Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Opowiadania. Pokaż wszystkie posty

14 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Ratunek (część 2) [The Rescue (part 2) – tłumaczenie PL] [+18]

      

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Każda sekunda, która minęła od chwili, w której Stolas zostawił Stellę w gabinecie, ciągnęła się niczym godzina niepewności. Stella za to nie była głupia. Wiedziała, że wraz z powrotem do domu, będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Nienawiść w oczach córki Blitzo, jego pracowników i jej własnego męża jasno dawały do zrozumienia, że pragnęli jej śmierci. Nawet Reginald spoglądał na nią z obrzydzeniem, zamiast dotychczasowego spokoju i szacunku.

Nie żeby na to nie zasługiwała. Pomyślała, że i tak dopisało jej szczęście, skoro wciąż oddychała. Teraz już tylko mogła mieć nadzieję, że Stolas i jego przyjaciele uratują Blitzo i powstrzymają całe to szaleństwo, które zaczęła Natasza. A później? Cóż, nie miała pojęcia. Stolas jasno zasugerował, że czeka ich rozwód, zaś jej matka i brat długo nie pożyją. Choć jakaś jej cząstka rozpaczała nad losem rodziny, Stella wiedziała, że podążali ścieżką zniszczenia, której sama nie chciała obrać. Nie. Sami wykopali dla siebie groby, a ona zamierzała ich opłakiwać, kiedy już będzie po wszystkim.

Obecnie nade wszystko pragnęła zobaczyć swoją ukochaną córkę. W dniu, w którym sprowadziła Octavię na ten świat, przysięgła, że zrobi wszystko, by jej ukochana sówka była szczęśliwa i bezpieczna. Tym przede wszystkim kierowała się, gdy zdecydowała się zdradzić męża i uprowadzić Blitzo. Gdyby chodziło tylko o jej męża albo gdyby razem mieli stawić czoła konsekwencją nielegalnych działać Stolasa, nie posunęłaby się aż tak daleko. Ale myśl, że również Octavia miałaby cierpieć z tego powodu? Zaprzepaścić całą przyszłość córki tylko dlatego, że jej ojciec myślał chujem zamiast mózgiem? Nie, Stella wolałaby umrzeć, aniżeli na to pozwolić.

Drzwi powoli się otworzyły. Stella poderwała głowę, spodziewając się powrotu Stolasa. W zamian omal się nie zakrztusiła, widząc stojącą w progu Octavię. Wkroczyła do gabinetu w ciszy, jednak jej wyraz twarzy zdradzał wyłącznie czystą furię, która skierowała przeciwko pobladłej Stelli. Otaczająca ją demoniczna aura rosła przy każdym kroku.

Przełknąwszy ślinę, Stella podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do córki.

– Octavio, ja…

Nie skończyła. Octavia – jej mała dziewczynka – uderzyła ją w twarz tak mocno, że Stella aż się wyprostowała. Dotknęła zaczerwienionego policzka, przez chwilę mając wrażenie, że niewiele brakowało, by straciła zęby. Dopiero wtedy spojrzała na zagniewaną nastolatkę.

– Jak mogłaś? – wymamrotała Octavia, zaciskając szpony w pięści. A potem zawyła tak głośno, że prawie popękały szyby w oknach. – JAK, DO KURWY NĘDZY, MOGŁAŚ?!

– Octavio… proszę… Przepraszam – załkała Stella, ale to nie zadowoliło jej córki.

– Przepraszasz?! Ty, kurwa, przepraszasz?! Wiesz ile to jest warte?! Nic! – pisnęła Octavia, miotając się tam i z powrotem. – Co ty sobie myślałaś, do cholery?! Dlaczego to zrobiłaś?! Naprawdę aż tak bardzo nienawidzisz Blitzo?! Czy znienawidziłaś tatę?! Byłaś tak kurewsko zazdrosna, że cię nie pieprzył, że aż porwałaś ojca mojej najlepszej przyjaciółki i pozwoliłaś go torturować?!

– Zrobiłam to dla rodziny! – wykrzyczała Stella. Wstała. Do oczu napłynęły jej łzy. – Nie chciałam pozwolić, by nasza rodzina się rozpadła! Zrobiłam to dla nas! Dla ciebie!

Spróbowała sięgnąć córki, jednak Octavia gwałtownie ją odepchnęła.

– Dla mnie?! Pierdolenie! Zrobiłaś to dla siebie, głupia suko!

– Octavio! Jestem twoją matką! – zaoponowała Stella, zaciskając zęby.

– JA JUŻ NIE MAM MATKI! – wykrzyczała Octavia tak głośno, że tym razem szyby się rozpadły, tak jak i serce Stelli.

Starsza z sów zassała powietrze i zamarła w miejscu, czując ucisk w piersi. Córka wpatrywała się w nią załzawionymi oczami. Octavia z goryczą odwróciła się i objęła ramionami.

– Tata może być nadopiekuńczym głupkiem – wymamrotała – poza tym zawstydził mnie więcej razy niż mogę zliczyć, ale zawsze pozwalał, żebym wyrosła na osobę, którą chcę być! Nigdy nie narzekał na moich znajomych albo rzeczy, które robię, nawet jeśli nie pasowały do kogoś o moim statusie! Ponieważ zawsze dbał, żebym była szczęśliwa! – Odwróciła się, by spojrzeć na obraz, na którym całą trójką uśmiechali się do siebie, ubrani w eleganckie stroje. Octavia pociągnęła nosem i otarła oczy. – Wiem, że nigdy nie aprobowałaś moich przyjaciół ani tego, co robiłam, a co nie przystoi księżniczce, ale zawsze myślałam, że to dlatego, że chciałaś dla mnie jak najlepiej!

Pełna smutku, odwróciła się i podeszła do zapłakanej matki.

– To sprawiało, że ci ufałam! Niezależnie od tego, co myślałaś, podziwiałam cię! Uważałam, że jesteś silna, zdeterminowana i nigdy nie pozwalasz, by ktoś stanął ci na drodze do osiągnięcia celu! Właśnie taka od zawsze chciałam być! Nawet jeśli to nie było tym, czego dla mnie chciałaś, pragnęłam stać się taka jak ty! Myślałam, że to rozumiesz!

– Octavio… ja… – Stella zamknęła oczy i odwróciła się. – Ja… ja po prostu…

– Czy choć raz pomyślałaś, że ja i tata będziemy cierpieć? Pomyślałaś, jak to wpłynie na Blitzo, Loonę, Moxxiego i Millie?! – zapytała Octavia. – Tuliłam do siebie moją najlepszą przyjaciółkę, kiedy płakała ze strachu, bo bała się, że nigdy więcej nie zobaczy ojca! Widziałam parę dzielnych chochlików, ryzykujących utratę życia, byleby ocalić swojego szefa, choć to niemal skończyło się śmiercią jednego z nich! Za to ich szef był gotów umrzeć, byleby ocalić swój gatunek i dziesiątki innych, które pragnie unicestwić twoja chora, pokręcona matka! Tak, słyszałam o tym! – Z ust Octavii wyrwał się gorzki śmiech. – Wszyscy mówią, że niżej urodzone rasy to samolubne i nielojalne szumowiny, które zasługują na złe traktowanie, ale to gówno prawda!

Octavia wzięła kilka głębszych wdechów i potrząsnęła głową.

– Wiem, że nigdy ich nie lubiłaś… Ale nie spodziewałam się, że posuniesz się tak daleko… Nienawidzę cię. Nienawidzę i nigdy ci nie wybaczę.

– Octavio, proszę! – Stella objęła córkę w pasie. Klęcząc tuż przed nią, rozszlochała się. – Przepraszam! Błagam! Przepraszam, Octavio! Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby wszystko naprawić.

Octavia powoli odsunęła się od Stelli i chłodno spojrzała jej w oczy.

– Jedynym, co możesz zrobić, to odejść i nigdy nie wracać. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć, ani z tobą z rozmawiać. Dla mnie jesteś martwa, Stello.

– Octavia! – zawołała, jednak jej córka już przemknęła przez pokój. – Octavia!

Nie przestała się czołgać, póki nie dotarła do drzwi, by odkryć, że te zostały zamknięte i zaryglowane. Stella krzyczała i tak długo uderzała w drzwi, aż nie mogła mówić. Wiedząc, że właśnie straciła wszystko, była księżna i matka upadła na ziemię i szlochała w ciszy.

 

***

Moxxiemu zaczynała kończyć się amunicja, ale na szczęście niewiele celów pozostało przy życiu. Każdy z wrogów na zewnątrz był martwy, a drużyna pierwsza zaraportowała, że zdołali oczyścić większość pokoi. Zazwyczaj Moxxie czułby swego rodzaju poczucie winy po wybiciu całego budynku. Ale po tym, co przez ostatnie dni przechodziła jego rodzina? Żałował, że nie mógł zdjąć kilku przeciwników więcej.

– Sir! Jakiś pojazd opuszcza posiadłość tyłem! – zaalarmował jeden z cienistych strażników. – Wygląda na opancerzoną limuzynę!

– Widzę go! To samochód Lady Nataszy! Próbuje się wymknąć! – wykrzyczał Grimbeak. – Ktoś strzelał?

Słysząc wiele odmownych odpowiedzi, Moxxie skierował celownik na skraj domu, w ślad za podłużnym czarnym samochodem.

– Cholera! Jest za daleko! – Moxxie wstał i zwrócił się do Grimbeaka. – Mógłbyś przenieść mnie bliżej, żebym mógł strzelić?!

– Zdołasz trafić ruchomy obiekt z powietrza? – zapytał Grimbeak, unosząc brwi.

– Tak, zrobię to – odparł Moxxie, przeładowując magazynek.

Skinąwszy głową, Grimbeak uniósł się na swoich potężnych skrzydłach, po czym chwycił Moxxiego tylnymi szponami i poderwał się do lotu. Chochlik przełknął z trudem, widząc jak wysoko się znaleźli, ale odsunął od siebie obawy, by skupić się na uciekinierach. Jeśli miał być szczery, nigdy wcześniej nie robił czegoś takiego. Taki strzał mógłby wykonać wyłącznie jego ojciec, jednak Moxxie nie zamierzał pozwolić, by którykolwiek z drani zdołał uciec.

Moxxie rzadko choćby myślał o lekcjach swojego taty w temacie treningu snajperskiego, jednak tym razem czuł, że nie ma wyboru.

– Oddychaj głęboko i uspokój się. W chwili, gdy się poruszysz, cel jest stracony – wymamrotał, powoli wciągając i wypuszczając powietrze. – Serce to najważniejszy mięsień. To ono decyduje, czy jesteś strzelcem wyborowym, czy frajerem z bronią.

Czując, jak jego serce zwalnia, Moxxie odetchnął i powoli ułożył karabin Barrett M82 na ramieniu.

– Karabin nie jest narzędziem. Jest częścią ciebie. Traktuj go tak, jak traktujesz własnego penisa. Ostrożnie i z dumą. Pojedynczy strzał mówi o tym, czy jesteś mężczyzną, czy może cipką. Uczyń kulę swoją suką i powiedz jej, kogo ma pieprzyć.

Przycisnął dłonie do rękojeści, wcześniej upewniając się, że nie są spocone, by nie zepsuć strzału. Przyłożył oko do celownika, wciąż mówiąc do siebie.

– Zwróć uwagę na wszystko, od wiatru po swoje położenie. Upewnij się, że znajdziesz idealne miejsce.

Widząc, że nie jest wystarczająco nisko, nakazał Grimbeakowi obniżyć lot i odbić nieco w prawo. Moxxie co kilka sekund upewniał się, że trzymają odpowiednią pozycję, jednocześnie próbując się skupić.

– Wystarczy ułamek sekundy, a kiedy nadejdzie ten moment… – Świat zwolnił, kiedy Moxxie ostrożnie prześledził ścieżkę, którą miał obrać samochód. – Wtedy to zrób.

Pojedynczy strzał przeciął pustynię, trafiając cel idealnie w prawe koło. Opona eksplodowała, a samochód zjechał z dotychczasowego toru, kierując się ku krawędzi klifu. Kierowca próbował zmienić kierunek, ale samochód jedynie przetoczył się kilka razy i spadł do kanionu. Moxxie i Grimbeak wylądowali w pobliżu, obserwując jak drogi pojazd powoli spada, obijając się o skały, nim ostatecznie wylądował na dnie.

– Mam nadzieję, że mieli ubezpieczanie – parsknął Moxxie.

– Samochodu czy życia? – zachichotał Grimbeak. Sięgnął po radio i dodał: – Pozbyliśmy się samochodu. Nie wygląda na to, żeby ktokolwiek przeżył, ale dla pewności wyślę zespół, który to sprawdzi. Bez odbioru.

Przyjąłem. Tutaj zastępca dowódcy zespołu pierwszego. Wszystkie pokoje czyste, tengu nie żyją. Książę Stolas zajął się Lordem Alexandrem. Bez odbioru.

– Rozumiem. Wracamy.

Grimbeak odwrócił się do Moxxiego i uniósł brwi.

– Gdzie nauczyłeś się tak strzelać? Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

Moxxie westchnął i skierował spojrzenie na księżyc.

– Nauczyłem się tego od ojca. To jedyna użyteczna wiedza, jaką mi przekazał.

Odwrócił się i ruszył w drogę powrotną, gdy – ku jego zażenowaniu – odezwał się Grimbeak.

– Wiesz, że możemy tam polecieć, prawda?

 

***

Millie i Loona upewniały się, że zajrzały w każdy kąt kolejno przeszukiwanych cel Wschodniego Skrzydła. Jak dotąd nie napotkały żadnych przeszkód i wyglądało na to, że jedyną straż stanowiła ta trójka z wcześniej. Millie przygryzła wargę. Miała nadzieję, że zaraz znajdą Blitzo, by mógł otrzymać niezbędną pomoc.

Zbliżały się do ostatniego zakrętu, kiedy nagły wystrzał omal nie pozbawił Millie głowy. W porę rzuciła się na ziemię. Już miała wystrzelić z dubeltówki, ale zamarła, widząc w co celował sowi demon o brązowym upierzeniu.

– Rusz się, a pieprzony chochlik oberwie! – wykrzyczał demon, przyciskając lufę do skroni Blitzo. Trzymał chochlika wolną ręką, w drugiej ściskając broń.

Klnąc, Millie wbiła wzrok w upierzonego dupka, podczas gdy Loona powarkiwała i szczerzyła zęby. Poświęciła chwilę, by przyjrzeć się Blitzo i omal nie upuściła broni, zszokowana widokiem szefa. Rany, jakie mu zadano, okazały się gorsze, niż sobie wyobrażała. To było niemal tak, jakby spoglądała na zgniły, czerwony kawałek mięsa, nie zaś na wesołego, dziwnego pracodawcę. Dużo gorszy okazał się wyraz jego twarzy. Na ustach miał pianę, wargi krwawiły czarną ropą, oczy uciekły w tył głowy, a łzy strumieniami spływały po policzkach. Millie nie wiedziała, czy to wina pasożyta, czy jakiejś innej okropnej rzeczy, którą zrobili Blitzo.

– Puść go albo cię zabijemy! – wykrzyczała Loona, celując jednym z pistoletów w twarz sowiego demona.

– Jebać! To moja jedyna szansa, że wyjdę stąd żywy! – wykrzyczał demon, pocąc się jak dziki. – Wiem, że zabiliście wszystkich innych! Sądzisz, że uwierzę w łaskę z waszej strony?!

– Po prostu chcemy naszego szefa – odpowiedziała Millie, mrużąc oczy. – Puść go, a wtedy będziesz mógł odejść. Masz na to nasze słowo!

– Pierdolenie! Chochliki nie dotrzymują sowa – powiedział sowi demon, szczerząc się jak szaleniec. – Ale z pewnością masz ładną, ciasną dupkę. – Oczy Millie i Loony rozszerzyły się, kiedy zrozumiały, co miał na myśli. Na samą myśl coś przewróciło im się w żołądkach. – Jak ten tutaj! Ciasną jak szyjka od butelki. Zadbałem o to, żeby mu się podobało.

– Ty skurwielu! – zawyła Loona. Jej sierść zjeżyła się. – Dorwę tego twojego chuja i sprawię, że się nim zadławisz!

– Nie! Ale za to rzucisz broń i położysz dłonie na ścianie! – wykrzyczał demon, kiwając na to, co znajdowało się za ich plecami. – Macie dziesięć sekund. Inaczej rozsadzę mu łeb!

Millie i Loona wymieniły spojrzenia. Obie wiedziały, że muszą coś zrobić i to szybko. Millie do głowy przyszła tylko jedna, ryzykowna rzecz. Z drugiej strony, co innego im pozostało?

Mrugnęła do Loony, mając nadzieję, że ta jej ufa. Piekielny ogier początkowo się zawahała, ale ostatecznie skinęła głową i westchnęła.

– Dobra, w porządku. Zrobimy to.

Dziewczyny wyrzuciły broń – jedną po drugiej, łącznie z zapasami amunicji. Kiedy sowi demon nie patrzył, Millie wyrzuciła MP5 za plecy, blisko swoich stóp. Potem wraz z Looną powoli uniosły ręce ku górze.

– Więc? Puść go – powiedziała Millie, wbijając wzrok w dupka.

– Pod ścianę! Twarzą do niej! – ponaglił sowi demon, wskazując ścianę za ich plecami. Loona i Millie podeszły do niej, ta druga pośpiesznie stawiając stopę naprzeciwko leżącej MP5. Udała, że się potyka i upadła na kolana. – Hej! – Sowa wycelowała w nią pistoletem. Millie błyskawicznie wysunęła z rękawa jeden ze swoich podręcznych noży do rzucania. – Co ty, kurwa, robisz?!

– Potknęłam się, okej?! – Millie uniosła ręce i powoli się podniosła. – Ja tylko…

Jednym ruchem nadgarstka cisnęła nóż, celując prosto w zaciśnięte na broni pazury. Wycelowała idealnie. Sztylet wbił się w ciało demona, wytrącając mu broń i sprawiając, że puścił Blitzo, gdy chwycił się za ranne ramię. Millie doskoczyła do szefa, łapiąc go zanim uderzył o ziemię, a Loona rzuciła się na krzyczącego przeciwnika.

Millie nie kłopotała się sprawdzaniem, jak radzi sobie Loona, w zamian woląc się upewnić, czy jej szef wciąż oddycha. Odetchnęła z ulgą i sięgnęła po radio.

– Tutaj Millie! Znalazłyśmy Blitzo! W tej chwili teleportujemy się do szpitala! – Odwróciła się i zawołała: – Loona! Musimy iść! Blitzo nie ma wiele czasu!

– Zrozumiałam! – powiedziała Loona, zsuwając się ze swojej nieruchomej ofiary. Cała była w krwi i piórach.

Gdy tylko Millie poczuła łapę Loony na swoim ramieniem, wykrzyczała nazwę szpitala i zanim którakolwiek zdążyła mrugnąć, zniknęły.

 

***

Loona prawie zwróciła obiad, kiedy wylądowała twarzą na czystej, szpitalnej podłodze. Tak, mogła uznać to za oficjalne: nienawidziła teleportacji. Pamiętając o stanie ojca, wstała i nieco się uspokoiła, widząc jak lekarze przenosząc Blitzo na nosze, a pielęgniarki i ratownicy zabierają się do pracy.

– Pacjent ma niestabilne tętno! Sprawdź, czy to ze stresu wywołanego torturami, czy może niedoboru krwi. Potrzebuję też przygotowanych dla niego płynów. Dajcie mu ten eliksir, by zneutralizować pasożyta, a potem zabierzcie do sali operacyjnej. – Wysoki, typowo wyglądający diabeł wykrzykiwał kolejne polecenia. Jedynym, co go wyróżniało, była jego twarz, przypominająca maskę doktora plagi z ostrymi zębami.

Loona i Millie patrzyły, jak zmuszają Blitzo do wypicia niebieskiego płynu z parującej fiolki i obracają go na bok. Sekundę później jego ciałem wstrząsnęły konwulsje, kiedy zwymiotował czarną, spleśniałą zawartość, zapachem przypominającą zgniłe mięso. Wśród płynów, które diabelski doktor szybko zebrał do słoika, znajdowało się coś, co wyglądało jak mały robak.

– Przeanalizuj to w laboratorium – polecił doktor, podając słoik asystującemu mu małemu chochlikowi. – Dobrze, ludziska, ruszamy!

Ułożywszy Blitzo z powrotem na plecach, personel szpitalny pociągnął nosze w głąb korytarza i przez podwójne drzwi, nad którymi wisiała tablica z napisem „sala operacyjna”. Loona popędziła za nimi.

– Czekaj! – zawołała, a piekielny doktor przystanął i odwrócił się do zmartwionej dziewczyny. – Mojemu tacie nic nie będzie?!

– Nie wiem – odparł doktor, potrząsając głową. – Nie miałem pacjenta, który wyglądałby tak źle od Dnia Oczyszczenia. Na razie módl się, żeby wszystko było w porządku.

Loona opadła na kolana i zalała się łzami. Millie podeszła bliżej i ułożyła dłoń na jej ramieniu.

– Odzyskaliśmy go, Loono. Teraz pozostaje nam mieć nadzieję…

Skinąwszy głową, Loona zamknęła oczy. Pamiętała, jak ojciec powiedział jej, że kiedy była bardzo chora, zrobił coś, czego nie robił żaden demon. Modlił się do Boga. Teraz Loona również zrobiła coś nieprawdopodobnego i skierowała swoje modlitwy do najwyższego. Miała gdzieś, co będzie musiała zrobić ani czego przyjdzie jej doświadczyć w zamian. Chciała tylko, żeby staruszek wysłuchał jej błagań – ten jeden raz.

Jeśli nie, Loona zamierzała znaleźć drogę na górę i zagwarantować mu dodatkowy otwór.

 

***

Szczerze mówiąc, Stolas nie oczekiwał od Alexandra za wiele, ale nie spodziewał się, że ten okaże się aż tak nudny i żałosny. Rzekomo dumna i szlachetna błękitnokrwista sowa uciekała korytarzem tak szybko, jakby się za nim paliło. Stolas zdecydował się zabawić jego kosztem i pojawił się tuż przed nim z pomocą zaklęcia teleportacyjnego tylko po to, żeby mały Alex krzyknął i uciekł.

W chwili, w której usłyszał, że Moxxie i Grimbeak udaremnili Nataszy próbę ucieczki, a Millie i Loona w końcu odnalazły Blitzo, wiedział, że pora doprowadzić sprawy do końca. Wszyscy inni byli martwi, pomijając ostatniego robaka, którego należało zgnieść.

Alexander w końcu przestał uciekać i padł z wyczerpania przy wyjściu z budynku. Dookoła walały się trupy jego służących, strażników, tengu i kilku podwładnych Stolasa, jednak tych ostatnich było niewiele. Alexander, ze łzami w oczach, próbował znaleźć drogę ucieczki, ale wszystkie zostały zablokowane przez sieci ciemnej energii, którą przywołał książę z pomocą magii. Pojmując, że to koniec, szlachcic powoli odwrócił się do Stolasa, który powoli przemierzył salę, podczas gdy jego ciało jaśniało hebanową aurą.

Opuściwszy głowę w geście porażki, Alexander odrzucił ojcowskie ostrze na ziemię i zaczął błagać.

– Proszę! Oszczędź mnie, Stolasie! N-n-nie chciałem tego robić! Matka mnie do tego zmusiła! Ona i ten jej przyjaciel!

W odpowiedzi Stolas telepatycznie przesunął nim po podłodze tak, że wylądował na ścianie. Dysząc, Alexander zaczął łkać i jeszcze bardziej błagać.

– Oddam ci wszystko! Całe nasze bogactwo! Kontakty! Firmy i nieruchomości! Możesz mieć nasze starożytne zaklęcia i wiedzę! Nawet ostrze ojca! Ale oszczędź mnie! Błagam!

Czyżby? – zapytał Stolas, udając zainteresowanie Anielskim Ostrzem – Błękitnym Niebem – które przywołał do siebie. – Wiesz, Octavia jest właściwie wnuczką Malphasa. To sensowne, by odziedziczyła jego ostrze.

– T-tak! Octavia wyglądałaby jak urocza mała księżniczka, dzierżąc to os… AAAAAGH! – Alexander został przybity do ściany włócznią Gáe Bulg, którą Stolas zagłębił w dolnej części jego brzucha. Plując krwią, demon słabo uniósł rękę w kierunku zagniewanego księcia. – Stolasie… proszę… litości… Jesteśmy… my… rodziną…

Potraktuj to jako zerwanie więzów rodzinnych – warknął Stolas, po czym chwycił Anielskie Ostrze i pozbawił nim Alexandra głowy. Obserwował, jak jego esencja wydostaje się przez szyje, krzyczy, a następnie zostaje wchłonięta przez ziemię Piekła. Taki los spotykał tych, którzy zostali permanentnie zabici.

Stolas westchnął i poczuł, jak cały jego gniew powoli ustępuje. Powoli sięgnął po hełm, by zdjąć go i zaczerpnąć świeżego powietrza. Choć ledwo się spocił, czuł, że jego pióra są mokre od nadmiaru wrażeń.

Odwołał Gáe Bulg i pozwolił ciału Alexandra opaść na podłogę. Chwilę później nadszedł Reginald i skłonił się przed swoim panem.

– Wszyscy w posiadłości nie żyją, sir. Straciliśmy kilku naszych ludzi, ale niewielu.

– Czy mamy pewność, że Natasza nie żyje? – zapytał Stolas, spoglądając na Anielskie Ostrze w swoich dłoniach.

– Wysłaliśmy grupę, która ma to sprawdzić, ale Grimbeak wierzy, że to wręcz niemożliwe, by ktokolwiek przeżył taki upadek. Nawet jeśli jej się udało, będzie zbyt poraniona, by się ruszyć – podsumował Reginald.

– Niemniej jednak chcę, żeby ona, Alexander i cały ich personel znaleźli się tutaj. Chcę, żeby ciała naszych ludzi wróciły do pałacu. Osobiście poinformuję rodziny o stracie bliskich, ale zachowam charakter ich śmierci w tajemnicy. Upewnij się, że przygotowałeś rzeczy zmarłych, by odesłać je do domów i że podwoiłeś ubezpieczenie z tytułu ryzyka i śmierci dwukrotnie w stosunku do tego, ile wypłacaliśmy zazwyczaj. Jeśli poproszą o coś jeszcze, daj mi znać – powiedział Stolas, z zamkniętymi oczyma gładząc szponami swoje pióra. Uderzyło go poczucie winy na myśl o ludziach, których stracił, ale wszyscy przed nim przysięgali, a jemu pozostało uhonorować ich pamięć najlepiej, jak tylko mógł. – Kiedy wszystkie ciała znajdą się we właściwych miejscach, chcę, żeby ten budynek został wysadzony. Zrób to tak, żeby nie pozostał po nim ślad. Chcę, by oficjalna wersja mówiła, że to wyciek gazu zabił wszystkich mieszkańców. Nie obchodzi mnie, kogo będziemy musieli przekupić. Po prostu upewnij się, że nikt nie będzie drążył.

– Zrozumiałem – powiedział Reginald, wyjmując ostrze z rąk Stolasa. – Teraz, mój książę, myślę, że ty i Moxxie powinniście natychmiast udać się do szpitala.

– … Reginaldzie, bądź ze mną szczery – poprosił Stolas, zamykając oczy. – Czy to źle, że zrobiłem to wszystko dla jednego chochlika?

– Stolasie, służę ci od chwili twoich narodzin. Byłem u twojego boku od śmierci twoich rodziców – powiedział Reginald kładąc dłoń na ramieniu księcia. – Jesteś najważniejszą osobą w całym moim życiu i nie mógłbym prosić o lepszego pana, któremu mógłbym służyć. Wszystkim, czego od zawsze dla ciebie pragnąłem, było twoje szczęście i bezpieczeństwo. Blitzo sprawia, że jesteś szczęśliwy, czyż nie?

– Tak – przyznał Stolas z lekkim uśmiechem. – Nigdy nie czułem się bardziej żywy niż odkąd jestem z nim.

– I z tego powodu będę służyć mu tak samo, jak służę tobie – powiedział Reginald, kiwając głową. – A teraz idź. On cię potrzebuje.

Stolas potaknął i pośpiesznie wybiegł z budynku, by poszukać Moxxiego. Jego serce już nie łaknęło zemsty ani sprawiedliwości. Teraz pragnęło bliskości jedynej osoby, którą książę kochał z głębi swojej duszy.

Jego Blitzy’ego.

 

***

Natasza nie miała pojęcia, jakim cudem wciąż była żywa, ale błogosławiła Szatana za danie jej drugiej szansy. Wykorzystała resztki siły, by kopnięciem otworzyć drzwi i zdołała to zrobić z pomocą pokrwawionej nogi. Chwytając powietrze, wyczołgała się z wraku auta i zaklęła, czując, że jej ciało jest częściowo połamane, a częściowo pokaleczone. Pióra miała we krwi i czuła, że przy upadku zwichnęła skrzydła.

Natasza z jękiem oparła się plecami o wrak samochodu i zaczęła myśleć nad swoim kolejnym ruchem. Pomimo odczuwanego bólu wiedziała, że musi coś zrobić, zanim Stolas wyśle zespół, by upewnić się, że zginęła. Nie był głupi, nie odpuściłby bez dowodów.

– Pierdol się… Stolasie… pierdol się… Stello.

Natasza splunęła na myśl o swojej przeklętej córce. Odkryła, że ta uciekła zaledwie pół godziny przed atakiem i nie zajęło jej dużo czasu, żeby połączyć fakty. Stella zawsze była słaba, zresztą jak i Alexander. Gdyby tylko najdroższy Malpha nie został jej odebrany przez te przeklęte Anioły…

Natasza spróbowała się podnieść, ale nawet oddychanie okazało się bolesne. Kiedy już sądziła, że nie ma dla niej nadziei, dostrzegła postać zmierzającą wzdłuż kanionu. W pierwszej chwili wystraszyła się, że to ludzie Stolasa, ale zaraz odetchnęła z ulgą, dostrzegłszy zakapturzonego przyjaciela. Nie miała pojęcia, kim był i jak wyglądał, ale Demoniczny Lord Belial mu ufał, więc również ona obdarzyła go zaufaniem.

Zakapturzona postać zatrzymała się i spojrzała wprost na nią.

Wygląda na to, że jesteś w nieciekawej sytuacji.

– Nie może być, ugh! – Natasza jęknęła, czując, jak jej nerki niemal eksplodują z bólu. – Pomóż mi…

Twój syn nie żyje, tak jak i wszyscy inni domownicy – zauważył, a Natasza wstrzymała oddech, po czym potrząsnęła głową.

– To… nieważne… Ja… pomszczę go…

Nie, obawiam się, że tutaj zakończy się twój żywot – odparła zakapturzona postać, owijając ramię wokół jej gardła.

Sapnęła, gdy zobaczyła, że ręka przypomina ludzką, ale powykręcaną, rozdartą i pokrytą czarnymi tatuażami, które wyglądały na wiekowe. Czerwone żyły pulsowały za sprawą energii, z którą nie spotkała się nigdy wcześniej.

– Co… ach… co to… jest?! – wykrztusiła, krztusząc się własną krwią. – Jesteśmy… sojusznikami… Ach!

Nie – odpowiedział z rozbawieniem. – Jesteś tylko pionkiem. Teraz zbędnym i bezwartościowym. Szczerze mówiąc, od początku wątpiłem, że dostaniemy księgę. Plan miał tyle wad, że to aż śmieszne.

– Więc… czemu?

Ponieważ chciałem wiedzieć, kto ma tę księgę i jak bardzo jest potężny. Teraz, gdy mam pewność, że jest w rękach Księcia Stolasa, znajdę sposób, by mu ją odebrać – wyjaśnił z rozbawieniem zakapturzony. – Jest niezły, ale jestem od niego starszy i bardziej doświadczony. Po prostu muszę być ostrożny. Więc ja i moi prawdziwi sojusznicy nie będziemy się spieszyć, a gdy przyjdzie czas, wtedy użyjemy Grymuaru Światów, by uczynić Niebo, Piekło i Ziemię prawdziwymi utopiami, gdzie nikt nie będzie obawiał się Boga.

– C-co? Ja nie…

Och, nie przejmuj się. Po prostu kluczę. A teraz pozwól, że w końcu cię zabiję – powiedział, a jego oczy zalśniły.

Powykręcane ramię, które trzymało Nataszę, zaczęło pulsować, sprawiając jej ból większy niż ten, który mogła sobie wyobrazić. Nie zdołała nawet krzyknąć, czując jak coś rozprzestrzenia się po jej żyłach, będąc niczym trucizna pomieszana z lawą. Natasza już kiedyś doświadczyła potęgi Piekła i Nieba, jednak ta siła miała w sobie coś jeszcze. Przypominała agonię i zagładę, obie o wiele potężniejsze niż cokolwiek, co mogłoby mieć swoje początki w Piekle.

Potęga i kryjący za nią ból były starożytne. Pierwotne i dzikie, towarzyszące niezaprzeczalnemu uczuciu śmierci skradającej się po ramieniu. Nienawiść w najczystszej postaci. Dało się to opisać wyłącznie jednym słowem: przekleństwo.

Spojrzała na swojego mordercę, w nikłym blasku księżyca dostrzegając to, z czyjej ręki przyszło jej umrzeć. Jej usta rozszerzyły się z przerażenia, gdy rozpoznała go dzięki… piętnu.

Przeklęty znak został nadany dawno temu tej jednej, jedynej istocie. Skazano go na wieczne potępienie bez szansy na zbawienie. Natasza czuła, że jej umysł eksploduje od nadmiaru wiedzy, gdy pojęła, kto stał tuż przed nią. Istota, która miała umrzeć tak dawno temu, a jednak oddychała i znajdowała się tuż na wyciągnięcie ręki.

Nim zdołała wymówić jego imię, każda żyła w ciele Nataszy eksplodowała. Została tylko zakrwawiona skorupa, którą ciśnięto na pustynny piach. Zakapturzona postać otarła pokrwawione palce i otworzyła portal, którym odeszła przed przybyciem cienistych strażników.

Nadeszła pora, żeby przejść do kolejnego etapu planu.

Share:

11 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Ratunek (część 1) [The Rescue (part 1) – tłumaczenie PL] [+18]

     

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

W chwili, w której Moxxie wylądował na ziemi, pożałował, że nie zabrał hełmu, kiedy jeszcze miał po temu okazję. Podmuch wiatru cisnął mu w twarz pustynny piasek, którym chochlik niemal się zakrztusił. To przypomniało mu zlecenie w Arizonie, kiedy to klient nakazał zakopać byłą żonę w piachu aż po szyję, a potem zostawić ją na pewną śmierć – krzyczącą i w towarzystwie skorpionów. Moxxie miał piasek w miejscach, w których nigdy więcej nie chciał go poczuć.

Na szczęście nie trafili na burzę piaskową ani silny wiatr, a jedynie okazjonalne podmuchy. Gdyby nie musieli skupić na włamaniu do pobliskiego, okazałego domku letniskowego, chochlik byłby zafascynowany czerwono-czarnym pustynnym krajobrazem. Piekielny księżyc sprawiał, że okolica lśniła i to było piękne – a przy tym niezwykle rzadkie w Piekle.

– Moxxie, tutaj – powiedział Grimbeak, wyrywając Moxa z zamyślenia.

Pośpiesznie skierował się ku krawędzi klifu i wraz z innymi snajperami ułożył się na brzuchu. Trzymając swój karabin Barrett M82, przyjrzał się letniej posiadłości. Wyglądała o wiele nowocześniej niż inne należące do Goecji gotyckie budowle, takie jak ta Stolasa. Tę wyposażono w okazały basen, rozmiarem kilkukrotnie przekraczający mieszkanie Moxxiego.

– Na zewnątrz jest sporo tengu – stwierdził jeden z cienistych strażników. – Nie zdejmiemy wszystkich na raz.

– Możemy wyeliminować ich tylu, by zapewnić trzeciej drużynie wejście z zaskoczenia? – zapytał Grimbeak.

– Na górze jest dobre miejsce – zauważył Moxxie, spoglądając na dach budynku. – Około siedmiu strażników. Atak z góry powinien załatwić sprawę.

– Przyjąłem.

Grimbeak dotknął boku hełmu i przemówił:

– Drużyno pierwsza, zamierzamy wyeliminować strażników na dachu. To będzie wasza pozycja startowa. Drużyna druga będzie musiała zaatakować od dołu, ale będziemy ich wspierać. Bez odbioru.

Drużyna druga przyjęła. Jesteśmy gotowi. Bez odbioru.

Moxxie rzucił okiem na ściany i inne wejścia, przy których ustawiły się pozostałe zespoły. W jednym z miejsc zauważył swoją żonę, Loonę, Reginalda oraz kilku gotowych do ataku strażników. Ciała tamtejszych tengu i sowich demonów ukryto w pobliżu.

Drużyna pierwsza przyjęła. Teleportujemy się, kiedy teren będzie czysty, drużyno trzecia. Bez odbioru.

– Drużyna trzecia potwierdza. Bez odbioru – powiedział Grimbeak, po czym skinął na kilku snajperów po swojej lewej. W przeciwieństwie do karabinu Moxxiego, ich broń została wyposażona w tłumiki. Błyskawicznie zabrali się do roboty i wyeliminowali strażników na dachu. W mniej niż pięć sekund Moxxie zobaczył, jak ich głowy eksplodują i zamieniają się w papkę. – Tengu na dachu wyeliminowane. Drużyno pierwsza, możecie się teleportować. Bez odbioru.

Przyjąłem. Bez odbioru.

Przez lunetę Moxxie zobaczył, jak przed Księciem Stolasem otwiera się portal, a na dachu pojawia się pół tuzina jego cienistych strażników. Książę umieścił na szczycie świetlistą runę, po czym cofnął się o krok.

– Drużyna pierwsza jest gotowa dostać się na dach i do innych miejsc. Bez odbioru.

– Drużyna druga w gotowości. Bez odbioru.

– Drużyna trzecia gotowa do przeprowadzenia ostrzału – powiedział Grimbeak, przyszykowując swój karabin.

Moxxie szybko spróbował zlokalizować cel. Na pobliskim balkonie zauważył popijającego herbatę tengu i towarzyszącą mu parę pogrążonych w rozmowie Yokai. Biorąc pod uwagę wiatr i kąt, pod jakim się znajdował, chochlik umieścił celownik tuż pod pępkiem i nieco na prawo. Odetchnąwszy, ułożył palec na spuście.

Na mój znak – oznajmił Książę Stolas. Cały świat zamarł na dobrą minutę. – Teraz!

Moxxie nacisnął spust. Jego karabin zawył ku nocnemu niebu, przecinając je wraz z dziesiątkami innych. Eksplozje wstrząsnęły budynkiem, gdy wybuchły podłożone ładunki. Huk zmieszał się z krzykami i wystrzałami. Moxxie widział, jak klatka piersiowa jego celu eksploduje od bezpośredniego trafienia, więc wymierzył w kolejny. Tengu po prawej początkowo dał się zaskoczyć, ale prawie natychmiast przywołał energię, by stworzyć tarczę. Nie żeby mu to pomogło, bowiem kolejny z wymierzonych przez Moxxiego strzałów przeniknął barierę i trafił demona prosto w pierś. Chochlik chciał wymierzyć do kolejnego, jednak ten już nie żył, zdjęty przez innego snajpera.

Moxxie kolejno celował do każdego, kogo mógł dostrzec. Niektórzy znajdowali się na zewnątrz, inni mieli pecha zostać zauważeni w pobliżu okien. Kiedy przyjrzał się bardziej luksusowym pomieszczeniom z oknami, zauważył kilka ciał skulonych za ścianami, by chronić się przed strzelaniną. Uśmiechając się, Moxxie wymierzył, by dać ukrywającym się demonom do zrozumienia, że wcale nie są tak bezpieczni, jak mogliby sądzić w swoich ostatnich chwilach. Dzięki specjalnym pociskom mógł wystrzelać ich przez ściany i zostawić w kałuży krwi.

Przeładowując magazynek po swoim ostatnim zabójstwie, w jednym z okien zauważył przedzierające się przez tengu Loonę i Millie. Sala, w której się znajdowały, była aż czerwona od krwi i wnętrzności ich ofiar. Widząc, jak jeden z tengu próbuje zajść Loonę od tyłu, Moxxie pospiesznie wycelował i oddał strzał w okno, trafiając cel idealnie w głowę.

Uśmiechając się, odezwał się na radio:

– Jesteś mi coś winna, Loona.

Prawie go miałam, dupku.

Potrząsając głową, Moxxie skupił się na szukaniu innego celu. Miał nadzieję, że dziewczyny dadzą sobie radę.

 

***

W chwili, w którym wszystko się zaczęło, Loona rzuciła się do biegu, wyjąc z wściekłości. Gniew i smutek, które tłumiła sobie od rozmowy telefonicznej dwa dni temu, w końcu znalazł ujście. Już nie obchodziło jej, kogo spotka na swojej drodze. Loona zamierzała wybić ich wszystkich, aby bezpiecznie sprowadzić tatę do domu. Ściskając Damascus Steel M1911, otworzyła ogień, celując w każdego, kto wyglądał jak kruk albo sowa. Specjalne kule w istocie okazały się czynić cuda, pozostawiając jarzące się białoniebieską energią rany i sprawiając, że kolejne demony Goecji upadały niczym domino.

Zanim dołączyła do niej reszta drużyny, Loona zdążyła wybić cały pokój i przejść do następnego. Poruszając się tak szybko, jak tylko mogła, wpadła do czegoś, co wyglądało jak salon. Wznowiła ogień z pistoletów, ale tym razem przeciwnicy byli przygotowani. Nawet pokojówki miały broń. Widząc, że jest słabiej uzbrojona, Loona błyskawicznie przetoczyła się za ścianę, by osłonić się przed ostrzałem z karabinu maszynowego.

Przeładowując, zauważyła jak Millie i dwóch cienistych strażników przemykają na drugą stronę. Jeden z cieni wyciągnął granat hukowo-błyskowy, wyjął zawleczkę i wrzucił go do pokoju.

Słysząc wybuch, Loona wpadła do środka, gotowa do wystrzału z pistoletów. Zdjęła dwa sowie demony, po czym wskoczyła na pobliski stół i zaczęła się po nim ślizgać. Strzelając, pozbyła się jeszcze dwóch przeciwników, nim wylądowała na drugim końcu, gdzie uderzyła kolanem oślepionego tengu. Wylądowawszy na nim, Loona wgryzła się w jego gardło i rozszarpała je. Zlizując krew z pyska, spojrzała na Millie, która wymierzyła strzelbę w innego tengu i przepołowiła go na pół, podczas gdy dwóch cienistych strażników wykończyło pozostałych z obecnych w pokoju przeciwników.

– Zwolnij trochę, Loono. Nie nadstawiaj karku bardziej niż to konieczne. Pamiętaj, jesteśmy drużyną, która próbuje uratować Blitzo – przypomniała Millie.

– Cokolwiek. Po prostu się pospiesz! – krzyknęła Loona, wybiegając z pokoju.

Wypadłszy na korytarz, grupa dostrzegła cały rząd uzbrojonych w katany, zmierzających w ich stronę tengu. Wznowili ogień, ale – ku ich zaskoczeniu – przeciwnicy okazali się wystarczająco szybcy, by zablokować atak swoimi mieczami i odbić naboje w ich stronę. Loona i Millie w porę odskoczyły, ale dwójka ich towarzyszy oberwała własnymi kulami i upadła jeden na drugiego.

– Cholera, co teraz? – zapytała Loona. Spojrzała na pistolety, pojmując, że były bezużyteczne.

– Zajmę się tym. Mam nadzieję, że to zadziała! – odparła Millie, sięgając po MP5.

Wycelowała w tengu, a ci, dokładnie tak jak wcześniej, odbili kule z pomocą katan. Żaden z nich nie spodziewał się, że ich miecze zamienią się w lód, zamiast odbijać strzały.

– O cholera! To działa! – wykrzyczała Millie, radośnie spoglądając na swoją lodową broń.

– Okej, to działa – powiedziała Loona, przestępując naprzód i zamieniając pistolety na MAC-10. – Osłaniaj mnie!

Szarżując przed siebie, Loona przytrzymała spust, zmuszając tengu do podniesienia magicznych barier. Millie zapewniła jej osłonę, bombardując barierę i pozwalając, by Loona podeszła wystarczająco blisko, żeby móc użyć pazurów. Ciosem zmusiła tengu do opadnięcia na kolana. Unikając cięcia zamarzniętą kataną w pierś, Loona odbiła się od zgiętego kolana i owinęła nogi wokół szyi tengu. Wykorzystując swój ciężar, powaliła go i przycisnęła jego głowę do podłogi. Loona podniosła broń i strzeliła mu prosto w czaszkę, po czym przetoczyła się na bok, unikając cięcia, które omal nie rozłupało jej głowy na pół. Chwyciwszy leżącą w pobliżu zamarzniętą katanę martwego tengu, zaatakowała, raz po raz krzyżując broń z ostrzami innych demonów.

Oczywiście nie była aż tak uzdolniona jak prawdziwy tengu, jeśli chodziło o walkę na miecze, jednak dzięki Millie i pozostałym, Loona zmusiła ich do obrony przed sobą i kulami. Mimo wszystko nie miała wprawy w posługiwaniu się ostrzem, zaś tengu – choć w kiepskiej sytuacji – okazały się wystarczająco wyszkolone, by musiała się wycofać, zwłaszcza gdy udało im się kilkukrotnie ją zranić. Raz wyjątkowo paskudnie, gdy ostrze wbiło się głęboko w jej ramię.

Blokując cios, Loona chwyciła się za zranione ramię i odepchnęła tengu. Próbując wykazać się kreatywnością, piekielny ogar zaatakowała najbliższego demona kilkoma uderzeniami, po czym zablokowała ostrze. Szczerząc się w uśmiechu, chwyciła MAC-10 jedną łapą i władowała cały magazynek w ciało przeciwnika, przełamując magiczną barierę i wzbogacając tengu o kilka dodatkowych otworów. Dobiła go ciosem zamrożoną kataną prosto w głowę. Broń samoistnie się przeładowała i Loona znów otworzyła ogień, jednak tym razem tengu zdołał przepołowić pistolet na pół. Klnąc, Loona zaczęła się wycofywać, aż nagle usłyszała krzyk Millie.

– Loona, padnij!

Zareagowała instynktownie. Poczuła, jak Millie wykorzystuje jej plecy, by przeskoczyć naprzód i zablokować cios mieczem z pomocą ostrza, które dostała od Reginalda. W przeciwieństwie do Loony, Millie była w stanie dorównać tengu umiejętnościami. Mimo swojego niewielkiego wzrostu i mniejszego ostrza, zdołała stawić czoła całej grupie tengu, odskakując, obracając się i unikając ciosów. Z każdym unikiem pozostawiała rany na ich ciałach i kończynach z taką częstotliwością, że wkrótce cała była pokryta ich krwią.

Jeden spróbował dźgnąć ją od tyłu, ale w porę zrobiła przewrót w tył i odcięła mu ręce. Tengu krzyknął, zanim Millie wylądowała za nim i wykończyła go ciosem w plecy.

Loona nie zamierzała być gorsza. Zaatakowała innego tengu i zmusiła go do obrony, odrzucając jego miecz na bok. Spróbował trafić ją pazurami, ale chwyciła go za ramiona i uderzyła go głową w twarz, zębami odgryzając wielki czerwony nos. Tengu, trzymając się za krwawiącą twarz, zaczął kląć na czym świat stoi, póki Loona nie odstrzeliła mu głowy z pomocą dubeltówki. Ciało zwęgliło się za sprawą Smoczych Naboi.

Dziewczyny stanęły plecami do siebie, kiedy otoczyła je pozostała piątka uzbrojonych tengu. Trzymali zapasowe ostrza, których Millie nie zdołała zamrozić.

– Mam troje po swojej stronie. A ty? – zapytała Millie.

– Dwóch małych sukinsynów. Gotowa? – Loona wyszczerzyła się, przeładowując broń.

– Zawsze.

Obie rzuciły się do ataku. Loona skoczyła ku swoim dwóm przeciwnikom, a ci unieśli katany. Zaatakowali razem, ale opadła na kolana, odchylając głowę. Ostrza przemknęły tuż nad jej nosem. Wyciągnęła pistolety, odwróciła się i wymierzyła w tengu, trafiając tego po swojej lewej w nogę. Drugi zdołał uniknąć ataku. Z pomocą swoich psich nóg, Loona wybiła się ku górze, zanurzyła pazury głęboko w grzbiecie rannego demona, po czym wgryzła się w jego gardło. Krzycząc, tengu zamachnął się swoim ostrzem, próbując ją z siebie zrzucić, ale Loona nie puściła. Kopnięciem odrzuciła go na drugiego tengu, przy okazji wybijając mu katanę z rąk.

Chwyciwszy ją, Loona zawyła z wściekłości i wbiła ostrze prosto w pierś pierwszego tengu, przy okazji przebijając również drugiego. Obu przygwoździła do ściany. Wykończyła ich, wymierzając dubeltówką w głowę tengu przed sobą. Grad płonących pocisków rozsadził obie czaszki – pękły niczym popcorn, a resztki mózgu i wnętrzności przyozdobiły okna.

Już miała złośliwie to skomentować, ale Millie nie dała jej po temu okazji.

– Loona! Za tobą!

Klnąc, Loona spróbowała przeładować broń, podczas gdy tengu wykorzystał okazję do ataku od tyłu. Niespodziewanie pocisk roztrzaskał szybę i powalił przeciwnika, trafiając go idealnie w głowę.

– Jesteś mi coś winna, Loona – odezwał się Moxxie na radio.

– Prawie go miałam, dupku – mruknęła, przeładowując broń.

– Przepraszam, Loono – odezwała się Millie, ścierając krew z ostrza. Dwóch jej przeciwników leżało na podłodze, obaj pozbawieni głów. – Uciekł mi w ostatniej chwili.

Nagle włączyły się ich radia.

Tu Reginald z drużyny drugiej. Być może namierzyliśmy miejsce, w którym trzymają Blitzo. Wszyscy członkowie drużyny drugie mają udać się do salonu z windą.

Loona i Millie miały wychodzić, kiedy potężna eksplozja spowodowała zawalenie się części korytarza. Osłaniając twarze przed pyłem i gruzem, zauważyły jak ktoś, kto wyglądem przypominał męską wersję Stelli, ląduje pod ścianą. Krwawił, a na ciele miał ślady oparzeń, ale mimo to spróbował się podnieść. Dziewczyny zastanawiały się, kim był, póki nie zamarły na widok ostrza w jego dłoni. Miecz z jarzącej się na niebiesko stali i ze świecącymi na biało runami w języku, którego żadna z nich nie znała. Rękojeść zdobiły anielskie skrzydła, a środek lśniący, lazurowy klejnot.

Dziewczyny przełknęły z trudem, widząc pierwszą przerażającą rzecz od czasu ataku: Anielskie Ostrze.

W powstałym wyłomie pojawił się uzbrojony Książę Stolas. Szedł spokojnie, zupełnie jakby właśnie przechadzał się po parki. Zauważywszy zastygłą dwójkę, demoniczny książę zwrócił się w ich stronę.

Loono. Millie. Wierzę, że Reginald znalazł Blitzo. Czy mogłybyście, proszę, udać się tam i pozwolić mi zająć się Alexandrem?

– Draniu! Nie odwracaj się ode mnie! – wykrzyczał szlachetnie wyglądający demon, próbując zaatakować z pomocą miecza.

Stolas błyskawicznie zablokował kolejne cięcia swoją włócznią. Fala energii rozchodziła się za każdym razem, gdy bronie zderzyły się ze sobą. Obie panie spojrzały po sobie, po czym powoli skinęły, dochodząc do wniosku, że to coś ponad ich zdolności. Z tą myślą spełniły polecenie Stolasa.

 

***

Od chwili wkroczenia do domu teściów, Stolas nie cofnął się przed niczym. Jego włócznia znalazła swój pierwszy cel zaledwie kilka sekund po przebiciu się przez dach. Poruszając się z gracją i prędkością błyskawicy, dopadł każdego demona, który nie należał do jego cienistych strażników  i przebił go, pociął albo posiekał, nim przeciwnik zdążyłby chociaż mrugnąć.

Żaden ze strażników nie zdołał oddać choćby jednego strzału, gdy było już po wszystkim. Szczerze mówiąc, Stolas tak naprawdę wcale ich nie potrzebował, ale wiedział, że będą nalegać, jeśli nie pozwoli, by mu towarzyszyli.

Choć nade wszystko pragnął poszukać Blitzo, musiał wyładować gniew związany ze wszystkim, co się wydarzyło. Nie wspominając o konieczności zajęcia się Alexandrem i Nataszą. Martwił się zakapturzoną postacią, o której wspominała Stella, ale nie wyczuł obecności nikogo, kto pasowałby do jej opisu.

Poruszając się wzdłuż korytarza, Stolas dostrzegł cały rząd gotowych do ataku tengu, uzbrojonych w miecze i włócznie. Przewróciwszy oczyma, Stolas uniósł dłoń i przywołał kulę ognia. Szepcąc, cisnął ją przez korytarz, gdzie przybrała postać olbrzymiego, uskrzydlonego lwa, który z rykiem sprawił, że wszystko stanęło w płomieniach. Tengu krzyczały i krakały, podczas gdy ogień trawił ich ciała aż do kości, dzięki czemu Stolas jak gdyby nigdy nic mógł ruszyć dalej.

Skręcił i wtedy znalazł się w sali bilardowej, gdzie wkrótce znalazł się pod obstrzałem, jednak jego zbroja okazała się niezniszczalna. Pociski były niczym krople wody, próbujące rozpołowić skałę. Uniósłszy włócznię, Stolas rzucił się do biegu i ugodził w brzuch jednego z sowich demonów, znajdujących się na liście płac jego teściowej. Uniósł przeciwnika i odrzuciwszy na bok niczym worek mięsa i piór, rozłożył skrzydła. Pojawiły się małe portale fioletowej energii. Z nich wyłoniły się dziesiątki jarzących się, eterycznych sztyletów, które trafiły innych strzelców, zamieniając ich w poduszki na igły, które wkrótce po tym eksplodowały, pozostawiając po sobie krwawą masę.

Zamierzał ruszyć dalej, gdy nagle wyczuł, że coś nadchodzi od strony ściany za jego plecami. Odskoczył w chwili, w której wybuch jasnej energii sprawił, że ta runęła. Unosząc brwi, Stolas stanął twarzą w twarz z Alexandrem, dzierżącym Anielskie Ostrze swojego Upadłego ojca – pulsujące energią Błękitne Niebo.

– Tak przypuszczałem, że to tylko kwestia czasu, aż się pojawisz – zahuczał Alexander, mierząc do Stolasa. – Rozumiem, że przyszedłeś po swoją zabawkę?

Po niego, a przy okazji zabiję ciebie, twoją matkę i każdego w tym budynku – odparł Stolas.

– Pierdol się, Stolasie! – zawył Alexander, przestępując naprzód. – Zhańbiłeś Goecję i całą demoniczną rasę! Pouchwalasz się z podwładnymi?! Współpracujesz z Aniołami?! Zabicie cię będzie przyjemnością!

Stolas parsknął śmiechem.

Proszę cię, Alexandrze. Nie zabiłbyś mnie, nawet gdybyś miał do dyspozycji miecz Świętego Michała.

– Och, tak?! Krew mego ojca, Upadłego Anioła Malphasa, krąży w moich żyłach! Dzierżę potężne ostrze, którego użył podczas Wielkiej Wojny w Niebie! Jestem lepszy od ciebie dzięki krwi i mojemu dziedzictwu! A teraz przygotuj się! – oznajmił Alexander, wymachując bronią w powietrzu.

Stolas przewrócił oczami, po czym zwrócił się do cienistych strażników:

Zostawcie go mnie. Zabijcie pozostałych.

Potaknęli i odeszli, zostawiając dwa sowie demony same sobie. Alexander nie tracił czasu i ruszył przed siebie ze swoim Anielskim Ostrzem, jednak Stolas z łatwością zablokował cięcie. Anielska i demoniczna energia eksplodowały w powietrzu za każdym razem, gdy miecz i włócznia ścierały się ze sobą. Alexander próbował uderzyć oburącz z góry, jednak Stolas odepchnął go uderzeniem skrzydeł, przy okazji zadając cięcie opancerzonymi piórami.

Alexander wypadł na korytarz. Poderwał się w porę, ledwo blokując uderzenie Stolasa, którym ten zmusił go do zbliżenia się do okazałej klatki schodowej. Kręcąc włócznią, książę wykorzystał lata nauki, by zaatakować ze wszystkich stron. Dźgał, ciął i uderzał od lewej do prawej, od góry ku dołowi, za każdym razem zadając cios temu idiocie. Czy to za sprawą zadrapania na nodze, czy głębokiego cięcia na plecach, Stolas powoli kaleczył niedoświadczonego szlachcica.

– Ach! Skończ z tym, dupku! – krzyknął Alexander, próbując zamachnąć się na Stolasa, ale chybił. – Okej, spróbuj tego!

Runy pokrywające Anielskie Ostrze zalśniły, gdy spróbował uwolnić potężne zasoby boskiej energii. Stolas wbił włócznie w posadzkę, a wokół niego pojawił się krąg mrocznej, mistycznej mocy. Niebiańska energia zderzyła się z tarczą i rozproszyła, ku niedowierzaniu Alexandra.

– C-co?! Ale… ACH! – Oszołomienie szwagra dało Stolasowi dość czasu, by zagłębić włócznie w jego brzuchu. Kaszląc krwią, Alexander próbował się bronić, ale został zdmuchnięty przez zaklęcie, które pocięło jego twarz niczym obieraczka do ziemniaków.

Alexander wypadł przez poręcz i zawył z bólu, lądując twardo na pierwszym piętrze. Jego ciało krwawiło, pióra miał w nieładzie. Stolas rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze, po czym delikatnie opadł.

Kiedy to robił, usłyszał na radio głos Reginalda:

Tu Reginald z drużyny drugiej. Być może namierzyliśmy miejsce, w którym trzymają Blitzo. Wszyscy członkowie drużyny drugie mają udać się do salonu z windą.

Wylądowawszy naprzeciwko Alexandra, Stolas wymierzył włócznią w ledwo dyszącego demona i spiorunował go spojrzeniem.

Masz dość?

– Jeb się! – krzyknął Alexander, próbując poderwać się do lotu, ale Stolas wyciągnął dłoń i telepatycznie cisnął nim przez ścianę prosto na korytarz.

Bez pośpiechu przeszedł przez powstałą wyrwę. Wtedy zauważył Loonę i Millie, zastygłe po drugiej stronie korytarza.

Loono. Millie. Wierzę, że Reginald znalazł Blitzo. Czy mogłybyście, proszę, udać się tam i pozwolić mi zająć się Alexandrem?

– Draniu! Nie odwracaj się ode mnie!

Stolas westchnął i szybko zablokował kolejny cios Alexandra. Ten wciąż próbował przebić się przez obronę księcia, ale nie zdołał wykonać nawet pojedynczego ciosu. Finalnie Stolas teleportował się tuż za jego plecami i uderzeniem skrzydła odrzucił aż do pobliskiej biblioteki. Na szczęście dla tego małego kurwia, w pobliżu znajdowało się kilku tengu, które pomogły mu wstać, kiedy Stolas spokojnie wkroczył do środka.

– Z-zabić go! – rozkazał Alexander, w panice wskazując na księcia.

Tengu rzuciły się do przodu tylko po to, by zastygnąć w bezruchu, kiedy Stolas uwolnił swoją demoniczną aurę. Cała biblioteka stanęła w płomieniach; księgi i zwoje zajęły się ogniem. Tengu, spoceni ze strachu, opadli na kolana, porażeni potęgą mocy księcia. Ich wojownicze dusze złamały się. Również Alexander wyglądał na przerażonego, a między jego trzęsącymi się nogami pojawiła się mokra plama.

Uniósłszy włócznię, Stolas pozwolił jej lewitować, póki nie przebiła piersi każdego z przerażonych tengu. Żaden nie zdołał choćby krzyknąć z bólu. Podłoga wkrótce zalała się krwią, zamieniając się w jezioro wnętrzności, skąd Alexander spoglądał na Stolasa z lękiem.

Książę odpowiedział mu spojrzeniem. Powoli odwrócił głowę.

Uciekaj – wyszeptał, trzepocząc skrzydeł.

Alexander usłuchał, jednak nie zdołał zostawić Stolasa daleko w tyle.

 

***

Choć Millie z przyjemnością nakopałaby do dupy jednemu z dwóch szlachetnych kutasów, które uprowadziły Blitzo, wiedziała, że walka z demonem Goecji, na dodatek uzbrojonym w Anielskie Ostrze, nie będzie łatwa. Zresztą Stolas dal sobie radę w pojedynkę.

Wraz z Looną przybyła do salonu z fortepianem, gdzie cieniści strażnicy ustawili się przy wejściu. Na końcu pokoju znajdowała się winda, przy której Reginald pochylał się nad krwawiącą sowią służącą. Pokojówka drżała ze strachu, podczas gdy on wycelował pistolet prosto w jej twarz.

– Jesteś pewna, że to tutaj? – zapytał Reginald, taksując ją wzrokiem.

– T-tak! Przysięgam! Są tam też inni strażnicy! – wykrzyczała pokojówka, zalewając się łzami. – P-proszę, pozwól mi odejść… Mam cór…

Reginald strzelił jej w twarz nim zdążyła dokończyć, po czym skinął na jednego z cienistych strażników.

– Przegrupujcie się. My pójdziemy pierwsi, wy za nami.

– Tak jest.

Reginald skinął głową, po czym zwrócił się do Millie i Loony.

– Blitzo jest w lochu na dole, ale nie wiemy, w której celi. Musimy przeszukać wszystkie. Macie swoje kryształy teleportacyjne?

Obie wskazały te, które nosiły na szyjach.

– Pamiętajcie, by pierwsza osoba, która znajdzie Blitzo, wykorzystała swój, by zabrać go do szpitala. Upewnijcie się, że wypowiecie lokalizację wyraźnie, by aktywować zaklęcie – przypomniał Reginald, wchodząc do windy. – A teraz chodźmy.

Millie i Loona weszły do środka wraz z trójką cienistych strażników i wtedy winda ruszyła. Drzwi zamknęły się, kabina zaczęła opadać. Millie pospiesznie sprawdziła swojego Remingtona w chwili, gdy drzwi się otworzyły. Momentalnie zaatakowały ich wystrzały i magiczne ataki, zabijając strażników, którzy stali przed nią. Niewiele myśląc, chwyciła jedno z martwych ciał i ruszyła naprzód. Kiedy się wychyliła, zauważyła odzianego w szatę sowiego demona, przeprowadzającego magiczny atak. Ściskając strzelbę jedną ręką, nacisnęła spust i dwoma strzałami zmiotła go z drogi.

Odrzuciwszy ciało na bok, Millie przeładowała strzelbę, po czym wślizgnęła się za pobliską ścianę, by uniknąć obstrzału. Gdy wyjrzała zza rogu, dostrzegła kolejne trzy sowie demony, skryte za drewnianymi beczkami oraz stołem, uzbrojone w karabiny maszynowe. Loona, Reginald i jeden z rannych strażników odpowiedzieli ogniem, wciąż skryci w rogach windy.

Już miała odwrócić wzrok, gdy zauważyła olbrzymi drewniany żyrandol, wiszący idealnie nad parą strzelców. Wycelowała w jego stronę. Wystrzeliła, a wtedy obiekt spadł na strażników, powalając ich i odwracając uwagę trzeciego, który spróbował rzucić się do ucieczki. Millie dobyła jednego z osobistych noży i rzuciła nim w jego nogę. Trafiła, o czym przekonała się, kiedy ostrze zagłębiło się w kości udowej przeciwnika, a ten zawył w agonii.

Millie pokazała swoim towarzyszom uniesione kciuki, po czym wycelowała w przerażoną sowę.

– Nie powiem słowa wstrętnemu chochlikowi, który…

BANG!

– KUUUUURWAAAAA! – krzyknął sowi demon, ściskając kikut dłoni.

– Teraz chcesz stracić stopę? – zapytała Millie, przeładowując broń.

– Wschodnie skrzydło! Ostatnie drzwi!  Proszę, nie…

Jego błagania zostały ukrócone przez Loonę, która strzeliła mu prosto w głowę.

– Pomóż mu wstać i zabierz na górę – powiedziała Millie, wskazując na rannego cienistego strażnika. – My pójdziemy po Blitzo!

Reginald pomógł rannemu dostać się na windy i skinął głową.

– Wkrótce wrócimy.

Dwie pracownice I.M.P. popędziły przed siebie, modląc się, by nie było za późno na ocalenie ich szefa.

Share:

4 stycznia 2023

Undertale: Kinktober - Zamiana rozmiarów: Mały [Size Difference: Small- tłumaczenie PL] [+18]

    

Notka od tłumacza: Jest to cykl one-shootów w większości +18 osadzonych w różnych AU z gry Undertale. Opowiadanie dostosowane do kobiecego czytelnika. Przedstawia związki Ty x Sans ; Ty x Papyrus ; Sans x Ty x Papyrus.
Opowiadanie zawiera elementy sado-maso, seksu publicznego, i wiele naprawdę wiele innych zboczeń seksualnych.

Oryginał: klik
Tłumaczenie: Oczytana
SPIS TREŚCI
Na dworze (Undertale // Sans)
Zamiana rozmiarów: Mały (Bittytale // Brassberry)  (obecnie czytany)
Powoli (Undertale // Sans i Papyrus)
Orgia (Undertale, UnderFell, Underswap, SwapFell // Sans i Sans i Papyrus i Papyrus)
Zmęczenie (SwapFell // Sans)
Zabawa w klatce (UnderFell // Sans i Papyrus)
Straszny (HorrorTale // Sans)
Znamie (Underswap // Papyrus)
Stopa (UnderFell // Sans i Twoja przyjaciółka)
Na ostro (UnderFresh // Sans)
Zabaweczka (Undertale // Sans)
....~~....

Brass siedział odwrócony do ciebie plecami na twoim nocnym stoliku. Zgarbiony wpatrywał się w podłogę daleko pod nim otoczony aurą morderstwa i niezadowolenia. Wpatrywałaś się w niego z niepokojem, z dłonią przy piersi i łzami piekącymi twoje oczy. Warknął na ciebie- dosłownie i donośnie, a ty nie miałaś pojęcia dlaczego.
On- oczywiście- nie był jednym z sympatyczniejszych bitty. Był temperamentny i nadmiernie zaborczy, obdarzony swoim maleńkim destrukcyjnym gniewem. Wciąż był jednak bardzo słodki. Zawsze był wdzięczny, doceniał cię. Mieliście bardzo dobre relacje od kiedy tylko adoptowałaś go po jego poprzednim, okropnym właścicielu.
Jednak przez ostatnie kilka dni był w ponurym nastroju, skradał się, łatwo irytował, jadł zdecydowanie za mało jak na twoje oko, a dosłownie kilka chwil temu sięgnęłaś ku niemu by dowiedzieć się co jest nie tak. W znacznie mniej elokwentny sposób kazał ci pilnować swoich spraw, po czym wbił się małymi ostrymi zębami w twój palec najeżony faktem, że go dotknęłaś.
Nie miałaś pojęcia co było nie tak i to doprowadzało cię do szaleństwa. Nienawidziłaś widzieć go w takim stanie. Czułaś, że zawiodłaś jako właściciel.
Pojedyncza łza spłynęła po twoim policzku, twój oddech stał się krótszy i bardziej zaniepokojony. Wpatrywałaś się w swoje kolana, przygryzając drżącą dolną wargę. Chciałaś mu tylko pomóc. Zawsze chciałaś mu tylko pomóc. Ty...ty kochałaś go, jednak czasem wydawało się jakby jedynie cię tolerował.
Przez zagubienie w swoich samokrytycznych myślach, zaskoczyły cię malutkie dłonie dotykające twoich zaciśniętych pięści. Podnosząc wzrok z twoich dżinsowych szortów, przeniosłaś spojrzenie na poważny, pusty wyraz twarzy Brassa, stojącego obok ciebie na łóżku.
Wspiął się w ciszy na twoje kolana, dla utrzymania równowagi trzymając się twojej zaplamionej koszuli. Dotknął twojej twarzy i wytarł smugę wilgoci która spłynęła po twoim policzku, patrząc się to na swoją dłoń, to na twoje drżące i mokre spojrzenie.
- Czego płaczesz?- Burknął, wycierając rękę w spodnie, a następnie ścierając resztki łez z twoich policzków. Odwróciłaś wzrok, pociągając nosem.
- ... Tak bardzo się o ciebie martwię, a nie mogę ci pomóc.
Wypuścił z siebie burkliwe, zirytowane westchnięcie, wpatrując się w ciebie jednocześnie z poirytowaniem i czymś bardziej delikatnym, czymś co wahałaś się by nazwać...zrozumieniem?
- Matula, mówiłem ci, że nie możesz zrobić nic żeby mi pomóc, okay? Zawsze radziłem sobie sam i nie zmieni się to tylko dlatego, że masz taką obsesję uczynienia mnie takim... szczęśliwym.- Rzucił, wyglądając na spiętego, ale i upartego. Ty zaś poczułaś z tym sprzeczne emocje. Jednocześnie smutek jak i ciekawość.
- ...nie jesteś już zdany sam na siebie Brassy... Kocham cię i nie mówię tego dla zabawy. Wiele dla mnie znaczysz i czas spędzony z tobą jest najlepszym okresem w moim życiu.
Spojrzał na ciebie ostro, jego kościste usta wykrzywiły się w nagłym przypływie złości, lecz twoje łzy, jak również twój szczery, troskliwy wyraz twarzy zdawały się wypompować tkwiące w nim napięcie, a jego sztywne ramiona rozluźniły się.
-... ja też cię kocham, ale to nadal coś z czym nie powinnaś mieć do czynienia. Nie pisałaś się na to kiedy wzięłaś mnie sprowadziłaś mnie do domu...- wymamrotał, opierając swoją uszkodzoną czaszkę o twój policzek. Spojrzałaś na niego pytająco, unosząc rękę w górę by ostrożnie pogładzić kręgosłup przez kolczastą skórzaną kurtkę.
- Pisałam się na wszystko z czymkolwiek przyjdziesz. Twoje emocje, twoje problemy. Wszystko.
Na te słowa zacisnął oczodoły, biorąc niepewnie oddech. Zdawał się poddawać. Uniósł jedną z rak, by zaplątać ją w opadający kosmyk twoich włosów.
- Mam ruję matula. I jestem sfrustrowany bo nie mogę zrobić wszystkiego czego chcę by móc sobie ulżyć. Pieprzenie samego siebie już nie jest tak samo skuteczne.- Wywarczał, a jego policzki zarumieniły się na limonkową zieleń. Ty zaś zamrugałaś, odsuwając się lekko by mu się lepiej przyjrzeć.
Ruja, huh… oczywiście trochę o tym czytałaś, próbując dowiedzieć się wszystkiego, co musisz wiedzieć o właściwej opiece nad małym szkieletowym potworem. Tak naprawdę jednak nie było zbyt wielu oficjalnych informacji o rujach, a przez sześć miesięcy, kiedy byłaś z Brassem, on nigdy jej nie miał. Przynajmniej według twojej wiedzy.
Może sam się tym zajmował?
W każdym razie czułaś zarówno zainteresowanie, ciekawość, jak i skupienie. Potarłaś swój policzek o swojego małego podopiecznego, uśmiechając się delikatnie kiedy pochylił się do ciebie i złożył najmniejszy pocałunek na twojej skórze.
-... pozwól mi sobie pomóc skarbie. Nie dlatego, że muszę, tylko dlatego że chcę.
Znowu zesztywniał, próbując się odsunąć. Zdążyłaś jednak poczuć jak jego klatka piersiowa dudni, rezonując z potrzebującym, pragnącym warknięciem. Delikatnie, ale stanowczo przycisnęłaś go do siebie, gdy walczył, by zwiększyć dystans między wami.
- Proszę Brassy. Kocham cię i jeśli to ci pomoże, chcę to zrobić. Po prostu powiedzieć mi co mam zrobić a to uczynię.
Zaprzestał prób wyrwania się słysząc twoje błaganie, krzywiąc się przy twoim policzku i ciągnąc cię za włosy, owijając je wokół swoich palców. Westchnął, wpatrując się w ciebie.
- W porządku. Nie mów jednak, że nie próbowałem cię powstrzymać – warknął, odsuwając twoje palce od swoich pleców, żeby mógł się odsunąć. Rozpiął pasek i rozporek, po czym machnął do ciebie, cicho mówiąc ci byś się położyła.
Uczyniłaś to, z zaciekawieniem obserwując każdy jego ruch z lekkim rumieńcem. Coś ciepłego pompowało się do twojej krwi, gdy czołgał się między twoimi piersiami, by uklęknąć na twojej górnej części klatki piersiowej, zsuwając spodnie wokół kolan, by odsłonić już wyprostowaną, ociekającą, pulsujący zieloną męskość.
Wyglądał na gburowato zawstydzonego. Nie patrzył ci w oczy. Głaskał jedną ze swoich dłoni swoje podniecenie.
- Jeśli naprawdę chcesz pomóc, możesz... no wiesz... mi obciągnąć. To by pomogło- wymamrotał, ponownie zarumieniony przez magię i wahanie. I choć sama byłaś dość niezdecydowana, zastanawiając się, czy powinnaś to robić, odrzuciłaś swoje myśli na rzecz delikatnego uśmiechu do małego szkieletu.
Potrzebował tego, a ty na pewno nie zamierzałeś odmówić swojemu towarzyszowi tego, czego potrzebował.
Z tego tytułu rozchyliłaś usta i wyciągnąłaś język, aby przeciągnąć wzdłuż dolnej części erekcji, drażniąc czubkiem jego miednicę. Wydał z siebie warkot w chwili, gdy go dotknęłaś, wypychając biodra do przodu i wyciągając ręce, by chwycić się chciwie twoich policzków, biorąc gwałtowny wdech pożądania.
- Kurwa, matula… kurwa, potrzebuję tego…- jęknął pod nosem, przysuwając się bliżej twoich ust i uderzając miednicą o twoją dolną wargę. Zastosowałaś się do jego jasnej intencji, zamykając usta wokół jego penisa i przykładając do niego najlżejsze, najwilgotniejsze ssanie, niepewna ile stymulacji mógłby znieść.
To była dziwna sytuacja. Nigdy wcześniej nie wyobrażałeś sobie, że się w takiej znajdziesz. Nie była jednak nieprzyjemna i z jakiegoś powodu gdy Brass wbijał się w twoje usta, a jego palce wbijały się w twoje ciało i kutas ocierał się o twój język- podniecało cię to. Wilgoć rozprzestrzeniająca się między udami i ciepło gromadzące się w brzuchu jasno cię o tym informowało.
Jego tęskne pomruki i namiętne warknięcia też nie pomagały, przesyłając przez twoje ciało zaskoczone dreszcze pożądania.
- K-kurwa, tak… o wiele lepiej niż moja ręka… tak dobrze pachniesz… ahhh kurwa, matula… ile bym dał żeby być większym… żebym mógł i tobie dać przyjemność... pieprzyć cię jak te zabawki, o których myślisz, że nie wiem...- dyszał, waląc biodrami w twoje usta i odrzucając głowę do tyłu w ciężkiej, mętnej przyjemności. Wciągnęłaś drżący oddech przez twój nos, skomląc i dotykając swojej pulsującej w potrzebie kobiecości przez materiał szortów.
Spojrzał na ciebie, kiedy usłyszał dźwięki twojego podniecenia, a na jego kościstych ustach pojawił się uśmieszek.
- Wygląda na to, że nie jestem jedyny. Dotknij się, matula… dojdź dla mnie – zachęcał, a ruch jego miednicy zaczął być chaotyczny i gwałtowny. Ty zaś nie zastanawiałaś się dwa razy. Zanurzyłaś rękę pod materiałem spodni, by następnie wsunąć palce w swoje potrzebujące wejście, pocierając dłonią łechtaczkę, kiedy sobie dogadzałaś.
Brass jęknął, kiedy poczuł ruch. Coś ostrego i wygłodniałego błysnęło w jego spojrzeniu, kiedy spotkał twoje. Uszczypnął cię w policzek, by zwrócić twoją uwagę, zielonym językiem przesuwając po swoich ostrych zębach.
- Po namyśle, nie rób tego. Chcę ci pomóc, kiedy skończę – warknął, głosem napiętym i drżącym. Opuścił czaszkę na twój nos, gdy doszedł. Całe ciało drżało, gdy wylewał swoją magię na twój język.
Pchnął leniwie biodrami w twoje usta kiedy skończył. Trwał tak chwilę z zamkniętymi oczodołami zadowolony. Twoja ręka jednak tylko przyspieszyła swoje ruchy. Uczucie jego spermy rozeszło się po twoim języku i wiedza o tym, co właśnie zrobiłeś, wprawiła cię w szał.
Spojrzał na ciebie, kołysząc się od intensywności twoich ruchów i uśmiechnął się, wyciągając swojego penisa z twoich ust i podciągając spodnie z powrotem. Następnie uderzył cię w nos, zaskakując cię  tym samym i wprawiając w chwilowy bezruch. Uśmiechnął się złośliwie na widok twojej zdezorientowanej, pożądliwej miny, przesuwając dłonią po jednym z twoich sterczących sutków przez twoją koszulę. Stał i patrzył na ciebie z pewną siebie miną.
– Mówiłem, żebyś zaczekała, matula. Pomogę ci dojść. Dlaczego więc nie zdejmiesz szortów? Trudno cię będzie w nich wylizywać.
Share:

POPULARNE ILUZJE