23 stycznia 2018

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XXX - Alphys [Would That Make You Happy? - Alphys - tłumaczenie PL]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej.
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Undyne powiedziała, że jej przyjaciółka imieniem Alphys wpadnie do Was w ten weekend, wtedy kiedy wszyscy będą w domu po szkole i pracy. Papyrus zaproponował swoją pomoc w sprzątaniu przed jej wizytą. Nie było wiele do robienia, ponieważ w domu panował względny porządek, ale zgodziłaś się na pomoc. Nie wiesz dlaczego, ale był lekko poddenerwowany. Sans nie przejął się wieściami, ale zmarszczył lekko brwi, kiedy wspomniane zostało imię Mettatona. Właściwie, coś ci ono mówi. Papyrus mówił o ulubionym robocie z programu telewizyjnego. Powiedział, że to doktor Alphys go stworzyła i wpadnie  z nią w goście. Miałaś nadzieję, że tak się stanie, bo Papyrus bardzo ekscytował się jego wizytą. Więc przez kolejne dwa dni, kiedy Papyrus był w domu, sprzątałaś i poprawiałaś wszystko w domu braci. Jego niegasnący entuzjazm zamienił się w nerwowe zachowanie i dzień przed wizytą Alphys znalazłaś Friska śpiącego na kanapie z Undyne. Papyrus pewnie przez sen strasznie się wiercił. Nie chciałaś czyścić kuchni czwarty raz w przeciągu dwóch dni, więc jak tylko zauważyłaś Papyrusa odezwałaś się pierwsza nim zaczął mówić. 
-Właśnie zamierzałam posprzątać pokój Sansa! Powiedziałeś, że chciałbyś, aby było tam czyściej! - patrzył na Ciebie, zamrugał kilka razy i przytaknął. 
-OH OCZYWIŚCIE! ALE ZAŁOŻĘ SIĘ, ŻE NIKT NIE WEJDZIE DO JEGO POKOJU, BO NIE LUBI JAK KTOŚ TAM WCHODZI... ALE JEŻELI CHCESZ SPRZĄTAĆ, ŚMIAŁO! - Starałaś się nie wyjść zbyt szybko z kuchni. Pokój Sansa potrzebował porządku, początkowo myślałaś, że jest między nimi jakaś cicha wojna o to. Ale teraz kiedy żyjesz z nimi ponad miesiąc szybko się nauczyłaś, że nie o to chodzi. Pomysł sprzątania pokoju jaki teraz dzielisz Sansaem kręciła Ci się po głowie od jakiegoś czasu. Wzięłaś koszyk na pranie z łazienki i udałaś się do pokoju. Zaczęłaś do niego wrzucać ubrania walające się po ziemi i niezliczoną liczbę skarpet. Potem udałaś się do pralki i włączyłaś ją. Nie było waszych ubrań na tyle, aby rozdzielać białe od kolorowego, ale ustawiłaś zimną wodę. Jak wróciłaś znowu do sypialni z koszę Sans stał w progu. Opierał się o niego z rękami w kieszeniach. Uniósł brew. 
-wiesz, że nie musisz tego robić ze względu na mojego brata 
-Wiem – oparłaś pusty kosz o biodro – No chyba że wiesz, wizja szorowania kranu piąty raz wydaje się kusząca – dęłaś wargi i zerknęłaś na salon. Był pusty, znowu popatrzyłaś na Sansa i szepnęłaś – Zawsze tak reaguje na myśl o gościach? 
-nie, chodzi tylko o mettatona – brew mu drgnęła. Wszedł do sypialni i skinął ręką abyś za nim poszła – wiesz, możesz udawać, że tutaj posprzątałaś, jestem pewien, że pap nie przyjdzie sprawdzić – zaśmiał się i zamknął za Tobą drzwi poruszając sugestywnie brwiami. Zarumieniona ledwo powstrzymałaś śmiech. 
-Sans, serio, jesteś niemożliwy 
-jestem kompletnie możliwy, no weź, dziecino, zapracujesz się na śmierć – wyciągnął kosz z twoich rąk i położył go na bieżni. Uśmiechnął się przebiegle kładąc ręce na Twoich biodrach, pozwoliłaś mu, aby Cię do siebie przyciągnął – nie chcesz, abym to ja się tobą zajął? - prychnęłaś śmiejąc się cicho, przygryzł Twój kark. Westchnęłaś lekko 
-Chcę uprać prześcieradło, ale lepiej będzie, jak je zabrudzimy przed tym, jak je umyję. 
-dokładnie – wymruczał. W trakcie jak pierwsze pranie się robiło, Ty spędziłaś czas na łóżku. 
Uścisk Sansa był nieco mocniejszy niż zwykle, kiedy siedzieliście na kanapie oczekując Alphys i Mettatona. Papyrus też próbował siedzieć, ale wstał by podejść i sprawdzić jak się miewa jego Skałka, a następnie po zerknięciu na drzwi, wrócił na kanapę. Undyne siedziała na schodach, niepewnie zerkając na telefon. Widząc ich zdenerwowanie, Tobie też zaczęło się ono udzielać. Nic na to nie poradzisz. Frisk siedział na ziemi bawiąc się Twoim telefonem. 
-Za długo będą? - zapytał jakby czytał myśli wszystkich. W jednej chwili wszyscy podskoczyli nawet Sans, kiedy nerwowe pukanie drzwi przebiegło odpowiedź. Undyne i Papyrus natychmiast znaleźli się przy wejściu, aby je otworzyć. Pierwsza jednak była rybia potworzyca. Ty wstałaś udając się do nich powoli, Sans szedł za Tobą. Ani na chwilę nie zabrał ręki z Twoich pleców. 
-ALPHYS! Przyszłaś! - krzyknęła Undyne przepychając Papyrusa ręką, tak, aby jej przyjaciółka mogła wejść. Po chwili, w progu pojawiła się niska postać. Miała na sobie długi sweter zasłaniający całkowicie twarz. Widziałaś tylko ogon i parę wielkich oczu wystających spod czapki i szalika. 
-MYŚLAŁEM, ŻE METTATON PRZYJDZIE Z TOBĄ – nie umiał ukryć zawodu w głosie. Undyne była zajęta pomocą Alphys w rozebraniu się z szalika, powoli pojawiły się żółte łuski jaszczurzego potwora. Była odrobinę wyższa od Sansa. Popatrzyła na Undyne, zarumieniła się i zaczęła nerwowo pocić. 
-M-M-Mettaton był dzisiaj zajęty, nie mógł przyjść – powiedziała bardzo skrzekliwym głosem, przekręcając głowę w stronę z której słyszała głos Papyrusa – M-mam nadzieję, że się nie gniewasz! - Czułaś, że Sans się nieco odprężył ale nie wiedziałaś dlaczego. 
-Oczywiście! To CIEBIE zaprosiłam – krzyknęła Undyne, patrząc znacząco na Papyrusa. Pomogła Alphys rozebrać się ze swetra, oczywiście ta mruczała pod nosem podziękowania. Miała na sobie koszulę w grochy. Starałaś się uśmiechnąć w jej stronę, ale obawiałaś się, że zbyt sztucznie i nerwowo to wyszło. Sama obserwacja, jak te dwie próbowały się do siebie zbliżyć, sprawiała, że chciałaś krzyczeć. 
-Cz-cześć! - powiedziała próbując się uśmiechnąć
-OH! - krzyknęła Undyne kładąc ręce na jej ramionach i popchnęła ją w Twoją stronę – To jest człowiek o którym ci mówiłam, ten co chodzi z Sansem! A to jej dzieciak Frisk! 
-Cześć! - Frisk pomachał jej energicznie. Ta w odpowiedzi słabo pomachała, uśmiech jej lekko zadrżał. Kiedy na Ciebie popatrzyła, również pomachałaś do niej ręką. Normalnie zaproponowałabyś uściśnięcie ręki, ale biorąc pod uwagę to jaka jest nerwowa, to chyba lepsze rozwiązanie. Sans przytaknął. 
-cześć alphys – rzucił zwyczajnie. 
-Cz-cześć Sans – patrzyła a to na niego, a to na Ciebie, kiedy przysunął się bliżej w Twoją stronę, ta w odpowiedzi schowała usta za szponami – M-mam nadzieję, że wszystko u c-ciebie dobrze! - wzruszył ramionami odwracając wzrok 
-jasne, monotonia skrzypi w kościach 
-UGH! - warknął Papyrus 
-Oh, znacie się? - zapytałaś patrząc na Sansa, nigdy nie wspominał nic o Alphys. 
-jedna z moich budek jest przy laboratorium – wyjaśnił – czasami na siebie wpadamy 
-T-tak! - Już chciałaś zapytać o Hotland, słyszałaś co nieco o tym miejscu, ale Undyne się wtrąciła
-Cieszę się, że przyszłaś! Wiem, że nie lubisz zimna, ale słodko wyglądałaś w tym swetrze! - mówiąc od niej lekko się w jej stronę pochyliła. Pani doktor zarumieniła się natychmiast 
-J-jest dobrze! N-nie przeszkadza mi aż tak... znaczy się! M-mogło być gorzej gdybyś to ty p-przyszła do Hotland! - wyjąkała. Sans pociągnął Cię za koszulkę i oboje wróciliście na kanapę. Zerkając na Alphys i Undyne, które ucięły sobie pogawędkę, zajęłaś miejsce obok niego. Wsunął swoje palce między Twoje i szturchnęłaś go ramieniem. 
-Ciężko mi się na to patrzy – mruknęłaś cicho, Sans powstrzymał śmiech 
-nawet papyrus wie co się świeci – potrząsnął głową – ale jak nakłonić którąś do kolejnego kroku? - I przyglądałaś się. Frisk podszedł do dwóch potworzyć i przedstawił się. Undyne zrobiła trochę miejsca, aby swobodnie mogli porozmawiać, co Alphys przyjęła z uśmiechem. Chyba wspomniała coś o anime... Zauważyłaś, że z czasem wszyscy się nieco zrelaksowali. Papyrus wyciągnął krzesełka z kuchni, więc każdy miał gdzie siedzieć. Sans nie robił zbyt wiele z wyjątkiem rzucania kawałami to tu to tam, i denerwowania tym samym Papyrusa i Undyne. Byłaś zaskoczona, kiedy Alphys dokończyła za niego jeden z kawałów, na co i on i Undyne odpowiedzieli śmiechem. Alphys wyglądała na zadowoloną. Lubiłaś ją. Była nieco nerwowa, ale kiedy zaczynała mówić o czymś, co naprawdę lubiła, nie dało się jej zatrzymać. Kiedy zaczęła mówić o programie jaki uwielbia, dopiero po kilku minutach zrozumiała, że nawija bez przerwy. Undyne się je przyglądała. Nie rozumiesz, jak to się dzieje, że Alphys nie widzi sposobu jaki Undyne na nią patrzy. Przypomina Ci to w jaki sposób Sans patrzy się na Ciebie. Miałaś wrażenie, że ta przyłapała Cię kilka razy z Sansem, za każdym razem, kiedy popatrzyłaś jej w oczy, uśmiechała się nerwowo, zerkała na Sansa i odwracała wzrok. Kiedy wstałaś aby przynieść zakąski z kuchni, słyszałaś jak ta szczęśliwie skrzeknęła patrząc, jak ręka Sansa puszcza Twoją. Zerkając na niego dostrzegłaś jego rumieniec, zaś Alphys zakryła usta łapami. Jak wróciłaś i usiadłaś na kanapie Alphys patrzyła na swój telefon wyraźnie poddenerwowana. 
-Coś się stało? - zapytała Undnyne 
-O-o tak! W-wszystko dobrze! - bąknęła podskakując lekko i schowała telefon do kieszeni. Słyszałaś, jak wibruje. 
-jesteś pewna? - zapytał Sans. Undyne zajęła miejsce obok niej. 
-Kto dzwoni? 
-N-nikt! 
-Ktoś ci dokucza Alphys? 
-N-nie, to nic takiego U-undyne! - nie wyglądała, aby to było nic takiego. Pociła się i zacisnęła łapy na kolanach 
-Zaraz dokopię temu kto ci dokucza! - warknęła Undyne zaciskając zęby. Alphys otworzyła usta, aby odpowiedzieć, ale wtedy ktoś zaczął głośno pukać w drzwi. Popatrzyłaś na Sansa, który popatrzył na Ciebie, a potem popatrzyliście na pozostałych. Undyne i Papyrus wyglądali na zmieszanych, lecz do Alphys miała najdziwniejsza reakcję, otworzyła szeroko oczy i mocniej zacisnęła palce na kolanach. Jak tylko Papyrus wstał by otworzyć, ta stanęła i krzyknęła
-S-stój! -ale nie posłuchał. Jak tylko drzwi się otworzyły znajomy robot pojawił się w pokoju, szczęka Papyrusowi opadła. Czerwono, żółte M błyszczało na monitorze kwadratowego ciała robota, oświetlając tym samym wnętrze. Sans stał na równych nogach między Tobą, a Mettatonem. Chwyciłaś go za rękę zmieszana. 
-Alphys, Alphys, Alphys – powiedział metalicznym głosem. Położył ręce po bokach ciała, tak jakby na biodra. Gdyby je miał. 
-M-M-Mettaton! - skrzyknęła wyglądając na przybitą – Myślałam, że będziesz d-dzisiaj z-zajęty!
-I miałbym przegapić spotkanie z dwójką olśniewających ludzi? Kochana, powinnaś wiedzieć, że nigdy bym nie przegapił okazji takiej jak ta! 
Share:

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XXIX - Rada [Would That Make You Happy? - Words of Advice - tłumaczenie PL]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej.
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Dysząc, Sans popatrzył na masywne kamienne wrota, postawione wieki temu, aby oddzielić Ruiny. Patrzył, jak otwierają się setki razy, ale nigdy nie widział kobiety która była po drugiej stronie. Istnieje kilka miejsc, w które nie dostanie się za pomocą magii. Jak to co jest poza Barierą i coś w Ruinach sprawiało, że jego kości aż drżały z niechęci. Pewnie to ma coś wspólnego z fioletowymi kamieniami, tak przypuszczał. Westchnął i odwracając się do nich plecami, osunął na ziemię. Był poddenerwowany, bardziej niż chciałby przyznać. Zamyślił się, ale wydawało mu się że coś usłyszał po drugiej stronie. Nie ma co nasłuchiwać. Zapukał dwa razy, 
-Kto tam? - kobiecy głos ten sam co zawsze, ale słyszał, że się uśmiecha. Zawsze była szczęśliwa, kiedy z nim rozmawiała, to pomagało mu ukoić nerwy w piersi. 
-mojżesz – oparł głowę o drzwi tak, aby jego głos był wyraźniejszy. 
-Mojżesz jaki?
-mojżesz otworzyć te drzwi? - Po krótkiej ciszy, zaczęła się słabo śmiać. To jeden z tych dni. Pewnie powinien zacząć z czymś mniej grającym na nosie. Puk puk. - kto tam? - zapytał
-Tytus – znał ten. Mówiła go już, z jakichś powodów ta linia czasu trwa dłużej niż wcześniejsze 
-tytus jaki? 
-Ty tu stoisz, a mi stygnie herbatka – słyszał, że sama próbuje się nie śmiać ze swojego kawałów. Zaśmiał się. Bo lubił jej śmiech. Były takie chwile, ma wrażenie że bardzo dawno temu, że myślał, że się w niej zakochał. Ale troszeczkę. Lecz jak poznał ją lepiej zrozumiał, że jest dla niego bardziej jak matka. W najlepszym tego słowa znaczeniu. Nadal czuje się troszeczkę oczarowany, kiedy z nią rozmawia, ale tego nie da się porównać z uczuciem jakie żywi wobec Ciebie. A co to czuje, jest jednym z powodów przez które chce porozmawiać z tajemniczą przyjaciółką zza drzwi. Bo jeżeli ktokolwiek ma mu pomóc odkryć co roi się w jego pustym łbie, to tylko ona. Kolejna fala ciszy. Była, bo Sans nie umiał myśleć już o kawałach no i nie miał nastroju. Była wspaniałą widownią, ale nie tego teraz po niej oczekiwał. 
-Wydajesz się rozbity przyjacielu – usłyszał szmer po drugiej stronie. Wystawił rękę w stronę drzwi i przystawił ją do nich. 
-od czasu kiery ostatnio rozmawialiśmy, dzieciak poszedł do szkoły – zignorował jej słowa. No i wiedział, że chciała usłyszeć o tym jak sobie radzicie. 
-Oh – pomyślał, że zabrzmiała smutno – A więc naprawdę z tobą zostali
-na to wygląda, ej, jeżeli nie chcesz abym...
-O nie! Nie przeszkadza mi to, jestem po prostu trochę samolubna. Chciałabym sama go pouczyć. 
-wiesz, gdybyś tylko stamtąd wyszła.. - mówili o tym wcześniej, ale zawsze odmawiała. Teraz też odmówi, był tego pewien, ale i tak powiedział. 
-Opowiedz lepiej jak sobie Frisk radzi w szkole – nie przyjmowała odmowy. 
-dobrze, choć chodzi tam od kilku dni, ma już wielu znajomych w klasie, jestem pewien, że pamiętasz jaki frisk jest więc wszyscy go kochają – zaśmiał się do siebie, wyciągając telefon z kieszeni. Z ledwością mógł utrzymać Friska w miejscu, aby zrobić mu zdjęcie dla Ciebie nim ten pobiegł do szkoły. Był taki podekscytowany, również wieczorem jak wrócił. 
-Cieszę się, że to słyszę. Nikt nie wie, że Frisk jest człowiekiem? - była zmartwiona. Nie miał jej tego za złe. 
-nie, nie ma wielu którzy pamiętają jak takie wyglądają, znaczy się, gdyby wszystko działo się w stolicy moglibyśmy mieć więcej problemów, ale.. jest dobrze 
-Minęło sporo czasu od ostatniego człowieka – pauza, Sans zaczął się zastanawiać jak długo siedzi w Ruinach. Jak wielu ludzi widziała. Może i wszystkich.. - A co z siostrą Frisk? Jak się ma? - nie poprawił jej. Może pewnego dnia, kiedy nie będzie przeżywać tak waszego odejścia jej powie.. 
-wszystko u niej dobrze, ona... - przerwał przeglądając zdjęcia w telefonie. Miał kilka z Tobą, jakie zrobił kiedy nie patrzyłaś. Jak gotowałaś w kuchni, albo siedziałaś na kanapie z Frisk. Jest jedno, jak siedzisz na jego łóżko i patrzysz z lekkim uśmiechem na własną rękę. Zatrzymał się na nim chwilę, nim przeszedł do kolejnego - .. ona jest szczęśliwa – nie umiał ukryć drżenia we własnym głosie. 
-Dziękuję – powiedziała – Dziękuję, że dotrzymujesz obietnicy i chronisz ich kiedy ja nie mogę. 
-szczerze, nie robię tego dla ciebie, już nie, robię to dla niej... i chyba dla siebie też – przycisnął mocniej zęby podnosząc wzrok z telefonu by spojrzeć na ośnieżoną ścieżkę – nie planowałem tego, ale … ona i ja jesteśmy... jakby razem... 
-Oh! Mój przyjacielu, tak się cieszę! Nie brałam cię nigdy za kogoś zainteresowanego związkiem, ale cieszę się, że byłam w błędzie – jej entuzjazm w głosie lekko go przytłoczył. Przejechał na kolejne zdjęcie. Jego ulubione. Stoisz naprzeciwko Grillby's i pada śnieg. Płatki śniegu zatrzymały się na Twoich brązowych włosach. Pomarańczowy neon oświetla Twoją twarz, ciepły i serdeczny uśmiech jakiego nigdy nie widział. Wzrokiem szukasz gwiazd, ale tych tutaj nie ma. Zastanawiał się, czy straciłaś to przyzwyczajenie, miał nadzieję, że nie. Czekasz na niego, i wykorzystał tę chwilę kiedy go nie zauważyłaś. Ledwo mu się udało, bo wtedy po prostu stał zapatrzony w Ciebie. Poczuł znajome uczucie w piersi. Czuł się... dobrze... kiedy patrzył na Ciebie. 
-pani... byłaś kiedyś zakochana? - nie oczekiwał odpowiedzi. Nie wiedział zbyt wiele o niej, poza tym, że mieszka w Ruinach sama.... nie uważał, aby historia jej życia była szczęśliwa. Lecz jej odpowiedź go zaskoczyła. 
-Raz. Dawno temu – nie brzmiała na smutną, jej głos był przepełniony melancholią. 
-skąd wiedziałaś? - nigdy wcześniej się tak nie czuł. Przerażony i szczęśliwy, jakby wiecznie mu było mało Ciebie. Czasami budził się i po prostu patrzył się, zastanawiając co zrobił, że na Ciebie zasłużył. Sans chciałby spotkać się z nią oko w oko, aby usłyszeć od niej odpowiedź i zobaczyć jej minę na własne oczy. Zamiast tego, słyszał jedynie jej cichy głos – Miłość dla każdego wygląda inaczej. Dla mnie była... zawsze kiedy nie byliśmy razem, chciałam go zobaczyć. Liczyłam czas póki znowu nie będziemy razem – zaśmiała się delikatnie – Powiedział mi, kiedyś, że godzinami zastanawiał się jakie kwiaty dla mnie wybrać. Szukał tylko najpiękniejszych, najlepszych – pauza – Wybacz, wiem, że to mało pomocne. Ale myślę, że sam znasz odpowiedź, skoro zadałeś to pytanie
-ale skąd mam być pewny? nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem, i czuję … tak dużo.. - zacisnął mocniej palce na telefonie, musiał szybko zwolnić uścisk, aby obudowa nie pękła. Wsadził go pośpiesznie do kieszeni spodni – jest piękna i chcę ją uszczęśliwiać, bo ona uszczęśliwia mnie, i czasami po prostu na nią patrzę i nie wierzę, że to co się dzieje, to prawda. - Poczuł drżenie, to kobieta zza drzwi się śmiała. Zarumienił się i zamilkł chowając ręce do kieszeni bluzy. 
-Mój przyjacielu, brzmi to dla mnie jak miłość. Zgodzisz się? - zamknął oczy i oparł o drzwi. Westchnął. 
-ta, chyba masz rację, kocham ją. 
Gdzieś w Hotlant, w środku laboratorium, ktoś zachłysnął się powietrzem, aby nie piszczeć. 
Papyrus był zajęty ustawianiem zagadek w lesie, kiedy usłyszał znajomy głos
-Siemaneczko! - trochę chrzęstu śniegu, Papyrus otrzepał ręce i odwrócił się do rozmówcy z wielkim uśmiechem. W cieniu drzewa uśmiechał się żółty kwiatek i machał do niego liściem. Podszedł do rośliny w kilku krokach i klęknął przed nim. 
-FLOWEY! CIESZĘ SIĘ, ŻE CIĘ WIDZĘ! ZACZYNAŁEM SIĘ MARTWIĆ! OD DAWNA CIĘ NIE WIDZIAŁEM! - patrzył na przyjaciela
-O rajuśku, Papyrus! Przepraszam, że się martwiłeś! - zasmucił się – Nie chciałem. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. - Szkielet zaśmiał się 
-OCZYWIŚCIE! JA, WSPANIAŁY PAPYRUS, NIGDY NIE OBRAZIŁBYM SIĘ NA PRZYJACIELA! CIESZĘ SIĘ, ŻE MARTWIŁEM SIĘ NA DARMO! - kwiat westchnął z ulgą i lekko zadrżał liśćmi 
-To wiele dla mnie znaczy, że o mnie pomyślałeś. Jesteś naprawdę dobrym przyjacielem – Papyrus czując przypływ dumy klasnął w ręce i przystawił jedną z nich do piersi 
-NIE MA SPRAWY! CZYŻ NIE JESTEM WSPANIAŁY, PRAWDA? 
-Jasne! - przyznał śmiejąc się. Lecz szybko jego śmiech zamienił się w ciche łkanie – Ale Papyrus, martwię się! Czy ci ludzie nadal z tobą mieszkają? 
-TAK, MIESZKAJĄ, ALE FLOWEY, NIE MARTW SIĘ! SĄ MILI! WŁAŚCIWIE MÓJ BRAT UMAWIA SIĘ ZE STARSZYM. OD LAT NIE WIDZIAŁEM GO TAK SZCZĘŚLIWYM – poklepał kwiat delikatnie po płatkach. Nie zauważył, jak kwiat nerwowo drgnął. 
-A co jeżeli Undyne się dowie? Będzie zawiedziona na tobie. 
-ALE ONA JUŻ WIE! NO I BYŁA POCZĄTKOWO ZŁA, ALE TERAZ TEŻ Z NAMI MIESZKA I ZAPRZYJAŹNIŁA SIĘ Z CZŁOWIEKIEM! 
-Łał, to świetnie Papyrus! - zmusił się do uśmiechu – A więc będziesz w Gwardii? Musiała zauważyć, że znalazłeś człowieka – uśmiech Papyrusa nieco zmalał, ale nie zmienił pewnej i stabilnej postawy. 
-JESZCZE NIE, ALE JESTEM PEWIEN, ŻE MNIE WŁĄCZY GDY BĘDĘ GOTOWY! TAKIE RZECZY POTRZEBUJĄ CZASU. - Flowey popatrzył na Papyrusa podstępnie, a potem opuścił wzrok na ziemię. 
-Może, ale... zawiodłeś, nie złapałeś człowieka jak tego chciała – westchnął marszcząc brwi. Po chwili jakby się rozpogodził – O! Ale możesz zaprowadzić ich do Asgora, jestem pewien, że osobiście zapisze cię do Gwardii! 
-TO DOBRY POMYSŁ, FLOWEY, ALE NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! TO MOI PRZYJACIELE I NIE CHCĘ, ABY SOBIE SZLI – potrząsnął głową – SĄ.. W ŻYCIU WAŻNIEJSZE RZECZY NIŻ DOŁĄCZENIE DO GWARDII KRÓLEWSKIEJ. NO I UNDYNE WIE CO JEST NAJLEPSZE – Flowey cicho mruknął coś pod nosem 
-Skoro tak mówisz 
-JESTEM TEGO PEWIEN! WIERZĘ UNDYNE, TRENUJE MNIE OD DAWNA – znowu się uśmiechał opierając ręce na biodrach – ALE JESTEŚ WSPANIAŁYM PRZYJACIELEM BO CHCESZ POMÓC FLOWEY 
-Oczywiście, znasz mnie, chcę aby ci się powodziło – powiedział kwiat. Po pauzie znowu zaczął – Rajuśku, ale skoro Undyne jest z wami, czy widziała się z … - Przez chwilę Papyrus przyglądał mu się badawczo, nim załapał o co chodzi. 
-OH! MASZ NA MYŚLI DOKTOR ALPHYS? UH, CHYBA NIE, RAJU, JAK JUŻ O TYM WSPOMNIAŁEŚ, UNDYNE JEST WSPANIAŁYM PRZYJACIELEM ALE MUSI SIĘ STRESOWAĆ ABY JĄ ZAPROSIĆ! POWIEM JEJ, ŻE MOŻE! 
-Może powinna zabrać ze sobą też swojego przyjaciela robota! Świetnie się ze sobą dogadają! - kwiat zamachał uradowany liśćmi – Masz takich wspaniałych przyjaciół, powinni się wszyscy poznać! - niewielki rumieniec pojawił się na kościach policzkowych potwora 
-OH, MÓWISZ O METTATONIE? CÓŻ, MOŻE, CHYBA... ONA GO ZROBIŁA, WIĘC SĄ BLISKO, ALE UH, UNDYNE ZA NIM NIE PRZEPADA... 
-Ale może ludzie będą chcieli go poznać! Prawdziwego robota! Nie zaszkodzi zapytać. 
-RACJA! ZROBIĘ CO MOGĘ FLOWEY, ZAPRZYJAŹNIĘ ZE SOBĄ SWOICH PRZYJACIÓŁ! 
Share:

Undertale: Trucizna - Rozdział VII - „Coraz to wyżej, z grobu w grób na zmiany”

 Notka od autora: Jest to opowiadanie autorskie w którym czytelnik odgrywa znaczącą rolę. Płeć obojętna. Miłośniczy opowiadań z dreszczykiem oraz duchów znajda tutaj coś dla siebie. Notki +18 będą oznaczone. Zaznaczam jednak, że nie będzie się to odnosiło tylko i wyłącznie do motywów erotycznych, ale także makabrycznych. Główną postać z Undertale jaka się tutaj będzie przewijać to G!Sans.
Wersety jako tytuły poszczególnych rozdziałów zaczerpnięte z wiersza "Syn Cieniów" -Zygmunta Krasińskiego.
Świat w jakim żyjemy jest pełen tajemnic, potwory nie są niczym nowym, ludzie zdążyli już do nich przywyknąć. W obliczu polityki od której już uciekasz, bo nawet nie masz dla niej czasu i sił, oraz głupoty nielicznych jednostek z jaką spotykasz się w internecie, myślisz, że już nic Cię nie zaskoczy. Mylisz się. Postanawiasz zaprosić szkolną outsiderkę na piwo i właśnie ten wypad odmienia całe Twoje dotychczasowe życie.
Spis treści:
Rozdział VII - „Coraz to wyżej, z grobu w grób na zmiany” (obecnie czytane)
Rozdział VIII - „Wschodząc i żyjąc – do ciebie wróciły”
Rozdział IX - „Tym są na końcu czym w początku były”
Rozdział X - „Świat jeden ducha z twoim duchem zlany”
Rozdział XI - „Lecz każda dusza na ciebie wyrosła”
Rozdział XII - „I siebie samą w twoje łono wniosła”
Rozdział XIII - „I wie o sobie – że stała się synem”
Rozdział XIV - „Równym ci Ojcze i wiecznie jedynym”
Rozdział XV - „Bo w każdej jeden Ty jesteś o Panie!”
Rozdział XVI - „I w każdej wołasz „ja” a oprócz Ciebie”
Rozdział XVII - „Nigdzie nic nie ma i nic nie powstanie!”
Epilog - „Teraz myśl, kochaj, stwarzaj niebo w niebie”
-Iiiii jak smakuje?
-Mmm to najbardziej...
-Ale szczerze. Proszę nie kłam.
-...obrzydliwe ciasto jakie w życiu jadłem. 
-Uh...
-Ja będę naprawdę grzeczny, tylko proszę nie zmuszaj mnie do jedzenia go.
-Uh... jasne spoko.
-Ej, nie smuć się! Przepraszam, że nie da się tego zjeść.
-Nie masz za co przepraszać, to ja przepraszam. - Drzwi do pokoju otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Wszedł Roman z plikiem papierów. Popatrzył na potwora i kobietę siedzących przy jego biurku. 
-Przeszkodziłem w czymś? - zapytał unosząc brew? Isza się rumieniła i zaprzeczyła szybko, G chrząknął kilka razy w rękę i odwrócił głowę na bok - Doooobra, nie wnikam. Cokolwiek to było, zostawcie to na później - zajął miejsce naprzeciwko nich i położył teczkę na stoliku. Otworzywszy wyciągnął z niej kilka akt. - Zgłosiła się do nas o pomoc pewna dziewczyna. 
-To nie jest dokumentacja zatwierdzona przez Watykan - zwrócił uwagę G, który jako pierwszy chwycił za papiery - Wiesz dobrze, że nie możemy zajmować się...
-Dobrze wiem. To nie będzie żaden egzorcyzm. Zgłosiła się do nas parafianka i cóż... - Isza uniosła jedną brew do góry
-I pominąłeś całą procedurę jaką powinno się stosować?
-Wstyd się przyznać, ale tak. Wiem, że by jej nie uwierzyli, tym bardziej, że zajmuje się tym czym zajmować się nie powinna. 
-Jakaś nawiedzona laska?
-Nieeee - ksiądz zaprzeczył szybko i podrapał się po kilkudniowym zaroście - Tarot. Wiecie co to jest, prawda?
-Karty do wróżenia - G wywrócił oczami - I co z nimi? Dostała złą wróżbę od cyganki?
-Nie. - mruknął stanowczo Roman - Ona sama wróży. 
-I w tym tkwi jej problem? - Isza przejęła od G dokumentację. 
-Nie. Możecie przestać mi wchodzić w słowo - wziął głęboki oddech. - Możecie się nie zgodzić, skoro to nie jest oficjalne polecenie dla was. Cała sprawa będzie wykonana raczej... na uboczu. Ale za zgodą kobiety i moją. Więc jakąś formę ochrony macie. 
-Ochrony przed czym?
-Sami dokładnie nie wiemy. Dziewczyna zajmuje się wróżeniem z kart Tarota od kilku lat. Ogłasza się w internecie, dorabia w ten sposób. Nic wielkiego, prawda? Ostatnio jednak przyszła zapłakana mówiąc, że jej wróżby się zawsze spełniają. 
-Wróżka płacze, że to co wywróży staje się prawdą? - G zaśmiał się wymuszenie - To źle? 
-Płacze, bo postawiła Tarot sobie samej. 
-Oł. I co?
-Samobójstwo. 
-Zabije się? - ruda uniosła brwi
-Tego właśnie nie wiemy. Samobójstwo w jej rodzinie, w gronie najbliższych. Poprosiła nas o pomoc, aby do tego nie doszło. 
-To raczej mało logiczne - G zmarszczył brwi - Aby była mowa o samobójstwie, musi ona chcieć się zabić, prawda? Jeżeli tego nie chce, to nie będzie już samobójstwo, a morderstwo. No i jak mamy zapobiec czemuś takiemu?
-Niech Isza sprawdzi karty. Czy przypadkiem coś ich nie... przejęło. 
-Dobra, nie ma sprawy - dziewczyna uderzyła otwartymi rekami w podłokietniki i dźwignęła się na nogi. G ociągał się, lecz również wstał. Był sceptycznie nastawiony do tego polecenia. - Kiedy ma dojść do tego samobójstwa?
-W przeciągu najbliższych trzech dni. - Kiedy para wyszła, usłyszała zza drzwi jak ksiądz po chwili dławi się i kaszle. - Boże, co za paskudne ciasto! - Ruda wywróciła oczami. 

Czego można się spodziewać po internetowej wróżce? Pentagramów na suficie? Łapaczy snów przy oknach? Kolorowych kryształów na parapecie? Ziół przy progu? Jakiejś zasłony zwisającej z góry? Tak. No i krzesełko i stolik. To wszystko było. Ale w jednym małym pokoiku, naprzeciwko kamery. Reszta domu wyglądała... normalnie. Kobieta miała na imię Mirosława w sieci znana jako Czarodziejka Miriam. Właśnie nalewała wrzącej wody do kubków zlewając tym samym kawę, jaką szykowała dla niecodziennych gości. 
-Tak się cieszę, że ksiądz was przysłał - rzuciła siadając koło nich. - Nie sądziłam, że pomoże wróżce! 
-Dlaczego miałby nie pomóc?
-Bo Biblia zakazuje tego, co robię - kobieta miała długie, gęste i kręcone włosy. Wyglądała troszeczkę jak cyganka, albo się na taką robiła. Pewne jest, że zielone oczy to szkła kontaktowe. Niemożliwym jest, aby człowiek miał taki odcień zielonego. Chyba, że nie jest człowiekiem. Isza przyglądała się jej uważnie, nie wyczuwała od niej nic. Nic, co sprawiałoby jakiekolwiek negatywne uczucia. - Ale nic - kobieta upiła kawę i odstawiła kubek na blat krzyżując ręce na nim - Pewnie macie pytania, nim przejdziemy do mojego problemu, prawda?
-Zasadniczo tak - ruda oparła się wygodnie. G milczał i słuchał - Musimy zrozumieć karty, tak aby wiedzieć z czym mamy do czynienia. Ma pani swoją talię?
-Miriam proszę. - uśmiechnęła się i sięgnęła do kieszeni dżinsów. Wyciągnęła z nich kluczyk - Tak, schowane. Chcecie je zobaczyć? - pytanie było zbędne. Po chwili przyniosła talie i wyciągnęła ją z pudełeczka. Kiedy Isza chciała wziąć karty, wróżka przyciągnęła je bardziej do siebie - Mmm wybacz, ale nie możesz ich dotykać
-Co? Dlaczego?
-Uhhh, jakby to powiedzieć, aby nie zabrzmieć źle... - zaśmiała się nerwowo. 
-Kart nie można dotykać. Należą do właściciela i tylko przez niego powinny być dotykane i stawiane. To sprawa intymniejsza od bielizny. Jeżeli karty dotknie ktoś inny, cała talia będzie musiała zostać oczyszczona, a to kosztuje wróżkę wiele energii - odezwał się G, który nadal nie podnosił wzroku.
-Uh, to... prawda. - przytaknęła zaskoczona wróżka. - Skąd to wiesz?
-Przeczytałem o tym gdzieś - tutaj podniósł głowę do góry i popatrzył na sufit
-Uhm, a więc tak. Już wiesz, dlaczego nie możesz ich dotknąć? - Isza patrzyła na potwora z niedowierzaniem, kiedy usłyszała pytanie przytaknęła nie spuszczając wzroku z G. Dopiero po chwili znowu spojrzała na kobietę, która rozkładała karty. Były piękne. Pastelowe obrazki, prześlicznych panienek, umięśnionych mężczyzn zdobiły niektóre z nich. Inne przedstawiały różne sceny. Była oczywiście karta śmierci, przedstawionej jako piękną, czarnowłosą kobietę odzianą w niebieski całun. Karta wisielca, czyli trefniś powieszony za jedną nogę do góry nogami. Było koło fortuny, z kobietą, która miała przewiązane oczy, symbolizując ślepy los. Była Moc, czyli umięśniony starzec na wielkim tronie. Było słońce, pod postacią młodego ojca czule tulącego do nagiej piersi dziecko. Były gwiazdy i inne karty Małego Tarota. Do tego Tarto Wielki, wszystkie Kije, Miecze, Kielichy, Denary. Na każdym osobny rysunek przedstawiający jakąś postać i symbolikę. Isza pierwszy raz w życiu widziała na własne oczy Tarota. W tym nie było nic strasznego. Każda karta przypominała niewielkie arcydzieło, pełne detali i barw.
-I pewnie, w tarocie jaki sobie stawiałaś trafiłaś na kartę śmierci? - Isza była oczarowana talią.
-Nie-e. - zaśmiała się wróżka - To jeden z tych mitów jakie krążą w hollywoodzkich filmach. Karta śmierci, nie jest straszna. Nie należy się jej bać. Oznacza przeważnie zmianę. Przemianę w tobie, decyzję, jaka permanentnie zmieni otaczający cię świat i ciebie - wróżka wzięła Śmierć i podniosła do góry. - O zmianach, które zapowiada Śmierć, możesz nie wiedzieć. Ale one się dzieją. Nie zatrzymasz ich i nie masz na to wpływu. Śmierć to zmiana. Czy to decyzji, czy zdania, czy poglądów... Śmierć nie oznacza śmierci, choć może, bo to też pewnego rodzaju .... przemiana. Ale, nie jest to jej jedyne znaczenie. W tarocie jaki sobie postawiłam. Miałam siedem kielichów obok dziesięciu mieczy - mówiąc to podniosła karty o których mówiła. Isza zmarszczyła brwi. 
-Nie do końca rozumiem... 
-Karty tarota mają różne znaczenia, same w sobie, oraz wobec tego jak zostaną ułożone w rozdaniu. Znaczenia kart się nie zmieniają, są takie same. Czasem, wraz ze wzrostem cywilizacji, bywa, że niektórzy dodają nowe znaczenia kartom - wróżka uśmiechnęła się - Jak uzależnienie od komputera i takie tam. Lecz nie wszyscy takie nowe symbole akceptują - wzruszyła ramionami - Siedem kielichów to symbol depresji, uzależnienia od alkoholu i ogólnie pojęta beznadzieja życiowa. To symbol choroby duszy. Dziesięć mieczy to samoagresja połączona z myślami samobójczymi. Jeżeli te dwie karty pojawią się obok siebie w rozdaniu, oznaczają samobójstwo. 
-Czy jest pani uzależniona od alkoholu albo innych używek? - nawet G wyglądał na zaciekawionego. 
-Piję nie mniej nie więcej od przeciętnego człowieka. Co jakiś czas piwko, co jakiś czas winko, ale nie piję, aby coś zapić. Nie miałam też myśli samobójczych. 
-Jakie są inne symbole tych kart? - zapytała Isza pochylając się nad rozstawioną talią. Jej uwagę przykuła ta, symbolizująca Diabła. Szpakowany mężczyzna o niebieskiej skórze uśmiechający się złośliwie.... 
-Dziesiątka mieczy oznacza definitywny koniec. Koniec czegoś. Życia? Może. Pracy. Przyjaźni. Znajomości. Bez szans na odnowienie, na powrót, na cofnięcie czasu, na zapobiegnięcie temu co ma się stać. To koniec. Rozumiany jako... koniec. 
-A kielichy?
-Kielichy są kartami traktującymi głównie o uczuciach i emocjach. Siódemka to cyfra nie z tego świata. Taka magiczna, mistyczna... Tak więc ciężko ją na dobrą sprawę interpretować. Oznacza to, że osoba woli swój wyimaginowany świat, niż realność. 
-A więc możemy założyć, że ten układ może oznaczać nie tyle samobójstwo co powiedzmy koniec tego, że ktoś jest marzycielem? - G uniósł brew patrząc na wróżkę. Ta zaprzeczyła.
-To samobójstwo. I to dotyczy ono mnie, albo kogoś w moim otoczeniu.
-Skąd ta pewność?
-To przeczucie. 
-Przeczucie... - powtórzył z niedowierzaniem.
-Tak. Tarot to głównie przeczucie. Karty... mówią do wróżbity, a ten z ich ułożenia odczytuje przyszłość dla innych. 
-Powróż mi - odezwała się nagle Isza
-Słucham? - wróżka nie bardzo wiedziała jak zareagować.
-Powróż mi. Proszę. 
-Uh, jesteś tego pewna? Karty nie zawsze pokazują to, co chcesz zobaczyć. 
-Jestem pewna. Boję się, ale .. powróż mi. 
-Boisz się?
-Boję się, że karty mogą być prawdziwe - zaśmiała się nerwowo. Wróżka patrzyła na nią przez chwilę, przytaknęła
-Dobrze, ale musisz mi zapłacić.
-Uhm, nie mam przy sobie wiele pieniędzy.
-Może być grosz. 
-Co?
-Grosz. W kontrakcie jaki zawiera wróżbita z człowiekiem nie ma podanej kwoty. Może być grosz. To symbol. Musisz mi zapłacić. - Isza pogrzebała w kieszeni za monetą. G w tym czasie wywrócił oczami. Choć wróżka go interesowała, to nie wierzył w to co mówi. Już szykował w głowie to co powiedzą księdzu, jak już wyjdą z jej mieszkania. Miriam wzięła monetę, chuchnęła na nią i schowała ją do kieszeni. Następnie potasowała talię i wyciągnęła ją w stronę Iszy - Przełóż. 
-Ale myślałam, że...
-Kiedy wróżysz, karty muszą cię dotknąć. Poznać twoją energię, aby wiedzieć co ci postawić. - ruda przytaknęła i wzięła talię w ręce. Były takie duże. Niepewnie próbowała je przetasować. Kilka wypadło jej z rąk. Słońce. As buław. Ósemka mieczy. Trójka kielichów i dwa denary. To wszystko miało znaczenie, ale o tym nie wiedziała. Nie znała się na kartach, podczas kiedy wróżce nic nie umknęło. Te karty jej nie lubiły. Nie lubiły rudej. Kiedy dziewczyna uznała, że już przełożyła je dość dobrze, wróżka je od niej zabrała - Zadaj pytanie. - O co może pytać?
-Czy będę miała dzieci? - G zakrztusił się kawą. Wróżka zmarszczyła brwi. 
-Poważnie? Wiesz, jak se zrobisz, to będziesz miała. Karty nie działają w ten sposób. Tu nie ma prostych pytań i prostych odpowiedzi, tu chodzi o interpretację. 
-Uh... co czeka mnie w przyszłości? - Wróżka popatrzyła na nią, a następnie na karty. Trzy z nich, z samej góry położyła na stole. Resztę odstawiła na bok. Odsłoniła pierwszą. 
-Osiem buław... - Miriam zamilkła na chwilę - W niedalekiej przyszłości, zobaczysz wiele różnych miejsc. Podróż, kilka podróży w jednej... - odsłoniła kolejną kartę, środkową - Wieża. To gwałtowna przemiana. Upadek świata jaki znasz. Może to być też osoba uparta, która będzie chciała zmienić twoje życie na siłę. Wieża to zmiany, świat jaki znasz legnie w gruzach, ale na jego zgliszczach będziesz mogła wznieść nowy. To nie jest zła karta - uśmiechnęła się czule widząc strach malujący się na twarzy dziewczyny - Bo ta zmiana, to początek czegoś innego. - ostatnia karta - I Gwiazda. To chyba jedna z piękniejszych kart. Nadzieja na lepsze jutro. Pozytywne myślenie i szansa. Szansa. Nowa szansa - wyprostowała się. Oczywiście, na tym się nie skończyło. W trakcie wróżby, która zaczęła schodzić na tematy takie jak nauka, życie osobiste, czy zawodowe, G wyszedł by zapalić na balkon. 
Od wróżki wyszli wieczorem, wsiedli do malucha G i udali się do domu. Do jej domu, znaczy się. 
-Myślisz, że coś takiego jak przeznaczenie istnieje? - zapytała się przełamując ciszę.
-Uh, może. Czasem mam wrażenie, że nasz los został już spisany...
-A mi się wydaje, że czegoś takiego nie ma - Isza popatrzyła na niego - Każdy ma wolną wolę. Prawda? Wolna wola oznacza brak przeznaczenia.
-A co jeżeli ta wolna wola, to właśnie przeznaczenie? I choć myślisz, że masz wolną wolę, to ostatecznie decyzje jakie podejmujesz są kwestią przeznaczenia? - w głosie G słyszała smutek. Ta wizja się jej nie podobała.
-Nie. To nie może być prawda. Popatrz na Miriam. To taka pozytywna kobieta. Nie wierzę, aby się zabiła. 
-A no. W każdym razie poczułaś coś w jej kartach?
-Nie. Nic. Nawet tego o czym mówiła. Nie czułam nic. 
-A no właśnie. Damy znać księdzu, że karty są czyste, nie ma żadnego ducha i już. 

Po tygodniu, okazało się jednak, że faktycznie doszło do samobójstwa. Nawet podwójnego. Pierwszym samobójcą był ukochany Miriam, który po nagłej i nieoczekiwanej utracie pracy poszedł zapić smutek i do domu już nigdy nie wrócił. Ponoć rzucił się pod samochód. Miriam się załamała, przedawkowała leki nasenne i popiła je wódką. Gdy Isza się o tym dowiedziała, popatrzyła z przestrachem na G, który gdyby mógł, to byłby bladszy niż jest do tej pory. 
Zadzwonił telefon. W pierwszej chwili nikt nie chciał go podnosić. Lecz ostatecznie G, jako właściciel mieszkania zdecydował się na podniesienie słuchawki starego aparatu telefonicznego z lat 90. 
-G! J-jak miło C-cię słyszeć!
-Alphys?
-A-a no. Słu-u-uchaj! M-mam dla ciebie i dla tej t-twojej koleżanki d-dwa bilety samolotowe d-do mnie! D-do Japonii! Pamiętasz? Obiecałam, że k-kiedyś was ś-ściągnę do siebie na jakiś cz-czas! P-pakujcie się, wszystko już o-opłacone. Wasz s-samolot odlatuje ju-utro o osiemnastej! 
Karty się spełniają?
~~
Opis kart zainspirowany tymi, posiadanymi przez Samael. Primavera Tarot. 
Share:

22 stycznia 2018

Undertale: Nie ma we mnie nic nadzwyczajnego - Rozdział VII

Notka od autora: Jest to opowieść sans x reader. Wcielasz się w osiemnastoletnią, przy-gotującą się do matury licealistkę plastyka. Mimo swojej z zewnątrz ciepłej i kochanej osobowości, tak na prawdę jesteś osobą z niską samooceną oraz mocno niestabilną psychicznie . Zawsze przyklejasz sobie łatki silnej, niezależnej i bardzo zdystansowanej do samej siebie, śmiejesz się z każdej obelgi gdzie bardzo, bardzo głęboko wszystko przeżywasz. Ubierasz się tylko i wyłącznie na czarno i nosisz sporo  kolczyków. Czyli w skrócie babcie na ulicy często odmawiają zdrowaśki jak cię widzą. Jesteś bardzo sceptyczna więc nie małe było twoje zdziwienie gdy na ulicę twojego miasta zawitały potwory. Jednak żyłaś sobie dalej mając to w sumie gdzieś, jak większość rzeczy otaczających cię. Jednak co się stanie gdy w środku nocy zawita do ciebie mały, pokiereszowany i nieprzytomny szkielecik? Który za wszelką cenę będzie próbował zmienić twój pogląd na świat?
Autor: strzzalka12

Spis treści:
|
| 7 (obecnie czytany)|


Jako że całą resztę niedzieli spędziliście na siedzeniu na dupie, jedzeniu chipsów i oglądaniu Mettatona. To następnego dnia rano, mimo obecności tylko twojej i Sansa to w domu trwał istny zapierdol. Nie mogąc stać, przez gips. Siedziałaś przy stole i kroiłaś warzywa na sałatkę a Sans biegał po domu w te i we w te sprzątając go. W końcu stanął w miejscu, obok ciebie myjąc gary.
-Dziecino- Odezwał się. -Mówiłem ci żebyś odpoczęła, ja się wszystkim zajmę.
-Tak... żebyś zamówił całe jedzenie na pyszne.pl? Podziękuję.
-Zaraz to ty... widziałaś? -Sans widocznie się speszył chowając głowę w futro kaptura. Zaśmiałaś się lekko rozbawiona jego reakcją.
-Proszę przestań być taki słodki, bo zaraz dostanę cukrzycy.
Usłyszałaś stuk noża o zlew i jęk Sansa. -Ach kurwa!
-Sans? Co się stało? -Chciałaś się zerwać i podbiec to niego jednak gips ci skutecznie to uniemożliwił.
-Nie dziecino. Nie ruszaj się, bo sobie jeszcze większą zrobisz krzywdę. To nic, tylko lekko się skaleczyłem.
-Chodź tu, pokaż. Bardzo krwawi?
-Dziecino... ja nie mam krwi.
-A ... fakt.
Sans podszedł do ciebie i posłusznie podał ci rękę ze skaleczonym palcem. Wytarłaś ręce w spodnie i złapałaś do lekko za dłoń oglądając skaleczenie. Na kości palca wskazującego widoczne było małe nacięcie.
-Boli?
-Tylko troszkę. Jak coś zjem to się zagoi.
-Och... - Dotknęłaś zranionego paliczka, przybliżyłaś do ust i delikatnie pocałowałaś. Dopiero po chwili ogarnęłaś co właśnie zrobiłaś. Przeklinałaś w myślach swoją chorobę podnosząc wzrok na Sansa. Jego twarz przypominała teraz niebieską lampkę choinkową. Zabrałaś ręce niemalże z prędkością światła. -Przepraszam! To było... ja...
-Dziecino, spokojnie. -Starał się opanować oddech. -Nie jestem zły. To było nawet całkiem... urocze.
-To, to, to, to ja wracam do robienia sałatki. Odwróciłaś szybko całą zarumienioną twarz krojąc warzywa.
-Jasne... -Odparł szkielet śmiejąc się nerwowo poszedł w stronę szafki. -Tylko ty się nie skalecz... łajzo głupia. -Uśmiechną się do ciebie zza szafki cały czas się rumieniąc
-Pff...
-Ty... -Zaczął, przerywając na włożenie cukierka w zęby. -Naprawdę myślisz, że jestem słodki?
Schowałaś zawstydzona twarz we włosach. 
-Jesteś taki słodki, że zawsze jak cię widzę to zbiera mi się na rzyganie tęczą.
-Aw. -Zasłodził się szkielet. Po chwili wrócił do mycia garów.
-Sans?
-Słucham cię.
-Podasz mi majonez?
Potwór używając magii otworzył lodówkę i podał ci słoik.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy. Jak ci idzie?
-Niedługo będę kończyć. A co u ciebie?
-Też już prawie.
-O, to idealnie. Pomożesz mi z resztą jedzenia.
-A to... sałatka nie wystarczy?
-Ehh... -Załamałaś ręce. -Czasem się zastanawiam jak ty sobie radziłeś beze mnie.
-Wiesz, tak samo myślę o tobie. Jak ty to zrobiłaś, że się jeszcze nie zabiłaś?
Z niewiadomych ci przyczyn, wzdrygnęłaś się, naciągając rękawy twojej bluzy bardziej na ręce.
-Heh... no widzisz, jakoś mi się udało. -Odparłaś nerwowo.
-Dziecino? -Szkielet odwrócił się w twoją stronę. -Wszystko dobrze?
-Co? Jasne. Czemu miałoby być źle?
-Przecież widzę, że coś cię gryzie.
-Ehh... dobra... -Skierowałaś wzrok na Sansa. -Są tematy o których zwyczajnie nie chce rozmawiać i proszę, uszanuj to.
-Och... jasne, rozumiem. Jak będziesz gotowa to powiesz.
-Dziękuję.
Wróciłaś do ostatniego mieszania sałatki z majonezem.
-Ja... -Zaczął szkielet. -Ja już skończyłem, więc w czym ci jeszcze pomóc?
-Pokopytkuj do sklepu i kup takiego ładnego kurczaka. Najlepiej takiego co jest już doprawiony i w opakowaniu, takim sprasowanym. Wiesz o co chodzi?
-Taa...
-Nadziejemy go pieczarkami i wrzucimy do piekarnika.
-Mniam.
-Napiszę ci SMS- em co masz kupić. Czekaj... nie napiszę, nie mam twojego numeru. Wpisz mi go. -Podałaś Sansowi swój telefon, ten wziął go, postukał coś i ci odda. Parsknęłaś śmiechem, gdy zobaczyłaś, że szkielet zapisał kontakt jako "Moja urocza kosteczka". -Masz pieniądze moja urocza kosteczko?
-Mam, łajzo głupia. -Wzruszyłaś oczami, jednak nie mogłaś powstrzymać śmiechu. Napisałaś Sansowi SMS z listą zakupów.
-Jest?
Szkielet chwycił za leżący obok telefon, postukał coś i uśmiechnął się pokazując ci ekran telefonu.
-Jest.
Wyświetlał się twój numer wraz z kontaktem zapisanym jako "Łajza głupia" Zmarszczyłaś brwi i wyrwałaś mu z impetem telefon. Nie zdążył nawet zareagować, gdy oddałaś mu urządzenie z nowo zmienioną nazwą kontaktu. Przeniósł na ciebie wzrok po czym na telefon.
-Heh. -Uśmiechną się pod nosem. Rumieniłaś się od góry do dołu. Znów się na ciebie spojrzał. -I to ja mam być tym słodziakiem? -Szkielet poczochrał cię. -Jak to ty jesteś cholernie urocza.
Przeniosłaś wzrok na podłogę. -Zamknij się i wypierdalaj do sklepu.
-Heh... no dobrze, już spokojnie. Złość piękności szkodzi. -Potwór właśnie skończył zakładać nuty i chwytając za klamkę odwrócił się jeszcze. -To ja idę... "Moja łajzo głupia".
-Sio! -Krzyknęłaś wkurzona rzucając ogórkiem w Sansa. Jednak uderzył on w zamknięte drzwi. Patrzyłaś się chwilę w pustą przestrzeń analizując słowa które wypowiedział potwór. Oparłaś się łokciami o blat chwytając się za głowę. Próbowałaś się uspokoić i opanować oddech. Tak naprawdę to sama nie miałaś pojęcia jakie uczucia w tym momencie tobą miotają. Zawsze jedyne co do niego czułaś to to co czuje się do husbendo z fandomu. Jesteś pewna, że nadal tak jest, ale jednak coś nie daje ci spokoju. Sama nawet nie wiesz co. Im dłużej mieszkasz u Sansa tym bardziej nie możesz się na niczym skupić. Powoli odzyskiwałaś normalny rytm serca. Spojrzałaś się na gotową już sałatkę. Przydałoby się wsadzić ją do lodówki. Spojrzałaś się w jej stronę szacując odległość czy dasz radę dotrzeć do niej na jednej nodze. Stwierdziłaś, że spróbujesz. Chwyciłaś miskę z sałatką, dokuśtykałaś jakoś do lodówki, włożyłaś ją do środka i zamknęłaś za sobą. Chciałaś wrócić podpierając się na miejscu obok zlewu. Był to jednak zły pomysł, bo miejsce to było mokre i wyślizgnęła ci się ręka i wylądowałaś na kolanach. Odetchnęłaś z ulgą, że twoja kostka w nic nie uderzyła. Poszłaś na czworaka do stołu by zanieść deskę do krojenia do zlewu. Uśmiechnęłaś się pod nosem zdając sobie sprawę ze swojej sytuacji. Pewnie Sans by się śmiał i nazwał cię łajzą głupią. Niekontrolowany rumieniec wyszedł na twoją twarz. Nagle zakryłaś twarz rękami zrzucając niechcący deskę, która poleciała pod szafkę. Wzdychnęłaś ciężko kładąc się na ziemi by dosięgnąć przedmiot. Męczyłaś się z dosięgnięciem jej, jednak twoja ręka była za krótka. Leżałaś na ziemi nie wiedząc w sumie co robić. Po chwili zrobiłaś się śpiąca, oczy same ci się zamykały. Przez wczorajszy Maraton Mettatona położyliście się spać bardzo późno. Walczyłaś chwilę, jednak po kilku sekundach zrezygnowałaś i odpłynęłaś do krainy Morfeusza.

SANS
Szkielet stał w dziale mięsnym trzymając w ręce koszyk z artykułami spożywczymi które kazałaś mu kupić. Zastanawiał się czy wybrać kurczaka w ziołach czy na ostro. Wyciągną telefon i wybrał kontakt. Uśmiechnął się pod nosem widząc twoją nazwę kontaktu. Wybrał go i napisał wiadomość.
"Eeej, jakiego ty chciałaś tego kurczaka? Bo jest w ziołach i na ostro."
Potwór czekał chwilę na odpowiedź, ale jej nie dostał. Pomyślał, że pewnie nie usłyszała i zdecydował się wziąć kurczaka w ziołach. Skierował się w stronę kasy sprawdzając po drodze czy kupił wszystko. Spojrzał jeszcze przelotnie na nazwę kontaktu i znów się uśmiechną przypominając sobie twoją zawstydzoną twarz. Z każdym dniem zaczynasz go coraz bardziej intrygować. Sam nie wie czy to co czuje to jest ciekawość czy coś więcej. Znacie się jednak za krótko, żeby mógł to stwierdzić, ale jedno jest pewne. Bardzo pragnie ci pomóc, nie ma nawet pojęcia dla czego. Wydajesz się mu się tak bardzo podobna do niego, że to aż dziwne. Zastanawiał się czy ta pomoc nie wynika przypadkiem z tego, że jak on potrzebował pomocy to nie miał tak naprawdę nikogo komu mógł powiedzieć całą prawdę o resetach. Nikt by tego po prostu nie zrozumiał. I nie chce, żeby ktoś czuł się tak jak on. Nie, kiedy on sam idealnie zna to uczucie kompletniej pustki i samotności. Postanowił sobie już, że będzie ci pomagał. Czuł się w twoim towarzystwie wyjątkowo dobrze, jak jeszcze nigdy przy nikim. Chciałby kiedyś poznać całą prawdę o tobie i dowiedzieć się co tak naprawdę się w przeszłości stało. Miał tylko nadzieję, że nie zajdzie to wszystko za daleko.

Gdy zapłacił oddalił się od kasy, poszedł za budynek i użył skrótu do domu. Staną przedpokoju i szukał cię wzrokiem. Nie było cię przy stole, ale przecież nie mogłaś się z tą nogą ruszyć za daleko.
-Dziecino? Jesteś tu gdzieś?
Wszedł do kuchni. Zamarł, gdy zobaczył cię leżącą na brzuchu na podłodze. Upuścił siatki i z prędkością światła znalazł się obok ciebie.
-Dziecino! -Chwycił się za ramiona. -Obudź się! Błagam! Dziecino! -Coraz bardziej narastała w nim panika. Podniósł się tak że górna część tułowia była na jego kolanach. Dotkną twojej twarzy, mimowolnie w jego oczach zaczęły zbierać się łzy. - Dz... -Przerwał, gdy usłyszał ciche chrapanie. -Dziecino? Ty... śpisz?
-Jeszcze minutkę mamo... -Odpowiedziałaś przez sen.
-Ty... śpisz... -Potrzebował jeszcze chwili by uspokoić oddech. Oparł czoło o czubek twojej głowy. -Nigdy więcej mnie tak nie strasz kretynko...
-Mhm... daj mi tego ogórkowego... -Nadal spałaś.
-Co?
-Chce to z serowym tostem...
-Co?
-Zamknij się... kocham tylko Sansa... -Szkielet zatkał dłonią usta powstrzymując się od śmiechu. Wyciągną telefon i zaczął cię nagrywać.
-Och naprawdę? A jak bardzo go kochasz? -Postanowił się podroczyć.
-Jak biedronka...
-Jak biedronka co?
-Sandały...
Szkielet dosłownie już płakał ze śmiechu starając się nie śmiać zbyt głośno.
-Ale tylko nocą...
-Nocą co?
-Seksi kostki... tylko moje... 
Na jego twarz wraz ze łzami od śmiechu wyszedł mały niebieski rumieniec.
-Ona mnie po prostu zabije. Ale to jest takie kurewsko śmieszne.
-Zabić... z miłości...
-Kogo chcesz zabić z miłości?
-Wiewiórkę...
-Czemu?
-Bo nie ma... wątroby...
-Dobra dość, zaraz nie wytrzymam. -Szkielet wyłączył nagrywanie. Potrzebował chwili, żeby się uspokoić. Pewnie, gdyby umiał to już dawno by się zsikał. Potwór najdelikatniej jak mógł wziął cię na ręce i przeniósł do łóżka w twoim pokoju. -Śpij dziecino ja to wszystko dokończę. Z kurczakiem może być... mały problem, ale poradzę sobie. -Gdy odwrócił się i miał już wyjść usłyszał, że zaczynasz szybciej i głośniej oddychać. -Dziecino? -Odwrócił się w twoją stronę. W ciągu sekundy zaczęłaś się tak nagle wiercić, ciężko oddychać i się pocić. -Hej, dziecino. -Podszedł do ciebie i lekko potrząsł tobą. -Obudź się, to tylko zły sen.
-Nie... -Znowu zaczęłaś mówić przez sen. -Zostaw... nie dotykaj...proszę...Nnn... -Wierciłaś się coraz bardziej.
-Obudź się, to tylko koszmar. -Coraz mocniej trząsł tobą byś się obudziła. Widział, że bardzo cierpiałaś. -Dziecino proszę...po prostu... otwórz oczy.
-Tato... nie ... nie rób tego...
-Tato? -Szkielet zamarł na chwilę. Zastanawiał się czy twój ojciec cię jakoś skrzywdził. Jednak w tym momencie najważniejsze było, żebyś się obudziła. -Dziecino! -Szkielet gwałtownie pociągną cię za ramiona do góry.
Udało się, obudziłaś się. Zerwałaś się nagle do przodu oddychając ciężko.
-Już dobrze... to tylko sen... -Gładził cię po plecach. 
-Sans?
-Jestem tu... jak się czujesz?
-Spoko zaraz będzie dobrze... daj mi tylko chwilkę.
-Chcesz, żeby zostawić się chwilę samą?
-Nie... -Chwyciłaś go lekko za rękaw. -Nie odchodź...
Szkielet uśmiechną się czuli i przytulił cię kładąc szczęka na czubku twojej głowy. -To nigdzie nie idę.

Gdy skończyliście już robić obiad i sprzątać dom, idealnie w punkt usłyszeliście dzwonek do drzwi.  Stałaś za Sansem pijąc kawę i opierając się o futrynę. Szkielet otworzył drzwi. W progu stał uśmiechnięty od ucha do ucha Papyrus, obok niego Mettaton który prowadził pusty wózek a szkielet obok miał w rękach dziecko. Przypominało ono szkielet, jednak miało czarne włosy jak Metatton. Ty zachłysnęłaś się kawą a Sans stał jak wryty. Oboje patrzyliście na trzeciego gościa.
Share:

POPULARNE ILUZJE