16 października 2017

15 października 2017

Undertale: Wpadka na Imprezie i inne wstydliwe anegdoty - Wpadka w drodze i na ślubie cz 1 - Punkt widzenia Sansa - Punkt widzenia Sansa [The Party Incident and Other Embarrassing Anecdotes - The Road Trip & Wedding (pt.1) Incident [Sans's POV] ] - tłumaczenie PL

Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry. Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i ... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI 
Wpadka na ślubie cz 1 // Punkt widzenia Sansa (obecnie czytany)
Wpadka z koszmarami // Punkt widzenia Sansa
-Opowiedz mi jakiś kawał – powiedziałaś. Oboje jechaliście już od godziny. Sans wyglądał przez okno, śledził wzrokiem mijaną scenerię. Graliście w Moim Małym Okiem Widzę przez ostatni kwadrans. Byłaś podirytowana tym, że Sans wygrywał. Ej, to nie jego wina, że potwory widzą więcej kolorów i wyraźniej niż ludzie. Ale, nie było zabawy skoro ani razu nie przegrał, potem zamilkłaś na kilka minut. Sans miał nadzieję, że już będzie mógł zrobić sobie drzemkę, ale nigdy nie przegapi okazji, aby opowiedzieć jakiś suchar.
-jak najszybciej przerwać kłótnię głuchoniemych?
-Nie wiem
-zgasić światło –Patrzył jak zmieniasz wyraz twarzy i jak próbujesz go uderzyć. Uniknął ciosu i zaśmiał się. To najlepsza reakcja na kawały, zwłaszcza od Ciebie. I Sans uwielbiał taką u Ciebie wywoływać, więc mówił dalej - wiesz że ten kawał z rana jaki mi wysłałaś był najgorszy z wszystkich jakie usłyszałem od ciebie, jako maluch opowiadałem lepsze- Ha. Ten wyraz twarzy był warty kolejnej próby ataku z Twojej strony.
-Jasne, jasne. Nie wszyscy będą geniuszami komedii jak ty –  Sans milczał. Czekał na sarkazm który zawsze słyszał w głosie gdy ludzie mówili, że jest zabawny. Wiedział, że większość z jego kawałów ssie i tylko ktoś kto zna się na kawałach, jak Toriel, uzna że naprawdę jest zabawny. Głupie kawały i suchary są zabawne, póki Twoja mentalność nie zaczyna łkać. Takie są. Ale. To co mówiłaś było prawdziwe. Nie usłyszał sarkazmu, dlatego musiał się upewnić.
-naprawdę uważasz, że jestem zabawny? -
-Tak. Jesteś naprawdę zabawny. No i błyskotliwy. Zawsze wiesz jaki kawal dobrać do sytuacji. Też bym tak chciała. Kiedy ja jakiś opowiem zapada grobowa cisza, ale Ty... Ty umiesz ludzi rozśmieszyć. To dar. - mówiłaś pełna entuzjazmu. Twoja dusza świeciła radością. Zbyt łatwo ją czytać. Sans patrzył za okno, choć nie przyglądał się niczemu. Po prostu chciał uniknąć Twojego spojrzenia. Czuł jak się rumieni. Tego się nie spodziewał. Choć sam nie wiedział na co czeka. Może na jakiś przytyk? Choć zdecydowanie nie na to, że zaczniesz go komplementować. Czuł się zawstydzony, ale i odrobinę zadowolony.
-weź... przeceniasz mnie –rzucił luźno, mając nadzieję że nie zdradzi zawstydzenia jakie czuł. Już miał zamiar zmienić temat, kiedy mówiłaś dalej.
-Myślę też, że jesteś świetnym bratem. Nie przypominam sobie innego starszego rodzeństwa, które tak dbałoby o młodsze jak ty o Papyrusa... - Sans zaczął czuć się niezręcznie. Nie uważał, aby to co robił było jakieś wyjątkowe. Dbał o Papyrusa jak umiał bo był jego bratem i kochał go. Ale to nie było nic wyjątkowego. Sans uważał, że nie zasługiwał na takie słowa zwłaszcza, że robi to co do niego należy. Ale nie protestował, bo i tak byś mu nie pozwoliła - No i jesteś mądry. Pamiętam co powiedziała Alphys. Masz doktorat, tak? To imponujące! Jestem pewna, że gdybyś wrócił do szkoły miałbyś wszystkie drzwi przed sobą otwarte... - Czuł jak robi mu się gorąco. W Podziemiu nie miał zbyt wiele do roboty poza czekaniem na ludzi i nauką. Wszyscy tam robili cokolwiek. Nie był aż tak mądry, nie naprawdę, no i od dawna się nie uczył. Wszystko co wiedział było przestarzałe i pewnie nigdy nie wróci do szkoły, nawet jeżeli by chciał. W tej chwili pragnął tylko aby Twoja dusza przestała być taka głośna i świecąca, powoli czuł się jakby siedział obok pierdolonego słońca.  - No i jesteś wspaniałym przyjacielem. - mówiłaś dalej nieprzerwanie. Sans praktycznie się trząsł. Błagam, przestań, nie zasługuję na to. Nie rozumiesz. To głupie. Sans wiedział że zrobił kilka rzeczy dobrze, i ludzie komplementowali go za pracę, ale ich dusze nie były tak jasne i szczęśliwe w tym momencie jak Twoja teraz. Właściwie, Sans wiedział, że tylko Papyrus umie go tak wychwalać choć... może nie aż tak. W tym co mówiłaś, w tym co czułaś, było coś, czego nie miał Papyrus i Sans nie wiedział dokładnie co to jest. Ale to sprawiało, że czuł się dobrze, choć jednocześnie poddenerwowany i nie wiedział, czy podoba mu się to uczucie czy nie.
-nie musisz.... nie musisz mówić o mnie tak słodko – mruknął wiedząc, jak musi teraz wglądać
-Wybacz.... Czy zawstydziłam cię? - Tak
-nie –  przyłożył dłoń do szyby próbując zachować spokój - ale nigdy nikt wcześniej tak o mnie nie mówił.
-Zapamiętaj to co ci powiem. Ty... - łatwo powiedzieć – Ty jesteś naprawdę świetny. Zasługujesz na wszystko co najlepsze.  - Sans nie umiał się z tym zgodzić. Gdybyś wiedziała jaką osobą był naprawdę, jak wiele zrobił, pewnie teraz byś tego nie powtórzyła. Wiedział, że jeżeli zacznie się z Tobą sprzeczać, pewnie nie dasz mu dojść do słowa, więc nic nie mówił i czekał i patrzył za okno. Oboje dotarliście przed hotel. Zajęłaś miejsce na parkingu. Sans wyciągnął swoje walizki, mówiłaś że nie możesz doczekać się wesela. Sans musiał przyznać, że był zainteresowany. Jeszcze nigdy nie był w tak ładnie wyglądającym miejscu. Rozglądał się po otoczeniu. Kilka osób gapiło się na nich. Kilka pokazywało palcami. Kilka szeptało. Wiedział, że będzie tutaj jedynym potworem. Kiedy zawołałaś rodziców, Sans zrobił krok do tyłu, nieco się stresował. Wiedział, że tylko udaje z Tobą parę, ale i tak nie chciał sprawić problemów Tobie czy sobie. Chwyciłaś go i pociągnęłaś ze sobą.
-To jest Sans – przedstawiłaś go. Sans był pewien, że Twoi rodzice będą rasistami. Że zaczną walić złośliwe docinki, albo go wygonią. Takie rzeczy z oporami przychodzą dorosłym ludziom do zrozumienia. I nie winił ich. Wiedział, jak ciężko się przyzwyczaić do zmian. Ale Twoja mama przywitała go serdecznie i nawet przytuliła.
-Miło mi w końcu cię poznać – powiedziała serdecznie. Twój ojciec uścisnął jego dłoń, nie bał się nawet kontaktu fizycznego z kośćmi, i zaprosił was na kolację. Byliście zmęczeni, więc odmówiliście. Za co Sans był wdzięczny, bo nie był pewien, czy zniesie nawał pytań przy stole no i był zmęczony i marzył o drzemce. Poszliście do pokoju. Sans stał za Tobą kiedy otworzyłaś drzwi. Lecz nie ruszyłaś się z miejsca. Nim zapytał co się stało, usłyszał.
Pa bum. Pa bum.
Tak głośne jak dzwony. Twoja dusza mówiła wyraźnie. Sans nie wiedział dlaczego tak robi, często byłaś nerwowa. Zerknął przez ramię sprawdzając, co wywołało u Ciebie taką reakcję. Ah. Jedno łóżko i dwie osoby. Na dobrą sprawę, miał to gdzieś. Dzielił spanie z innymi wcześniej, no i przecież nie tak dawno oboje usnęliście na kanapie. Ale mimo to, nadal czułaś się z tym niezręcznie.
-mogę... uh... spać na podłodze, albo teleportować się do domu, to żaden pro...- nie dałaś mu szansy skończyć wypowiedź.
-N-nie! To nic. Um. Nie. Uh. Nie martw się? Przecież... tak jakby... chodzimy ze sobą? Prawie? Znaczy się nie... Chodzi o to, że ... Chcę powiedzieć, że ... uh... jest duże. Dla nas. I nie chcę.... abyś.... no wiesz... Abyś sobie poszedł czy coś. I nie mam nic przeciwko! Jest dobrze. To jak.... piżama party... To... uh... taaa... Piżama party. Nie ma się czym przejmować.
-ok
-Naprawdę? - O co ta afera? Czy właśnie przegapił jakiś ludzki kod czy coś?
-tak, piżama party
-Racja – Nie ruszałaś się. Sans przyglądał Ci się badawczo, drgnęłaś i zaczęłaś mamrotać coś o przebraniu się w piżamy by następnie udać się do ubikacji. Dobra. Sans otworzył walizkę i wyciągnął koszulkę i spodenki. Przebrał się i włączył telewizję skacząc po kanałach. Wiadomości. Kreskówki. Zły film. Więcej wiadomości. Siedziałaś w kiblu dość długo. Zostawił kreskówki. Czy to dziwne? Może. Jak tylko wyszłaś z łazienki zaczęłaś chichotać z jego koszulki. Sans zerknął na Twoją. Położyłaś się obok niego i zamówiliście jedzenie. Sans miał zamiar odmówić, nie chciał abyś go karmiła no i przyniósł swoje własne jedzenie, ale znalazłaś potworze posiłki i Sans nic nie powiedział. Potem siedzieliście i oglądaliście głupie horrory jedząc ciastka, hot caty, glamburgery bo niedaleko był jeden ze sklepów MTT. Mimo to, Sans nie mógł przegapić Twojej miny, kiedy pierwszy raz będziesz jadła hot cata.
-Czy.. czy to na mnie miauczało? - zapytałaś przerażona – Nie wiem czy dam radę zjeść to jeżeli będzie na mnie miauczeć. - Sans prychnął
-chcesz aby przestało? - przytaknęłaś – więc złap to jedną ręką z tyłu – zrobiłaś tak. Sans walczył ze śmiechem. Kolejny gryz. Miau!
-To nie działa! Kłamca!
-oh, spróbuj jeszcze raz – kolejny gryz. Miau
-Sans!
-co? nie rozumiem w czym problem, może za trzecim razem zadziała – Miau
-Bawisz się mną?! - Sans uniósł ręce w geście obrony
-nie, nie, jakże bym śmiał, jestem honorowym szkieletem!
-Boże, nie wierzę, że dałam się nabrać – Śmiał się, on też nie mógł w to uwierzyć. Zaproponowałaś mu hot cata. Dojedliście resztę i posprzątałaś. Horror się skończył. Sansowi to nie przeszkadzało. Horrory zawsze były głupie i podobne do siebie, ta sama okropna fabuła i żałosne efekty, ale obiecałaś mu, że kiedyś pokażesz mu dobry horror. Jak wyłączyliście telewizor oboje byliście w łóżku. Sans poczuł Twoje uczucia
-na pewno ci to nie przeszkadza? - zapytał – nie jest to dla ciebie coś dziwnego?
-Jest dobrze – Twoja dusza znowu zajaśniała. Ale gdyby Ci coś przeszkadzało, pewnie byś powiedziała, więc odwrócił się, zgasił światło, ułożył głowę na poduszce i zamknął oczy. Po chwili usnął. To rzadkie, ale spało mu się dobrze. Większość jego nocy przepełniają koszmary. Obudził się czując jak sztywniejesz. Czuł jak trzymasz go za rękę. Zaspany zapytał
-co robisz?
-Um... - poruszył palcami czując pod nimi coś bardzo miękkiego i miłego i dlaczego to go spotyka?! Otworzył oczy i zobaczył jak się na niego gapisz. Jego wzrok latał między Twoimi oczami, a jego ręką, spodziewał się, że zaraz go spoliczkujesz i... - TO TY MACAŁEŚ MOJE CIAŁO! - natychmiast zabrał rękę i nogę, serio, kiedy to się stało? Zaczął przepraszać.
-przepraszam, wybacz, nie...
-Nie, jest dobrze, ja wiem – powiedziałaś odwracając się całkowicie zawstydzona - Ah. Um. Ty. Uh. Naprawdę lubisz się przytulać, co nie? To dobrze. Łapię. Spałeś. - Czuł się zawstydzony. Zazwyczaj wystarczyło, że przytulał się do poduszki. Nie spodziewał się, że będzie próbował wtulić się w Ciebie czy coś...
-przepraszam ... zazwyczaj nie – zatrzymał się, ta sytuacja była dziwna – heh, powiedziałbym by, ale to krępujące – Wiedział, że nie dbasz o co to zawstydzające. Właściwie, czuł że wisi ci coś jeżeli chodzi o wstydliwe momenty. Cóż... prawdę powiedziawszy nie chciał przyznać, że miewa koszmary. Nikt o nich naprawdę nie wie, pomijając oczywiście Papyrusa, ale nawet on nie ma pojęcia o ich częstotliwości.
-Nie musisz się tłumaczyć – powiedziałaś czule - Ale rany... mówisz do mnie. Królowej Wpadek. Więc. Wiesz. Razem przeszliśmy przez wiele złych rzeczy i .. widziałam cię nawet nago, pamiętasz? To było coś... - Było, choć nie wstydził się tego. To było dziwne, jasne, bo się znaliście, ale nie krępowałaś się jakoś specjalnie szkieleciego modela. Albo, kto wie, może jednak tak? Ludzie są dziwni jeżeli chodzi o takie rzeczy. - Chodzi mi o ...Jestem kimś kto cały czas robi coś ... dziwnego. Wiesz? A ty we wszystkich wpadkach wykazywałeś się wyrozumiałością. No i znasz mnie. I z jakichś powodów, moje życie było całkiem udane i dla mnie to nic wstydliwego. Naprawdę. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy mojego życia przeżyłam więcej wpadek niż przez całe moje życie. - przerwałaś chwytając czule rękę Sansa - Um. Więc. Jeżeli jest coś co chcesz mi powiedzieć. Wiesz... Nie bój się. Naprawdę. Możesz. uh... przyznać się swojej... um.. verta-bae – Sans popatrzył na ziemię. Bawił się też materiałem kołdry zastanawiając się, czy powinien Ci powiedzieć. Uznał, że to będzie najlepsze sprawiedliwe rozwiązanie.
-mam... czasami koszmary... złe, przytulanie się do czegoś w trakcie snu pomaga, zazwyczaj są to poduszki, nie przypuszczałem, że ...- użyje twojego ludzkiego ciała jako koca, lecz nie powie tego na głos – przepraszam.
-Nie! Nie! Jest dobrze. Dzięki um.. za to, że mi powiedziałeś. - Sans nie chciał dać Ci szansy na dopytywanie się, dlatego zapytał wstając z łóżka
-...śniadanie?
-Śniadanie – Po pięciu minutach ludzie zaczęli schodzić się w jadalni. Sans robił co mógł, aby nie okazać jego irytacji z racji na to, że wszyscy patrzyli się jak je. Wiele osób podchodziło do niego i pytało się jak je i po co je skoro jest szkieletem. Zazwyczaj odpowiadał „magia” ruszając przy tym palcami. No i wtedy pojawili się Twoi rodzice. Uprzedziłaś Sansa odnośnie zamiłowania matki to pytań, ale nie spodziewał się, że zaczną się już przy śniadaniu.
-Słyszeliśmy, że masz doktorat. Myślałeś o nauczaniu na uniwersytecie?
-nie
-Dlaczego nie? - Sans wzruszył ramionami. Gryzł. Przeżuwał. Połykał – A więc czym się zajmujesz?
-sprzedaję w sklepie, lodziarni, pracuję jako ochroniarz, różne prace tu i tam.
-Nie masz większym ambicji?
-nie wszędzie potwory znajdą zatrudnienie
-To okropne! - Sans zerknął na Ciebie, mając nadzieję, że coś powiedz, ale najwyraźniej byłaś zamyślona. Nie był pewien co mówić Twoim rodzicom. Nie był jakimś naukowcem czy doktorem. Lubił pracować w wielu miejscach. Coś nowego każdego dnia. Utrzymywał zainteresowanie. Nie nudził się. Każdy dzień różnił się od siebie. Potem Twoi rodzice poszli przygotować się. Ty nadal pogrążona w myślach bawiłaś się widelcem przy naleśniku.
-wszystko dobrze? naleśniki uciekną ci z talerza, jak je zaraz nie zjesz
-Tak zaraz piersiego... - pauza – znaczy się pierwszego zjem! - Wstałaś szybko odsuwając talerz na środek stołu – Znaczy się nie, muszę się przygotować –  odbiegłaś nawet nie odwracając się na Sansa. Ten popatrzył na swój talerz, nie wiedział co ma czuć. Byłaś zdecydowanie zła za to co stało się rano, ale nie wiedział co ma na to poradzić. Przeprosił już przecież. Co było takiego wyjątkowego w tych dwóch workach tkanki tłuszczowej? Więcej z nimi kłopotów niż pożytku z tego co zauważył. A no. Sans wstał i zasunął za sobą krzesełko nim wrócił do pokoju. Wyciągnął garnitur z walizki, idealnie wyprany, chwała Papyrusowi. Sans szybko się ubrał. Znalazł też w środku karteczkę
„TO SPECJALNE UBRANIE NA SPECJALNE OKAZJE SANS. TAKIE JAK TA. TO WAŻNE, ABY UBIERAĆ SIĘ WSPANIALE BY ZAIMPONOWAĆ SWOJEJ KOBIECIE"
Sans był właśnie w trakcie zawiązywania krawata, kiedy wyszedł z ubikacji i popatrzył na Ciebie z uśmiechem, mając nadzieję, że wszystko między wami się już uspokoiło.
-Um... Dobrze ci – Sans przypomniał sobie co mu wczoraj nagadałaś
-heh, nie męczy cię to ciągle komplementowanie nie?  - zaczął dalej bawić się krawatem
-Pomóc ci? 
-twoja pomocna dłoń zawsze jest przydatna – Zaśmiał się, zauważył że patrzysz na jego niebieski krawat w białe kości - fajny nie? - wyszczerzył się – czy nie jest kościście dobry?
-Pasuje do ciebie – Sans przyglądał się jak owijasz materiał dookoła jego karku. Skrzywiłaś się zmieszana. Po chwili walki westchnęłaś - Um. Nie wiem co robię. Zaraz. Wygoogluję to – Ech, kto przejmuje się krawatem? Myślał. Czy będzie koniec świata, jeżeli go nie założy? - Też to mogłeś zrobić! - fuknęłaś wyrywając go z zamyślenia. Zaśmiał się
-nie mogłem – owinął sobie cieńszy koniec krawata dookoła palców – jestem związany. - Sans położył się na łóżku, kiedy Ty sprawdzałaś instrukcję w internecie. Miał nadzieję, że dzisiaj będzie dobry dzień. Nie wstał dzisiaj prawą nogą. Cała impreza ma być fajna, prawda?
-Dobra, już chyba wiem jak to zrobić – Wstał i wziąwszy krawat z jego rąk zawiązałaś go właściwie na szyi.
-więc uh... idziemy? -  zapytał przenosząc ciężar z nogi na nogę. Przytaknęłaś, wyciągnął ramię, martwił się, że będziesz poddenerwowana, bo był całkiem pewien, że słyszał to w Twojej duszy. – pap powiedział uh, że na początku każdy wychowany dobrze szkielet zawsze podaje swój łokieć pięknej panience
-Oh, naprawdę? -  chwyciłaś go za ramię. Wyszliście z pokoju.
-tak. kiedy tylko mi to powiedział zapytałem, czy tak? - zaczął się śmiać– a potem powiedziałem, że zawsze mogę oferować moją rękę, i łokieć i wszystko – Otworzyłaś szerzej oczy patrząc na niego
-Możesz odczepić swoją rękę?
-huh? oh taaa – wzruszył ramionami – nic wielkiego jeżeli potem ją odzyskam. chcesz zobaczyć? - chciał abyś się zgodziła, chciał zobaczyć Twoją minę kiedy to robisz, ale ku jego zaskoczeniu odmówiłaś. Może to zbyt dziwne. Ludzie nie są w stanie tego robić. Po chwili spaceru wypaliłaś nagle
-Więc... uważasz, że jestem ładna –Sans zamrugał kilka razy nim przypomniał sobie co powiedział w pokoju. Popatrzył na Ciebie nie będąc pewnym jak z tego wybrnąć. Nie wiedział co oznacza słowo „ładny” w ludzkiej terminologii. To bardzo subiektywna opinia, prawda? Sam był kiedyś określony słodkim i okropnym przez różnych ludzi. Papyrus uznał, że Twój kościec jest dobry, szkielety nie zwracają uwagi na ludzką tkanką. Papyrusa fascynował układ kostny ludzi. Sans uważał go za dziwny. Tak dużo małych kosteczek. Wszystko tak bardzo łamliwe.
-nie rozumiem za bardzo standardów ludzkiej urody, ale paps przyznaje, że masz ładną budowę kości – choć nie jest w pełni odsłonięta – i bardzo przyjemną duszę. - To tak potwory oceniają atrakcyjność. Piękna dusza jest ważniejsza od fizyczności.
-Um. Czy... czujesz ją? Jak um... Czytasz mi w myślach czy coś?
-to raczej... świadomość tego jaki dany człowiek jest naprawdę.
-To... wszystko?
-mam ci wytłumaczyć? wszystkie dusze pokazują w mniejszym lub większym stopniu jaki człowiek jest, ich uh... wnętrze... tak można mówić, potwory lepiej lub gorzej moją je widzieć i zdecydować czy chcą się z tobą zaprzyjaźnić, jeżeli ktoś mówi, że masz przyjemną duszę to znaczy, że czuje iż jesteś dobrą osobą, to nie tak... że umiem czytać ci w myślach czy coś... - Szczerze, to dotyczyło większość potworów. Sans był nieco bardziej utalentowany jeżeli chodzi o czytanie dusz. Fakt posiadania tylko 1HP wyostrzył inne zmysły, aby ochronić go przed niebezpieczeństwem. Nie był pewien, czy to dar wyuczony czy wrodzony. Jednak gdybyś wiedziała jak łatwo czytał z Twojej, zaczęłabyś świrować i martwić się o wszystko. I szczerze, on też z tego powodu świrował. To rzadko, że mógł z taką łatwością czuć wszystkie dobre, życzliwe emocje. Jest w Tobie wiele z Papyrusa, bardzo ufna, z wielkim życzliwym sercem dla każdego.
-Więc co dokładnie czujesz od mojej duszy? - Badał Cię chwilę, skupiając się na wszystkim co w Tobie widział
-ciepło i troskę – unosiły się w pierwszej warstwie - szczerość  - musiał się skupić na tym co poczuł w kościach - i szczęśliwe mruczenie
-Szczęśliwe mruczenie? - Tak. To najlepsza odpowiedź aby opisać co czuje od Twojej duszy. Szczęśliwe mruczenie.
-nie patrz na mnie tak, nigdy wcześniej nie mówiłem co czuję od ich duszy, ciężko to wyjaśnić – przytaknęłaś szybko. Przybyliście do kościoła i usiedliście koło Twoich rodziców. Sans rozglądał się. Pomieszczenie było całkiem ładne, ale nie w jego stylu. Nie wiedział zbyt wiele o ludzkich ślubach, był jednak pewien, że taką ceremonię można było mieć tylko raz w życiu. Nuda. Ślub się zaczął. Wszedł drużba.
-co on robi?
-Oh, to tradycja. Dawniej drużba był symboliczny, miał chronić pannę młodą przed atakami demonów, czy coś. Ale nie wiem po co teraz on. To pewnie pozostałość przeszłości. Obecnie drużbą jest ktoś bardzo ważny w twoim życiu z kim nie chcesz się rozstawać. - Potem przyszły dzieciaki z kwiatkami, jakie rozpoznał – On niesie pierścionek, a ta sypia kwiatki – szeptałaś – To muszą być dzieci
-jako para?
-Nie całkiem. To kuzyni – wyjaśniłaś – W Podziemiu dzieci mogły brać śluby? - zaprzeczył
-rzadko kiedy dzieci zawierały więzi.
-Nie przypuszczałam, że potwory mają takie tradycje
-nie o to chodzi – odszeptał – jeżeli nie masz pełnej więzi zawartej, to marna szansa, że wszystko będzie właściwie działało – Pojawiła się panna młoda, szczerzyła od ucha do ucha, suknia migotała z każdym kolejnym krokiem. Sans patrzył jak idzie, powoli, w stronę przyszłego męża. Sans pochylił się w Twoją stronę. - z kim ona idzie?
-Z ojcem. To taka tradycja. Jakby przekazywał swoją córę spod swojej opieki w ręce męża. Bardzo ładna.
-została wypędzona z rodziny?
-Co? Nie. To tylko taki gest symboliczny. Nie ma się czym martwić. - Sans przyglądał się reszcie ceremonii ze średnim zainteresowaniem. Ksiądz, czyli bardzo ważny gość od spraw religijnych, jak wyjaśniłaś, wszystkich przywitał i podziękował za przybycie. Czytał coś z książki, czego Sans nie do końca rozumiał. Dużo gadania na tym ślubie. Potem słuchał jak oboje mówili jak bardzo się kochają, jak bardzo są szczęśliwi od dnia kiedy się poznali. Ale kiedy skończyli mówić, popłakali się. Ty też płakałaś.
-wszystko dobrze?
-Tak, to jest naprawdę piękne. Kocham śluby. - Było fajnie, ale nie tak jak oczekiwał. Ludzkie wesela są nudne. Oglądał jak panna młoda i pan młody pocałowali się i wszyscy zaczęli klaskać. Sans nie wiedział po co to klaskanie, ale też klaskał, bo wszyscy klaskali. Pan młody wyprowadził panią przez drzwi. Wszyscy poszli za nimi... Zaraz... co?
-to tyle?
-Nie, idziemy na wesele, to taka wielka impreza. Spodziewałeś się czegoś innego? - szturchnęłaś go, aby się ruszył Sans wzruszył ramionami.
-potworze śluby są... trochę inne – Miał Twoją uwagę
-Naprawdę? To ma sens. A jakie one są?
-opierają się na więzi
-Więzi?
-kiedy masz z kimś więź – Typowe potworze śluby opierały się na zacieśnianiu więzi im dłużej ze sobą były. Pierwszy ślub to wielka impreza na którą każdy był zaproszony. Ostatni ślub oznaczał ostateczne nierozerwalne zacieśnienie.
-Sans, byłabym wdzięczna gdybyś nie uważał że wiem wszystko o potworach, bo nie wiem.
-racja, wybacz – myślał nad kolejnymi słowami – nasze śluby są delikatne, ponieważ nie działają jeżeli dusze nie są w dobrej więzi, to trwa trochę, musisz być pewna że jesteś z odpowiednim potworem. - Przytaknęłaś rozumiejąc. Oboje wyszliście przed kościół. Sans minął kilka rozmawiających ze sobą osób o wspaniałym weselu. Nagle coś wpadło mu do głowy
-co sprawia, że ludzie są razem? Przysięga? - Wyglądałaś na zaskoczoną nagłym pytaniem.
-Wiesz... Chyba. To jest obietnica, że zostanie się razem. Ale też i papiery. Musisz dostać dowód i wszystkie biurokratyczne sprawy załatwić, aby wasz ślub był legalny. - Sans myślał chwilę. To brzmi... nietrwale.
-kawałek papierków? - przytaknęłaś – ale nic was nie powstrzymuje, przed zostawieniem siebie, tak?
-Chyba nie. Rozwody są normalnością. Czy u was takich nie ma? - Sama myśl o rozstaniu się potworów jakie zawarły ze sobą więź była nie do wyobrażenia. Jeżeli coś takiego by się stało, zamieniłyby się w pył.
-nie, jeżeli jest więź.
-Nawet jeżeli chcesz kogoś zostawić? - To było nie do wyobrażenia. Tylko kilka potworów złamało więź i natychmiast stały się częścią historii
-nie chcesz kogoś zostawić, jak zrobisz więź, już po ptokach – To nie wymaga dalszego komentarza. Sam fakt zawarcia więzi to wszystko. Więź to wymiana. Wymiana wszystkiego co masz, magii, myśli, uczuć – jak macie więź, stajecie się partnerami dusz – Miał kilku znajomych, którzy tak zrobili i nie żałowali. Choć sam nie był pewien, czy znajdzie kiedykolwiek kogokolwiek komu zaufa na tyle, aby podzielić się z nim wszystkim co ma. Jak przybyliście na wesele, Sans się rozejrzał. Głośna muzyka i tańczący ludzie. To bardziej przypominało potworze wesela, choć i tak różnice były aż nadto widoczne.
-Gotowy za imprezę w ludzkim stylu? - wyciągnęłaś stronę rękę. Sans zaśmiał się i chwycił za Twoją dłoń.
-jasne
Share:

Opowiadanie: Od początku wiedziałem, że tej nocy umrę..

Jedynie kruki obserwowały całe zdarzenie. Siedziały cicho na drzewach, jak gdyby same się Go wtedy bały. Obserwowały nas swoimi ciemnymi oczami, przelatując jedynie z gałęzi na gałęzie. Nawet gwiazdy odmówiły wtedy kontaktu z nami, bezpiecznie schowane za chmurami pośród ciemnego nieba. Całą polanę oświetlał jedynie księżyc, niczym aktorów na scenie, a naszą widownią była wtedy śmierć. I chociaż ja jej nie widziałem, jestem pewien że ukryła się w Jego oczach. Wiem, że nie minęła nawet sekunda kiedy mężczyzna mnie obezwładnił i rzucił na ziemię niczym szmacianą lalkę. Nie zdążyłem nawet mrugnąć kiedy Jego ciało przygniotło moje w taki sposób, iż nie byłem w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Czułem ból w kręgosłupie i zimny nóż na szyi. Popełniłem ogromny błąd, nigdy nie powinienem się tam znaleźć. Nigdy nie sądziłem, że pomylę motyla z wężem. Bałem się, miałem łzy w oczach. "Wąż" wydawał się nie myśleć o niczym. Kiedy na mojej szyi zaczynały pojawiać się pierwsze kropelki krwi, byłem pewien, że to właśnie ten potwór będzie ostatnim kogo zobaczę. Jednak wtedy On zrobił coś, czego nie spodziewałyby się nawet gwiazdy. Uśmiechnął się okropnie po czym cicho i ochryple powiedział.
- Chciałbyś poznać moją historię?
Starałem się, cholernie się starałem, a jednak nie byłem w stanie wydusić nawet słowa. Wpatrywałem się w niego jedynie, nie wiedząc co mam robić. Strach sparaliżował mnie tak bardzo, że choćbym chciał, nie byłem w stanie ruszyć nawet palcem. On czekał, a ja milczałem. Wpatrywałem się w jego oczy, starając się znaleźć w nich jakieś emocje, choćby najmniejsze, niestety daremnie.
- Co się stało? Czyżbyś się bał?
Wiedział że tak, moje ciało drżało, musiał to czuć. Droczył się ze mną, bawił, niczym kot zdobyczą, a ja mogłem jedynie mu na to pozwalać. Poczułem więcej krwi oraz łzy napływające mi do oczu. Nie chciałem płakać, ale czy mogłem zrobić coś innego? Księżyc zniknął za chmurami przez co chociaż na chwilę przestałem widzieć jego oczy wpatrzone we mnie. Kiedy cisza powoli zaczynała mnie ogłuszać, a ciemność oślepiać postanowił unicestwić obydwa. Poczułem jak do moich płuc napływa więcej powietrza. Zabójca zszedł ze mnie po czym usiadł na kamieniu tuż obok i odpalając papierosa wypuścił głośno powietrze. Pomyślałem że mógłbym to wykorzystać, jednak mężczyzna najprawdopodobniej znów by mnie złapał. Nie było sensu się ruszać, mogłem jedynie dalej grać w jego gierkę.
- Nie jesteś zbyt rozmowny wiesz?
Co mogłem powiedzieć? Co miałem powiedzieć?
- Nie bój się, nie jestem potworem.
Uśmiechnął się, był potworem. Chciałem coś powiedzieć, jednak z moich ust wydobył się jedynie bełkot.
- Nie zrozumiałem, musisz mówić wyraźnie.
Przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy.
- Dlaczego mnie nie zabijesz?
Mój głos się załamywał, do tego słowa wypowiedziałem tak cicho iż byłem prawie pewny że ich nie usłyszał.
- Dlaczego pytasz...
Polana po roz kolejny utonęła w blasku księżyca, a jego oczy, błyszczały niczym gwiazdy.
- Ponieważ tak jest zabawniej wiesz?
- Zabawniej...?
Po chwili usłyszałem swój własny szloch.
- Robisz to wszystko dla zabawy...? Jak śmiesz mówić, że nie jesteś potworem...
- Każdy potwór był kiedyś tylko człowiekiem wiesz?
Milczałem, nie chciałem tego. Nie chciałem tam być, patrzeć na niego, nie chciałem płakać, ale chciałem żyć.
- Co dało ci prawo do decydowania o czyjejś śmierci?
- Bezprawie.
Memu płaczu zaczął towarzyszyć cichy śmiech.
- Nie masz nic na swoją obronę?
- Dokładnie. Mam tylko nóż, i wspomnienia, chociaż dla niektórych to i tak już wiele.
- Dlaczego... zabijasz?
Z każdym zdaniem bałem się go coraz bardziej, mimo to nie bałem się zadawać kolejnych pytań. Nie chciałem umierać. Jeden z przysłuchujących się nam do tej pory ptaków zlecił z gałęzi po czym usiadł na trawie bardzo blisko mężczyzny wydziobując coś z pomiędzy listków. Nie bał się go. Był tak głupi, że w pewnym momencie znalazł się parę centymetrów od dłoni wciąż trzymającej nóż. Myślałem, że go zabije jednak ten potwór  wpatrywał się jedynie w ptaka bez emocji.
- Zawsze lubiłem kruki. Białe gołębie kojarzą nam się z czymś dobrym, a kruki? Czym zasłużyły sobie na taką złą sławę, przecież to tylko ptaki, tak samo jak każde inne. Nie sądzisz?
- Dlaczego mnie nie zabijesz...?
- Powtarzasz się.
- Nie potrafię tego pojąć. Zawsze przed morderstwem urządzasz sobie pogawędki ze swoją ofiarą?
- Nie. Jesteś drugim z którym rozmawiam.
Czyli jednak chciał mnie zabić. To zdanie sprawiło, że zamarzłem. Znów nie mogłem się ruszyć, jednak nie przestawałem mówić.
- Kto był pierwszy?
Moje ubrania i włosy zaczął targać delikatny letni wiatr. On wydawał się być oderwany od świata, był tam, a jak gdyby w ogóle go nie było. Nawet wiatr go nie zauważył. Milczał. Pewnym ruchem wbił swój nóż w ziemię tuż obok ptaka sprawiając, że ten szybko wrócił na suchą gałąź.
- Mój ojciec.
Powiedział ostro głosem pozbawionym skruchy. Wiedziałem, że go rozwścieczyłem. Wiedziałem, że umrę. W głowie pojawiło się mnóstwo pytań, jednak bałem się którekolwiek zadać. Bałem się śmierci. Naprawdę myślałem, że za chwilę wyciągnie z ziemi nóż i wybije mi go w brzuch, jednak zrobił coś czego nie przewidziałbym nigdy. Spojrzał na mnie łagodnie i uśmiechnął się słabo. Wyglądał wtedy zadziwiająco niegroźne, chyba po prostu chciał mnie uspokoić, kiedy zobaczył że po raz kolejny oblewa mnie zimny pot.
- Dlaczego..?
- Morderca wychował mordercę, czego tu oczekiwać.
- Był taki jak ty?
- Nie, ja jestem gorszy.
Jego łagodny uśmiech zaostrzył się szybko przypominając jego broń.
- Wiesz, przypominasz mi kogoś kogo kiedyś znałem.
Z jego twarzy szybko zniknął uśmiech który zastąpił grymas rozpaczy. Nie wiedziałem co mam zrobić, wyglądał na smutnego, załamanego. Był mordercą, myślałem że nie posiada emocji. W dalszym ciągu byłem przerażony. Ukryłem drżące dłonie w kieszeniach bluzy i zacisnąłem zęby. Księżyc wciąż służył nam za światło, zza chmur zobaczyłem jedną jasną i smutnie migającą gwiazdę, wyglądała jakby płakała. Pierwszy raz odkąd go zobaczyłem uwierzyłem, że naprawdę jest człowiekiem. Czułem jak mijają godziny, które tak naprawdę były jedynie sekundami.
- Kogo ci przypominam?
Zapytałem ukrywając swój strach.
- Osobę która już od dawna nie żyje... mojego brata.
Wiedziałem, że chciał ze mną porozmawiać, wiedziałem że tego właśnie potrzebował, postanowiłem przejąć pałeczkę w jego grze, postanowiłem grać za niego.
- jak umarł?
- został zamordowany.
- Przez kogo?
Bałem się pytać, chociaż z każdą odpowiedzią coraz bardziej widziałem w nim człowieka.
- Przez... mojego ojca...
Ta jedyna błyszcząca smutkiem gwiazda nagle pojawiła się w jego oczach, by później szybko spłynąć po policzkach i wylądować na zimnym kamieniu. Przestałem się bać, nie chciałem umrzeć i właśnie dlatego w moich oczach nie było już łez i właśnie dlatego pojawiły się w jego oczach. Wszystko powoli zaczynało się układać i chociaż księżyc nie zniżył się nawet o centymetr czułem, że potworów już z nami nie ma, zostały zniszczone, przeze mnie i jego łzy.
- Czy wtedy Tobą kierowało? Zemsta? Smutek? Ból?
Z każdym słowem gwiazdy szybko spadały na ziemię by rozbić się na zimnym kamieniu, jednak to nie był czas na życzenia.
- Wszystkiego po trochu, lecz jedyne co teraz najbardziej przychodzi mi do głowy to chyba instynkt. Ojciec nas nienawidził, twierdził że zniszczyliśmy mu życie, chociaż głównie obwiniał za to mnie. Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze?
Nie czekał na moją odpowiedź.
- Że mój brat nic mu nie zrobił, nikomu nigdy nic nie zrobił.
- Więc czemu go zabił?
Stąpałem po cienkim lodzie i wciąż lekko bałem się, że ten w każdej chwili może pode mną pęknąć.
- Chciał żebym cierpiał. To była głupia gra. Zabiłem jego żonę, kogoś kogo kochał najbardziej, dlatego on również zabił kogoś kogo kochałem. Powinienem był wtedy umrzeć, lecz kiedy spojrzałem na jego ciało, leżące bezwładnie na ziemi... Wciąż miał na sobie łzy oraz strach.
Nie wiedziałem co mam powiedzieć, nie wiedziałem co mam zrobić.
- Nigdy nie chciałem zabić mojej matki, nigdy tego nie chciałem, nigdy nie chciałem być tym kim jestem, dlatego też nigdy nie powinienem się urodzić.
Od tamtego momentu wiedziałem, że był aniołem od samego początku skazanym na upadek. Niestety upadek był zbyt mocny, przez co połamał mu skrzydła i pobrudził go krwią. Nie miałem pojęcia co mną wtedy kierowało, może było to współczucie, może smutek, lecz to nie miało wtedy najmniejszego znaczenia. Chyba po prostu chociaż przez chwilę chciałem być tym dobrym, by zaraz później grać tego złego. Spokojnie podniosłem się z ziemi po czym podałem mu lekko pomiętą chustkę wcześniej wyciągniętą z kieszeni. Kiedy na mnie spojrzał wyglądał żałośnie. Szybko otarł swoje łzy by później oddać mi chustkę i na ułamek sekundy uśmiechnąć się wdzięcznie. W tamtym momencie był gorszy od potwora, ponieważ potwór nigdy nie sprawiłby, że zrobię to co za chwilę miało miejsce.
- Dlatego Cię ścigają prawda? Dlatego mają Cię za mordercę?
Przytaknął jedynie głową.
- Pewnie twierdzą, że zabiłeś również swego brata...
Nie zrobił nic.
To był mój moment, moja chwila. Szybko złapałem za nóż wbity w trawę i spojrzałem na niego, nie wiem nawet dlaczego, chyba po prostu chciałem zobaczyć jego minę. Był złamany, całkowicie zniszczony, przez jego twarz szybko przebiegł jedynie cień zdziwienia pomieszanego z nutą strachu.
- Czy którykolwiek z nich wie jak wyglądasz?
- Chyba nie...
- To dobrze.
- Nie rozumiem, do czego zmierzasz? Jeżeli chcesz mnie zabić, proszę.
Znów grał, chciał pokazać że się nie boi jednak jego ręce drżały. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, tak bardzo nie chciałem żeby umarł.
- Teraz moja kolej, na bycie tym złym, zniszczonym, odrzuconym i ściganym.
- Co masz zamiar zrobić?
- Pobawić się w Boga, ukraść twoje życie, a w zamian dać ci nowe, lepsze, pozbawione strachu.
W miasteczku nazywali go płaszczem, ponieważ to jedyne co widzieli kiedy uciekał. Zdjąłem więc z niego ten czarny, brudny płaszcz, wciąż pachnący strachem i bólem, po czym założyłem go na siebie i uśmiechałem się szczerze.
Tej nocy próbował mnie powstrzymać, wiedział co chcę zrobić. Jednak gdy zobaczył, że to na nic znów ujrzałem gwiazdy, tym razem nie były aż tak smutne jak ostatnio. Kiedy odchodziłem, usłyszałem za plecami tylko jedno słowo.
- Dziękuję.
Nie miał za co i chociaż teraz to ja byłem tym złym, wcale nie żałuję swojej decyzji. Moje życie szybko zostało wymazane a w zamian za nie dostałem inne, pełne strachu a czasami też bólu. Dobrze wiem, że moja decyzja mogła mnie zabić jednak już nie bałem się śmierci. Od wtedy w oczach innych byłem jedynie czarnym płaszczem znikającym za drzewami.

Autor: Wiktoria K.
Share:

Undertale: Wpadka na Imprezie i inne wstydliwe anegdoty - Wpadka METTATONA - Punkt widzenia Sansa - Punkt widzenia Sansa [The Party Incident and Other Embarrassing Anecdotes - The METTATON Incident [a micro Sans POV] ] - tłumaczenie PL

Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry. Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i ... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI 
Wpadka METTATONA // Punkt widzenia Sansa (obecnie czytany)
Wpadka na ślubie cz 1 // Punkt widzenia Sansa
Wpadka z koszmarami // Punkt widzenia Sansa
Sans nie był wielkim fanem Mettatona. Uważał, że ta puszka przesadza ze wszystkim. Ale Papyrus lubił Mettatona, więc Sans przywykł do siadania na kanapę i oglądania programu robota. Poranny program zaczynał się o cholernej czwartej rano, każdego, kurwa, dnia. Zazwyczaj Sans drzemał wtedy bo Mettaton nigdy nie mówił o niczym ciekawym, jednak...
-Przywitaj się z fanami, skarbie!
-RAJUŚKU SANS! PATRZ! TO TWOJA DZIEWCZYNA! - Oto i jesteś, rozglądasz się wyraźnie czując się źle. Sans nie mógł oderwać wzroku od monitora. Wiedział, co się stanie. Byłaś psychicznie wyczerpana z zawstydzenia jakie dzieje się od pięciu minut. Nie martwił się tym, co się stanie jak wszyscy pomyślą, że umawia się z człowiekiem. Takie coś z czasem i tak będzie normą. Niepewnie przyglądał się jak odpowiadasz na pytania Mettatona.
-I oczarowałaś go swoim kobiecym seksapilem w barze? - O to będzie dobre. Sans koniecznie musi się dowiedzieć..
-Ah, cóż. Podeszłam do lady i zamówiłam sobie coś ... i... uh, on tam był... był szkieletem i takie tam...  Więc zrobiłam to co na moim miejscu zrobiłaby każda osoba... i ... ja...  Wsadziłam palec w jego oczodół. - Dlaczego. Dlaczego. Dlaczego mogąc powiedzieć wszystko, musiałaś powiedzieć to....? Sans nie mógł uwierzyć temu co właśnie usłyszał.
-RAJUŚKU, TO SIĘ NAPRAWDĘ STAŁO?
-raczej, bracie – przebrnęłaś przez kilka innych pytań, ale dobrze sobie już radziłaś. Musiał przyznać, że komentarz jaki mu przypisałaś „Widzę, że chcesz wpaść mi w oko, ale wolałbym abyś przestała” brzmiał w jego stylu i pewnie by tak powiedział, po pokonaniu pierwszego szoku przez cudze palce w jego oczodołach. Jego program na chwilę przerwały reklamy i po powrocie kamera była skupiona na Twojej twarzy
-Kocham Sansa! - … Sans gapił się w monitor z niedowierzaniem. Dlaczego. Zerknął na Papyrusa, który miał już gwiazdki w oczach.
-SŁYSZAŁEŚ? POWIEDZIAŁA, ŻE CIĘ KOCHA!
-...a no
-SANS MUSISZ PRZYJŚĆ DO CZŁOWIEKA Z NAJPIĘKNIEJSZYM BUKIETEM KWIATÓW
-...a no
-I ZALAĆ JĄ POCAŁUNKAMI – Sans czuł, jak zaczęło robić mu się gorąco. A no. Pomyślał. Wygląda na to, że naprawdę chodzę z człowiekiem. Wysłał Ci wiadomość.

xxx-xxxx: 4:29 | kochasz mnie? to chujnia, mogłaś mi chociaż zafundować kolację

Sans miał nadzieję, że to brzmiało dobrze. Że brzmiał na wyluzowanego. Ale prawda była taka, że już nie miał pojęcia co się dzieje. Cała sytuacja coraz bardziej wymykała się mu spod kontroli i naprawdę mu się to nie podobało.
Share:

My Little Pony: W umyśle króla Sombry - Egzorcyzm

Notka od autora: Jest to moje stare opowiadanie. Uwielbiam postać Sombry, Discorda, zaś moim ulubionym kucykiem jest Fluttershy. W tamtym okresie miałam też fazę na Skyrim, więc nic dziwnego, że połączyłam we wszystkie wątki w jedno i powstało to, oto, krótkie opowiadanko. 
SPIS TREŚCI
Egzorcyzm (Obecnie czytany)
Twilight wraz z przyjaciółkami wbiegła pośpiesznie do sali tronowej Kryształowego Królestwa. Na wielkim błyszczącym tronie siedziała Cadence. Była wyraźnie osłabiona, miała podkrążone oczy i delikatnie przysypiała. Obok niej już w głębokim śnie stał Shining Armor. Księżniczka przyjaźni musiała głośniej chrząknąć, aby jej szwagierka podniosła ciężkie powieki. Po tym jak zorientowała się, że jej goście już przybyli poprawiła się pośpiesznie w tronie.

-Już jesteś, kochana! - starała się brzmieć entuzjastycznie, nie była jednak w stanie wykrzesać z siebie tej iskry, którą zawsze miała. Zeszła do Twilight i chciała wykonać z nią ich powitanie, kiedy w pół drogi zasłabła tracąc równowagę.

-Nic ci nie jest, Cadence? - młody alicorn podbiegł do władczyni pomagając jej wstać. - Dostałam twój list, prosiłaś o szybkie przybycie. Co się stało?

-Oh, Twilight... - księżniczka westchnęła przeciągle - Wątpię, byś mi uwierzyła, ale w zamku jest duch.

-DUCH?! - dziewczęta krzyknęły jednocześnie.

-Nie bądź niedorzeczna, duchy nie istnieją. - Twilight starała się zachować racjonalność.

-Też tak myślałam. Jednak od kilku nocy coś chodzi po zamku. Strażnicy donieśli mi, że Król Sombra wrócił. Twierdzili, że ukazał się kilku kucykom. Jednak po dokładnym przeszukaniu zamku wraz z okolicą nikogo nie zastaliśmy. Pokazywał się tylko nocą... - westchnęła - Postanowiłam to zbadać i wraz z twoim bratem patrolowaliśmy pałac. W końcu znaleźliśmy go. Siedział tutaj, na tym tronie. - odwróciła się plecami do dziewczyn, a twarzą do wspomnianego miejsca - Jednak... było w nim coś innego. Twój brat chciał go złapać, jednak kiedy podbiegł do niego to nie mógł go nawet dotknąć. Król był... prześwitujący, nieobecny, jakby nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności. Zamyślony, pogrążony w sobie. Trwał tak dłuższą chwilę. Potem przeszedł tym korytarzem i przeszedł przez zamknięte drzwi.

-Może coś ci się wydawało? To nie tak, że mówię, że kłamiesz... - poprawiła się szybko

-Wydawałoby się to też mojemu mężowi i całej służbie?

-Całej?

Cadence przytaknęła. Wtedy ze snu wyrwał się Shining Armor.

-Oh, Twilight. - potrząsnął głową - Witaj mała siostrzyczko. Powiedziałaś jej już? - książę popatrzył na żonę, która przytaknęła głową. - Na samym początku myśleliśmy, że ktoś rzucił na nas czar. Dlatego wezwaliśmy wszystkich naszych magów i uzdrawiaczy. Wszyscy powiedzieli to samo, nie ma ani jednej oznaki magii, ani na nas ani na przedmiotach. Wszyscy uważają, że nic się nie dzieje.

-Dlatego poprosiłam ciebie. - wtrąciła się władczyni - Wraz ze swoimi przyjaciółkami, proszę, sprawdź co tutaj siedzi. Cokolwiek by to nie było, chociaż ja uważam, że to duch, z dnia na dzień staje się coraz bardziej nieznośny.

-Chciałaś raczej powiedzieć, z nocy na noc. - odezwała się Pinkie

-Tak, dokładnie. Za dnia mamy wiele spraw na głowie, a nocą wypadałoby spać. Jednak on pojawia się coraz częściej, zaczynają spadać przedmioty, straż chodzi jak na szpilkach. A przez brak snu wszyscy są drażliwi.

Dziewczęta postanowiły wspólnie zaczekać na nastanie nocy. Księżyc był wysoko na niebie, a jego delikatne promienie przenikały przez witraże w sali tronowej Księżycowego Królestwa. Kucyki szły powoli długimi korytarzami.

-Mnie tam żaden duch nie jest straszny! Jak go spotkam to skopię mu jego astralny tyłek i wyślę tam, skąd przyszedł! - odezwała się Rainbow wykonując w powietrzu kilka ciosów

-Cadence na pewno coś się przewidziało. - Twilight wywróciła oczami - Coś takiego jak duchy nie ma prawa istnieć.

-Oh tak? To może powiesz to temu duchowi, że nie ma prawa istnieć? - to była Pinkie, stała przy otwartych drzwiach do sali tronowej. Oczom dziewczyn ukazał się siedzący na tronie Król Sombra. Miał na pół zamknięte oczy, brodę podpierał kopytem, czarne włosy opadały swobodnie wzdłuż ciała, a czerwone oczy były wpatrzone w bliżej nieokreślony punkt.

-DUCH! - Fluttershy pisnęła i natychmiast schowała się za Rarity, która po prostu miała szeroko otwarte usta w szoku.

Księżniczka Przyjaźni nie chciała tego przyznać, ale i ją przeszył dreszcz przerażenia, kiedy zobaczyła swojego starego wroga tuż przed nią. Zwłaszcza, że nie pokonała go w pojedynkę. Gdyby nie pomoc smoka, niewiele by zdziałała. Mimowolnie wykonała delikatny krok w tył.

-Ra...Rainbow... - Applejack wyjąkała przerywając ciszę - Mia... Miałaś skopać...

Niebieski pegaz jakby obudzony z transu, przełknął głośno ślinę. W końcu tak się przechwalała. Nabrała rozpędu i postanowiła zaatakować siedzącego monarchę. Jednak, przeleciała przez niego i uderzyła głową w ścianę opadając potem bezwładnie pod nogi władcy. Ten nie był poruszony, prawdę powiedziawszy nie zdawał sobie sprawy z obecności dziewcząt i tego, że cokolwiek się stało. Westchnął przeciągle i odwrócił głowę na bok. Wydawał się być smutny, głęboko czymś poruszony, załamany na swój sposób.

-Rainbow Dash, ty głuptasku... - dziewczęta usłyszały znajomy głos i zaraz przed tronem, plecami do nich, pojawił się Discord drapiąc się po brodzie. - Nie mów mi, że chciałaś pobić ducha. Równie dobrze bij się z własnym cieniem. - Pan Chaosu wywrócił oczami i zniknął, pojawiając się za Fluttershy. Ta nadal drżała ze strachu i miała mocno zamknięte oczy. Discord wziął ją na ręce i zaczął kołysać jak małe dziecko nucąc coś pod nosem. Jakby w odpowiedzi dziewczyna otworzyła delikatnie jedno oko, a kiedy zorientowała się, że jej przyjaciel jest tutaj przy niej, jedyne co mogła zrobić do gwałtownie rzucić się na jego kark, obejmując go najmocniej jak umiała. Ten postanowił ją tylko przytulić delikatnie gładząc jej plecy, jakby w geście uspokojenia.

-No już już, on nic wam nie zrobi. Nie wie nawet, że umarł.

-A umarł? - zdziwiła się Twilight

-Myślałem, że jesteś trochę bardziej mądra, księżniczko. - ostatnie słowa wypowiedział jakby z sarkazmem w głosie - Był władcą tej krainy. On żył, a teraz już nie. Bo czy nie tak działa wasze dobro? Niszczy zło? A część zła to też zniszczenie. Więc dobro, które niszczy zło w istocie też robi coś złego!

-Skończ z tymi swoimi filozofiami, Discord. Wiesz co tutaj się dzieje? - Applejack warknęła na stwora

-Oh, czy ja zawsze muszę wszystko wiedzieć? To raczej prosta sprawa. Trzeba przeprowadzić egzorcyzm. Wiecie jak to się robi?

Kucyki milczały, a potem popatrzyły po sobie. Discord w tym czasie otarł szponem łzę przerażenia, jaka spływała po policzku Fluttershy i podszedł do tronu. Im bliżej się znajdował, tym kopyta na jego szyi zaciskały się mocniej.

-Moja słodka Fluttershy. On nic ci nie zrobi. Jestem tutaj i w razie czego cię obronię. Poza tym, duchów nie ma się co bać. To nie ty go zabiłaś. - gładził ją po plecach i chociaż na chwilę uścisk zelżał, to zaraz potem wrócił z podwojoną siłą, kiedy tylko dziewczyna usłyszała szelest peleryny króla. - A więc wszystko jak zawsze na mojej głowie. Twilight, czy mogłabyś rzucić te swoje czary mary na ten kryształ u góry tronu? No wiesz, tak jak zrobiłaś to ostatnim razem.

-Ale po co? - księżniczka wydawała się być otępiała

-Posłuchaj. Duchy to nie do końca to co myślą te okultystyczne świry. Ja pan chaosu mam cię o tym uczyć? - wywrócił oczami - To jest on, albo właściwie to co po nim zostało. Świadomość istnienia, która nie chce pogodzić się z ... tym cokolwiek jest po drugiej stronie. Trzeba do niego dotrzeć i wyjaśnić mu delikatnie, że już powinien sobie iść. A nie można tego zrobić bez dostania się do jego świadomości i nawiązania z nim kontaktu.

Twilight przełknęła ślinę. Właściwie, Discord został już zmieniony na dobrego, a po incydencie z Tirekiem o dziwo, księżniczka ufała mu jakby bardziej. Zebrała w sobie siłę, przypomniała o zaklęciu jakie kiedyś pokazała jej Celestia i po chwili skupienia zielono-fioletowy promień wystrzelił z jej rogu prosto w kryształ znajdujący się nad tronem. Cień zajął salę, blokując cały przepływ księżycowego światła. Między Discordem, a kucykami otworzyła się dziura w ziemi.

-A teraz poczekajcie tutaj, ja się tym zajmę. Fluttershy idziesz ze mną? - popatrzył na wtuloną w siebie dziewczynę, która cicho pojękiwała i piszczała starając się zaprzeczyć, lecz nie zwalniała uścisku. - Cudownie! - Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, stwór teleportował się wraz z nią na dno dziury, gdzie były tylko stare drzwi. Otworzył je bez wahania i wszedł do środka. Tym czasem król na tronie zniknął.

-I co robimy? - szepnęła Rarity

-Możemy mu ufać? - Rainbow zaczęła gładzić się po obolałej głowie

-Nie mamy innego wyjścia. Musimy czekać.
Share:

POPULARNE ILUZJE