Notka od autorki bloga: Niniejsze opowiadanie nie jest moje.
Należy ono do Silent Omen, która jakiś czas temu po opublikowaniu kilku
rozdziałów skasowała swojego bloga wraz ze stworzoną przez siebie
historią. Postanowiłam do niej napisać i poprosić o przesłanie
opowiadania oraz - o to by zgodziła się, abym w jej imieniu publikowała.
We współczesnym internecie naprawdę mało jest dobrych polskich
opowiadań. Jej jest najlepszym jakie znalazłam w polskim fandomie
Undertale.
Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.
Słowem wstępu:
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia
bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak
mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza
czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się
towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie
głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z
dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami
fabularnymi oraz z kanonem gry.
---
Ostrzeżenie:
Opowiadanie
może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek
poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników
pełnoletnich.
SPIS TREŚCI:
Rozdział X (obecnie czytany)
Sans podsunął jej paczkę papierosów. Nie pogardziła. Sytuacja tego
wymagała. Trzymała papierosa między drżącymi palcami, a on widział to równie
wyraźnie, jak gównianie sam czuł się po wszystkim. To nie tak miało być – zwykł
mawiać każdy, komu życiowe aspiracje rozminęły się z predyspozycjami.
Kulturalnie, a jakże, po dżentelmeńsku wręcz, poczęstował ją ogniem. Nie
podziękowała, tylko w milczeniu zaciągnęła się dymem, niezamierzenie pozując
przy tym na prawie dorosłą gówniarę, ukradkiem jarającą w szkolnym kiblu
podczas wagarów. Przeszło mu przez głowę, że fajki nie pasują do jej aparycji,
lecz nie jemu było to osądzać. ♪♫♫♪♫♪
Nie tak to miało być, spierdoliłeś chłopie ~~ na na na na ♪♫♫♪♫♪ – śpiewał mu w głowie
chór irytujących myśli do taktu wygrywanego przez niepokój. Miało być inaczej,
po prostu. Miał złamać jej wolę. Wydusić z niej obietnicę, iż nigdy nie wróci
do Podziemia, że nie będzie więcej mącić w ich wymiarze i przestanie kombinować
z czasem. Dla pewności miał ją trochę nastraszyć, poszantażować, zademonstrować
kto tu jest panem sytuacji…
Dać
upust własnej frustracji…
A teraz co? Tak potężnego moralniaka nie dane mu było uświadczyć
wcześniej. Myślał, że nic już go nie dobije, w końcu nie od wczoraj żyje z
mrocznym cieniem za plecami. I jeszcze doszedł ten irracjonalny strach,
paniczny lęk, że jego podświadomość wie o czymś, co dopiero ma się okazać. Coś,
czego on sam nawet się nie domyśla.
W pomieszczeniu zrobiła się taka buchara, że w końcu musiał uchylić
okno. Chciał zerknąć na Friska przelotnie, dosłownie na chwilkę, lecz w tym
samym momencie nadział się na jej spojrzenie. Beznamiętne, oczekujące. Co miał
jej powiedzieć?
- Jeżeli czujesz się tak samo głupio, jak teraz wyglądasz, to czujesz
się adekwatnie do sytuacji – niespodziewanie go uprzedziła. Uff, co za ulga.
Zaczynał się bać, że to na niego spadnie obowiązek rozpoczęcia trudnej rozmowy.
- Fakt, głupio wyszło. Ale mineta mi się udała, nie?
Spłonęła rumieńcem, zbita z pantałyku jego bezpośredniością.
- Jesteś żałosnym kutasem, ale udało ci się osiągnąć swój cel. Będzie
mi się chciało rzygać na samą myśl o tobie – strzepnęła popiół na podłogę, tuż
obok popielniczki w której pety były powtykane jak szpilki, jeden obok
drugiego. Od miesiąca zbiera się do ich wyrzucenia. Wzruszył ramionami.
- Używaj sobie do woli, nie robisz na mnie wrażenia.
Zawiesiła wzrok na jego uśmiechu. Ten przyjazny, kretyński uśmiech
akwizytora niegasnący nawet, gdy splunęła mu w twarz sprawiał, że naprawdę
robiło jej się niedobrze.
- Masz zęby jak płot po wiejskiej zabawie, tyle ci powiem –
stwierdziła przydeptując peta na podłodze.
- Bardzo ciekawa analogia. Co teraz zamierzasz?
- Przecież nie zrobię ci z ryja bitwy pod Grunwaldem, choć wierz mi,
bardzo bym chciała.
- Brzmi nieźle, ale nie o to pytałem. – Materac ugiął się pod jego
ciężarem, gdy siadał obok. Położył rękę na ramieniu Friska. Wzdrygnęła się pod
tym dotykiem, ale nie uskoczyła. - Po tym co ci zrobiłem… Jak wielka jest teraz
nasza wzajemna nienawiść? – odwróciła do niego twarz, lecz nie dostrzegł na
niej nienawiści. Jej mina wyrażała jedynie wstręt i rezygnację.
- Mineta była dobra. Daję siedem na dziesięć – odparła, a wymuszony,
kwaśny uśmiech przebiegł jej po twarzy. – Pozostaje zagadką skąd masz takie
zdolności.
- A dziękuję. Inspirację czerpałem z książek naukowych. Nazywają się… „hentai”?
– wyciągnął spod łóżka stosik kolorowych książeczek opatrzonych oznaczeniami
+18, które i tak każdy nastoletni, nagrzany hormonami dewiant ma w dupie. -
Alphys ma całkiem pokaźną kolekcję. Jeny, wy ludzie to macie wyobraźnię… -
Frisk potoczyła pogardliwym spojrzeniem po komiksach, potem przeniosła je na
Sansa. Ciągle szczerzył się głupkowato, ale nie uciekł wzrokiem. Wytrzymał grę
w „kto pierwszy mrugnie”, choć jej oczy mówiły mu jednoznacznie: jesteś nędznym
robakiem, zrób przysługę światu i zdechnij.
- Więc…? – przerwał ciszę. – Nienawidzisz mnie?
- Brzydzę się tobą. – Odparła wciąż mierząc się z nim spojrzeniem. –
Zrobiłeś mi najgorszą rzecz, jaką w moim
świecie facet może wyrządzić dziewczynie. A teraz, jak gdyby nigdy nic, palę
fajeczkę z moim gwałcicielem. Bo chyba można tak powiedzieć? – bez pytania
wyciągnęła sobie jeszcze jednego papierosa z jego paczki.
- Nie odpowiedziałaś – zauważył i posłużył jej ogniem. Sam także
zapalił drugiego.
- To nie ma znaczenia. Tyle, że jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że
osiągnąłeś coś więcej poza wstrętem – Frisk siedziała nieruchomo na łóżku,
patrzyła tępo w dal. Tęczówki miała pociemniałe, niewidoczne. Sprawiała wrażenie,
jakby odpływała myślami gdzieś bardzo daleko, jakby usiłowała sobie o czymś
przypomnieć. Po dłuższej chwili przemówiła sztywnym, apatycznym głosem:
– Rok 1971. W Bangladeszu trwa
wojna. Tysiące kobiet jest gwałconych przez pakistańskich żołnierzy. Te kobiety
są wieszane nago za ręce, do góry, wiszą jak świńskie truchła w rzeźni. W
podobny sposób ty związałeś mnie, tyle, że w pionie, rozumiesz. Masz plusa za
troskę o mój komfort – uśmiechnęła się cynicznie, nim podjęła na nowo. – One
były traktowane jako maszynki do seksu, przeznaczone na męskie uciechy. Wiele z
nich umarło z wycieńczenia, a większość, o ile nie wszystkie, nie miały żadnego
udziału w tej wojnie. – Wypuściła z ust kłąb dymu. A on słuchał w milczeniu. – Nie
proszę o to, żebyś to sobie wyobraził, bo wiem, że nie potrafisz… Tylko, że… nieraz
tak się zastanawiałam: czy tylko ludzie mają w naturze taką podłość? Czy tylko
my posiadamy tak parszywe DUSZE…? Nie…
Wy też macie wrodzoną skłonność do zła. Nie jesteście ani mniej, ani bardziej
szlachetni tylko dlatego, że dawno temu przegraliście z nami wojnę. Też macie
krew na rękach. Przychodzą wam do głowy tak samo okrutne rzeczy, czyż nie? – Sans
nie wiedział dlaczego, ale poczuł się tak, jakby dostał obuchem w łeb. –
Popatrz na siebie, Sans. Popatrz. Nie masz pojęcia ani o Bangladeszu, ani o
Pakistanie, a o moim świecie wiesz tyle, co nic. A jednak wpadłeś na ten sam
pomysł, co ci żołnierze. Jak myślisz, dlaczego? – przeszyła go intensywnym
spojrzeniem brunatnych oczu. On zaś nabrał wody do gęby, bo nie wiedział co
powiedzieć. Nie tylko dlatego, że nie zdążył jeszcze przetrawić do końca treści
tego, co usłyszał, ale także dlatego, że naprawdę czuł się mocno skacowany, jak
po dzikim, polsko-ruskim melanżu. Jego moralność przeżywała właśnie bardzo
konkretny regres i mimo, iż starał się z całych sił, nie potrafił zrozumieć
czemu wszystko w jego jaźni krzyczy wciąż, że jest ostatnią gnidą. Przeszło mu
przez głowę, że gdyby miał sam siebie teraz osądzić, tak jak nieraz wydawał
osąd na Friska, to byłby biedny. Musiałby na początek strzelić sobie porządnego
plaskacza. Tak, to byłby dobry punkt wyjściowy. Najgorsze jednak było to
cholerne poczucie winy, którego nie potrafił przetłumaczyć w jakiś logiczny
sposób swojej żądnej racjonalnych argumentów świadomości. Mówił w duchu, że
wszystko jest okej, ale za chuja pana, nie było. Równie dobrze jakiś zalany w
sztok imprezowicz, który zatacza się od krawężnika do krawężnika może wmawiać
sobie oraz wszystkim dookoła, że wcale nie jest pijany i na dowód robić
jaskółki. To tak nie działa. I po przeciągającym się w nieskończoność
milczeniu, ponieważ nie wiedział co odpowiedzieć tej dziewczynie, odrzekł
szczerze:
- Nie wiem.
Siedział obok z tym szlugiem, skurczony i nierozumiejący sam siebie,
wpatrzony w swoje męsko-różowe kapcie. Żadne cudowne olśnienie nie nadchodziło,
postanowił więc uderzyć w inną strunę. W praprzyczynę tego, do czego się
posunął:
- A dlaczego ty postanowiłaś nas wymordować? Po co wróciłaś? Nie
usatysfakcjonowało cię rozpierdzielenie tego świata raz?
Frisk obserwowała żar powoli zjadający papierosa i dym, który wił się
rakotwórczymi wstęgami w przestrzeni.
- Mówiłam ci już, że my ludzie jesteśmy zepsuci z natury. To samo tłumaczyłam
Asgorowi. W moim świecie ponad moralność cenimy wiedzę. Jak głosi u nas pewna
legenda, to dla tej wiedzy pierwsi ludzie sięgnęli po zakazany owoc pod groźbą
potępienia, chociaż mieli zapewnione wszystko czego potrzebowali. Mimo to
uznali, że warto rzucić to wszystko w diabli, byleby WIEDZIEĆ. Dla wiedzy
człowiek jest gotowy zrobić najbardziej ohydne rzeczy. Zabić brata. Zgwałcić
dziecko. Poniżyć własną matkę. Wymordować cały kontynent dla bożków, których
sam stworzył. Uwierzyć komuś, kto twierdzi, że jedna rasa ludzi stoi ponad
inną. Tacy jesteśmy. Ja też potrzebowałam WIEDZIEĆ co się stanie. I chciałam
WIEDZIEĆ co mogę zrobić, by wam pomóc.
- Aż tak bardzo nienawidzisz swoich? – zapytał Sans trzymając fajkę
przy ustach. – Mam rozumieć, że do Podziemi sprowadził cię fatalizm? –
ciemnowłosa uśmiechnęła się ponuro i na siłę wetknęła przypalony ustnik do
przepełnionej popielniczki.
- Tak. Nie wierzę już w ludzi – spojrzała mu prosto w oczy. – Ale chcę
jeszcze wierzyć w was. No, może poza tobą. Ty jesteś obrzydliwy i to przez
ciebie ten świat w tamtej linii
czasowej zginął – dokładnie tyle wystarczyło, by Sans chwycił dziewczynę za
gardło i przycisnął do materaca z taką siłą, że zaczęła się dusić. Złapała go
za nadgarstek, bezskutecznie próbując poluzować uścisk. Policzki nabiegły jej
krwią, szeroko otwarte oczy zdradzały strach. Kopnęła go, ale on był jak góra:
nie do ruszenia.
- Nie wkurwiaj mnie, dziecinko – pochylił się nad nią. W głębinach
jego oczodołów jarzył się ten lodowato błękitny blask. Odbijał się też w jej
ciemnych tęczówkach. W następnym ruchu wziął ją za włosy i przyciągnął do
siebie niebezpiecznie blisko; tak blisko, że gdyby miał nos, to stykałby się
czubkiem z jej nosem. Frisk zacharczała i wierzgnęła gwałtownie. Jego typowy
uśmiech akwizytora nagle przekształcił się w szyderczy uśmiech bestii. Nim
dziewczyna zdążyła zrobić cokolwiek więcej, Sans wymusił na niej żarłoczny
pocałunek. Brutalnie wcisnął język między zaciśnięte wargi i począł całować ją
tak zachłannie, jakby chciał wyssać z niej życie. Próbowała odepchnąć go od
siebie, skończyć to, lecz w jego ramionach była niczym bezwolna kukiełka.
Wreszcie poddała się tej pieszczocie i zaprzestała oporu, kiedy wodził językiem
po jej zębach starając się zachęcić jej język do wspólnej gry. – Bardzo ładnie
– szepnął przerywając pocałunek równie niespodziewanie, co go zainicjował. Oblizał
się jeszcze, nim długi jęzor schował się za zębami. Chełpił się widokiem tych
ciemnych, zamglonych oczu i rumieńców wykwitłych na policzkach, po czym
odepchnął dziewczynę od siebie niemalże z niesmakiem. Ta natychmiast chwyciła
się za szyję i zaczęła kaszleć.
- Świnia…! – wychrypiała przez zaciśnięte gardło. Sans tymczasem
usadowił się na blacie biurka. Odsunął niedbale na bok wszystkie szpargały i jak
gdyby nigdy nic czekał, aż się uspokoi. – Ty ich wymordowałeś… - dobiegł go
cichy szept. – Przez taką postawę jak twoja ten świat też zgnije… - powiedziała
już głośniej, klęcząc na łóżku. Wbijała w niego nienawistny wzrok. Zdążyła
uchwycić grymas złości na jego twarzy, gdy wyciągnął przed siebie zaciśniętą
pięść i przy pomocy magii uniósł ją do góry. Odniosła wrażenie, że ciało
niesamowicie jej ciąży lewitując tak w powietrzu. Wydawało się, że jest z
kamienia.
- Możemy powtórzyć naszą zabawę, co ty na to? – syknął i cisnął nią z
impetem. Rozległ się głuchy huk uderzenia i po chwili dziewczyna z jękiem bólu
osunęła się po ścianie. Z trudnością podciągnęła kolana pod brodę, twarz miała
ukrytą w gąszczu potarganych włosów. Zachichotała.
- Możesz mnie gwałcić, frustracie – stwierdziła słabo. – Ale taka jest
prawda. – Odchyliła głowę do tyłu i oparła się plecami o ścianę. Po jej ustach
błąkał się lekki uśmieszek, miała przymknięte powieki. Wyglądała trochę jak
ćpun na głodzie lub szaleniec. – Boli cię to, Sans? Kiedy mordowałam twojego
brata, nie było cię – szkielet nie wytrzymał i doskoczył do niej. Szarpnął ją
za włosy i przytrzymał przy ścianie. Nawet nie zerknęła na niego. Znowu tylko
zaśmiała się histerycznie. – Tu cię boli. Ja zabiłam wszystkich, za to ty nie
uratowałeś nikogo. Siedziałeś bezczynnie, gdy ja szłam naprzód. Właśnie dlatego
jesteś taki obrzydliwy – chciał ją udusić. Zabiłby. Naprawdę, zrobiłby to i
nawet ręka by mu nie zadrżała. Opamiętał się jednak w ostatnim momencie i odszedł.
Kopnął krzesło z poczucia bezsilności, jakie spadło teraz na niego z nową,
potężniejszą mocą. To było jak szalony skok w piekielną czeluść. Ktoś w końcu
wyciągnął wszystkie ciemne karty na stół, obnażył lęki i urazy, które gnębiły
jego sumienie. Wszystkie one zostały nazwane imionami tych, których nie ocalił,
chociaż jako jedyny mógł to zrobić. – „Przełkniesz tę gorzką pigułkę”, tak mi
mówiłeś, co Sans? Powinieneś zabić mnie wtedy na dzień dobry i robić to tyle
razy, ile było potrzeba. – Zacisnął pięści i trwał w bezruchu tocząc wewnętrzną
walkę. Nie daj się sprowokować… Niewielka
przestrzeń pomiędzy tą dwójką zdała się nagle przybrać rozmiary bezdennej,
czarnej jak noc przepaści.
- Ocaliłbyś więcej, niż jedno życie… - Frisk nie wyczuła, kiedy
zaczęła się zatracać w dziwnych uczuciach, które zawładnęły jej umysłem. W
obecnej chwili delektowała się cierpieniem Sansa, a było to doznanie tak
pierwotne jak głód, albo pragnienie, sięgające samego dna DUSZY. Nie mogła powstrzymać śmiechu. Te emocje nawarstwiały się,
podsycone widokiem udręki. Szkielet złapał się za głowę chcąc go zagłuszyć,
lecz dziewczyna rechotała paskudnie coraz głośniej, jakby opętała ją jakaś
nieczysta siła. To nie jest Frisk. To wariatka. Kiwała się w przód i w tył
wciąż zanosząc śmiechem. Spojrzał na nią z ukosa i zrozumiał. To naprawdę nie
była ona. Przyzwał demona, który żywił się bólem, a łzy mógł sobie spijać z
kryształowego pucharu jako aperitif. Znał tego ducha.
- Wiesz, co się stało, gdy zabiłam
twojego brata? – popatrzyła na niego, a jej oczy na ułamek sekundy
zapłonęły wściekłą czerwienią. – NIC. BO NIKT NIE PRZYSZEDŁ.