągnął jedną. Czwórka kier. Cyganka ją zabrała i spojrzała z uwagą. Lecz nic nie mówiła – I?
-Za wróżbę należy się opłata.
-Zapomnij – warknął chwytając za klamkę baru.
-Nie igraj z magią – pogroziła mu uśmiechając się – Jakaś skromna kwota, zapłata, cokolwiek, za wróżbę.
-Spadaj – mruknął. Magia, też mu coś. Jeszcze jakby wierzył w ten rodzaj magii który próbuje mu wmówić. Nie dał jej dokończyć, po prostu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
-Spóźniłeś się. – Grillby stał już za barem, gotowy na kolejny wieczór pracy. W środku znajdowało się już kilka osób jakie potwór kojarzył, kilka jakich nawet znał imiona i kilka nowych, którzy stali przy szynku wpatrzeni w menu zastanawiając się co wybrać. Fell nic nie odpowiedział, jego spojrzenie mówiło wiele. Był zły i zmęczony.
Ten wieczór nie był jednak łaskawy. Zazwyczaj było wiele do roboty, nawet we dwóch nie mieli co narzekać na nudę. Interes się kręcił. Lecz tak jakby… więcej wypadków? Coś się stłukło. Coś pękło. Zabrakło piwa studenckiego, zaś oboje mieli problemy z jednoczesnym zamontowaniem nowej baryłki i obsługiwaniem klientów. Lecz to nie wszystko. To dałoby się przeżyć, prawda? Curly wzbudził zainteresowanie kilku ludzi, którzy traktowali go jak jakąś zabawkę, a nie żywą istotę, dlatego po drugiej interwencji Grillbiego trzeba było malca odesłać na górę. Kelnerka jaką zatrudnili na pół etatu zachorowała, więc nie było pomocnych rąk do pracy przy wodzie… G się zbełtał na stół, Pink rozwalił krzesełko, Undyne przybyła rozrzucając wszędzie krewetki i jakby tego było mało, koło północy Mettaton postanowił wszystkich „zaszczycić” swoją obecnością. Tak więc po podłodze walały się już nie tylko krewetki, ale i płatki róż. Wyobrażacie sobie zestawienie Mettatona i Undyne? A jak do tego dodać jeszcze Osiołka, Kota, kilka ludzi, kilku myśliwych którym trzeba było tłumaczyć zasady, że do baru broni wnosić nie wolno. A i koń wpadł. Nie pytajcie. Gadający koń. Nic Fella już nie zdziwi. Wisienką na torcie było pojawienie się Yoshikiego. Fell miał wrażenie, że cały wszechświat ze wszystkimi uniwersami zawziął się na niego. Brakuje jeszcze tylko jakiejś bitwy i …
-…to mój keczup! – no i masz ci los.
-Co za pechowy dzień…- mruknął Grillby zamykając drzwi baru nad ranem za ostatnim klientem. Fell spojrzał tylko na niego wyraźnie zdegustowany. Dzisiaj był naprawdę męczący dzień w pracy, a jeszcze trzeba sprzątnąć bałagan przed jutrem. Wyciągnął z kieszeni telefon. Rozładowany? No cóż…
-Daj mi komórkę – podszedł do klasyka, który otworzył szerzej oczy jak wyciągnął z kieszeni rozbity aparat. Ale kiedy? Dobrze, podładuje się ten i zadzwoni się do ekipy naprawczej. No i sprzątającej. Taki przynajmniej był plan… Ładowarka okazała się też nie działać, a kiedy już coś się połączyło, zabrakło prądu w całym barze. Jakaś z ekip remontowych coś przecięła i w ciągu najbliższych godzin nie będzie prądu. Albo i przez cały dzień. Kto kurwa majstruje przy kablach w deszczową pogodę?! Chuj, nigdy nie zrozumie ludzi. Kiedy koło dwunastej, bez ani odrobiny snu, wszystko było naprawione. Znaczy się, uszkodzenia w barze oczywiście. Fell postanowił się zdrzemnąć na chwilę.
Ale nie mógł spać.
Kurwa.
Bar będzie dzisiaj działał, ale co zrobić z brakiem prądu? …
-Trzeba będzie dzisiaj jednak zamknąć bar z powodu awarii… - rzucił Grillby koło szesnastej.
-Nie, nie, nie. Otworzymy go.
-Jak chcesz to zrobić bez prądu?
-…. Wiesz, mam pomysł – I miał, oczywiście, że miał. Fell posiadał jeden z tych zmysłów, który sprzedałby nawet zegar z jedenastoma godzinami, albo kalendarz z dziesięcioma miesiącami jako unikatowy i jedyny w swoim rodzaju. Tego wieczora bar był otwarty. Klimatu dodawały porozstawiane wszędzie świeczki, do tego chodzące płomyczki jakie przysłał Grillby z Underswapa, które usługiwały klientom. Fell nie pozwoli, aby jakiś głupi pech nie pozwolił mu otworzyć baru! … Tylko po chuj Undyne znowu przyszła z Mettatonem?
Trzeci dzień nie był lepszy. Prąd był, ale zabrakło wody. Tak dla odmiany. Obsługa nie była zła, ale jak sprzątnąć bar? Czwartego dnia… nikt nie przyszedł. Piątego też. Szóstego…
Szóstego postanowił coś z tym zrobić, nie wierzył w pecha. W każdym razie nie takiego spowodowanego olaniem jakiejś wrednej staruchy, która go stalkowała, ale… Po kilku dniach naprawdę ciężkiej pracy i kilku kiedy nie działo się kompletnie nic w pracy. A nic to bardzo źle – zwłaszcza kiedy prowadzi się własny bar – postanowił spróbować tego co przyszło mu do głowy. A co nie było do końca racjonalne. Przynajmniej tak myślał. Oczywiście, nic nie powiedział Grillbiemu. Dnia siódmego Bóg odpoczywał, więc oboje wczesnym rankiem postanowili, że dzień przerwy przyda się im obojgu. Klasyk postanowił wybrać się na spacer do parku z psem i Curlym, zaś Fell poszedł swoimi drogami.
Cały czas wmawiając sobie, że to co robi to totalna głupota, wrócił na miejsce gdzie wcześniej spotkał cygankę. No i jej nie było. Nie trudno się domyślić. Odpalił papierosa siadając na ławce i założył nogę na nogę. Potrafił być cierpliwy. Ba. Bardzo cierpliwy, zwłaszcza kiedy w grę wchodziło coś czego chciał. A chciał odpowiedzi. Jeżeli pech nie minie po spotkaniu z cyganką, nikt się o tym nie dowie, a on wyprze to wspomnienie z pamięci. Jeżeli jednak pech minie, potraktuje to jako zbieg okoliczności i tez wyprze to z pamięci, z tą różnicą, że pech minie. No i nikt się nie dowie. Bo nikt wiedzieć nie musi, prawda? Prawda.
Tak myślał i sobie wmawiał. Minęła godzina, potem dwie, potem trzy. Było już dobrze kilkanaście minut po południu i zbliżała się pora obiadowa, kiedy postanowił wstać z ławeczki i jej poszukać. Ale gdzie zacząć? Na rynku? Nie było jej tam. Gdzie zazwyczaj czają się staruchy? … Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę jak mało wie o otaczającym go świecie. Niby mieszka już z ludźmi od kilku lat, ale tak na dobrą sprawę nie wychylał się z baru przez cały ten czas i interesowały go sprawy tylko związane z jego przedsiębiorstwem. Dlatego chodził bez celu po pobliskich uliczkach łudząc się, że może za rogiem będzie stała ta starucha! Ale ani razu jej nie znalazł.
Kiedy słońce zaszło, zaś powietrze zrobiło się zimniejsze, postanowił zawiesić na dzisiaj poszukiwania. Może jutro przed pracą? Albo po prostu porzuci ten pomysł i spróbuje przeczekać burzę. Wsadził ręce do kieszeni i odpalił kolejnego papierosa.
-Jesteś zmartwiony – usłyszał przyjemny kobiecy głos. Przystanął i podniósł wzrok. Młoda, zgrabna i ponętna cyganeczka, miała skrzyżowane ręce na piersi i cwany uśmiech na twarzy. – Coś nie idzie po twojej myśli Grillby? – Coś w jej głosie było… znajomego. Otworzył szerzej oczy. – Mówiłam, że trzeba zapłacić za wróżbę – Wszelkie wątpliwości zniknęły.
Czy zapłacił? Owszem. Cena nie była zbyt wysoka. Cokolwiek. Zapłacił pocałunkiem. Sam nie wiedział dlaczego cieszył się na jej widok. Ale w momencie kiedy ją pochwycił kładąc ręce na jej biodrach i złączył swoje wargi z jej poczuł, jak cały pech go opuszcza.
Co znaczyła wróżba, tego się nie dowiedział, ale kolejnego dnia kiedy otworzył bar nie wydarzyło się nic złego. Znaczy się nic złego w takim znaczeniu.
Yumi może Glitchtale s2 przetłumaczysz taki mój pomysł :b
OdpowiedzUsuńMam pytanie: będziesz robiła opisy au deltarune jak undertale? Choć dla mnie to trochę średnie bo póki co au typu deltaswap i deltafell niczym się nie wyróżniają :T
OdpowiedzUsuńNie wiem, zobaczę.
UsuńNie rozumiem tego... ;-; wytłumaczy mi ktoś o co tu biega...? i dlaczego miał zapłacić akurat pocałunkiem a nie pieniędzmi? pieniądze tej staruszce przydałyby się bardziej niż pocałunek od szkieleta... no ale ja bym nie pogardziła... XD
OdpowiedzUsuńNie wiem czy ty tak serio, jednak przeczytaj to jeszcze raz dokładnie. Bo ja nie wiem gdzie tam był całujący się szkielet.
Usuń*Face palm* Proszę cię nie myl Grillby'ego z Sans'em
Usuńprzecież masz podany opis postaci przytoczę teraz jedną z linijek tego opisu
,,Ludzie instyktownie unikali ognia dlatego nic dziwnego że choć kilka osób stało nikt nie chciał usiąść koło niego".
Faktycznie ciężko czyta, miło że autorka nas ostrzegła że "próbowała" przebić brak weny...
OdpowiedzUsuń