28 maja 2017

Undertale: Przygody Papytusa Wspaniałego - Jestem Sans i Papytus - Jak Papytus zapragnął być. - Rydzia

Autor: Rydzia
Przygody Papytusa Wspaniałego
Jak Papytus zapragnął być.

Parę dni wcześniej.

(...) Odśwież. Odśwież. Odśwież. Odśwież. Odśwież. Odśwież. Odśwież.
    Nadal nic.
Odśwież. Odśwież. Odśwież…
- OOO! - wykrzyknął z całej siły przez co gołębie zebrane koło niego zerwały się do lotu wystraszone. Nie zauważył tego w każdym razie wpatrzony w wyświetlacz telefonu. To co widział nie było dokładnie tym na co czekał, ale i tak sprawiło że poprawił się jego humor. Miał nadzieje, że pojawi się jakieś opowiadanie z Papytusem… to znaczy Papyrusem - AU PAPYTUSTALE… CZY NIE BRZMI TO CUDOWNIE?!
Zaczął wczytywać się w tekst. To było naprawdę fascynujące! Tylko, że…
Przeszedł go dreszcz grozy. Gdyby miał włosy to z całą pewnością stanęłyby one dęba, ale był szkieletem, więc nic takiego nie wchodziło w grę… Mniejsza z tym!!!

"Zidentyfikowany Papytus będzie żyć tak długo, jak będą powstawać o nim historie czy obrazki, a co za tym idzie los - i życie - maleństw wymyślonych przez autorów, leży w ich rękach."

Kiedy ostatni raz widział się ze swoją autorką? Trochę czasu minęło… Co prawda czasami wzywała go, bo akurat wspomniała o nim w jakiejś wypowiedzi, ale… od czasu tej nocy, kiedy go stworzyła, nie zrobiła absolutnie nic w związku z nim.
Czy to znaczy, że jego czas dobiega końca? Zaaferowana innymi projektami autorka nie zwraca na niego uwagi, aż zacznie o nim zapominać a jego byt powoli zacznie blaknąć?...
- NIEDOCZEKANIE! - nie zmarnował ani chwili dłużej. Ruszył biegiem w stronę domostwa jego stwórczyni. Jednak po chwili zwolnił. Nie był w stanie biec dalej. Musiał ograniczyć się do szybkiego marszu. Powód? Miał w sumie zamiar jej to zaraz wygarnąć, jak tylko uda mu się dotrzeć na miejsce. Jak śmiała stworzyć obraz Papytusa Wspaniałego bez wyobrażenia jego obuwia?! Zabrakło kartki? Phi! trzeba było rysować od początku! Nie chciało się? Ty leniu przebrzydły śmierdzący ty…
Kraina w której się znajdował przypominała miasto w którym mieszkała autorka, chociaż w rzeczywistości wcale nim nie było. Zostało wymyślone przez nią. To miejsce spotkań. Tutaj wszystkie wymyślone przez nią postacie gromadzą się czekając aż zechce ona znów o nich wspomnieć, o kimś napisać czy też kogoś narysować. Niektórzy czekają na to bardzo długo, latami wręcz. On nie chce być jednym z nich. Rydzia będzie o nim pisała, czy jej się to podoba, czy też nie!
Opuścił stare miasto, minął basen, stadion, człapał powoli w górę ulicą, przeklinając ją, że też w jej wyobraźni prawie zawsze jest cholernie słonecznie. Durne słońce. Dodatkowo przez całe jego ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz, gdy z każdym kolejnym krokiem jego kości wpadają w drgania. Potrzebuje wygodnych butów, koniecznie z gumową podeszwą.
Jest. W końcu wdrapał się na tę głupią górę. Pozostało minąć tylko parę domków i…
- CO TU SIĘ CHOLERA JASNA DZIEJE?! - nie mógł uwierzyć ile osób siedziało u niej na podwórku. Rozpoznawał parę postaci. Był tu Sans z Labiryntu, rozwalił się na huśtawce w ogrodzie, BMW zaparkowane we wjeździe, ale Grillby'ego nie widać. Na schodach siedział Papyrus z wielkim parasolem rozmawiał z dwoma dziewczętami ubranymi w szare mundurki z czerwono złotymi wykończeniami, najwyraźniej bliźniaczkami. Autorka wspomniała mu o nich. Nazywała je Lucy i głupia Karen. Przypuszczał, że to przez tą drugą ich historia została zawieszona i nie zapowiada się na to, by kiedykolwiek została skończona. W ogrodzie pełno było postaci ubranych w podobne mundurki i wielka… stopa? Spojrzał do góry. Nie, to nie stopa, tylko olbrzymka. Stała jedną stopą tu a drugą na podwórku niby sąsiadów. Przynajmniej paznokcie ma pomalowane… Co prawda na oczojebny róż, ale…
W sumie nie ważne, przyszedł tu przecież w ważnej misji! Wszedł przez frontowe drzwi. W środku było od groma ludzi. Przepchał się do kuchni. Tylko w niej prawie nikogo nie było. Prawie. Przy stole siedziała ona wraz z Grillbym popijając cappuccino z tandetnych filiżanek zakupionych ze sklepu czterydziewięćdziesiąt w jakieś badziewne kwiatki.
- CO TU TAK PEŁNO WSZYSTKICH?! - autorka spokojnie upiła łyk, wzruszyła ramionami i odwróciła się w stronę okna. Doprawdy fascynujący widok, linki i ściana garażu sąsiada. - NO?!
- Przyszli po to samo co ty - Grillby odpowiedział spokojnie - ale muszą poczekać w kolejce. Teraz Rydzia ma ważniejsze sprawy do dokończenia.
- WAŻNIEJSZE...? - płomień przytaknął. Papytus zlustrował go od stóp po sam czubek fikających ogni na jego głowie - WAŻNIEJSZE?! MASZ WŁASNĄ HISTORIĘ, WYSUWASZ SIĘ WYRAŹNIE NA PROWADZENIE WYGRYZAJĄC SZIP Z SANSEM, A JA NIE MAM NIC, NAWET IMITACJI BUTÓW! MAM SWOJE POTRZEBY I TY NIBY MASZ BYĆ WAŻNIEJSZY?!
- Sorki Pap, wszyscy czekają na kolejne rozdziały a ja…
- ŻADNYCH WYMÓWEK RYDZIA! - tupnął gniewnie nogą. - NIE RUSZĘ SIĘ STĄD BEZ PARY BUTÓW!
- tyle ci potrzeba do szczęścia? - usłyszał głos dobiegający ze strony lodówki. To Sans wyjmował butelkę ketchupu. - włocławek? nie masz heinz…?
- TO PIERWSZE ŻĄDANIE! ZARAZ DOJDĘ DO RESZTY - Sięgnął po trzecie krzesło stawiając je pomiędzy barmana a nią. Odepchnął krzesło Grillby’ego jak najdalej. Od siebie ale również od niej. Nie lubił go, on również za nim nie przepadał, ale nie obchodziło go to - A CIEBIE ZADOWALA TO, ŻE PRZEZ NIEGO TWOJA ROLA W OPOWIADANIU ZMALAŁA? TYLKO JAKIŚ KETCHUP CIĘ INTERESUJE? - niski szkielet wzruszył lekko ramionami. - NAJPIERW ZALEWASZ MU KUCHNIĘ, TOPISZ, A TERAZ NIC? W DUPIE MASZ, ŻE LASKĘ CI UKRADŁ.
- nic mi nie ukradł.
- SHIP CI UKRADŁ! WIDZIAŁEŚ TE KOMENTARZE?! ZARAZ CI POKAŻĘ… - już zaczął wyjmować komórkę, gotowy odpalać przeglądarkę.
- Papytus, czego chcesz dokładnie - westchnęła zrezygnowana. - Wiesz bardzo dobrze, że stworzyłam cię dla zabawy, nie dla większego celu…
- CHCĘ SWOJEJ HISTORII.
- Odpada.
- MAM DOSYĆ ZABAWY W WPISYWANIE MOJEGO IMIENIA W TEKST. CHCĘ HISTORII.
- Odpada Pap, za dużo mam na głowie by kolejną historyjkę ciągnąć.
- ALE…
- Nie dasz rady jej przekonać - usłyszał głos z korytarza. To dziewczyna z sansową maską na twarzy. - Jak ona stwierdzi, że coś jest do zabawy, to tak jest. Nie masz co z nią walczyć. Wiem coś o tym. Lepiej odpuść.
- NIE MAM ZAMIARU SIĘ PODDAWAĆ! NIE MAM ZAMIARU ZOSTAĆ ZAPOMNIANY, TAK JAK WSZYSCY TUTAJ! - wskazał na tłum osób. Dawno zapomnianych postaci, których imion sama autorka już nie pamięta. - SKARBIE - jego ton trochę zelżał, ułożył swoją dłoń odzianą w rękawiczkę na jej. Wzdrygnęła się lekko, do tej pory wpatrywała się w okno, lecz teraz jej uwaga spoczęła na Papytusie. Jego puste oczodoły uformowały się w taki sposób, że faktycznie wyglądał na przybitego. Wsunął swoje palce między jej, ściskając delikatnie. Przybliżył się. Jego serce zaczęło być bardziej widoczne spod jego białej koszulki. Biło od niego miłe dla oczu pomarańczowe światło - WIEM, ŻE NAPRAWDĘ MNIE LUBISZ. NIE POZWÓL BYM I JA TAK SKOŃCZYŁ.
- Pap… - westchnęła - przykro mi… może kiedyś ale nie teraz…
Serce zgasło. Kiedyś, taa...? Wypuścił jej dłoń i odsunął się. Spojrzał krzywo w stronę Grillby'ego. Potem w stronę Sansa, który wciąż opierał się o lodówkę.
- WIDZĘ, ŻE NIE MOGĘ NA CIEBIE LICZYĆ - wstał. Zamaszystym krokiem wyszedł z pomieszczenia odpychając wszystkich na boki robiąc sobie przejście. Parę osób oglądających widowisko samo się odsunęło, nie chcąc wylądować na ścianie.
- Papytus! - usłyszał za sobą, ale nie zawrócił.

***

Jakiś czas później znalazł się znowu w parku. Osaczony przez stado gołębi siedział na murku fontanny w kształcie skały z rybą, żółwiem i czymś jeszcze, pomalowane w jaskrawe barwy. Figura udawała, że jest ładniejsza niż w rzeczywistości jest. Zdjął rękawiczkę, przystawił paliczek do dyszy nakierowując strumień wody pod ciśnieniem w najtłuściejszego ptaka. Trafił, wystraszony odleciał a reszta za nim. Nie wróciły ponownie.
Czuł się zawiedziony. Myślał, że skoro Rydzia tak ochoczo go stworzyła to zaopiekuje się jego bytem. Ale był głupi. Gdyby faktycznie tak było już by wymyślała dla niego dalsze przygody… A zajęła się tylko tym ognistym potworem.
- GŁUPI GRILLBY - mruknął.
- Nie wiń jego, po prostu miał więcej szczęścia.
To znów ta dziwaczka w masce. Stała nad nim z rękami opartymi na biodrach.
- SZCZĘŚCIE, HUH?
- Tak. W końcu miał się pojawić tylko w początkowych rozdziałach. Nie jego wina, że wkradł się w jej serce i został na dłużej.
- TAK, WIEM… - oparł ręce na kolanach. Zawiesił zrezygnowany głowę w dół. - TYLKO… MIAŁEM TYLKO NADZIEJĘ, ŻE POLUBI MNIE RÓWNIE MOCNO…
Dziewczyna usiadła obok niego. Był zdecydowanie wyższy od niej i nawet jak kulił się na tym dziwnym murku było to bardzo widoczne.
- Myślę, że cię lubi, bardzo, tylko jest inny problem. Nie umie wymyślić dla ciebie twojego świata. Niby jest te całe Papytustale jednak… tylko ty w tym siedzisz i nie wie co mogłaby więcej dla ciebie zrobić…
- DO BANI…
Nastała cisza. Dziewczyna zaczęła machać nogami denerwująco pukając piętami w mur. Nie zamierzała sobie stąd iść.
- W ZASADZIE KIM TY JESTEŚ? NIE PRZYPOMINAM SOBIE ŻADNEGO OPOWIADANIA ANI ILUSTRACJI Z KIMŚ TAKIM JAK TY…
Zaśmiała się. Podrapała po karku, jakby trochę zawstydzona.
- Nie mogłeś mnie tam znaleźć, bo mnie tam nie ma.
- AHA, WIĘC ZOSTAŁAŚ TYLKO W JEJ GŁOWIE? - zaprzeczyła. - WIĘC CO?
- Em… to trochę zawstydzające…
Zaczęła bawić się włosami nerwowo owijając je wokół palców. Nie zamierzał naciskać, chociaż nie wiedział czemu jakaś twórczość miałaby być zawstydzająca.
- Wiesz… - zaczęła - chciałabym jeszcze kiedyś pojawić się… gdzieś. Nie być zapomnianą… - odwróciła w jego stronę twarz. Nadal miała na sobie maskę Sansa, ale dostrzegł zza wyściełanych cienką, czarną tkaniną oczodołów parę oczu wpatrujących się w niego z determinacją. - Potrafisz wpływać na treść opowiadań, prawda?
- TAA… POTRAFIĘ…
- Wiesz… Mam plan co zrobić, by Rydzia nie traktowała nas jak jednorazowy projekt. Ale ty jesteś mi w tym potrzebny. I twoje umiejętności.
- EEE… CO MASZ NA MYŚLI?
- Wkradniemy się do JEJ opowiadania i trochę namieszamy! Nie byłeś tam nigdy wcześniej, co nie? Dodamy coś od siebie! Pojawimy się w opowiadaniu!
- ALE… - mruknął zakłopotany. Dziewczyna w ekscytacji zaczęła na niego napierać biustem. To byłoby całkiem przyjemne doznanie, gdyby nie to, że patrzył się w twarz Sansa. - TO JEST NIE ZA BARDZO FAIR. ROZUMIEM DELIKATNIE POKAZAĆ SIEBIE, ALE TAKIEJ MOCY NIE MOGĘ NADUŻYWAĆ!
- Ale stworzenie nas i zostawienie w pizdu jest fair? - spuścił wzrok. - Pap…
Nie krępując się objęła go i wtuliła się w niego. Maska musiała się osunąć, bo poczuł jej delikatny policzek na swojej czaszce.
- Wiesz… będziesz mógł wyciąć jakiś brzydki numer Grillby'emu. Wiem, że o tym marzysz.
Jego postura napięła się. Pojawił się delikatny uśmiech. Miała go.
- NO… DOBRA, ALE TYLKO TROCHĘ… NIE ZA DUŻO. NIE CHCĘ PSUĆ KONCEPCJI HISTORII. TO MOGŁOBY MIEĆ KATASTROFALNE SKUTKI DLA INNYCH POSTACI.
- Okej, nie ma sprawy!
- TO… JAK MAM CI MÓWIĆ? DZIEWCZYNA W MASCE, CZY JAK?
Zobaczył jej dłoń przed sobą czekającą na uścisk. Ujął ją i lekko potrząsnął.
- Mów mi Sans - pokręcił głową.
- NIE JESTEŚ SANS, NIE BĘDĘ TAK DO CIEBIE MÓWIŁ. NIE MASZ SWOJEGO IMIENIA?
- Tak właściwie to… Jestem… Sans…

Share:

27 maja 2017

Undertale: Wpadka na Imprezie i inne wstydliwe anegdoty - Wpadka w trakcie choroby [The Party Incident and Other Embarrassing Anecdotes - The Sick Day Incident ] - tłumaczenie PL

Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry. Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i ... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI 
Wpadka w trakcie choroby (obecnie czytany)
Nikt nie czerpie radości z choroby, zwłaszcza kiedy łapie Cię zaraz przed egzaminami semestralnymi i końcem terminu na projekt, nad którym nie masz siły siedzieć. Głupi śnieg. Głupie zimno. Ledwo zauważałaś kota leżącego na Twoich stopach. Dobry kot. Przekręciłaś się aby wrócić do snu. 
Bzzzz Bzzzz
Leniwie sprawdziłaś telefon. Miałaś kilka wiadomości 

Paps: 8:46 | PRZYJACIÓŁKO!

Paps: 8:46 | POWINNAŚ BYĆ W PRACY RANO!

Paps: 8:46 | GDZIE JESTEŚ???? D:

Paps: 8:46 | (CZY TY I SANS ZNOWU SIĘ POKŁÓCILIŚCIE?)

Paps: 8:46 | OH. POWIEDZIAŁ ABY SIĘ O TO NIE PYTAĆ. 

Paps: 8:47 | I ŻE NIE JESTEŚCIE. 

Paps: 8:47 | ALE TO OZNACZA, ŻE ZNIKNĘŁAŚ BEZ POWODU! 

Ty: 8:47 | Przeziębiłam się, nic mi nie będzie. 

Rzuciłaś telefonem i zamknęłaś oczy mając nadzieję na sen. Niestety nic z tych rzeczy, chwilę później ktoś zaczął walić w Twoje frontowe drzwi. Ugh. Chwyciłaś za poduszkę i nakryłaś nią sobie głowę mając nadzieję, że to zagłuszy hałas, ale pukanie było tylko szybsze i głośniejsze. A potem udało. Dobrze. Może teraz będziesz miała trochę spokoju. Nie minęło nawet dziesięć minut drzemki, drzwi do Twojej sypialni się otworzyły. Podniosłaś się szybko, to błąd, zakręciło Ci się w głowie. Chwyciłaś za poduszkę. 
-uh, cześć.. 
-...Sans? - Śnisz? 
-heh, zamierzasz wyzwać mnie na pojedynek na poduszki, co?
-Nienawidzę cię – położyłaś się i zakasłałaś – Ngh, co tutaj robisz? 
-uh, papyrus... - i w tym momencie zadzwonił Twój telefon, podniosłaś go. 
-Papyrus... 
-RAJUŚKU, BRZMISZ STRASZNIE – gdyby to był ktoś inny prawdopodobnie właśnie byś na niego się darła, zamiast tego chrząknęłaś. 
-Dlaczego dzwonisz i co robi Sans w mojej sypialni? 
-ABY POMÓC CI W CZASIE KIEDY TEGO POTRZEBUJESZ! MIŁOŚĆ JEST POTRZEBNA W TYM, ABY POCZUĆ SIĘ LEPIEJ. SANS PRZYNIÓSŁ SIATKĘ PEŁNĄ LECZNICZYCH TABLETEK, TAK? - popatrzyłaś na niego, który faktycznie trzymał w ręku papierową torbę. Wiedziałaś, że są tam różne lekarstwa i makaron. Warknęłaś. 
-Tak, przyniósł i to nie tak, że nie doceniam czy coś – zakasłałaś – Ah, ugh, racja, To nie tak że nie podoba mi się wasza troska ale nic mi nie jest. To nie pierwszy raz jak choruję na przeziębienie. I serio, trzeba mi tylko snu. Nie musieliście. 
-NONSENS! JAK MIELIBYŚMY SIĘ NAZYWAĆ TWOIMI PRZYJACIÓŁMI GDYBYŚMY NIE POMOGLI W CHWILI TWOJEJ NAJWIĘKSZEJ BOLEŚCI? JA NIESTETY DZISIAJ MAM PRACĘ, ALE ZROBIŁEM DLA CIEBIE NAJBARDZIEJ NIESAMOWITĄ TORBĘ Z RZECZAMI DO OPIEKI NA ŚWIECIE! 
-A Sans jest tutaj bo...?
-BO KTOŚ MUSI MIEĆ NA CIEBIE OKO – pauza – NO I NIE OTWIERAŁAŚ DRZWI, WIĘC ON MÓGŁ SIĘ TELEPORTOWAĆ DO ŚRODKA, MOGĘ Z NIM POROZMAWIAĆ? - odstawiłaś telefon, Sans właśnie głaskał Twojego kota, podałaś mu komórkę i położyłaś się. Nie tak planowałaś sobie dzisiejszy dzień. Ugh, czułaś się słabo i okropnie. Wytarłaś nos w chusteczkę i rzuciłaś nią do przepełnionego kosza obok łóżka. Sans skończył rozmowę i oddał Ci aparat. Popatrzył na Ciebie niepewnie. 
-... wyglądasz okropnie. 
-Dziękuję, doceniam szczerość. 
-wybacz
-Hmm – przekręciłaś się tak, aby na niego nie patrzeć – Skoro już masz tutaj siedzieć to sprawdzaj co jakiś czas czy nie zakrztusiłam się własną flegmą i nie umarłam, dobra? 
-a coś innego mogę dla ciebie zrobić? 
-Mmmn – skoro już się oferuje – Zrobisz mi herbaty? 
-dobrze – zamknęłaś oczy. Słyszałaś, jak Sans szura kapciami idąc do kuchni. Rozpoznałaś stuk kubka o blat. To słodkie ze strony jego i Papyrusa, że przyszli się Tobą zająć. Uśmiechnęłaś się. Obudził Cię chwilę później potrząsając za ramię. - masz – podstawił Ci kubek pełen herbaty. Wstałaś i z wdzięcznością go wzięłaś. Upiłaś łyk, a potem wyplułaś. 
-Jezu Chryste, Sans! Co to jest?! Benzyna?! - czułaś jak napój niemiło drażnił Cię w gardło. Chciało Ci się wymiotować. - Kiedy mówiłam, herbata chodziło mi o coś... jak Minutka? 
-to potworza herbata ma w sobie wiele leczniczej magii – mrugnął do Ciebie. 
-Nawet jeżeli to święcona woda, to ja tego nie piję, wolę cierpieć – skrzywiłaś się i oddałaś mu kubek – Łaski bez, doceniam, że próbowałeś. - Sans wpatrywał się w napar przez chwilę, potem odłożył go na stolik przy łóżku, jakbyś miała to wypić później. 
Bzzzz Bzzzz

Paps: 9:28 | JAK SIĘ CZUJESZ?

Paps: 9:28 | CZY SANS OPIEKUJE SIĘ DOBRZE? 

Ty: 9:29 | Dobrze, Pap. Tak, Sans zrobił mi herbatkę na gardło, dziękuję. 

Nie minęła nawet minuta po telefonie, jak zadzwonił. Popatrzyłaś na niższego brata który tylko wzruszył ramionami, odebrałaś. 
-Halo? 
-O MÓJ BOŻE – musiałaś na chwilę odstawić telefon od ucha. 
-C-co jest? Co się stało? 
-BOLI CIĘ GARDŁO I KASZLESZ.... SPRAWDZIŁEM LUDZKĄ STRONĘ MEDYCZNĄ, MYŚLĘ ŻE MOŻESZ MIEĆ ZAPALENIE KRTANI ALBO MIGDAŁKÓW ALBO ZŁAPAŁAŚ JAKIEGOŚ WSCHODNIEGO WIRUSA, MOŻE SANS POWINIEN ZABRAĆ CIĘ DO SZPITALA? 
-...Papyrus, czy ty siedzisz na google? 
-TAK, WYGLĄDA NA RZETELNE ŹRÓDŁO INFORMACJI NA TEMAT LUDZKICH CHORÓB – zaśmiałaś się 
-Zaufaj mi, nic mi nie jest. Potrzebuję tylko trochę snu, doba? - rozłączyłaś się kładąc telefon na stolik. Popatrzyłaś na Sansa – Nie musisz tutaj siedzieć, ale żarcie jest w lodówce i wiesz gdzie mam mikrofalę... Ja idę spać. 
-dobra – wyszedł z pokoju. Po chwili usnęłaś. Kiedy się obudziłaś obok łóżka czekała na Ciebie szklanka wody, podniosłaś się i wypiłaś połowę pozwalając, aby chłodna ciecz przepłynęła po Twoim gardle. Było też tam kilka tabletek, Sans musiał je zostawić. Przełknęłaś je. Ała. Twoje mięśnie nie były zbyt szczęśliwe. Warknęłaś wychodząc powoli z łóżka. Powoli opuściłaś pokój, na kanapie leżał Sans i oglądał jakieś stare kreskówki. 
-Jak długo spałam? - podeszłaś do niego. 
-około godziny -warknęłaś. Nie czułaś się lepiej, a lekarstwa jakie połknęłaś nie zaczną działać w ciągu kilku minut. 
-Tylko tyle? - mruknęłaś siadając na końcu kanapy u nóg potwora. Zaczęłaś drżeć, chwyciłaś za koc i owinęłaś się nim. Próbowałaś się skupić na telewizji ale dreszcze Ci nie pozwalały. 
-jak się masz, bardzo się trzęsiesz. 
-Mam dreszcze, przez przeziębienie. To nic niezwykłego. 
-trzęsą ci się kosteczki? - szturchnął Cię nogą. 
-Okicham cię. - nim zdążył odpowiedzieć, odezwał się jego telefon. Przeczytał wiadomość i zaśmiał się, odpowiedział. Telefon znowu zawibrował, Sans zerknął na Ciebie. 
-paps się pyta czy masz kryptokoki albo boreliozę 
-To przeziębienie – klik, klik, odpisał. Po wysłaniu wiadomości popatrzył na telewizor. Też chciałaś oglądać, ale nie mogłaś przestać się trząść. - Nie znasz się na magii ognia czy czymś? 
-ehhh – wzruszył ramionami 
-Łał, jesteś bezużyteczny 
-głupol 
-Saaaaans – jęknęłaś – Bądź poważny, zamarzam! - wciągnął głębiej powietrze. 
-naprawdę?
-Nie, ale byłabym wdzięczna jakbyś zagrzał te koce. 
-heh, to tak nie działa – zaśmiał się. 
-Jakie więc są korzyści z posiadania magicznego potworzego przyjaciela kiedy jest się chorym? - okryłaś się bardziej. Nie jesteś tego pewna, ale chyba wywrócił oczami. Ale i tak było miło, powoli zamykałaś oczy próbując usnąć. Kanapa była miękka. 
-...chodź tutaj. 
-Hmm? - popatrzyłaś na niego podnosząc powieki. Sans siedział teraz obok podłokietnika. 
-choć tutaj – wskazał na siebie. Zmarszczyłaś brwi wyraźnie zmiesza, ale przysunęłaś się do niego. Otoczył cię rękami i ... zaraz co?! CO?! Przytulił do siebie pozwalając, abyś oparła głowę o jego pierś... jeszcze raz... co?! Nim zdążyłaś zareagować poczułaś coś dziwnego, jakby to był sen. - nie myśl za bardzo – i poczułaś, jak robi się dookoła Ciebie ciepło. Słyszałaś delikatne brzęczenie w uchu. Jesteście blisko, prawda? Może nawet za blisko? Zamknęłaś oczy starając się nie patrzeć na niego. Zdecydowanie jesteście za blisko. Twoje serce waliło jak dzwon, strasznie się rumieniłaś... ale zrobiło Ci się lepiej, senniej, nie miałaś siły walczyć z tym uczuciem. - minęło trochę czasu od kiedy ostatni raz to robiłem – przyznał – ostatnio to chyba kiedy paps zachorował. 
-Mmm miło, co jeszcze zrobiłeś? 
-zmusiłem go do wypicia herbaty. 
-Zapomnij – mruknęłaś. Po chwili leżenia zapytał się. 
-co ludzie robią aby poczuć się lepiej? 
-Biorą leki, piją wodę, śpią, jedzą jeżeli trzeba, zazwyczaj zupę – mruczałaś – biorą prysznic albo kąpiel – ziew – coś takiego – wtuliłaś się w jego ramię. 
-bolą cię ramiona?
-mięśnie 
-tak się dzieje kiedy jesteś chora? 
-Myhym, czasami. - Powoli podniósł dłoń i zaczął palcami robić okręgi na Twoich ramionach. Czułaś rozlewające się ciepło, rozluźniające ciało. - Powinieneś zostać masażystą. 
-jestem pewien, że szukają kościotrupa do pracy nad mięśniami – zaśmiał się cicho 
-Mmmm ich strata 
-twierdzisz więc, że mam magiczny dotyk? - Nic nie powiedziałaś, bo usnęłaś. Następnym razem jak się obudziłaś w salonie było już ciemno, słońce dawno temu zaszło. Zauważyłaś, że nadal leżysz na piersi Sansa. Cicho chrapał trzymając Cię za plecy. Pociągnęłaś nosem. To nie sen. To nie sen. To nie sen. Delikatnie to dotknęłaś, ale nie ruszył się. Leżałaś więc wtulając się w niego. Pod bluzą czując krawędzie jego żeber. Hmmm. Nigdy wcześniej o tym nie myślałaś, ale jak na kościotrupa to jest całkiem wygodny. Delikatnie przejechałaś palcami po jego żebrach zastanawiając się, czy ma łaskotki tak jak ludzie. Wtedy zdałaś sobie sprawę z tego co robisz. Wzięłaś głębszy oddech. Właśnie przekroczyłaś za wiele linii. Cofnęłaś rękę i podniosłaś się wbiegając do łazienki. Zamknęłaś za sobą drzwi biorąc kilka głębszych wdechów. Głowa Cię bolała. Byłaś zmęczona. Ale musiałaś się umyć. Miła, długa kąpiel pomoże Ci zapomnieć co się właśnie stało. On przecież nie lubi jak ludzie go dotykają. Trudno Ci uwierzyć w to co zrobiłaś... znowu. I w dodatku jak spał! Odkręciłaś kurki, drżąc przez dreszcze i niepewność. Nic się nie stało, mówiłaś do siebie, przecież o niczym nie wie.
-LUDZIU! - Uh... 
-Papyrus? 
-WSZYSTKO DOBRZE? WYMIOTUJESZ? MOGĘ WEJŚĆ I POTRZYMAĆ CI WŁOSY. DRZWI SĄ ZAMKNIĘTE I TO MNIE NIEPOKOI. 
-N-nie dziękuję – skrzyknęłaś – Nic mi nie jest! 
-SANS WSPOMNIAŁ, ŻE TWOJE CIAŁO DRŻAŁO, STRACIŁAŚ TEŻ APETYT? POCIŁAŚ SIĘ? TO ZAPALENIE OPŁUCNEJ? JEŻELI TAK TO BARDZO, BARDZO POWAŻNA CHOROBA 
-Czy ty sprawdzałeś symptomy cały dzień na google? - krzyknęłaś.
-...MOŻE – pogładziłaś się po skroni. Dobra. 
-Paps, jeżeli wpiszesz wszystkie moje symptomy... co ci wyskoczy? 
-...GRYPA – pauza – PRZEPRASZAM, NIGDY NIE OPIEKOWAŁEM SIĘ WCZEŚNIEJ CHORYM CZŁOWIEKIEM. TORIEL I KRÓL ASGORE ZAWSZE DBALI O FRISK KIEDY CHOROWAŁ, NO I NIE POZWOLILI GO ODWIEDZAĆ. ALPHYS MÓWIŁA, ŻE NIEKTÓRE SYMPTOMY ZIGNOROWANE MOGĄ SPOWODOWAĆ WIĘKSZĄ CHOROBĘ A JA NIE CHCIAŁBYM STRACIĆ MOJEJ WSPANIAŁEJ PRZYJACIÓŁKI. - Oh. Łał. 
-Nie stracisz mnie, Pap. To tylko przeziębienie – powtórzyłaś – Ludzie często na to chorują o tej porze roku. Zazwyczaj trwa trzy do czterech dni. Więc się nie martw. To nic poważnego. 
-NAPRAWDĘ? PONIEWAŻ SIEDZISZ W ŁAZIENCE OD DAWNA 
-Kąpię się. 
-OH – pauza – POWINIENEM SOBIE IŚĆ? - westchnęłaś
-I tak zaraz wychodzę.
-DOBRZE, ZOSTAŃ Z BĄBELKAMI, POMOGĘ SANSOWI W KUCHNI. A POTEM POCZYTAM CI MOJĄ ULUBIONĄ BAJKĘ DO PODUSZKI. - ... pomoże Sansowi w...?
-Papyrus! - krzyknęłaś – Jak to pomożesz Sansowi w kuchni? - Cisza. - Papyrus? - Skończyłaś się myć i owinęłaś ręcznikiem. Przebrałaś w piżamy i wyszłaś. Natychmiast zaatakował Cię Papyrus owijając szczelnie kocem. 
-OGRZEJĘ CIĘ. NIE MA NIC LEPSZEGO NIŻ CIEPŁY KOC – ścisnął Cię. 
-Co Sans robi w kuchni? 
-RÓŻNE RZECZY, CHODŹ, POCZYTAM CI – powiedział szybko wpychając Cię do sypialni, było w niej czysto, zero chusteczek, zero zapachu gorączki. Musiał posprzątać i wywietrzyć jak się myłaś. - CZAS NA BAJKĘ! - Przesunęłaś się tak, aby mógł obok ciebie się położyć i pokazać obrazki w książce. Kot usiadł na jego kolanach i zaczął mruczeć. Wtuliłaś się w poduszki. Było miło – PUCHATY KRÓLICZEK WSKOCZYŁ DO NORKI 
-Fajna historia. 
-WIEM, UMIEM DOBRAĆ ODPOWIEDNIĄ BAJKĘ 
-Co bym zrobiła bez ciebie? 
-NIE WIEM, PODEJRZEWAM, ŻE WYZDROWIAŁABYŚ JAK INNI KTÓRYMI NIKT SIĘ NIE OPIEKUJE – otworzył książkę, właśnie zamierzał zacząć czytać, kiedy drzwi do sypialni się otworzyły. 
-cześć, chyba nie zaczynasz beze mnie, co? 
-Jesteś w samą porę. - Wsunął się z ciastem podzielonym na kawałki i trzema widelcami. Usiadł na końcu Twojego łóżka. 
-jedz – podał Ci talerzyk. 
-Smakuje jak herbata? - zapytałaś podejrzliwie ale i tak wzięłaś. 
-nie, posmakuje ci – to było jagodowe ciasto. Nie wiesz skąd wytrzasnął jagody, pewnie jakieś z Podziemia, bo były żółte i słodkie. Papyrus przyglądał się jak jesz, zwracając uwagę na Twoje usta i co chwilę wycierając policzek jak się ubrudziłaś. Potem zaczęli Ci czytać, przerobiłaś z nimi chyba całą historię o tym jak to Puchaty Królik wskoczył do norki, ale i tak nie chciało ci się spać. 
-CZUJESZ SIĘ JUŻ LEPIEJ? -przytaknęłaś – NYEH-HEH-HEH! WIEDZIAŁEM! - zaśmiał się schodząc z łóżka – DOBREJ NOCY PRZYJACIÓŁKĄ, JESTEM PEWIEN ŻE SZYBKO DOJDZIESZ DO SIEBIE – przystawił zęby do Twojego czoła – MWAH! 
-nom, zdrowiej – również zszedł. 
-ZARAZ, SANS, A ZROBIŁEŚ TO? - niższy szkielet zerknął na Ciebie, dostrzegłaś niewielki niebieski rumieniec na jego kościach policzkowych. No teraz jesteś ciekawa. 
-...nie.
-DLACZEGO?
-to krępujące
-ALE ZAWSZE MI TO ROBIŁEŚ KIEDY CHOROWAŁEM.
-tak ale... 
-NIE MARTW SIĘ NACZYNIAMI – mówił biorąc talerze z jego dłoni – ZAJMĘ SIĘ TYM – mówiąc to wepchnął brata głębiej w pokój i zamknął drzwi. Cisza. 
-Uh, smaczne ciasto, dzięki. Sam je zrobiłeś? 
-nie – kopnął powietrze – od tori – wytarłaś nos. Sans nadal się nie ruszał, i nie zrobił tego, cokolwiek to było. 
-O czym właściwie mówił Papyrus? 
-to nie twoja sprawa – rzuciłaś w niego chusteczką – fuj, trzymaj swoje ludzkie zarazki z daleka ode mnie – wystawiłaś język
-A ty swoje ode mnie. Mogę złapać złe poczucie humoru. 
-chciałabyś – podszedł bliżej – to poważna choroba i myślę, że już ją masz – delikatnie stuknął Cię w policzek – no, masz objawy, nie oszukasz mistrza – Długa cisza, a potem.. - paps chce abym dla ciebie zaśpiewał. 
-Ty śpiewasz? 
-nie za często, tylko na specjalne okazje. 
-A, rozumiem, może kiedyś usłyszę. - Szurną kapciami 
-zamknij oczy – zrobiłaś tak. Czułaś jak siada na skraju i zaczyna cicho nucić melodię jakiej nie znałaś. Wypełniła ona cały pokój. Twoje serce zabiło mocniej. Była piękna, uspokajająca, jak cicha kołysanka. Próbowałaś walczyć ze snem, chciałaś usłyszeć więcej, ale własne oczy i zmęczenie zdradziły Cię. Nie doczekałaś końca. 
Share:

Undertale: Wpadka na Imprezie i inne wstydliwe anegdoty - Wpadka w śnieżny dzień [The Party Incident and Other Embarrassing Anecdotes - The Snowy Day Incident ] - tłumaczenie PL]

Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry. Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i ... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI 
Wpadka w śnieżny dzień (obecnie czytany)
Obudził Cię dźwięk jakby coś upadło w pokoju Sansa. Podniosłaś się delikatnie i zastukałaś w ścianę. 
-Wszystko dobrze? - zapytałaś głośno. Po chwili odpowiedział Ci telefon. 

Snas: 7:41 | tak

snas: 7:41 | możesz powiedzieć, że wstałem lewą nogą 

Hm. Sama nie wiesz, ale coś było nie tak. Nim odpowiedziałaś, usłyszałaś miauczenie kota, który siedział na parapecie stukając pazurami w szybę. Na zewnątrz było biało, zebrało się sporo śniegu. Otworzyłaś szerzej oczy. Szybko wyskoczyłaś z łóżka i pobiegłaś do wyjście nie dbając o buty czy kurtkę, chciałaś po prostu zobaczyć śnieg. Kiedy znalazłaś się na pokrytej miękkim puchem wycieraczce nie miałaś zbyt wiele czasu na przyglądanie się płatkom śniegu. 
-WITAJ PRZYJACIÓŁKO! - Odwróciłaś się. Papyrus wychodził właśnie z mieszkania. Uśmiechnęłaś się do niego. 
-Cześć. 
-TEŻ SIĘ CIESZYSZ Z PIERWSZYCH OPADÓW? 
-Tak, a ty? W Podziemiu pewnie nie mieliście śniegu, co? 
-O CZYM TY MÓWISZ? OCZYWIŚCIE, ŻE MIELIŚMY, MIESZKALIŚMY PRZECIEŻ W SNOWDIN. - Kilka razy Sans wspominał o tamtym miejscu, ale nigdy nie mówił że był tam śnieg. Zawstydziłaś się, znasz ich od dawna a nie wiesz nic o tym jak wcześniej im się żyło. 
-Mieliście pory roku?
-NIE GŁUPTASIE, KAŻDY REJON PODZIEMIA MIAŁ SWOJĄ WŁASNĄ POGODĘ, W SNOWDIN BYŁ ŚNIEG – uśmiechnął się do Ciebie – MOGŁEM ROBIĆ ŚNIEŻNE PAPYRUSY
-Sans robił śnieżne Sanse?
-BYŁ ZBYT LENIWY, ALE PODPISYWAŁ SWOIM IMIENIEM KUPKI ŚNIEGU 
-Ah – To Cię nie zaskoczyło – Więc mieszkaliście tam gdzie był śnieg przez setki lat? Zaraz, czy ta nazwa to kawał?
-TAK! SŁYSZAŁEM GO KAŻDEGO DNIA... ALE MIELIŚMY JESZCZE HOTLAND, GDZIE BYŁA ZIEMIA I BYŁO GORĄCO, NASZ KRÓL NIE JEST DOBRY W DAWANIU IMION – Zaśmiałaś się.
-Tęsknisz za tamtym miejscem? - Papyrus zamyślił się na chwilę. 
-NIE SPECJALNIE. TUTAJ JEST ZNACZNIE WIĘCEJ DO ROBIENIA, WIĘCEJ LUDZI DO POZNANIA, PRZYJACIÓŁ DO ZAPRZYJAŹNIENIA NYEH-HEH-HEH, ALE CZASEM TĘSKNIĘ ZA ŚNIEGIEM – popatrzył na Ciebie i klasnął w dłonie – PRZYJACIÓŁKO, NABIERASZ DZIWNYCH JAK NA CZŁOWIEKA KOLORÓW. - Zadrżałaś zdając sobie sprawę, jak jest zimno. Byłaś taka podekscytowana, że nie zauważyłaś jak zamarzasz. Przytaknęłaś. 
-Lepiej wrócę się rozgrzać. 
-WŁAŚCIWIE SANS I JA MAMY ZAMIAR ODWIEDZIĆ TORIEL I KRÓLA ASGORA DOŁĄCZYSZ DO NAS? - Westchnęłaś, już chciałaś powiedzieć, że nie zamierzasz przeszkadzać w wypadzie do ich przyjaciół, ale Papyrus nie dał Ci nawet szansy – OCZYWIŚCIE, ŻE DOŁĄCZYSZ. WSZYSCY JESTEŚMY BARDZO FAJNI, A WIELE OSÓB NIE WIDZIAŁO CIĘ OD DAWNA. UBIERZ SIĘ, ZAGRZEJ TROCHĘ CIAŁO I IDZIEMY. - Cóż, nie mogłaś mu odmówić. Wróciłaś do środka, przebrałaś się w grube skarpety, spodnie, buty, koszulkę. Właśnie zastanawiałaś się co zarzucić na ramiona kiedy uderzył Cię znajomy zapach. Keczup, kości, pot i woda kolońska. To będzie pierwszy raz od czasu Twojego wyznania jak założysz na siebie jego bluzę. Całkowicie zapomniałaś, że ją masz. Wsadziłaś ręce w kieszenie zastanawiając się czy powinnaś ją zwrócić. To dziwne, że nadal ją masz, co? Ale przecież ci ją dał, co nie? Przygryzłaś wargę zastanawiając się, czy powinnaś się przebrać. - GOTOWA? 
-Tak um... chwileczkę – to najcieplejsza bluza jaką masz i nie chcesz pozwolić im dłużej na siebie czekać. Zapięłaś się i otworzyłaś drzwi. Papyrus już stał za nimi, a za jego plecami wychylał się Sans. Nie będzie chyba chciał abyś ściągnęła kurtkę, albo... 
-fajna bluza, musiałaś dostać ją od całkiem super faceta - ... albo będzie po prostu Sansem. 
-Chyba tak, ale rano wstał lewa nogą – popatrzyłaś na jego galaktyczną kurtkę. Wzruszył ramionami. 
-przepraszam, jeżeli potraktowałem cię chłodno ...
-MOŻEMY JUŻ IŚĆ? - bawił się kluczami. 
-Nie wiem, czy w taką pogodę lepiej nie będzie jak wsiądziemy w samochód – popatrzyłaś na drogę. Sans znowu wzruszył ramionami. 
-ehh nie ma problemu – położył rękę na Twoim ramieniu i Papyrusa 
-SANS CZY MOŻESZ – blip, byliście w kuchni Toriel – NIE UŻYWAĆ DZISIAJ WIĘCEJ ŚNIEŻNYCH DOWCIPÓW? 
-coś taki chłodny, bracie? - usłyszałaś chichot za sobą i odwróciłaś się aby zobaczyć Toriel zakrywającą swoje usta. 
-Miło mi was znowu widzieć. 
-drogi śliskie, ale i tak się pokazaliśmy 
-MMMMM – uniósł ręce w obronie – TO BYŁ SZCZYT LENISTWA, NAWET JAK NA CIEBIE SANS. - Niższy z braci i królowa chichotali, w końcu zauważyła że też jesteś. 
-Miło, że przyszłaś, tęskniliśmy za tobą – pokazała na stół kuchenny przy którym siedział Frisk i Flowey, dekorowali właśnie stroik świąteczny. Cóż, Frisk to robił, Flowey wyglądał bardziej na takiego, który chciałby zjeść słodycze. Byłaś pewna, że oboje są szczęśliwi. Asgore siedział na drugim końcu stołu, jadł właśnie ciasteczka. - Siadajcie, zrobiłam właśnie gorącej czekolady – dodała stawiając kubek. 
-co tam robisz dzieciaku? - Sans usiadł obok Frisk. 
-Siemaneczko! - odezwał się Asgore, zaś Toriel podała Ci czekoladę. 
-Minęło trochę, jak się masz? Jak układa ci się z Sansem? - ... zakrztusiłaś się czekoladą oblewając sobie brodę. Źrenice Sansa praktycznie zniknęły. 
-U-um – zaczęłaś – My.. uh... ahm... - jesteś elokwentna jak zawsze 
-Heee heee, nie ma to jak młodzieńcza miłość – wskazała na Asgora który się uśmiechał 
-Ja i Tori nie byliśmy w stanie właściwie ci podziękować za wszystko to co robisz – Ale Ty nic nie robisz! Zaczęłaś się stresować. Powinnaś coś powiedzieć? Sans nie wyglądał na takiego, który by chciał teraz coś dodać od siebie, ale ... dlaczego trzyma sekret przez KRÓLEM I KRÓLOWĄ? Miałaś nadzieję, że zareaguje na Twoje spojrzenie, ale zignorował Cię, więc uśmiechnęłaś się i przytaknęłaś. Toriel i Asgore byli przy Tobie, zaczęłaś się pocić i mocniej zacisnęłaś palce na kubku, mruknęłaś coś pod nosem że pójdziesz do innych w pokoju obok. Niech Sans choć raz powie komuś prawdę. W salonie była Alphys zaczytana w mangę. Usiadłaś obok niej. 
-Cześć. 
-O-oh, cześć! - odstawiła komiks. Przyglądała Ci się przez chwilę – N-nadal masz jego kurtkę? - uśmiechnęła się – C-coś się stało? J-jesteście razem? - chrząknęłaś. 
-Nie. Zapomniałam, że ją mam. - przyznałaś – Była na wierzchu w szafie. Czuję się z tym trochę dziwnie, ale Sansowi to nie przeszkadza... chyba. - Wyglądała na nieco zawiedzioną. 
-A jak ci się u-układa?
-Zwariowanie. Musiałam siedzieć na jego kolanie w sklepie. No i waliłam tekstami rodem z wiejskiej remizy. - popatrzyła na Ciebie zdziwiona, więc pochyliłaś się szepcząc jej do ucha. Zaraz zaczęła się śmiać. 
-Ty n-nie! - zarumieniła się – N-nie ma mowy a-abyś tak powiedziała! - wstydziłaś się teraz jeszcze bardziej – I co n-na to S-sans? 
-Uciekłam nim się przekonałam, ale z tego co mówił Wyatt jego twarz była cała niebieska i na chwilę się przyciął – To wspomnienie było nadal świeże – Udaję, że nic się nie stało najlepiej jak się da. Ale um... dość o mnie. Jak manga? - nadal się śmiała. 
-D-dobrze. Czy-czytam ją – zacisnęła szpony na okładce – Undyne i ja p-planujemy ś-ślub. I ż-żadna z nas nie chce a-aby był tradycyjny – uśmiechnęła się wskazując na pierścionek. 
-Mówiąc twoim językiem, ona sprawia że twoje kokoro robi doki doki? 
-M-myślisz, że to b-byłoby słodkie? 
-Myślę, że byłoby idealne – przyznałaś szczerze. Nim jednak zaczęłaś ją zasypywać pytaniami o ślub, do pomieszczenia weszła Undyne z Papyrusem, obje krzyczeli i rzucali śnieżnymi kulami. 
-PRZYJACIÓŁKO – wystawił rękę w Twoją stronę – DOŁĄCZ, ZBUDUJMY RAZEM FORTECE! 
-ALPHY! - policjantka chwyciła swoją dziewczynę – Pokonamy tych frajerów! Musisz mi pomóc! 
-O-oh s-sama nie w-wiem
-Cóż JA wiem! - i tak skończyłaś na podwórku. Ty, Papyrus, Frisk i Asgore kontra Undyne, Alphys, Toriel i Sans. Flowey był kimś w rodzaju sędziego. Na jego łodydze dziecko zawiązało mały szal. Policjantka skończyła śledztwo nad zniszczeniem Twojego mieszkania. Miło Ci się patrzyło jak dobrze bawi się w śniegu. Wkrótce dołączył do was Wspaniały Pies, który robił śnieżki, zaś Lasser Dog tworzył kupki śniegu. Byli tacy słodcy. Nie miałaś czasu pobawić się z psami bo byłaś w trakcie wojny na śnieżki tego stulecia. Która.. rozgrywała się głównie między Papyrusem a Undyne. Toriel i Asgore zapomnieli, że są w przeciwnych drużynach i oboje zaczęli nacierać Frisk śniegiem. Alphys stała na boku niczym osobista cheerleaderka Undyne. A Sans? Usiadł pod płotem i okrył się śniegiem jak jakimś kocem. Wywróciłaś oczami. Robiłaś co mogłaś, aby nie wchodzić w drogę walczącym, lecz w jednej chwili Undyne zaczęła Cię gonić. Robiłaś co mogłaś aby uniknąć jej piguł. Postanowiłaś schować się koło Sansa. 
-nie boisz się, że cię natrę? - Zaśmiałaś się.  
-Jesteś na to zbyt leniwy. 
-heh, ta, to może opowiem kawał? - przystawiłaś głowę aby lepiej słyszeć. 
-jaka jest różnica między panem bałwanem, a panią bałwanową? 
-nie wie... - i w tym momencie cisnął śnieżką w Twoją twarz 
-śnieżne kule – śmiał się wyraźnie dumny z własnego zachowania. 
-Ufałam ci!
-to był błąd. 
-Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi – dramatycznie upadłaś w śnieg. 
-ehh
-Jesteś dupkiem. 
-to teraz się przezywamy? 
-Tak – wsunęłaś ręce pod głowę – Pusty łeb. 
-Pierdzibuzia. 
-Łysol
-Ziemniakogłowa
-Boże, masz pięć lat? - zaśmiałaś się – Słabokostny.
-nieowłosiony małpi zad 
-Psia lizawka
-...jerry – zaśmiałaś się.
-Dobra poddaję się! - Leżeliście w śniegu i śmialiście się. Popatrzyłaś w niebo. Dzisiaj jest piękny dzień. Przeniosłaś wzrok na Sansa, który wyglądał tak spokojnie, nadal skryty pod śniegiem, również patrzył się na chmury. Słodziak. 

Pa bum. 

Twoje serce nic nie ułatwiało. Wyluzuj, mówiłaś do siebie. Otrzepałaś się wstając i podałaś mu rękę, aby mu pomóc. 
-Mam dla ciebie kawał. 
-dajesz
-Gdzie bałwany chodzą tańczyć? 
-niaaah! - warknął kiedy opuścił gardę, dosłownie walnęłaś go śnieżną pigułą w czaszkę. Byłaś pewna, że trochę wpadło mu do oczodołów. 
-ŚNIEŻNE KULE! - wystawiłaś język i zaczęłaś uciekać. Słyszałaś, jak śmiał się ruszając w pościg za Tobą. 
Share:

POPULARNE ILUZJE