Tłumaczenie: Nessa
IX. Cierpienie (część 1)
X. Cierpienie (część 2)
XI. Chwila
XII. Skrucha
XIII. Koszmar
XIV. Ratunek (część 1) (Obecnie czytane)
W chwili, w której Moxxie
wylądował na ziemi, pożałował, że nie zabrał hełmu, kiedy jeszcze miał po temu okazję.
Podmuch wiatru cisnął mu w twarz pustynny piasek, którym chochlik niemal się
zakrztusił. To przypomniało mu zlecenie w Arizonie, kiedy to klient nakazał
zakopać byłą żonę w piachu aż po szyję, a potem zostawić ją na pewną śmierć –
krzyczącą i w towarzystwie skorpionów. Moxxie miał piasek w miejscach, w
których nigdy więcej nie chciał go poczuć.
Na
szczęście nie trafili na burzę piaskową ani silny wiatr, a jedynie okazjonalne
podmuchy. Gdyby nie musieli skupić na włamaniu do pobliskiego, okazałego domku
letniskowego, chochlik byłby zafascynowany czerwono-czarnym pustynnym krajobrazem.
Piekielny księżyc sprawiał, że okolica lśniła i to było piękne – a przy tym
niezwykle rzadkie w Piekle.
–
Moxxie, tutaj – powiedział Grimbeak, wyrywając Moxa z zamyślenia.
Pośpiesznie
skierował się ku krawędzi klifu i wraz z innymi snajperami ułożył się na
brzuchu. Trzymając swój karabin Barrett M82, przyjrzał się letniej posiadłości.
Wyglądała o wiele nowocześniej niż inne należące do Goecji gotyckie budowle, takie
jak ta Stolasa. Tę wyposażono w okazały basen, rozmiarem kilkukrotnie
przekraczający mieszkanie Moxxiego.
–
Na zewnątrz jest sporo tengu – stwierdził jeden z cienistych strażników. – Nie
zdejmiemy wszystkich na raz.
–
Możemy wyeliminować ich tylu, by zapewnić trzeciej drużynie wejście z
zaskoczenia? – zapytał Grimbeak.
–
Na górze jest dobre miejsce – zauważył Moxxie, spoglądając na dach budynku. –
Około siedmiu strażników. Atak z góry powinien załatwić sprawę.
–
Przyjąłem.
Grimbeak
dotknął boku hełmu i przemówił:
–
Drużyno pierwsza, zamierzamy wyeliminować strażników na dachu. To będzie wasza
pozycja startowa. Drużyna druga będzie musiała zaatakować od dołu, ale będziemy
ich wspierać. Bez odbioru.
–
Drużyna druga przyjęła. Jesteśmy gotowi. Bez odbioru.
Moxxie
rzucił okiem na ściany i inne wejścia, przy których ustawiły się pozostałe
zespoły. W jednym z miejsc zauważył swoją żonę, Loonę, Reginalda oraz kilku
gotowych do ataku strażników. Ciała tamtejszych tengu i sowich demonów ukryto w
pobliżu.
–
Drużyna pierwsza przyjęła. Teleportujemy się, kiedy teren będzie czysty,
drużyno trzecia. Bez odbioru.
–
Drużyna trzecia potwierdza. Bez odbioru – powiedział Grimbeak, po czym skinął
na kilku snajperów po swojej lewej. W przeciwieństwie do karabinu Moxxiego, ich
broń została wyposażona w tłumiki. Błyskawicznie zabrali się do roboty i
wyeliminowali strażników na dachu. W mniej niż pięć sekund Moxxie zobaczył, jak
ich głowy eksplodują i zamieniają się w papkę. – Tengu na dachu wyeliminowane.
Drużyno pierwsza, możecie się teleportować. Bez odbioru.
–
Przyjąłem. Bez odbioru.
Przez
lunetę Moxxie zobaczył, jak przed Księciem Stolasem otwiera się portal, a na
dachu pojawia się pół tuzina jego cienistych strażników. Książę umieścił na
szczycie świetlistą runę, po czym cofnął się o krok.
–
Drużyna pierwsza jest gotowa dostać się na dach i do innych miejsc. Bez odbioru.
–
Drużyna druga w gotowości. Bez odbioru.
–
Drużyna trzecia gotowa do przeprowadzenia ostrzału – powiedział Grimbeak,
przyszykowując swój karabin.
Moxxie
szybko spróbował zlokalizować cel. Na pobliskim balkonie zauważył popijającego
herbatę tengu i towarzyszącą mu parę pogrążonych w rozmowie Yokai. Biorąc pod
uwagę wiatr i kąt, pod jakim się znajdował, chochlik umieścił celownik tuż pod
pępkiem i nieco na prawo. Odetchnąwszy, ułożył palec na spuście.
–
Na mój znak – oznajmił Książę Stolas. Cały świat zamarł na dobrą minutę.
– Teraz!
Moxxie
nacisnął spust. Jego karabin zawył ku nocnemu niebu, przecinając je wraz z
dziesiątkami innych. Eksplozje wstrząsnęły budynkiem, gdy wybuchły podłożone
ładunki. Huk zmieszał się z krzykami i wystrzałami. Moxxie widział, jak klatka
piersiowa jego celu eksploduje od bezpośredniego trafienia, więc wymierzył w
kolejny. Tengu po prawej początkowo dał się zaskoczyć, ale prawie natychmiast
przywołał energię, by stworzyć tarczę. Nie żeby mu to pomogło, bowiem kolejny z
wymierzonych przez Moxxiego strzałów przeniknął barierę i trafił demona prosto
w pierś. Chochlik chciał wymierzyć do kolejnego, jednak ten już nie żył, zdjęty
przez innego snajpera.
Moxxie
kolejno celował do każdego, kogo mógł dostrzec. Niektórzy znajdowali się na
zewnątrz, inni mieli pecha zostać zauważeni w pobliżu okien. Kiedy przyjrzał
się bardziej luksusowym pomieszczeniom z oknami, zauważył kilka ciał skulonych
za ścianami, by chronić się przed strzelaniną. Uśmiechając się, Moxxie
wymierzył, by dać ukrywającym się demonom do zrozumienia, że wcale nie są tak
bezpieczni, jak mogliby sądzić w swoich ostatnich chwilach. Dzięki specjalnym
pociskom mógł wystrzelać ich przez ściany i zostawić w kałuży krwi.
Przeładowując
magazynek po swoim ostatnim zabójstwie, w jednym z okien zauważył
przedzierające się przez tengu Loonę i Millie. Sala, w której się znajdowały,
była aż czerwona od krwi i wnętrzności ich ofiar. Widząc, jak jeden z tengu
próbuje zajść Loonę od tyłu, Moxxie pospiesznie wycelował i oddał strzał w
okno, trafiając cel idealnie w głowę.
Uśmiechając
się, odezwał się na radio:
–
Jesteś mi coś winna, Loona.
–
Prawie go miałam, dupku.
Potrząsając
głową, Moxxie skupił się na szukaniu innego celu. Miał nadzieję, że dziewczyny
dadzą sobie radę.
***
W chwili,
w którym wszystko się zaczęło, Loona rzuciła się do biegu, wyjąc z wściekłości.
Gniew i smutek, które tłumiła sobie od rozmowy telefonicznej dwa dni temu, w
końcu znalazł ujście. Już nie obchodziło jej, kogo spotka na swojej drodze.
Loona zamierzała wybić ich wszystkich, aby bezpiecznie sprowadzić tatę do domu.
Ściskając Damascus Steel M1911, otworzyła ogień, celując w każdego, kto
wyglądał jak kruk albo sowa. Specjalne kule w istocie okazały się czynić cuda,
pozostawiając jarzące się białoniebieską energią rany i sprawiając, że kolejne
demony Goecji upadały niczym domino.
Zanim
dołączyła do niej reszta drużyny, Loona zdążyła wybić cały pokój i przejść do
następnego. Poruszając się tak szybko, jak tylko mogła, wpadła do czegoś, co
wyglądało jak salon. Wznowiła ogień z pistoletów, ale tym razem przeciwnicy byli
przygotowani. Nawet pokojówki miały broń. Widząc, że jest słabiej uzbrojona,
Loona błyskawicznie przetoczyła się za ścianę, by osłonić się przed ostrzałem z
karabinu maszynowego.
Przeładowując,
zauważyła jak Millie i dwóch cienistych strażników przemykają na drugą stronę.
Jeden z cieni wyciągnął granat hukowo-błyskowy, wyjął zawleczkę i wrzucił go do
pokoju.
Słysząc
wybuch, Loona wpadła do środka, gotowa do wystrzału z pistoletów. Zdjęła dwa
sowie demony, po czym wskoczyła na pobliski stół i zaczęła się po nim ślizgać.
Strzelając, pozbyła się jeszcze dwóch przeciwników, nim wylądowała na drugim
końcu, gdzie uderzyła kolanem oślepionego tengu. Wylądowawszy na nim, Loona
wgryzła się w jego gardło i rozszarpała je. Zlizując krew z pyska, spojrzała na
Millie, która wymierzyła strzelbę w innego tengu i przepołowiła go na pół,
podczas gdy dwóch cienistych strażników wykończyło pozostałych z obecnych w
pokoju przeciwników.
–
Zwolnij trochę, Loono. Nie nadstawiaj karku bardziej niż to konieczne.
Pamiętaj, jesteśmy drużyną, która próbuje uratować Blitzo – przypomniała
Millie.
–
Cokolwiek. Po prostu się pospiesz! – krzyknęła Loona, wybiegając z pokoju.
Wypadłszy
na korytarz, grupa dostrzegła cały rząd uzbrojonych w katany, zmierzających w
ich stronę tengu. Wznowili ogień, ale – ku ich zaskoczeniu – przeciwnicy
okazali się wystarczająco szybcy, by zablokować atak swoimi mieczami i odbić
naboje w ich stronę. Loona i Millie w porę odskoczyły, ale dwójka ich
towarzyszy oberwała własnymi kulami i upadła jeden na drugiego.
–
Cholera, co teraz? – zapytała Loona. Spojrzała na pistolety, pojmując, że były
bezużyteczne.
–
Zajmę się tym. Mam nadzieję, że to zadziała! – odparła Millie, sięgając po MP5.
Wycelowała
w tengu, a ci, dokładnie tak jak wcześniej, odbili kule z pomocą katan. Żaden z
nich nie spodziewał się, że ich miecze zamienią się w lód, zamiast odbijać
strzały.
–
O cholera! To działa! – wykrzyczała Millie, radośnie spoglądając na swoją
lodową broń.
–
Okej, to działa – powiedziała Loona, przestępując naprzód i zamieniając
pistolety na MAC-10. – Osłaniaj mnie!
Szarżując
przed siebie, Loona przytrzymała spust, zmuszając tengu do podniesienia
magicznych barier. Millie zapewniła jej osłonę, bombardując barierę i
pozwalając, by Loona podeszła wystarczająco blisko, żeby móc użyć pazurów.
Ciosem zmusiła tengu do opadnięcia na kolana. Unikając cięcia zamarzniętą
kataną w pierś, Loona odbiła się od zgiętego kolana i owinęła nogi wokół szyi
tengu. Wykorzystując swój ciężar, powaliła go i przycisnęła jego głowę do
podłogi. Loona podniosła broń i strzeliła mu prosto w czaszkę, po czym
przetoczyła się na bok, unikając cięcia, które omal nie rozłupało jej głowy na
pół. Chwyciwszy leżącą w pobliżu zamarzniętą katanę martwego tengu,
zaatakowała, raz po raz krzyżując broń z ostrzami innych demonów.
Oczywiście
nie była aż tak uzdolniona jak prawdziwy tengu, jeśli chodziło o walkę na
miecze, jednak dzięki Millie i pozostałym, Loona zmusiła ich do obrony przed
sobą i kulami. Mimo wszystko nie miała wprawy w posługiwaniu się ostrzem, zaś
tengu – choć w kiepskiej sytuacji – okazały się wystarczająco wyszkolone, by musiała
się wycofać, zwłaszcza gdy udało im się kilkukrotnie ją zranić. Raz wyjątkowo
paskudnie, gdy ostrze wbiło się głęboko w jej ramię.
Blokując
cios, Loona chwyciła się za zranione ramię i odepchnęła tengu. Próbując wykazać
się kreatywnością, piekielny ogar zaatakowała najbliższego demona kilkoma
uderzeniami, po czym zablokowała ostrze. Szczerząc się w uśmiechu, chwyciła
MAC-10 jedną łapą i władowała cały magazynek w ciało przeciwnika, przełamując
magiczną barierę i wzbogacając tengu o kilka dodatkowych otworów. Dobiła go
ciosem zamrożoną kataną prosto w głowę. Broń samoistnie się przeładowała i
Loona znów otworzyła ogień, jednak tym razem tengu zdołał przepołowić pistolet
na pół. Klnąc, Loona zaczęła się wycofywać, aż nagle usłyszała krzyk Millie.
–
Loona, padnij!
Zareagowała
instynktownie. Poczuła, jak Millie wykorzystuje jej plecy, by przeskoczyć
naprzód i zablokować cios mieczem z pomocą ostrza, które dostała od Reginalda.
W przeciwieństwie do Loony, Millie była w stanie dorównać tengu
umiejętnościami. Mimo swojego niewielkiego wzrostu i mniejszego ostrza, zdołała
stawić czoła całej grupie tengu, odskakując, obracając się i unikając ciosów. Z
każdym unikiem pozostawiała rany na ich ciałach i kończynach z taką
częstotliwością, że wkrótce cała była pokryta ich krwią.
Jeden
spróbował dźgnąć ją od tyłu, ale w porę zrobiła przewrót w tył i odcięła mu
ręce. Tengu krzyknął, zanim Millie wylądowała za nim i wykończyła go ciosem w
plecy.
Loona
nie zamierzała być gorsza. Zaatakowała innego tengu i zmusiła go do obrony,
odrzucając jego miecz na bok. Spróbował trafić ją pazurami, ale chwyciła go za
ramiona i uderzyła go głową w twarz, zębami odgryzając wielki czerwony nos.
Tengu, trzymając się za krwawiącą twarz, zaczął kląć na czym świat stoi, póki
Loona nie odstrzeliła mu głowy z pomocą dubeltówki. Ciało zwęgliło się za
sprawą Smoczych Naboi.
Dziewczyny
stanęły plecami do siebie, kiedy otoczyła je pozostała piątka uzbrojonych tengu.
Trzymali zapasowe ostrza, których Millie nie zdołała zamrozić.
–
Mam troje po swojej stronie. A ty? – zapytała Millie.
–
Dwóch małych sukinsynów. Gotowa? – Loona wyszczerzyła się, przeładowując broń.
–
Zawsze.
Obie
rzuciły się do ataku. Loona skoczyła ku swoim dwóm przeciwnikom, a ci unieśli katany.
Zaatakowali razem, ale opadła na kolana, odchylając głowę. Ostrza przemknęły
tuż nad jej nosem. Wyciągnęła pistolety, odwróciła się i wymierzyła w tengu,
trafiając tego po swojej lewej w nogę. Drugi zdołał uniknąć ataku. Z pomocą
swoich psich nóg, Loona wybiła się ku górze, zanurzyła pazury głęboko w
grzbiecie rannego demona, po czym wgryzła się w jego gardło. Krzycząc, tengu
zamachnął się swoim ostrzem, próbując ją z siebie zrzucić, ale Loona nie
puściła. Kopnięciem odrzuciła go na drugiego tengu, przy okazji wybijając mu
katanę z rąk.
Chwyciwszy
ją, Loona zawyła z wściekłości i wbiła ostrze prosto w pierś pierwszego tengu,
przy okazji przebijając również drugiego. Obu przygwoździła do ściany.
Wykończyła ich, wymierzając dubeltówką w głowę tengu przed sobą. Grad płonących
pocisków rozsadził obie czaszki – pękły niczym popcorn, a resztki mózgu i
wnętrzności przyozdobiły okna.
Już
miała złośliwie to skomentować, ale Millie nie dała jej po temu okazji.
–
Loona! Za tobą!
Klnąc,
Loona spróbowała przeładować broń, podczas gdy tengu wykorzystał okazję do
ataku od tyłu. Niespodziewanie pocisk roztrzaskał szybę i powalił przeciwnika,
trafiając go idealnie w głowę.
–
Jesteś mi coś winna, Loona – odezwał się Moxxie na radio.
–
Prawie go miałam, dupku – mruknęła, przeładowując broń.
–
Przepraszam, Loono – odezwała się Millie, ścierając krew z ostrza. Dwóch jej
przeciwników leżało na podłodze, obaj pozbawieni głów. – Uciekł mi w ostatniej
chwili.
Nagle
włączyły się ich radia.
–
Tu Reginald z drużyny drugiej. Być może namierzyliśmy miejsce, w którym
trzymają Blitzo. Wszyscy członkowie drużyny drugie mają udać się do salonu z
windą.
Loona
i Millie miały wychodzić, kiedy potężna eksplozja spowodowała zawalenie się
części korytarza. Osłaniając twarze przed pyłem i gruzem, zauważyły jak ktoś,
kto wyglądem przypominał męską wersję Stelli, ląduje pod ścianą. Krwawił, a na
ciele miał ślady oparzeń, ale mimo to spróbował się podnieść. Dziewczyny
zastanawiały się, kim był, póki nie zamarły na widok ostrza w jego dłoni. Miecz
z jarzącej się na niebiesko stali i ze świecącymi na biało runami w języku,
którego żadna z nich nie znała. Rękojeść zdobiły anielskie skrzydła, a środek lśniący,
lazurowy klejnot.
Dziewczyny
przełknęły z trudem, widząc pierwszą przerażającą rzecz od czasu ataku:
Anielskie Ostrze.
W
powstałym wyłomie pojawił się uzbrojony Książę Stolas. Szedł spokojnie,
zupełnie jakby właśnie przechadzał się po parki. Zauważywszy zastygłą dwójkę,
demoniczny książę zwrócił się w ich stronę.
–
Loono. Millie. Wierzę, że Reginald znalazł Blitzo. Czy mogłybyście, proszę,
udać się tam i pozwolić mi zająć się Alexandrem?
–
Draniu! Nie odwracaj się ode mnie! – wykrzyczał szlachetnie wyglądający demon,
próbując zaatakować z pomocą miecza.
Stolas
błyskawicznie zablokował kolejne cięcia swoją włócznią. Fala energii
rozchodziła się za każdym razem, gdy bronie zderzyły się ze sobą. Obie panie
spojrzały po sobie, po czym powoli skinęły, dochodząc do wniosku, że to coś
ponad ich zdolności. Z tą myślą spełniły polecenie Stolasa.
***
Od chwili
wkroczenia do domu teściów, Stolas nie cofnął się przed niczym. Jego włócznia
znalazła swój pierwszy cel zaledwie kilka sekund po przebiciu się przez dach.
Poruszając się z gracją i prędkością błyskawicy, dopadł każdego demona, który
nie należał do jego cienistych strażników i przebił go, pociął albo posiekał, nim przeciwnik
zdążyłby chociaż mrugnąć.
Żaden
ze strażników nie zdołał oddać choćby jednego strzału, gdy było już po
wszystkim. Szczerze mówiąc, Stolas tak naprawdę wcale ich nie potrzebował, ale
wiedział, że będą nalegać, jeśli nie pozwoli, by mu towarzyszyli.
Choć
nade wszystko pragnął poszukać Blitzo, musiał wyładować gniew związany ze
wszystkim, co się wydarzyło. Nie wspominając o konieczności zajęcia się
Alexandrem i Nataszą. Martwił się zakapturzoną postacią, o której wspominała
Stella, ale nie wyczuł obecności nikogo, kto pasowałby do jej opisu.
Poruszając
się wzdłuż korytarza, Stolas dostrzegł cały rząd gotowych do ataku tengu, uzbrojonych
w miecze i włócznie. Przewróciwszy oczyma, Stolas uniósł dłoń i przywołał kulę
ognia. Szepcąc, cisnął ją przez korytarz, gdzie przybrała postać olbrzymiego,
uskrzydlonego lwa, który z rykiem sprawił, że wszystko stanęło w płomieniach.
Tengu krzyczały i krakały, podczas gdy ogień trawił ich ciała aż do kości,
dzięki czemu Stolas jak gdyby nigdy nic mógł ruszyć dalej.
Skręcił
i wtedy znalazł się w sali bilardowej, gdzie wkrótce znalazł się pod obstrzałem,
jednak jego zbroja okazała się niezniszczalna. Pociski były niczym krople wody,
próbujące rozpołowić skałę. Uniósłszy włócznię, Stolas rzucił się do biegu i
ugodził w brzuch jednego z sowich demonów, znajdujących się na liście płac jego
teściowej. Uniósł przeciwnika i odrzuciwszy na bok niczym worek mięsa i piór, rozłożył
skrzydła. Pojawiły się małe portale fioletowej energii. Z nich wyłoniły się
dziesiątki jarzących się, eterycznych sztyletów, które trafiły innych
strzelców, zamieniając ich w poduszki na igły, które wkrótce po tym eksplodowały,
pozostawiając po sobie krwawą masę.
Zamierzał
ruszyć dalej, gdy nagle wyczuł, że coś nadchodzi od strony ściany za jego plecami.
Odskoczył w chwili, w której wybuch jasnej energii sprawił, że ta runęła. Unosząc
brwi, Stolas stanął twarzą w twarz z Alexandrem, dzierżącym Anielskie Ostrze
swojego Upadłego ojca – pulsujące energią Błękitne Niebo.
–
Tak przypuszczałem, że to tylko kwestia czasu, aż się pojawisz – zahuczał
Alexander, mierząc do Stolasa. – Rozumiem, że przyszedłeś po swoją zabawkę?
–
Po niego, a przy okazji zabiję ciebie, twoją matkę i każdego w tym budynku
– odparł Stolas.
–
Pierdol się, Stolasie! – zawył Alexander, przestępując naprzód. – Zhańbiłeś Goecję
i całą demoniczną rasę! Pouchwalasz się z podwładnymi?! Współpracujesz z
Aniołami?! Zabicie cię będzie przyjemnością!
Stolas
parsknął śmiechem.
–
Proszę cię, Alexandrze. Nie zabiłbyś mnie, nawet gdybyś miał do dyspozycji
miecz Świętego Michała.
–
Och, tak?! Krew mego ojca, Upadłego Anioła Malphasa, krąży w moich żyłach!
Dzierżę potężne ostrze, którego użył podczas Wielkiej Wojny w Niebie! Jestem
lepszy od ciebie dzięki krwi i mojemu dziedzictwu! A teraz przygotuj się! –
oznajmił Alexander, wymachując bronią w powietrzu.
Stolas
przewrócił oczami, po czym zwrócił się do cienistych strażników:
–
Zostawcie go mnie. Zabijcie pozostałych.
Potaknęli
i odeszli, zostawiając dwa sowie demony same sobie. Alexander nie tracił czasu
i ruszył przed siebie ze swoim Anielskim Ostrzem, jednak Stolas z łatwością
zablokował cięcie. Anielska i demoniczna energia eksplodowały w powietrzu za
każdym razem, gdy miecz i włócznia ścierały się ze sobą. Alexander próbował
uderzyć oburącz z góry, jednak Stolas odepchnął go uderzeniem skrzydeł, przy
okazji zadając cięcie opancerzonymi piórami.
Alexander
wypadł na korytarz. Poderwał się w porę, ledwo blokując uderzenie Stolasa,
którym ten zmusił go do zbliżenia się do okazałej klatki schodowej. Kręcąc
włócznią, książę wykorzystał lata nauki, by zaatakować ze wszystkich stron.
Dźgał, ciął i uderzał od lewej do prawej, od góry ku dołowi, za każdym razem zadając
cios temu idiocie. Czy to za sprawą zadrapania na nodze, czy głębokiego cięcia
na plecach, Stolas powoli kaleczył niedoświadczonego szlachcica.
–
Ach! Skończ z tym, dupku! – krzyknął Alexander, próbując zamachnąć się na
Stolasa, ale chybił. – Okej, spróbuj tego!
Runy
pokrywające Anielskie Ostrze zalśniły, gdy spróbował uwolnić potężne zasoby
boskiej energii. Stolas wbił włócznie w posadzkę, a wokół niego pojawił się
krąg mrocznej, mistycznej mocy. Niebiańska energia zderzyła się z tarczą i
rozproszyła, ku niedowierzaniu Alexandra.
–
C-co?! Ale… ACH! – Oszołomienie szwagra dało Stolasowi dość czasu, by zagłębić
włócznie w jego brzuchu. Kaszląc krwią, Alexander próbował się bronić, ale
został zdmuchnięty przez zaklęcie, które pocięło jego twarz niczym obieraczka
do ziemniaków.
Alexander
wypadł przez poręcz i zawył z bólu, lądując twardo na pierwszym piętrze. Jego ciało
krwawiło, pióra miał w nieładzie. Stolas rozpostarł skrzydła i wzbił się w
powietrze, po czym delikatnie opadł.
Kiedy
to robił, usłyszał na radio głos Reginalda:
–
Tu Reginald z drużyny drugiej. Być może namierzyliśmy miejsce, w którym
trzymają Blitzo. Wszyscy członkowie drużyny drugie mają udać się do salonu z
windą.
Wylądowawszy
naprzeciwko Alexandra, Stolas wymierzył włócznią w ledwo dyszącego demona i spiorunował
go spojrzeniem.
–
Masz dość?
–
Jeb się! – krzyknął Alexander, próbując poderwać się do lotu, ale Stolas
wyciągnął dłoń i telepatycznie cisnął nim przez ścianę prosto na korytarz.
Bez
pośpiechu przeszedł przez powstałą wyrwę. Wtedy zauważył Loonę i Millie,
zastygłe po drugiej stronie korytarza.
–
Loono. Millie. Wierzę, że Reginald znalazł Blitzo. Czy mogłybyście, proszę,
udać się tam i pozwolić mi zająć się Alexandrem?
–
Draniu! Nie odwracaj się ode mnie!
Stolas
westchnął i szybko zablokował kolejny cios Alexandra. Ten wciąż próbował
przebić się przez obronę księcia, ale nie zdołał wykonać nawet pojedynczego
ciosu. Finalnie Stolas teleportował się tuż za jego plecami i uderzeniem
skrzydła odrzucił aż do pobliskiej biblioteki. Na szczęście dla tego małego
kurwia, w pobliżu znajdowało się kilku tengu, które pomogły mu wstać, kiedy
Stolas spokojnie wkroczył do środka.
–
Z-zabić go! – rozkazał Alexander, w panice wskazując na księcia.
Tengu
rzuciły się do przodu tylko po to, by zastygnąć w bezruchu, kiedy Stolas
uwolnił swoją demoniczną aurę. Cała biblioteka stanęła w płomieniach; księgi i
zwoje zajęły się ogniem. Tengu, spoceni ze strachu, opadli na kolana, porażeni
potęgą mocy księcia. Ich wojownicze dusze złamały się. Również Alexander
wyglądał na przerażonego, a między jego trzęsącymi się nogami pojawiła się
mokra plama.
Uniósłszy
włócznię, Stolas pozwolił jej lewitować, póki nie przebiła piersi każdego z
przerażonych tengu. Żaden nie zdołał choćby krzyknąć z bólu. Podłoga wkrótce
zalała się krwią, zamieniając się w jezioro wnętrzności, skąd Alexander
spoglądał na Stolasa z lękiem.
Książę
odpowiedział mu spojrzeniem. Powoli odwrócił głowę.
–
Uciekaj – wyszeptał, trzepocząc skrzydeł.
Alexander
usłuchał, jednak nie zdołał zostawić Stolasa daleko w tyle.
***
Choć
Millie z przyjemnością nakopałaby do dupy jednemu z dwóch szlachetnych kutasów,
które uprowadziły Blitzo, wiedziała, że walka z demonem Goecji, na dodatek
uzbrojonym w Anielskie Ostrze, nie będzie łatwa. Zresztą Stolas dal sobie radę
w pojedynkę.
Wraz
z Looną przybyła do salonu z fortepianem, gdzie cieniści strażnicy ustawili się
przy wejściu. Na końcu pokoju znajdowała się winda, przy której Reginald pochylał
się nad krwawiącą sowią służącą. Pokojówka drżała ze strachu, podczas gdy on
wycelował pistolet prosto w jej twarz.
–
Jesteś pewna, że to tutaj? – zapytał Reginald, taksując ją wzrokiem.
–
T-tak! Przysięgam! Są tam też inni strażnicy! – wykrzyczała pokojówka,
zalewając się łzami. – P-proszę, pozwól mi odejść… Mam cór…
Reginald
strzelił jej w twarz nim zdążyła dokończyć, po czym skinął na jednego z
cienistych strażników.
–
Przegrupujcie się. My pójdziemy pierwsi, wy za nami.
–
Tak jest.
Reginald
skinął głową, po czym zwrócił się do Millie i Loony.
–
Blitzo jest w lochu na dole, ale nie wiemy, w której celi. Musimy przeszukać
wszystkie. Macie swoje kryształy teleportacyjne?
Obie
wskazały te, które nosiły na szyjach.
–
Pamiętajcie, by pierwsza osoba, która znajdzie Blitzo, wykorzystała swój, by zabrać
go do szpitala. Upewnijcie się, że wypowiecie lokalizację wyraźnie, by
aktywować zaklęcie – przypomniał Reginald, wchodząc do windy. – A teraz
chodźmy.
Millie
i Loona weszły do środka wraz z trójką cienistych strażników i wtedy winda ruszyła.
Drzwi zamknęły się, kabina zaczęła opadać. Millie pospiesznie sprawdziła
swojego Remingtona w chwili, gdy drzwi się otworzyły. Momentalnie zaatakowały
ich wystrzały i magiczne ataki, zabijając strażników, którzy stali przed nią. Niewiele
myśląc, chwyciła jedno z martwych ciał i ruszyła naprzód. Kiedy się wychyliła,
zauważyła odzianego w szatę sowiego demona, przeprowadzającego magiczny atak.
Ściskając strzelbę jedną ręką, nacisnęła spust i dwoma strzałami zmiotła go z
drogi.
Odrzuciwszy
ciało na bok, Millie przeładowała strzelbę, po czym wślizgnęła się za pobliską
ścianę, by uniknąć obstrzału. Gdy wyjrzała zza rogu, dostrzegła kolejne trzy
sowie demony, skryte za drewnianymi beczkami oraz stołem, uzbrojone w karabiny
maszynowe. Loona, Reginald i jeden z rannych strażników odpowiedzieli ogniem, wciąż
skryci w rogach windy.
Już
miała odwrócić wzrok, gdy zauważyła olbrzymi drewniany żyrandol, wiszący
idealnie nad parą strzelców. Wycelowała w jego stronę. Wystrzeliła, a wtedy
obiekt spadł na strażników, powalając ich i odwracając uwagę trzeciego, który
spróbował rzucić się do ucieczki. Millie dobyła jednego z osobistych noży i
rzuciła nim w jego nogę. Trafiła, o czym przekonała się, kiedy ostrze zagłębiło
się w kości udowej przeciwnika, a ten zawył w agonii.
Millie
pokazała swoim towarzyszom uniesione kciuki, po czym wycelowała w przerażoną
sowę.
–
Nie powiem słowa wstrętnemu chochlikowi, który…
BANG!
–
KUUUUURWAAAAA! – krzyknął sowi demon, ściskając kikut dłoni.
–
Teraz chcesz stracić stopę? – zapytała Millie, przeładowując broń.
–
Wschodnie skrzydło! Ostatnie drzwi! Proszę,
nie…
Jego
błagania zostały ukrócone przez Loonę, która strzeliła mu prosto w głowę.
–
Pomóż mu wstać i zabierz na górę – powiedziała Millie, wskazując na rannego cienistego
strażnika. – My pójdziemy po Blitzo!
Reginald
pomógł rannemu dostać się na windy i skinął głową.
–
Wkrótce wrócimy.
Dwie pracownice I.M.P. popędziły przed siebie, modląc się, by nie było za późno na ocalenie ich szefa.