4 października 2016
3 października 2016
Undertale: Pierwsza randka - Rozdział IV [First Date - by Spirale - tłumaczenie PL] [+18]
2 października 2016
Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział II - Ruiny domu [Would That Make You Happy? - Ruins of Home by OnaDacora - tłumaczenie PL]
Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika.
Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy
jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że
cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej.
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:❧
Fabuła
maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka
postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak
już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się
oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz
wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta,
reszty można się już domyśleć.
SPIS TREŚCI:
1. Spadliśmy
2. Ruiny domu (obecnie czytany)
3. Nowy kumpel
4. Wszystko będzie dobrze
5. Skostniały
6. Dwa rodzaje blizn
7. Jej prawda
8. Gotując coś jadalnego
9. Cukier
10. RANDKOWANIE CZAS START!!!
11. Starając się miło spędzić czas
12. Dusza materii
13. Undyne
14. Mamusia
15. Serce do serca
16. Nie jest z nami dobrze
17. Wspólna samotność ❧
18. Pomyśl życzenie
19. Ona gra na pianinie
20. Strach przed szczęściem
21. Nowy współlokator
22. Gra na zwłokę
23. Komuś Naprawdę Na Tobie Zależy
24. Nowa normalność
25. Lekcja Biologii
26.Dzień wolny
27. Historia
28. Jestem Twoja ❧
29. Rada
30. Alphys
31. Mettaton
32. Po północy
33. Nie słuchasz mnie
34. Pomóż mi znaleźć słowa
35. Słucham
...
2. Ruiny domu (obecnie czytany)
3. Nowy kumpel
4. Wszystko będzie dobrze
5. Skostniały
6. Dwa rodzaje blizn
7. Jej prawda
8. Gotując coś jadalnego
9. Cukier
10. RANDKOWANIE CZAS START!!!
11. Starając się miło spędzić czas
12. Dusza materii
13. Undyne
14. Mamusia
15. Serce do serca
16. Nie jest z nami dobrze
17. Wspólna samotność ❧
18. Pomyśl życzenie
19. Ona gra na pianinie
20. Strach przed szczęściem
21. Nowy współlokator
22. Gra na zwłokę
23. Komuś Naprawdę Na Tobie Zależy
24. Nowa normalność
25. Lekcja Biologii
26.Dzień wolny
27. Historia
28. Jestem Twoja ❧
29. Rada
30. Alphys
31. Mettaton
32. Po północy
33. Nie słuchasz mnie
34. Pomóż mi znaleźć słowa
35. Słucham
...
Toriel nie wzbudziła Twojego zaufania. Oh, oczywiście, jest
bardzo miła dla Ciebie i dla dziecka, ale... właśnie temu nie
ufasz. Zachowuje się jak perfekcyjna pani domu... to jest takie nierealne. Za
idealna, za miła. A może jesteś po prostu zazdrosna o to, że
Twoja własna matka nie jest do niej w ogóle podobna? Mimo to nadal
czułaś, że kozica coś przed wami ukrywa.
Toriel upiekła dla was ciasto. Zdałaś sobie sprawę z tego, że Twoja matka nie wie nawet jak to się robi. Ty uczyłaś się jak
piec, aby móc robić różne rzeczy dla Friska. Bo... tak przecież
robią mamy, prawda? Byłaś naprawdę z siebie dumna, kiedy udało
Ci się zrobić czekoladowe ciasteczka.
Raz zaczęłaś interesować się schodami prowadzącymi – jak
przypuszczałaś – do piwnicy. Jednak nim z nich skorzystałaś ona
tak szybko, że nie zdążyłaś się nawet spostrzec kiedy, zaczęła
ciągnąć Cię w kierunku pokoju. Delikatnie, trzymając za Twoje
ramię.
Frisk ją uwielbiał. Chodził za nią wszędzie jak mały
szczeniaczek, zanim w końcu położył się w łóżku obok Ciebie.
Nie byłaś zmęczona. Po tym jak dziecko usnęło,
pocałowałaś je w czoło i delikatnie wysunęłaś się z posłania.
Zamek w drzwiach zadźwięczał.
Toriel była w salonie, dokładnie tam gdzie się z nią
pożegnałaś. Czytała książkę, lecz kiedy spostrzegła, że
weszłaś do pokoju popatrzyła na Ciebie i dłonią przytrzymała
strony.
-Moje kochane dziecko. Chciałam z tobą porozmawiać. - jej głos
był delikatny.
Nie wiesz co dokładnie powinnaś czuć słysząc to w jaki sposób
ona się do Ciebie zwraca. Jakaś część Ciebie – ta która w
świadomości nadal jest w wieku Friska z zadrapanymi kolanami i
cieknącym nosem – chciała wtulić się w jej futro i pozwolić,
aby czytała Ci do snu. Chciała nazywać ją mamą, tak jak robił
to Frisk. Poczułaś ten dziwny ucisk w klatce piersiowej, tęskniący za tym
czego nigdy nie miałaś. Lecz... reszta Ciebie biła na alarm.
Jesteś dorosła! Masz dziecko, którym musisz się zająć! To TY
teraz musisz być matką, w końcu masz na to szansę. Przecież zawsze chciałaś ją mieć. Prawda?
Byłaś zdecydowana.
Postanowiłaś usiąść na krześle przy stoliku. Toriel powoli
chrząknęła.
-Frisk pytał się mnie, jak wyjść z Ruin. - słyszałaś, że
głos jej drżał. To Cię zaskoczyło. Spodziewałaś się, że
Frisk będzie chciał z nią zostać, aby zaopiekowała się waszą
dwójką. -Ale... ja nie mogę na to pozwolić. - Popatrzyła na dół
beznamiętnie przyglądając się słowom na stronicach książki w
jej rękach. - Tam jest ... zbyt... niebezpiecznie. On.... Ty... Tam
naprawdę nie jest bezpiecznie. Musisz, proszę, musisz przekonać
Friska aby został. Tak będzie najlepiej.
-Nie możemy... - Potrząsnęłaś głową – Musimy wracać
do... - do domu? A gdzie go teraz masz? - wracać.. n-na
powierzchnię. - Ah tam, tam chcesz aby dziecko dorosło. Frisk ma
szkołę, całe życie jest przed nim. Nie może zostać z Tobą
i Toriel.
-Tutaj jesteście bezpieczni. Wszyscy możemy być szczęśliwi.
-Czy ty jesteś tutaj szczęśliwa?
Otworzyła usta aby odpowiedzieć, lecz żadne słowo nie padło z jej ust,
widać było wyraźnie, że nie może znaleźć odpowiednich wyrazów, nie może pozbierać myśli.
Była smutna. Kiedy popatrzyła w Twoje oczy po chwili milczenia w końcu przełamała ciszę..
-Oboje będziecie tutaj bezpieczni. Zajmę się wami.
-To za mało...
Frisk mruknął, kiedy weszłaś pod kołdrę kładąc się obok
niego na małym łóżku. Przekręcił się i przytulił się do
Twojej piersi oplatając Cię ramionami. Czasami sam wchodził do
Twojego posłania, zwłaszcza kiedy śniły mu się koszmary, albo
była burza. Twoja matka nigdy mu nie pozwalała z nią spać, a Ty
nigdy nie odtrąciłaś od siebie dziecka.
-Skarbie, możemy porozmawiać?
Frisk uniósł swoją zaspaną główkę patrząc się na Ciebie
niepewnie.
-Hmmmm?
-Toriel mi powiedziała, że chcesz stąd iść.
-Myślę, że to ty nie chcesz tutaj zostać.
Czyli... robi to wszystko dla Ciebie?
-A co z Tobą? Myślałam, że lubisz Toriel.
Frisk się uśmiechnął.
-Bo lubię. Jest miła i dobrze gotuje, dba o nas! Potwory są
naprawdę opiekuńcze, prawda?
Są, wiedziałaś o tym. Każdy jakiego spotkaliście na drodze,
czy to żaba, czy to ta dziwna latająca wróżka, czy nawet
wstydliwy duch, Napstablook. Wszyscy byli tacy mili. Zastanawiałaś
się, czy przez to łatwiej jest im znieść cierpienie, a może
odwrotnie – cierpią jeszcze bardziej... Frisk głośniej wypuścił
powietrze przez nos, nadal się uśmiechał.
-Ale my nie możemy tutaj zostać... Ja wiem, że nie możemy.
-Dlaczego tak myślisz, skarbie?
Zamknął oczy i znowu się w Ciebie wtulił. Milczał jakiś
czas, wydawało Ci się, że usnął. Ty też powinnaś iść już
spać. To był naprawdę długi dzień, cóż... jakby nie było i
tak nie masz pojęcia która właściwie jest godzina. Powoli
zaczynałaś odpływać, a wtedy usłyszałaś cichy szept swojego
dziecka.
-Jeżeli tutaj zostaniemy, ona będzie cierpieć.
Byłaś sama w łóżku kiedy się obudziłaś. Racjonalna część
Twojej świadomości podpowiadała Ci, że dzieciak pewnie poszedł
do łazienki, aaaaale nic ostatnio nie trzymało się logiki.
Poczekałaś chwilę, niechętnie dźwignęłaś się na łokciach
aby wstać. Spanie w ubraniach nie było wygodne, nawet jak uprzednio
rozpięłaś swój stanik.
Spodnie Ci się zsunęły przez sen, więc je podciągnęłaś.
Założyłaś na nogi wynoszone buty w jakich chodziłaś do pracy.
Po całej wycieczce w Podziemiu byłaś pewna, że trzeba będzie je
wyrzucić. Choć brudne i przetarte, okazały się być
najwygodniejszą częścią garderoby.
Nigdzie nie było śladu po Frisku. Łazienka pusta, tak samo jak
salon i kuchnia. Zawahałaś się chwilę zanim zapukałaś do pokoju
Toriel, po zerknięciu do środka zorientowałaś się, że też jest
pusty.
Obudziłaś się rano zaraz po tym jak Twoja matka uderzyła
Friska. Dziecko zniknęło, puste łóżeczko, żadnego liściku,
żadnej wiadomości. Na początku miałaś nadzieję, że wróci jak
zgłodnieje. Ale... n i k t n i e p r z y b y ł. Zdałaś sobie sprawę, że
ostatnim razem kiedy na Ciebie patrzył, bał się....
Niewielki dreszcz przeszył Twoje ciało. Przełknęłaś ślinę z wielką trudnością. Coś nie było w porządku. Wiedziałaś to od samego początku, teraz to stało się oczywiste. Gdzie jest Frisk? No i ... gdzie jest Toriel? Było tylko jedno miejsce do którego jeszcze nie zaglądałaś. Piwnica. Schodziłaś szybko, po dwa schody za jednym krokiem. Tak pośpiesznie jak się dało, powoli Twój chód zamienił się w bieg. Kiedy skręciłaś korytarzem dostrzegłaś znajome czerwone światełko, poczułaś ciepło i charakterystyczny dźwięk tlących się płomieni. Słyszałaś Toriel, lecz nie wiedziałaś co dokładnie mówi. Przyśpieszyłaś. Znalazłaś się w wielkim pomieszczeniu na końcu drogi, z jeszcze większymi drzwiami naprzeciwko Ciebie. Przed nimi dostrzegłaś Toriel, klęczała i obejmowała Friska. Ściany były osmolone, coś tutaj płonęło! Postąpiłaś zgodnie z tym co uważałaś za słuszne, niemalże instynktownie odciągnęłaś dziecko od kozicy. Ta patrzyła na Ciebie smutnym wzrokiem, futro na policzkach było mokre od łez. Objęłaś Friska, a ten położył głowę na Twoim ramieniu.
-Żegnajcie, moje dzieci. - powiedziała do waszej dwójki i
minęła was. Spostrzegłaś, że drzwi są uchylone. Tędy będzie
można wyjść.
Objęłaś dziecko mocniej i stanęłaś na równe nogi. Toriel
szlochała, patrzyła na was nie mogąc przestać płakać. Serce
rozbolało Cię na ten widok. Przez krótką chwilę chciałaś się
cofnąć i zaprowadzić Friska na górę. Chciałaś zjeść ciasto
cynamonowe naprzeciwko magicznego ognia, pozwolić aby kozica
opowiadała Ci o ślimakach. Chciałaś zobaczyć, jak Frisk dorasta
w towarzystwie tych przyjaznych potworków mieszkających w ruinach.
Lecz... Ta chwila minęła. To TY jesteś jego matką. Nie możesz
pozwolić sobie odbierać tego przywileju. Toriel odwróciła się,
aby odejść. Ty nic jej nie powiedziałaś.
Masz Friska, wiesz że nic mu nie jest. Strach mimo to nie chciał
opuścić Twojego serca. Popatrzyłaś na dziecko. Wasze oczy się
spotkały. Wyglądał tak, jakby zrobił coś złego.
-Dlaczego zszedłeś tutaj sam? Co się stało? - zapytałaś
zdając sobie sprawę, że przez Twój głos przemawiało cierpienie.
Dziecko zraniło Cię uciekając samotnie. Nie ufało Ci. Ale.. czy
Ty ufałaś jemu? Tak naprawdę, bądź ze sobą szczera, jak wiele
uwagi mu poświęciłaś od kiedy przyszedł na świat/ - Chciałeś
mnie zostawić?
-Nie! - odpowiedział szybko potrząsając główką. - Siorka! Ja
po prostu chciałem, aby Toriel zrozumiała! Ty tak dobrze spałaś.
Nie... nie chciałem cię obudzić. Chciałem po ciebie wrócić.
Przysięgam!
Kiedy na Ciebie spojrzał, cóż... uwierzyłaś mu. A co innego
mogłaś zrobić? Frisk zawsze robił wszystko po swojemu. Już kiedy
miał dwa lata walczył z każdym, kto tylko starał mu się pomóc.
Sam chciał się ubierać, sam myć zęby. Długo zajęło Tobie i
Twojej matce nauczenie się tego, że temu dziecku nie trzeba
pomagać, wystarczy raz pokazać i wytłumaczyć.
-No dobrze, skarbie. Wierzę ci – przytuliłaś go raz jeszcze.
Wzięłaś głęboki wdech.
-Musimy iść, Siorka. Nie chcę aby Toriel była jeszcze
smutniejsza
Ty też tego nie chciałaś. Pragnęłaś zostać w tym spokojnym
ciepłym domu do końca życia, ale... nie mogłaś.
Undertale: Lepszy świat - Rozdział VIII by Silent Omen [opowiadanie skasowane]
Notka od autorki bloga: Niniejsze opowiadanie nie jest moje.
Należy ono do Silent Omen, która jakiś czas temu po opublikowaniu kilku
rozdziałów skasowała swojego bloga wraz ze stworzoną przez siebie
historią. Postanowiłam do niej napisać i poprosić o przesłanie
opowiadania oraz - o to by zgodziła się, abym w jej imieniu publikowała.
We współczesnym internecie naprawdę mało jest dobrych polskich
opowiadań. Jej jest najlepszym jakie znalazłam w polskim fandomie
Undertale.
Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.
Słowem wstępu:
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia
bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak
mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza
czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się
towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie
głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z
dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami
fabularnymi oraz z kanonem gry.
---
Ostrzeżenie:
Opowiadanie
może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek
poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników
pełnoletnich.
SPIS TREŚCI:
Rozdział VIII (obecnie czytany)
Rozdział IX [+18]
Rozdział X
Rozdział XI [+18]
Rozdział XIII
Rozdział X
Rozdział XI [+18]
Rozdział XIII
Zatrzymały się przed domem Undyne w paskudnych nastrojach. Panowała
cisza jak makiem zasiał. Kapitan w milczeniu nacisnęła klamkę - i od razu
buchnęła jej w twarz wirująca nawałnica z płatków róż i kolorowych piórek.
- Co kurwa…!
Od wejścia kłębiła się gęsta mgła w czerwonawym kolorze i dopiero
teraz znajdowała ujście przez otwarte drzwi. Wszędzie unosiły się płatki;
kręciło się w głowie od ich intensywnego zapachu. A kiedy opary wyleciały już z
domu, oczom ich ukazał się Mettaton w eleganckim smokingu z naręczem pąsowych
róż. Na podłodze było ich jeszcze więcej, jakby ktoś ogołocił wszystkie
okoliczne ogródki.
- Oh, Alphys – robot pstryknął palcami, a w tle popłynęła ckliwa
melodia. – Alphys… Moja cudna Alphys… - dziewczyny stały w progu i przyglądały
mu się głupawo. – OH, ALPHYS! – Mettaton zbliżył się tanecznym krokiem i
klęknął na jedno kolano. Ujął ją za rękę i złożył nań przelotny pocałunek. A
potem zatopił żarliwe spojrzenie w jej oczach. Zdębiała i odwróciła głowę w
stronę Undyne, lecz i na jej twarzy odnotowała jedynie konsternację.
- Cóż mogę ci rzec, słodka Alphys? Tyleż lat… tyle ich za nami! A moja
miłość do ciebie wciąż płonie niczym facjata Grillsbiego. OH! Słowa nie są w
stanie wyrazić mej dozgonnej wdzięczności za wszystko, coś mi uczyniła! –
przycisnął jej dłoń do swojego czoła. Towarzystwo w dalszym ciągu uskuteczniało
trwanie w pozycji zaklętych mumii. – Lecz jestem tylko niewdzięcznym robakiem.
JAKIEŻ TO ŻAŁOSNE! Obraziłem cię, słodka Alphys, obraziłem i wielce godzien
jestem twej pogardy!!! – objął ją w pasie i przytulił twarz do jej brzucha.
- M…Mettaton… - wydukała. Oblicze miała czerwone niczym bukiet
trzymany przez niego.
- NIE MÓW NIC, MON CHERIE! – opadł teatralnie na podłogę. Wyglądał jak
dostający sraczki Romeo. – Nie jestem wart słów z twych ust po tym, co żem zrobił!
OHHH! To takie smutne… takie smutne… Utonąłbym w oceanie łez, gdybym tylko
mógł.
- Zawsze możesz to zrobić w wodospadzie… – parsknęła Undyne. Robot
zignorował tę uwagę.
- O słońce mojego życia! O ty, która serce masz tak dumne i
miłosierne! – ciągnął swój wywód. – Ja, który byłbym jeno marnym zgniłkiem bez
dzieła twych rąk, błagam cię o wybaczenie mego haniebnego czynu! – wcisnął jej
w ręce ogromny bukiet, a ta nie wiedząc za bardzo co zrobić wzięła go
niepewnie. – Oooo! Jakże mam cię przebłagać, jakże… Czy mam wylizać podłogę u
twych stóp?
- Mettaton, starczy…
- … po wsze czasy bić się będę w pierś! – uderzył się kilkakrotnie w
tors.
- Już skończ…
- … WYPRUŁBYM SOBIE WSZYSTEK ELEKTRONICZNE BEBECHY, BYLEBY ZASŁUŻYĆ NA
TWĄ ŁASKĘ, KOBIETO MEGO ŻYWOTA! – zaskomlał, gdy fortepianowa melodia osiągnęła
punkt kulminacyjny wznosząc się gwałtownie do góry.
- DOSYĆ! – wydarła się w końcu Alphys. – Co to ma być?
- Tak jakby przeprosiny...? – nagle muzyka urwała, a Mettaton rozłożył
ręce w geście, który miał wskazać, iż to pytanie było co najmniej durne.
- Ale po co ten cyrk? – omiotła wzrokiem dom przyjaciółki. Pod stołem
leżała maszyna do generowania sztucznej mgły; taka, jakich używa się przy
różnego rodzaju przedstawieniach, żeby nadać odpowiedni klimat. Krzykliwie
czerwone lampy rodem z holenderskiego burdelu, pełno różowych, czerwonych i
czarnych poduszek w kształcie serc, piórka fruwające tu i ówdzie, świece
porozkładane na każdej powierzchni płaskiej. Kwiatki, czekoladki, czerwone wino
na stole, ot walentynki dla umysłowo ułomnych.
- Zapytaj swoją lubą – Mettaton wzruszył ramionami, a czas stanął w
miejscu, jak gdyby ktoś wcisnął przycisk „stop” na magicznym pilocie. Alphys
zerknęła na Undyne, która jeszcze nie skończyła konfrontować się z sytuacją.
- Emm… um… Undyne…?
Ta łypnęła na nią spod wysoko podniesionej brwi. Miała źrenicę wąską
jak u węża. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
- No co „Undyne”? – odbiła piłeczkę. – Miał cię przeprosić i
przeprosił. Tyle.
- Ale… ja nadal nie rozumiem…
- Czego nie rozumiesz? Zrobił to z pompą i dobrze. Pomijając, że mój
dom wygląda jak tani burdel – skwitowała i trzasnąwszy drzwiami, przeszła przez
pomieszczenie. – Masz tu posprzątać, łajzo – i tyle ją było widać. Schowała się
w pokoju. Zaś Mettaton zaczął tłumaczyć:
- W dużym skrócie: porozmawialiśmy sobie trochę i wspólnymi siłami
doszliśmy do wniosku, że rozsądnie będzie cię przeprosić. Zachowałem się po
chamsku, ale przeprosiny są szczere. Serio. Nie dbam też o te zdjęcia. Twoja
rybcia śmiało może je rozdawać nawet w formie ulotek. A teraz wybaczcie drogie
panie, ale moje baterie są na wyczerpaniu. Alphys… Naprawdę przepraszam. Ciao!
– po tych słowach oczy Mettatona zgasły. Złożył się w prostokątne pudło z poczerniałym
monitorem i zastygł w bezruchu. Alphys z ciężkim westchnieniem podeszła do
niego.
- Pomożesz? – rzuciła do Friska, która dotąd zachowywała się tak,
jakby nie istniała.
- Tak, tak… - chwyciły razem pudło z obu stron i ostrożnie przeniosły
na bok. – Ciekawe o jakich zdjęciach mówił – zainteresowała się ciemnowłosa
biorąc głęboki wdech; Mettaton trochę ważył.
- Ja nie wiem o co w ogóle tu chodzi – stwierdziła Alphys oglądając
się na drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknęła Undyne. I wtedy jak na
żądanie wychylił się zza nich czerwonowłosy łeb.
- Frisk, dzwoniłam do Papyrusa – zwróciła się do dziewczyny. –
Przekimasz się u nich na chacie, dobrze? Przepraszam, ale nie mam dla ciebie
materaca, a nie zmieścimy się wszystkie na mojej kanapie.
Alphys na moment zapomniała o oddychaniu. Jakaś drobna szpileczka
przeszyła serce. „Na mojej kanapie” rozchodziło się po jej umyśle w rytm
skocznej piosenki z kretyńskiej reklamy.
Jak
to na JEJ kanapie…?
- Jasne i tak miałam się zbierać. Tylko no ten… - naciągnęła brzeg
tiszerta i spojrzała z przykrością na Undyne.
- Ah, nie martw się pierdołami. Chodź, dam ci jakieś inne ciuchy na
przebranie.
Ledwo zniknęły z pola widzenia, a Alphys w oczekiwaniu na nieuniknione
zaczęła obgryzać paznokcie.
Mamy
spać razem?! W jednym łóżku?! Ale… ale…
Z pomieszczenia dobiegały roześmiane głosy, zupełnie jakby cała
irracjonalna złość jej lubej – jak to
określił Mettaton – odeszła w zapomnienie. Wiedziała jednak, że to pozory.
Burza wisiała w powietrzu i miała dopiero się rozpętać. Naraz przypomniała
sobie groźbę wypowiedzianą przez jej lubą
TYM tonem. Kim ona była, żeby jej rozkazywać?! To bez znaczenia, skoro
posłuchała i podreptała za nią jak pokorne cielę na rzeź.
- Dzięki za wszystko – powiedziała Frisk wychodząc z pokoju. Miała na
sobie trochę znoszone, bure szarawary, które musiała spiąć paskiem i podciągnąć
przydługie nogawki, a także luźną, granatową koszulkę, na przedzie której widniał
obrazek chmury ciskającej błyskawicą.
Alphys przeszło przez głowę, że to taki ironiczny prztyczek w nos od
jakiejś siły wyższej, jako, że dopiero rozmyślała o burzy czekającej ją po
wyjściu koleżanki. I w dodatku nie miała pojęcia za jakie grzechy! Ta chmurka z
koszulki idealnie pasowałaby nad głową Undyne.
- Możesz zatrzymać, wyrosłam z tego już dawno – zaśmiała się
rudowłosa.
Frisk wciągnęła na stopy buty, które na szczęście wyschły i jako
jedyne z jej pierwotnej garderoby ocalały.
- No, to ja lecę. Trzymajcie się dziewczyny – uśmiechnęła się, a
wychodząc zdążyła jeszcze uściskać skamieniałą kumpelę. Ciche kliknięcie zamka przeszyło
surową ciszę. Undyne zatopiła w niej
swoje spojrzenie; to, przed którym ona panicznie pragnęła się teraz ukryć. Miała
wrażenie, że ten wzrok fizycznie ją dotyka. Ah, gdyby tylko mogła się stąd
niepostrzeżenie wymknąć… Spieprzałaby jak zawodowy maratończyk. Szkoda, że nie
pomyślała o tym wcześniej, kiedy jeszcze miała okazję. Może byłaby już w
połowie drogi do Hotland? Nie… Przed Undyne nie da się uciec. Jeśli chce cię
złapać, będzie ścigać cię zawzięcie niczym polująca wilczyca. Oto stała więc na
środku jej domu nieruchomo jak kłoda, przygnieciona workiem własnych obaw,
który dźwigała na plecach.
- Idź do pokoju. Ja skoczę pod prysznic i wracam do ciebie –
zadeklarowała ruda, na co Alphys głośno przełknęła ślinę.
- Do… dobrze – na nogach z waty poszła tam, do pokoju, w którym jeszcze
parę godzin temu razem śmiały się, oglądały „chińskie bajki” i obżerały
śmieciowym żarciem. Właśnie wyobrażała sobie, że wchodzi w gniazdo żmij.
***
Frisk z premedytacją nadkładała drogi. Wcale nie było jej śpieszno do
Snowdin. Do domu Papyrusa i… Sansa. Przygryzła wargę czując, że zaraz będzie
rzygać z tych nerwów. On WIEDZIAŁ. Z
oddali widziała most prowadzący do Snowdin i światła miasta. On PAMIĘTAŁ o wszystkim. Również o tym jak
przerabiała potwory na miazgę, jeden po drugim włącznie z nim samym do momentu,
aż nie ostała się żadna żywa DUSZA w
Podziemiu. Lecz stało się coś przedziwnego. Choć miała ręce po łokcie ubabrane
w popiołach, brakło odwagi do ostatecznego zgładzenia świata. A może brakło czegoś
innego. Bądź co bądź uciekła, a potem wróciła znowu. I znowu i znowu i znowu,
już bez noża chowanego za plecami. Tyle, że on nigdy nie wybaczył. Ostatnim
razem, kiedy niemalże na kolanach błagała go o dar ŁASKI, wyznał, że owszem, przebaczy, ale dopiero po tym, jak sama
wbije sobie nóż w serce i więcej nie odrodzi się w Podziemiu.
Obecnie można było jedynie snuć baśń rozpoczynającą się od słów „dawno,
dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma lasami, byli sobie przyjaciele:
Sans i Frisk”. Bo kiedyś istotnie sobie byli. Z tymże zakończenie baśń miała smutne:
„Ale
wszystko się spierdoliło. I chuj. Koniec.” Kurtyna opada.
Zrobiło jej się niedobrze, musiała chwilę odpocząć, zebrać się w
garść. Nogi same odmawiały posłuszeństwa. Usiadła na ziemi zatykając usta
dłonią. Całe ciało zdawało się krzyczeć „nie idź tam!”. Poczuła dotkliwy skurcz
promieniujący od dołu brzucha, treść żołądka podniosła się do gardła. Zmusiła
się do powstrzymania wymiotów.
Nie może go unikać w nieskończoność, jest potrzebny do ocalenia
wszystkich. Co z tego, że w tajemnicy przed nimi obmyśla patent na wydarcie z
niej DETERMINACJI, a co za tym idzie,
posłanie jej do piekła raz na zawsze, razem z tą „diabelną MOCĄ”. Jasne, zrobiłby to z dziką rozkoszą, szczerząc się przy tym
jak debil-psychopata dzierżący piłę mechaniczną i wcale nie omieszkiwał tego
podkreślać przy każdym ich spotkaniu. Mimo, że przed potworami oficjalnie występował
w roli przyjaciela, rzucał na prawo i lewo tymi swoimi żarcikami, suchymi, aż
gruz w piwnicy wysychał, to na uszko szeptał o robieniu jej takich rzeczy, jakich
generalny inkwizytor by się nie powstydził.
Podniosła się z klęczek przełykając obrzydliwą gulę, która ugrzęzła w
gardle. Miała wrażenie, że jej trzewia przepuszczono przez maszynkę do mielenia
mięsa.
Ocalić wszystkich. Tak, to był jej cel, którego będzie się trzymać.
Ocalić ich.
Na dachach domów zalegały białe czapy, śnieg skrzył się i chrzęścił
pod butami. Snowdin wygląda jak wieczne miasto brzuchatego jegomościa w
czerwonym kostiumie, który zgodnie z miejską legendą ma w zwyczaju wciskać swój
opasły zad w kominy i podrzucać prezenty pod choinkę. Pięknie tu jak w bajce
Dickensa. Święta na Powierzchni odbywają się wprawdzie co roku, ale wyglądają
zgoła inaczej. Ich myśl przewodnia? Nagła i zmasowana ofensywa na Tesco przy
akompaniamencie utworów traktujących o tym, że podczas radosnych zakupów w
markecie, gdzieś na peryferiach zabitej dechami wsi, w szopie po środku niczego
rodzi się człowiek skazany na głód, zimno i późniejszą śmierć w męczarniach. Piękna
to tradycja, którą wypada uczcić kredytem na trzydzieści lat.
Zaś tu czas płynie własnym rytmem, bez zbędnego patosu. Śnieżne miasto
zawsze było gościnne i mimo chłodu wyróżniało się ciepłą atmosferą.
W każdym razie, miło czy niemiło, zimnica przegoniła Friska. Stanęła
przed drzwiami braci szybciej, niżby sobie tego życzyła, obejmując się
ramionami i szczękając zębami. Stuknęła niepewnie kilka razy.
Wzięła głęboki wdech słysząc szmery po drugiej stronie. Nie było
odwrotu.
30 września 2016
Undertale: Klatka z kości -Rozdział V - Wilgoć [Cage of bones - Wet - tłumaczenie PL] [+18]
Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell.
Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe.
Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik
są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie
przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało.
Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli
siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że
treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM,
gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie
lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie
będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział V - Wilgoć (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./
Twoje serce waliło tak mocno w klatce piersiowej, że myślałaś
iż zaraz ucieknie Ci przez żebra. Początkowo próbowałaś się
wyszarpać, jednak on tak mocno Cię trzymał, że ostatecznie
zatapiałaś się bardziej w lodowate podłoże. To na nic, poddałaś
się i leżałaś bez ruchu. No trzeba przyznać, że to był świetny
pomysł. W filmach jednak to jakoś inaczej kończy się kiedy
bohaterka postanawia walczyć z wielkim, złym potworem, prawda? Ty
nie jesteś jednak bohaterką dennego hollywoodzkiego scenariusza. A
szkoda. Pewna za to możesz być tego, że w tej chwili w Twoich
żyłach płynie tyle adrenaliny, że kochana – nie uśniesz przez
tydzień.
Wyglądało na to, że Sans czeka, aż przestaniesz się wiercić
i szamotać. Przestałaś? No dobra, kiedy tak się już stało, poczułaś jak jego palce
przeczesują Twoje włosy. Kurwa, to boli. Poczułaś jak z Ciebie
schodzi. Ciągle jednak trzymając Cię za włosy pomógł Ci wstać, przez chwilę obawiałaś się, że po prostu podniesie Cię za nie do góry on jednak okazał się zaskakująco delikatny.
-Dlaczego zepsułaś mi dobry nastrój w taki sposób? -
wyglądałaś żałośnie. Wiedziałaś
to. Całe nogi miałaś zalane własnym moczem. Cóż na jedno i tak by wyszło gdybyś nie wysikała się wcześniej. Zamknęłaś oczy
starając się obronić przed bólem jakiego się spodziewałaś.
- Otwórz oczy, suczko. - Poczułaś jak mocniej szarpnął Cię za włosy, boleśnie. Krzyknęłaś i zrobiłaś co chciał. - Dobra dziewczynka. - Całe szczęście opuścił swoją dłoń. Nadal jednak mocno trzymał Cię za kudły, lecz nie wyglądałoby na to, że znowu tak Tobą szarpnie. Przynajmniej nie w tej chwili. - Trzy razy mnie zdenerwowałaś i to w mniej niż godzinę. Kochanie, nie jesteś grzeczną dziewczynką. Myślę, że trzeba dać ci troszeczkę czasu do przemyślenia swojego zachowania. - Ból i strach, to teraz czułaś. Zdałaś sobie sprawę z tego, że Twoja dusza została właśnie wyciągnięta z Ciebie i lewituje sobie między Tobą, a Sansem. Dokładnie tak samo, jak tamtej paskudnej nocy.
- Otwórz oczy, suczko. - Poczułaś jak mocniej szarpnął Cię za włosy, boleśnie. Krzyknęłaś i zrobiłaś co chciał. - Dobra dziewczynka. - Całe szczęście opuścił swoją dłoń. Nadal jednak mocno trzymał Cię za kudły, lecz nie wyglądałoby na to, że znowu tak Tobą szarpnie. Przynajmniej nie w tej chwili. - Trzy razy mnie zdenerwowałaś i to w mniej niż godzinę. Kochanie, nie jesteś grzeczną dziewczynką. Myślę, że trzeba dać ci troszeczkę czasu do przemyślenia swojego zachowania. - Ból i strach, to teraz czułaś. Zdałaś sobie sprawę z tego, że Twoja dusza została właśnie wyciągnięta z Ciebie i lewituje sobie między Tobą, a Sansem. Dokładnie tak samo, jak tamtej paskudnej nocy.
-Proszę, Sans! To boli! Przestań! - Albo bolało ostatnim razem.
Teraz czułaś się poniżona, mokra, zmarznięta, obolała. Zabranie
duszy nie należało do przyjemnych uczuć, ale zdecydowanie nie
bolało teraz tak jak wcześniej. Jaśniejsze i ciemniejsze refleksy
na Twojej fioletowej duszy były przepiękne, magiczne. Na chwilę
zaniemówiłaś przyglądając się swojemu sercu, a zaraz potem
przeniosłaś wzrok na Sansa. -Och... - Tylko tyle mogłaś
powiedzieć zdając sobie sprawę, że nawet ciąganie Cię za
włosy sprawiało Ci więcej bólu.
Wtedy ciemno-niebieska łuna światła przesunęła Cię nieco
dalej. Starałaś się desperacko przybliżyć do swojej duszy na
tyle na ile mogłaś. Już nie trzymał Cię za włosy, zostałaś od
niego odsunięta na kilka kroków przez tajemniczą siłę, a on stał
w progu z Twoją duszą unoszącą się na jego otwartą dłonią.
Wiedziałaś, że choć dookoła Ciebie była wolna przestrzeń, że
mogłaś uciec, to nie byłaś w stanie. Wszystko czego chciałaś teraz to
odzyskać własną duszę. Twoje światełko. Może nie bolało to
tak strasznie, ale okropne uczucie dyskomfortu nie pozwalało Ci
spokojnie zebrać myśli. Uniosłaś nogę, aby podejść do serca.
-Rozbieraj się. - Twoja uwaga skupiła się na Sansie, w tym
momencie poznałaś nowy poziom strachu. Jedno jego oko było puste,
czarne, lewe natomiast... miałaś wrażenie że płonie w nim ogień.
Silny, czerwony, migoczący jakby wyrwany z czeluści piekła. Nie
umiałaś się skupić na własnej duszy stojąc twarzą w twarz z
takim potworem.
-C...co?! - Otworzyłaś szerzej oczy rozglądając się dookoła.
Byłaś przecież na zewnątrz. Stałaś w śniegu. Tam dalej były
inne budynki i ... ktoś mógłby przyjść... Co prawda nie
widziałaś nikogo, ani niczego, ale nadal...!
-Jesteś mokra i śmierdzisz. Jeżeli sama się nie rozbierzesz,
ja to zrobię. - Zrobiłaś krok w tył, zabolało Cię w klatce
piersiowej. Nie mogłaś dalej się cofnąć bez swoje duszy,
-Raz.
Objęłaś się rękoma. Przeanalizuj sytuację. Sans
rozszarpie całe Twoje odzienie jeżeli pozwolisz mu robić co chce.
Twój mózg wyświetlił Ci przed oczami obrazek, w którym oglądasz strzępki ubrania porozrzucane na śniegu. Potrząsnęłaś głową, aby pozbyć się tego
wyobrażenia.
-Dwa.
Wiesz, jeżeli masz ściągać te ubrania to lepiej, aby pozostały
w jednym kawałku. Szybko ściągnęłaś zimny i mokry materiał ze
swoich nóg. Nocnik nie oszczędził nawet butów. Sans miał rację,
naprawdę śmierdziałaś, strasznie... Poczułaś jak zimno przenika
przez Twoje ciało. Co prawda te mokre ciuchy niewiele by pomogły,
ale patrzyłaś na nie z tęsknotą w oczach mając wrażenie, że
jednak założenie ich na takim mrozie to nie jest zły pomysł.
Stałaś w samym swetrze.
-Powiedziałem, rozbierz się. - Sans patrzył na Ciebie z uwagą.
-To.... j-jest czy...ste... - Potrząsnęłaś głową starając
się naciągnąć sweter najniżej jak się dało, aby zakrył Twoje
nagie biodra. Zimny powiew wiatru wywołał kolejne fale dreszczy.
-Nie drażnij mnie. Mówię: Ś C I Ą G A J! - Zadrżałaś, nie wiesz
już czy ze strachu czy z zimna, lecz pozbyłaś się reszty swoich
ubrań. Albo umrzesz tutaj zamieniona w kostkę lodu, albo Sans łaskawie wpuści Cię
do swojego domu, nie wiesz co gorsze. Za bardzo byłaś przemarznięta by mieć teraz siły na kłótnie. W Twojej piersi było pusto, Sans nadal trzymał Twoją
duszę. Zrobiłaś to. - I to rozumiem, grzeczna dziewczynka. Teraz tylko mnie
przeprosisz i będziesz mogła wejść do środka.
Nie stawiałaś oporu. Twój gniew dawno temu już zamarzł, a
Twoją dumę rozwiał mroźny wiatr. Jedyne co się teraz liczyło to
odzyskanie duszy i ciepłe suche
miejsce.
-P..pppppp....przepra....szzzzam S...s...sansssss – skrzyżowałaś ręce na wysokości piersi starając się ochronić ciało przez zimnem, lecz Sans nadal tylko stał przyglądając Ci się. - W....wwwwwyba...czzzz m-m-mi, żżżżżże chcia....łam uuucieccc.... I, żżżże rzuuuciłam w..w...w cie...bie kub...iem. Prze...prasza...mmmmm. Prze...pra....szam.... Prze... - Czułaś jak ciepłe łzy spływają Ci po zmarzniętych policzkach, nadal przepraszałaś. Opuściłaś głowę nie mogąc na niego dłużej patrzeć. Tego było za wiele. Za każdym razem kiedy coś Ci się udawało napotykałaś kolejną przeszkodę. Ty nie należysz przecież do tego miejsca. To nie jest sprawiedliwe.
-P..pppppp....przepra....szzzzam S...s...sansssss – skrzyżowałaś ręce na wysokości piersi starając się ochronić ciało przez zimnem, lecz Sans nadal tylko stał przyglądając Ci się. - W....wwwwwyba...czzzz m-m-mi, żżżżżże chcia....łam uuucieccc.... I, żżżże rzuuuciłam w..w...w cie...bie kub...iem. Prze...prasza...mmmmm. Prze...pra....szam.... Prze... - Czułaś jak ciepłe łzy spływają Ci po zmarzniętych policzkach, nadal przepraszałaś. Opuściłaś głowę nie mogąc na niego dłużej patrzeć. Tego było za wiele. Za każdym razem kiedy coś Ci się udawało napotykałaś kolejną przeszkodę. Ty nie należysz przecież do tego miejsca. To nie jest sprawiedliwe.
-Chodź, do środka.
W końcu Sans się przesunął, czułaś ciepło bijące z domu z każdym kolejnym krokiem, uciekałaś od agonii. Zaraz jak tylko przekroczyłaś próg usłyszałaś czyjś głos, lecz go nie rozpoznawałaś. Odwróciłaś się by zobaczyć kto to, lecz Sans złapał Cię za rękę i szybko wciągnął w całości do środka. Wzięłaś głęboki oddech jak wsadził Twoją duszę z powrotem na miejsce. To było jej miejsce.
W końcu Sans się przesunął, czułaś ciepło bijące z domu z każdym kolejnym krokiem, uciekałaś od agonii. Zaraz jak tylko przekroczyłaś próg usłyszałaś czyjś głos, lecz go nie rozpoznawałaś. Odwróciłaś się by zobaczyć kto to, lecz Sans złapał Cię za rękę i szybko wciągnął w całości do środka. Wzięłaś głęboki oddech jak wsadził Twoją duszę z powrotem na miejsce. To było jej miejsce.
-Sans! O, czy to jest nowa od Grillbyego? - Dostrzegłaś coś
wielkiego, jak szczur na dwóch nogach i w ubraniu. Nic więcej
jednak nie zaobserwowałaś bo Sans zagrodził Ci pole widzenia. Nie
walczyłaś, miałaś wrażenie, że Cię broni. Teraz chciałaś po
prostu położyć się i usnąć. Byłaś przemarznięta. Byłaś
taka zmęczona...
-Nie, ta jest moja. - Ledwo słyszałaś o czym rozmawiają, ale
te słowa wyjątkowo szybko do Ciebie dotarły. Nie wiesz dokładnie
co to było za uczucie, jakie teraz czułaś na dźwięk słowa
„M o j a”. Postanowiłaś nie zastanawiać się nad tym, nie miałaś
siły w tej chwili. W końcu drzwi się zamknęły, miałaś
wrażenie, ze całe zimne powietrze otoczyło tylko Twoją osobę. Nie mogłaś
przestać się trząść. Gorące dłonie pokierowały Cię na kanapę
i pomogły Ci usiąść. Powoli zaczynałaś się ogrzewać.
-Trzeba cię umyć, poczekaj tutaj. - Musiałaś się powstrzymać,
aby nie podążyć za tymi rozkosznie rozpalone dłońmi, kiedy przestały dotykać
Twojej skóry. Ciepło domostwa powoli przywracało Ci życie, każdy
oddech był błogosławieństwem. Usłyszałaś szum wody oraz
dźwięki dochodzące z kuchni, ale Twój umysł był zajęty
masowaniem ramion, by przyśpieszyć krążenie krwi. Nadal się trzęsłaś, kiedy Sans wrócił z wielką miednicą.
- Grzeczna dziewczynka. - Położył ją między stołem, a telewizorem, widziałaś, że jest pełna wody, a czerwona gąbka z wielkimi dziurami pływa po jej tafli. Nie marnował czasu, zanurzył gąbkę w wodzie, a kiedy podeszłaś do miednicy przyłożył ją do Twoich pleców. Boże, poczułaś się jak w niebie. Nic nie mogłaś poradzić na to, że Twoja głowa bezwładnie opadła pod wpływem przyjemności. Delikatnie stęknęłaś rozkoszując się ciepłem roznoszącym się po Twoich plecach. Zamknęłaś oczy. Gorąca woda otaczała Cię, weszłaś do naczynia. Zimno ustępowało. Mruczałaś dotykając opuszkami palców swoich ramion w górę w i dół. Każdy dotyk wody był jak spełnienie wszystkich Twoich marzeń. Opuściłaś ręce jak usłyszałaś, że gąbka znowu jest namaczana, a zaraz potem struga ciepłej wody popłynęła wzdłuż twoich ramion, a nawet po obojczyku. Twoja głowa zataczała się rozprowadzając ciepłą wodę po barkach, oczy nadal trzymałaś zamknięte pod wpływem nieopisanej przyjemności. Powoli, gąbka przesunęła się na Twoje piersi, a mgła powoli zaczynała wyswobadzać Twój umysł z odrętwienia. Nie tylko gąbka była blisko, czułaś Sansa. Ciepło jego ciała. Jego oddech. Przybliżył twarz do Twojego ramienia by obserwować swoje ręce na Twoim ciele. Serce zaczęło Ci szybciej bić. Starałaś się podnieść, uciec od jego dotyku, lecz mocniej zacisnął na Tobie dłonie. To było ostrzeżenie. Więcej nie potrzebowałaś aby zrozumieć. Bałaś się kolejnej kary i bólu.
- Grzeczna dziewczynka. - Położył ją między stołem, a telewizorem, widziałaś, że jest pełna wody, a czerwona gąbka z wielkimi dziurami pływa po jej tafli. Nie marnował czasu, zanurzył gąbkę w wodzie, a kiedy podeszłaś do miednicy przyłożył ją do Twoich pleców. Boże, poczułaś się jak w niebie. Nic nie mogłaś poradzić na to, że Twoja głowa bezwładnie opadła pod wpływem przyjemności. Delikatnie stęknęłaś rozkoszując się ciepłem roznoszącym się po Twoich plecach. Zamknęłaś oczy. Gorąca woda otaczała Cię, weszłaś do naczynia. Zimno ustępowało. Mruczałaś dotykając opuszkami palców swoich ramion w górę w i dół. Każdy dotyk wody był jak spełnienie wszystkich Twoich marzeń. Opuściłaś ręce jak usłyszałaś, że gąbka znowu jest namaczana, a zaraz potem struga ciepłej wody popłynęła wzdłuż twoich ramion, a nawet po obojczyku. Twoja głowa zataczała się rozprowadzając ciepłą wodę po barkach, oczy nadal trzymałaś zamknięte pod wpływem nieopisanej przyjemności. Powoli, gąbka przesunęła się na Twoje piersi, a mgła powoli zaczynała wyswobadzać Twój umysł z odrętwienia. Nie tylko gąbka była blisko, czułaś Sansa. Ciepło jego ciała. Jego oddech. Przybliżył twarz do Twojego ramienia by obserwować swoje ręce na Twoim ciele. Serce zaczęło Ci szybciej bić. Starałaś się podnieść, uciec od jego dotyku, lecz mocniej zacisnął na Tobie dłonie. To było ostrzeżenie. Więcej nie potrzebowałaś aby zrozumieć. Bałaś się kolejnej kary i bólu.
-O czym myślisz? - zaczął skubać Cię zębami w zagięciu
Twojego karku, jak tylko jego ręka zaczęła zataczać kręgi na prawej piersi. Zadrżałaś, lecz nie miało to nic wspólnego z
zimnem.
-O tym jak bardzo cię nienawidzę. - Usłyszałaś jak chichota,
zaraz po tym gąbka opuściła Twoją pierś tylko po to by
zostać ponownie namoczoną w wodzie. Naprawdę go nienawidziłaś.
Nienawidziłaś to przez co musiałaś przez niego przejść.
Nienawidziłaś sposobu w jaki Cię traktuje. Nienawidziłaś go za
to, co teraz czułaś. Nienawidziłaś jego delikatnego dotyku,
jakiego spragnione było Twoje ciało. Westchnęłaś i zdecydowałaś
się zadać pytanie.
-Dlaczego tutaj jestem? - Czego od ciebie oczekiwał? Miałaś mu
zastąpić zwierzątko domowe? Zabawkę? A może byłaś przekąską
na później?
-Nie tak dawno cała przemokłaś, kochanie. - Gąbka przesunęła
się po Twoim ramieniu, potem zakreśliła łuki wzdłuż Twojej
talii, by ostatecznie spocząć na Twoim biodrze. Poczułaś palce
Sansa pieszczące Twoje ciało przez wilgotny materiał, nim
powtórzył to samo tylko, że z drugiej strony. Woda spływała po
Tobie wędrując małymi strumieniami, by zniknąć gdzieś między
nogami.
-Nie o to mi chodziło... Dlaczego tutaj jestem.. z tobą? Czego
ode mnie chcesz? Dlaczego... Dlaczego nie pozwolisz mi odejść? -
Czekałaś na odpowiedź, jednak słyszałaś tylko dźwięk wody jaka skapywała do miski z gąbki, kiedy obmywał Twoje ciało. Trzy razy musiał
powtórzyć ten proces nim zdałaś sobie sprawę, że nie udzieli Ci
odpowiedzi. - Nie znam zasad gry w którą ze mną grasz...
-To nie jest gra, suczko. - Gąbka przemknęła po Twoim prawym
ramieniu, następnie skręciła i zatrzymała się na przestrzeni
między Twoimi piersiami. Strużki wody leniwie spływały po Twojej
skórze. Sans przeniósł mokry materiał do swojej drugiej ręki i
powtórzył czynność zatrzymując dłoń na Twoim brzuchu. - Pomyśl
o tym bardziej... jak o tańcu. - Starałaś się odsunąć głowę
jak tylko poczułaś, brodę Sansa na swoim ramieniu. Nienawidziłaś
tego, że nie wiesz co przyniesie Ci los, tego co się stanie. Ta niepewność Cię przeraża, przytłacza. Zawsze starałaś
się mieć wszystko w miarę możliwości poukładane. Chciałaś po
prostu wiedzieć, wiedzieć co Cię spotka w tej przerażającej
ciemności.
-Jak mam tańczyć, skoro nie znam kroków?
-Nie musisz. - Sans położył swoją prawą rękę na Twojej. Kościste palce
znajdowały się na Twojej dłoni, obok siebie. Ta co była na Twoim
brzuchu przyciągnęła Cię do niego, czułaś na plecach ciepło
jego ciała. Powoli zaczął się kołysać na boki, nieznacznie,
imitując taniec. - Pozwól mi prowadzić.
Starałaś się wyrwać, wyszarpać z tego uścisku, lecz jedyne
co udało Ci się uzyskać to kolejne ugryzienie na swoim karku, choć
bolesne to jeszcze niewystarczające aby przegryźć się przez
skórę.
-Nie musisz ze mną walczyć, moja mała ptaszyno. Nie chcę
zrobić ci krzywdy. - To zabrzmiało trochę jak echo jego słów
jakie wypowiedział w lesie.
-Ale zrobisz... - mruknęłaś pod wpływem pieszczoty, w Twoim
głosie nie było mimo to złości.
-Tylko kiedy będę musiał. Umiem być delikatny. - Sans puścił
Twoją dłoń i przesunął swoje tak, że teraz obie jego znajdowały
się na Twoich piersiach. - Mogę ochronić Cię przed potworami
jakie tutaj mieszkają. Przed tymi, które chcą rozszarpać Twoje
ciało i pożreć duszę.
-To tego chcą wszyscy? Mojej duszy? Dlaczego? - Szkielet powoli
przesunął dłonie na Twój mostek. Poczułaś to, niewielkie
szarpnięcie choć tym razem było dość... delikatne. Twoja dusza
nie została wyciągnięta na siłę z Twojego wnętrza, zamiast tego
wyszła bo ... została o to poproszona, bo on ją zawołał. Nadal
czułaś się niekomfortowo, to paskudne uczucie bycia w dwóch
miejscach jednocześnie.... Ale... w ogóle Cię tym razem to nie
bolało.
-Ludzkie dusze są bardzo cenionym towarem przez potwory. Każda
jest jak mały diament. - Uniosłaś ręce chcąc dotknąć
migoczącego fioletowego światła. Chciałaś jednocześnie mu się
przyglądać oraz... aby wróciło do Ciebie. Było... niesamowite.
Nigdy w swoim życiu czegoś takiego nie widziałaś.
-Ja nie... ale... co to jest? - Nadal nie rozumiałaś na co
właśnie patrzysz. No, wiedziałaś, że to Twoja dusza, ale... co
to tak właściwie znaczyło?
-To ty. Wszystko co składa się na Ciebie. Zaraz ci pokażę. -
Patrzyłaś. Przyglądałaś się tańczącym barwom w tym niewielkim
sercu. Miałaś wrażenie, że jest ze szła a w środku pływa płyn podobny do rtęci zabarwiony różnymi
odcieniami fioletowego. Ciemnym, jasnym, migoczącym i nie.
Poczułaś, jak Sans jedną rękę kładzie na Twojej piersi, jak
delikatnie zatacza kręgi pieszcząc ją, a potem ściska sutek
między palcami. Starałaś się zignorować przyjemność jaką
teraz czułaś, udając zobojętnienie, ale... Twoja dusza...
Delikatna nitka migoczącej bieli przepłynęła po nim. Usłyszałaś,
jak Sans mruczy w satysfakcji. Teraz już obie dłonie trzymał na
Twoich piersiach, gładząc je, pieszcząc, delikatnie przyciskając
i szczypiąc brodawki. Za każdym razem przez fioletowe serce
przenikało to samo światełko.
-Widzisz? Twoja dusza nie kłamie, ona wie co lubisz, ona wie czego
chcesz. Pozwól sobie pomóc. Pozwól, chcę Ci pokazać jak pięknie
możesz dla mnie zaśpiewać, moja mała ptaszyno.
autor obrazka: laniky18
POPULARNE ILUZJE
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I Autor: Kayla-Na Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I CZĘŚĆ III Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
Autor: Skele-TON of Sin Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
♥ Łaska ♥ Atak Autor: sanspar Tłumaczenie: Yumi Mizuno INNE KOMIKSY INTERAKTYWNE Randka z Sansem Mikołaj Sans Blue na ...
-
ristorr Witam! Jest to alfabetyczny spis AU w języku polskim. Opracowane AU posiadają miniaturkę. Jeżeli masz stworzone swoje włas...
-
Tak jak sądziłam, na Przewodniku i Oplątanych się nie skończyło. Dzisiaj (kilka godzin temu) autorka Klatki z Kości zakazała dalszego tł...
-
Moi kochani! Dzisiaj kolega z grupy na studiach zaproponował mi współpracę, którą oczywiście - przyjęłam. Bo jakże by inaczej. Jednak b...