1 sierpnia 2017

Undertale: Przygody Papytusa Wspaniałego - Jestem Sans i Papytus - Jak Papytus odkrył swe przeznaczenie. - Rydzia

Autor: Rydzia

Przygody Papytusa Wspaniałego
Jestem Sans i Papytus
Jak Papytus odkrył swe przeznaczenie.

- Hej, Pap? - weszła do mieszkania pukając oczywiście uprzednio. Nikt jej nie odpowiedział. Pusto? Salon nic, sypialnia nic, kuchnia… pojedynczy kubek kawy, a raczej po kawie. Leżał przewrócony na stoliku a ciecz zdążyła już weżreć się w nie lakierowany blat. - Papytus?! - ponagliła wołanie. Usłyszała jakiś ruch na balkonie. No tak drzwi były uchylone. Odsłoniła kiczowatą firankę i weszła.
Siedział podkulając nogi w rogu. Nie wyglądał na szkieleta w dobrym humorze.
- Papytus, jest zimno wejdź do środka - westchnęła i spróbowała podciągnąć go do góry, lecz ten uparcie trwał na wyłożonej kafelkami posadzce. Uparciuch. Ostatnio bardzo często wpada w podobny nastrój i trudno go z niego wyrwać.
- TY WIESZ CO ONA ZROBIŁA? - zapytał łamiącym się głosem. Dopiero teraz widziała że dzierży w dłoni komórkę. - TY WIESZ CO ONA MI ZROBIŁA?
- No… Nadal tu jesteś… - zastanawiała się na głos. - więc raczej o tobie nie zapomniała - wzruszyła ramionami w rezygnacji.
- CZY TY… WIESZ CO TO DISCORD, PRAWDA?
Kiwnęła powoli głową. Nadal nie wiedziała do czego zmierza. najważniejsze że mówi co go trapi, więc pozwalała mu mówić. Papytus złapał ją nagle za rękaw bluzy i pociągnął w dół, by zajęła miejsce koło niego. Dziewczyna wylądowała jednakże rozciągnięta na jego kolanach. Nie przejął się tym w każdym razie. Wpatrywał się w komórkę przesuwając palcem po ekranie. Jakoś wygramoliła się z niego i usiadła obok, stykając się z nim biodrem.
- NA TYM CAŁYM DISCORDZIE HANDLARZA ILUZJI DZIEJĄ SIĘ STRASZNE RZECZY. PRZERAŻAJĄCE WRĘCZ. OD SAMEGO POCZĄTKU - zaczął wyjaśniać - WSZYSCY GADAJĄ O SEKSIE, KTO KOGO BĘDZIE TEGO. TE NIEWYŻYTE BABY NAWET JEDNEGO BIEDNEGO CHŁOPAKA ZMUSIŁY DO JĘCZENIA NA KANALE GŁOSOWYM. TERAZ SPOKOJU MU NIE DAJĄ I TERAZ CHCĄ BY JAKIEŚ DZIWNE SŁUCHOWISKO ROBIŁ. WIESZ O CZYM MÓWIĘ?
- T-tak, słyszałam o tej sprawie - mruknęła. Podrapała się po tyle głowy i zaśmiała nerwowo.
- WIDZISZ, NAWET CIEBIE TO ZNIESMACZA - warknął zagarniając ją ramieniem jeszcze bliżej siebie. - PATRZ - wetknął jej telefon pod nos - POKÓJ NSFW, TO JEST TO, CZEGO POWINNA OBAWIAĆ SIĘ KAŻDA Z POSTACI W TYM ŚWIECIE - zrobił zamaszysty ruch ręką, pokazując na otoczenie.
- … nsfw…
- TAK. POSŁUCHAJ… ONI GRAJĄ W GRĘ RP I… O NIC INNEGO IM PRAKTYCZNIE  NIE CHODZI JAK O... PIEPRZENIE SIĘ! - ostatnie słowa powiedział z mocnym akcentem, jakby wypowiedzenie ich kosztowało go dużo wysiłku. - RYDZIA WYMYŚLA I WYKOPUJE Z ODMĘTÓW ZAPOMNIANYCH HISTORII CORAZ TO INNE POSTACIE! ZNĘCA SIĘ NAD NIMI I ZMUSZA DO RZECZY JAKIE W ICH ORYGINALNYCH HISTORIACH NIE MIAŁYBY MIEJSCA!
- To znaczy?
- NATALIA - zaczął wymieniać na palcach - W SENSIE JEJ OC, KTÓRĄ WCISKA W KAŻDE OPOWIADANIE Z READEREM. TO PRZEROBIONA WERSJA JEJ SAMEJ. TOTALNIE ŚLEPA I TĘPA, RZUCA SIĘ NA KAŻDEGO GRILLBY’EGO - wyraźnie się skrzywił. - A SZKODA, BO TERAZ POGADAĆ SIĘ Z NIĄ NIE DA! WIECZNIE TYLKO FELL TO, FELL TAMTO - udawał poirytowany cienkim głosikiem ton Natalii. - DALEJ - drugi palec - LAURA DE MON. ZNASZ JĄ? - zaprzeczyła. - TEŻ MYŚLAŁEM, ŻE JEJ NIE ZNAM, ALE WIESZ CO SIĘ OKAZAŁO? WYMYŚLIŁA JĄ JAKIŚ CZAS TEMU, ALE WYKORZYSTAŁA JEJ WIZERUNEK BY MIEĆ AVKA POSTACI, BY MÓC PIEPRZYC SIĘ Z PINKIEM - tak… Papytus wyraźnie akcentował te słowo… - NAWET NIE WYMYŚLIŁA JEJ WCZEŚNIEJ IMIENIA! W KAŻDYM RAZIE ZNASZ PAMPIRIN TIRINTIN?
- No ją znam… Parę razy weszła mi w drogę - prychnęła - A raczej ja jej. Prawie na nią usiadłam. Nie zauważyłam jej. Mściła się potem za to przez calutki dzień. Taka mała kruszyna - pokazała rękoma postać wielkości małego Bitty.
- WIEDZ ZATEM ŻE UROSŁO JEJ SIĘ TROCHĘ - Papytus westchnął ciężko. - RYDZIA MA CO DO NIEJ NIECNE PLANY. W SENSIE CHCE NIĄ ZAGRAĆ TAK, BY DOBRAĆ SIĘ DO NIEJAKIEGO DANCE!SANSA. CO PRAWDA W PRZECIWIEŃSTWIE DO LAURY JEJ CHARAKTER ZOSTAWIŁA I NAWET IMIĘ… ALE TY WIESZ, ŻE ONA I LAURA POCHODZĄ Z TEJ SAMEJ PORZUCONEJ HISTORII?
Nie wiedziała, patrzyła się więc na niego wyczekująco.
- RYDZIA POWIEDZIAŁA, ŻE MA JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĘ, ALE JEST ZBYT DELIKATNA JAK NA GRĘ RP. ALE OBAWIAM SIĘ, ŻE I ONA SIĘ NIE OSTANIE…  MOŻE TEŻ COŚ JEJ DODA, CZEGOŚ ODEJMIE I BĘDZIE POLOWAĆ NA BIEDNYCH MĘŻCZYZN… - wzdrygnął się wyraźnie na tą myśl. - PRZESADZIŁA JEDNAK W MOMENCIE KIEDY… - zaciął się wystawiając przed siebie czwarty palec.
- Kiedy co? - ponagliła go. Jego ręka opadła na jej kolano.
- ...KIEDY ZACZĘŁA GRAĆ MNĄ…
- Co takiego? - obruszyła się. - Jak to tobą? Nie wymyśliła ci historii, chociaż ją o to prosiłeś, nie chce jej się wymyślić nawet durnego obuwia - wskazała na bose stopy Papytusa - a wymyśliła sobie, by grać tobą?!
- NA POCZĄTKU… - mówił naprawdę cicho - GRAŁA DLA ŚMIECHÓW CHICHÓW NA GŁÓWNYM KANALE I W WIADOMOŚCIACH PRYWATNYCH… TO NIE BYŁO NIC WIELKIEGO… ALE PÓŹNIEJ WESZŁA RÓWNIEŻ DO GRY…
- Pap…? - zapytała z troska w głosie widząc minę szkieleta. Energia jaką zazwyczaj okazywał całą ekspresją swojego ciała i mimiką twarzy znikła całkowicie. - Co tam się stało…?
Milczał chwilę przyglądając się swoim dłoniom w skupieniu.
- PIERWSZEGO DNIA BYŁO SPOKOJNIE DOŚĆ… NIC WIELKIEGO. RYDZIA CIESZYŁA SIĘ, ŻE MOŻE WCIELIĆ SIĘ W CHŁOPAKA - wskazał na siebie - PODCZAS GDY  JAKIŚ INNY CHŁOPAK WCIELA SIĘ W DZIEWCZYNĘ…
- Ale chyba nie to cię dobiło? - otoczyła go ramionami na co odpowiedział wtulając się w nią mocno. Schował twarz w jej włosach. Czuła drżenie jego ciała.
- WYKORZYSTAŁA MNIE. JAK LAURĘ.
- ...co?
- POMYŚLAŁA, ŻE BYŁOBY ZABAWNIE JAKBYM WZIĄŁ UDZIAŁ W ORGII!!! - zacisnął palce na jej ramionach - A JA WCALE TAKI NIE JESTEM!... NIE… NIE BYŁEM… OWSZEM, LUBIĘ TOWARZYSTWO PIĘKNYCH DZIEWCZĄT. DBAĆ, BY BYĆ W CENTRUM ICH UWAGI, ALE NIE COŚ TAKIEGO! JA, SAM NA SAM Z DZIEWCZYNĄ JAK MARZENIE, TO CO INNEGO, ALE NIE KURWA PIĘĆ OSÓB GRZMOCĄCYCH SIĘ W JEDNYM POKOJU I JESZCZE JEDEN LEŻY POD ŁÓŻKIEM!
Milczała. zaczęła głaskać Papytusa po czaszce, chcąc go uspokoić. Nie działało. Zaczął trząść się jeszcze mocniej.
- A-A-ALE WIESZ CO JEST NAJGORSZE? - pociągnięcie nosem - TA KOBIETA… METKA, TO ISTNY POTWÓR! CZYTAŁEM WCZEŚNIEJSZE RP I WIEM DO CZEGO JEST ZDOLNA! - zawył.
- Papciu spokojnie…
- WAMPIR, ZOMBIE, CZY JEBANY PIES! CHUJ WIE KIM BYŁA! - dyszał ciężko - RYDZIA SAMA MYŚLAŁA, ŻE COŚ MI SIĘ STANIE. NAPRAWDĘ ZACZĘŁA SIĘ BAĆ…
- Więc jednak jakoś o ciebie dba - starała się załagodzić sytuację, na co ten gwałtownie się od niej odsunął. Trzymał ją za ramiona. Powiedział poważnie:
- NIE DBA. GDYBY TAK BYŁO NIE TRAFIŁBYM TAM. A-ALE… WTEDY NADESZŁO NAJGORSZE…
Ponoć Metka miała być najgorsza w tym wszystkim? Chyba jednak każdy element tej historii uważał za najgorszy. Czekała. Papytus miał grobowy wyraz twarzy. W końcu powiedział bardzo mrocznym, niesamowicie niskim głosem jak na niego.
- MACKI… - nie rozumiała o co chodzi.
- Papytus, możesz jaśniej?
- MACKI, ODNÓŻA, TENTACLE!!!
Wstał na równe nogi i zaczął chodzić po niewielkim balkonie w tę i z powrotem.
- PRZECIEŻ JĄ TO NAWET NIE RAJCUJE! NIE WIEM SKĄD PRZYSZEDŁ JEJ DO GŁOWY TAKI POMYSŁ?! - wrzasnął na całe gardło. - JA I MACKI?! JĄ CHYBA POJEBAŁO!
- Paps…
- I PO SKOŃCZONEJ SESJI WCALE NIE ZNIKAJĄ! CAŁY CZAS POTRAFIĘ JE ZROBIĆ! NIE OBCHODZI MNIE, ŻE NAGLE OKAZAŁO SIĘ, ŻE TA CAŁA METKA NA MACKOWY FETYSZ I TO URATOWAŁO MI KOŚCI PRZED ZJEDZENIEM ICH - zatrzymał się nagle zaciskając jednocześnie dłonie w bardzo mocnym uścisku na balustradzie, po czym zwiesił głowę. - CO JEJ STRZELIŁO DO GŁOWY, BY ZOSTAWIĆ MNIE TAKIM?
Nie wiedziała co powiedzieć. Wstała, gotowa ponownie pochwycić szkieleta w uścisku. Wiedziała, że działało to na niego bardzo relaksująco. Nie przestąpiła jednak ani kroku w jego stronę, gdyż zauważyła dziwny ruch koło siebie. Zaskoczona spojrzała w kierunku drzwi.
- Hej, kolego? - Papytus również zwrócił oczodoły w tę stronę.
Szczupły wysoki koleś w luźnych spodniach i prostym t-shircie, z lekkim nieogarem na głowie. Uśmiechał się krzywo do Papytusa. Dziewczyna mimowolnie zrobiła krok w tył.
- KTOŚ TY?
Olał pytanie. Oparł się o framugę i zwrócił się do szkieleta.
- Jesteś pewny, że jej się nie podobają macki? Taaak?
- Nic ci do tego, nie podsłuchuje się cudzych rozmów - dziewczyna chciała zabrzmieć stanowczo, jednak nie bardzo jej się to udało, gdyż głos jej wyraźnie zadrżał. - Poza tym to my znaleźliśmy to wolne mieszkanie, więc wynocha. Znajdź swoje własne. - Nieznajomy spojrzał na nią przeciągle po czym zaśmiał pod nosem.
- Dawno się nie widzieliśmy, myszko. Trochę się zmieniłaś, nie powiem. Myślałaś że nie poznam cię w tej masce? - dziewczyna momentalnie zesztywniała, na co ten uśmiechnął się z satysfakcją. Zwrócił się znów do Papytusa - Może nie macki, ale wiadomo, że Rydzia - prychnął na wspomnienie jej - lubi dominantów. A co jeśli któregoś razu będzie chciała wykorzystać cię w swoich zboczonych fantazjach? Macki się przydadzą, prawda? - mrugnął do niego.
- CHRZANISZ - Papytus warknął zaciskając pięści. Już go nie lubił. Był totalnie bezczelny.
- W sumie przez to jestem trochę na straconej pozycji - westchnął. - Bynajmniej nie stworzyła mnie dlatego, że chciała. Tego chciał ON - wskazał sprzecznie na siebie. - Dominacja. Tego pragnie. By facet ją pieprzył, nie ona jego. Głupia suka. A mogliśmy tak świetnie się bawić. Już odsunęła od siebie te swoje wszystkie fantazje dla spełniania jego i nagle chuuuj, skończył się mój czas - zaczął śmiać się jak głupi.
Papytus stwierdził, że zachowanie przybyłego jest dość niepokojące. Dodatkowo ona podeszła do szkieleta i wtuliła się w jego ramię. Nie podobało się jej nowe towarzystwo. Chłopak ciągnął dalej.
- To dziwka. Potrzebuje tylko znaleźć sobie kutasa, który chce ją wyruchać i już można robić z nią to co się chce - wcisnął ręce w kieszenie spodni. - W sumie tak też powstałem. Przez JEGO dominację. Nawet nie wiedziała kiedy złapał ją w sidła i już robiła wszystko co chciał - mówił to tak spokojnie jakby mówił o pogodzie.
- NIE MAM BLADEGO POJĘCIA O CZYM PIERDZIELISZ - Papytus warknął. Dziewczyna zacisnęła na nim mocniej palce. Z niepokojem spojrzał na nią - SANS?
- Och, więc w końcu masz swoje imię, myszko? Sans? - zaśmiał się kpiąco - Cóż za niefart. Musisz robić za faceta? Jest mi ciebie ŻAL. - zbliżył się do pary nie odrywając od dziewczyny wzroku. Ona natomiast patrzyła się w swoje buty. Nie chciała nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. Zdenerwowany Papytus stanął między nimi.
- SPIERDALAJ STĄD CHORY POJEBIE - warknął. - NIE WIEM JAK MOŻESZ BYĆ TAK BEZCZELNY. NAWET SWOJĄ KREATORKĘ OBRAŻASZ! NIE BOISZ SIĘ, ŻE CIĘ WYMAŻE? LEPIEJ UWAŻAJ.
Chłopak zaśmiał się kpiąco.
- Nie wymaże, nie bój się - zniżył ton głosu a jego spojrzenie wyglądało naprawdę dziko po czym przemówił niskim warczącym głosem - tak wżarłem się w jej duszę, że raczej nigdy o mnie nie zapomni.
- Pap… - powiedziała ledwo dostrzegalnie, cicho - chodźmy stąd…
On miał opuścić swoje mieszkanie?! Niedoczekanie! Czy ona wie jak upierdliwe dla niego było włażenie po wszystkich schodach w poszukiwaniu mieszkania, które byłoby otwarte i nie wypełnione pustką? Jednak jedno spojrzenie na trzęsącą się Sans zmieniło jego nastawienie. Olać gnoja. Złapał dziewczynę swoją kościstą dłonią i wyminął kolesia nie spuszczając jego ze wzroku. Czuł że dziewczyna idzie na giętkich nogach, ledwo utrzymując się na nich.
- Papa myszko! - usłyszeli przy zamykaniu drzwi. - Jeszcze się kiedyś spotkamy!
Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Papytus nie puszczając jej ręki zszedł z Sans schodami. Znalazłszy się na dworzu poprowadził ją ulicą w stronę gdzie znajdował się park - najspokojniejsze miejsce w tym świecie. Nic nie mówiła. Wpatrywała się w jego dłoń zaciśniętą na jej i podążała za nim ślepo. Nie zwracała nawet uwagi w którym kierunku podążają.
Dopiero gdy znaleźli się przy jeziorze odezwał się Papytus.
- KTO TO DO CHOLERY BYŁ?!
- To… - mówiła cicho, trochę niewyraźnie - to był Mateusz…
- KTO? - nadal nie wiedział. Zatrzymał dziewczynę. Stanęła posłusznie jednak nie patrzyła do góry na niego. Nie podobało mu się to. Zwieszona głowa, włosy opadały na jej maskę. Zupełnie odmienna postawa od tej do której przywykł. Zazwyczaj wypełniona determinacją, teraz wyglądała jak wrak - KIM JEST TEN MATEUSZ? - ponowił pytanie stanowczym tonem.
- To… były Rydzi - mruknęła - A to jego wyobrażenie… Odwzorowanie w jej świecie.
Pokiwał powoli głową.
- TO JAKIŚ TOTALNY PALANT - skwitował. - SKĄD TY GO ZNASZ?
Pokręciła głową. Nie chciała tego mówić. Pap był jednak nieustępliwy. Złapał ją za podbródek i skierował jej spojrzenie ku sobie. Mało co dostrzegał za czarną tkaniną oczodołów, jednakże przyzwyczaił się już do tego, że nie bardzo może spojrzeć jej w oczy i odczytać mimiki twarzy. Dawała aż nadto innych znaków ciałem czy też głosem, by mógł ją doskonale odczytać. Musiała jednak widzieć jego spojrzenie, by wiedziała, że on CHCE to od niej usłyszeć.
- Rydzia… - zaczęła niepewnie.
- MÓW.
- … - wzięła głęboki wdech. - Widziałeś kiedyś olbrzymkę? Przechadza się po mieście od czasu do czasu…
- SPOTKAŁEM JĄ - nie miał pojęcia po cholerę o niej wspomina. - CO ONA MA DO TEGO?
- Ona i ten Mateusz zostali stworzeni dla fantazji byłego Rydzi…
- TO ZNACZY? - oparł dłonie na biodrach, bo dziewczyna patrzyła na niego już bez jego asekuracji.
- Makrofilia - mruknęła zrezygnowana. - Chciał to robić z olbrzymką. Jest to fizycznie niemożliwe, więc Rydzia umożliwiała mu w pewien sposób urzeczywistnić te fantazje…? Nie wiem, czy dobrze to określiłam… - wydawała się skrępowana mówiąc o tym.
- STWARZAŁA DLA NIEGO HISTORIE, TAK? O TO CI CHODZI? - pokiwała głową - ALE GDZIE W TYM TY? CO TY MASZ Z TYM WSPÓLNEGO?
- Ja… Można powiedzieć, że im asystowałam…
Był ogłupiały. Jakim sposobem miała im asystować? Trzymając Mateusza za rękę, mówiąc mu by się nie poddawał, gdy ta wielka Natalia usiądzie na nim swoim wielkim cielskiem i udusi dupą?
- NIE BARDZO ROZUMIEM - przyznał, na co ta rozdrażniona tupnęła nogą i zakręciła się parę razy wokół siebie.
- Nieważne! Kiedyś ci powiem! - warknęła. Straciła cierpliwość. - A co z twoimi mackami?
Zmiana tematu. Dobra taktyka, zwłaszcza, że temat tentacli to drażliwy temat. Wiedział, że Sans nie lubi mówić o sobie, więc raczej odpuści na dziś. Może faktycznie kiedyś wrócą do tego?
Wzruszył ramionami.
- BUTÓW NIE MAM, MAM ZA TO MACKI.
- Pokażesz?
- Z-Z-ZGŁUPIAŁAŚ?! TO TAK JAKBYM CI POKAZAŁ JEGO - wskazał na swój rozporek. - POZA TYM NIE MAM ZAMIARU Z NICH KORZYSTAĆ NIGDY WIĘCEJ!
- Tak?
- TAK! ZA KAŻDYM RAZEM KIEDY O NICH NAPISZE, USUNĘ TO! NIE WAŻNE CO TO BĘDZIE! POST, KOMENTARZ, OBOJĘTNIE! NIE MAM MACEK, KONIEC KROPKA! - całkowite wyparcie.
- Ale to już ingerencja której do tej pory unikałeś - zauważyła. Papytus zmarkotniał. Zmarszczył swoje łuki brwiowe i mruknął.
- NIE CHCĘ BYĆ WYNATURZONYM SZKIELETEM Z ECTOMACKAMI.
- A może Rydzia ma w tym jakiś większy plan? Nie wiesz tego - wzruszyła ramionami. Zapadła chwila ciszy podczas której patrzyli na siebie nawzajem. Żadne z nich nie wierzyło w taką perspektywę. Nie brała ich istnień na poważnie.
- OCH TAK. JAK MOGŁEM NA TO NIE WPAŚĆ. ZAMIENI MNIE W OŚMIORNICĘ, TO MOJE PRZEZNACZENIE - warknął.
- Będziesz mógł mieć osiem dziewczyn jednocześnie.
Boleść w jego oczodołach była nie do opisania.
- SKOŃCZ.

Share:

Gra: Twoja Półka - _Mad_ness_

Półki
_Mad_ness_ (obecnie oglądana)

Widać, że właściciel tej półki jest schludny, poukładany, konsekwentny. Miłuje się w beletrystyce z pogranicza realności i faktastyki.

Musi jednak uważać, gdyż dziewczyna z pociągu okaże się złodziejką książek i to właśnie przez nią, Morfeusz będzie miał koszmary!
Share:

Gra: Bestseller - Rozdział VIII - LyDum

Najważniejsze: Osoba, która jako pierwsza zaklepie sobie miejsce po pojawieniu się tego rozdziału ma 72h na napisanie swojej części - kolejnego rozdziału. Czas liczy się od momentu zgłoszenia, do otrzymania rozdziału na maila. Jeżeli czas zostanie przekroczony, odbędzie się dogrywka. W grze mogą brać udział jedynie osoby zalogowane. Rozdział ma zawierać od 2 do 5 stron, Times New Roman rozmiar 12 interlinia pojedyncza. Można tytułować rozdziały. Można robić obrazki, które będą umieszczone w opowiadaniu. Gotowy proszę słać na maila: yumimizuno@interia.pl

Głównym bohaterem jest czytelniczka, akcja ma miejsce we współczesności. Hasła klucze dla tego rozdziału to:  gorycz, stół, gęś
SPIS TREŚCI
Rozdział VIII (obecnie czytany)
~~*~~
Mężczyzna mocniej zacisnął dłonie na twoich ramionach. Mimowolnie syknęłaś z bólu. Jego ciemne oczy błyskały złowrogo. Nim się spostrzegłaś wykręcił ci ręce do tyłu, a Amelia związała nadgarstki liną. Nie jesteś pewna czy to szok, czy strach, czy może ich umiejętne i pewne ruchy sprawiły, że przez cały czas nie poruszyłaś się ani o milimetr, tylko z przerażeniem w oczach śledziłaś całą tą scenę. Kobieta zacisnęła mocniej supeł.
- Skarbie, zaprowadź tą małą kryminalistkę do piwnicy – zwróciła się do męża słodziutkim głosikiem, jak gdyby obwieszczała mu właśnie, że może siadać do posiłku. 
Mężczyzna pchnął cię do przodu i kazał iść w stronę białych drzwi. O nie, nie, nie. Panikowałaś. 
Chcą mnie zamkną w.. piwnicy..?!
- Nie..! Nie możecie mi tego robić! – chciałaś uciec, ale chwycił cię mocno za ramiona i pchnął w stronę drzwi. W ostatniej chwili udało ci się odwrócić tak, by nie przyłożyć brzuchem o twardą ścianę. Oberwało się twojemu biodru. Nieprzyjemny prąd rozszedł się po całym Twoim ciele. Mężczyzna zamaszystym ruchem otworzył drzwi, z których wypełzła ciemność. Złapał cie mocno za włosy i nie zważając na twoje protesty i jęki zatargał cię po schodach na dno tego okropnego pomieszczenia. Rzucił cię w kąt, tak, że upadłaś na pupę. Oh, twoja kość ogonowa jest już chyba tak obita, że gdyby miała własną świadomość krzyczałaby wniebogłosy. Podniosłaś wzrok, koło twojego oprawcy stała już dumnie jego piekielna małżonka. Oświetleni tylko światłem dziennym docierającym tu przez drzwi z części mieszkalnej, wyglądali jeszcze bardziej złowrogo. Mimowolnie się zatrzęsłaś.
- Masz – Amelia położyła koło ciebie miskę z jakąś cieczą lecz zrobiła to  na tyle gwałtownie, że prawie nią rzuciła rozlewając zawartość po wilgotnej i tak już podłodze. – Napij się, umyj, ogarnij. Do przyjazdu policji zostało ci 20 minut. – rzuciła oschle.
- A-ale… mam skrępowane.. ręce – wyrzuciłaś z siebie ledwo oddychając z strachu i bólu. Ból rozsadzał ci czaszkę i nie pomagały rosnące obawy o zdrowie Twojego maleństwa. 
- Pij jak pies, suko. – syknęła. Wzdrygnęłaś się doświadczając takiej nienawiści z strony nieznajomej ci kobiety. Czym jej zawiniłaś?! Dlaczego tak się zachowuje.
Twoje milczenie skwitowała parsknięciem i wspinając się po schodach wyszła z piwnicy. Mężczyzna spojrzał na Ciebie raz jeszcze.
- Lepiej jej nie prowokuj. Ma bardzo twarde zasady. Nie znosi takich pasożytów społecznych jak Ty. 
- S-słucham…? – pasożytów społecznych? Nie rozumiałaś.. Przecież nic nie zrobiłaś…
- Ciesz się, że oddaje cię w ręce policji. – skwitował i wyszedł. Widziałaś jego oddalający się cień, usłyszałaś skrzypniecie drzwi i zapadła ciemność.
Odruchowo rzuciłaś się do miski. Poczułaś w ustach gorycz i splunęłaś. Ta wariatka dała ci do picia ocet! Czułaś jak szczypią cię usta. Chyba rozcięłaś wargę.
Ostatkiem sił podsunęłaś się pod ścianę i oparłaś o nią plecami. Zaszlochałaś. Przez ostatnie wydarzenia zmarnowałaś tyle łez, że teraz żadne jak na złość nie chciały z Ciebie wylecieć. Powzdychałaś sobie więc chwileczkę i powyłaś bezgłośnie. Tak strasznie się bałaś. Ale nie o siebie, o Twoje dziecko… Cały czas zadręczałaś się, czy przez te wszystkie wydarzenia… czy przez twój stres… przez tą przemoc względem ciebie, ono nie… o Boże… Żeby tylko nic mu się nie stało. Czułaś, ze sama się nakręcasz. Czułaś wilgoć na spodniach i nie wiedziałaś czy to od mokrej podłogi czy to... krew…
Zawyłaś bezgłośnie na samą myśl o utracie dziecka. Teraz to był Twój jedyny sens życia. Kamil... nie żyje… Nie masz żadnych sprzymierzeńców… Obcy ludzie traktują cię jak ścierwo.. A nowe życie pod brzuszkiem było jedynym Twoim światełkiem w całym tym szambie.
Nie poddasz się. Nie możesz. Właśnie dla tego promyczka. Ocalisz go. 
Zaczęłaś szukać po omacku jakieś rury, gwoździa, haka, czegokolwiek co mogłoby przeciąć sznury krępujące twoje nadgarstki. Dookoła siebie wymacałaś tylko worek ziemniaków i.. pierze? Chyba pochodziło od gęsi. Rozpoznałaś dotykiem też jakieś szmatki, ale nic, co pomogłoby ci w ucieczce z tego piekła.
Postanowiłaś wstać. Delikatnie podźwignęłaś się, choć nogi drżały ci tak bardzo, że okazało się to cięższe niż zakładałaś. Przeszłaś parę kroków, pamiętając, by ominąć miskę z octem. Poruszałaś się pod ścianą, delikatnie stawiając kroki i opierając się o nią barkami. W ciemności wymacałaś jakieś rury, były delikatnie zardzewiałe. Nic ci to nie da, ale warto spróbować. Stanęłaś na tyle blisko, by ocierać sznur o metalowe ustrojstwa i już miałaś zacząć działać, gdy nagle usłyszałaś jakieś niezrozumiałe hałasy przy Twoich drzwiach. Gwałtownie się otworzyły.
- Tutaj jest – usłyszałaś głos tej głupiej pindy i dostrzegłaś jej uśmiechniętą twarz. Obok niej stał mężczyzna w garniturze patrzący z zainteresowaniem w Twoim kierunku, a za nim kilku uzbrojonych postaci. Pierwszym twoim skojarzeniem było to, że wyglądają jak antyterroryści.
- Co ty robisz głupia suko?! – Amelia rzuciła się w Twoim kierunku – majstrujesz przy naszych rurach?! Chciałaś uciec?!
Zamknęłaś oczy przygotowując się na jej pazury na Twojej twarzy, ale nic takiego nie nastąpiło.
Delikatnie otworzyłaś oczy i ujrzałaś tego mężczyznę w garniturze lekko skąpanego w mdłym świetle pochodzącym z góry schodów. Złapał Amelię za ramie na tyle mocno, by ją odsunąć.
- Teraz my się nią zajmiemy – dodał uśmiechając się nonszalancko, ale coś w tym uśmiechu cię zaniepokoiło. – Dziękujemy za Twoją pomoc, Amelio. – dodał i gestem ręki przywołał dwóch ludzi, którzy złapali cię z obu stron i wyprowadzili z piwnicy. Mąż kobiety obserwował Cię czujnie zza ściany prowadzącej do kuchni. Dookoła Ciebie szło około pięciu uzbrojonych mężczyzn, z czego dwójka z nich prowadziła cię w stronę otwartych drzwi, zza których rozpościerał się widok na ulice. Stały tam policyjne samochody, kilku innych ludzi i tłumy gapiów rozpędzane przez jakiś funkcjonariuszy. Ktoś nawet miał kamerę. Chyba zlecieli się dziennikarze? Nie byłaś pewna… Tak bardzo jesteś w dupie. Mają Cię. Pogodziłaś się z myślą, że przegrałaś. Byłaś tchórzem. Nigdy nie umiałaś zachować się w ekstremalnych sytuacjach. Ot przeciętny, szary człowiek. Nawet, gdy kiedyś zemdlała przy Tobie koleżanka, czekałaś, aż ktoś coś zrobi, bo sama nie ruszyłaś się z miejsca. Teraz Ty byłaś centrum zamieszania. I, i tak nie zamierzałaś nic robić. Nagle do Twoich uszu dotarły strzępki rozmowy. Przerwałaś rozmyślania o tym jak beznadziejna jesteś i wytężyłaś słuch.
- Tak Amelio, poradzimy sobie, cieszę się, że chcesz pomóc, ale sama dawno temu zrezygnowałaś ze służby, więc przykro mi, nie mogę Ci za wiele zdradzić. – rozpoznałaś głos mężczyzny w garniturze. Wiedziałaś, że szli za Tobą, choć nie mogłaś się odwrócić.
- Proszę Cię, Edmund. Nie zasnę spokojnie jeśli nie będę mieć pewności, że dostała to na co zasługuje – zapadła chwila milczenia – Ona zasługuje na śmierć. Zabiła połowę naszego oddziału razem z tym sukinsynem – Łoooooł! Co?! Hola, hola?! Że niby... ja..? I Kamil…? Zabiliśmy kogoś..?! To znaczy, wiem, że Kamil… tego taksówkarza… ale.. zrobił to znowu?! I.. i ja brałam w tym udział?! Nie.. To niemożliwe... Ja...
- Przykro mi Amelio. Doktor Kirchenstein ma wobec niej inne plany – odezwał się oschle. 
Jaki kurwa doktor?! Jakie plany?! Ja jestem w ciąży do chuja..!
- A co on ma do tego? – warknęła kobieta.
- Możesz odgonić tych ludzi?! – warknął jeden z mężczyzn obok Ciebie. Jego wybuch zagłuszył ci rozmowę tamtej dwójki na tyle, że w pierwszym odruchu miałaś ochotę na niego syknąć. 
- Ja się tym zajmę – Jeden z policjantów, którzy byli dookoła Ciebie wyszedł i zaczął coś krzyczeć do ludzi podczas, gdy Twój pochód zatrzymał się przy drzwiach. Mężczyźni dookoła Ciebie wymieniali jakieś uwagi, a Ty byłaś zła, że zagłuszają Ci rozmowę tamtej dwójki. Doleciały do Ciebie tylko skrawki słów Edmunda:
- …mężczyzna… tatuaże... w zorganizowanej sekcie... wtedy… nie byłem na miejscu zdarzenia… masakra… eksperymenty…
- … to znaczy..? – doleciał cię głos Amelii.
- .. pewności… jest niebezpieczna… wstrzyknęli… jest w niej… musimy to zbadać…
Nie zabrzmiało to dobrze. Policjanci obok Ciebie zaśmiali się głośno. Spojrzałaś odruchowo w tym samym kierunku co oni. Jacyś dziennikarze, niczym stado sępów, obskoczyło policjanta, który poszedł rozganiać tłum przed domem. Trochę dalej, koło samochodów widziałaś jeszcze kilku policjantów, którzy cały czas czekali na zewnątrz. Też byli oblepieni ludźmi. Najwidoczniej zabudowany strój mężczyzny i uzbrojenie nie robiły na nich wrażenia. Ugh… jednak nasz gatunek jest straszny.
- Czekajcie, idę mu pomóc. – odezwał się jeden z tych, którzy cię eskortowali. Ich głosy były śmiesznie, zagłuszane przez maski, które mieli na twarzach, a hełmy zakrywały im głowę i połowę twarzy, więc w sumie nie byłaś do końca pewna jakiej byli płci. Teraz przy Tobie zostało ich trzech. Zamilkli obserwując jak rozwinie się sytuacja na zewnątrz, gdy nagle do Twoich uszu dobiegło:
- Mogę Ci tylko zdradzić, że znaleźliśmy w ich pokoju pozytywny test ciążowy. 
- Zaraz… To znaczy… że ta suka jest w ciąży?! – omal nie krzyknęła kobieta, a Edmund odpowiedział jej uciszającym syknięciem. Wymamrotała ciche przepraszam i znów delikatnie zniżyli głosy. Na szczęście nadal ich słyszałaś.
- Kirchenstein o mało nie zsikał się ze szczęścia, gdy mu o tym powiedziałem… 
- Co za głupiec! Te jego eksperymenty kompletnie wyżarły mu mózg..!
- Wiem. Trzeba się pozbyć tego dziecka, zanim dziewczyna trafi w jego łapy, bo wtedy nic nie zdziałamy. Będzie chciał, żeby urodziła… To będzie pierwszy naturalny posiadacz S44. Bachor na pewno przejmie to z jej organizmu.
- Przecież to niewyobrażalna moc! To zbyt niebezpieczne, czy on zgłupiał?! – wybuchnęła ponownie Amelia. Lecz Ty już myślami byłaś gdzie indziej.
Czułaś narastającą wściekłość. Czułaś jak powietrze wokół Ciebie gęstnieje. Czułaś jak bicie twojego serca przyspiesza, a krew pędzi tak, że przez skórę było widać jak pulsują Twoje żyły. 
Trzymający cię policjanci najwidoczniej też to poczuli, bo usłyszałaś jak jeden z nich mamrocze:
- Co do chuja?! – Ale to już nie było istotne, bo sekundę potem leżał na położonym na drugim krańcu pokoju stole. A raczej jego częściach, bo wpadając w niego roztrzaskał go w drzazgi.
Drugiego nie potraktowałaś lepiej. Z impetem przeleciał przez cały pokój i wpadając na okno wyleciał na zewnątrz roztrzaskując szybę. Został jeszcze jeden obok Ciebie, szybko wycelował w Ciebie broń. A raczej w Twoje plecy, bo odwrócona byłaś teraz w stronę Amelii i Edmunda. Zastygli w przerażeniu wpatrując się w Ciebie. Odpowiedziałaś im tylko:
- Nikt nie skrzywdzi mojego dziecka. 

Autor: LyDum
Share:

31 lipca 2017

Córka Discorda - Pięć lat później [Daughter of Discord ch 10]


Oryginalny tytuł: Daughter of Discord
 Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Fluttercord
Spis treści:
Pięć lat później  (obecnie czytane)
-Teraz pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki! - pisnęła Pinkie Pie. Tort urodzinowy Dinky i Screwball liczył sobie trzydzieści świec, po piętnaście dla każdej z nich. Impreza w tym roku odbywała się u Screwball i słusznie bo było wielu gości. Między kucykami biegały małe trojaczki z puchatymi włosami, jedna była niebieska, druga purpurowa, a trzecia jasno-czerwona.
-Szybko! - krzyczała niebieska.
-Już podają ciasto! - zawołała purpurowa.
-Możemy tam wskoczyć! - klaskała czerwona.
-Blueberry, Raspberry, Cherry! - Pinkie zaprosiła swoje córki na miejsca - Uspokójcie się!
Screwball popatrzyła na swoją przyjaciółkę.
-Jesteś gotowa?
-Na trzy. - Dinky skinęła głową.
-Raz... dwa... trzy! - Dmuchnęły jednocześnie, a kiedy ogień zniknął, Fluttershy zrobiła zdjęcie. Zebrani klaskali z zadowolenia. Wtem przez okrzyki gości przedostał się płacz źrebaka.
-To twoje, czy moje? - Discord popatrzył na Apple Jack
-To chyba nasze! - oświadczył Spike i pognał do wózka dziecięcego. Wziął butelkę z torby i dał niemowlakowi - Proszę, kolego. Posmakuje ci Applespike! - Okazało się, że smok i kucyk mogą mieć ze sobą dziecko. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak normalne źrebię, umaszczenie miało pomarańczowe z zielonymi włosami, póki nie otworzył swoich smoczych oczu, natomiast ogon miał w łuskach jak smok. Po zjedzeniu posiłku, Spike wziął go i poklepał po plecach, kiedy niemowlę beknęło z jego ust wyszedł niewielki zielony płomień. Spike uśmiechnął się. - Brawo mój synu!
Discord tym czasem podszedł do solenizantek.
-Więc, czego sobie życzycie?
-Chcę, aby życzenie Dinky się spełniło. - powiedziała Screwball
-Och, dziękuję!
-A więc - Pan Chaosu popatrzył na dziewczynę - czego sobie życzysz, panno Doo?
-Chciałabym... - zawahała się i zarumieniła - ... babeczki!
-Oczywiście. - Lighting Dash wywróciła oczami.
Discord zaśmiał się, a przed dziewczynami pojawił się talerz z zachcianką.
-Proszę, ale myślę, że wpierw powinnyście zjeść ciasto.
-Ciasto! - krzyczały trojaczki uderzając kopytami o stół.
-Dziewczyny! - Pinkie powiedziała stanowczo - Nie jesteście uprzejme. To urodziny Screwball i Dinky i to one mają prawo do pierwszego kęsa. To jest jedna z głównych zasad urodzin!
-Uh, ile kalorii to ma? - zapytała mała klacz jednorożca, o białym umaszczeniu i niebieskiej grzywie, bardzo elegancko ubrana. - Jestem na diecie.
-Oh, proszę... - Prism wywróciła oczami
-Nie bądź taka, Gemstone! - Rarity zaśmiała się i poklepała córkę po głowie - Nie ma nic złego w odrobinie ciasta. Poza tym jesteś za mała na dietę. - Gemstone była w wieku Prism, jej ojcem był Fancy Pants. Screwball nie przepadała za nią, głównie dlatego że dziewczyna strasznie zrzędziła, cieszyła się jednak, że może spotkać się z ciocią Rarity, nie widziała jej od czasu jej ślubu.
-Proszę, dziewczyny - Discord położył przed nie po kawałku. Nieopodal, na wysokim krześle siedział mały chłopiec. Miał szare umaszczenie, różowe krótkie włosy i czerwone świdry zamiast oczu. Klasnął, a kawałek tortu wylądował przed nim.
-Zany! - krzyknęła Fluttershy zabierając mu deser - Nie możesz jeść ciasta! Poza tym on nalezy do twojej siostry!
-Oh, pozwól mu, kochanie - Discord zachichotał - Ma zaledwie pięć miesięcy, a już je czekoladę.
-To nie usprawiedliwia go z tego, że ukradł ciasto Screwball.
-Nic się nie stało, mamo - zapewniła ją. Kiedy Zany przybył, była zaniepokojona. Oznaczało to tyle, że nie jest już wyjątkowa. Jednak po spędzeniu z nim trochę czasu nie mogła się bez niego obejść. Zany był równie szalony jak ona, różnił ich wiek oraz jego mniejsza kontrola nad zdolnościami. Wszyscy byli zaskoczeni, że wyglądał jak oboje rodziców, podczas kiedy ona nie przypominała żadnego, ale cóż, w tej rodzinie nic nie było logiczne. Na urodzinach dziewczyn byli prawie wszyscy.
-Chciałabym, aby Twilight tutaj była - mruknęła Pinkie - Brakuje mi jej.
-Wiesz, że jest zajęta przygotowaniami do Wielkiej Gali Grand Galopu w przyszłym tygodniu - przypomniała jej Rarity
-Tato - Thunder jęknął - musimy tam iść?
-A co jest nie tak z Galą? - zapytał się Soarin - Myślałem, że ją uwielbiacie.
-Ale ona jest taka.. - Lighting zadrżała - .. dziewczęca.
-Nie jest tak nudna jak dawniej - zapewniała Rainbow - Ciocia Scootaloo będzie tam z resztą Znaczkowej Ligi. - Prism westchnęła z radości, uwielbiała Scootaloo jakby była jej prawdziwą siostrą.
-Ma zamiar zrobić kilka sztuczek na swoim skuterze?
-Zobaczymy. - Rainbow się zaśmiała.
-Anie mogę się doczekać, aż zobaczę Apple Bloom - westchnęła Apple Jack - Nie widziałam ich od świąt.
-Pewnie były zajęte - powiedziała Rarity - Chodzi mi o to, że pomagają w organizacji największej imprezy w Canterlot. Nie wspominając już o tym, że moja siostra wróciła z trasy koncertowej po Sadzie Saudyjskim. - Zaraz po zakończeniu szkoły, Znaczkowa Liga utworzyła zespół. Mimo, że od dawna miały już swoje znaczki, to jednak ich pomysł wypalił. Sweete Belle była wokalistką, Scootaloo główną tancerką, a Apple Bloom robiła kostiumy i scenografię. Wkrótce stały się sławne.
-Będzie tam księżniczka Flutterby Lily - zaznaczyła Fluttershy - a ją lubicie, prawda?
-Tak. - wymamrotała Screwball - Ale mam być w sukience?
-Nie bądź niegrzeczna, skarbie. Rarity uszyła ją dla ciebie.
-To mi przypomniało - zawołał Element Hojności - Nie otworzyłyście jeszcze prezentów!

To była ich tradycja, że po urodzinach organizowały pidżama party. Zwłaszcza uwielbiały to robić w domu Screwball, bo miała tutaj wiele fajnych pokoi.
-Czas do łóżek! - zawołała Fluttershy.
-Mamo, mamy już piętnaście lat! - nalegała Screwball - Nie możemy jeszcze się pobawić?
-Niestety. - powiedziała zaprowadzają je do pokoju Screwball - Rarity chce nas widzieć jutro rano w swoim sklepie na przymiarkę sukienek.
-Dobrze - jej córka westchnęła - pójdziemy do łóżek. - Co nie oznaczało, że pójdą spać.
-Zgadnij co słyszałam o Gold Digger - szepnęła Lighting kiedy Fluttershy zamknęła za sobą drzwi.
-Co? - Apple Blossom, usiadła na śpiworze
-Jego ojciec powiedział mu, że ma znaleźć pracę. Wiecie gdzie się dostał? - zachichotała - na farmę kamieni! - dziewczyny wybuchły śmiechem, ale szybko ucichły kiedy się zorientowały, że Fluttershy jest pod drzwiami.
-Dziewczyny, czy wy rozmawiacie?
-Nie, mamo! Robimy co możemy aby usnąć! - chwilę milczały, a kiedy Screwball stwierdziła, że matki nie ma szepnęła - Teren czysty.
-Jak to Gold Digger na farmie kamieni? - zapytała Dinky - Przecież jego ojciec jest najbogatszy w mieście.
-Wydaje mi się, że nie lubi osobowości syna. - Lighting uśmiechnęła się - Nie mam mu tego za złe.
-Nie ma sprawiedliwości na świecie. - zachichotała Screwball - Czuję się za to odpowiedzialna.
-A ja nie mogę się doczekać Gali - westchnęła Apple Blossom - Założę się, że będzie świetnie. - To była jej pierwsza Gala. Dzieci nie były tam częstymi gośćmi, ale dlatego że ich matki były Elementami Harmonii, a rodzice Lighting i Thundera należeli do Wonderbolts byli już kilka razy. Screwball natomiast nie chciała tam iść bez Dinky, ale w tym roku ponieważ Apple Bloom występowała wszyscy zostali zaproszeni, a to oznaczało, że będzie tłoczno.
-Będzie nudno. - Screwball mruknęła stanowczo - No cóż, póki ja i tata nie zabawimy się!
-Nie zapomnij o Wonderbolts - zawołała Lighting - Nie można się nudzić, kiedy moi rodzice robią sztuczki!
-No i to jedzenie! - Dinky się rozmarzyła - No i jeszcze Znaczkowa Liga. To będzie najlepsza Gala Grand Galopu!
-Mam nadzieję. - Apple Blossom westchnęła - Chcę, aby ta noc była najlepsza w historii!
-Jak to? - zachichotała Lighting - Masz zamiar tańczyć z moim bratem?
Żółty kucyk się zarumienił.
-Co?!
-Proszę, Blossom - Screwball wywróciła oczami - Wszyscy wiemy, że ty i Thunder macie coś do siebie.
-Ja... ja nie wiem, co masz...
-Nawet nie próbuj mnie okłamywać.
-Należy was zeswatać - zasugerowała Dinky - Wyglądacie zawsze tak uroczo razem!
-Ja... ja nie sądzę, że byłabym...
-Myślę, że byłabyś - Lighting uśmiechnęła się.
-Naprawdę?
-Jestem jego siostrą i wiem o nim wszystko.
-Oh, ale nie sądzę, że ..
-Pomożemy ci - zapewniła Screwball - Od czego są przyjaciele?
Wszystkie zachichotały.
-Jak nie pójdziecie teraz spać, nie będziecie miały już żadnych przyjaciół! - dziewczyny się przestraszyły, podczas kiedy Screwball wywróciła oczami.
-Tato, to nie jest śmieszne!
-Nie zmuszaj mnie, do postraszenia was balonami!
Szybko schowała się pod kołdrą.
-Dobranoc!
-Co takiego strasznego jest w balonach? - zapytała Lighting. Zaraz potem pojawiło się kilka balonów w pomieszczeniu, które zaczęły się śmiać. Dziewczyny pisnęły i schowały się w śpiworach.
-Dobra! Idziemy spać! - Balony zniknęły w mgnieniu oka.
-Słodkich snów, dziewczyny.

-Psssst. - szepnęła Dinky trącając przyjaciółkę - śpisz?
Screwball jęknęła i usiadła na łóżku.
-Już nie.
-Chcę ci coś powiedzieć i obiecaj, że zachowasz tajemnicę.
-Czy chodzi o to, czego naprawdę chciałaś dzisiaj?
-Skąd wiesz?
-Dinky, ja wiem kiedy ktoś kłamie.
-Zgadza się, ale obiecaj.
Dziewczyna ze znużeniem wykonała obietnicę Pinkie. Dinky popatrzyła na koleżanki śpiące na podłodze i pochyliła się do Screwball.
-Chciałabym, aby Cinnamon tańczył ze mną na Gali.
-Zastanawiałam się, kiedy mi to powiesz.
-To znaczy, że wiedziałaś?
-Jestem Twoją najlepszą przyjaciółką, widziałam jak na niego patrzysz.
-Założę się - zarumieniła się - że on tak na mnie nie patrzy.
-To znaczy?
-Cóż... on... jest... normalny.
-Ech, jego ojciec jest smokiem. Czy sądzisz, że przejmuje się tym co jest normalne? Dam ci tę samą radę która otrzymała Blossom: idź do niego, co ci szkodzi?
-Może masz rację - westchnęła - ale nie wiem czy będzie się trzymać z nami.
-Może to nawet lepiej?
-A teraz, skoro wiesz już o moim sekrecie, może powiesz o swoim?
-Moim? - uśmiech Screwball zniknął
-Nie wiem. - popatrzyła na otwarte okno pokoju - Może powiesz mi, dlaczego zostawiłas czekoladę na parapecie?
Spanikowała, szybko machnęła ręką, a czekolada zniknęła.
-Jaka czekolada?
-Masz mnie za głupka? - wywróciła oczami
-Nie jesteś głupia... - westchnęła - Dobrze, ale teraz ty obiecaj.
Kiedy Dinky złożyła swoją obietnicę Pinkie, Screwball szepnęła tak cicho jak tylko umiała.
-Pamiętasz, jak kilka lat temu myślałaś, że się zakochałam? Cóż, miałaś rację.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? Jestem twoją najlepszą przyjaciółką!
-Ty też mi nie powiedziałaś o swojej sympatii.
-Racja. Kto to jest?
-Tego nie mogę powiedzieć, to nic osobistego. Po prostu jak mój tata się dowie, będe miała spore kłopoty, więc im mniej kucyków wie tym lepiej. W każdym razie lubi czekoladę, więc czasem zostawiam mu trochę. On ją zabiera kiedy śpię i zostawia po sobie prezent.
-On cię odwiedza? Prawie jak prześladowca!
-To jedyny sposób, aby mnie zobaczył. Jego matka jest... bardzo zaborcza. Po prostu kiedy się obudze i czekolady nie ma, wiem, że był.
-Czy.. - popatrzyła na nią zdumiona - całowaliście się?
-Nie, nie było niczego takiego - popatrzyła na nią - ale wiesz... chciałabym...
-Więc myślę, że musimy iść spać.
-Dlaczego?
-Cóż, dzisiaj twoje urodziny, na pewno przyjdzie. Nie sądzę, aby chciał abyśmy go zobaczyły.
Screwball uśmiechnęła się.
-Dziękuję, Dinky.
Przyjaciółki położyły się i usnęły. Screwball zastanawiała się, co Mothball robi. Nie widziała go od jej dwunastych urodzin, wiedziała, też że coraz zadziej się pojawia, ale nigdy nie zapomniał o jej urodzinach. Cokolwiek robiła mu matka, trzymała go bardzo krótko.

Królowa Chrystalis chodziła dookoła syna, kiedy ten siedział wyprostowany na tronie.
-Czego nauczyłeś się o miłości?
-To słabość naszych ofiar, a nasza siła - powiedział obojętnie
-Kim są Equestrianie?
-Wrogami.
-A jaki jest twój obowiązek?
-Muszę znaleźć jedzenie dla ula, zabrać wrogom moc i zająć należyte mi miejsce jako władca podmieńców.
-A co zrobisz z każdym, kto spróbuje Cię powstrzymać?
-Zabiję.
Królowa zaśmiała się ponuro.
-Jesteś gotowy.
-Mamo, czy mogę iść teraz na polowanie? Jestem bardzo głodny.
-Bardzo dobrze. Idź mój synu. Jestem bardzo z ciebie dumna.
Kiedy znalazł się poza granicami ula, westchnął z ulgą. Myślał, że nigdy się stamtąd nie wydostanie! Co prawda, nie był tak bardzo głodny, ale musiał poszukać wymówki aby uciec, przynajmniej na chwile, w końcu były urodziny Screwball. Nie widział jej od pół roku, był więc zdesperowany bardziej niż kiedykolwiek! Leciał właśnie nad lasem Everfree, gdy przyszła mu do głowy myśl. Co jeżeli przypadkiem się nią nakarmi, zwłaszcza że jego żołądek był pusty? Najlepiej będzie, jak coś zje, więc skierował się do Ponyville. Było już późno i zaledwie kilka kucyków chodziło po ulicach. Zanurkował w środek alei, dostrzegł szarego pegaza. Skupił się i poszukał w jej umyśle obrazu pierwszego ogiera jakiego zobaczy. Czasem wiedział, jak się nazywają, ale wszystko co mógł się dowiedzieć o tym jednym to to, że był lekarzem. Kiedy się zamienił, pegaz odwróciła się w jego kierunku, a on znieruchomiał. Zobaczył, że klacz ma zeza.
-Doktor? - szepnęła
-Tak, panno - starał się brzmieć poważnie - Hoves? - Stęknął, kiedy klacz rzuciła się na niego w mocnym uścisku tak, że upadli na ziemię. Myślał, że go udusi, ale czuł, że jego żołądek szybko się napełnił, więc nie narzekał. To znaczy, póki klacz nie wstała i nie uderzyła go w twarz.
-Masz tupet! - zawołała - Szesnaście lat nie dajesz o sobie znać!
-Ja... - uniósł brew - ...przepraszam?
-Przepraszam nie nadrobi szesnastu lat jakie przegapiłeś! Czy wiesz jak cięzko mi było ukrywac to, że jesteś ojcem Dinky?!
-Jestem ojcem... Dinky?
Klacz popatrzyła na niego wrogo.
-Ona jest... Twoją córką.
Mothball zamrugał.
-Jesteś.. matką Dinky?
-Oczywiście, że jestem jej matką! Jak wiele masz klaczy?! - wpadł w panikę. Przysięgał, że nie będzie się karmił przyjaciółmi Screwball. Czy to samo tyczyło się ich matek? Jego żołądek był prawie pełny, więc nadszedł czas rozstania.
-Kochanie - zamruczał wstając - nie mogę zostać na długo.
-Oh - zmarszczyła nos - znowu musisz iść walczyć, czy coś?
-Co? - zdziwił się, ale szybko przypomniał sobie nauki matki - Tak. Ale nie martw się. - podszedł do niej i położył kopyto na twarz kucyka - Wrócę niebawem.
Derpy zmrużyła oczy i znowu go uderzyła.
-To samo mówiłeś szesnaście lat temu! Nawet cię nie było na narodzinach naszego dziecka! - Nie wytrzymał, zahipnotyzował ją, a jej oczy zrobiły się małe i zielone
-Przepraszam, kochanie - wyszeptał - ale ja naprawdę muszę iść. Wróć do domu, odpocznij i zapomnij o tym co się stało. Rozumiesz?
Skinęła głową i powoli zaczęła się kierować do mieszkania. Mothball westchnął i usunał swoje przebranie. Nie chciał się bawić jej emocjami, ale to był jedyny sposób na przetrwanie. Ten biedny kucyk myslał, że rozmawiał z ojcem jej dziecka, którego nie widziała od lat! Była na skraju wytrzymałości przez niego. Jeżeli Screwball by wiedziała, co się stało... Screwball! Prawie zapomniał. Chciał już odlecieć, ale wtedy wazon róż przykuł jego uwagę, był pewien, że właściciel przegapi jedną z nich. Lot do zamku Discorda był szybki. Wiedział też, gdzie jest jej okno. Jak zawsze zostawiła mu czekoladę. Wpatrywał się w twarz młodej klaczy, spała tak spokojnie. Wydawała mu się jeszcze ładniejsza, od ostatniego ich spotkania. Tęsknił za nią, chciał aby otworzyła oczy, tylko po to aby mógł im się przyglądać. Zesztywniał, usłyszał ciche chrapanie, które nie pochodziło od niej. Przyjrzał się i zwrócił uwagę, że nie jest sama w pokoju. Całkowicie dał się oczarować. Nie chciał zostać przyłapany. Pozostali mogą przecież się obudzić! Westchnął ze smutkiem biorąc czekoladę, a na jej miejsce położył różę.
-Wszystkiego najlepszego, Screwball - szepnął, a potem w mgnieniu oka udał się do swojego ula.
Share:

POPULARNE ILUZJE