Autor okładki: Aonomi
Notka od tłumacza: Życie studenta nie jest łatwe i przyjemne, zwłaszcza jak się jest doktorantem. Całe szczęście, masz nowego kolegę, który z przyjemnością oderwie Cię od nudnych zajęć. Co więcej, jest to szkielet.
Opowiadanie mające miejsce po prawdziwym pacyfistycznym zakończeniu gry. Sans x Czytelniczka.
Rozdziały +18 będą oznaczone: ♥
Autor: LambKid
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI
Rozdział III (obecnie czytany)
Kolejnego dnia byłaś w budynku fizyki o siedemnastej pięćdziesiąt, rzuciłaś egzaminy na stolik w bibliotece i otworzyłaś czerwony długopis starając się wyskrobać z siebie tyle determinacji ile fabryka dała. Na jutro trzydzieści sześć esejów ma być sprawdzonych. Tak, aby potem można było wystawiać oceny. Więc musisz to zrobić dzisiaj. Pieprz się letnia sesjo, pomyślałaś chwytając za pierwszy esej z brzegu. Próbowałaś nie czuć się zawiedziona tym, że Sansa jeszcze tutaj nie ma. Promienie zachodzącego słońca wdzierały się do środka przez opuszczone żaluzje, zaś przez wielką ciszę dookoła czułaś się strasznie malutka. No, ale, solidność to podstawa. Uda Ci się. Mamrotałaś do siebie przez cały czas nie zdając sobie z tego sprawy, ale całe szczęście nikogo dookoła nie było. Chwyciłaś za kilka notatek i szybko wciągnął Cię wir nauki do takiego stopnia, że nie usłyszałaś jak ktoś wchodzi do środka i staje obok Ciebie.
-huh – na twarzy Sansa był szczery uśmiech – jeszcze się z tym nie uporałaś? - nim zdążyłaś odpowiedzieć, rzucił na stolik przed Tobą kilka starych woluminów. - przytargałem je dla ciebie – Ciekawe, podniosłaś jedną z wielką ostrożnością, wiadomo, to ma swoje lata. Przeszył Cię dreszcz, ponieważ na grzbiecie pierwszej dostrzegłaś znajome runy symbolizujące królestwo potworów.
-To... to z Podziemia? - zachwyt i zaskoczenie osłabiało Twój głos. Otworzyłaś delikatnie, nierówne rzędy liter i pożółkły papier, czułaś jak serce wali Ci w piersi. Ta książka była o ludziach.
„Podczas kiedy potwory w większości są zrobione z magi, ludzkie stworzenia w większości są zrobione z wody” zaśmiałaś się oczarowana i zaskoczona czytając te słowa. Ten tom mówił o różnicach między potworami i ludźmi, podkreślał fakt, że ludzie nie są zdolni do magii. I podczas kiedy kilka wiadomości było prawdziwych, trafiły się także dziwne, ale i tak byłaś zaskoczona, że autor tej książki miał tak wielką wiedzę o ludzkiej psychologii. Po kilku minutach przypomniałaś sobie, że nie jesteś sama, czytałaś książkę w ciszy. Podniosłaś wzrok skrępowana. Sans siedział cicho na krześle naprzeciwko przyglądając Ci się z zainteresowaniem – Przepraszam, wciągnęło mnie to draństwo – zerknęłaś na książkę szczerząc się jak ostatni dureń. Kiedy znowu na niego popatrzyłaś, on również się uśmiechał – Mogę zadać pytanie?
-jasne
-Czy ta książka.. - zatrzymałaś się zdając sobie sprawę, że źle układasz słowa – Czy to jest naukowa wiedza?
-wiedzieliśmy, że to jest prawda, jeżeli o to pytasz – przyglądałaś mu się z uwagą, odpowiedział tym samym. Na tle czarnych oczodołów jaśniały światełka jak małe gwiazdki.
-Wiedzieliście o naszym istnieniu, a my.. zapomnieliśmy o was – kiedy wypowiedziałaś to zdanie, zrozumiałaś jak smutna była prawda. Porzuceni, wygnani i zapomnieni. Wzruszył ramionami.
-wiedzieliśmy, że jesteście bo czasem ktoś do nas wpadł – A wy nie mogliście wyjść, więc o was zapomnieliśmy, pomyślałaś. Ta rozmowa z każdą chwilą robi się mroczniejsza, czułaś niemiły ciężar na piersi. Byłaś zmęczona i smutna.
-Przepraszam – szepnęłaś, nie wiedziałaś czy próbujesz okazać swoją sympatię czy wyrazić przeprosiny
-nie przepraszaj – odparł czule – to ciekawe jak ludzie przyjmują niektóre rzeczy – popatrzyłaś na swoje stopy, marszcząc brwi, w końcu zapytałaś
-Mogę je pożyczyć? - stuknęłaś w okładkę trzymanej w ręku książki
-jasne, bawisz się w młodego antropologa?
-Może – zaśmiałaś się i westchnęłaś, atmosfera się rozluźniła. Udał się na swoje miejsce i oboje wróciliście do pracy. ... Znaczy się Ty próbowałaś do niej wrócić. Lecz Twoja uwaga z łatwością była przyciągana przez przyniesione woluminy. Czułaś się jak wtedy, kiedy musisz czekać na otwarcie prezentów gwiazdkowych. Po sprawdzeniu kolejnych dwóch esejów postanowiłaś zrobić sobie zasłużoną przerwę i chwyciłaś za książkę. Ta była o potworzych tradycjach i zwyczajach. Przeglądałaś informacje o tym jak obchodzą wszelkie święta państwowe i o... Boże Narodzenie też.
-eseje same się nie sprawdzą, wiesz – powiedział Sans, tym razem nie krzyczałaś ale lekko podskoczyłaś na krzesełku. Niechętnie przekręciłaś się odrywając wzrok od książki, starając się przywdziać najbardziej niewinne oblicze na jakie było Cię stać. Sans siedział naprzeciw Ciebie z łokciem na kolanie, zaś ręce luźno mu zwisały. Pochylał się do przodu, widziałaś górę jego klatki piersiowej wystającej spod koszulki. Ten widok Cię zafascynował, był jednak jednocześnie bardzo intymny więc starałaś się uciec wzrokiem tak szybko jak to możliwe. Odstawiłaś książkę posłusznie, w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.
-Możesz przestać się zakradać? - mruknęłaś – No i to nie twoja sprawa ...
-jeżeli te dzieciaki nie dostaną swoich prac na czas przez to, że dałem ci te książki.. to będzie moja wina – wywróciłaś oczami, zachichotał
-Nie martw się. Nawet gdyby nie te książki, znalazłabym coś innego co by mnie rozpraszało
-aż tak źle, co?
-To i tak nie jest najgorsze w nauczaniu – przyznałaś
-a co jest najgorsze?
-Że czujesz się jak oszust – zaczęłaś bawić się kosmykiem włosów – Nigdy nie wiem co robić i co robię. Wiesz, wchodzisz za biurko i masz ochotę powiedzieć „Cześć dzieciaki! Witamy na improwizowanej godzinie głupiego amatora!” - zaczął się głośno śmiać i mrużyć oczy. Naprawdę lubiłaś jego śmiech. - Ty się tak nie czułeś?
-nie, może dlatego że jestem dobry w pierdoleniu od rzeczy, więc... - zaśmiałaś się
-W to nie wątpię. Ile głupich kawałów o fizyce rzucasz na zajęciach?
-robię z nich mieszankę wybuchową – oboje się śmialiście nie dbając o zachowanie ciszy.
-Dobra. Wiem, że póki co opowiadałeś mi naukowe kawały które dziecko zrozumie. Zastrzelisz mnie prawdziwym okazem?
-jesteś na to gotowa?
-Jasne, dawaj! - Dlaczego, oh dlaczego masz wrażenie, że flirtujesz ze szkieletem. Cóż, wiesz dlaczego. To dlatego, że jest czarujący, no i jego głos jest seksowny. Popatrzył na stolik, zmarszczył brwi. Prawie widziałaś, jak właśnie w głowie przegląda swój katalog chujowych kawałów. Potem podniósł głowę z cwanym uśmieszkiem.
-dlaczego stanowisko heisenberga i pęd zawsze są poza domem? - wgapiałaś się w niego przez kilka chwil, pachnęłaś ręką śmiejąc się z samej siebie
-Łał, kurwa, co to jest stanowisko heisenberga?
-ponieważ się ze sobą nie dogadują
-O mój Boże – potrząsnęłaś głową – Teraz będę musiała pomyśleć nad jakimiś literackimi kawałami dla ciebie
-sama tego chciałaś – wstał – wracam do swojej pracy – zaśmiał się – ale daj znać jak znowu zaczniesz się nudzić
-Dobrze – odprowadziłaś go wzrokiem korzystając z okazji, aby spojrzeć na jego nogi. To.. kości. Przenosząc wzrok na swoje rzeczy, zaczęłaś się zastanawiać jakie są w dotyku. Sprawdziłaś kilka kolejnych prac lecz około dziewiątek Twoja uwaga znowu powędrowała w inną stronę. Wstałaś. - Idę po kawę – powiedziałaś głośno – Wziąć ci?
-nie dzięki – odpowiedział, szybko pisał patrząc uważnie w monitor swojego komputera. Odeszłaś od swojej pracy zerkając jak bardzo skupiony był na swojej. Poczułaś się trochę niepewnie no i trochę zazdrosna, że sama nie umiesz osiągnąć takiego stanu. Zeszłaś na dół, wrzuciłaś do maszyny monety. Nocne powietrze było przyjemne. Dasz radę. Powtarzałaś sobie wchodząc po schodach z napojem w ręku. Jak wróciłaś i usiadłaś, rzuciłaś do potwora
-Nie pijasz kawy, co?
-ludzkiej kawy – odparł grzecznie. Zamarłaś.
-Ty... Nie możesz jeść ludzkiego jedzenia? - palnęłaś. Popatrzył na Ciebie i mrugnął.
-mój żołądek go nie trafi – zignorowałaś nieśmieszny kawał i zajęłaś miejsce naprzeciwko niego
-Jesteś poważny?
-nie, jestem sans, zapomniałaś? - Boże. Schowałaś twarz w dłoniach warcząc. - wybacz, wybacz – próbował się nie śmiać – jestem poważny, potwory muszą jeść jedzenie z magią, naprawdę o tym nie wiedziałaś?
-Nie, myślałam.. - machnęłaś ręką – Znaczy się, wiedziałam, że jest coś takiego jak potworze jedzenie, ale wiesz.. mamy też chińszczyznę i jest też meksykańska kuchnia... więc pomyślałam, że potworze potrawy to coś w tym stylu...
-cóż... trochę prawdy w tym jest, ludzie mogą jeść nasze jedzenie i niektóre potwory mogą jeść ludzkie w niewielkich ilościach – zaśmiał się cicho – ale wiesz, ja dosłownie nie mam żołądka
-Tak, ja – powoli pomachałaś ręką – Przepraszam, czuję się jak debilka
-nie twoja wina – zaśmiał się – obcowanie w społeczeństwie nie jest łatwe – Z jakiegoś powodu ta rozmowa znowu robiła się jakby ciężka. Powinnaś zmienić temat? A może brnąć dalej? Wyjdziesz na chama jeżeli nie będziesz chciała dyskutować na temat potworzej anatomii z gościem, którego właściwie nie znasz? Czy będziesz chamem, jeżeli zaczniesz to robić? - heh, chyba znowu przeze mnie się zakłopotałaś, przepraszam – Dawał Ci drogę ucieczki? A może nie chce o tym rozmawiać? Cóż, ale masz okazję zostawić temat...
-Nic się nie stało – wstałaś i wsadziłaś zaciśniętą pięść w drugą rękę – Wracam do mojego gówna... znaczy się, do esejów
-powodzenia – rzucił. Dwudziesta pierwsza trzydzieści. Kurwa mać. Rzuciłaś okiem na ostatnie piętnaście prac zdeterminowana, sprawdzić je przed zamknięciem biblioteki. Nie ma gadania z przyjaznym kościotrupem, bez względu na to jak bardzo podoba Ci się jego głos, albo jak bardzo jesteś ciekawa potworzej nacji. Coś w głębi serca dało Ci moc, aby zignorować kuszące potworze woluminy na stoliku i udało Ci się uporać ze wszystkim o dwudziestej trzeciej trzydzieści pięć. Podskoczyłaś wyrzucając łapy w powietrze z radości
-Kurwa mać, nareszcie!
-już?
-Tak, w końcu! - podeszłaś w jego stronę i usiadłaś zarzucając ręce na oparcie krzesełka obok niego. - A tobie? Jak idzie?
-powoli i do przodu – podrapał się po głowie, znowu to miłe chrobotanie – ale dzisiaj też muszę dać sobie już spokój – Chciałaś odpowiedzieć ale uprzedziło Cię burczenie w Twoim brzuchu. Chwyciłaś się za niego zawstydzona. Sans przyglądał Ci się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko – ludzie...
-Mniejsza – wyszczerzyłaś się – A ty tak masz, kiedy siedzisz do późna i robisz się głodny? - zaśmiał się
-ta, czasami, właściwie to jestem głodny
-To może razem pójdziemy na miasto coś chrupnąć? - słowa opuściły Twoje usta nim zdałaś sobie sprawę co mówisz. Ale cóż, byłaś też po części ciekawa jak na to zareaguje. Podobało Ci się to, że mimo wszystko łatwo się wam rozmawiało, choć znacie się od kilku nocy. Przyglądał się z zaskoczeniem i niepewnością. Przez chwilę myślałaś, że odmówi, ale potem jego uśmiech się poszerzył.
-jasne, czemu nie – Odprowadził Cię do budynku filologii abyś mogła rzucić sprawdzone prace na swoje biurko nim opuścicie kampus. Noc była wietrzna, jesień nadchodziła wielkimi krokami. Kiedy byliście przed budynkiem zatrzymał się – zapalę sobie – wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
-Dobrze, wrócę za chwilę – otworzyłaś drzwi frontowe. W środku było ciemno, lecz światło z latarni wkradające się przez okna zaprowadziło Cię do Twojego pokoju. Nie było Twojej koleżanki, ale mimo to powoli i ostrożnie odłożyłaś eseje na stolik wzdychając z ulgą. Kiedy wróciłaś, zobaczyłaś jak Sans siedzi na półce ozdobnej z papierosem między zębami, zaś jego nogi luźno zwisały. Usiadł w cieniu, światełka w jego oczach były dobrze widoczne, tak samo jak czerwony żar w fajce i unoszący się od niej niewielki dym. Przeniósł wzrok na Ciebie. Ten widok był dziwnie przerażający i jednocześnie miły. - Gotowy?
-a no – zeskoczył na chodnik. Zazwyczaj nie podobał Ci się zapach papierosów... chyba, że podobał Ci się jakiś palacz. A teraz.. ten zapach Ci .. nie przeszkadzał. ... Ojej. Uczelniany kampus nie był położony zbyt daleko od centrum miasta, więc spacer był dość krótki. Nie czułaś się zazwyczaj zbyt dobrze chodząc z kimś, ale z Sansem zaskakująco dobrze Ci się rozmawiało, dyskusja toczyła się sama
-To magiczne papierosy?
-nie
-Oh – zaśmiał się słysząc zawód w Twoim głosie
-to zwykłe malboro, moje kości absorbują dym – odpowiedział nim zadałaś pytanie. Choć nie miał płuc.. to znaczy że absorbował też tlen, a więc.. oddychał? Dopiero teraz dostrzegłaś jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Chciałaś o to zapytać, ale nie wiedziałaś gdzie ten gość ma granicę cierpliwości i intymności, choć masz wrażenie, że kilka razy ją już przekroczyłaś. Poza tym trudno myśli się na głodnego. Skoro mógł oddychać bez płuc, ciekawe do czego zdolne było jeszcze jego ciało. Raczej nie miał mózgu (a może miał?), ale mógł myśleć. Mógł mówić bez strun głosowych. Ciekawe czy ma system nerwowy. Czuje temperaturę, albo dotyk? Wyobraziłaś sobie jak palcem gładzisz jego wystawioną kość goleniową, ciekawe jakby na to zareagował? - nie myśl tak bo cię głowa rozboli, filologio – powiedział. Zdałaś sobie sprawę że po prostu gapisz się na niego w milczeniu, co mogło być dziwne. Uśmiechnęłaś się zakłopotana lekko się rumieniąc – nadal możesz zadawać pytania, wiesz? - Ty... oh... myślał pewnie o paleniu, a nie o ... czymś innym. Próbowałaś przypomnieć sobie o czym na początku myślałaś. Jego ciało absorbowało... co?
-Kurwa! - krzyknęłaś nagle – Zapomniałam, że nie możesz jeść ludzkiego jedzenia! Przepraszam, debil ze mnie. Nie mam pojęcia gdzie iść.
-nic się nie dzieje – zaśmiał się – znam kilka potworzych knajp, które są jeszcze otwarte
-Tak! - odparłaś z zadowoleniem idąc za nim. Zabrał Cię do ładnie wyglądającego fast-fooda, z MTT i obrazkiem hamburgera jako szyldem.
-cześć – rzucił otwierając drzwi. Za ladą stał antropomorficzny kot, z długim nerwowo ruszającym się ogonem. Miał na sobie firmową koszulkę. Mimo to stał plecami nawet kiedy usłyszał głos potwora i dźwięk dzwonka przy wejściu. Ale to nie miało znaczenia. Rozpoznałaś go. Odwrócił się
-Cześć Sans, co.. oh.. cześć – rzucił niepewnie kiedy Cię zobaczył, wyglądał niepewnie.
-Cześć BP! - uśmiechnęłaś się. Sans popatrzył na Ciebie zaskoczony z szerokim wyszczerzem
-ludzie też tak cię nazywają?
-Poznałem ją u Bratty i Catty – powiedział Burgerpants patrząc na Ciebie z uwagą – Lubią cię, tak swoją drogą
-To dobrze, bo ja je też – był wyraźnie poddenerwowany Twoją odpowiedzią. Zerknęłaś na Sansa
-Poznałam go na jednym z kursów – wyjaśniłaś i znowu popatrzyłaś na sprzedawcę – Rany, jakiś rok temu? - wyszczerzył się
-Nawet mi o tym nie przypominaj – prychnęłaś pod nosem. BP był osobą, która ciężko obcowała w społeczeństwie, łatwo się denerwowała i po prostu musiałaś się z nim droczyć. W przyjacielski sposób. Cieszyłaś się, że znowu go spotkałaś. Zamówiłaś Glamburgera, zaś Sans Legendarnego Bohatera. Byliście jedynymi klientami więc kiedy BP przyniósł wam jedzenie, wziął krzesełko i usiadł przy stole razem z wami. Oba potwory z zainteresowaniem przyglądały się temu, jak wsadzasz burgera do ust. Poczułaś się niezręcznie. Przypomniałaś sobie o starej legendzie, która zakazywała ludziom jedzenia potworzych potraw, bo inaczej sami zostaną pożarci. Zaśmiałaś się pod nosem. Hop do króliczej nory, pomyślałaś i ugryzłaś. Smakował.... jak burger. Ale było w nim jeszcze... coś. To coś łaskotało Cię w język i rozgrzewało pierś. - Smaczne – przyznałaś szczerze. Sans się wyszczerzył, BP wywrócił oczami.
-więc, co tam bp?
-Boże, bałem się że nigdy nie zapytasz – odparł. Opowiadał o pierwszym semestrze na uniwersytecie, jak chujowo jest zbudowany budynek, jak kilka razy się zgubił, jak wobec niego odnoszą się wykładowcy i o tym jak wiele ma na głowie i o tym, że od miesiąca nie był na randce. W jego głosie przebrzmiewał zasadniczo sarkazm, ale dało się usłyszeć wielki entuzjazm. Był taki, jakim go zapamiętałaś. Wymieniłaś się z Sansem spojrzeniami i uśmiechnęliście się do siebie nie przerywając tyrady narzekania kociemu potworowi. Potem ten odprowadził was do drzwi i pomachał z ulicy jak odchodziliście. Wyglądał na zadowolonego z waszego towarzystwa.
-nie obrazisz się jeżeli sama pójdziesz do domu? - zapytał zerkając na pustą ulicę
-Cóż.. moje mieszkanie jest zaraz za rogiem. Jak chcesz możesz mnie kawałek odprowadzić, dasz mi swój numer abyś mógł mi napisać kiedy mam ci zwrócić książki, dobrze?
-jasne – czułaś się jednocześnie zadowolona, że się zgodził i winna temu, że ciągniesz go za sobą. Wymieniliście się numerami w drodze. Byliście pod Twoim blokiem szybciej niż się spodziewałaś. -czym się różni fortepian od słonia? - zapytał kiedy grzebałaś w kieszeni za kluczami. Szybko wyprostowałaś się i popatrzyłaś na niego
-Fortepian można zasłonić, ale słonia nie za się zafortepianić! - był zaskoczony Twoim entuzjazmem, zaśmiałaś się zawstydzona – Wybacz, kawały lingwistyczne to moje ulubione – Przyglądał Ci się przez kolejną chwilę, a potem zaśmiał się
-ej, to ja tu opowiadam kawały, dobra? - teraz śmialiście się razem w ciemności, przed drzwiami frontowymi do Twojej klatki schodowej. Czułaś nadal zapach papierosów jaki pozostał na jego bluzie, widziałaś jak światło księżycowe układa się na załamaniach w jego kościach, jak mostek przebija się przez materiał koszulki. Ciekawe, czy jak zaprosisz go do siebie to będzie dziwne, ale.. ocalił Cię od tego pytania -dobra, narka – odparł nagle i odwrócił się by odejść
-Oh.. idziesz do domu?
-nie, mogę się teleportować
-Pierdolisz – zerknął na Ciebie przez ramię jak krzyżujesz ręce na piersi. Zaśmiał się
-nie
-Jak to w ogóle możliwe?
-magia – wyszczerzył się szerzej, a potem zniknął
-powodzenia – rzucił. Dwudziesta pierwsza trzydzieści. Kurwa mać. Rzuciłaś okiem na ostatnie piętnaście prac zdeterminowana, sprawdzić je przed zamknięciem biblioteki. Nie ma gadania z przyjaznym kościotrupem, bez względu na to jak bardzo podoba Ci się jego głos, albo jak bardzo jesteś ciekawa potworzej nacji. Coś w głębi serca dało Ci moc, aby zignorować kuszące potworze woluminy na stoliku i udało Ci się uporać ze wszystkim o dwudziestej trzeciej trzydzieści pięć. Podskoczyłaś wyrzucając łapy w powietrze z radości
-Kurwa mać, nareszcie!
-już?
-Tak, w końcu! - podeszłaś w jego stronę i usiadłaś zarzucając ręce na oparcie krzesełka obok niego. - A tobie? Jak idzie?
-powoli i do przodu – podrapał się po głowie, znowu to miłe chrobotanie – ale dzisiaj też muszę dać sobie już spokój – Chciałaś odpowiedzieć ale uprzedziło Cię burczenie w Twoim brzuchu. Chwyciłaś się za niego zawstydzona. Sans przyglądał Ci się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko – ludzie...
-Mniejsza – wyszczerzyłaś się – A ty tak masz, kiedy siedzisz do późna i robisz się głodny? - zaśmiał się
-ta, czasami, właściwie to jestem głodny
-To może razem pójdziemy na miasto coś chrupnąć? - słowa opuściły Twoje usta nim zdałaś sobie sprawę co mówisz. Ale cóż, byłaś też po części ciekawa jak na to zareaguje. Podobało Ci się to, że mimo wszystko łatwo się wam rozmawiało, choć znacie się od kilku nocy. Przyglądał się z zaskoczeniem i niepewnością. Przez chwilę myślałaś, że odmówi, ale potem jego uśmiech się poszerzył.
-jasne, czemu nie – Odprowadził Cię do budynku filologii abyś mogła rzucić sprawdzone prace na swoje biurko nim opuścicie kampus. Noc była wietrzna, jesień nadchodziła wielkimi krokami. Kiedy byliście przed budynkiem zatrzymał się – zapalę sobie – wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
-Dobrze, wrócę za chwilę – otworzyłaś drzwi frontowe. W środku było ciemno, lecz światło z latarni wkradające się przez okna zaprowadziło Cię do Twojego pokoju. Nie było Twojej koleżanki, ale mimo to powoli i ostrożnie odłożyłaś eseje na stolik wzdychając z ulgą. Kiedy wróciłaś, zobaczyłaś jak Sans siedzi na półce ozdobnej z papierosem między zębami, zaś jego nogi luźno zwisały. Usiadł w cieniu, światełka w jego oczach były dobrze widoczne, tak samo jak czerwony żar w fajce i unoszący się od niej niewielki dym. Przeniósł wzrok na Ciebie. Ten widok był dziwnie przerażający i jednocześnie miły. - Gotowy?
-a no – zeskoczył na chodnik. Zazwyczaj nie podobał Ci się zapach papierosów... chyba, że podobał Ci się jakiś palacz. A teraz.. ten zapach Ci .. nie przeszkadzał. ... Ojej. Uczelniany kampus nie był położony zbyt daleko od centrum miasta, więc spacer był dość krótki. Nie czułaś się zazwyczaj zbyt dobrze chodząc z kimś, ale z Sansem zaskakująco dobrze Ci się rozmawiało, dyskusja toczyła się sama
-To magiczne papierosy?
-nie
-Oh – zaśmiał się słysząc zawód w Twoim głosie
-to zwykłe malboro, moje kości absorbują dym – odpowiedział nim zadałaś pytanie. Choć nie miał płuc.. to znaczy że absorbował też tlen, a więc.. oddychał? Dopiero teraz dostrzegłaś jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Chciałaś o to zapytać, ale nie wiedziałaś gdzie ten gość ma granicę cierpliwości i intymności, choć masz wrażenie, że kilka razy ją już przekroczyłaś. Poza tym trudno myśli się na głodnego. Skoro mógł oddychać bez płuc, ciekawe do czego zdolne było jeszcze jego ciało. Raczej nie miał mózgu (a może miał?), ale mógł myśleć. Mógł mówić bez strun głosowych. Ciekawe czy ma system nerwowy. Czuje temperaturę, albo dotyk? Wyobraziłaś sobie jak palcem gładzisz jego wystawioną kość goleniową, ciekawe jakby na to zareagował? - nie myśl tak bo cię głowa rozboli, filologio – powiedział. Zdałaś sobie sprawę że po prostu gapisz się na niego w milczeniu, co mogło być dziwne. Uśmiechnęłaś się zakłopotana lekko się rumieniąc – nadal możesz zadawać pytania, wiesz? - Ty... oh... myślał pewnie o paleniu, a nie o ... czymś innym. Próbowałaś przypomnieć sobie o czym na początku myślałaś. Jego ciało absorbowało... co?
-Kurwa! - krzyknęłaś nagle – Zapomniałam, że nie możesz jeść ludzkiego jedzenia! Przepraszam, debil ze mnie. Nie mam pojęcia gdzie iść.
-nic się nie dzieje – zaśmiał się – znam kilka potworzych knajp, które są jeszcze otwarte
-Tak! - odparłaś z zadowoleniem idąc za nim. Zabrał Cię do ładnie wyglądającego fast-fooda, z MTT i obrazkiem hamburgera jako szyldem.
-cześć – rzucił otwierając drzwi. Za ladą stał antropomorficzny kot, z długim nerwowo ruszającym się ogonem. Miał na sobie firmową koszulkę. Mimo to stał plecami nawet kiedy usłyszał głos potwora i dźwięk dzwonka przy wejściu. Ale to nie miało znaczenia. Rozpoznałaś go. Odwrócił się
-Cześć Sans, co.. oh.. cześć – rzucił niepewnie kiedy Cię zobaczył, wyglądał niepewnie.
-Cześć BP! - uśmiechnęłaś się. Sans popatrzył na Ciebie zaskoczony z szerokim wyszczerzem
-ludzie też tak cię nazywają?
-Poznałem ją u Bratty i Catty – powiedział Burgerpants patrząc na Ciebie z uwagą – Lubią cię, tak swoją drogą
-To dobrze, bo ja je też – był wyraźnie poddenerwowany Twoją odpowiedzią. Zerknęłaś na Sansa
-Poznałam go na jednym z kursów – wyjaśniłaś i znowu popatrzyłaś na sprzedawcę – Rany, jakiś rok temu? - wyszczerzył się
-Nawet mi o tym nie przypominaj – prychnęłaś pod nosem. BP był osobą, która ciężko obcowała w społeczeństwie, łatwo się denerwowała i po prostu musiałaś się z nim droczyć. W przyjacielski sposób. Cieszyłaś się, że znowu go spotkałaś. Zamówiłaś Glamburgera, zaś Sans Legendarnego Bohatera. Byliście jedynymi klientami więc kiedy BP przyniósł wam jedzenie, wziął krzesełko i usiadł przy stole razem z wami. Oba potwory z zainteresowaniem przyglądały się temu, jak wsadzasz burgera do ust. Poczułaś się niezręcznie. Przypomniałaś sobie o starej legendzie, która zakazywała ludziom jedzenia potworzych potraw, bo inaczej sami zostaną pożarci. Zaśmiałaś się pod nosem. Hop do króliczej nory, pomyślałaś i ugryzłaś. Smakował.... jak burger. Ale było w nim jeszcze... coś. To coś łaskotało Cię w język i rozgrzewało pierś. - Smaczne – przyznałaś szczerze. Sans się wyszczerzył, BP wywrócił oczami.
-więc, co tam bp?
-Boże, bałem się że nigdy nie zapytasz – odparł. Opowiadał o pierwszym semestrze na uniwersytecie, jak chujowo jest zbudowany budynek, jak kilka razy się zgubił, jak wobec niego odnoszą się wykładowcy i o tym jak wiele ma na głowie i o tym, że od miesiąca nie był na randce. W jego głosie przebrzmiewał zasadniczo sarkazm, ale dało się usłyszeć wielki entuzjazm. Był taki, jakim go zapamiętałaś. Wymieniłaś się z Sansem spojrzeniami i uśmiechnęliście się do siebie nie przerywając tyrady narzekania kociemu potworowi. Potem ten odprowadził was do drzwi i pomachał z ulicy jak odchodziliście. Wyglądał na zadowolonego z waszego towarzystwa.
-nie obrazisz się jeżeli sama pójdziesz do domu? - zapytał zerkając na pustą ulicę
-Cóż.. moje mieszkanie jest zaraz za rogiem. Jak chcesz możesz mnie kawałek odprowadzić, dasz mi swój numer abyś mógł mi napisać kiedy mam ci zwrócić książki, dobrze?
-jasne – czułaś się jednocześnie zadowolona, że się zgodził i winna temu, że ciągniesz go za sobą. Wymieniliście się numerami w drodze. Byliście pod Twoim blokiem szybciej niż się spodziewałaś. -czym się różni fortepian od słonia? - zapytał kiedy grzebałaś w kieszeni za kluczami. Szybko wyprostowałaś się i popatrzyłaś na niego
-Fortepian można zasłonić, ale słonia nie za się zafortepianić! - był zaskoczony Twoim entuzjazmem, zaśmiałaś się zawstydzona – Wybacz, kawały lingwistyczne to moje ulubione – Przyglądał Ci się przez kolejną chwilę, a potem zaśmiał się
-ej, to ja tu opowiadam kawały, dobra? - teraz śmialiście się razem w ciemności, przed drzwiami frontowymi do Twojej klatki schodowej. Czułaś nadal zapach papierosów jaki pozostał na jego bluzie, widziałaś jak światło księżycowe układa się na załamaniach w jego kościach, jak mostek przebija się przez materiał koszulki. Ciekawe, czy jak zaprosisz go do siebie to będzie dziwne, ale.. ocalił Cię od tego pytania -dobra, narka – odparł nagle i odwrócił się by odejść
-Oh.. idziesz do domu?
-nie, mogę się teleportować
-Pierdolisz – zerknął na Ciebie przez ramię jak krzyżujesz ręce na piersi. Zaśmiał się
-nie
-Jak to w ogóle możliwe?
-magia – wyszczerzył się szerzej, a potem zniknął