Z nieba lał się mroźny deszcz. Strugami skapywał na bladą czaszkę kościotrupa. Sans siedział oparty o Twój nagrobek. W ręce miał do połowy wypitą butelkę wódki. Nie dbał o mróz, czy o pogodę. Właśnie zrozumiał, że popełnił największy błąd w swoim życiu...
-dzisiaj w telewizji... - zaczął zachrypniętym, zdartym głosem - ... ogłosili, że te pary... znaczy się mieszane pary... potworzo ludzkie... jakie będą miały ze sobą więź dusz... to... - głos mu się łamał. Podniósł wzrok na Twoje imię i nazwisko wyryte w marmurowej płycie - gdybym wtedy nie ociągał się, to byś tutaj nie leżała... potwory żyją długo... bardzo długo... znacznie dłużej niż wy, ludzie... heh, wystarczy głupia więź dusz, aby ... - westchnął ciężko i odwrócił wzrok na butelkę, pociągnął łyk, smak był paskudny, ale ...ale im więcej pił tym mniej bolało, znaczy się, tak sobie wmawiał - wtedy długość naszych żyć by się zsumowała i podzieliła na nas dwoje... innymi słowy, ja żyłbym krócej, ale żylibyśmy dłużej razem, wiesz? nie, heh, bo skąd masz to wiedzieć, nie ma cię... umarłaś dziesięć lat temu... - kolejny łyk, kolejne skrzywienie, po czaszce spływają krople deszczu, czy to już łzy? - nie rozumiałem, dlaczego tak szybko wyznałaś mi swoje uczucia, nie rozumiałem dlaczego... jakim sposobem tak szybko możesz być pewna, co do mnie czujesz.... odrzuciłem cię wtedy, zaproponowałem przyjaźń którą przyjęłaś... i byliśmy przyjaciółmi... - cichy śmiech, lecz pusty - byłaś najwspanialszym przyjacielem jakiego miałem i ... i mam nadzieję, że to samo mogłabyś powiedzieć o mnie, starałem się, naprawdę starałem się, a wierz mi, to już coś znaczy... kiedy po latach powiedziałaś mi, że pojawił się ktoś kto wyznał tobie uczucia.... byłem... byłem... - wahał się - nie wiem jaki byłem, bo jednocześnie cieszyłem się, że znalazł się ktoś kto cię kocha, ale z drugiej strony bałem się, że mi cię zabierze... ale nie zabrał, choć nawet w dniu swojego ślubu.... chciałaś
uciec... i wierz mi, gdybym nie był takich tchórzem.... zabrałbym cię, daleko, najdalej, boże, jak tego żałowałem, kiedy odwróciłaś się do mnie, chciałaś płakać, ale się bałaś, bo makijaż kosztował fortunę i nie chciałaś go zniszczyć.... gość był dobry, kochał cię, był dobry, naprawdę, i ja to wiedziałem i ty to wiedziałaś... - kolejny łyk - „to tylko głupie zauroczenie sprzed lat” mówiłem choć mentalnie kopałem się w dupę... znaczy kopałbym się, gdybym ją miał. ale teraz... teraz kiedy cię nie ma... nie ma cię od dawna i .. i.. i te dziesięć lat... nie ma dnia abym o tobie nie myślał, wiesz? nie ma chwili, abym nie... - pauza, jakby bał się wypowiedzieć te słowa na głos - ... to zabawne, ale po twojej śmierci, pierwszy raz w życiu zapragnąłem resetu... przeszedłbym przez piekło znowu, tylko po to aby mieć drugą szansę... aby zmienić to co ... spierdoliłem... bo dopiero kiedy dowiedziałem się, że ... że mogłabyś być tutaj, przy mnie, obojętnie, czy z mężem, czy bez niego, ale byłabyś.. i żyłabyś jeszcze długo.. ze mną.. gdybym wtedy wiedział co czuję... heh frisk jest już stary, wiesz? i wiesz co mi powiedział? ludzie tak szybko zakochują się i kochają dlatego, że macie mało czasu, potwory mają go więcej, dlatego my długo się zastanawiamy nim z kimś się zwiążemy, a wy... nie macie na to czasu... - wziął wdech i usiadł na płycie, przesunął kościstą ręką po literach - kocham cię, wiem, że o dziesięć lat za późno, ale.. kocham cię... i gdziekolwiek jesteś.. jeśli jesteś.... proszę, wybacz mi, że ... musiałaś tak długo na to czekać...
-IIIIIIIIIII CIĘCIE! - krzyknął kucyk siedzący na krzesełku reżysera. - Świetnie Sans! G! Wyłącz zraszacze! W Afryce dzieciaki nie mają co pić! - Pyk, klik, szur, stuk. Na plan filmowy weszła Isza ocierając wodę z czaszki Sansa, który wstał od atrapy grobu i zszedł z planu. Wszystko okazało się fikcją. Podszedł do kucyka przeglądającego scenariusz
-i jak było?
-Nie uważasz, że grałeś trochę zbyt sztucznie? Serio tak by się zachowywał zrozpaczony gość?
-zrozpaczony gość w takiej sytuacji raczej by się po prostu spopielił, a nie gadał do marmurowej płyty - wywrócił oczami opierając się o krzesełko reżyserskie
-To może lepiej tę scenę usunąć?
-czyli mokłem na darmo?
-Woda się zmarnowała i dzieci w Afryce nie będą miały co pić na darmo? - odezwał się G z wysokości.
-Nie no, ale mam wrażenie, że jest w tej scenie coś nie tak... Myślisz, że naprawdę się im to spodoba? Wszystko w niej jest takie.... naciągane...
-nieeeee – machnął nonszalancko ręką – wydaje ci się. - Kucyk nie była jednak tego taka pewna, zerknęła jeszcze raz na scenariusz, przeczytała kilka linijek kolejnej sceny i znowu się skrzywiła
-Zgodnie z fabułą tego opowiadania, po twoim dramatycznym monologu jest reset i masz drugą szansę...
-a no, ale tym razem mi się nie udaje, bo czytelniczka nie odpowiada na moje zaloty, ja zachowuję się inaczej do niej, to ona do mnie, no i nie ma tego samego zakończenia - wzrusza ramionami - a potem ma mnie znienawidzić, co przeżyję ciężko i poczekaj, popłaczę się?
-No właśnie o to chodzi! Takie to ... dziwne.
-czytelnicy lubią jak cierpimy
-Bo to pierdoleni sadyści - kucyk podnosi głowę na potwora. Wzdycha i odstawia na bok skrypt. Mamy dwudziesty czwarty grudnia. Z nieba leci biały puch, drzewa szklą się od płatków, pod kopytami i stopami chrzęści śnieg. Idąc ośnieżoną ulicą, rodem z disneyowskich produkcji, Yumi zatrzymuje się przy piekarni Muffet.
Ostatnio w jej domu zrobiło się całkiem... tłoczno. Znaczy się, odkąd zamieszkali wraz z nią i Samael KościoBracia, cała rodzina Dreemurrów no i Alphys, Undyne i Mettaton.
Zasadniczo nie było w tym nic złego. Na swój sposób nawet... miło. Zdecydowanie inaczej i ciekawiej. W każdym razie, nie zmienia to faktu, że wiele rzeczy uległo zmianie. Yumi nie gotowała, nie narzekała z tego powodu, ale musiała sprawdzać, czy Toriel starym nawykiem nie dodaje... ślimaków, do potraw. Asgore zajął się kwiatkami, Asriel i Frisk, cóż, udawali małe dzieci. Albo raczej, przeżywali swoje utracone dzieciństwo, co nikomu nie przeszkadzało. Alphys okazała się większym otaku niż początkowo, Undyne była bardzo pomocna jak coś się zepsuło - psuła to bardziej, aby był pretekst do kupienia czegoś nowego. Mettaton, cóż, był sobą. Ale pomocny bardzo. Wcześniej próbował swoich sił jako gwiazda youtuba, obecnie zgrywa idealnego sąsiada. Co będzie później? Tego nie wie nikt. Sąsiedzi jednak dziwnie reagują nam metalową puszkę, która nalega, aby wyrzucić im śmieci. Co się tyczy Sansa i Papyrusa... no cóż. Można powiedzieć, że to co wydarzyło się później, było przez nich.
Ale do rzeczy.
-DZISIAJ W PRACY KOLEDZY MÓWILI, ŻE ŚWIĘTA NIE MAJĄ MAGII - zaczął Papyrus przy obiedzie. Yumi przeniosła na niego wzrok, ale milczała. Głos zabrała Samael.
-Bo nie mają.
-JAK TO NIE MAJĄ? ZNACZY JA, WSPANIAŁY PAPYRUS WIEM, ŻE ŚWIĘTA SAME W SOBIE MAGII MIEĆ NIE MOGĄ, ALE TO PRZENOŚNIA, PRAWDA?
-Tak, to jest przenośnia. - Yu przytaknęła - Tak najczęściej mówią ci, w sensie, że święta nie mają magii, bo je nie widzą, albo nie chcą widzieć.
-A CO ZROBIĆ, ABY JĄ ZOBACZYLI?
-Nie wiem - wzruszyła ramionami
-CO LUDZIE ROBIĄ W ŚWIĘTA?
-To zależy od tradycji - uśmiecha się niepewnie.
-A WASZA TRADYCJA?
-Jasełka! - wykrzyknęła Samael
-Jasełka? - powtórzyli wszyscy zebrani przy stole
-Przebiera się, potem chodzi od domu do domu śpiewając kolędy i odgrywając sceny i puka się do domów ludzi, jak zaproszą do środka to się robi psoty i figle. Dostaje się cukierki! A jak w domu nie chcą wam nic dać to możecie zrobić im na złość!
-OOooo! - Chara podniosła głowę znad półmiska. - Zróbmy Jasełka!
-A-ale... - Yu próbowała zapanować nad atmosferą podniecenia i entuzjazmu jaka wypełniła potworze serca, ale było za późno...
No i teraz drogi czytelniku, wyobraź sobie bandę potworów i kucyka przebranych za postacie z Jasełek. Maryją była Toriel. Józefem Asgore. Trzej Królowie to Papyrus, Undyne i Mettaton, Pasterzem był Sans. Królem Herodem była Chara oraz Samael, rzezi niewiniątek będzie dużo. Żadna z nich nie chciała ustąpić roli. Alphys za Archanioła Gabriela. Asriel i Frisk przebrali się za owieczki. Yumi szła z boku, niepewnie, robiąc za narratora.
No i taka banda chodziła od domu do domu, próbując przywrócić magię świąt i rozbudzić radość z nich jaka powinna w tym dniu gościć w sercach wszystkich. Bo nie jest ważne, czy pada śnieg, czy jest plucha, czy błoto. Nie jest ważne, czy choinka jest duża, czy mała, czy ma bombki, czy nie. Nie jest ważne, czy na stole gości dwanaście potraw. Niebo może być przysłonięte chmurami, zaś gwiazda pierwsza będzie niewidoczna. To wszystko nie tworzy magię świąt. Magia jest w nas, w każdym z nas.
Tandetne badziewia za złotówkę made in China, odgrzewany barszcz z torebki. To wszystko może nieść ze sobą magię. Bo nie jest ważne gdzie i jak, ważne z kim. I choć było zimno, choć Yu nałykała się wstydu dreptając za swoimi przyjaciółmi i tłumacząc nagłe zmiany charakterów postaci jasełkowych, była szczęśliwa. Nie była pewna, czy udało się tą radością podzielić z innymi, ale... Oni byli szczęśliwi.
I to się liczy.
Wesołych świąt!
-dzisiaj w telewizji... - zaczął zachrypniętym, zdartym głosem - ... ogłosili, że te pary... znaczy się mieszane pary... potworzo ludzkie... jakie będą miały ze sobą więź dusz... to... - głos mu się łamał. Podniósł wzrok na Twoje imię i nazwisko wyryte w marmurowej płycie - gdybym wtedy nie ociągał się, to byś tutaj nie leżała... potwory żyją długo... bardzo długo... znacznie dłużej niż wy, ludzie... heh, wystarczy głupia więź dusz, aby ... - westchnął ciężko i odwrócił wzrok na butelkę, pociągnął łyk, smak był paskudny, ale ...ale im więcej pił tym mniej bolało, znaczy się, tak sobie wmawiał - wtedy długość naszych żyć by się zsumowała i podzieliła na nas dwoje... innymi słowy, ja żyłbym krócej, ale żylibyśmy dłużej razem, wiesz? nie, heh, bo skąd masz to wiedzieć, nie ma cię... umarłaś dziesięć lat temu... - kolejny łyk, kolejne skrzywienie, po czaszce spływają krople deszczu, czy to już łzy? - nie rozumiałem, dlaczego tak szybko wyznałaś mi swoje uczucia, nie rozumiałem dlaczego... jakim sposobem tak szybko możesz być pewna, co do mnie czujesz.... odrzuciłem cię wtedy, zaproponowałem przyjaźń którą przyjęłaś... i byliśmy przyjaciółmi... - cichy śmiech, lecz pusty - byłaś najwspanialszym przyjacielem jakiego miałem i ... i mam nadzieję, że to samo mogłabyś powiedzieć o mnie, starałem się, naprawdę starałem się, a wierz mi, to już coś znaczy... kiedy po latach powiedziałaś mi, że pojawił się ktoś kto wyznał tobie uczucia.... byłem... byłem... - wahał się - nie wiem jaki byłem, bo jednocześnie cieszyłem się, że znalazł się ktoś kto cię kocha, ale z drugiej strony bałem się, że mi cię zabierze... ale nie zabrał, choć nawet w dniu swojego ślubu.... chciałaś
uciec... i wierz mi, gdybym nie był takich tchórzem.... zabrałbym cię, daleko, najdalej, boże, jak tego żałowałem, kiedy odwróciłaś się do mnie, chciałaś płakać, ale się bałaś, bo makijaż kosztował fortunę i nie chciałaś go zniszczyć.... gość był dobry, kochał cię, był dobry, naprawdę, i ja to wiedziałem i ty to wiedziałaś... - kolejny łyk - „to tylko głupie zauroczenie sprzed lat” mówiłem choć mentalnie kopałem się w dupę... znaczy kopałbym się, gdybym ją miał. ale teraz... teraz kiedy cię nie ma... nie ma cię od dawna i .. i.. i te dziesięć lat... nie ma dnia abym o tobie nie myślał, wiesz? nie ma chwili, abym nie... - pauza, jakby bał się wypowiedzieć te słowa na głos - ... to zabawne, ale po twojej śmierci, pierwszy raz w życiu zapragnąłem resetu... przeszedłbym przez piekło znowu, tylko po to aby mieć drugą szansę... aby zmienić to co ... spierdoliłem... bo dopiero kiedy dowiedziałem się, że ... że mogłabyś być tutaj, przy mnie, obojętnie, czy z mężem, czy bez niego, ale byłabyś.. i żyłabyś jeszcze długo.. ze mną.. gdybym wtedy wiedział co czuję... heh frisk jest już stary, wiesz? i wiesz co mi powiedział? ludzie tak szybko zakochują się i kochają dlatego, że macie mało czasu, potwory mają go więcej, dlatego my długo się zastanawiamy nim z kimś się zwiążemy, a wy... nie macie na to czasu... - wziął wdech i usiadł na płycie, przesunął kościstą ręką po literach - kocham cię, wiem, że o dziesięć lat za późno, ale.. kocham cię... i gdziekolwiek jesteś.. jeśli jesteś.... proszę, wybacz mi, że ... musiałaś tak długo na to czekać...
-IIIIIIIIIII CIĘCIE! - krzyknął kucyk siedzący na krzesełku reżysera. - Świetnie Sans! G! Wyłącz zraszacze! W Afryce dzieciaki nie mają co pić! - Pyk, klik, szur, stuk. Na plan filmowy weszła Isza ocierając wodę z czaszki Sansa, który wstał od atrapy grobu i zszedł z planu. Wszystko okazało się fikcją. Podszedł do kucyka przeglądającego scenariusz
-i jak było?
-Nie uważasz, że grałeś trochę zbyt sztucznie? Serio tak by się zachowywał zrozpaczony gość?
-zrozpaczony gość w takiej sytuacji raczej by się po prostu spopielił, a nie gadał do marmurowej płyty - wywrócił oczami opierając się o krzesełko reżyserskie
-To może lepiej tę scenę usunąć?
-czyli mokłem na darmo?
-Woda się zmarnowała i dzieci w Afryce nie będą miały co pić na darmo? - odezwał się G z wysokości.
-Nie no, ale mam wrażenie, że jest w tej scenie coś nie tak... Myślisz, że naprawdę się im to spodoba? Wszystko w niej jest takie.... naciągane...
-nieeeee – machnął nonszalancko ręką – wydaje ci się. - Kucyk nie była jednak tego taka pewna, zerknęła jeszcze raz na scenariusz, przeczytała kilka linijek kolejnej sceny i znowu się skrzywiła
-Zgodnie z fabułą tego opowiadania, po twoim dramatycznym monologu jest reset i masz drugą szansę...
-a no, ale tym razem mi się nie udaje, bo czytelniczka nie odpowiada na moje zaloty, ja zachowuję się inaczej do niej, to ona do mnie, no i nie ma tego samego zakończenia - wzrusza ramionami - a potem ma mnie znienawidzić, co przeżyję ciężko i poczekaj, popłaczę się?
-No właśnie o to chodzi! Takie to ... dziwne.
-czytelnicy lubią jak cierpimy
-Bo to pierdoleni sadyści - kucyk podnosi głowę na potwora. Wzdycha i odstawia na bok skrypt. Mamy dwudziesty czwarty grudnia. Z nieba leci biały puch, drzewa szklą się od płatków, pod kopytami i stopami chrzęści śnieg. Idąc ośnieżoną ulicą, rodem z disneyowskich produkcji, Yumi zatrzymuje się przy piekarni Muffet.
Ostatnio w jej domu zrobiło się całkiem... tłoczno. Znaczy się, odkąd zamieszkali wraz z nią i Samael KościoBracia, cała rodzina Dreemurrów no i Alphys, Undyne i Mettaton.
Zasadniczo nie było w tym nic złego. Na swój sposób nawet... miło. Zdecydowanie inaczej i ciekawiej. W każdym razie, nie zmienia to faktu, że wiele rzeczy uległo zmianie. Yumi nie gotowała, nie narzekała z tego powodu, ale musiała sprawdzać, czy Toriel starym nawykiem nie dodaje... ślimaków, do potraw. Asgore zajął się kwiatkami, Asriel i Frisk, cóż, udawali małe dzieci. Albo raczej, przeżywali swoje utracone dzieciństwo, co nikomu nie przeszkadzało. Alphys okazała się większym otaku niż początkowo, Undyne była bardzo pomocna jak coś się zepsuło - psuła to bardziej, aby był pretekst do kupienia czegoś nowego. Mettaton, cóż, był sobą. Ale pomocny bardzo. Wcześniej próbował swoich sił jako gwiazda youtuba, obecnie zgrywa idealnego sąsiada. Co będzie później? Tego nie wie nikt. Sąsiedzi jednak dziwnie reagują nam metalową puszkę, która nalega, aby wyrzucić im śmieci. Co się tyczy Sansa i Papyrusa... no cóż. Można powiedzieć, że to co wydarzyło się później, było przez nich.
Ale do rzeczy.
-DZISIAJ W PRACY KOLEDZY MÓWILI, ŻE ŚWIĘTA NIE MAJĄ MAGII - zaczął Papyrus przy obiedzie. Yumi przeniosła na niego wzrok, ale milczała. Głos zabrała Samael.
-Bo nie mają.
-JAK TO NIE MAJĄ? ZNACZY JA, WSPANIAŁY PAPYRUS WIEM, ŻE ŚWIĘTA SAME W SOBIE MAGII MIEĆ NIE MOGĄ, ALE TO PRZENOŚNIA, PRAWDA?
-Tak, to jest przenośnia. - Yu przytaknęła - Tak najczęściej mówią ci, w sensie, że święta nie mają magii, bo je nie widzą, albo nie chcą widzieć.
-A CO ZROBIĆ, ABY JĄ ZOBACZYLI?
-Nie wiem - wzruszyła ramionami
-CO LUDZIE ROBIĄ W ŚWIĘTA?
-To zależy od tradycji - uśmiecha się niepewnie.
-A WASZA TRADYCJA?
-Jasełka! - wykrzyknęła Samael
-Jasełka? - powtórzyli wszyscy zebrani przy stole
-Przebiera się, potem chodzi od domu do domu śpiewając kolędy i odgrywając sceny i puka się do domów ludzi, jak zaproszą do środka to się robi psoty i figle. Dostaje się cukierki! A jak w domu nie chcą wam nic dać to możecie zrobić im na złość!
-OOooo! - Chara podniosła głowę znad półmiska. - Zróbmy Jasełka!
-A-ale... - Yu próbowała zapanować nad atmosferą podniecenia i entuzjazmu jaka wypełniła potworze serca, ale było za późno...
No i teraz drogi czytelniku, wyobraź sobie bandę potworów i kucyka przebranych za postacie z Jasełek. Maryją była Toriel. Józefem Asgore. Trzej Królowie to Papyrus, Undyne i Mettaton, Pasterzem był Sans. Królem Herodem była Chara oraz Samael, rzezi niewiniątek będzie dużo. Żadna z nich nie chciała ustąpić roli. Alphys za Archanioła Gabriela. Asriel i Frisk przebrali się za owieczki. Yumi szła z boku, niepewnie, robiąc za narratora.
No i taka banda chodziła od domu do domu, próbując przywrócić magię świąt i rozbudzić radość z nich jaka powinna w tym dniu gościć w sercach wszystkich. Bo nie jest ważne, czy pada śnieg, czy jest plucha, czy błoto. Nie jest ważne, czy choinka jest duża, czy mała, czy ma bombki, czy nie. Nie jest ważne, czy na stole gości dwanaście potraw. Niebo może być przysłonięte chmurami, zaś gwiazda pierwsza będzie niewidoczna. To wszystko nie tworzy magię świąt. Magia jest w nas, w każdym z nas.
Tandetne badziewia za złotówkę made in China, odgrzewany barszcz z torebki. To wszystko może nieść ze sobą magię. Bo nie jest ważne gdzie i jak, ważne z kim. I choć było zimno, choć Yu nałykała się wstydu dreptając za swoimi przyjaciółmi i tłumacząc nagłe zmiany charakterów postaci jasełkowych, była szczęśliwa. Nie była pewna, czy udało się tą radością podzielić z innymi, ale... Oni byli szczęśliwi.
I to się liczy.
Wesołych świąt!
(☆.☆) czadowe opowiedanie i pasterz na pewno jest niczego sobie...
OdpowiedzUsuńJa to już zadbam o święta.
OdpowiedzUsuń*Zaciera ręce uśmiechając się.