Notka od autora: Opowiadanie będzie składało się z dwóch lub trzech części. Dostosowane do czytelnika pełnoletniego. Czytelniczka x Mettaton.
Autor: Silent Omen
Spis treści:
Rozdział II (obecnie czytany)
Rozdział III
Rozdział III
~~~~
- Zostań –
usłyszałaś nad ranem. Miły i niski męski głos w twoim łóżku. Zupełnie, jakbyś
tego właśnie oczekiwała. Po raz pierwszy od dawna budząc się nie czułaś
samotności.
- Nie mogę –
odparłaś wciągając na tyłek majtki. Nie jakieś fikuśne, koronkowe, tylko takie
zwykłe z bawełny, z mordą żyrafy z przodu. Wiedziałaś, że patrzy na ciebie, ale
co z tego? Przecież to tylko robot. Dużo blachy i bajerów. Dla niego nie ma
znaczenia, czy mu się podobasz, czy nie, nie ocenia cię, a komplementami rzuca
z programu. Powie ci to co chcesz, zrobi to co chcesz, nawet zbuntuje ci się,
jeśli chcesz. Mogłaś być przy nim sobą, jak przy zgaszonym świetle sama w
czterech ścianach, gdy opadają z ciebie wszystkie te społeczne konwenanse,
bariery i fałszywe uśmiechy dnia minionego. Bo
to tylko robot. Za to ceniłaś go najbardziej. Był idealny. Nie to, co
ułomny, ludzki samiec. A seks z nim… no kurwa, czysta poezja! Ojcem jego
umiejętności był chyba sam Valentino.
- Będę
czekał na ciebie – wyciągnął rękę i pogładził cię wierzchem po udzie.
Wzdrygnęłaś się na ten dotyk, choć przecież nie mroził chłodem metalu. O nie,
był zadziwiająco ludzki, o czym miałaś okazję przekonać się zeszłej nocy. Te
żółtki to dopiero mają mózgi…
Założyłaś swoją znienawidzoną,
ołówkową spódnicę i pończochy. Później w łazience ułożyłaś włosy w staranny
koczek, usta pociągnęłaś szminką. Spojrzałaś w lustro, na ten nienaganny look i
uzmysłowiłaś sobie, że sama jesteś jak robot. Żyjesz w ten sposób od dawna, ale
przecież każdy robi codziennie coś, na co nie ma ochoty. Dzieci chodzą do
szkoły, ty do pracy, samobójcy żyją jeszcze ten jeden dzień, a mężatki sypiają
ze swoimi spasionymi, zarośniętymi mężami. Życie.
Nagle zza drzwi usłyszałaś słowa
znanej piosenki:
I’M SEXY AND I KNOW IT!!!
Odpalił VOX FM na cały
regulator. Twoja stara wieża ryknęła niczym murzyński boombox na przedmieściach
Brooklynu. Nie pozbyłaś się jej chyba tylko przez sentyment i stała tak na
lodówce już od lat.
- A co tu się odjebało? – po wejściu
do kuchni zobaczyłaś zastawiony stół. W powietrzu unosił się słodki zapach
dzieciństwa. Naleśniki z czekoladą, miodem i cynamonem, rogaliki i truskawki. Skąd
on to wszystko wytrzasnął?! Przecież w twojej lodówce był tylko keczup
Pudliszki i pomidor, na którym zaczęło rozkwitać nowe życie. Nawet zwykłe, kuchenne
serwetki poskładał w wymyślne trójkąty, na wzór wystroju tych drogich
restauracji.
- Śniadanie,
mój skarbie! Moja żabko, pączuszku z marmoladą, koteczku…
- Wystarczy…
- …
króliczku, serdelku, frędzelku…
- Skończ,
kurwa!
- Jak sobie
życzysz, księżniczko! – wyrzucił Mettaton z kucharską czapką na głowie. Bujał
tyłkiem na boki i dzierżąc w dłoni patelkę urzędował przy kuchence. Jego buty
postukiwały na kafelkach, jakby po twojej kuchni biegała tępa lafirynda na
szpilkach. Podśpiewywał sobie refren wielce twórczej piosenki i ogólnie zachowywał
się niczym Magda Gessler podczas kuchennych rewolucji. Nie mogłaś powstrzymać
wybuchu śmiechu. Zwłaszcza, gdy Mettaton klepnął się w tyłek i podrzucił patelką
naleśnik do góry. Nie wiedziałaś, czemu miał służyć ten manewr, ale zgodnie z
prawami fizyki kwantowej naleśnik plasnął o podłogę. Zignorował to. Zamiast
tego wymierzył w ciebie patelką i wymruczał do rytmu piosenki:
- Girl, look
at that body!
A ty poskładałaś
się ze śmiechu. Musiałaś sobie usiąść przy stole, bo aż brzuch cię rozbolał.
Jeszcze nigdy w tym mieszkaniu nie było tak głośno.
- Wyrzuciłem
te stare parówy, które trzymałaś w zamrażalce – oznajmił urywając piosenkę w
pół słowa.
- Jakie
parówy? – uniosłaś brwi zdziwiona. Serio nie wiedziałaś nic o żadnych
parówkach, nie wiedziałaś także, co one mogły robić w zamrażalniku. Pomyślałaś,
że tylko jakiś chory, nieprzystosowany społecznie pojeb mógłby trzymać parówki
w takim miejscu.
- Ty mi
powiedz – ni z gruszki ni z pietruszki przysiadł na brzegu stołu tuż przed
twoją twarzą. Oparł się nogą o siedzenie twojego krzesła i położył sobie na
udzie twoją dłoń, a następnie przesunął nią powoli do góry. – Powiedz… -
szepnął ci do ucha. Przysięgłabyś, że poczułaś na skórze jego oddech – czy… -
przeszedł cię dreszcz, kiedy polizał cię po szyi. Jego język był mokry.
Zauważyłaś to już zeszłej nocy, choć nie wiedziałaś jak to możliwe. - … mam
zajebiste nogi? Twoim zdaniem?
Całą magię
chwili szlag trafił.
- Spierdalaj
– zepchnęłaś go ze stołu, udając wielce obrażoną. Czy takie zachowanie on też
miał zaprogramowane? Potrafił być taki czuły, szarmancki i elegancki. A
chwilami zachowywał się jak skończony debil. Programowali go polscy studenci,
czy co…? Faktem było jedno: szybko zaczęłaś się przyzwyczajać do jego obecności
w swoim ciasnym mieszkaniu.
Pierwszy raz od dawna zjadłaś
śniadanie przed wyjściem z domu. Nie pamiętasz, kiedy ostatnio w ogóle jadłaś
śniadanie. Zazwyczaj w drodze do pracy zahaczałaś o Piekarnię pod Telegrafem,
tam kupowałaś sobie jakąś bułę i jadłaś w pośpiechu.
W przedpokoju założyłaś botki.
Miałaś właśnie zdjąć płaszcz z wieszaka, lecz ubiegł cię on. Po dżentelmeńsku
przytrzymał ci kapotę, żebyś mogła się w nią wcisnąć.
- Dzięki –
mruknęłaś rumieniąc się. Zapięłaś guziki i odruchowo wrzuciłaś klucze do
torebki.
- Lunch –
robot wepchnął ci w rękę papierową torbę. Lunch…?
Dla mnie?
- Dzięki… -
powtórzyłaś i gdy naciskałaś na klamkę, poczułaś obejmujące cię w pasie ramię.
Jego włosy omiotły twój policzek, spojrzałaś na niego zaskoczona. Złożył krótki
pocałunek na twoim czole i wyszeptał:
- Dasz radę.
A potem wyszłaś szczerząc się
jak głupia.
***
Praca w korpo to straszna
chujnia, ale hajs się zawsze zgadza. Normalne, nie lubisz jej, bo nie masz
lubić. Praca nie jest do lubienia, tylko do robienia. A ty jesteś tu tylko
łatwo zastępowalnym, mającym ładnie się uśmiechać trybikiem. Masz zapierdalać z
kawką, jeśli pan prezes sobie zażyczy, kserować umowy, porządkować segregatory
i przyjmować gości. No i ganiać po boksach za tym, czego nie dopilnowali wyżej
postawieni od ciebie. To twoja rola na osiem godzin w ciągu doby, pięć dni w
tygodniu. Plusem były wolne weekendy i podwójnie płatne nadgodziny. I oto
jesteś.
Wysoki na kilka pięter biurowiec był geometryczną, żelbetonową
składanką, którą wypełniały okna z granatowego szkła opalizującego w świetle
słońca. Przez to budynek rzucał się w oczy, świecił się bowiem jak psu jajca
nawet w pochmurny dzień. Pomysł jakiegoś świrniętego artysty-inżyniera. Równo
przystrzyżone, karłowate drzewka o równiutkich listkach wyrastały z równych
donic wypełnionych białym żwirem. Perfekcyjnie. Zawsze jak wracałaś niszczyłaś
tę biurokratyczną harmonię poprzez wyrzucenie jednego kamyka z donicy. To
sprawiało, że czułaś się spełniona po całym dniu pracy. Był to swoisty gest,
którym przypieczętowywałaś godzinę siedemnastą, gdy na nogach bolących od
biegania na obcasach wychodziłaś z korpo-rzeźni.
Nauczona doświadczeniem nie reagowałaś już skrętem kiszek przy każdym
przekraczaniu automatycznie rozsuwających się drzwi biurowca. Jasna podłoga jak
zawsze lśniła czystością, a personel rutyniarsko szczerzył gęby, gdy ktoś
wchodził, nawet jeśli to byłaś tylko ty. Dresscode obowiązywał też mimikę twarzy.
Etyka zawodowa pieprzonych robotów importowana prosto z Ameryki. Kraju wiecznej
szczęśliwości, gdzie bankrutujący biznesmen do końca trzyma fason, do końca keep smiling pod krawatem w grafitowym
garniturze, a potem skacze z wieżowca na główkę. I do samego końca nikt nie wie
dlaczego. Stopniowo i nieubłaganie przenika to do nas. Tak, do nas. Do tej
zaściankowej, katolickiej Polski, gdzie cebula to nie warzywo, tylko styl
życia.
Myślałaś o tym jakie to przykre do czasu, aż winda zatrzymała się na
ostatnim piętrze.
- Cześć.
- Cześć.
- Cześć.
- Cześć.
Poszłaś do swojego boksu witając się z towarzyszami niedoli i z niedokończoną
przed weekendem robotą. O radości niepojęta…
***
- Kurwa… - jęknęłaś stojąc na klatce schodowej. Przyfrunęłaś tu jak
gołąb do darmowego chleba, ale perspektywa pokonania czterech pięter bolała
twoje nogi.
- Pierdolę, nie dam rady – mruknęłaś sama do siebie i zdjęłaś buty. –
Ohhohoh… - poczułaś falę ulgi, która ciepłem rozlała się po twoich stopach. Od
razu lepiej. Przez całą drogę myślałaś o nim.
Że to w sumie super, że ktoś na ciebie czeka i że te cztery ściany w końcu
kojarzą ci się z domem. Długo przyzwyczajałaś się do samotności, ale
przywyknięcie do niego zajęło ci
raptem jeden dzień. Miesiąc… Czy to
długo? A co potem? Nie! Jeszcze nie teraz! Nie będziesz o tym myśleć w tej
chwili. Teraz masz się cieszyć i korzystać! A potem chuj, najwyżej adoptujesz
psa. Albo kota. Pies wywróci ci chałupę do góry nogami zanim wrócisz i jeszcze
nasra na dywan.
Na drugim piętrze zauważyłaś starą Ludwinkową. Typową żonę, typową
Grażynę, która w rzeczywistości miała na imię Baśka. Kobieta przed
pięćdziesiątką, z dwójką dzieci na głowie i mężem, który był całkiem w porządku
gościem, choć od ślubu pod pantoflem. I ona zauważyła ciebie. Jakby tylko na to
czekała. Popatrzyła się na trzymane przez ciebie buty i uśmiechnęła się. Ale
nie serdecznie, nie ciepło, tylko tak z przekąsem.
Stara dziadówa – przeszło ci przez myśl.
- Dzień dobry – rzuciłaś mimo to zmęczonym głosem.
- A dobry, dobry. Ja sprawę mam do pani – oho, zaczyna się. – Proszę z
łaski swojej GZIĆ SIĘ ciszej, bo dzieci nie mogły wczoraj przez te pani wrzaski
spać – położyła szczególny nacisk na „gzić
się”. I ten wyraz twarzy. Zmęczonej życiem, ale teraz triumfujący chwilą,
jakby właśnie otrzymała puchar za ripostę roku. Chciałaś rzucić coś na szybko,
na odwal się, mało ambitne „a weź spierdalaj” przyszło pierwsze na myśl po
ciężkim dniu. Uśmiechnęłaś się czule.
- Było tak zajebiście, że po
wszystkim nawet pani mąż wyszedł na papierosa – odcięłaś się i ruszyłaś w górę.
Usłyszałaś, jak Roman – jej mąż – ryknął śmiechem z głębi mieszkania. Ludwinkowej
z oburzenia opadła kopara, podparła się pod biodrami trzymając w ręce brudną
szmatę.
- Widzicie ją, to ja matka,
dwoje dzieci wychowuję, a tu gówniara…!
- Baśka, wracaj! – wrzasnął
męski głos z mieszkania. – Przestań maniany odstawiać!
Zaraz potem
usłyszałaś trzask drzwi, który echem poniósł się po całej klatce schodowej.
Weszłaś do mieszkania. Nie
musiałaś nawet wyciągać kluczy z torebki, czekało na ciebie otwarte. Rzuciłaś
buty w kąt i dopiero wtedy zauważyłaś płatki róż rozsypane na podłodze.
Palnęłaś się otwartą dłonią w czoło i przetarłaś nią twarz. Jakie to
kiczowate... Z marszu weszłaś do łazienki. Zmyłaś make up, rozplątałaś koka.
Dopiero teraz dostrzegłaś cienie zmęczenia pod oczami. Masz nadzieję, że za
tych kilkanaście lat nie będziesz jak ta Ludwinkowa. Stara, brzydka, zaniedbana
i roztyta od kolejnych ciąż, z niekończącym się stosem garów w zlewie. Boże,
uchowaj…
Zdjęłaś wszystkie
niewygodne ciuchy, z niemałą ulgą uwolniłaś cycki od biustonosza. Hmm, Mettaton
pewnie coś naszykował, sądząc po tych
rozrzuconych tu i ówdzie zwłokach bogu ducha winnych róż. Jakiś romantyczny
wieczór, czy coś w tym guście. Piżama z rzygającym tęczą królikiem na klacie,
czy ta czarna, satynowo-koronkowa, „na
schadzki z gachami” – jak to mawia Ludwinkowa? Trudny wybór… Bawełna i
rzygający królik, czy seksowna satyna? Lunch był taki dobry. A te truskaweczki,
no bomba. Co tam. Seksowna satyna. Wcisnęłaś się w przykrótką, satynową koszulę
nocną. Ktokolwiek ją zaprojektował, na pewno nie myślał o tym, że
przeznaczeniem tego ciucha jest zdrowy sen. To miało pełnić funkcję papierka od
cukierka.
Stanęłaś przed lustrem, potrząsnęłaś grzywą. Nie było źle, pomijając te
cienie pod oczami, które zdradzały twoje zmęczenie. Pff, co się będziesz
przejmować zmęczeniem, zaraz przejdzie. Zjesz coś, odpoczniesz i…
Wyszłaś. Postanowiłaś podążać
tropem płatków, który w oczywisty sposób zaprowadził cię do sypialni. Starałaś
się po cichu otworzyć drzwi, które nieoliwione od wieków zaskrzypiały
złowieszczo. Na łóżku siedział Mettaton i przeglądał coś w Internecie na twoim
komputerze.
- Cześć
kotku – odezwał się nawet nie odwracając za siebie. – W kuchni masz obiad. Zostawiłem
też dla ciebie litr lodów, czekoladki i coca-colę. Pewnie jesteś zmęczona po
pracy, włącz sobie jakieś Barwy Szczęścia i odpocznij.
Co, do kurwy…?
Stałaś jak
ta idiotka bez majtek w progu swojej sypialni, a on się nawet nie odwrócił.
- Mam też dla
ciebie niespodziankę – dodał pospiesznie.
- A chuj ci
w dupę i wsadź se tam też swoją niespodziankę! – wypaliłaś szybciej, niż
pomyślałaś i trzepnęłaś drzwiami. Nie wiedziałaś w zasadzie o co się tak
wściekłaś. Chyba o to, że poczułaś się tak, jakbyś dostała w twarz. I w sumie
byłaś głodna. Poszłaś więc do kuchni, a pachniało tam zaiste bosko. Może to
dupek, ale serio, gotować potrafi. Powinien prowadzić jakiś show w TV. Może
„Gotuj z Zabójczym Robotem”, albo inne Master Chef. Zajrzałaś do piekarnika, a tam
czekał na ciebie upieczony, jeszcze gorący kurczaczek obtoczony w ziołach.
Chwyciłaś za nóżkę i wgryzłaś się w nią niczym głodny lew w zawodzącą agonalnie
antylopę. Niebo w gębie. Pożarłaś ją szybko, ale stwierdziłaś, że zjesz jeszcze
jedną. Potem wyciągnęłaś z lodówki coca-colę i pociągnęłaś obfity łyk, a na
koniec siarczyście beknęłaś. W końcu byłaś u siebie w domu. Usłyszałaś gorące
brawa za plecami. Spaliłaś buraka i powoli odwróciłaś się w kierunku, z którego
dobiegały. W progu stał Mettaton i uśmiechał się delikatnie. Miał na sobie
ciemny garnitur. Nonszalancko opierał się o framugę i lustrował twoją sylwetkę
od góry do dołu. Zauważyłaś, że jego różowe tęczówki żarzą się przyciemnionym
blaskiem. Innym, niż zazwyczaj. Nie byłaś pewna skąd, ale byłaś przekonana, że
patrzy z pożądaniem. Jeśli można mówić o pożądaniu u robota.
- Fiu fiu…
Tego się nie spodziewałem – zauważył ledwie słyszalnym głosem. Przypomniałaś
sobie, iż przecież nadal jesteś śmiertelnie obrażona, toteż ostentacyjnie
trzasnęłaś drzwiami od lodówki. Tak mocno, że z góry spadło jabłko i potoczyło
ci się pod nogi. Zanim schyliłaś się po nie, ubiegł cię on. Przyklęknął przed
tobą i niby przypadkiem dotknął twojej łydki. Poczułaś, jak materiał rękawa
muska twoją skórę. Zadrżałaś cała, a serce nagle mocniej zabiło w twojej piersi.
Zamiast jabłka, chwycił ciebie. Ciepłe usta, prawie ludzkie, przylgnęły do twojego
kolana, a jego dłoń zaczęła delikatnie wodzić po nagiej łydce. Usłyszałaś cichy,
wibrujący pomruk. Ręka powoli zawędrowała wyżej. Na pewno wiedział, że drżysz,
że robi ci się duszno. Podniósł się szybko i przyparł cię do blatu kuchennej szafki.
Był wyższy od ciebie o głowę. Kątem oka dostrzegłaś zielone jabłko, które
poturlało się pod stół. Spróbowałaś wyrwać się z jego uścisku, naparłaś rękami
na jego tors, lecz on stał w miejscu niewzruszony jak skała. Szczerzył się
tylko uśmiechem wilka i patrzył ci wyzywająco w oczy tymi dzikimi tęczówkami,
teraz tak ciemnymi, że nieomal fioletowymi. Nim się spostrzegłaś wykręcił ci
ręce do tyłu i przytrzymywał je teraz w kamiennym uścisku. To prawie bolało. Nachylił
się ku twojej twarzy przytulając ostrożnie do twojego policzka. Jego czarne
włosy całkowicie przysłoniły ci widok. Za żadne skarby świata nie chciałaś dać
poznać po sobie jak bardzo podnieciła cię cała sytuacja, choć zdradzało cię
twoje własne serce rozbijające się szaleńczo po klatce z żeber. Robiło się
naprawdę gorąco, na twoim ciele pojawiła się gęsia skórka.
- Jesteś
dzisiaj taka niegrzeczna… - wymruczał ci prosto do ucha. Nogi się pod tobą
ugięły. Wypięłaś do przodu pierś chcąc znaleźć dla siebie trochę przestrzeni
między blatem, a nim, zademonstrować jasno, że się nie boisz, chociaż ta
niepewność nakręcała cię tylko coraz bardziej. Coraz mocniej. Przygryzłaś
wargę. Spróbowałaś wyrwać się z jego objęć. Nadaremnie.
- Czego
chcesz, dziewczynko? – zapytał szeptem, mimo, że doskonale znał odpowiedź. Przyglądał
ci się z zadowoleniem. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. O boże… Potrząsnęłaś głową, włosy zasłoniły trochę czerwone niczym
piwonie policzki. Wtem wepchnął kolano między twoje nogi. Jęknęłaś przerażona i
gwałtownie otworzyłaś oczy. Zaśmiał się półgłosem, najwyraźniej rozbawiony twoją
reakcją. Bez najmniejszego wysiłku podniósł nogę do góry, aż zawisłaś na niej. Twoja
satynowa koszulka mimowolnie się zadarła odsłaniając to i owo. Materiał garniturowych
spodni podrażniał twoją nagą płeć, a ty ciągle miałaś ręce unieruchomione na
plecach. Nie mogłaś nawet dosięgnąć podłogi palcami stóp. Zaczęłaś się wiercić
w walce o wolność, ale tylko traciłaś siły, a on napawał się twoją
bezradnością.
- Odpowiedz…
- szepnął.
- Mhmm…
- Hmm?
- Zerżnij
mnie.
-
Przepraszam, nie słyszałem.
- Zerżnij mnie!
Nic nie
powiedział, ale podziałało. Przerzucił sobie ciebie przez ramię jakbyś była
workiem kartofli i zaniósł do twojego pokoju. Tam rzucił cię na łóżko,
poluzował swój różowy krawat nie odrywając od ciebie przeszywającego,
lodowatego spojrzenia. Światło komputerowego monitora odbijało się w jego
oczach nadając mu wyglądu wygłodniałej bestii. Nie zostało nic z jego
wcześniejszej życzliwości, ani śmieszkowania.
Miecio nie miał racji. Jeżeli tak jego zdaniem wyglądał pedał, to ty
właśnie zostałaś gejem.
Super!!! I to podsumowanie-cudowne XD
OdpowiedzUsuńAha, Yumi, w notce od autora, chyba jest błąd:
''opowiadanie będzie się składało z dwóch lub części" tam chyba ma być "... więcej części" ale to nie zmienia faktu że opowiadanie cudowne, gratuluję Silent *-* ^^
Oh faktycznie xD Poprawiam xD
UsuńCz-czyli max 3 części? Awwww, myślę że lepiej było jak sobie dopowiadałam "więcej części" wtedy tliła się we mnie nadzieja... :'(
UsuńMrrrrrraw *ω*
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie~
OdpowiedzUsuńNo! ciekawa kompozycja do utworu w moich słuchawkach.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=R5w6pLbaeq4
Wręcz idealne xD
UsuńJa uwielbiam podkładać muzykę... praktycznie do wszystkiego. MOJE ŻYCIE TO MUZYKA!
UsuńUuuu widzę, że ktoś również słucha Studia Accantus :3 Uwielbiam to wykonanie do tego stopnia, że zastanawiałam się nawet nad zapisaniem się na kurs właśnie tego tańca xD
UsuńMrymry :3
OdpowiedzUsuńI te teksty xd
Wow... Po prostu wow. Sexy z robotem xD Ale zajebiście przedstawiony charakter Mettatona ^^ Jakby wyciągnięty i wsadzony tutaj xD
OdpowiedzUsuńAh Mieciu, nie oceniaj książki po okładce xD
OdpowiedzUsuńPrzez całe opko moja mina wyglądała tak :
OdpowiedzUsuńhttps://www.google.pl/search?q=yellowpearl&client=ms-android-tmobile-pl&prmd=mivn&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwi94MOP297TAhXEkiwKHQ3GBj0Q_AUICigC&biw=360&bih=512#tbm=isch&q=yellow+pearl&imgrc=i3bJTFQOTZJapM:
Dokładnie XDD
UsuńW takim razie, ja też chcę zostać pedałem. *ustawia się do kolejki*
OdpowiedzUsuńAaa kocham styl Silent :") ❤️ Tą prostotę i realizm, dzięki której można się wczuć w opowiadanie. Rozdział świetny, choć po nim moja orientacja seksualna pozostawia wiele do życzenia XD
OdpowiedzUsuńHej ludzie. Nie żebym się przypierdalała, czy coś, bo ogólnie świadomość, że jestem czytana jest super. Dzięki za to, że jesteście i czytacie. Ale jako pisarz łasy na opinie czytelników, mam prośbę - zerżnijcie dla mnie porządnie swoje klawiatury ♥ Chcę wiedzieć co Wam się podoba, co nie, chcę wiedzieć jakie uczucia w Was budzi mój tekst; ogółem - co sądzicie. Będę wdzięczna i zmotywowana do dalszego pisania. Wasze opinie są niczym działeczka porządnej, memetyczniej koki wciągniętej noskiem przed pisaniem. Dziękuję po stokroć, pozdrawiam, w rączki całuję ♥ /S. Omen
OdpowiedzUsuńOmen, o tym co mi się podoba w twoim opowiadaniu mogłabym napisać 10 stronicowy komentarz, jednak jak już, zrobię to jutro, bo dziś mój mózg nie pracuje już zbytnio sprawnie XD
UsuńMam podobnie Sansy xD
UsuńSuper duper XD
OdpowiedzUsuńTo ja w takim razie też chcę zostać pedałem! *ustawia się do tej samej kolejki co Sansy*
OdpowiedzUsuńMettaton dzięki Omen ciut podskoczył w moich rankingach :"D Najbardziej mnie rozbawiło a zarazem spodobało, że pokazujesz to w przeciętnej polskiej rzeczywistości, gdy jesteśmy otoczeni tymi "Januszami i Grażynami". A tę ripostę, której użyłyśmy na sąsiadce muszę zapamiętać na przyszłość ;D
Poza tym niezłą lekturę przed snem sobie wybrałam xD
UsuńRazem będziemy ciuchciać w pociągu "Pedolino"
Usuń