23 lipca 2018

Komiks: Afera rodzinna - Rozdział 12 [그집, 사정 - tłumaczenie PL] [+18]

Notka od tłumacza: Zaniedbywana żona, dopuszcza się zdrady z dostawcą. Nie wie jednak, że jej mąż jest zabójcą. 
Komiks przepełniony seksem, brutalnością, torturami, morderstwami i mafią. Coś dla miłośników skrajności z fabułą. UWAGA! Tylko dla pełnoletnich czytelników!
Autor: BurcherBOY
Oryginał: klik
Tłumaczenie; Yumi Mizuno
Spis treści




















































Share:

Undertale: Prędzej czy później będziesz moja - Interesy 03 [Sooner od Later You're Gonna be Mine - Business Deals - tłumaczenie PL] [+18]

Notka od tłumacza: Mobfell. Frisk zarabia na przeżycie śpiewaniem. Daje występy w barach licznie odwiedzanych przez kryminalistów, morderców i najbardziej spaczonych dewiantów jakie miasto ma do zaoferowania. Sądziła, że życie nie może potoczyć się jej gorzej, póki szczerzący się szkielet nie wszedł z buciorami w jej życie. Nazywa się Sans. Próbowała przed nim uciec, lecz bez względu na to gdzie się udała, zawsze ją znajdował.
Komiks na podstawie opowiadania Staringback o tym samym tytule, możecie go przeczytać tutaj
Autorem komiksu jest cursetale
Oryginał komiksu możecie przeczytać tutaj
Polska wersja okładki - Shiro Higurashi
Autor tłumaczenia - Yumi Mizuno

 Spis treści
















Share:

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XXXV - Słucham[Would That Make You Happy? - I'm Listening - tłumaczenie PL]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej.
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
-Mamo? Co się dzieje? – głos Frisk ocknął Cię z szoku, przełamując ciszę w pokoju. Undyne patrzyła z szeroko otwartym okiem na Sansa. Ten natomiast starał się skryć w futrze kurtki. Czy on właśnie…?
-Co powiedziałeś? – zapytałaś puszczając rękę Undyne i robiąc krok w jego stronę. Wojowniczka skierowała się w stronę schodów.
-DOBRA brzdącu, dajmy mamie i Sansowi trochę prywatności, co?
-undyne, stój, nie musisz… - bąknął mimo błękitu na twarzy. Gdy spojrzał w Twoje oczy znów czułaś się niepewna. Naprawdę chodziło mu o to co powiedział? Czy może powiedział tak, aby rozproszyć uwagę Undyne? – możemy iść do naszego pokoju i pogadać? – zapytał Cię delikatnie wyciągając w Twoją stronę dłoń. Pozwoliłaś mu, coś w piersi miło Cię ścisnęło, gdy powiedział „nasz pokój”
-Mamo? – w głosie Frisk słychać było zmartwienie
-Ja… - patrzyłaś się na twarz Sansa przez chwilę i puściłaś jego rękę – Pogadam z Frisk. Spotkamy się tam, dobra? – wyglądał na zaskoczonego, nie uśmiechał się, lecz rozluźnił się trochę
-jasne – Minęłaś Undyne w drodze na schody. Denerwowałaś się rozmową z Sansem, ale wiedziałaś że Undyne pomogła. Wysłuchała i poradziłaś sobie z emocjonalnym roller coasterem sprzed godziny. Objęłaś ją w drodze
-Dziękuję za wcześniej – powiedziałaś, zdając sobie sprawę, że jest zimna w dotyku.
-To nic – niepewnie poklepała Cię po ramieniu, a potem objęła. Zaśmiałaś się zaskoczona gdy uniosła Cię nieco do góry. Po uścisku tak mocnym, że prawie bolał, odstawiła Cię na ziemię. Zmierzyła Cię jeszcze spojrzeniem – Nie popuszczaj mu. Niech przeprosi – uśmiechnęłaś się zerkając na ziemię. Czułaś się zaskoczona
-Dobra – mruknęłaś. Potem skrzeknęłaś kiedy z zaskoczenia szturchnęła Cię w ramię
-Idź do dzieciaka! – Wchodziłaś po schodach, Sans stał przed swoim.. nie.. waszym pokojem czekając na Ciebie. Musiał się teleportować kiedy rozmawiałaś z Undyne. Frisk stał koło Papyrusa patrząc na Ciebie niepewnie
-Dlaczego Undyne krzyczała na Sansa? – zapytał Ciebie chwytając Cię za spodnie, spojrzenie miał całkowicie skupione na Tobie – I dlaczego wyglądasz tak, jakbyś płakała? Objęłaś dziecko gładząc je po głowie, gdy ten owinął swoje rączki dookoła Twojej talii.
-Nie martw się kochanie, trochę się posprzeczaliśmy, ale wszystko będzie dobrze. Sans i ja musimy porozmawiać. Ale to może chwilę zająć, nie wiem czy uda mi się dzisiaj powiedzieć ci dobranoc
-Naprawdę wszystko będzie dobrze, czy tak mówisz? – ścisnął Cię mocniej – Nie chce, aby coś złego się stało!
-Wszystko będzie dobrze – powtórzyłaś zerkając na Sansa, który zadrżał lekko, wyglądał na zdenerwowanego. Nie wiesz czy to dobrze, czy źle.
-Obiecujesz?
-Obiecuję
-…Dobrze, bo lubię tak jak jest
-Ja też. – Kiedy Frisk w końcu Cię puścił, spojrzałaś Papyrusowi w oczy. Zastanawiałaś się przez chwilę, czy coś powie, przypominając sobie jak pewnego poranka ostrzegł Cię, abyś nigdy nie skrzywdziła Sansa. Lecz kiedy wysoki szkielet położył rękę na ramieniu dziecku, a potem zapytał go, czy chce wrócić do gry którą krzyki Undyne im przerwały, uspokoiłaś się. Przytaknęłaś w podziękowaniu patrząc, jak Frisk wraca do pokoju. Stojąc samotnie na korytarzu spojrzałaś na Sansa. Wasz wzrok znowu się spotkał, zaś on otworzył drzwi do sypialni i wszedł do środka. Drżałaś w niepewności nie wiedząc co Cię czeka w środku. Wahałaś się przez chwilę, ale stanie nic nie rozwiąże. Sans stał na środku pokoju czekając, aż zamkniesz drzwi za sobą.
-przepraszam – powiedział podchodząc do Ciebie i padliście sobie w ramiona
-Ja też, nie powinnam była się tak zachowywać – wtuliłaś twarz futro jego kurtki. Czułaś jak coś ściska Cię w gardle, a do oczu napływają łzy.
-nie, powinienem był słuchać, byłaś zła a ja naskoczyłem – powiedział tuląc Cię jeszcze mocniej
-A ja byłam głupia
-nie, nie jesteś – powiedział ocierając twarzą o Twoją – przeszłaś przez wiele i czasami o tym zapominam, to moja wina, nie twoja, oczywiście, że martwisz się o wszystko co dotyczy frisk, pogadam z undyne i papsem, coś się wymyśli, chcę abyś była szczęśliwa dziecino
-Już z nią rozmawiałam o tym – pociągnęłaś nosem – Ja… - przełknęłaś walcząc ze łzami, ale Ci to nie wychodziło. Głos łamał się jak mówiłaś, czułaś jak Sans mocniej cię tuli – P-proszę, nie rób tego nigdy więcej. Ja… ja nie mogę… jak wychodzisz!
-przepraszam – zaczął kręcić ręką po Twoich plecach, wtuliłaś się w niego płacząc
-Bądź zły na mnie, bądź wściekły, ale proszę nie o-odchodź
-nie odejdę, jeżeli tego potrzebujesz, już nigdy nie odejdę
-Przepraszam, że cię zaatakowałam – powiedziałaś jeszcze raz, bo chciałaś, aby wszystko znowu wróciło do normy
-nie przepraszaj, to ja spierdoliłem
-Oboje spierdoliliście – podniosłaś się aby wytrzeć łzy w rękaw – To.. chyba i tak by się stało. Sans cofnął się aby na Ciebie spojrzeć, wyglądał na smutnego gdy studiował Twoją twarz
-nienawidzę wiedzieć, że to przeze mnie płaczesz – powiedział cicho, wyraźnie zły na siebie. Musiałaś wyglądać jak siedem nieszczęść. Pociągając nosem, próbowałaś otrzeć twarz. Odsunęłaś się od niego i podeszłaś do łóżka, aby na nim usiąść przeczesując palcami włosy. Biorąc kilka wdechów, chrząknęłaś czując się nieco lepiej. Przecierając oczy spojrzałaś na niego, przyglądał Ci się bez zmiany miny.
-Między nami wszystko dobrze? – zapytałaś, chciałaś, aby to powiedział, bo inaczej dalej będziesz się martwić. Sans podszedł do Ciebie rozsuwając nogi tak, aby stać między nimi. Założył Ci kosmyk włosów za ucho, popatrzyłaś na niego, a potem pochylił się do Twoich ust. Nie próbowałaś go już całować tak tradycyjnie. Zalałaś za to jego czaszkę drobnymi pocałunkami pozwalając, aby się do Ciebie przytulił, ponieważ już wiecie, że bez zaangażowania języków normalne pocałunki nie wypalą. Więc kiedy próbował Cię pocałować wiedziałaś, że chce Ci coś pokazać.
-oczywiście, że wszystko dobrze – cofnął się aby spojrzeć Ci w oczy. Przetarł kciukiem po Twoim policzku. Jego kości były ciepłe i gładkie – ja… mam nadzieję, że wzięłaś do siebie to co powiedziałem wcześniej. – patrzyłaś na niego czekając, aż powie coś więcej. Czułaś się trochę wszystkim przytłoczona, i choć coś ściskało Cię w piersi, spuściłaś wzrok nie patrząc na niego.
-Naprawdę? – zapytałaś ledwo słyszalnie. Podniósł Twoją głowę by ponownie spojrzeć Ci w oczy
-tak, ja.. cholera, nie chciałem mówić tego w takich okolicznościach ja.. nie wiem… chciałem to jakoś pokazać, a nie wykrzykiwać tego na undyne – usta Ci zadrżały w lekkim uśmiechu, choć nadal czułaś się przytłoczona. Ufałaś Sansowi, więc z łatwością mu uwierzyłaś. Ale skąd jest tego taki pewien, po tym wszystkim miło myśleć, że to prawda
-Dlaczego? – patrzyłaś na niego
-dlaczego ja…? – odsunął się od twojej twarzy, czułaś jak się rumienisz – nie wierzysz mi? – pochyliłaś się opierając czoło o jego mostek, zaczął rękami gładzić Cię po włosach. Chrząknął – nie czujesz, że ja…
-Nie! To nie tak… - objęłaś go na wysokości nóg tuląc go – Wierzę Sans, tylko… to nie wydaje się być prawdziwe. Powiedziałeś wcześniej, że boisz się być szczęśliwym, a ja.. – głos Ci drżał gdy wtulałaś się w niego. – Chcę ci wierzyć, bardzo, ale się boję
-to ty mi powiedziałaś, abym się nie bał, zapytałaś się, czy warto jest zaryzykować
-Wiem, tylko.. – zamknęłaś oczy łapiąc drżący oddech – Ostatni który mi mówił, że mnie kochał, zostawił mnie. Mówił że mu na mnie zależy, że się o mnie troszczy, a potem… - zacisnęłaś uścisk na sansie, nie mówił, wiedział co chcesz powiedzieć – Rozumiem dlaczego odszedł. Ja i Frisk to nie jest świetlana przyszłość. – Sans odsunął Cię lekko chwytając Twoją twarz w ręce tak, abyś na niego spojrzała. Był taki poważny, jak nigdy
-kocham cię – powiedział pewnie, tak że mu prawie uwierzyłaś – i z przyjemnością będę dzielił przyszłość z tobą… z wami razem – Znowu zalałaś się łzami, uśmiechnęłaś i zaczęłaś śmiać
-Znowu przez ciebie ryczę – mruknęłaś odwracając wzrok
-jeżeli to łzy szczęścia, to płacz – pogładził Cię po czole – ale chyba nadal masz wątpliwości – Masz. Też chcesz mu powiedzieć, ze go kochasz, bo tak jest, lecz te słowa grzęzną Ci w gardle. Boisz się, że gdy je wypowiesz stracisz ostatnią deskę ratunku. – chyba wiem jak ci udowodnić, jeżeli tylko mi pozwolisz – zabrał rękę z Twojej twarzy i przyłożył ją do mostka. Poczułaś przyjemne ciepło na całej skórze. Po chwili przypomniałaś sobie co to za uczucie, dokładnie takie samo jak kiedy wyciągał duszę z Twojego ciała. Co dusza ma z tym wspólnego? Ufałaś mu, i skoro mówił, że to pomoże to..
-Dobrze – zgodziłaś się. Przestał i usiadł na łóżku, poklepał miejsce obok, abyś na nim usiadła. Siedzieliście teraz po turecku naprzeciwko siebie stykając się kolanami. Byłaś ciekawa – Jak to ma pomóc? – zapytałaś. Wyciągnął ręce przed siebie, ciepło i wibracje wróciły.
 -dotknę twojej duszy, w ten sposób podzielę się z tobą tym co czuję – nim pomyślałaś co odpowiedzieć, dotknął palcami swoich żeber. Biała dusza unosiła się przed jego piersią oświetlona czerwienią Twojej. Tym razem nie byłaś zaskoczona jak ostatnio, lecz gdy spojrzałaś na swoją
-Oh.. – tyle mogłaś powiedzieć gdy dotknęłaś swoją duszę rękami. Byłaś zaskoczona, ponieważ zauważyłaś, jak mniejsze pęknięcia całkowicie zniknęły, zaś niektóre większe, zrobiły się mniejsze.
-czegoś… takiego nigdy nie widziałem – przyznał patrząc się na Twoją duszę uśmiechając się – twoja dusza zaczęła się leczyć. Jak mogłabyś na to odpowiedzieć? Sans zaśmiał się – to chyba przez miłość – puścił Ci oko, zaśmiałaś się wywracając oczami – dobra, wybacz, nie to chciałem ci pokazać – nadal się uśmiechając, przypominał bardziej siebie i znów spojrzał na Twoją duszę. Uniósł rękę bliżej Twojej – to może być uh trochę intensywne – mimo ostrzeżenia, byłaś nieprzygotowana. Gdy chwycił Twoją duszę z wrażenia złapałaś go za nogi. Czułaś Sansa, i wiedziałaś, że on też czuje Ciebie. Magia szumiała w jego kościach wypełniając go ciepłem i przechodząc przez Ciebie, sprawiając, że poczułaś się bezpiecznie. Bezpiecznie. I cudownie. I doceniana. Zamknęłaś oczy skupiając się na uczuciach od których aż kręciło Ci się w głowie, postanowiłaś skupić się na uczuciu bezpieczeństwa gdy obejmowałas Sansa. Z każdą chwilą czułaś się coraz bezpieczniej. Czułaś pasję, pragnienie i uczucie. Czułaś miłość która wypełniała Cię po brzegi, było jej tak dużo, że zachciało Ci się płakać. A może to Sans płakał? Już nie wiesz, czułaś się z nim jednością i w tej chwili, nic nie miało znaczenia. Czułaś się przepełniona w dobrym tego słowa znaczeniu. Gdy przebrnęłaś przez całą miłość trafiłaś na bardziej ukrywane i ciemniejsze uczucia, które sprawiły że poczułaś się nieswojo. Ledwo je zasmakowałaś, strach, zmartwienie i smutek, a już ich nie było. Odcięta czułaś wilgoć na policzkach, nie byłaś pewna, że jesteś w stanie płakać więcej. Gdy otworzyłaś oczy, Twoja dusza była w Tobie, zaś Sans kręcił głową, drżał i łapał oddech – przepraszam – powiedział z trudem – to nie… nie to chciałem ci pokazać, za daleko zaszłaś, nie spodziewałem się tego
-Tak? Nie chciałam.. – mruknęłaś, ale to nie miało znaczenia bo czułaś wszystko co chciał, miłość w nim, w was obojgu. Nim cokolwiek powiedział, wdrapałaś się na jego kolana i objęłaś. Wtulił się w Ciebie i pocałował, zaś potem Ty jego
-kocham cię, tak bardzo cię kocham
-A ja ciebie Sans – powiedziałaś w końcu z uśmiechem nie mogąc przestać go całować.
Share:

Opowiadanie: Amen

Autor: Yumi Mizuno
Aniołowie. Wierzyłeś w nie kiedyś? Nawet jako dziecko, kiedy tulony do snu wyobrażałeś sobie, jak pochyla się nad Tobą niebiański opiekun? Czy ktoś ze starszych nigdy nie powiedział, że Twój anioł pióra sobie wyrywa widząc co robisz? Aniele Boży... jakoś to tak szło. Prawda? To teraz wyobraź sobie, że wszystko to jest prawdą, że każdy z nas ma swojego anioła stróża, który gdzieś tam siedzi na górze i patrzy na Ciebie, na każdy Twój ruch, na każdy Twój krok.
Jeden z nich nerwowo chodzi w kółko, drapie się po anielskiej brodzie, zwija skrzydła, znowu siada i pogrąża się w zadumie. Ten anioł to nasz główny bohater. Jest on opiekunem pewnej dziewczyny której życie poskąpiło wszystkich wygód jakie masz Ty. Urodziła się w biednej rodzinie w kraju pogrążonym wojną. Nie wie co to znaczy bieżąca woda, nie wie co to znaczy elektryczność. Zabawne jak łatwo zapomina się o takich oczywistościach kiedy otacza Cię rzeczywistość ... no, powiedzmy lepsza. Ten anioł nie mogąc dłużej znieść bezczynności, tego że jedyne co może robić to obserwować, przyglądać się jak giną jej ukochani, jak traci matkę, ojca, jak musi uciekać ciemną nocą z lepianki jaką nazywała swoim mieszkaniem, ten anioł postanawia działać. Ale cóż ma począć niebiański posłannik? Wszak jego jedynym przeznaczeniem jest obserwacja. A miał strzec.
Aniele Boży... Stróżu mój... Ty zawsze przy mnie stój. On stał, zawsze stał, od chwili jej narodzin, od momentu kiedy pierwszy raz wyciągała rękę do gwieździstego nieba prosząc jakąkolwiek siłę, aby jej dopomogła. Bo czym sobie zasłużyła na taki los? Można powiedzieć, że żyjemy w dwóch światach. Tym naszym i tym jej. Ale to nie są dwie rzeczywistości. To jedna i ta sama Ziemia. Dlaczego więc ona jest skazana na los uciekiniera? Dlaczego to ona jest przeklęta od dnia swoich narodzin? Dlaczego to jego człowiekowi poskąpione są wszystkie wygody tego świata? Ciepłe łóżko, poduszka, nawet miś do przytulania. Coś tak błahego i oczywistego jak ciepły posiłek każdego dnia? Anioł nie znajdował odpowiedzi na te same pytania. Nie wiedział jak ma jej pomóc. Bo przecież może tylko obserwować.
Aniele Boży... Rano, we dnie, w wieczór, w nocy, bądź mi zawsze ku pomocy. I chciał jej pomóc. Naprawdę chciał bardzo jej pomóc. Znajdował wytłumaczenie na każdy grzech jaki popełniła. Ukradła jedzenie? Była głodna. Skłamała? Aby się chronić. Widziała jak zabijają? Aby samej nie zostać zabitą wydawała znajomych. Nie była to osoba silna. Właściwie można powiedzieć, że była zbyt delikatna na okrutny świat w którym dorastała. A jednak, jakimś cudem, bez pomocy Anioła, udało się jej doczekać tego magicznego wieku osiemnastu wiosen. Lecz... czy kiedykolwiek była tak naprawdę dzieckiem?
Aniele Boży... Strzeż duszy, ciała mego. Wydawało mu się że strzeże. Znaczy się, tak sobie wmawiał. Chciał w to wierzyć. Lecz wiedział, gdzieś tam w głębi swojego wiekuistego istnienia wiedział, że to wszystko to tylko i wyłącznie przypadek. Wypadkowość świata. Teoria chaosu. Nic więc dziwnego, że ten anioł postanowił przełamać schematy. Nie mogąc dłużej znieść swojej własnej bezradności, chciał działać. I na chęci się nie skończyło. Wykorzystując całą swoją boską moc, jaką posiadał, łamiąc wszystkie prawa jakie rządzą światem... postanowił, zacząć, działać.

Wtedy na Ziemi panowała noc. Obok łóżka motocyklisty zebrali się przyjaciele i najbliższa rodzina. Żona, która żoną była tylko z nazwy, lecz z mężczyzną miała cudowną córeczkę. Kolega z pracy oraz kierowca ciężarówki, jaki przez zmęczenie i wielogodzinną podróż po prostu go nie zauważył. Wszyscy szykowali się na najgorsze. Maszyneria rytmicznie pikała. Wszystkie diody szumiały. Lekarz patrzył na odczyty, spojrzał na zegarek. Zamknął oczy. I pisk... Potem cisza.
-Siostro, proszę zapisać czas zgonu na trzecią dwadzieścia dwie. - powiedział lekarz do pielęgniarki stojącej z gotowym już wydrukiem dokumentu. I wtedy, niczym rodem z amerykańskich filmów wydarzył się cud. Ten, którego uważano za nieboszczyka, otworzył oczy, zachłysnął się powietrzem i podniósł zrywając uprząż medycznej maszynerii z siebie. Medyk chwycił go za ramiona i natychmiast zmusił do ponownego położenia się. - Proszę pana! Czy pan mnie słyszy?! - słyszał, widział i czuł. Przeżył? Ale jak? Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wiedział, że to szpital. Wiedział, że twarze osób w większości są mu znane, choć nie kojarzył ich imion. Lecz, najgorszym pytaniem na jakie nie umiał znaleźć odpowiedzi było to... kim on jest?

-Tak się czasem zdarza - mówił lekarz do niego, kiedy przychodził na kontrolę. Mieszkał ze swoją kobietą, Lizą, bo tak się nazywała. On nazywał się Mark. Tak to nazywali. Pracował jako operator dźwigów, dorabiał sobie jako gitarzysta w podrzędnym zespole. Grał dla przyjemności, nie dla korzyści. Nie liczył na sławę. Prócz licznych okaleczeń ciała, które zadziwiająco szybko zaczęły się goić, Mark cierpiał na amnezję. Dobrze, że była przy nim Liza, która cierpliwie wszystko tłumaczyła. Pokazywała zdjęcia, przedstawiała przyjaciół, krewnych, tłumaczyła to czego nie pamiętał. Mark kochał Lizę i wiedział o tym, równie mocno jak kochał swoją córkę i lubił życie jakie wiódł. Nie było ono złe. Czasem się narzekało, ale nie było złe. W ogólnym rozrachunku. Wiedział, że inni mają gorzej. Nauczył się swojego życia na nowo, lecz coś nie dawało mu spokoju. Za każdym razem, kiedy jadł ciepły posiłek, albo brał ciepły prysznic, miał przeraźliwe wyrzuty sumienia. Inni mają gorzej. I to go zasmucało najbardziej. Dlatego nie trudno się domyślić, że szybko stał się wolontariuszem, zaczął działać charytatywnie. Zbierał pieniądze na chore dzieci. Oddawał krew. Pomagał w sierocińcu. W domu starców. Przez te wszystkie lata, działał na korzyść społeczeństwa. Zmienił się, ponoć bardzo. Wcześniej uchodził za dość oschłego, aby nie powiedzieć - bezdusznego.
-Tak się czasem zdarza... - mówiła z uśmiechem psycholog. Ponoć taka przemiana spotyka wiele osób, kiedy stają oko w oko ze śmiercią. Mark jednak nadal miał wrażenie, że robi za mało. Albo, że to co robi jest niewystarczające, czy wręcz... nie tym powinien się zajmować. Jakby ktoś, coś wzywało go w inne miejsce.
Przedziwne bywają wyroki wszechświata i w jakich okolicznościach się o nich dowiadujemy. To przeznaczenie, czy przypadek? A może, przeznaczenie to ciąg przypadków? Trudno powiedzieć. Bo gdy w pewien wiosenny dzień spacerował za rękę ze swoją córką, przypomniał sobie kim naprawdę jest. Nie jest Markiem, choć bardzo chciał nim być. Dziewczynka która patrzyła na niego wielkimi, piwnymi oczami nie była jego córką. Mark umarł. Wtedy, pod kołami ciężarówki. On jest aniołem i ma misje.
Nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że gdy wrócił do domu i obwieścił uradowany wszystkim, kim tak naprawdę jest i jaka jest jego misja... Został potraktowany ... powiedzmy, niewłaściwie. Gdy zaprowadzono go do lekarza i próbowano wmówić, że jest chory. A on przecież nie był chory! Czuł się świetnie. Prawdę powiedziawszy, jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze.
Aniele Boży... nie był głupcem. Nauczył się szybko, że nie może o tym mówić. Udawał Marka bazując na wspomnieniach jakich się nauczył i na tych jakie sam w sobie wypracował, jakie przeżył. Znów był mężem, ojcem i przyjacielem. Nocami szukał swojego człowieka po całym świecie. Nie pamiętał z jakiego kraju pochodziła, gdzie się urodziła i ile teraz może mieć lat. Czuł, w głębi serca czuł, że żyje i że bardzo go potrzebuje. Kogoś, kto jej pomoże.
Upewniwszy się, że zabezpieczył żonę i córkę. Pewnego dnia, tak jak wcześniej, nie mogąc znieść swojej bezczynności i bezradności, postanowił złamać wszystkie zasady społeczeństwa i wyruszyć w podróż na motorze.
Przemierzył wiele dróg, poznał co do głód, strach, niepewność, rozpacz. Dowiedział się, że im ludzie mają mniej, tym są bardziej szczodrzy. Dowiedział się na własnej skórze, co to znaczy spać w opuszczonych miejscach i nawet tam, pomagał. Każdemu kogo spotkał na swojej drodze, pomagał jak umiał.
Każda historia musi mieć swój finał i pewnie zastanawiasz się, czy Aniołowi udało się dotrzeć do dziewczyny? Nie będę trzymać Cię w niepewności.
Droga była długa, pełna niebezpieczeństw i przygód. Ostatecznie jednak udało mu się znaleźć tej, którą szukał. A wiedział to jak tylko ją zobaczył. Znowu, przypadek czy też przeznaczenie, a może po prostu zwykła wolna Wszechmocnego, zaingerowała w świat, bo dorabiając w szpitalu w pewnym biednym kraju, by mieć na żywność, paliwo i wszystkie niezbędne rzeczy jakich potrzebuje człowiek w podróży, zauważył ją. Na łóżku. Minęło wiele lat, wychudzona, odwodniona, bliska śmierci. Natychmiast odrzucił mop na bok i podbiegł do niej łapiąc ją za rękę. Nie kontaktowała. Nie wiedziała nawet, że jest.
Aniele Boży... Stróżu mój... Zaprowadź mnie do życia wiecznego... Choć w duszy czuła, że ... ktoś przyszedł jej z pomocą. Szkoda tylko, że tak późno.
Share:

POPULARNE ILUZJE