- Damy radę. Musimy - powiedziałaś. Spojrzałaś na Sansa. - Zostało nam niewiele czasu
- Masz rację - odrzekł Sans. - Ta polana powinna być niedaleko. Musimy dalej szukać. Na pewno ją znajdziemy - uśmiechnął się lekko Sans.
Podniosłaś wzrok znad Sansa. Dostrzegłaś światełko między drzewami.
W oddali. Między drzewami. Słabe, a jednak.
Przerwaliście kłótnie i podążyliście za nim jak zahipnotyzowani.
…
Szliście tak z dobre dziesięć minut.
Przed wami ukazała się otwarta przestrzeń. Ziemia porośnięta była jaskrami, które mieniły się w blasku księżyca.
Spike miał rację. Jeden z nich był zupełnie inny. Większy.
- Witajcie – Po polanie rozległ się dziwny dziecięcy głosik. - Trochę wam zajęło dotarcie tutaj - Nie potrafiliście zlokalizować jego źródła. Dla bezpieczeństwa zbliżyłaś się do Sansa. - Idiotko! Patrz, gdzie leziesz!
Odskoczyłaś zaskoczona. O mały włos nie upadłaś.
Oko Sansa znowu zabłysło błękitem. Stanął przed tobą.
- Kim jesteś? -zapytał w przestrzeń.
- Spójrz w dół! Pusty łbie! - ponownie ten dziecięcy głos. Zrobiliście tak jak wam kazał i ujrzeliście naburmuszonego jaskra. - Gratuluję! Medal dla największych idiotów wędruje do waszej dwójki!
- Kim... Czym jesteś? - zapytałaś, kucając, aby przyjrzeć się gadającemu kwiatkowi.
- Może trochę szacunku - powiedział, prostując łodygę. - W końcu tylko ja mogę odpowiedzieć na wasze pytania.
- Skąd ty.. - zaczął Sans, jednak kwiatek nie pozwolił mu dokończyć.
- Bądź już cicho. To się robi nudne - odparł. - Czemu za każdym razem mówisz to samo? - powiedział bardziej do siebie niż do was.
Postanowiliście milczeć. Nie chcieliście w żaden sposób ponownie zdenerwować kwiatka, nawet jeśli gadał dziwne rzeczy.
- No, dalej. Czekacie na zaproszeni? Pytajcie - popędzał wasz kwiatek. Sans usiadł obok ciebie.
- Kim jesteś? - zapytałaś ponownie.
Kwiatek wzruszył listkami, wzdychając ciężko.
- Flowey - powiedział. - Kolejne pytanie. Szybko. Nie mam ochoty się powtarzać.
- Szukamy rozwiązania, aby przełamać nasze klątwy... - zaczął Sans.
-Taaaa... Ty śpisz, ona nie ma uczuć - machnął lekceważąco listkiem Flowey. - Przejdź do sedna.
Musieliście czegoś się dowiedzieć. Woleliście już pomęczyć się chwilę z nim pomęczyć.
- Jakie jest rozwiązanie? - zapytałaś. - Jak je przełamać?
- To proste. Ty się zakochaj, a on zje jabłko - odparł już spokojniej Flowey.
- To już wiemy, ale czy jest coś innego? Łatwiejszego? - dopytywałaś.
- Eh... - kwiatek machnął listkiem. A potem uśmiechnął się. - Ono jest bliżej niż myślicie.
- Co masz na myśli? - Teraz to Sans postanowił przejąć pałeczkę.
- I tak dalsza część rozmowy nie ma sensu - powiedział kwiatek, odwracając się od was. - I tak zawsze kończy się tak samo - powiedział, a potem wszedł w ziemię.
- Hej! Czekaj! - krzyknął za nim Sans. - O co ci chodzi? Jak tak samo?
Próbowaliście jeszcze znaleźć tego kwiatka, niestety zapadł się pod ziemię. Dosłownie. Nie mogliście dostać bardziej pokrętnej odpowiedzi. Żadne z was nie wiedziało o co chodzi.
Nawet nie zauważyliście, gdy zaczynało świtać.
Na horyzoncie dojrzeliście zarys zamku. Uznaliście, że to pora już wracać.
Jakoś nie zastanawialiście się jakim cudem krążyliście wokół zamku i wcześniej go nie zauważyliście.
Westchnęłaś ciężko. Dalej nic nie wiedzieliście, a został wam tylko dzień. Dzisiaj są twoje urodziny.
- Stój - powiedział Sans. Spojrzałaś na niego. Oparł się o drzewo. Podeszłaś do niego. Jego oddech był coraz cięższy. Wyglądało to inaczej niż wcześniejsze napady. Sans osunął się na ziemię. - Nie - powiedział, a potem zasnął.
Nie wiedziałaś co masz w tej chwili robić.
Zaczęłaś krzyczeć. Wołać o pomoc.
Na szczęście odciecz przybyła. Zza drzew wyszedł Asriel. Kiedy tylko cię zobaczył, podbiegł do ciebie. Pytał co się stało. Dlaczego tu jesteś. Ale nie potrafiłaś wydusić z siebie ani jednego słowa. Twój brat zdjął pelerynę, a potem cię nią okrył.
…
- Medycy nie potrafią wyjaśnić tej śpiączki - powiedział do ciebie król. - Ani dziwnego symbolu na jego piersi. - Asgore podszedł do ciebie. Siedziałaś na krześle, obok łóżka Sansa. - Proszę powiedz mi o co chodzi - dokończył Asgore, kładąc ci rękę na kolano.
Spojrzałaś na swojego ojca. Jego twarz. Wyglądał na naprawdę zmęczonego. Nic dziwnego. Tą kolejną nocną wyprawą napędziłaś im niezłego stracha. Gdyby nie Alphys, która powiedziała, że nikt cię nie porwał i tylko ona stoi za uśpieniem strażników. Asgore był gotowy wysłać wojsko, aby przetrząsnęło każdy najmniejszy zakamarek królestwa.
Papyrus stał bok króla. Również uważnie cię obserwując, czekając na wyjaśnienia jak reszta. Asriel. Toriel.
Musiałaś podjąć decyzję. Decyzję, która może zmienić wszystko. Każda z nich niesie swoje konsekwencje, z którymi będziesz musiała zmierzyć się sama.
- Masz rację - odrzekł Sans. - Ta polana powinna być niedaleko. Musimy dalej szukać. Na pewno ją znajdziemy - uśmiechnął się lekko Sans.
Podniosłaś wzrok znad Sansa. Dostrzegłaś światełko między drzewami.
W oddali. Między drzewami. Słabe, a jednak.
Przerwaliście kłótnie i podążyliście za nim jak zahipnotyzowani.
…
Szliście tak z dobre dziesięć minut.
Przed wami ukazała się otwarta przestrzeń. Ziemia porośnięta była jaskrami, które mieniły się w blasku księżyca.
Spike miał rację. Jeden z nich był zupełnie inny. Większy.
- Witajcie – Po polanie rozległ się dziwny dziecięcy głosik. - Trochę wam zajęło dotarcie tutaj - Nie potrafiliście zlokalizować jego źródła. Dla bezpieczeństwa zbliżyłaś się do Sansa. - Idiotko! Patrz, gdzie leziesz!
Odskoczyłaś zaskoczona. O mały włos nie upadłaś.
Oko Sansa znowu zabłysło błękitem. Stanął przed tobą.
- Kim jesteś? -zapytał w przestrzeń.
- Spójrz w dół! Pusty łbie! - ponownie ten dziecięcy głos. Zrobiliście tak jak wam kazał i ujrzeliście naburmuszonego jaskra. - Gratuluję! Medal dla największych idiotów wędruje do waszej dwójki!
- Kim... Czym jesteś? - zapytałaś, kucając, aby przyjrzeć się gadającemu kwiatkowi.
- Może trochę szacunku - powiedział, prostując łodygę. - W końcu tylko ja mogę odpowiedzieć na wasze pytania.
- Skąd ty.. - zaczął Sans, jednak kwiatek nie pozwolił mu dokończyć.
- Bądź już cicho. To się robi nudne - odparł. - Czemu za każdym razem mówisz to samo? - powiedział bardziej do siebie niż do was.
Postanowiliście milczeć. Nie chcieliście w żaden sposób ponownie zdenerwować kwiatka, nawet jeśli gadał dziwne rzeczy.
- No, dalej. Czekacie na zaproszeni? Pytajcie - popędzał wasz kwiatek. Sans usiadł obok ciebie.
- Kim jesteś? - zapytałaś ponownie.
Kwiatek wzruszył listkami, wzdychając ciężko.
- Flowey - powiedział. - Kolejne pytanie. Szybko. Nie mam ochoty się powtarzać.
- Szukamy rozwiązania, aby przełamać nasze klątwy... - zaczął Sans.
-Taaaa... Ty śpisz, ona nie ma uczuć - machnął lekceważąco listkiem Flowey. - Przejdź do sedna.
Musieliście czegoś się dowiedzieć. Woleliście już pomęczyć się chwilę z nim pomęczyć.
- Jakie jest rozwiązanie? - zapytałaś. - Jak je przełamać?
- To proste. Ty się zakochaj, a on zje jabłko - odparł już spokojniej Flowey.
- To już wiemy, ale czy jest coś innego? Łatwiejszego? - dopytywałaś.
- Eh... - kwiatek machnął listkiem. A potem uśmiechnął się. - Ono jest bliżej niż myślicie.
- Co masz na myśli? - Teraz to Sans postanowił przejąć pałeczkę.
- I tak dalsza część rozmowy nie ma sensu - powiedział kwiatek, odwracając się od was. - I tak zawsze kończy się tak samo - powiedział, a potem wszedł w ziemię.
- Hej! Czekaj! - krzyknął za nim Sans. - O co ci chodzi? Jak tak samo?
Próbowaliście jeszcze znaleźć tego kwiatka, niestety zapadł się pod ziemię. Dosłownie. Nie mogliście dostać bardziej pokrętnej odpowiedzi. Żadne z was nie wiedziało o co chodzi.
Nawet nie zauważyliście, gdy zaczynało świtać.
Na horyzoncie dojrzeliście zarys zamku. Uznaliście, że to pora już wracać.
Jakoś nie zastanawialiście się jakim cudem krążyliście wokół zamku i wcześniej go nie zauważyliście.
Westchnęłaś ciężko. Dalej nic nie wiedzieliście, a został wam tylko dzień. Dzisiaj są twoje urodziny.
- Stój - powiedział Sans. Spojrzałaś na niego. Oparł się o drzewo. Podeszłaś do niego. Jego oddech był coraz cięższy. Wyglądało to inaczej niż wcześniejsze napady. Sans osunął się na ziemię. - Nie - powiedział, a potem zasnął.
Nie wiedziałaś co masz w tej chwili robić.
Zaczęłaś krzyczeć. Wołać o pomoc.
Na szczęście odciecz przybyła. Zza drzew wyszedł Asriel. Kiedy tylko cię zobaczył, podbiegł do ciebie. Pytał co się stało. Dlaczego tu jesteś. Ale nie potrafiłaś wydusić z siebie ani jednego słowa. Twój brat zdjął pelerynę, a potem cię nią okrył.
…
- Medycy nie potrafią wyjaśnić tej śpiączki - powiedział do ciebie król. - Ani dziwnego symbolu na jego piersi. - Asgore podszedł do ciebie. Siedziałaś na krześle, obok łóżka Sansa. - Proszę powiedz mi o co chodzi - dokończył Asgore, kładąc ci rękę na kolano.
Spojrzałaś na swojego ojca. Jego twarz. Wyglądał na naprawdę zmęczonego. Nic dziwnego. Tą kolejną nocną wyprawą napędziłaś im niezłego stracha. Gdyby nie Alphys, która powiedziała, że nikt cię nie porwał i tylko ona stoi za uśpieniem strażników. Asgore był gotowy wysłać wojsko, aby przetrząsnęło każdy najmniejszy zakamarek królestwa.
Papyrus stał bok króla. Również uważnie cię obserwując, czekając na wyjaśnienia jak reszta. Asriel. Toriel.
Musiałaś podjąć decyzję. Decyzję, która może zmienić wszystko. Każda z nich niesie swoje konsekwencje, z którymi będziesz musiała zmierzyć się sama.
0 komentarze:
Prześlij komentarz