Notka od autorki: Opowiadanie z serii "x Reader", osadzone w uniwersum Underswapu, po ścieżce Prawdziwego Pacifisty, bez żadnego wcześniejszego resetu, dostosowane raczej pod kobiecego czytelnika. Ale panowie również są serdecznie zaproszeni do lekturki!
Głównym paringiem jesteś tutaj Ty x Error. Jakim cudem? Wyjdzie oczywiście w trakcie ;3.
Wcielasz się w dwudziestoletnią dziewczynę, chorującą na złośliwego raka kości, fachowo zwanego chrzęstniakomięsakiem, o którym więcej informacji czeka w pierwszych rozdziałach.
Co jeszcze warto wiedzieć? Od zniszczenia bariery minęły prawie dwa lata. Mieszkasz sobie na spokojnych przedmieściach miasta u podnóża góry Ebott, w uroczych staroświeckich blokach. Od samego początku Twoimi sąsiadami są leniwy Honey i ruchliwy Blue, z którymi mieszka wiecznie uśmiechnięte dziecko- Chara. Ludzie są raczej pokojowo nastawieni do potworów, z nielicznymi wyjątkami, które raczej przestały już mieć miejsce.
No i, jesteś niższa nawet od Blue, więc przy Errorze będziesz bardzo niziutka.
Głównym paringiem jesteś tutaj Ty x Error. Jakim cudem? Wyjdzie oczywiście w trakcie ;3.
Wcielasz się w dwudziestoletnią dziewczynę, chorującą na złośliwego raka kości, fachowo zwanego chrzęstniakomięsakiem, o którym więcej informacji czeka w pierwszych rozdziałach.
Co jeszcze warto wiedzieć? Od zniszczenia bariery minęły prawie dwa lata. Mieszkasz sobie na spokojnych przedmieściach miasta u podnóża góry Ebott, w uroczych staroświeckich blokach. Od samego początku Twoimi sąsiadami są leniwy Honey i ruchliwy Blue, z którymi mieszka wiecznie uśmiechnięte dziecko- Chara. Ludzie są raczej pokojowo nastawieni do potworów, z nielicznymi wyjątkami, które raczej przestały już mieć miejsce.
No i, jesteś niższa nawet od Blue, więc przy Errorze będziesz bardzo niziutka.
×Występują przekleństwa i rozdziały +18, te jednak będą na wstępie odpowiednio oznakowane!×
Autor: LittleFell
SPIS TREŚCI
Ten Błąd nieźle mnie wystraszył! (obecnie czytany)
Twój dzień zaczął się.. Jak zwykle zresztą.
Słodki trel rannych ptaszków, leciutkie promyki słońca wpadające przez wielkie okno oraz pełne entuzjazmu wrzaski Twojego nadpobudliwego sąsiada. Pokręciłaś się po łóżku, jecząc cicho w poduszkę. Lubiłaś wprawdzie ów poranki, ale tego konkretnego chciałaś pospać CHOĆ trochę dłużej.
Wczoraj nieźle zabalowałaś ze znajomymi i szczerze, nie masz pojęcia jakim magicznym sposobem znalazłaś się w domu, na dodatek w stanie nienaruszonym. No, prawie. Twoja głowa dawała Ci wyraźne znaki na temat tego, co myśli o Twoim głupim zachowaniu. Nie mogłaś jednak po raz kolejny odrzucić zaproszenia od przyjaciół, którzy na pewno zaczęli by być bardziej podejrzliwi. Bardzo nie chciałaś, aby więcej ludzi znało stan w którym się znajdujesz. Na rękę bardziej Ci było, gdy trwali w nieświadomości.
Słysząc coraz głośniejsze krzyki sąsiada, wrzasnęłaś z frustracją i cisnęłaś poduszką w okno. Szczęście, że było zamknięte, a Twój ukochany prostokąt pełen puchu opadł bezgłośnie na zawaloną opakowaniami po Toffifi podłogę. Usiadłaś ze stęknięciem, łapiąc się za głowę. Stanowczo wczoraj przesadziłaś, dawno nie miałaś kaca AŻ tak wielkiego. Czułaś, że Twój mózg zaraz otworzy Ci płat czołowy, wyskoczy ze środka, weźmie tą zabytkową lampę z nocnej szafki i rozwali Ci ją na głowie za Twój debilizm. Aż się zaśmiałaś, zaraz niemiłosiernie krzywiąc. Nie był to głośny śmiech, ale Twoja głowa i takiego miała po dziurki w nosie.
Dźwignęłaś się z łóżka, stękając i fukając co chwilę, w wyobraźni już widząc jak stoisz nad sąsiadem i go mordujesz za tę okrutne pobudki.. Czasem chciałabyś go ukatrupić, szczególnie wtedy gdy przerywał Ci w czymś ważnym, lub skakał po całym Twoim domu i tłukł wazony, ale kochałaś tego małego, uroczego do porzygu szkieleta. Tak, szkieleta. Blue, bo tak na niego wołano, był szkieletem, jak jego brat- Honey. Byli Twoimi sąsiadami odkąd prawie dwa lata temu bariera upadła. Jak wielkie było Twoje zdziwienie, gdy tamtego dnia dosłownie kilka godzin później do Twoich drzwi dobijał się energicznie niski szkielet, który, jak sam potem określił "chciał zawrzeć pierwszą przyjaźń w nowym miejscu zamieszkania". Gdyby wtedy Blue i Honey nie przyszli Cię powitać, pewnie spędziłabyś dzień na wypłakiwaniu oczu w poduszkę, albo zalałabyś się w trupa i zginęła w rowie. Nie dość, że Twój były zerwał z Tobą przez pierdoloną p o c z t ę, wysyłając Ci pierdolony l i s t o tym, że znalazł nową kobietę i jadą na Alaskę hodować słonie (nie było tam nic o Alasce i słoniach, ale zawsze można coś dodać by poprawić sobie nastrój!), to dowiedziałaś się, że możesz chorować na nowotwór. Gdyby już wtedy byli pewni Twojej choroby, może dziś byłoby inaczej...
Poczułaś, jak łzy stają Ci pod powiekami. Nie mogłaś teraz zacząć płakać. Po prostu nie. Blue jakimś cudem zawsze wiedział kiedy było Ci źle i przychodził, choćby nie wiadomo jaka siła miała go zatrzymać. Nie chciałaś mu mówić o powodach Twojego płaczu. Wiedziałaś, że to by go załamało. Szkielet od samego początku zaczął traktować Cię jak członka rodziny, mówił do Ciebie nawet "siostrzyczko ____", tym swoim słodkim jak miodek głosem. Przygryzłaś boleśnie dolną wargę, starając się wziąć w garść. Rokowania były teoretycznie dobre i tylko to się dla Ciebie teraz liczyło. Wszystko będzie dobrze i skończy się pomyślnie, nie bedziesz musiała zostawiać ich samych, ani żadnego z Twoich przyjaciół. Musisz tylko to przetrwać..
Schyliłaś się, sięgając po leżąca pod oknem poduszkę i udrzuciłaś ją na łóżko. Nie chciałaś w końcu by się zabrudziła. Zerknęłaś z zaciekawieniem przez okno, mając nadzieję zlokalizować źródło aż takiej euforii Twego przyjaciela. Gdy tak dłużej się przysłuchiwałaś, mogłaś dosłyszeć wyraźną jej nutkę w jego wrzaskach. Nie dostrzegłaś na pierwszy rzut oka niczego rzucającego się w oczy, co Cię zdziwiło. Blue raczej nie cieszyłby się aż tak bardzo z błahego powodu. Gdy już miałaś odejść od okna, kątem oka dostrzegłaś srebrne Audi. Nie miałoby w sobie nic wyróżniającego się dla osób trzecich. Ale ty doskonale znałaś ten samochód. Na Twoich ustach od razu pojawił się cudowny uśmiech. Alphys i Undyne. Tak dawno nie widziałaś swoich potworzych przyjaciółek, że to samą Ciebie zaskoczyło. Wprawdzie proponowały Ci wielokrotnie wyskoczenie na miasto, lub odwiedziny w ich domku na obrzeżach miasta, lecz ty ciągle szukałaś wymówek i odmawiałaś. Zakuło Cię w piersi, gdy sobie to uświadomiłaś. Lecz teraz masz okazje się z nimi spotkać.
Ignorując wielkiego kaca i ból głowy, szybkim krokiem podeszłaś do szafy, by wyjąć z niej.. No tak szczerze to cokolwiek, co wyglądało w miarę porządnie i zaczęłaś się przebierać. Nie wiedziałaś jak długo one będą u Twoich sąsiadów, lecz zdecydowanie nie chciałaś się z nimi minąć. W pośpiechu wybiegłaś z sypialni, kierując swe kroki do toalety. Załatwiłaś swoje potrzeby, zmyłaś resztki makijażu i spięłaś włosy w niedbały kok. Nie wyglądałaś na szczęście jak jeden z zombie z "Nocy żywych trupów", za co byłaś wdzięczna losowi. W rekordowym tempie dotarłaś do drzwi wyjściowych, po drodze zakładając klapki. To tylko blok obok, no i zresztą będziesz w mieszkaniu, więc po co ubierać coś, z czym będziesz musiała się namęczyć? Wystartowałaś z mieszkania jak rakieta, nie fatygując się nawet by zamknąć drzwi na klucz. Zbiegłaś po schodach, zaraz to wyskakując z klatki schodowej na ulicę. Przyjrzałaś się w drodze do sąsiedniego bloku czy aby na pewno to t e n samochód. Taaaak, całe porysowane drzwi od strony kierowcy i wyblakły lakier. To na pewno ich samochód. Usmiechnęłaś się w duchu, podbiegając do domofonu przy drzwiach wejściowych. Wstukałaś kod który kiedyś podał Ci Honey i wbiegłaś do środka. Jak masz być szczera, nigdy nie wchodziłaś po schodach w takim tempie. Teraz nawet Blue mógłby Ci pozazdrościć speeda. Dobiłaś do drzwi za którymi mieściło się mieszkanie braci i zaczęłaś w nie, delikatnie mówiąc, napierdalać. W środku aż sama się sobie dziwiłaś, jakim cudem uderzasz w te drzwi tyle razy w przeciągu kilku głupich sekund. No, i to był Twój błąd. Gdy po raz kolejny zamachnęłaś się dłonią by zapukać, drzwi nagle się otworzyły. Zdążyłaś zarejestrować, że był to Blue, gdy z całej pety przyfasoliłaś mu w czachę z głośnym "JEB".
- Boże, tak Cię przepraszam Blue, nie chciałam Cię uderzyć! -zawodziłaś, siedząc na krzesełku kuchennym w domu braci.
Blue siedział zaraz obok, jęcząc. Przykładał sobie do czoła pół kilowy worek mięsa, z czaszką ułożoną bokiem na blacie. Alphy od dziesięciu minut zaśmiewała się do łez, a Undyne biegała tam i z powrotem, przynosząc poszkodowanemu coraz to nowsze worki mięcha. Honey'a nie widziałaś nigdzie w domu, podobnie jak Chary. Wolałaś zapytać o to później, nie chciałaś teraz być jeszcze wścibska.
Naprawdę czułaś się źle z tym, że z Twojej winy ucierpiał Twój przyjaciel. Wprawdzie zaręczał, że nie stało się nic złego, a ból czachy niedługo ustąpi, to poczucie winy nie chciało odejść. Blue był zdecydowanie zbyt delikatny, by dostawać wpierdol. I to jeszcze od Ciebie! Rzuciłaś Alphys zdenerwowane spojrzenie, chcąc, by przestała się śmiać. To nie jest zabawne, zrobiłaś mu krzywdę! Ona w odpowiedzi tylko zaczęła rechotać głośniej. Byłaś pewna, że w całej okolicy było słychać jej śmiech. Westchnęłaś ciężko i przeniosłaś spojrzenie na milczącego teraz Blue. Zmartwiło Cię to, on rzadko kiedy milczał. Nawet jak oddychał, cały dom go słyszał. On po prostu nie umiał być cicho. Nie i koniec.
- Blue, wszystko okej? Przepraszam, naprawdę -zaczęłaś, dotykając lekko ramienia przyjaciela. Nie odpowiedział Ci, co tylko wpędziło Cię w większe przerażenie.
Nim zaczęłaś się wydzierać, zauważyłaś, że on zasnął. On po prostu sobie uciął pierdoloną drzemkę na pierdolonym blacie, gdy ty szalałaś z niepokoju. Ale coś nie pasowało. Blue i drzemki w środku dnia? Zdziwiło Cię to. To naprawdę nie było w stylu Twojego przyjaciela.
- Zostaw go. Miał dzisiaj ciężką noc, należy mu się odpoczynek -powiedziała w końcu Alphy, gdy dała radę pohamować swój wybuch śmiechu.
To, szczerze, zdziwiło Cię jeszcze bardziej. Blue wyznawał zasadę "pracuj rano, śpij w nocy". Zawsze był wypoczęty, chodził spać o przyzwoitych godzinach. A tu proszę, był tak zmęczony, że padł na blacie w kuchni.
- Co go doprowadziło do takiego stanu? No i, gdzie Honey i Chara? - zapytałaś w końcu, mając nadzieję, że to odpowiedni moment. Zaczęłaś przyglądać się w skupieniu buźce śpiącego szkieleta. Dopiero teraz zauważyłaś oznaki wyraźnego zmęczenia, jak wielkie wory pod oczodołami, w dziwnym niebieskawym odcieniu. Skrzywiłaś się lekko.
- B-blue w nocy d-dużo p-pracował razem z P-papym.. I m-mieli nieo-oczekiwanego g-gościa.. H-honey teraz jest z nim w a-ambasadzie, a Ch-chara u k-królowej T-Toriel i As-sgore'a -wydukała Undyne, siadając w końcu obok swojej narzeczonej na wielkiej kanapie.
Trawiłaś wolno słowa Undyne, starając się zrozumieć dla kogo Honey i Blue poświęcili nockę. Bardziej ten pierwszy, bo młodszy z braci z reguły jest dosyć uczynny. Gdybyś tylko nie chlała w nocy, pewnie wiedziałabyś kim jest ów "ktoś". Westchnęłaś.
- Myślicie, że powinnyśmy przenieść go do sypialni? Tutaj na pewno nie jest mu najwygodniej - pogładziłaś lekko śpiący szkielet po głowie. On w odpowiedzi tylko cicho zamruczał, wiercąc się na krześle.
- T-to chyba dobry p-pomy-ysł. U-uh, A-alpy, m-mogłabyś? - Undyne rzuciła proszące spojrzenie na swoją dziewczynę. Ta westchnęła teatralnie, mimo to wstała i podeszła do blatu. Wcale nie tak delikatnie podniosła Blue, w sumie niczym wór ziemniaków, i przewiesiła go przez ramię.
- Taaa, zaniosę go. Wyjdę potem po Papsa i.. Tego drugiego. Bądźcie grzeczne, baby -mówiąc to, Alphy opuściła pomieszczenie, znikając na chwilę za drzwiami pokoju Blue. Zaśmiałaś się cicho, słysząc jak mamroczę wcale-nie-tak-dyskretnie o tym, jak to w pokoju małego szkieleta nie można by nawet znaleźć źdźebła kurzu.- Yo! -zawołała jeszcze, wychodząc z domu rodzeństwa.
Zostałaś sama z Undyne. Postanowiłaś usiąść bliżej rybokształtnej kobiety, więc ruszyłaś swój leniwy tyłek z krzesełka i przeniosłaś się do salonu, na kanapę obok niej. Uśmiechnęła się do Ciebie blado. Zauważyłaś, że ona również jest zmęczona, widać to było po jej lekko zapadniętych policzkach i cieniach pod oczami. Posłałaś jej miły uśmiech. Bardzo lubiłaś Undyne. Zawsze dobrze wam się rozmawiało, obie czułyście się świetnie w swoim towarzystwie. Nawet obie uwielbiałyście anime. Lecz najważniejszą informacją jaką z nią dzieliłaś, była Twoja choroba. Ona jako jedyna wiedziała, starała się na wszelkie sposoby pomóc Ci wyzdrowieć. Było to trudne, lecz upierała się, że mimo wszystko zrobi wszystko co w jej mocy by Ci pomóc. Kochałaś ją za to. Dała Ci nową nadzieję, której już od długiego czasu Ci brakowało.
- W-więc ____, j-jak się cz-czujesz? C-co mówili w szp-pitalu? - zapytała w końcu, widziałaś wyraźnie że się denerwuje. To był delikatny temat. Westchnęłaś cicho, pozwalając każdej ze swoich masek opaść, ukazując w końcu swoją prawdziwą twarz- zmęczonej życiem dwudziestolatki, której jedynym marzeniem było zakończenie tego cholernego koszmaru zwanego chrzęstniakomięsakiem.
- Mówią, że na operację jest zbyt późno.. Została mi pieprzona radioterapia, na którą nawet mnie nie stać. Moje cholerne ubezpieczenie nie pokryje takich kosztów. No i musiałabym wtedy jeszcze wyjechać, by było to możliwe. Po prostu rozłożyli ręce, nie maja dla mnie żadnych wariantów, które byłyby skuteczne i na które miałabym dosyć pieniędzy.. - głos po ostatnich wypowiedzianych słowach Ci się podłamał. Zwiesiłaś głowę, dając w końcu upust emocjom. Łzy popłynęły Ci po policzkach, skapując na drżące ręce. Może i lekarskie rokowanie były dobre, to po prostu nie było Cię stać, aby były lepsze.
Poczułaś obejmujące Cię ramiona Undyne i jej uspokajający głos, gdy starała się Cię pocieszyć. Byłaś jej wdzięczna za to wszystko co robi dla Ciebie, lecz.. Wiedziałaś, gdzieś tam na dnie Twojej podświadomości, że jej starania pójdą na marne. Te wszystkie tabletki, leczenia, starania ludzi i potworów, byś wyzdrowiała. Codzienne bóle pleców, obrzęki kostne, potłuczenia przy nawet najlżejszym uderzeniu.. Było to dla Ciebie jak rytuna, spod której nie możesz się uwolnić. Jak klatka z pękniętych kości, mimo iż słabych, wciąż zdolnych by trzymać Cię w szachu. Chciało Ci się śmiać. Najchętniej rzuciłabyś to wszystko, rzuciła, by w końcu odpocząć od tego. Ale nie mogłaś. Zbyt wiele musiałabyś porzucić, zbyt wiele tego, co kochasz.
Pociągnęłaś donośnie nosem, zdając sobie sprawę z tego, że już nie płaczesz. Właściwie, poczułaś się nawet trochę lepiej. Brakowało Ci tego, jak i towarzystwa Undyne, która samą swoją obecnością umiała Ci pomóc. Po prostu, sprawić że poczujesz się lżej.
Uniosłaś głowę i uśmiechnęłaś się blado do czerwonowłosej kobiety. Dojrzałaś ulgę na jej twarzy, to dobrze, nie chciałaś widzieć dalej tego chwilowo bezsensownego strachu i smutku. W końcu, teraz czułaś się szczerze dobrze.
- W-wiesz ____, m-myśle że w-wszystko będzie d-dobrze. M-musisz p-po prostu m-mocno w to w-wierzyć, bo wiara czy-yni cud-da - powiedziała, ściskając Cię pokrzepiająco za dłoń, co przyjęłaś z wdzięcznością. Ona naprawdę zawsze wiedziała co ma Ci powiedzieć.
- Dzięki Undyne, serio jesteś najlepsza. A tak z innej beczki... - uśmiechnęłaś się przebiegle, zakładając nogę na nogę i opierając wygodniej o oparcie kanapy.- Kiedy planujecie z Alphy w końcu małe potworki?
Gdyby nie głośne trzaśnięcie drzwiami i czyjeś wrzaski, nie zorientowałybyście się z Undyne, że ktokolwiek wszedł do domu. Urwałyście nagle salwę śmiechu, którą wywołał Twój słaby żart i spojrzałyście po sobie. Twoja przyjaciółka nagle pobladła i jakby zapadła się bardziej w kanapie. Wyglądała na naprawdę przestraszoną, co w sumie trochę Cię przeraziło.
Przeniosłaś niepewnie spojrzenie w kierunku korytarza który prowadził do drzwi wejściowych, a skąd właśnie dobiegały krzyki. Rozpoznałaś głos Alphys i Honey'a, ale.. Poza nimi był ktoś jeszcze. Nie znałaś osoby do której ów głos należy i nie podobało Ci się to. Tym bardziej, że Undyne chyba się go bała. Coś było bardzo nie tak.
Już miałaś wstać i pójść tam, by zbadać sytuację, gdy w korytarzu pojawiła się Alphy. Po jej minie wywnioskowałaś, że sytuacja wcale nie jest dobra. Na jej jaszczurzej twarzy widniało wyraźne zdenerwowanie i lekka nutka strachu, co tylko przestraszyło Cię bardziej. Coś, co jest w stanie przerazić A l p h y s, na pewno nie jest milutkim, małym barankiem. Podeszła szybko do kanapy i złapała was pod ramiona, stawiając do pionu. Ten gest był dla Ciebie tak niespodziewany, że aż cicho pisnęłaś. O co tu kurwa chodzi.
- Chodźcie, musimy wyjść. T e r a z. - ostatnie słowo dosłownie wycedziła przez zęby, akcentując osobno każdą sylabę. Miała chyba nadzieję, że tak będzie bardziej stanowcza, a jej strach nie będzie dosłyszalny w głosie.
Ani Ty, ani Undyne, nie miałyście zamiaru się z nią kłócić. Wiedziałaś, że opuszczenie mieszkania braci będzie teraz najbezpieczniejsze. Czułaś to w każdym atomie swojego ciała.
Lecz życie lubi wszystko utrudniać i czynić niebezpiecznym.
- W chuju mam wasze pierdolone zasady i to, co do mnie mówisz! Gdyby moje moce działały tutaj w pełni, już dawno byłbyś jebaną kupką pyłu!
Serce Cię ścisnęło, gdy usłyszałaś tę wypowiedź. Słyszałaś teraz ten głos wyraźnie, mogłaś nawet dosłyszeć jak się zacina, czasem podskakuje o oktawę, lub opada o dwie. Mimo wszystko, barwa tego głosu była.. Tak cholernie przyjemna, że poczułaś ciepło w żołądku.
Lecz chwilę później oczarowanie głosem zniknęło, gdy w progu salonu pojawił się jego właściciel...
Włoski na ciele stanęły Ci dęba. Poczułaś wręcz niewyobrażalny strach i.. Nawet lekkie obrzydzenie, gdy w polu Twojego wzroku stanęło.. TO.
Cholera, wygląda jak Blue.
Chociaż to absurdalne, to.. Właśnie tak było. Stojący tam szkielet ogólnie przypominał Twojego małego przyjaciela. Ale mimo wszystko, był kompletnie inny. Jego kości były w zupełnie innych barwach, czarne na czaszce, czarno-czerwono-żółte na dłoniach i czerwone na nogach. Niebieskie.. Nici? Tak to przynajmniej wyglądało, odchodziły od jego oczodołów, sięgając aż po koniec żuchwy. Żółte zęby. Cholera, jego wzrok przeraził Cię chyba bardziej niż sam jego całokształt, który mimo dziwnych błędów w działaniu, prezentował się nawet normalnie- czyli czarna bluza, czerwony golf i czarne spodenki. Miał nawet pieprzone czerwone kapciuszki.
Ale kurwa, te oczodoły.
Czarny w tych Blue i Honey'a wydał Ci się teraz praktycznie szary. I te czerwono-żółte światła w nich..
Czułaś, jak nogi Ci miękną. Choleracholeracholeracholera! Musisz szybko stąd uciec, najlepiej jak najdalej stąd!
Ale nie mogłaś się ruszyć. Stałaś jak sparaliżowana, patrząc w te dziwne punkciki w oczodołach czarnego szkieletu. Co to za pierdolony czarny charakter?! To naprawdę nie jest zabawne.
Przez chwilę, ale tylko chwilę, miałaś wrażenie, że to tylko Blue się przebrał, by Cię nastraszyć. Ot, akt zemsty za to uderzenie z piąchy przy drzwiach. Ale wtedy dotarło do Ciebie, że on jest zbyt wysoki jak na Blue. Gdy w polu widzenia stanął Honey, byłaś już pewna.
Do chuja, on jest tylko trochę niższy od Papsa!
Ogarnęła Cię panika. Prawdziwa, szczera panika. Czy on będzie chciał Cię zabić? Nie możesz tutaj umrzeć!
W akcie jakiejś dziwnej desperacji oraz jeszcze dziwniejszej (albo głupszej) odwagi, wyrwałaś się Alphys i wystrzeliłaś do przodu jak z procy. Potrąciłaś po drodze ów czarny szkielet i Honey'a, ale nie zwróciłaś na to większej uwagi. Chciałaś po prostu opuścić to cholerne mieszkanie.
Słyszałaś za sobą wołania Undyne i Papsa, oraz mieszankę przekleństw tego demona, lecz nie zatrzymałaś się.
Miałaś nadzieję, że zostanie Ci to wybaczone.
W domu żałowałaś, że uciekłaś. Nie dałaś im nawet szansy nic wytłumaczyć, po prostu uciekając, jak jakieś dziecko! Doprawdy, ____, stać Cię na więcej niż tchórzostwo.
Westchnęłaś, opierając się o blat we własnej kuchni i czekając, aż woda w czajniku się zagotuje. Niezbędne Ci były teraz jakieś ziółka, musiałaś się choć trochę uspokoić. Takie zachowanie nie jest w Twoim stylu. Ty to wiesz, Alphy i Undyne to wiedzą, Honey też. Zrozumieją, prawda? Po chwili czekania zalałaś zioła wrzącą wodą z czajnika i wzięłaś kubek, kierując się do sypialni. Potrzebowałaś teraz ciszy w swoim najulubieńszym miejscu na całym świecie- parapecie. Dosunęłaś nogą stolik do parapetu po tej stronie, stawiając na niej kubek. Na miejscu była już Twoja lekturka, pierwsza cześć z trylogii "Dziedzictwo Sióstr". Wciągnęłaś się w to, nie ma co mówić. Jedna z lepszych dzieł na jakie ostatnio wpadałaś w księgarniach. Odsunęłaś bardziej na bok firanki, by nie przeszkadzały Ci w relaksowaniu się, i otworzyłaś okno. Miejskie powietrze uderzyło w Ciebie, powodując wręcz niekontrolowany uśmiech. Usadowiłaś się na parapecie, układając wygodnie nogi i sięgnęłaś po swoją pozycje, otwierając na pierwszych stronach, by już po chwili zniknąć w świecie opisanym na papierze.
- jesteś z siebie dumny, ty tępy worku kości? - wywarczał Papyrus, rzucając Errorowi wściekłe spojrzenia. On jednak nic sobie z tego nie robił, obaj doskonale wiedzieli, że w razie potyczki, wyższy nie ma żadnych szans. Jednak dusza czarnego szkieleta dziwnie zabolała, gdy ludzka kobieta aż uciekła przed nim ze strachu. Przecież nie wyglądał tak okropnie, nawet się dziś mył..
- Wiesz, niespecjalnie. Może nawet chciałem się z nią zapoznać, wydawała się najnormalniejsza z całej tej bandy popierdoleńców, no i was - skrzywił się lekko, nic sobie nie robiąc z urażonych spojrzeń potworów znajdujących się w pomieszczeniu. Ludzie z ambasady byli zszokowani jego widokiem. Paru z nich nawet chciało dać go na stół i pokroić, oczywiście "w celach naukowych". Pierdolone brednie, najchętniej by ich wszystkich wyrżnął w pień.
- powinieneś z nią i pogadać, nim przyjdzie tu jeden z agentów BDSAP'u, na pewno zostali o Tobie powiadomieni. - mruknął pod nosem Honey, wzdychając z rezygnacją. Error rzucił mu zaskoczone spojrzenie.
- Co to do chuja jest BDSAP? - zapytał, będąc całkiem nieźle zdezorientowanym. Naprawdę, nie miał pojęcia co to za pokurwione chujostwo, ale przeczuwał, że nic dobrego.
- Biuro Do Spraw Anty Potworzych - dobiegł go warkliwy głos gdzieś z głębi salonu. Spojrzał w tamtym kierunku i drgnął. Ah, jaszczura.- Przez prawie pięć pierwszych miesięcy nie chcieli zejść nam z karku. Byli.. Zdeterminowani, by zamknąć nas pod Górą z powrotem.
W pokoju po zapadnięciu tych słów zapadła cisza. Error, chociaż miał w sumie w dupie mieszkańców tego Uniwersum i najchętniej nabiłby ich głowy na pal.. To mimo wszystko, przyjęli go gościnnie pod swój dach, zajęli się nim i nawet pofatygowali do ambasady, by wyrobić mu kartę obywatela. Aż tak niewdzięczną bestią nie był.
- Pogadam z nią. Później. Teraz pójdę się chyba zdrzemnąć, od widoku waszych gęb cofa mi się obiad - uśmiechnął się wrednie, patrząc z satysfakcją na zdenerwowane twarze towarzyszy.
Nie czekając na odpowiedź, zniknął za drzwiami pokoju który jeszcze w nocy wskazał mu Blue. Okno, łóżko, szafa, komoda. I czystość. Uroczo. Error uśmiechnął się lekko, wodząc spojrzeniem po pomieszczeniu. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie chce sprawiać kłopotów tym potworom. Naprawdę miło go przyjęli, chodź on na początku chciał ich zabić.
Westchnął, zdejmując z ramion swoją bluzę. Było mu w niej gorąco, więc dlaczego by nie? Rzucił ją na łóżko, koło którego przechodził, by dotrzeć do okna. Rozsunął na boki długie, czerwone zasłony, chcąc wpuścić do pokoju więcej światła. No i wpuścił. Przy okazji zdębiał. Na parapecie, dokładnie w oknie prostopadle do jego własnego, siedział ten człowiek. Ta głupia samica, która na sam start go popchnęła i uciekła. Ale.. Co do chuja robi na tym parapecie? Już miał otworzyć okno i wydrzeć się na tą bezmyślną kobietę, gdy zauważył książkę w jej dłoniach. Dobra, więc lubi czytać. Uśmiech na jego twarzy automatycznie się poszerzył. Być może jeszcze znajdą wspólny język. Wprew wszystkiemu, Error kochał książki. W swojej Pustce miał ich całkiem niezłą kolekcję. Fantasy, horror, sci-fi. Po trochu wszystkiego. To była jedna z niewielu bardziej produktywnych zajęć szkieletu, przy której nic nie niszczył. Ba, siedział na swoim kościstym tyłku i znikał na całe godziny w świecie książek.
Usiadł na własnym parapecie, starając się dojrzeć tytuł czytanej przez kobietę książki. Bezskutecznie, smugi na szybach za bardzo mu przeszkadzały. Warknął zfrustrowany, schodząc z parapetu i otwierając po cichu okno. Miał szczęście, nie usłyszała go. Nie chciał jej ponownie wystraszyć, co, cholera, wydawało mu się wręcz dziwne. W końcu lubił gnębić innych. Tym razem jednak czuł, że bycie dla niej wrednym jest w tej chwili bardzo nieodpowiednie. Więc siedział, ukradkiem obserwując jak człowiek czyta książkę, powoli odpływając w słodką jak gnijące zwłoki krainę snu.
Nie miałaś pojęcia jak długo czytałaś. Zawsze tracisz poczucie czasu podczas czytania. Potrafiłabyś przegapić nawet i wojnę, gdyby lektura wciągnęła Cię tak bardzo, że cały realny świat przestałby dla Ciebie istnieć. Z uśmiechem zauważyłaś, że przeczytałaś prawie 3/4 książki. Twój nowy rekord. Spojrzałaś w lewo, by wyjrzeć za okno i zorientować się, czy robi się już ciemno, gdy dostrzegłaś postać śpiącą na parapecie tuż obok. Uśmiech zamarł Ci na ustach. To ten szkielet. Poczułaś, że bledniesz. Jak długo on tam siedział? Czy Cię obserwował? Szukał dogodnego momentu by skończyć Twoje życie? Pokręciłaś głową z dezaprobatą na własne głupie myśli. Gdyby chciał Cię zabić, zrobiłby to już dawno temu. A Ty przecież wciąż żyjesz. Na pewno nie miał a ż tak złych intencji, prawda?
Obróciłaś się cała w jego kierunku, zmieniając pozycje na siad turecki. Ot, by było Ci wygodniej.
Zaczęłaś mu się przyglądać. Jak zauważyłaś wcześniej, spał. No i, nie zmienił się nic a nic przez ten czas. Jedynie co, to zgubił swoją bluzę. Gdy tak oglądałaś go z bliska, zauważyłaś wyblakłe napisy, latające przy.. Odchodzących od niego elementach ciała? Nie wiedziałaś jak to nazwać, lecz tak właśnie było. Małe prostokąty odłączały się od jego ciała, odlatując trochę na bok i tak po prostu wisząc. Właśnie obok tych prostokątów widniały ów napisy. Zmrużyłaś oczy, chcąc się lepiej przyjrzeć i je odczytać. W końcu się udało.
Aż się cicho zaśmiałaś. "Error". Błąd. Czyżby ten szkielet był po prostu zwyczajnym błędem, jak te w systemach? Czy jego istnienie było tylko nieporozumieniem? Czymś, co poszło nie tak?
Westchnęłaś. Zrobiło Ci się głupio, że tak po prostu wtedy przed nim uciekłaś. Powinnaś być mądrzejsza. Tym bardziej, że on nie ma wrogich zamiarów.
Prawda?
Z zamyślenia wyrwał Cię cichy pomruk Twojego obiektu obserwacji. Przyglądałaś mu się, jak się budzi i mruczy, przecierając oczodoły. Cholera, wydało Ci się to całkiem rozkoszne.. Szkielet zaczął się rozglądać, chyba nie kumając, gdzie dokładnie się znajduję. Wtedy napotkał Twoje spojrzenie. Cały zesztywniał. Czyżby się stresował? Ha! Można temu łatwo zaradzić. Uśmiechnęłaś się szeroko.
- Puk puk.
Otworzył szerzej swoje oczodoły, wpatrując się w Ciebie jak w skończonego idiotę. Widząc jednak Twój uśmiech, wywrócił oczami i westchnął.
- Kto tam?
- Gnój.
- ...jaki gnój?
- Ten gnój, który wywożą taczkami spomiędzy Twoich zębów!
Przez chwilę nic nie mówił, a ty bałaś się, że przesadziłaś. Gdy już miałaś zacząć przepraszać, on nagle zaczął się śmiać, zginając w pół. Patrzyłaś na niego zaskoczona. Jak śmiech kogoś takiego może być tak.. Miły?
- Oh B-Boże, to było takie złeeeeee... To nieczyste z Twojej strony, tak zaczynać naszą cuchnącą znajomość.. - wydusił pomiędzy salwami śmiechu, a Ty patrzyłaś z rozdziawionymi ustami.. I również zaczęłaś się śmiać. Co jest z tym gościem, jego nawiązanie do gnoju było jeszcze gorsze niż Twój żart!
Byłaś pewna, że wasz śmiech słyszał dosłownie k a ż d y w pobliżu. Ale właściwie, lepiej jest śmiać się niżeli wyć, albo sapać jak zażynane prosie.
Gdy już udało wam się uspokoić, nastała przyjemna cisza. Zaczęłaś bawić się palcami, nie wiedząc jak zacząć temat. Chciałaś go przeprosić za swoje zachowanie z wcześniej, lecz nie wiedziałaś jak ubrać to w słowa. W końcu cicho westchnęłaś.
- Słuchaj, koleś, ja..
- Nic nie szkodzi - przerwał Ci, a Ty uniosłaś gwałtownie głowę, wbijając w niego zdezorientowane spojrzenie.- Wystraszyłem Cię, to była naprawdę zwyczajna reakcja. W końcu jestem morderczo powalający.
Parsknęłaś śmiechem, słysząc to. O Boże, on jest taki okropny!
- No dobrze, panie Morderczo Powalający. Wypadałoby się przedstawić, cooo nieeee? - uśmiechnęłaś się, wyciągając dłoń w jego kierunku. Chwała niespełna półmetrowej odległości między blokami!- Jestem ____, bardzo miło mi Cię poznać!
Patrzył przez chwilę na Twoją wyciągniętą dłoń, a na jego twarzy pojawił się miły uśmiech. Uścisnął Ci dłoń, szybko zabierając własną. Co, oparzył się Twoją skórą, czy co? Pfft.
- Error -oznajmił w odpowiedzi. Skrzywiłaś się w duchu. W sumie, kurwa, to logiczne. Błąd..- Liczę na bardzo powalającą morderczą gnojówką znajomość!
Spokojną ciszę wieczora przerwał Twój donośny wrzask i okrutny śmiech Errora, który jeszcze przez następne pół godziny napierdalał sucharami, doprowadzając Cię do białej gorączki.
Tymczasem, zajęci integracją, nie wiedzieliście, że w głębi domu rodzeństwa szkieletów ktoś właśnie przybija sobie piątkę.
Słodki trel rannych ptaszków, leciutkie promyki słońca wpadające przez wielkie okno oraz pełne entuzjazmu wrzaski Twojego nadpobudliwego sąsiada. Pokręciłaś się po łóżku, jecząc cicho w poduszkę. Lubiłaś wprawdzie ów poranki, ale tego konkretnego chciałaś pospać CHOĆ trochę dłużej.
Wczoraj nieźle zabalowałaś ze znajomymi i szczerze, nie masz pojęcia jakim magicznym sposobem znalazłaś się w domu, na dodatek w stanie nienaruszonym. No, prawie. Twoja głowa dawała Ci wyraźne znaki na temat tego, co myśli o Twoim głupim zachowaniu. Nie mogłaś jednak po raz kolejny odrzucić zaproszenia od przyjaciół, którzy na pewno zaczęli by być bardziej podejrzliwi. Bardzo nie chciałaś, aby więcej ludzi znało stan w którym się znajdujesz. Na rękę bardziej Ci było, gdy trwali w nieświadomości.
Słysząc coraz głośniejsze krzyki sąsiada, wrzasnęłaś z frustracją i cisnęłaś poduszką w okno. Szczęście, że było zamknięte, a Twój ukochany prostokąt pełen puchu opadł bezgłośnie na zawaloną opakowaniami po Toffifi podłogę. Usiadłaś ze stęknięciem, łapiąc się za głowę. Stanowczo wczoraj przesadziłaś, dawno nie miałaś kaca AŻ tak wielkiego. Czułaś, że Twój mózg zaraz otworzy Ci płat czołowy, wyskoczy ze środka, weźmie tą zabytkową lampę z nocnej szafki i rozwali Ci ją na głowie za Twój debilizm. Aż się zaśmiałaś, zaraz niemiłosiernie krzywiąc. Nie był to głośny śmiech, ale Twoja głowa i takiego miała po dziurki w nosie.
Dźwignęłaś się z łóżka, stękając i fukając co chwilę, w wyobraźni już widząc jak stoisz nad sąsiadem i go mordujesz za tę okrutne pobudki.. Czasem chciałabyś go ukatrupić, szczególnie wtedy gdy przerywał Ci w czymś ważnym, lub skakał po całym Twoim domu i tłukł wazony, ale kochałaś tego małego, uroczego do porzygu szkieleta. Tak, szkieleta. Blue, bo tak na niego wołano, był szkieletem, jak jego brat- Honey. Byli Twoimi sąsiadami odkąd prawie dwa lata temu bariera upadła. Jak wielkie było Twoje zdziwienie, gdy tamtego dnia dosłownie kilka godzin później do Twoich drzwi dobijał się energicznie niski szkielet, który, jak sam potem określił "chciał zawrzeć pierwszą przyjaźń w nowym miejscu zamieszkania". Gdyby wtedy Blue i Honey nie przyszli Cię powitać, pewnie spędziłabyś dzień na wypłakiwaniu oczu w poduszkę, albo zalałabyś się w trupa i zginęła w rowie. Nie dość, że Twój były zerwał z Tobą przez pierdoloną p o c z t ę, wysyłając Ci pierdolony l i s t o tym, że znalazł nową kobietę i jadą na Alaskę hodować słonie (nie było tam nic o Alasce i słoniach, ale zawsze można coś dodać by poprawić sobie nastrój!), to dowiedziałaś się, że możesz chorować na nowotwór. Gdyby już wtedy byli pewni Twojej choroby, może dziś byłoby inaczej...
Poczułaś, jak łzy stają Ci pod powiekami. Nie mogłaś teraz zacząć płakać. Po prostu nie. Blue jakimś cudem zawsze wiedział kiedy było Ci źle i przychodził, choćby nie wiadomo jaka siła miała go zatrzymać. Nie chciałaś mu mówić o powodach Twojego płaczu. Wiedziałaś, że to by go załamało. Szkielet od samego początku zaczął traktować Cię jak członka rodziny, mówił do Ciebie nawet "siostrzyczko ____", tym swoim słodkim jak miodek głosem. Przygryzłaś boleśnie dolną wargę, starając się wziąć w garść. Rokowania były teoretycznie dobre i tylko to się dla Ciebie teraz liczyło. Wszystko będzie dobrze i skończy się pomyślnie, nie bedziesz musiała zostawiać ich samych, ani żadnego z Twoich przyjaciół. Musisz tylko to przetrwać..
Schyliłaś się, sięgając po leżąca pod oknem poduszkę i udrzuciłaś ją na łóżko. Nie chciałaś w końcu by się zabrudziła. Zerknęłaś z zaciekawieniem przez okno, mając nadzieję zlokalizować źródło aż takiej euforii Twego przyjaciela. Gdy tak dłużej się przysłuchiwałaś, mogłaś dosłyszeć wyraźną jej nutkę w jego wrzaskach. Nie dostrzegłaś na pierwszy rzut oka niczego rzucającego się w oczy, co Cię zdziwiło. Blue raczej nie cieszyłby się aż tak bardzo z błahego powodu. Gdy już miałaś odejść od okna, kątem oka dostrzegłaś srebrne Audi. Nie miałoby w sobie nic wyróżniającego się dla osób trzecich. Ale ty doskonale znałaś ten samochód. Na Twoich ustach od razu pojawił się cudowny uśmiech. Alphys i Undyne. Tak dawno nie widziałaś swoich potworzych przyjaciółek, że to samą Ciebie zaskoczyło. Wprawdzie proponowały Ci wielokrotnie wyskoczenie na miasto, lub odwiedziny w ich domku na obrzeżach miasta, lecz ty ciągle szukałaś wymówek i odmawiałaś. Zakuło Cię w piersi, gdy sobie to uświadomiłaś. Lecz teraz masz okazje się z nimi spotkać.
Ignorując wielkiego kaca i ból głowy, szybkim krokiem podeszłaś do szafy, by wyjąć z niej.. No tak szczerze to cokolwiek, co wyglądało w miarę porządnie i zaczęłaś się przebierać. Nie wiedziałaś jak długo one będą u Twoich sąsiadów, lecz zdecydowanie nie chciałaś się z nimi minąć. W pośpiechu wybiegłaś z sypialni, kierując swe kroki do toalety. Załatwiłaś swoje potrzeby, zmyłaś resztki makijażu i spięłaś włosy w niedbały kok. Nie wyglądałaś na szczęście jak jeden z zombie z "Nocy żywych trupów", za co byłaś wdzięczna losowi. W rekordowym tempie dotarłaś do drzwi wyjściowych, po drodze zakładając klapki. To tylko blok obok, no i zresztą będziesz w mieszkaniu, więc po co ubierać coś, z czym będziesz musiała się namęczyć? Wystartowałaś z mieszkania jak rakieta, nie fatygując się nawet by zamknąć drzwi na klucz. Zbiegłaś po schodach, zaraz to wyskakując z klatki schodowej na ulicę. Przyjrzałaś się w drodze do sąsiedniego bloku czy aby na pewno to t e n samochód. Taaaak, całe porysowane drzwi od strony kierowcy i wyblakły lakier. To na pewno ich samochód. Usmiechnęłaś się w duchu, podbiegając do domofonu przy drzwiach wejściowych. Wstukałaś kod który kiedyś podał Ci Honey i wbiegłaś do środka. Jak masz być szczera, nigdy nie wchodziłaś po schodach w takim tempie. Teraz nawet Blue mógłby Ci pozazdrościć speeda. Dobiłaś do drzwi za którymi mieściło się mieszkanie braci i zaczęłaś w nie, delikatnie mówiąc, napierdalać. W środku aż sama się sobie dziwiłaś, jakim cudem uderzasz w te drzwi tyle razy w przeciągu kilku głupich sekund. No, i to był Twój błąd. Gdy po raz kolejny zamachnęłaś się dłonią by zapukać, drzwi nagle się otworzyły. Zdążyłaś zarejestrować, że był to Blue, gdy z całej pety przyfasoliłaś mu w czachę z głośnym "JEB".
××××××××××××××××××
- Boże, tak Cię przepraszam Blue, nie chciałam Cię uderzyć! -zawodziłaś, siedząc na krzesełku kuchennym w domu braci.
Blue siedział zaraz obok, jęcząc. Przykładał sobie do czoła pół kilowy worek mięsa, z czaszką ułożoną bokiem na blacie. Alphy od dziesięciu minut zaśmiewała się do łez, a Undyne biegała tam i z powrotem, przynosząc poszkodowanemu coraz to nowsze worki mięcha. Honey'a nie widziałaś nigdzie w domu, podobnie jak Chary. Wolałaś zapytać o to później, nie chciałaś teraz być jeszcze wścibska.
Naprawdę czułaś się źle z tym, że z Twojej winy ucierpiał Twój przyjaciel. Wprawdzie zaręczał, że nie stało się nic złego, a ból czachy niedługo ustąpi, to poczucie winy nie chciało odejść. Blue był zdecydowanie zbyt delikatny, by dostawać wpierdol. I to jeszcze od Ciebie! Rzuciłaś Alphys zdenerwowane spojrzenie, chcąc, by przestała się śmiać. To nie jest zabawne, zrobiłaś mu krzywdę! Ona w odpowiedzi tylko zaczęła rechotać głośniej. Byłaś pewna, że w całej okolicy było słychać jej śmiech. Westchnęłaś ciężko i przeniosłaś spojrzenie na milczącego teraz Blue. Zmartwiło Cię to, on rzadko kiedy milczał. Nawet jak oddychał, cały dom go słyszał. On po prostu nie umiał być cicho. Nie i koniec.
- Blue, wszystko okej? Przepraszam, naprawdę -zaczęłaś, dotykając lekko ramienia przyjaciela. Nie odpowiedział Ci, co tylko wpędziło Cię w większe przerażenie.
Nim zaczęłaś się wydzierać, zauważyłaś, że on zasnął. On po prostu sobie uciął pierdoloną drzemkę na pierdolonym blacie, gdy ty szalałaś z niepokoju. Ale coś nie pasowało. Blue i drzemki w środku dnia? Zdziwiło Cię to. To naprawdę nie było w stylu Twojego przyjaciela.
- Zostaw go. Miał dzisiaj ciężką noc, należy mu się odpoczynek -powiedziała w końcu Alphy, gdy dała radę pohamować swój wybuch śmiechu.
To, szczerze, zdziwiło Cię jeszcze bardziej. Blue wyznawał zasadę "pracuj rano, śpij w nocy". Zawsze był wypoczęty, chodził spać o przyzwoitych godzinach. A tu proszę, był tak zmęczony, że padł na blacie w kuchni.
- Co go doprowadziło do takiego stanu? No i, gdzie Honey i Chara? - zapytałaś w końcu, mając nadzieję, że to odpowiedni moment. Zaczęłaś przyglądać się w skupieniu buźce śpiącego szkieleta. Dopiero teraz zauważyłaś oznaki wyraźnego zmęczenia, jak wielkie wory pod oczodołami, w dziwnym niebieskawym odcieniu. Skrzywiłaś się lekko.
- B-blue w nocy d-dużo p-pracował razem z P-papym.. I m-mieli nieo-oczekiwanego g-gościa.. H-honey teraz jest z nim w a-ambasadzie, a Ch-chara u k-królowej T-Toriel i As-sgore'a -wydukała Undyne, siadając w końcu obok swojej narzeczonej na wielkiej kanapie.
Trawiłaś wolno słowa Undyne, starając się zrozumieć dla kogo Honey i Blue poświęcili nockę. Bardziej ten pierwszy, bo młodszy z braci z reguły jest dosyć uczynny. Gdybyś tylko nie chlała w nocy, pewnie wiedziałabyś kim jest ów "ktoś". Westchnęłaś.
- Myślicie, że powinnyśmy przenieść go do sypialni? Tutaj na pewno nie jest mu najwygodniej - pogładziłaś lekko śpiący szkielet po głowie. On w odpowiedzi tylko cicho zamruczał, wiercąc się na krześle.
- T-to chyba dobry p-pomy-ysł. U-uh, A-alpy, m-mogłabyś? - Undyne rzuciła proszące spojrzenie na swoją dziewczynę. Ta westchnęła teatralnie, mimo to wstała i podeszła do blatu. Wcale nie tak delikatnie podniosła Blue, w sumie niczym wór ziemniaków, i przewiesiła go przez ramię.
- Taaa, zaniosę go. Wyjdę potem po Papsa i.. Tego drugiego. Bądźcie grzeczne, baby -mówiąc to, Alphy opuściła pomieszczenie, znikając na chwilę za drzwiami pokoju Blue. Zaśmiałaś się cicho, słysząc jak mamroczę wcale-nie-tak-dyskretnie o tym, jak to w pokoju małego szkieleta nie można by nawet znaleźć źdźebła kurzu.- Yo! -zawołała jeszcze, wychodząc z domu rodzeństwa.
Zostałaś sama z Undyne. Postanowiłaś usiąść bliżej rybokształtnej kobiety, więc ruszyłaś swój leniwy tyłek z krzesełka i przeniosłaś się do salonu, na kanapę obok niej. Uśmiechnęła się do Ciebie blado. Zauważyłaś, że ona również jest zmęczona, widać to było po jej lekko zapadniętych policzkach i cieniach pod oczami. Posłałaś jej miły uśmiech. Bardzo lubiłaś Undyne. Zawsze dobrze wam się rozmawiało, obie czułyście się świetnie w swoim towarzystwie. Nawet obie uwielbiałyście anime. Lecz najważniejszą informacją jaką z nią dzieliłaś, była Twoja choroba. Ona jako jedyna wiedziała, starała się na wszelkie sposoby pomóc Ci wyzdrowieć. Było to trudne, lecz upierała się, że mimo wszystko zrobi wszystko co w jej mocy by Ci pomóc. Kochałaś ją za to. Dała Ci nową nadzieję, której już od długiego czasu Ci brakowało.
- W-więc ____, j-jak się cz-czujesz? C-co mówili w szp-pitalu? - zapytała w końcu, widziałaś wyraźnie że się denerwuje. To był delikatny temat. Westchnęłaś cicho, pozwalając każdej ze swoich masek opaść, ukazując w końcu swoją prawdziwą twarz- zmęczonej życiem dwudziestolatki, której jedynym marzeniem było zakończenie tego cholernego koszmaru zwanego chrzęstniakomięsakiem.
- Mówią, że na operację jest zbyt późno.. Została mi pieprzona radioterapia, na którą nawet mnie nie stać. Moje cholerne ubezpieczenie nie pokryje takich kosztów. No i musiałabym wtedy jeszcze wyjechać, by było to możliwe. Po prostu rozłożyli ręce, nie maja dla mnie żadnych wariantów, które byłyby skuteczne i na które miałabym dosyć pieniędzy.. - głos po ostatnich wypowiedzianych słowach Ci się podłamał. Zwiesiłaś głowę, dając w końcu upust emocjom. Łzy popłynęły Ci po policzkach, skapując na drżące ręce. Może i lekarskie rokowanie były dobre, to po prostu nie było Cię stać, aby były lepsze.
Poczułaś obejmujące Cię ramiona Undyne i jej uspokajający głos, gdy starała się Cię pocieszyć. Byłaś jej wdzięczna za to wszystko co robi dla Ciebie, lecz.. Wiedziałaś, gdzieś tam na dnie Twojej podświadomości, że jej starania pójdą na marne. Te wszystkie tabletki, leczenia, starania ludzi i potworów, byś wyzdrowiała. Codzienne bóle pleców, obrzęki kostne, potłuczenia przy nawet najlżejszym uderzeniu.. Było to dla Ciebie jak rytuna, spod której nie możesz się uwolnić. Jak klatka z pękniętych kości, mimo iż słabych, wciąż zdolnych by trzymać Cię w szachu. Chciało Ci się śmiać. Najchętniej rzuciłabyś to wszystko, rzuciła, by w końcu odpocząć od tego. Ale nie mogłaś. Zbyt wiele musiałabyś porzucić, zbyt wiele tego, co kochasz.
Pociągnęłaś donośnie nosem, zdając sobie sprawę z tego, że już nie płaczesz. Właściwie, poczułaś się nawet trochę lepiej. Brakowało Ci tego, jak i towarzystwa Undyne, która samą swoją obecnością umiała Ci pomóc. Po prostu, sprawić że poczujesz się lżej.
Uniosłaś głowę i uśmiechnęłaś się blado do czerwonowłosej kobiety. Dojrzałaś ulgę na jej twarzy, to dobrze, nie chciałaś widzieć dalej tego chwilowo bezsensownego strachu i smutku. W końcu, teraz czułaś się szczerze dobrze.
- W-wiesz ____, m-myśle że w-wszystko będzie d-dobrze. M-musisz p-po prostu m-mocno w to w-wierzyć, bo wiara czy-yni cud-da - powiedziała, ściskając Cię pokrzepiająco za dłoń, co przyjęłaś z wdzięcznością. Ona naprawdę zawsze wiedziała co ma Ci powiedzieć.
- Dzięki Undyne, serio jesteś najlepsza. A tak z innej beczki... - uśmiechnęłaś się przebiegle, zakładając nogę na nogę i opierając wygodniej o oparcie kanapy.- Kiedy planujecie z Alphy w końcu małe potworki?
×××××××××××××
Gdyby nie głośne trzaśnięcie drzwiami i czyjeś wrzaski, nie zorientowałybyście się z Undyne, że ktokolwiek wszedł do domu. Urwałyście nagle salwę śmiechu, którą wywołał Twój słaby żart i spojrzałyście po sobie. Twoja przyjaciółka nagle pobladła i jakby zapadła się bardziej w kanapie. Wyglądała na naprawdę przestraszoną, co w sumie trochę Cię przeraziło.
Przeniosłaś niepewnie spojrzenie w kierunku korytarza który prowadził do drzwi wejściowych, a skąd właśnie dobiegały krzyki. Rozpoznałaś głos Alphys i Honey'a, ale.. Poza nimi był ktoś jeszcze. Nie znałaś osoby do której ów głos należy i nie podobało Ci się to. Tym bardziej, że Undyne chyba się go bała. Coś było bardzo nie tak.
Już miałaś wstać i pójść tam, by zbadać sytuację, gdy w korytarzu pojawiła się Alphy. Po jej minie wywnioskowałaś, że sytuacja wcale nie jest dobra. Na jej jaszczurzej twarzy widniało wyraźne zdenerwowanie i lekka nutka strachu, co tylko przestraszyło Cię bardziej. Coś, co jest w stanie przerazić A l p h y s, na pewno nie jest milutkim, małym barankiem. Podeszła szybko do kanapy i złapała was pod ramiona, stawiając do pionu. Ten gest był dla Ciebie tak niespodziewany, że aż cicho pisnęłaś. O co tu kurwa chodzi.
- Chodźcie, musimy wyjść. T e r a z. - ostatnie słowo dosłownie wycedziła przez zęby, akcentując osobno każdą sylabę. Miała chyba nadzieję, że tak będzie bardziej stanowcza, a jej strach nie będzie dosłyszalny w głosie.
Ani Ty, ani Undyne, nie miałyście zamiaru się z nią kłócić. Wiedziałaś, że opuszczenie mieszkania braci będzie teraz najbezpieczniejsze. Czułaś to w każdym atomie swojego ciała.
Lecz życie lubi wszystko utrudniać i czynić niebezpiecznym.
- W chuju mam wasze pierdolone zasady i to, co do mnie mówisz! Gdyby moje moce działały tutaj w pełni, już dawno byłbyś jebaną kupką pyłu!
Serce Cię ścisnęło, gdy usłyszałaś tę wypowiedź. Słyszałaś teraz ten głos wyraźnie, mogłaś nawet dosłyszeć jak się zacina, czasem podskakuje o oktawę, lub opada o dwie. Mimo wszystko, barwa tego głosu była.. Tak cholernie przyjemna, że poczułaś ciepło w żołądku.
Lecz chwilę później oczarowanie głosem zniknęło, gdy w progu salonu pojawił się jego właściciel...
Włoski na ciele stanęły Ci dęba. Poczułaś wręcz niewyobrażalny strach i.. Nawet lekkie obrzydzenie, gdy w polu Twojego wzroku stanęło.. TO.
Cholera, wygląda jak Blue.
Chociaż to absurdalne, to.. Właśnie tak było. Stojący tam szkielet ogólnie przypominał Twojego małego przyjaciela. Ale mimo wszystko, był kompletnie inny. Jego kości były w zupełnie innych barwach, czarne na czaszce, czarno-czerwono-żółte na dłoniach i czerwone na nogach. Niebieskie.. Nici? Tak to przynajmniej wyglądało, odchodziły od jego oczodołów, sięgając aż po koniec żuchwy. Żółte zęby. Cholera, jego wzrok przeraził Cię chyba bardziej niż sam jego całokształt, który mimo dziwnych błędów w działaniu, prezentował się nawet normalnie- czyli czarna bluza, czerwony golf i czarne spodenki. Miał nawet pieprzone czerwone kapciuszki.
Ale kurwa, te oczodoły.
Czarny w tych Blue i Honey'a wydał Ci się teraz praktycznie szary. I te czerwono-żółte światła w nich..
Czułaś, jak nogi Ci miękną. Choleracholeracholeracholera! Musisz szybko stąd uciec, najlepiej jak najdalej stąd!
Ale nie mogłaś się ruszyć. Stałaś jak sparaliżowana, patrząc w te dziwne punkciki w oczodołach czarnego szkieletu. Co to za pierdolony czarny charakter?! To naprawdę nie jest zabawne.
Przez chwilę, ale tylko chwilę, miałaś wrażenie, że to tylko Blue się przebrał, by Cię nastraszyć. Ot, akt zemsty za to uderzenie z piąchy przy drzwiach. Ale wtedy dotarło do Ciebie, że on jest zbyt wysoki jak na Blue. Gdy w polu widzenia stanął Honey, byłaś już pewna.
Do chuja, on jest tylko trochę niższy od Papsa!
Ogarnęła Cię panika. Prawdziwa, szczera panika. Czy on będzie chciał Cię zabić? Nie możesz tutaj umrzeć!
W akcie jakiejś dziwnej desperacji oraz jeszcze dziwniejszej (albo głupszej) odwagi, wyrwałaś się Alphys i wystrzeliłaś do przodu jak z procy. Potrąciłaś po drodze ów czarny szkielet i Honey'a, ale nie zwróciłaś na to większej uwagi. Chciałaś po prostu opuścić to cholerne mieszkanie.
Słyszałaś za sobą wołania Undyne i Papsa, oraz mieszankę przekleństw tego demona, lecz nie zatrzymałaś się.
Miałaś nadzieję, że zostanie Ci to wybaczone.
××××××××××××××××××
W domu żałowałaś, że uciekłaś. Nie dałaś im nawet szansy nic wytłumaczyć, po prostu uciekając, jak jakieś dziecko! Doprawdy, ____, stać Cię na więcej niż tchórzostwo.
Westchnęłaś, opierając się o blat we własnej kuchni i czekając, aż woda w czajniku się zagotuje. Niezbędne Ci były teraz jakieś ziółka, musiałaś się choć trochę uspokoić. Takie zachowanie nie jest w Twoim stylu. Ty to wiesz, Alphy i Undyne to wiedzą, Honey też. Zrozumieją, prawda? Po chwili czekania zalałaś zioła wrzącą wodą z czajnika i wzięłaś kubek, kierując się do sypialni. Potrzebowałaś teraz ciszy w swoim najulubieńszym miejscu na całym świecie- parapecie. Dosunęłaś nogą stolik do parapetu po tej stronie, stawiając na niej kubek. Na miejscu była już Twoja lekturka, pierwsza cześć z trylogii "Dziedzictwo Sióstr". Wciągnęłaś się w to, nie ma co mówić. Jedna z lepszych dzieł na jakie ostatnio wpadałaś w księgarniach. Odsunęłaś bardziej na bok firanki, by nie przeszkadzały Ci w relaksowaniu się, i otworzyłaś okno. Miejskie powietrze uderzyło w Ciebie, powodując wręcz niekontrolowany uśmiech. Usadowiłaś się na parapecie, układając wygodnie nogi i sięgnęłaś po swoją pozycje, otwierając na pierwszych stronach, by już po chwili zniknąć w świecie opisanym na papierze.
×××Error×××
- jesteś z siebie dumny, ty tępy worku kości? - wywarczał Papyrus, rzucając Errorowi wściekłe spojrzenia. On jednak nic sobie z tego nie robił, obaj doskonale wiedzieli, że w razie potyczki, wyższy nie ma żadnych szans. Jednak dusza czarnego szkieleta dziwnie zabolała, gdy ludzka kobieta aż uciekła przed nim ze strachu. Przecież nie wyglądał tak okropnie, nawet się dziś mył..
- Wiesz, niespecjalnie. Może nawet chciałem się z nią zapoznać, wydawała się najnormalniejsza z całej tej bandy popierdoleńców, no i was - skrzywił się lekko, nic sobie nie robiąc z urażonych spojrzeń potworów znajdujących się w pomieszczeniu. Ludzie z ambasady byli zszokowani jego widokiem. Paru z nich nawet chciało dać go na stół i pokroić, oczywiście "w celach naukowych". Pierdolone brednie, najchętniej by ich wszystkich wyrżnął w pień.
- powinieneś z nią i pogadać, nim przyjdzie tu jeden z agentów BDSAP'u, na pewno zostali o Tobie powiadomieni. - mruknął pod nosem Honey, wzdychając z rezygnacją. Error rzucił mu zaskoczone spojrzenie.
- Co to do chuja jest BDSAP? - zapytał, będąc całkiem nieźle zdezorientowanym. Naprawdę, nie miał pojęcia co to za pokurwione chujostwo, ale przeczuwał, że nic dobrego.
- Biuro Do Spraw Anty Potworzych - dobiegł go warkliwy głos gdzieś z głębi salonu. Spojrzał w tamtym kierunku i drgnął. Ah, jaszczura.- Przez prawie pięć pierwszych miesięcy nie chcieli zejść nam z karku. Byli.. Zdeterminowani, by zamknąć nas pod Górą z powrotem.
W pokoju po zapadnięciu tych słów zapadła cisza. Error, chociaż miał w sumie w dupie mieszkańców tego Uniwersum i najchętniej nabiłby ich głowy na pal.. To mimo wszystko, przyjęli go gościnnie pod swój dach, zajęli się nim i nawet pofatygowali do ambasady, by wyrobić mu kartę obywatela. Aż tak niewdzięczną bestią nie był.
- Pogadam z nią. Później. Teraz pójdę się chyba zdrzemnąć, od widoku waszych gęb cofa mi się obiad - uśmiechnął się wrednie, patrząc z satysfakcją na zdenerwowane twarze towarzyszy.
Nie czekając na odpowiedź, zniknął za drzwiami pokoju który jeszcze w nocy wskazał mu Blue. Okno, łóżko, szafa, komoda. I czystość. Uroczo. Error uśmiechnął się lekko, wodząc spojrzeniem po pomieszczeniu. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie chce sprawiać kłopotów tym potworom. Naprawdę miło go przyjęli, chodź on na początku chciał ich zabić.
Westchnął, zdejmując z ramion swoją bluzę. Było mu w niej gorąco, więc dlaczego by nie? Rzucił ją na łóżko, koło którego przechodził, by dotrzeć do okna. Rozsunął na boki długie, czerwone zasłony, chcąc wpuścić do pokoju więcej światła. No i wpuścił. Przy okazji zdębiał. Na parapecie, dokładnie w oknie prostopadle do jego własnego, siedział ten człowiek. Ta głupia samica, która na sam start go popchnęła i uciekła. Ale.. Co do chuja robi na tym parapecie? Już miał otworzyć okno i wydrzeć się na tą bezmyślną kobietę, gdy zauważył książkę w jej dłoniach. Dobra, więc lubi czytać. Uśmiech na jego twarzy automatycznie się poszerzył. Być może jeszcze znajdą wspólny język. Wprew wszystkiemu, Error kochał książki. W swojej Pustce miał ich całkiem niezłą kolekcję. Fantasy, horror, sci-fi. Po trochu wszystkiego. To była jedna z niewielu bardziej produktywnych zajęć szkieletu, przy której nic nie niszczył. Ba, siedział na swoim kościstym tyłku i znikał na całe godziny w świecie książek.
Usiadł na własnym parapecie, starając się dojrzeć tytuł czytanej przez kobietę książki. Bezskutecznie, smugi na szybach za bardzo mu przeszkadzały. Warknął zfrustrowany, schodząc z parapetu i otwierając po cichu okno. Miał szczęście, nie usłyszała go. Nie chciał jej ponownie wystraszyć, co, cholera, wydawało mu się wręcz dziwne. W końcu lubił gnębić innych. Tym razem jednak czuł, że bycie dla niej wrednym jest w tej chwili bardzo nieodpowiednie. Więc siedział, ukradkiem obserwując jak człowiek czyta książkę, powoli odpływając w słodką jak gnijące zwłoki krainę snu.
××××××××××××××××
Nie miałaś pojęcia jak długo czytałaś. Zawsze tracisz poczucie czasu podczas czytania. Potrafiłabyś przegapić nawet i wojnę, gdyby lektura wciągnęła Cię tak bardzo, że cały realny świat przestałby dla Ciebie istnieć. Z uśmiechem zauważyłaś, że przeczytałaś prawie 3/4 książki. Twój nowy rekord. Spojrzałaś w lewo, by wyjrzeć za okno i zorientować się, czy robi się już ciemno, gdy dostrzegłaś postać śpiącą na parapecie tuż obok. Uśmiech zamarł Ci na ustach. To ten szkielet. Poczułaś, że bledniesz. Jak długo on tam siedział? Czy Cię obserwował? Szukał dogodnego momentu by skończyć Twoje życie? Pokręciłaś głową z dezaprobatą na własne głupie myśli. Gdyby chciał Cię zabić, zrobiłby to już dawno temu. A Ty przecież wciąż żyjesz. Na pewno nie miał a ż tak złych intencji, prawda?
Obróciłaś się cała w jego kierunku, zmieniając pozycje na siad turecki. Ot, by było Ci wygodniej.
Zaczęłaś mu się przyglądać. Jak zauważyłaś wcześniej, spał. No i, nie zmienił się nic a nic przez ten czas. Jedynie co, to zgubił swoją bluzę. Gdy tak oglądałaś go z bliska, zauważyłaś wyblakłe napisy, latające przy.. Odchodzących od niego elementach ciała? Nie wiedziałaś jak to nazwać, lecz tak właśnie było. Małe prostokąty odłączały się od jego ciała, odlatując trochę na bok i tak po prostu wisząc. Właśnie obok tych prostokątów widniały ów napisy. Zmrużyłaś oczy, chcąc się lepiej przyjrzeć i je odczytać. W końcu się udało.
Aż się cicho zaśmiałaś. "Error". Błąd. Czyżby ten szkielet był po prostu zwyczajnym błędem, jak te w systemach? Czy jego istnienie było tylko nieporozumieniem? Czymś, co poszło nie tak?
Westchnęłaś. Zrobiło Ci się głupio, że tak po prostu wtedy przed nim uciekłaś. Powinnaś być mądrzejsza. Tym bardziej, że on nie ma wrogich zamiarów.
Prawda?
Z zamyślenia wyrwał Cię cichy pomruk Twojego obiektu obserwacji. Przyglądałaś mu się, jak się budzi i mruczy, przecierając oczodoły. Cholera, wydało Ci się to całkiem rozkoszne.. Szkielet zaczął się rozglądać, chyba nie kumając, gdzie dokładnie się znajduję. Wtedy napotkał Twoje spojrzenie. Cały zesztywniał. Czyżby się stresował? Ha! Można temu łatwo zaradzić. Uśmiechnęłaś się szeroko.
- Puk puk.
Otworzył szerzej swoje oczodoły, wpatrując się w Ciebie jak w skończonego idiotę. Widząc jednak Twój uśmiech, wywrócił oczami i westchnął.
- Kto tam?
- Gnój.
- ...jaki gnój?
- Ten gnój, który wywożą taczkami spomiędzy Twoich zębów!
Przez chwilę nic nie mówił, a ty bałaś się, że przesadziłaś. Gdy już miałaś zacząć przepraszać, on nagle zaczął się śmiać, zginając w pół. Patrzyłaś na niego zaskoczona. Jak śmiech kogoś takiego może być tak.. Miły?
- Oh B-Boże, to było takie złeeeeee... To nieczyste z Twojej strony, tak zaczynać naszą cuchnącą znajomość.. - wydusił pomiędzy salwami śmiechu, a Ty patrzyłaś z rozdziawionymi ustami.. I również zaczęłaś się śmiać. Co jest z tym gościem, jego nawiązanie do gnoju było jeszcze gorsze niż Twój żart!
Byłaś pewna, że wasz śmiech słyszał dosłownie k a ż d y w pobliżu. Ale właściwie, lepiej jest śmiać się niżeli wyć, albo sapać jak zażynane prosie.
Gdy już udało wam się uspokoić, nastała przyjemna cisza. Zaczęłaś bawić się palcami, nie wiedząc jak zacząć temat. Chciałaś go przeprosić za swoje zachowanie z wcześniej, lecz nie wiedziałaś jak ubrać to w słowa. W końcu cicho westchnęłaś.
- Słuchaj, koleś, ja..
- Nic nie szkodzi - przerwał Ci, a Ty uniosłaś gwałtownie głowę, wbijając w niego zdezorientowane spojrzenie.- Wystraszyłem Cię, to była naprawdę zwyczajna reakcja. W końcu jestem morderczo powalający.
Parsknęłaś śmiechem, słysząc to. O Boże, on jest taki okropny!
- No dobrze, panie Morderczo Powalający. Wypadałoby się przedstawić, cooo nieeee? - uśmiechnęłaś się, wyciągając dłoń w jego kierunku. Chwała niespełna półmetrowej odległości między blokami!- Jestem ____, bardzo miło mi Cię poznać!
Patrzył przez chwilę na Twoją wyciągniętą dłoń, a na jego twarzy pojawił się miły uśmiech. Uścisnął Ci dłoń, szybko zabierając własną. Co, oparzył się Twoją skórą, czy co? Pfft.
- Error -oznajmił w odpowiedzi. Skrzywiłaś się w duchu. W sumie, kurwa, to logiczne. Błąd..- Liczę na bardzo powalającą morderczą gnojówką znajomość!
Spokojną ciszę wieczora przerwał Twój donośny wrzask i okrutny śmiech Errora, który jeszcze przez następne pół godziny napierdalał sucharami, doprowadzając Cię do białej gorączki.
Tymczasem, zajęci integracją, nie wiedzieliście, że w głębi domu rodzeństwa szkieletów ktoś właśnie przybija sobie piątkę.