16 sierpnia 2017

Opowiadanie: Ucieczka [by Millky]

Biegnę. Przedzieram się przez zarośla, opanowana strachem. Ledwo omijam pnie drzew, częściej na nie wpadam. Moje ręce są już przez to całe obdarte. Potykam się o ściółkę. Brakuje mi tchu. Łapię powietrze, powstrzymując rosnące mdłości. Widok się zamazuje, ale uparcie kontynuuję ucieczkę. Tak bardzo mi ciężko. Ponury wygląd lasu jeszcze potęguje moje rosnące przerażenie. Ledwo słyszę dźwięki otoczenia. Krakanie i trzepot skrzydeł. Łamiące się gałązki. Warczenie i wściekłe ryki tego, co mnie goni. Moja twarz robi się mokra, a nos się zatyka. Zaczęłam płakać, a łzy nie ułatwiają mi unikania przeszkód. Przez późną porę kolory zlewają się. Nie wiem, gdzie stawiam stopy. Nie mogę myśleć, resztkami możliwości skupiam się na nadziei, że nic mnie nie zatrzyma. Następny krok jest pechowy, a nadzieja wyparowuje. Zaplątuję się w leżące łodygi i upadam. Chcę wymiotować. Wykorzystując krążącą w żyłach adrenalinę i siłę woli, przełykam cofające się jedzenie i odwracam na plecy. Szybko pochylam się nad nogą i nieporadnie rozplątuję rośliny. Serce bije mi za szybko. Kręci mi się w głowie, bo przez upadek zapomniałam oddychać. Moje wdechy i wydechy są urywane. Podnoszę wzrok, żeby sprawdzić odległość dzielącą mnie i to coś. Dłonie jeszcze bardziej mi drżą. Szybciej! Rozplątujcie się, cholerstwa jedne! Jest już niedaleko. Jeszcze chwila, a mnie dopadnie. Wręcz czuję jego zadowolone mruczenie, aż żółć podchodzi mi do gardła. Wreszcie! Urwałam resztki łodyg, kalecząc przy tym skórę. Jednak nie zwracam na to uwagi, bo on już jest przy mnie. Stoi, chce się nade mną pochylić. Jego ostre pazury wywołują we mnie panikę. Rozglądam się na wszystkie strony. Muszę znaleźć coś, co pomoże mi uciec. Chwilowa jasność myślenia tylko pogłębia moją rozpacz. Po policzkach znowu spływają mi łzy. Jest! Widzę gałąź, leży obok mojej ręki. Łapię ją i zamachuję się, celując w głowę. Udało się! Nie spodziewało się tego, trafiłam. Rzucam ją na bok i biegnę dalej. Czuję satysfakcję, która przyćmiewa ból głowy i pieczenia na podrażnionej skórze. Jednak nie mogę tak myśleć. Ich było kilka, nie jestem jeszcze bezpieczna. Ta świadomość uderza we mnie, wraca strach i mdłości. Znowu obijam się o drzewa, wysiłek jest ponad moje siły. Jeszcze chwilę muszę wytrzymać, niedługo koniec. Wreszcie widzę światła. Euforia zalewa moje ciało, łzy szczęścia napełniają moje oczy. Kręcę głową, pozbywając się ich i lawiruję między przeszkodami, wykorzystując nową falę wzbierającej we mnie siły. Zaraz będę na miejscu. Wyskakuję spomiędzy ostatnich krzaków. Jeszcze kilka kroków. Dobiegam do drzwi, otwieram je. Szybko zatrzaskuję się w środku. Zakluczam i blokuję wszystkim, co mam pod ręką. Opieram się o ścianę i oddycham z ulgą. Ból głowy się nasila, tak samo chęć wymiotów. Już tego nie powstrzymuję. Zginam się wpół i zwracam zawartość żołądka. Teraz muszę zadzwonić po pomoc. Wydostać się z tego przeklętego miejsca i odjechać jak najdalej tylko mogę. Klęczę z przymkniętymi oczami, normując oddech. Ubrudziłam włosy i ręce. Nadal czuję gorzkawy posmak i pieczenie w nosie. To nieważne. Telefon. Gdzie on jest? Próbuję dźwignąć się z podłogi. Nie mam siły, upadam. Adrenalina już zeszła, dopada mnie zmęczenie. Chcę tylko zasnąć, nawet jeśli leżę obok wymiocin. Powoli tracę przytomność, opanowana poczuciem bezpieczeństwa. I aż podskakuję od uderzenia w drzwi. Bicie serca ponownie przyspiesza, podczas gdy szeroko otwartymi oczami patrzę na wejście. Nie, nie, nie, nie! To nie tak miało być! Z niedowierzaniem słucham dźwięku otwieranego zamka. Ruchy, podnieś się wreszcie! Zrywam się i pędzę w stronę schodów. Wdrapuję się po nich i wbiegam do mojego pokoju. Zamykam się, choć wiem, że to nic nie pomoże. Oczy znów zachodzą mi łzami, drżę z przerażenia. Dopadną mnie. Robi mi się zimno, a z karku spływa mi pot. Teraz tylko czekam w bezruchu, próbując skupić się na pieczeniu skóry. Ile czasu minęło? Nie spieszył się. Dźwięk powolnych kroków jednego z nich przyprawia mnie o zawroty głowy. Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Zaczynam szlochać, obejmując się ramionami. Jedno uderzenie. Drugie. Oczami wyobraźni widzę poddające się zawiasy. Po piątym wyłamują się, a drzwi uderzają o ścianę. Nie chcę go widzieć, zaciskam mocno oczy. Dygoczę coraz bardziej, opętana strachem. Zbliża się, powoli, jego warczenie i mdły zapach zapierają mi dech. To koniec.
~~~~~~~~~~~~~~
Dźwięk dzwonka.
Podniesienie słuchawki.
- Halo?... Tak, dzwoniłem. Będzie trzeba wymienić drzwi... Gdyby pilnował terminów, nic by mu się nie stało... Tak, dostała leki, chwilowo nie stanowi zagrożenia... Oby ten dawał jej tabletki o odpowiednich porach, mam dość tych jej ucieczek.
Przerwanie połączenia.
Share:

6 komentarzy:

POPULARNE ILUZJE