Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta,
które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się
do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z
naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało
miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz -
co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem: ♠
SPIS TREŚCI:
Rozdział V (obecnie czytany) // Twój punkt widzenia
Rozdział VI // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Rozdział VI // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Słońce brutalnie wdarło się do jego pokoju przez
okno i jak zawsze zaświeciło mu prosto w oczy. Warknął kręcąc
się po łóżku szukając poduszki, chciał przystawić ją sobie
pod twarz, ale ... ah no tak, dał jej ją. Wiercił się jeszcze
chwilę starając ułożyć się jakoś wygodnie, aż w końcu poddał
się i usiadł na materacu. Ugh, nienawidził pracować w niedzielne
poranki. Cholera, nienawidził pracy w każde poranki.
No, ale miał dzisiaj aż półgodzinną przerwę
obiadową. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie pamiętać o tym,
że mają się spotkać. Wstał i przeciągnął się, pozwolił aby
jego kręgosłup lekko strzelił i ubrał na siebie sklepowy fartuch,
następnie udał się do kuchni. Wyglądała nadal jak worek
kartofli, postanowił więc jej nie przeszkadzać. Też będzie musiała iść do pracy, ale był przekonany, że nie aż tak wcześnie
jak on.
Włączył ekspres do kawy, a następnie stanął w
rogu. Więc ostatnia noc przynajmniej dała mu kilka wskazówek. Will
to dupek, zdecydowanie. Będzie z nim jakiś poważniejszy problem.
No i dał sobie jeszcze jakże pomocną i praktyczną radę w tym
cholernym dzienniku „wybierz swoją drogę”. Oczywiście, miał
wielką ochotę przekręcić kilka stron do przodu by zebrać więcej
informacji... ale po co?
Musiał mieć
powód, naprawdę ważny. Powinien przestrzegać własnych zasad,
które nie pojawiły się przez zwykłą fanaberię. Chce siebie ustrzec przed
zniszczeniem czegoś, co na bank jest bardzo ważne. Ustalił takie
chujowe reguły i wypadałoby się ich trzymać. Przeniósł daty do
swojego telefonu i ustalił alarmy odpowiednio wcześniej. Postanowił
też, że będzie bawił się notesem rzadziej niż normalnie. Lepiej
nie kusić losu.
Usłyszał warknięcie dobiegające z pokoju, zdał
sobie sprawę z tego, że ich gość właśnie wstał. Czas podrażnić
tygrysa. Przemknął obok pijanego burrito i pochylił
się nad nią.
-dzień dobry, słońce – zabrzmiał może nawet
za miło. Otworzyła powoli oczy, krzywiąc usta w grymasie
niezadowolenia – jak się czujesz?
-Jak trup. Powiedz mamie, że ją kocham i chcę
wiązankę lilii na swoim grobie – mruknęła. Sans zachichotał.
-zgoda. chcesz śniadanie? - był już w kuchni
grzebiąc po szafkach. Przytaknęła.
-Tak, jak zaraz czegoś nie zjem to mój brzuch się
zbuntuje przeciw mnie.
To już tego nie zrobił? Rzuci
poduszką.
-to już tego nie zrobił? - zapytał, szybko rzuciła w niego poduszką.
-Sans! Za wcześnie na to! Błagam! - krzyknęła
– O mój Boże, moja głowa. Ała! Powiedziałabym ci, co to za
uczucie ale boję się, że zrobisz z tego kolejny kawał.
Jesteś pewna, że to nie jest globulus? Skrzywi się, poczuje się zdradzona.
-albo przyniosę ci aspirynę
-Ryzyko jest
zbyt wielkie. Będę cierpieć w milczeniu, jako więzień twoich
sucharów – westchnęła dramatycznie. Nie mógł powstrzymać się
od suszenia zębów.
-znaj mą łaskawość. zaraz ci przyniosę tabsa, a
potem zrobię nam coś do żarcia – uśmiechnął się do niej i
poszedł do łazienki. Otworzył szafkę nad umywalką i rozejrzał się
po niej. Była praktycznie pusta, całe szczęście miał opakowanie tabletek przeciwbólowych (aspiryna działała na niego tak jak na
ludzi), no i pastę do zębów oraz kilka innych łazienkowych
szpargałów. Wziął kilka tabletek nie wiedząc jak dawkują ją
ludzie, chwycił za szklankę i nalał do niej wody.
Podał jej lek i naczynie, wzięła je z
wdzięcznością. Usiadła na kanapie i najszybciej jak się dało
połknęła go. Potem zamarła na chwilę. Zerknęła na niego, po jej
wyrazie twarzy widać było, że czuje się zawstydzona.
-Czy zrobiłam z siebie kompletną dupę wołową
wczoraj? - zapytała nagle spodziewając się najgorszego. Zaśmiał
się.
-poza wprowadzeniem papyrusa w fantastyczny świat
ludzkich rozstrojów żołądka? nie.
-Żadnych nocnych spowiedzi? Czy głośnego karaoke?
- uniósł brwi. Nocne spowiedzi? Był ciekawy co takiego miałaby
do wyznania.
-podwójne nie. zachowywałaś się przyzwoicie. -
Szkoda, serio. Pomyślał. Wtedy na chodniku wyglądała tak, jakby
weszła w niezłe gówno. Może ma kłopoty? Nie, to nie wyglądało
na to jakby miała jakieś kłopoty. Sans szybko założył na siebie
leniwy uśmiech, aby się niczego nie domyśliła – no już, zrobię
nam naleśniki
-Brzmi smakowicie. - powiedziała wyskakując
spod koca. Wzięła szklankę ze sobą i położyła ją na ladzie, a
potem usiadła na krześle przy stole. Wziął naleśniki w proszku,
a potem butelkę, wsypał tam zawartość i dolał wody. Chryste,
gdyby Papyrus mógł mnie teraz zobaczyć...
-chciałem podziękować za to co zrobiłaś
wczoraj – powiedział nagle, rozgrzewając patelnię.
-Za to, że zarzygałam
pół chodnika? Gdybym wcześniej wiedziała, że masz taki fetysz...
- wywrócił oczami
-oh zamknij się, wiesz co mam na myśli. naprawdę
pomogłaś papyrusowi. to wiele dla mnie znaczy. dla nas. rozumiesz.
- powiedział szybko, zaczął trząść butelką. Zerknęła na
niego wyraźnie zmieszana.
-Serio...?
-co? - wyszczerzył się – są świetne. no i
szybkie w robieniu
-Niby racja... - podparła głowę ręką - Nie będę
narzekać, darmowe żarcie to dobre żarcie.
Podał naleśniki, była zadowolona, póki nie wzięła
pierwszego gryza, jedno spojrzenie na nią i wiedział już wszystko.
Nie wziął tego do siebie, poza tym była nad wyraz grzeczna.
Starała się zjeść najszybciej jak się dało robiąc przy tym
minę, jakby jej smakowało. Każdy kęs musiała jednak przepijać
wielkim łykiem soku pomarańczowego. Nagle zaczęła mu się
przyglądać z zaciekawieniem jak skropił swoją porcję keczupem.
-O co biega z tym całym keczupem? - zapytała kręcąc
kawałkiem naleśnika na widelcu
-co masz na myśli mówiąc „o co biega”? smakuje
mi. - zabrzmiał niemalże urażony.
-Widać, że masz coś w rodzaju kubków smakowych
Sans. - mruknęła – Mówiliśmy kiedyś o jedzeniu i o rzeczach
jakie Ci smakują albo nie, ale za każdym razem kiedy widzę, że
coś jesz niszczysz to keczupem. Dlaczego?
-niszczę? wypraszam sobie panienko, to tylko ubogaca
smak – złapał za butelkę przyprawy – to rzadki heinz, zrobiony
ze specjalnie wyselekcjonowanych pomidorów z całego świata.
powinnaś spróbować – uśmiechnął się szeroko – poza tym
dobrze smakuje ze wszystkim. dlaczego ty dodajesz soli do każdej
potrawy? wychodzi na to samo. - zdał sobie sprawę, że to całkiem
dobre wytłumaczenie. Nie wszystko w jego życiu musiało posiadać
naukowe konotacje.
-Taaa, mówi się, że sól to biała śmierć,
ciekawe czym jest keczup
-eeeeeeeej!
-Morda! - wpakowała naleśnika do ust i go
przełknęła. – Chcę DWA koktajle owocowe!
-nie bądź chciwa. - powiedział kończąc potrawę.
Całkiem smaczne, jestem z siebie dumny. Wstał biorąc swój
i jej talerz by odłożyć do na blat.
-Sans, pozmywam. Nie martw się. - zaoferowała.
Odwrócił się by na nią spojrzeć.
-zgoda, nienawidzę zmywać – wzruszył ramionami –
no i się nie spóźnię – poprawił swój fartuch i wsunął stopy
w trampki, nigdy nie zwracał uwagi na sznurówki
-Miłego dnia w pracy, kochanie! - kiedy ją mijał
dała mu szybkiego cmoka. Potknął się, ale szedł dalej w kierunku wyjścia.
-do zobaczenia na przerwie – zamknął za sobą
szybko drzwi. Kurwa. Ciężko dyszał, czekał aż jego twarz wróci
do normalnego koloru. Dlaczego to wywołało na nim tak wielkie
wrażenie? Ona była tylko przyjacielem, sąsiadem, człowiekiem.
Zdecydowanie nie był dla niej atrakcyjny.
Prawda?
Nie. Pomyślał. To przez to że od dawna poświęca Ci swój pieprzony czas, to nowość dla ciebie.
To była prawda. Jej uwaga była czymś
niezwykle przyjemnym, no i to nieszkodliwe flirtowanie. Dlaczego
by
nie czerpać z tego radości? Wypuścił powietrze przez zęby i udał
się do pracy myśląc nad wszystkim. Nigdy za bardzo nie
flirtował z ludźmi, to nigdy nie kończyło się dobrze. Więc czy
to coś złego, że poflirtuje sobie z przyjaciółką? Ona
postrzegała go tak samo jak on ją. Zdecydowanie. To naprawdę miłe,
zdał sobie sprawę. Naprawdę ją lubił, całkiem bardzo. Nie dawał
sobie jednak żadnej nadziei, no bo bądźmy tutaj szczerzy –
szkielet i człowiek? Heh.
Błagam. Jak
tylko skręcił na rogu jego twarz lekko zajaśniała na niebiesko.
Jezu Chryste, dlaczego coś takiego przeszło mu przez głowę?
Trzymaj się swojego
gatunku, Sans.
No ale,
jaka ciekawa byłaby schadzka z człowiekiem? Chrząknął. Wielkie
dzięki, ale nie. Wszedł
do pracy, machając do kasjerów po drodze, zamknął się w
służbówce. Stał tan Ross rozmawiając z jakimś innym
pracownikiem.
-dobry ross – skinął głową
-Dobry Sans. Hej, chłopaki i ja wybieramy się
dzisiaj na kilka drinków, chcesz iść? - zapytał. Sans się
wyszczerzył.
-taa z przyjemnością! zjem tylko kolację z bratem,
jutro jego wielki dzień, ale wieczorem będę wolny. gdzie się
spotykacie?
-Nadal nie wiem, ale pewnie w Niner, gdzieś gdzie
będą puszczać mecz. Lubisz sport? - Sans wzruszył ramionami.
-niespecjalnie, ale wiem po co biegają za
piłką po boisku – Ross się zaśmiał – więc spoko, będę się
i tak dobrze bawił – jego szef przytaknął, Sans poszedł na
swoje stanowisko i zaczął pracować. Dzisiejszy dzień wydaje się
być całkiem fajny.
Pomijając drobny szczegół, że ktoś nazwał go
'demonem' praca mijała bez zarzutów. Ross był niezwykle uczulony
na rasizm, nawet jeżeli chodziło o klientów, więc liczba
incydentów powoli malała.
Upewnił się też, że wziął koktajl przed tym jak
poszedł do swojej przyjaciółki, czując się z tego powodu
niezwykle żywiołowo. Wszedł do sklepu, zadzwonił dzwonek nad jego
głową. Powiedziała mu wcześniej, że Piotra nie będzie, przez
większość czasu pracuje sama.
-Cześć! - krzyknęła wyraźnie zadowolona.
Zatrzymał się, czy cieszyła się z tego powodu, że go widzi? Masz
jej koktajl.
-cześć, kupiłem dla waszej wysokości upragniony
koktajl owocowy – podał jej go, a ona wzięła go tak jakby był
to najcenniejszy skarb
-Chwała ci. Chwała twej duszy. Jesteś
najcudowniejszą osobą stąpającą po świecie w tej chwili, niech
wsze istnienie kąpie się w blasku twej zajebistości. - ton jej
głosu wzrastał i opadał. Wzruszył ramionami lekko się śmiejąc.
-nic wielkiego. chcesz gdzieś wyskoczyć na przerwę
obiadową?
-Wyskoczyć? Nie mogę zostawić sklepu. Jestem tu
tylko ja. Zazwyczaj jem na tyłach, ale zaufaj mi, niczego ci tam nie
zabraknie – Sans skrzywił się lekko – Nie martw się.
Pomyślałam o tobie! - Weszła do jakiegoś pomieszczenia i narobiła
trochę hałasu, a kiedy wróciła miała w ręku dwa gorące kubki i
butelkę keczupu– Obiadek a'la _____. Może dostanę za nie jakąś
nagrodę. Sama nie wiem. - Uśmiechnęła się do niego leniwie, nie
mógł poradzić na to że niemal niezauważalnie powiększył mu się
uśmiech.
-łał, to wszystko dla mnie? nie musiałaś. ale ze
mnie szczęściarz – mruknął sarkastycznie. Wystawiła język.
Miał on ciekawy różowawy odcień.
-Ssij. Wsadzę to do mikrofali, niech nasz
pięciogwiazdkowy obiadek się odgrzeje. Chodź – poszedł za nią
i wszedł do pomieszczenia. Zaplecze, jak je nazywała było
w istocie niewielkim pokoikiem z dwoma metalowymi krzesełkami,
małym stolikiem na plastikowych nóżkach no i mikrofalówką. Na
ścianie wisiało kilka plakatów mówiących o prawach i obowiązkach
pracownika. Było całkiem przytulnie. Wzięła butelkę wody i
wlała ją do kubków, a następnie wstawiła posiłek do mikrofali i
włączyła ją.
-Jak było dzisiaj w pracy? - zapytała patrząc jak
kręci się jedzenie na tacy
-całkiem dobrze. tylko jedna osoba nazwała mnie
'piekielnym ścierwem'. wyraźnie zaczynam robić postępy.
-Ugh, serio? Ludzie powinni dać sobie spokój z tym
gównem – warknęła – To nie jest sprawiedliwe. - Sans słyszał
te słowa już kiedyś od niej, miała niebywale wyraźne podejście
do tego tematu - Następnym razem powinieneś mnie zawołać. Będę
tam w sekundę z moim ciosem staruszki z autobusu – uniósł
brew – Co, wątpisz w mój cios babuni z miejskiej 3?
-jestem pewny, że mogę sobie poradzić w
interakcjach z ludźmi, ale doceniam twoją propozycję – zaśmiał
się lekko. Mikrofala piknęła, dziewczyna wyciągnęła makaron i
podała mu jego porcję, oraz butelkę keczupu. Starał się stłumić
śmiech, więc ostatecznie prychnął.
-Co?
-rano mnie opierdoliłaś, że leję keczup na
naleśniki
-Taaaa i? - rzuciła wlewając wodę do kubka –
Wzięłam butelkę z lodówki nim poszłam do pracy, specjalnie dla
ciebie – wywróciła oczami
-hej uważaj bo sobie za dużo pomyślę – wypalił
i wycisnął przyprawę do kubka, a potem
zaczął mieszać kluchy widelcem. To naprawdę miało dobry smak, na swój sposób chciał aby też kiedyś spróbowała.
-To dobrze, mam nadzieję, że wiesz jak bardzo
kocham mieć cię przy sobie. - mruknęła, wciągnął gwałtowniej
powietrze słysząc jej słowa. Zakrztusił się przez chwilę jedną
kluską. Czuł się zawstydzony tym, jak wielkie wrażenie wywołały
na nim te słowa - Rany, zwolnij kolego, dobra?
-t...ta, pikantne! - zawołał, wachlując się.
Przyglądał się, jak jej twarz staje się niezwykle skupiona. W
jednej chwili znalazła się za nim i otoczyła go ramionami na
wysokości jego mostka. -co..? - tylko tyle mógł powiedzieć, nim
ona lekko ścisnęła go. Wtedy zdał sobie sprawę, że stara się
zastosować pierwszą ludzką pomoc w przypadku zakrztuszenia.
Spróbowała raz jeszcze, a on nie mógł poradzić nic na to, że
zaczął się śmiać.
-Co do kurwy...? - ton jej głosu wyrażał
jednocześnie zdenerwowanie i panikę
-nic mi nie jest! nic mi nie jest. - nadal się
śmiał. Odwróciła go tak, aby patrzył na nią. Jej twarz była
czerwona.
-Koleś! Myślałam że się dusisz! To nie było
zabawne! - krzyknęła. Przestał się śmiać zdając sobie sprawę
z tego, jak bardzo była zmieszana.
-nie, nie, nic mi nie jest. - Kurwa, wymyśl coś.
Rumienisz się kretynie - tak reaguję na pikantne potrawy.
zgaduję, że moja twarz zmieniła kolor tak jak ludzka
-Boże, taaa. Usłyszałam kasłanie, a ty
zrobiłeś się niebieski. Chryste. A więc tak wyglądasz jak zjesz
coś pikantnego?
-taaa, a ty robisz się niebieska kiedy się
dusisz?
-Zasadniczo. - oboje przytaknęli we wzajemnym
zrozumieniu
-dobrze wiedzieć, ale nie będę udawał, że
to nie było zabawne.
-Heh. Ta. - wróciła i chwyciła za kubek
makaronu. Widział, że czuje się zakłopotana.
-no i przysięgam, że nie dam ci o tym
zapomnieć przez kilka kolejnych tygodni
-No dajże spokój! Chciałam ocalić ci ŻYCIE!
- warknęła. Wzięła do buzi więcej klusek niż dało się
zmieścić. - Masz farta, że kupiłeś mi koktajl. Inaczej
skopałabym ci teraz dupsko.
-szczęściarz ze mnie – wywrócił oczami.
Zaśmiali się oboje, a potem w ciszy jedli posiłek, po jakimś
czasie Sans zapytał – a tobie jak minął dzień w pracy?
-Nie tak źle. Jesteś trzecią osobą jaka
dzisiaj przyszła. - rozsiadła się – Dziękuję za towarzystwo –
uśmiechnął się.
-żaden problem, kiedy tylko chcesz - odrzekł
zaskoczony szczerością swoich słów
-Zapamiętam to sobie. Niedziele mijają taaaak
wolno.
-mnie tam to nie przeszkadza. - odparł patrząc
na zegarek – wygląda na to, że moja przerwa się skończyła –
warknął przesadnie – rany, jestem taki wykończony
-Nie rozumiem dlaczego ty zawsze jesteś padnięty, a
twój brat nie – Sans zaśmiał się cynicznie. Gdyby wiedziała
co mam na sumieniu...
-cały ja.
dzięki za żarcie – tyle powiedział nie chcąc niszczyć fasady
-Oh, ej! Wieczorem – książkowa randka?
Zamarł. Randka?
-C...cóż nie RANDKA. Wiesz o co mi chodziło –
próbowała dobrać słowa. Oczywiście, że nie o randkę ci
chodziło... – Eh, pieprz się,
wiesz co miałam na myśli dupku. Nocka czytania. Klub książki.
Jakkolwiek chcesz to nazwać.
-klub książki brzmi kiepsko, no chyba że
mielibyśmy podobne koszulki z jakimiś nadrukami – powiedział
próbując pomóc jej wyjść z zakłopotania. Zaczęła się śmiać.
-O mój Boże. Tak. TAK! Jak te głupie koszulki
'trzymaj fason i pij wino'!
-osobiście bardziej podoba mi się ta z napisem
'kobieta jak wino im starsza tym lepsza' - zaczął poruszać
rytmicznie brwiami
-A potem zaczniemy kolekcjonować koty. Proszę.
Możemy kolekcjonować koty? Bądźmy starymi zgredami razem! -
zaśmiali się, a on skierował się w stronę drzwi.
-wpadnę jak tylko skończę pracę. do potem –
mrugnął jak zawsze i wyszedł. Skręcił za rogiem, a wtedy wpadł na
pomysł. Praca jest dla niej nudna, ale nie musi być, prawda?
Wyciągnął telefon z kieszeni i szedł dalej pisząc do niej
Sans: co mówi biolog kupując telewizor?
To głupie. Nie ma szans, aby ona odpi-
Ona: Nie mam pojęcia (nienawidzę cię btw)
Uśmiechnął się szerzej starając się odpisać najszybciej jak się da.
Sans: cytoplazma? (wiem, że nie)
To jedna z lepszych rzeczy na jaką wpadł od dawna.
Ona: Będziesz mnie pamiętał za 2 minuty?
Sans: uh, taaa
Ona: Puk puk
Sans: to mój tekst
Sans: kto tam
Ona: Ej! Nie pamiętasz mnie!
Zaśmiał
się cicho. Słyszał go już kiedyś? Pewnie tak, ale jakoś nigdy z
niego nie korzystał. Podobał mu się i zapamiętał aby kiedyś z
niego skorzystać. Wsadził telefon do kieszeni i nucąc coś pod
nosem wszedł do pracy.
Jak tylko znalazł się w środku przypomniał sobie,
że umówił się już z Rossem na nockę. Kurwa. Zaczął się
rozglądać za szefem w między czasie pracując i wysyłając
kolejne suchary do przyjaciółki. Kilka z nich było tak czerstwych,
że sucho w ustach się robiło. Po jakiejś godzinie w końcu
spotkał Rossa. Zaczepił go.
-hej ross – zaczął, mężczyzna spojrzał się na
niego
-Sans, co tam?
-więc, plany się zmieniły. mam wieczorem randkę.
- powiedział. Cóż, to tylko połowicznie prawda.
-Randkę?
- zapytał Ross unosząc brwi. Sans mógł powiedzieć, że szef
zachodzi teraz w głowę zastanawiając się z kim szkielet się
spotka (człowiek czy potwór?). Zdecydowanie nie chciał na to
odpowiadać.
-ta, totalnie o tym zapomniałem, będziesz miał coś
przeciwko jeżeli wpadnę innym razem? - zapytał, mając nadzieję
że Ross nie obrazi się. Czekał na deja vu, lecz to nie
przychodziło. On i Ross nigdy do tej pory nie byli przyjaciółmi.
-Spokojnie, nie martw się. Spotkamy się innym razem
– uśmiechnął się lekko. Sans odwzajemnił uśmiech i wrócił
do pracy. Nie zauważył, że i tym razem zadowolony nuci pod nosem jakąś
skoczną melodyjkę.
Sans czuł się dziwnie podekscytowany dzisiejszym
wypadem do domu jego przyjaciółki, nie był pewien dlaczego tak się
dzieje. To było tylko spotkanie – tak powiedziała. Ale rany,
znowu go zaprosiła na wspólne czytanie i tym razem nie weźmie ze
sobą pieprzonej książki z kawałami. Praca była ciężka. Wrócił
do domu później niż przypuszczał, chwycił za czytadło z półki
i wszedł do salonu.
-hej paps, idę do domu naszej przyjaciółki,
dobrze? - zapytał przypominając sobie, że jeszcze mu o tym nie
mówił
-BRZMI CUDOWNIE! OCZYWIŚCIE SANS, CIESZĘ SIĘ ŻE
SIĘ Z NIĄ ZAPRZYJAŹNIŁEŚ! CHCESZ ABY Z TOBĄ POSZEDŁ? - zapytał
się głosem pełnym troski. Sans był w impasie – nie chciał
powiedzieć swojemu bratu „nie”, ale jednocześnie chciał aby
był tylko ... on i ona.
-tylko jeżeli chcesz, będziemy czytać. wiesz, klub
książki i takie tam – powiedział machając podręcznikiem do
astronomii jai wziął wcześniej. Papyrus pogładził się po
brodzie i przez chwilę myślał. Potrząsł głową.
-NIE, DZIĘKUJĘ. ZOSTANĘ W DOMU I PRZYMIERZE
GARNITUR. MUSZĘ JUTRO WYGLĄDAĆ NALEŻYCIE, ABY ZAPREZENTOWAĆ SIĘ
Z NAJLEPSZEJ STRONY JAKO SUMIENNY PRACOWNIK! - Papyrus wyglądał na
zadowolonego, więc Sans uśmiechnął się
-zgoda, w razie czego dzwoń
-SANS, BĘDZIESZ ZALEDWIE KILKA KROKÓW DALEJ. NIC MI
SIĘ NIE STANIE – zaśmiał się cicho. Wziął bluzę z
kapturem (która wisiała na wieszaku) i udał się do domu swojej
przyjaciółki.
Zadzwonił dzwonkiem i czekał, przenosząc ciężar
ciała z nogi na nogę. Nic. Powinna już wrócić z pracy. Zadzwonił
raz jeszcze i raz nadal żadnej odpowiedzi. Zachodził myślami w
głowę. Zapomniała? Ostrożnie przystawił czaszkę do drzwi i
nasłuchiwał przez chwilę. Czy to ... lecąca woda? Przynajmniej mam pewność, że jest w domu. Pomyślał
i wyciągnął telefon, aby do niej napisać.
Sans: puk puk
Nie odpisała, westchnął. Oparł się o balustradę przed jej drzwiami i zaczął się zastanawiać, dlaczego się tym tak ekscytował? Pewnie dlatego, że nazwała to wcześniej randką, nawet jak oboje wiedzą, że to nie jest prawda.
Jezusie Chrystusie, Sans.
Jak często będziesz jeszcze o tym
myślał? To tylko spotkanie z przyjaciółką.
Spotkanie. Z.
Przyjaciółką. Będziecie czytać książki.
Po kilku
minutach jego telefon zawibrował.
Ona: Kto tam? (to ci się nigdy nie znudzi)
Sans: czy wpuścisz mnie do domu?
Może teraz zda sobie sprawę z tego, że stoi pod jej mieszkaniem. W jednej chwili drzwi się otworzyły, jej włosy były mokre. Wsadził ręce do kieszeni, książkę trzymał pod pachę.
-zastanawiałem się, kiedy otworzysz
-Przepraszam! Brałam prysznic! - pokazała na głowę.
Nie mógł poradzić na to, że zaczął przyglądać się jej
dokładniej.
-nic się nie stało – chrząknął lekko - nie
czekałem długo – pozwoliła mu wejść do środka.
-Błagam powiedz mi, że nie masz kolejnej pozycji z kawałami. Myślę, że znasz już wszystkie – Sans zaśmiał się
udając się na balkon
-niee, nie tym razem. wziąłem starą astronomiczną
książkę, którą mam już od jakiegoś czasu.
-Serio? - mrugnęła – Gwiazdy, gwiazdozbiory i
takie tam?
-też, planety, systemy gwiezdne, bla bla, nudne
rzeczy – był pewien, że nie będzie zainteresowana. Tak naprawdę
niewiele osób lubiło ten temat, a te co go lubiły uchodziły w
społeczeństwie... cóż, ono nie miało o nich pozytywnego zdania.
Nauczył się więc nie mówić za wiele o swojej pasji.
-To nie jest nudne. Stąd nie widać za dobrze
gwiazd. - mruknęła podając mu kubek, a potem usiadła wygodnie w
krzesełku, czekając aż on zajmie miejsce naprzeciwko – Cholera,
dorastałam w miejscu, gdzie gwiazdy widać cały czas – Sans upił
łyk herbaty
-musiało być fajnie. w podziemiu nie było gwiazd,
naturalnie – starał się panować na brzmieniem własnego głosu.
Po kiego jej o tym wszystkim mówi? – może właśnie dlatego lubię
je tak bardzo. nie mogę uwierzyć, że jest ich tam tak wiele,
poruszają się, zderzają, znikają, wirują, rodzą się... a to co
widzisz to tylko ich światło, a nie rzeczywistość – rozsiadł
się i popatrzył na lampki zwisające z jej balkonu, małe migoczące
światełka, jak te z podziemia. Milczała, ale wiedział, że go
słucha i z jakiegoś dziwnego powodu, mówił dalej. – pamiętam
jak zobaczyłem nocne niebo pierwszy raz, było absolutnie
zdumiewające – zaśmiał się słabo – a potem widziałem je
jeszcze raz i jeszcze raz i z czasem, zacząłem się zastanawiać...
Zacząłem się zastanawiać, czy jestem
przeklęty.
Przerwał wyrywając się z trybu zadumy i
popatrzył na nią.
- wybacz. gadam od rzeczy. ty będziesz czytać znowu
o wampirzym księciu? - zapytał jakby nigdy nic gładząc się po
tyle karku
-Wampirzym KRÓLU, tak na marginesie. Mów jak
chcesz. - była miła. Uśmiechnął się, czuł że jakoś dziwnie
jej na tym zależało, choć zdecydowanie nie są to historie o
jakich chciałaby wiedzieć
-nieee, już dobrze. może kiedyś. naprawdę mam
ochotę na trochę książki, wiesz? myślałem o tym od czasu
przerwy obiadowej
-Jak chcesz – westchnęła – ale gdybyś chciał
się kiedyś wygadać... - uśmiechnęła się słodko i porzuciła
temat. Oboje usadzili się wygodnie w krzesełkach i otworzyli
książki. Czas mijał, milczeli, sycąc się wzajemnym towarzystwem.
Po kilku godzinach, Sans usłyszał przedziwny
dźwięk. W pierwszej chwili myślał, że ktoś wyprowadził
zwierzaka na spacer, ale wtedy to coś zawarczało raz jeszcze. Co to
jest?
-to ty robisz te odgłosy? - zapytał ciekawy
-Jakie odgłosy?
-takie burblowanie.
-Ta, to mój brzuch. Jestem głodna – zaśmiała
się
-i to niby potwory są dziwne? - mruknął.
przypominając sobie jeden z jej komentarzy.
-Powinieneś wiedzieć, że ludzki układ pokarmowy
jest bardzo zawiły – odgryzła się. I znowu ten dziwny dźwięk –
Zamawiamy pizzę? - Sans nie mógł być bardziej wdzięczny za tę
sugestię, uśmiechnął się szeroko.
-taaa, byłoby super. powiedziałem papyrusowi, że
będę u ciebie siedział, więc zadba sam o siebie
-Ahhhh te czasy są piękne. Nie muszę ruszać
swojej leniwej dupy z kanapy aby zamówić jedzenie – powiedziała
wciskając coś na swoim telefonie.
-dziewczyna z moich snów – stwierdził, parsknęła
-Sans, zakochałeś się w ślimaku
-nieeee, są za bardzo oślizgłe jak na mój gust
-O RA... - skoczyła na równe nogi zaskakując
go – POD MOIM DACHEM! - podeszła do niego wyrywając poduszkę zza
jego pleców i uderzyła go nią. Poczuł delikatne puuuf.
-zraniłaś mnie! i oto jest, sponiewierany gość
pod twoim dachem. jak powiem o tym moim pobratymcom zrównamy świat
ludzi z ziemią! - przystawił ręce do głowy jakby cierpiał
katusze
-Więc będzie dużo sansów to tu to tam – rzuciła
się na niego z poduszką przenosząc na nią ciężar swojego ciała.
Jego uśmiech był teraz dziwaczny, nie mógł się powstrzymać
przed tym co robił. Zabrał jej poduszkę łapiąc za nadgarstki i
przerzucił ją tak, aby na niego upadła, a potem oboje zalali się
śmiechem. Delikatnie zasłonił jej twarz poduszką i tak ją
zostawił.
-Walcz ze mną ile chcesz, niecny potworze,
lecz nie dopuszczę do tego aby świat cierpiał pod twą tyranią.
Przysięgam na prawdę i tylko prawdę! - w dramatycznym geście
opuściła dłonie udając zdechłą rybę. Chichotał, jak leżeli, ona z poduszką na twarzy. Przyglądał się jej zadowolony, a
wtedy jej brzuch znowu zrobił to dziwne coś. Jej koszulka już była
uniesiona, odsłaniając jej gładki brzuch. Nie mógł się
powstrzymać przed dotknięciem go ręką. Czy burbluje całe jej
ciało, czy tylko ta konkretna przestrzeń? Przystawił głowę do
jej skóry zastanawiając się, czy usłyszy coś jeszcze, czy jej
układ pokarmowy wydaje inne dźwięki? Podskoczyła widząc jego
głowę na jej brzuchu, wyglądała na urażoną.
-Ej hola kolego! - odepchnęła go
-to zrobiło znowu ten dźwięk – wskazał –
przepraszam, ja tylko... - odwrócił wzrok wyraźnie zawstydzony.
Kurwa. Przesadziłeś. Cholera.
Zaśmiała się.
-Nic się nie
stało. Masz szczęście, że jesteś szkieletem. W innym razie
zadzwoniłabym po gliny albo coś – powiedziałaś głupkowato się
szczerząc – Ale skoro ty naruszyłeś moją przestrzeń osobistą,
czy ja mogę naruszyć twoją?
Zaraz, co? Naruszyć moją przestrzeń osobistą?
Czego ona tam szuka?
-co? c...co masz na myśli?
-co? c...co masz na myśli?
-Jezusie, nie proszę abyś zaraz ściągał
majtki – zadrwiła – Chciałabym po prostu zobaczyć co sprawia,
że jesteś taki... jakby to ... - zaczęła gestykulować na
wysokości swojej talii
-gruby? - zasugerował, próbując nie brać niczego
do siebie
-Nie! Pełny! Po prostu podciągnij koszulkę trochę,
aby zobaczyć co tam chowasz szkielecie – zamyśliła się na
sekundę – Ale jeżeli przekroczę jakąś granicę, masz. Możesz
mnie pierdolnąć poduszką-zamknij-się.
-więc tak ją teraz będziemy nazywać? podoba
mi się. i dobra, możesz sobie popatrzeć, masz. - powiedział i
podniósł do góry zieloną koszulę jaką miał na sobie. Dobry
Boże, naprawdę to robił? Czy kiedykolwiek robił to dla
kogokolwiek? Nie, odpowiedź brzmi nie. Pokazywał ręce, czasem
nogi, ale nigdy... nie podnosił koszulki. Co do kurwy nędzy się z nim
dzieje? Otworzyła szerzej oczy, a jej dolna szczeka powędrowała w
dół
-Łooooooł – tylko na tyle było ją stać.
Na jego czole pojawił się pot.
-dziwaczne, co nie? - opuścił brwi. Taaaaa,
pokazuj jej jak bardzo się od niej różnisz. To tak jakby miała
wątpliwości, że jesteś chodzącym szkieletem ubierającym ludzkie ciuchy, teraz wszystko jest dla niej jasne.
-Nie! To
jest czadowe! - była zachwycona – To znaczy... wiesz... kiedy masz
coś na sobie wygląda tak, jakbyś coś pod spodem miał –
chwyciła za jego koszulkę opuszczając ją i podnosząc kilka razy,
jakby sprawdzała czy stanie się coś innego – Ale jazda!
-heh. cieszę się że podoba ci się moje dziwactwo
-To takie fascynujące, jesteś zdecydowanie...
Znaczy się, wiem że jesteś szkieletem Sans. Ale nie jesteś.
Jesteś sobą. Jesteś wyjątkowy. Unikatowy Czy to ma w ogóle
jakikolwiek sens? - zapytała. Sans czuł jak zaczyna się lekko
rumienić, nikt wcześniej tak na niego nie zareagował, tym bardziej
człowiek. Cóż, nie powiedziała mu, że jest przystojny, lecz jej
słowa były tak przyjemne, że opuścił swoją gardę. Bez
ostrzeżenia, delikatnie chwyciła palcami jego jednego z
dolnych żeber, aby poczuć jakie są w dotyku. Sans poczuł atak
przyjemności przenikającej mu po kręgosłupie z trudem powstrzymał
delikatny jęk. O tak, błagam, jeszcze. Proszę.
Nie!
Chwycił
za poduszkę-zamknij-się i zdzielił ją w twarz tak mocno, że aż
się cofnęła.
-kurwa!
wybacz, wybacz! to tylko... było... - rumienił się cały. Cholera
jasna! Prawie się zapomniał, póki nie poczuł znajomego ucisku w
spodniach. Kurwa mać,
nie. NIE!
Przystawiła dłoń do twarzy.
-Boże. Przepraszam! Zrobiłam ci krzywdę?
Kurwa! Ale ze mnie cipa. Przepraszam Sans. Kurwa. Masz –
podciągnęła rękaw i pokazała na rękę – Uderz mnie. Albo
coś. Nie wiem. Kurwa. - Oh dzięki Bogu, nie zauważyła. Myśli, że
mnie zraniła. Masz szczęście. Masz pierdolone szczęście. Zaczął
się śmiać, a jego twarz odzyskała normalny kolor.
-nie, nie. nic się nie stało. to nie bolało.
one są po prostu... bardzo wrażliwe... - powiedział. Wrażliwe
to mało powiedziane
Oboje
siedzieli w kompletnej ciszy, aż do momentu w którym Sans zaczął
cicho rechotać. A potem ona.
-Więc, kościotrupy mają łaskotki. Dobrze wiedzieć
– odezwała się po chwili. Sans zatrzymał się. Dobry panie,
gdyby miała pojęcie co właściwie ... powinien jej
powiedzieć? Nie chciałby, aby zrobiła to kiedyś Papyrusowi przez
przypadek. No i była jeszcze pod wpływem wrażenia, że to zły
pomysł, więc może nie będzie zadawać pytań.
-można tak powiedzieć – przyglądał się jej z
ukosa, nie mogąc w chwili obecnej spojrzeć jej w oczy - nie
polecam - dodał
-Jasna sprawa. - powiedziała – Tylko popatrz na
nas, przełamujemy te głupie bariery ludzko-potworze, a wszystko po
to aby żyć w pokoju i we wzajemnym zrozumieniu
-mnie to wygląda na głupotę – zachichotał
-Nikt nie pytał się ciebie o opinię, dupku
-wszyscy uwielbiają mnie słuchać, opowiadam
świetne kawały – mruknął dumnie, a ona szturchnęła go ramie z
całych sił powstrzymując śmiech
-Zamknij się. - Jej brzuch znowu zaburczał –
Gdzie do cholery jest ta pizza? - warknęła
-moja kolej – nie dbając o nic popchnął ją na
plecy i uniósł jej koszulkę na głowę, tak jak ona zrobiła to
jemu. Niemal natychmiast został zaatakowany rozmaitymi uczuciami i
obrazami. Wszystko było takie... różowe i wyglądało na miękkie. Choć dobrze wiedział, że tak nie powinno być do szczyty jej
piersi wystające spod stanika były... pociągające. Nie miał
czasu na reakcję, szybko uderzyła go poduszką-zamknij-się.
-KOLEŚ! Ok.
Nie. - opuściła ubranie.
-co? - gładził
się po twarzy. Ludzie są tacy skomplikowani
-Szybka lekcja, przyjacielu. To.. - powiedziała
łapiąc się za piersi od spodu – to teren prywatny. Moja własna
strefa. Tylko dla mnie.
-a to nie są gruczoły mleczne? - zapytał
przechylając głowę na bok. Wiedział to odkąd zobaczył
matkę w sklepie. Nie rozumiał dlaczego ludzie tak dziwnie się na
nią patrzyli kiedy karmiła swoje młode. Ale znowu teraz, kiedy
widział je tak szczelnie zapakowane w stanik, miał ochotę je
uwolnić.
O czym. Do kurwy nędzy. Teraz myślisz.
-Cóż, taaa. W nauce, ale dla ludzi to coś
jak tabu. Nie powinien oglądać ich ktoś, kto... ok słuchaj, po
prostu trzymaj się z dala od moich cycków, ok? - chrząknęła –
Brzuch, ok, śmiało, macaj. - podciągnęła koszulkę za niego, ale
tylko troszeczkę. Trudno było badać to pod względem naukowym
mając tak mało materiału, ale cóż poradzić...
Najpierw zaczął pukać jej brzuch, a potem
przyłożył do niego palce. Jej skóra była delikatna i
gładka, lekko uginała się pod jego dłońmi. Starał się,
aby to wszystko miało wydźwięk naukowy najbardziej jak się da,
mimo to bezwzględnie degustował dotyk jej skóry na jego palcach.
Zorientował się, że niektóre miejsca na jej brzuchu są bardziej miękkie, inne zaś bardziej sprężyste. Jej brzuch znowu
zaburczał, Sans był wyraźnie tym poruszony i przystawił do niego
całą dłoń.
-Zapomniałam jak to się dzieje, że tak burczy. To
naprawdę wkurzające – zauważyła
-chyba – zabrał ręce – brzmi jak wściekły
mały piesek dopraszający się o smakołyki
-To jest... ciekawe porównanie – popatrzyła na
swój brzuch. Dźgnęła go lekko. - Heh, nabieram troszeczkę za
dużo ciałka. To przez to całe wino.
-myślę, że jesteś niesamowita. - powiedział
cicho. Popatrzyła na niego rozdziabiając paszczękę. Kurwa,
przegiąłeś. – wiesz, jak na człowieka. - dodał szybko
-Wieeeeesz, ty też nie wyglądasz źle jak na
kupę kości. - zachichotała. Uśmiechali się do siebie, a wtedy
zadzwonił dzwonek do drzwi. Prawie podskoczyła. - Boże, w samą
porę!
-nie masz pojęcia jak się cieszę z powodu tej
pizzy – zaczął się zastanawiać, czy jego brzuch tez by burczał
na myśl o tej potrawie
Zapłaciła prawie wywalając biednego dostawcę z
mieszkania, potem wskoczyła na kanapę obok Sansa i położyła
zamówienie na stoliku.
-Jesteś wygłodniały czy co?
-nie, to po prostu... miła odmiana – nie dodał
nic więcej.
-Sans...
-taaa?
-Czy... Papyrus gotuje tylko makaron?
Popatrzył na swój kawałek pizzy i westchnął. Po
wzięciu większego gryza i przełknięciu go mruknął
-taaa
-To wspaniały makaron! - starała się być grzeczna
– Ale... jakby co wpadaj do mnie na kolację częściej. Jakbyś
chciał małej odmiany. - Uśmiechał się szeroko, ona była taka
kochana
-byłoby świetnie – ofiarowała mu dziecięcy
uśmiech
-Od czego są przyjaciele?
-od czego są przyjaciele. - Przyjaciele.
Po
skończeniu pizzy czytali jeszcze przez kilka godzin. Pomijając
wcześniejsze „doświadczenia naukowe”, Sans nie mógł
powstrzymać się od zerkania na nią co jakiś czas. Zauważył jak
ułożyła nogi w krześle, jak rozkoszne były jej kształty. Jak
bawiła się kosmykami włosów, zauważył, że przygryza wargę od
czasu do czasu kiedy czyta coś, co utożsamiał z dobrą częścią
książki. Zawsze to robiła? Dlaczego dopiero teraz to zauważył?
Starał się skupić na swojej książce, ale myśl o tym jak miękka,
gładka, różowa była...
PRZESTAŃ.
To nie jest normalne, to nie jest dobre. Jezu.
Sans. Dotknęła cię i zachowujesz się jak nastolatek na chcicy.
Odpierdol się od tego. Pomyślał.
Ale, dlaczego to miałoby nie być dobre? Było tak wiele różnych
potworów, że czemu by nie-
Nie, nieeeee. Nie, nie. Nie. Ta irracjonalna
myśl nadaje się do zesłania w odmęty czarnej dziury, tak samo jak
te wszystkie uniesienia jakie teraz czuje. Łoooo ziemia, tutaj ziemia,
masz przed sobą interesującą książkę.
Zacisnął
palce mocniej na czytadle, nie spojrzy na nią więcej tego
wieczora. Całe szczęście, niczego nie zauważyła i reszta
wspólnego czasu minęła w kompletnym spokoju. Został u niej dłużej
niż planował. Objęła go nim wyszedł. Pozwól
jej.
Pomyślał. Pomachał jej na dobranoc i wszedł do swojego
mieszkania, opierając się o drzwi, kiedy tylko je zamknął. Schował
głowę w dłoniach. Potem się rozejrzał. Papyrus poszedł już
spać? Ah, tak. Kurwa, rano ma mieć rozmowę kwalifikacyjną.
Sans udał się do swojego pokoju, wykończony.
Mimo wszystko dzień był udany. Walnął się na łóżku i gapił
się w sufit. Paps ma wywiad, w pracy było nawet fajnie, rany, Ross
zaprosił go na wypad. Ale kurwa, kilka drinków było niczym w
porównaniu do tego co się stało.
Zaczął zastanawiać się jak bardzo musi być
zdesperowany. Ona była tak cudownie miękka, a to dopiero początek.
Jego palce poznały każdy zakamarek jej sprężystego brzucha, ale
dobry Boże, tak bardzo chciał więcej. Czy całe jej ciało
jest takie delikatne? Pewnie tak. Jezu, zabiłbym aby się o tym
przekonać.
Bez
zastanowienia, uniósł koszulkę i dotknął delikatnie swoich żeber
w miejscu gdzie ona je macała. Mruknął nisko, jego własne
pieszczoty nie dostarczały mu tej samej przyjemności, lecz
wspomnienia były nadal świeże. Wszystko czego chciał to tego, aby
nie przestawała, aby dalej go dotykała... ale wtedy musiałby
tłumaczyć, dlaczego szkielet z erekcją siedzi na jej kanapie jak
dziwka na chcicy. Raz jeszcze poczuł znajomy ucisk w spodniach i
warknął. To nie było nic dobrego, nie powinien myśleć o niej w
taki sposób.
Ale, dlaczego nie? Czy to będzie
bolało?
Szczerze, to i tak się nie dowie, prawda? Przecież o nic jej nie prosi. Więc, czy to będzie grzech jeżeli
pozwoli sobie trochę pomarzyć?
Westchnął ciężko bezceremonialnie ściągając
majtki w dół. Dobry Boże, ile to już minęło od kiedy ostatni
raz to robił? Miał problemy z przypomnieniem sobie. Ugh, nie
rozpraszaj się. Po prostu pomyśl o niej.
Raz
jeszcze, odtworzył świeże wspomnienie jej skóry, różowej i
giętkiej, unoszącej się i opadającej pod jego dłonią. Oh
Chryste, tak strasznie chciałby dotykać ją więcej, przekraczając
granice jakie mu wyznaczyła. Zwłaszcza, że teraz wiedział
co znajdowało się ponad brzuchem. Jej piersi, byłyby pierwszym
miejscem od którego zaczął by swoją wycieczkę po jej ciele.
Wyobrażał sobie jak jego palce chwytają jej biustonosz od spodu i
unoszą go do góry pozwalając by jędrne cycuszki wydostały się
dołem.
Podczas kiedy rękę położył na swoim
członku, już sterczącym w pełni okazałości. Powoli oplótł
dookoła niego palce i pociągnął lekko. Jego nogi przeszył
przyjemny dreszcz, zaś z ust wydobył się stłumiony jęk. Kurwa,
była dla niego pierdoloną zagadką i jedyne czego chciał to ją
rozwiązać. Na dobrą sprawę nie wiedział nawet jak ludzie
uprawiają seks. Wiedział, że to robią. Chciał wiedzieć jak.
Chciał to zbadać, chciał udowodnić jej, że jakkolwiek to
wygląda, chce tego teraz. Zacisnął mocniej chwyt wodząc palcami powoli
od nasady aż po czubek. Nie wyobrażał sobie żadnej gry wstępnej,
chciał po prostu dotykać ją, lizać, pieprzyć.
Ta
ostatnia myśl sprawiła, że zaczął energicznie poruszać ręką.
Kurwa, czy byli kompatybilni? Chrzanić to, w tej chwili w jego
głowie byli. Wszystko znajdowało się między nogami, to jedyna część jej
ciała jakiej jeszcze nie widział, co do tego był pewien. Skup
się na tym co wiesz, dobra?
Szczegóły były niewyraźnie, potrzebował teraz tak bardzo aby go ujeżdżała, chciał aby
przygryzała swoje wargi tak jak robiła to na balkonie, chciał aby
jej włosy opadały mu na ramiona i na twarz, jej delikatne palce oplatały się
dookoła jego kości... Kurwa.
Jęknął,
jego ręka poruszała się rytmicznie, szybko, tak bardzo, że zaczynała go już boleć. Był jak oszalały. Ooo tak, rżnął ją. Pieprzył ją i
jeszcze raz i jeszcze, wołała jego imię między jękami rozkoszy.
Nie był pewien czy jest w stanie takie wydawać, ale teraz, w tej
chwili, stękała dla niego. Chryste, chciał aby wypowiadała
jego imię, aby spomiędzy jej rozchylonych warg było niczym
modlitwa i przekleństwo jednocześnie, a wtedy doszedł.
Poczuł jak ciało mu drętwieje, a
potem drga w spazmach przyjemności. Wystrzelił wprost na siebie.
Dyszał, jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej, obserwował głupi bałagan jaki właśnie zrobił. Leżał sam w ciemnościach
pokoju, łapiąc oddech przez moment albo dwa, czekał aż odzyska
trzeźwość umysłu, a kiedy to nastąpiło myśli zaczęły pędzić
jak szalone. Uderzył się w czoło drugą ręką.
Trzepałem sobie myśląc o mojej sąsiadce.
No kurwa ja pierdolę.
Sen nie przyszedł do niego szybko.