Tłumaczenie: Nessa
IX. Cierpienie (część 1)
X. Cierpienie (część 2)
XI. Chwila
XII. Skrucha
XIII. Koszmar
XIV. Ratunek (część 1)
XV. Ratunek (część 2) (Obecnie czytane)
Każda sekunda, która minęła od
chwili, w której Stolas zostawił Stellę w gabinecie, ciągnęła się niczym
godzina niepewności. Stella za to nie była głupia. Wiedziała, że wraz z
powrotem do domu, będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów.
Nienawiść w oczach córki Blitzo, jego pracowników i jej własnego męża jasno
dawały do zrozumienia, że pragnęli jej śmierci. Nawet Reginald spoglądał na nią
z obrzydzeniem, zamiast dotychczasowego spokoju i szacunku.
Nie
żeby na to nie zasługiwała. Pomyślała, że i tak dopisało jej szczęście, skoro
wciąż oddychała. Teraz już tylko mogła mieć nadzieję, że Stolas i jego
przyjaciele uratują Blitzo i powstrzymają całe to szaleństwo, które zaczęła
Natasza. A później? Cóż, nie miała pojęcia. Stolas jasno zasugerował, że czeka
ich rozwód, zaś jej matka i brat długo nie pożyją. Choć jakaś jej cząstka
rozpaczała nad losem rodziny, Stella wiedziała, że podążali ścieżką
zniszczenia, której sama nie chciała obrać. Nie. Sami wykopali dla siebie
groby, a ona zamierzała ich opłakiwać, kiedy już będzie po wszystkim.
Obecnie
nade wszystko pragnęła zobaczyć swoją ukochaną córkę. W dniu, w którym
sprowadziła Octavię na ten świat, przysięgła, że zrobi wszystko, by jej
ukochana sówka była szczęśliwa i bezpieczna. Tym przede wszystkim kierowała
się, gdy zdecydowała się zdradzić męża i uprowadzić Blitzo. Gdyby chodziło
tylko o jej męża albo gdyby razem mieli stawić czoła konsekwencją nielegalnych
działać Stolasa, nie posunęłaby się aż tak daleko. Ale myśl, że również Octavia
miałaby cierpieć z tego powodu? Zaprzepaścić całą przyszłość córki tylko
dlatego, że jej ojciec myślał chujem zamiast mózgiem? Nie, Stella wolałaby
umrzeć, aniżeli na to pozwolić.
Drzwi
powoli się otworzyły. Stella poderwała głowę, spodziewając się powrotu Stolasa.
W zamian omal się nie zakrztusiła, widząc stojącą w progu Octavię. Wkroczyła do
gabinetu w ciszy, jednak jej wyraz twarzy zdradzał wyłącznie czystą furię,
która skierowała przeciwko pobladłej Stelli. Otaczająca ją demoniczna aura
rosła przy każdym kroku.
Przełknąwszy
ślinę, Stella podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do córki.
–
Octavio, ja…
Nie
skończyła. Octavia – jej mała dziewczynka – uderzyła ją w twarz tak mocno, że
Stella aż się wyprostowała. Dotknęła zaczerwienionego policzka, przez chwilę mając
wrażenie, że niewiele brakowało, by straciła zęby. Dopiero wtedy spojrzała na
zagniewaną nastolatkę.
–
Jak mogłaś? – wymamrotała Octavia, zaciskając szpony w pięści. A potem zawyła
tak głośno, że prawie popękały szyby w oknach. – JAK, DO KURWY NĘDZY, MOGŁAŚ?!
–
Octavio… proszę… Przepraszam – załkała Stella, ale to nie zadowoliło jej córki.
–
Przepraszasz?! Ty, kurwa, przepraszasz?! Wiesz ile to jest warte?! Nic!
– pisnęła Octavia, miotając się tam i z powrotem. – Co ty sobie myślałaś, do
cholery?! Dlaczego to zrobiłaś?! Naprawdę aż tak bardzo nienawidzisz Blitzo?!
Czy znienawidziłaś tatę?! Byłaś tak kurewsko zazdrosna, że cię nie pieprzył,
że aż porwałaś ojca mojej najlepszej przyjaciółki i pozwoliłaś go torturować?!
–
Zrobiłam to dla rodziny! – wykrzyczała Stella. Wstała. Do oczu napłynęły jej
łzy. – Nie chciałam pozwolić, by nasza rodzina się rozpadła! Zrobiłam to dla
nas! Dla ciebie!
Spróbowała
sięgnąć córki, jednak Octavia gwałtownie ją odepchnęła.
–
Dla mnie?! Pierdolenie! Zrobiłaś to dla siebie, głupia suko!
–
Octavio! Jestem twoją matką! – zaoponowała Stella, zaciskając zęby.
–
JA JUŻ NIE MAM MATKI! – wykrzyczała Octavia tak głośno, że tym razem szyby się
rozpadły, tak jak i serce Stelli.
Starsza
z sów zassała powietrze i zamarła w miejscu, czując ucisk w piersi. Córka
wpatrywała się w nią załzawionymi oczami. Octavia z goryczą odwróciła się i
objęła ramionami.
–
Tata może być nadopiekuńczym głupkiem – wymamrotała – poza tym zawstydził mnie
więcej razy niż mogę zliczyć, ale zawsze pozwalał, żebym wyrosła na osobę,
którą chcę być! Nigdy nie narzekał na moich znajomych albo rzeczy, które robię,
nawet jeśli nie pasowały do kogoś o moim statusie! Ponieważ zawsze dbał, żebym
była szczęśliwa! – Odwróciła się, by spojrzeć na obraz, na którym całą trójką
uśmiechali się do siebie, ubrani w eleganckie stroje. Octavia pociągnęła nosem
i otarła oczy. – Wiem, że nigdy nie aprobowałaś moich przyjaciół ani tego, co
robiłam, a co nie przystoi księżniczce, ale zawsze myślałam, że to dlatego, że
chciałaś dla mnie jak najlepiej!
Pełna
smutku, odwróciła się i podeszła do zapłakanej matki.
–
To sprawiało, że ci ufałam! Niezależnie od tego, co myślałaś, podziwiałam cię!
Uważałam, że jesteś silna, zdeterminowana i nigdy nie pozwalasz, by ktoś stanął
ci na drodze do osiągnięcia celu! Właśnie taka od zawsze chciałam być! Nawet
jeśli to nie było tym, czego dla mnie chciałaś, pragnęłam stać się taka jak ty!
Myślałam, że to rozumiesz!
–
Octavio… ja… – Stella zamknęła oczy i odwróciła się. – Ja… ja po prostu…
–
Czy choć raz pomyślałaś, że ja i tata będziemy cierpieć? Pomyślałaś, jak to
wpłynie na Blitzo, Loonę, Moxxiego i Millie?! – zapytała Octavia. – Tuliłam do
siebie moją najlepszą przyjaciółkę, kiedy płakała ze strachu, bo bała się, że
nigdy więcej nie zobaczy ojca! Widziałam parę dzielnych chochlików,
ryzykujących utratę życia, byleby ocalić swojego szefa, choć to niemal skończyło
się śmiercią jednego z nich! Za to ich szef był gotów umrzeć, byleby ocalić
swój gatunek i dziesiątki innych, które pragnie unicestwić twoja chora,
pokręcona matka! Tak, słyszałam o tym! – Z ust Octavii wyrwał się gorzki
śmiech. – Wszyscy mówią, że niżej urodzone rasy to samolubne i nielojalne
szumowiny, które zasługują na złe traktowanie, ale to gówno prawda!
Octavia
wzięła kilka głębszych wdechów i potrząsnęła głową.
–
Wiem, że nigdy ich nie lubiłaś… Ale nie spodziewałam się, że posuniesz się tak
daleko… Nienawidzę cię. Nienawidzę i nigdy ci nie wybaczę.
–
Octavio, proszę! – Stella objęła córkę w pasie. Klęcząc tuż przed nią,
rozszlochała się. – Przepraszam! Błagam! Przepraszam, Octavio! Powiedz mi, co
mogę zrobić, żeby wszystko naprawić.
Octavia
powoli odsunęła się od Stelli i chłodno spojrzała jej w oczy.
–
Jedynym, co możesz zrobić, to odejść i nigdy nie wracać. Nigdy więcej nie chcę
cię widzieć, ani z tobą z rozmawiać. Dla mnie jesteś martwa, Stello.
–
Octavia! – zawołała, jednak jej córka już przemknęła przez pokój. – Octavia!
Nie przestała
się czołgać, póki nie dotarła do drzwi, by odkryć, że te zostały zamknięte i
zaryglowane. Stella krzyczała i tak długo uderzała w drzwi, aż nie mogła mówić.
Wiedząc, że właśnie straciła wszystko, była księżna i matka upadła na ziemię i
szlochała w ciszy.
***
Moxxiemu
zaczynała kończyć się amunicja, ale na szczęście niewiele celów pozostało przy
życiu. Każdy z wrogów na zewnątrz był martwy, a drużyna pierwsza zaraportowała,
że zdołali oczyścić większość pokoi. Zazwyczaj Moxxie czułby swego rodzaju
poczucie winy po wybiciu całego budynku. Ale po tym, co przez ostatnie dni
przechodziła jego rodzina? Żałował, że nie mógł zdjąć kilku przeciwników
więcej.
–
Sir! Jakiś pojazd opuszcza posiadłość tyłem! – zaalarmował jeden z cienistych
strażników. – Wygląda na opancerzoną limuzynę!
–
Widzę go! To samochód Lady Nataszy! Próbuje się wymknąć! – wykrzyczał Grimbeak.
– Ktoś strzelał?
Słysząc
wiele odmownych odpowiedzi, Moxxie skierował celownik na skraj domu, w ślad za
podłużnym czarnym samochodem.
–
Cholera! Jest za daleko! – Moxxie wstał i zwrócił się do Grimbeaka. – Mógłbyś
przenieść mnie bliżej, żebym mógł strzelić?!
–
Zdołasz trafić ruchomy obiekt z powietrza? – zapytał Grimbeak, unosząc brwi.
–
Tak, zrobię to – odparł Moxxie, przeładowując magazynek.
Skinąwszy
głową, Grimbeak uniósł się na swoich potężnych skrzydłach, po czym chwycił
Moxxiego tylnymi szponami i poderwał się do lotu. Chochlik przełknął z trudem,
widząc jak wysoko się znaleźli, ale odsunął od siebie obawy, by skupić się na
uciekinierach. Jeśli miał być szczery, nigdy wcześniej nie robił czegoś
takiego. Taki strzał mógłby wykonać wyłącznie jego ojciec, jednak Moxxie nie
zamierzał pozwolić, by którykolwiek z drani zdołał uciec.
Moxxie
rzadko choćby myślał o lekcjach swojego taty w temacie treningu snajperskiego,
jednak tym razem czuł, że nie ma wyboru.
–
Oddychaj głęboko i uspokój się. W chwili, gdy się poruszysz, cel jest stracony
– wymamrotał, powoli wciągając i wypuszczając powietrze. – Serce to
najważniejszy mięsień. To ono decyduje, czy jesteś strzelcem wyborowym, czy
frajerem z bronią.
Czując,
jak jego serce zwalnia, Moxxie odetchnął i powoli ułożył karabin Barrett M82 na
ramieniu.
–
Karabin nie jest narzędziem. Jest częścią ciebie. Traktuj go tak, jak
traktujesz własnego penisa. Ostrożnie i z dumą. Pojedynczy strzał mówi o tym,
czy jesteś mężczyzną, czy może cipką. Uczyń kulę swoją suką i powiedz jej, kogo
ma pieprzyć.
Przycisnął
dłonie do rękojeści, wcześniej upewniając się, że nie są spocone, by nie zepsuć
strzału. Przyłożył oko do celownika, wciąż mówiąc do siebie.
–
Zwróć uwagę na wszystko, od wiatru po swoje położenie. Upewnij się, że
znajdziesz idealne miejsce.
Widząc,
że nie jest wystarczająco nisko, nakazał Grimbeakowi obniżyć lot i odbić nieco
w prawo. Moxxie co kilka sekund upewniał się, że trzymają odpowiednią pozycję,
jednocześnie próbując się skupić.
–
Wystarczy ułamek sekundy, a kiedy nadejdzie ten moment… – Świat zwolnił, kiedy
Moxxie ostrożnie prześledził ścieżkę, którą miał obrać samochód. – Wtedy to
zrób.
Pojedynczy
strzał przeciął pustynię, trafiając cel idealnie w prawe koło. Opona
eksplodowała, a samochód zjechał z dotychczasowego toru, kierując się ku
krawędzi klifu. Kierowca próbował zmienić kierunek, ale samochód jedynie
przetoczył się kilka razy i spadł do kanionu. Moxxie i Grimbeak wylądowali w
pobliżu, obserwując jak drogi pojazd powoli spada, obijając się o skały, nim
ostatecznie wylądował na dnie.
–
Mam nadzieję, że mieli ubezpieczanie – parsknął Moxxie.
–
Samochodu czy życia? – zachichotał Grimbeak. Sięgnął po radio i dodał: –
Pozbyliśmy się samochodu. Nie wygląda na to, żeby ktokolwiek przeżył, ale dla
pewności wyślę zespół, który to sprawdzi. Bez odbioru.
–
Przyjąłem. Tutaj zastępca dowódcy zespołu pierwszego. Wszystkie pokoje
czyste, tengu nie żyją. Książę Stolas zajął się Lordem Alexandrem. Bez odbioru.
–
Rozumiem. Wracamy.
Grimbeak
odwrócił się do Moxxiego i uniósł brwi.
–
Gdzie nauczyłeś się tak strzelać? Nigdy nie widziałem czegoś takiego.
Moxxie
westchnął i skierował spojrzenie na księżyc.
–
Nauczyłem się tego od ojca. To jedyna użyteczna wiedza, jaką mi przekazał.
Odwrócił
się i ruszył w drogę powrotną, gdy – ku jego zażenowaniu – odezwał się
Grimbeak.
– Wiesz, że
możemy tam polecieć, prawda?
***
Millie i
Loona upewniały się, że zajrzały w każdy kąt kolejno przeszukiwanych cel
Wschodniego Skrzydła. Jak dotąd nie napotkały żadnych przeszkód i wyglądało na
to, że jedyną straż stanowiła ta trójka z wcześniej. Millie przygryzła wargę.
Miała nadzieję, że zaraz znajdą Blitzo, by mógł otrzymać niezbędną pomoc.
Zbliżały
się do ostatniego zakrętu, kiedy nagły wystrzał omal nie pozbawił Millie głowy.
W porę rzuciła się na ziemię. Już miała wystrzelić z dubeltówki, ale zamarła,
widząc w co celował sowi demon o brązowym upierzeniu.
–
Rusz się, a pieprzony chochlik oberwie! – wykrzyczał demon, przyciskając lufę
do skroni Blitzo. Trzymał chochlika wolną ręką, w drugiej ściskając broń.
Klnąc,
Millie wbiła wzrok w upierzonego dupka, podczas gdy Loona powarkiwała i
szczerzyła zęby. Poświęciła chwilę, by przyjrzeć się Blitzo i omal nie upuściła
broni, zszokowana widokiem szefa. Rany, jakie mu zadano, okazały się gorsze,
niż sobie wyobrażała. To było niemal tak, jakby spoglądała na zgniły, czerwony
kawałek mięsa, nie zaś na wesołego, dziwnego pracodawcę. Dużo gorszy okazał się
wyraz jego twarzy. Na ustach miał pianę, wargi krwawiły czarną ropą, oczy
uciekły w tył głowy, a łzy strumieniami spływały po policzkach. Millie nie
wiedziała, czy to wina pasożyta, czy jakiejś innej okropnej rzeczy, którą
zrobili Blitzo.
–
Puść go albo cię zabijemy! – wykrzyczała Loona, celując jednym z pistoletów w
twarz sowiego demona.
–
Jebać! To moja jedyna szansa, że wyjdę stąd żywy! – wykrzyczał demon, pocąc się
jak dziki. – Wiem, że zabiliście wszystkich innych! Sądzisz, że uwierzę w łaskę
z waszej strony?!
–
Po prostu chcemy naszego szefa – odpowiedziała Millie, mrużąc oczy. – Puść go,
a wtedy będziesz mógł odejść. Masz na to nasze słowo!
–
Pierdolenie! Chochliki nie dotrzymują sowa – powiedział sowi demon, szczerząc
się jak szaleniec. – Ale z pewnością masz ładną, ciasną dupkę. – Oczy Millie i
Loony rozszerzyły się, kiedy zrozumiały, co miał na myśli. Na samą myśl coś
przewróciło im się w żołądkach. – Jak ten tutaj! Ciasną jak szyjka od butelki.
Zadbałem o to, żeby mu się podobało.
–
Ty skurwielu! – zawyła Loona. Jej sierść zjeżyła się. – Dorwę tego twojego
chuja i sprawię, że się nim zadławisz!
–
Nie! Ale za to rzucisz broń i położysz dłonie na ścianie! – wykrzyczał demon,
kiwając na to, co znajdowało się za ich plecami. – Macie dziesięć sekund.
Inaczej rozsadzę mu łeb!
Millie
i Loona wymieniły spojrzenia. Obie wiedziały, że muszą coś zrobić i to szybko.
Millie do głowy przyszła tylko jedna, ryzykowna rzecz. Z drugiej strony, co
innego im pozostało?
Mrugnęła
do Loony, mając nadzieję, że ta jej ufa. Piekielny ogier początkowo się
zawahała, ale ostatecznie skinęła głową i westchnęła.
–
Dobra, w porządku. Zrobimy to.
Dziewczyny
wyrzuciły broń – jedną po drugiej, łącznie z zapasami amunicji. Kiedy sowi
demon nie patrzył, Millie wyrzuciła MP5 za plecy, blisko swoich stóp. Potem
wraz z Looną powoli uniosły ręce ku górze.
–
Więc? Puść go – powiedziała Millie, wbijając wzrok w dupka.
–
Pod ścianę! Twarzą do niej! – ponaglił sowi demon, wskazując ścianę za ich
plecami. Loona i Millie podeszły do niej, ta druga pośpiesznie stawiając stopę
naprzeciwko leżącej MP5. Udała, że się potyka i upadła na kolana. – Hej! – Sowa
wycelowała w nią pistoletem. Millie błyskawicznie wysunęła z rękawa jeden ze
swoich podręcznych noży do rzucania. – Co ty, kurwa, robisz?!
–
Potknęłam się, okej?! – Millie uniosła ręce i powoli się podniosła. – Ja tylko…
Jednym
ruchem nadgarstka cisnęła nóż, celując prosto w zaciśnięte na broni pazury.
Wycelowała idealnie. Sztylet wbił się w ciało demona, wytrącając mu broń i
sprawiając, że puścił Blitzo, gdy chwycił się za ranne ramię. Millie doskoczyła
do szefa, łapiąc go zanim uderzył o ziemię, a Loona rzuciła się na krzyczącego
przeciwnika.
Millie
nie kłopotała się sprawdzaniem, jak radzi sobie Loona, w zamian woląc się
upewnić, czy jej szef wciąż oddycha. Odetchnęła z ulgą i sięgnęła po radio.
–
Tutaj Millie! Znalazłyśmy Blitzo! W tej chwili teleportujemy się do szpitala! –
Odwróciła się i zawołała: – Loona! Musimy iść! Blitzo nie ma wiele czasu!
–
Zrozumiałam! – powiedziała Loona, zsuwając się ze swojej nieruchomej ofiary.
Cała była w krwi i piórach.
Gdy tylko
Millie poczuła łapę Loony na swoim ramieniem, wykrzyczała nazwę szpitala i
zanim którakolwiek zdążyła mrugnąć, zniknęły.
***
Loona
prawie zwróciła obiad, kiedy wylądowała twarzą na czystej, szpitalnej podłodze.
Tak, mogła uznać to za oficjalne: nienawidziła teleportacji. Pamiętając o
stanie ojca, wstała i nieco się uspokoiła, widząc jak lekarze przenosząc Blitzo
na nosze, a pielęgniarki i ratownicy zabierają się do pracy.
–
Pacjent ma niestabilne tętno! Sprawdź, czy to ze stresu wywołanego torturami,
czy może niedoboru krwi. Potrzebuję też przygotowanych dla niego płynów. Dajcie
mu ten eliksir, by zneutralizować pasożyta, a potem zabierzcie do sali
operacyjnej. – Wysoki, typowo wyglądający diabeł wykrzykiwał kolejne polecenia.
Jedynym, co go wyróżniało, była jego twarz, przypominająca maskę doktora plagi
z ostrymi zębami.
Loona
i Millie patrzyły, jak zmuszają Blitzo do wypicia niebieskiego płynu z
parującej fiolki i obracają go na bok. Sekundę później jego ciałem wstrząsnęły
konwulsje, kiedy zwymiotował czarną, spleśniałą zawartość, zapachem
przypominającą zgniłe mięso. Wśród płynów, które diabelski doktor szybko zebrał
do słoika, znajdowało się coś, co wyglądało jak mały robak.
–
Przeanalizuj to w laboratorium – polecił doktor, podając słoik asystującemu mu
małemu chochlikowi. – Dobrze, ludziska, ruszamy!
Ułożywszy
Blitzo z powrotem na plecach, personel szpitalny pociągnął nosze w głąb
korytarza i przez podwójne drzwi, nad którymi wisiała tablica z napisem „sala operacyjna”.
Loona popędziła za nimi.
–
Czekaj! – zawołała, a piekielny doktor przystanął i odwrócił się do zmartwionej
dziewczyny. – Mojemu tacie nic nie będzie?!
–
Nie wiem – odparł doktor, potrząsając głową. – Nie miałem pacjenta, który
wyglądałby tak źle od Dnia Oczyszczenia. Na razie módl się, żeby wszystko było
w porządku.
Loona
opadła na kolana i zalała się łzami. Millie podeszła bliżej i ułożyła dłoń na
jej ramieniu.
–
Odzyskaliśmy go, Loono. Teraz pozostaje nam mieć nadzieję…
Skinąwszy
głową, Loona zamknęła oczy. Pamiętała, jak ojciec powiedział jej, że kiedy była
bardzo chora, zrobił coś, czego nie robił żaden demon. Modlił się do Boga.
Teraz Loona również zrobiła coś nieprawdopodobnego i skierowała swoje modlitwy
do najwyższego. Miała gdzieś, co będzie musiała zrobić ani czego przyjdzie jej doświadczyć
w zamian. Chciała tylko, żeby staruszek wysłuchał jej błagań – ten jeden raz.
Jeśli nie,
Loona zamierzała znaleźć drogę na górę i zagwarantować mu dodatkowy otwór.
***
Szczerze
mówiąc, Stolas nie oczekiwał od Alexandra za wiele, ale nie spodziewał się, że
ten okaże się aż tak nudny i żałosny. Rzekomo dumna i szlachetna
błękitnokrwista sowa uciekała korytarzem tak szybko, jakby się za nim paliło.
Stolas zdecydował się zabawić jego kosztem i pojawił się tuż przed nim z pomocą
zaklęcia teleportacyjnego tylko po to, żeby mały Alex krzyknął i uciekł.
W
chwili, w której usłyszał, że Moxxie i Grimbeak udaremnili Nataszy próbę
ucieczki, a Millie i Loona w końcu odnalazły Blitzo, wiedział, że pora
doprowadzić sprawy do końca. Wszyscy inni byli martwi, pomijając ostatniego
robaka, którego należało zgnieść.
Alexander
w końcu przestał uciekać i padł z wyczerpania przy wyjściu z budynku. Dookoła
walały się trupy jego służących, strażników, tengu i kilku podwładnych Stolasa,
jednak tych ostatnich było niewiele. Alexander, ze łzami w oczach, próbował
znaleźć drogę ucieczki, ale wszystkie zostały zablokowane przez sieci ciemnej
energii, którą przywołał książę z pomocą magii. Pojmując, że to koniec, szlachcic
powoli odwrócił się do Stolasa, który powoli przemierzył salę, podczas gdy jego
ciało jaśniało hebanową aurą.
Opuściwszy
głowę w geście porażki, Alexander odrzucił ojcowskie ostrze na ziemię i zaczął
błagać.
–
Proszę! Oszczędź mnie, Stolasie! N-n-nie chciałem tego robić! Matka mnie do
tego zmusiła! Ona i ten jej przyjaciel!
W
odpowiedzi Stolas telepatycznie przesunął nim po podłodze tak, że wylądował na
ścianie. Dysząc, Alexander zaczął łkać i jeszcze bardziej błagać.
–
Oddam ci wszystko! Całe nasze bogactwo! Kontakty! Firmy i nieruchomości! Możesz
mieć nasze starożytne zaklęcia i wiedzę! Nawet ostrze ojca! Ale oszczędź
mnie! Błagam!
–
Czyżby? – zapytał Stolas, udając zainteresowanie Anielskim Ostrzem – Błękitnym
Niebem – które przywołał do siebie. – Wiesz, Octavia jest właściwie
wnuczką Malphasa. To sensowne, by odziedziczyła jego ostrze.
–
T-tak! Octavia wyglądałaby jak urocza mała księżniczka, dzierżąc to os…
AAAAAGH! – Alexander został przybity do ściany włócznią Gáe Bulg, którą
Stolas zagłębił w dolnej części jego brzucha. Plując krwią, demon słabo uniósł
rękę w kierunku zagniewanego księcia. – Stolasie… proszę… litości… Jesteśmy…
my… rodziną…
–
Potraktuj to jako zerwanie więzów rodzinnych – warknął Stolas, po czym
chwycił Anielskie Ostrze i pozbawił nim Alexandra głowy. Obserwował, jak jego
esencja wydostaje się przez szyje, krzyczy, a następnie zostaje wchłonięta
przez ziemię Piekła. Taki los spotykał tych, którzy zostali permanentnie
zabici.
Stolas
westchnął i poczuł, jak cały jego gniew powoli ustępuje. Powoli sięgnął po
hełm, by zdjąć go i zaczerpnąć świeżego powietrza. Choć ledwo się spocił, czuł,
że jego pióra są mokre od nadmiaru wrażeń.
Odwołał
Gáe Bulg i pozwolił ciału Alexandra opaść na podłogę. Chwilę później
nadszedł Reginald i skłonił się przed swoim panem.
–
Wszyscy w posiadłości nie żyją, sir. Straciliśmy kilku naszych ludzi, ale
niewielu.
–
Czy mamy pewność, że Natasza nie żyje? – zapytał Stolas, spoglądając na
Anielskie Ostrze w swoich dłoniach.
–
Wysłaliśmy grupę, która ma to sprawdzić, ale Grimbeak wierzy, że to wręcz
niemożliwe, by ktokolwiek przeżył taki upadek. Nawet jeśli jej się udało,
będzie zbyt poraniona, by się ruszyć – podsumował Reginald.
–
Niemniej jednak chcę, żeby ona, Alexander i cały ich personel znaleźli się
tutaj. Chcę, żeby ciała naszych ludzi wróciły do pałacu. Osobiście poinformuję rodziny
o stracie bliskich, ale zachowam charakter ich śmierci w tajemnicy. Upewnij
się, że przygotowałeś rzeczy zmarłych, by odesłać je do domów i że podwoiłeś
ubezpieczenie z tytułu ryzyka i śmierci dwukrotnie w stosunku do tego, ile
wypłacaliśmy zazwyczaj. Jeśli poproszą o coś jeszcze, daj mi znać – powiedział
Stolas, z zamkniętymi oczyma gładząc szponami swoje pióra. Uderzyło go poczucie
winy na myśl o ludziach, których stracił, ale wszyscy przed nim przysięgali, a
jemu pozostało uhonorować ich pamięć najlepiej, jak tylko mógł. – Kiedy
wszystkie ciała znajdą się we właściwych miejscach, chcę, żeby ten budynek
został wysadzony. Zrób to tak, żeby nie pozostał po nim ślad. Chcę, by
oficjalna wersja mówiła, że to wyciek gazu zabił wszystkich mieszkańców. Nie
obchodzi mnie, kogo będziemy musieli przekupić. Po prostu upewnij się, że nikt
nie będzie drążył.
–
Zrozumiałem – powiedział Reginald, wyjmując ostrze z rąk Stolasa. – Teraz, mój
książę, myślę, że ty i Moxxie powinniście natychmiast udać się do szpitala.
–
… Reginaldzie, bądź ze mną szczery – poprosił Stolas, zamykając oczy. – Czy to
źle, że zrobiłem to wszystko dla jednego chochlika?
–
Stolasie, służę ci od chwili twoich narodzin. Byłem u twojego boku od śmierci
twoich rodziców – powiedział Reginald kładąc dłoń na ramieniu księcia. – Jesteś
najważniejszą osobą w całym moim życiu i nie mógłbym prosić o lepszego pana,
któremu mógłbym służyć. Wszystkim, czego od zawsze dla ciebie pragnąłem, było
twoje szczęście i bezpieczeństwo. Blitzo sprawia, że jesteś szczęśliwy, czyż
nie?
–
Tak – przyznał Stolas z lekkim uśmiechem. – Nigdy nie czułem się bardziej żywy
niż odkąd jestem z nim.
–
I z tego powodu będę służyć mu tak samo, jak służę tobie – powiedział Reginald,
kiwając głową. – A teraz idź. On cię potrzebuje.
Stolas
potaknął i pośpiesznie wybiegł z budynku, by poszukać Moxxiego. Jego serce już
nie łaknęło zemsty ani sprawiedliwości. Teraz pragnęło bliskości jedynej osoby,
którą książę kochał z głębi swojej duszy.
Jego
Blitzy’ego.
***
Natasza
nie miała pojęcia, jakim cudem wciąż była żywa, ale błogosławiła Szatana za
danie jej drugiej szansy. Wykorzystała resztki siły, by kopnięciem otworzyć
drzwi i zdołała to zrobić z pomocą pokrwawionej nogi. Chwytając powietrze,
wyczołgała się z wraku auta i zaklęła, czując, że jej ciało jest częściowo
połamane, a częściowo pokaleczone. Pióra miała we krwi i czuła, że przy upadku
zwichnęła skrzydła.
Natasza
z jękiem oparła się plecami o wrak samochodu i zaczęła myśleć nad swoim
kolejnym ruchem. Pomimo odczuwanego bólu wiedziała, że musi coś zrobić, zanim
Stolas wyśle zespół, by upewnić się, że zginęła. Nie był głupi, nie odpuściłby
bez dowodów.
–
Pierdol się… Stolasie… pierdol się… Stello.
Natasza
splunęła na myśl o swojej przeklętej córce. Odkryła, że ta uciekła zaledwie pół
godziny przed atakiem i nie zajęło jej dużo czasu, żeby połączyć fakty. Stella
zawsze była słaba, zresztą jak i Alexander. Gdyby tylko najdroższy Malpha nie
został jej odebrany przez te przeklęte Anioły…
Natasza
spróbowała się podnieść, ale nawet oddychanie okazało się bolesne. Kiedy już
sądziła, że nie ma dla niej nadziei, dostrzegła postać zmierzającą wzdłuż
kanionu. W pierwszej chwili wystraszyła się, że to ludzie Stolasa, ale zaraz
odetchnęła z ulgą, dostrzegłszy zakapturzonego przyjaciela. Nie miała pojęcia,
kim był i jak wyglądał, ale Demoniczny Lord Belial mu ufał, więc również ona
obdarzyła go zaufaniem.
Zakapturzona
postać zatrzymała się i spojrzała wprost na nią.
–
Wygląda na to, że jesteś w nieciekawej sytuacji.
–
Nie może być, ugh! – Natasza jęknęła, czując, jak jej nerki niemal eksplodują z
bólu. – Pomóż mi…
–
Twój syn nie żyje, tak jak i wszyscy inni domownicy – zauważył, a
Natasza wstrzymała oddech, po czym potrząsnęła głową.
–
To… nieważne… Ja… pomszczę go…
–
Nie, obawiam się, że tutaj zakończy się twój żywot – odparła
zakapturzona postać, owijając ramię wokół jej gardła.
Sapnęła,
gdy zobaczyła, że ręka przypomina ludzką, ale powykręcaną, rozdartą i pokrytą
czarnymi tatuażami, które wyglądały na wiekowe. Czerwone żyły pulsowały za
sprawą energii, z którą nie spotkała się nigdy wcześniej.
–
Co… ach… co to… jest?! – wykrztusiła, krztusząc się własną krwią. – Jesteśmy…
sojusznikami… Ach!
–
Nie – odpowiedział z rozbawieniem. – Jesteś tylko pionkiem. Teraz
zbędnym i bezwartościowym. Szczerze mówiąc, od początku wątpiłem, że dostaniemy
księgę. Plan miał tyle wad, że to aż śmieszne.
–
Więc… czemu?
–
Ponieważ chciałem wiedzieć, kto ma tę księgę i jak bardzo jest potężny.
Teraz, gdy mam pewność, że jest w rękach Księcia Stolasa, znajdę sposób, by mu
ją odebrać – wyjaśnił z rozbawieniem zakapturzony. – Jest niezły, ale
jestem od niego starszy i bardziej doświadczony. Po prostu muszę być ostrożny.
Więc ja i moi prawdziwi sojusznicy nie będziemy się spieszyć, a gdy przyjdzie czas,
wtedy użyjemy Grymuaru Światów, by uczynić Niebo, Piekło i Ziemię prawdziwymi
utopiami, gdzie nikt nie będzie obawiał się Boga.
–
C-co? Ja nie…
–
Och, nie przejmuj się. Po prostu kluczę. A teraz pozwól, że w końcu cię
zabiję – powiedział, a jego oczy zalśniły.
Powykręcane
ramię, które trzymało Nataszę, zaczęło pulsować, sprawiając jej ból większy niż
ten, który mogła sobie wyobrazić. Nie zdołała nawet krzyknąć, czując jak coś
rozprzestrzenia się po jej żyłach, będąc niczym trucizna pomieszana z lawą. Natasza
już kiedyś doświadczyła potęgi Piekła i Nieba, jednak ta siła miała w sobie coś
jeszcze. Przypominała agonię i zagładę, obie o wiele potężniejsze niż
cokolwiek, co mogłoby mieć swoje początki w Piekle.
Potęga
i kryjący za nią ból były starożytne. Pierwotne i dzikie, towarzyszące
niezaprzeczalnemu uczuciu śmierci skradającej się po ramieniu. Nienawiść w
najczystszej postaci. Dało się to opisać wyłącznie jednym słowem: przekleństwo.
Spojrzała
na swojego mordercę, w nikłym blasku księżyca dostrzegając to, z czyjej ręki
przyszło jej umrzeć. Jej usta rozszerzyły się z przerażenia, gdy rozpoznała go
dzięki… piętnu.
Przeklęty
znak został nadany dawno temu tej jednej, jedynej istocie. Skazano go na
wieczne potępienie bez szansy na zbawienie. Natasza czuła, że jej umysł
eksploduje od nadmiaru wiedzy, gdy pojęła, kto stał tuż przed nią. Istota,
która miała umrzeć tak dawno temu, a jednak oddychała i znajdowała się tuż na
wyciągnięcie ręki.
Nim
zdołała wymówić jego imię, każda żyła w ciele Nataszy eksplodowała. Została
tylko zakrwawiona skorupa, którą ciśnięto na pustynny piach. Zakapturzona
postać otarła pokrwawione palce i otworzyła portal, którym odeszła przed
przybyciem cienistych strażników.
Nadeszła pora, żeby przejść do kolejnego etapu planu.