- To twoja wina! - krzyknąłeś. Znowu czułeś delikatny przypływ gniewu. Dałeś mu się ponieść. Jest to lepsze niż nic. - Dlaczego uwierzyliśmy temu cholernemu psu?! Po co do niego poszliśmy?!
- Moja?! - Sans również był zdenerwowany. Jego gniew też musiał znaleźć ujście. - To ty chciałeś ze mną iść!
- Ale to ty mi na to pozwoliłeś! Mogłeś powiedzieć, że może rozpoznać zapach człowieka! - Nie dawałeś za wygraną. Nie mogłeś. To nie była tylko i wyłącznie twoja wina.
- Nawet jakbym ci zabronił to byś i tak poszedł! I niby skąd miałem wiedzieć, że spotkał wcześniej człowieka? - warknął Sans. Jego oko ponownie zabłysnęło błękitnym blaskiem.
- Najgorsze jest to, że nie wiem, co cię z nim łączy?! - krzyknąłeś.
- A co to ma teraz do rzeczy?!
Krzyczeliście na siebie. Nie zważaliście już na nic. Wywlekaliście wszystkie brudy i wątpliwości na wierzch. On oskarżał ciebie, że nigdy nie potrafiłeś docenić tego co posiadasz. Ty oskarżyłeś go o jakieś szemrane interesy z bandytami.
Zaczęliście nawet gestykulować, aby podkreślić wagę swoich wypowiedzi. Nie wiesz co by się stało, gdyby nie pojawiło się tamto światełko.
W oddali. Między drzewami. Słabe, a jednak.
Przerwaliście kłótnie i podążyliście za nim jak zahipnotyzowani.
…
Szliście tak z dobre dziesięć minut.
Przed wami ukazała się otwarta przestrzeń. Ziemia porośnięta była jaskrami, które mieniły się w blasku księżyca.
Spike miał rację. Jeden z nich był zupełnie inny. Większy.
- Witajcie – Po polanie rozległ się dziwny dziecięcy głosik. - Trochę wam zajęło dotarcie tutaj - Nie potrafiliście zlokalizować jego źródła. Dla bezpieczeństwa zbliżyłeś się do Sansa. - Idioto! Patrz, gdzie leziesz!
Odskoczyłeś zaskoczony. O mały włos nie upadłeś.
Oko Sansa znowu zabłysło błękitem. Stanął przed tobą.
- Kim jesteś? -zapytał w przestrzeń.
- Spójrz w dół! Pusty łbie! - ponownie ten dziecięcy głos. Zrobiliście tak jak wam kazał i ujrzeliście naburmuszonego jaskra. - Gratuluję! Medal dla największych idiotów wędruje do waszej dwójki!
- Kim... Czym jesteś? - zapytałeś, kucając, aby przyjrzeć się gadającemu kwiatkowi.
- Może trochę szacunku - powiedział, prostując łodygę. - W końcu tylko ja mogę odpowiedzieć na wasze pytania.
- Skąd ty.. - zaczął Sans, jednak kwiatek nie pozwolił mu dokończyć.
- Bądź już cicho. To się robi nudne - odparł. - Czemu za każdym razem mówisz to samo? - powiedział bardziej do siebie niż do was.
Postanowiliście milczeć. Nie chcieliście w żaden sposób ponownie zdenerwować kwiatka, nawet jeśli gadał dziwne rzeczy.
- No, dalej. Czekacie na zaproszeni? Pytajcie - popędzał wasz kwiatek. Sans usiadł obok ciebie.
- Kim jesteś? - zapytałeś ponownie.
Kwiatek wzruszył listkami, wzdychając ciężko.
- Flowey - powiedział. - Kolejne pytanie. Szybko. Nie mam ochoty się powtarzać.
- Szukamy rozwiązania, aby przełamać nasze klątwy... - zaczął Sans.
-Taaaa... Ty śpisz, ona nie ma uczuć - machnął lekceważąco listkiem Flowey. - Przejdź do sedna.
Musieliście czegoś się dowiedzieć. Woleliście już pomęczyć się chwilę z nim pomęczyć.
- Jakie jest rozwiązanie? - zapytałeś. - Jak je przełamać?
- To proste. Ty się zakochaj, a on zje jabłko - odparł już spokojniej Flowey.
- To już wiemy, ale czy jest coś innego? Łatwiejszego? - dopytywałeś.
- Eh... - kwiatek machnął listkiem. A potem uśmiechnął się. - Ono jest bliżej niż myślicie.
- Co masz na myśli? - Teraz to Sans postanowił przejąć pałeczkę.
- I tak dalsza część rozmowy nie ma sensu - powiedział kwiatek, odwracając się od was. - I tak zawsze kończy się tak samo - powiedział, a potem wszedł w ziemię.
- Hej! Czekaj! - krzyknął za nim Sans. - O co ci chodzi? Jak tak samo?
Próbowaliście jeszcze znaleźć tego kwiatka, niestety zapadł się pod ziemię. Dosłownie. Nie mogliście dostać bardziej pokrętnej odpowiedzi. Żadne z was nie wiedziało o co chodzi.
Nawet nie zauważyliście, gdy zaczynało świtać.
Na horyzoncie dojrzeliście zarys zamku. Uznaliście, że to pora już wracać.
Jakoś nie zastanawialiście się jakim cudem krążyliście wokół zamku i wcześniej go nie zauważyliście.
Westchnąłeś ciężko. Dalej nic nie wiedzieliście, a został wam tylko dzień. Dzisiaj są twoje urodziny.
- Stój - powiedział Sans. Spojrzałeś na niego. Oparł się o drzewo. Podszedłeś do niego. Jego oddech był coraz cięższy. Wyglądało to inaczej niż wcześniejsze napady. Sans osunął się na ziemię. - Nie - powiedział, a potem zasnął.
Nie wiedziałeś co masz w tej chwili robić.
Zacząłeś krzyczeć. Wołać o pomoc.
Na szczęście odciecz przybyła. Zza drzew wyszedł Asriel. Kiedy tylko cię zobaczył, podbiegł do ciebie. Pytał co się stało. Dlaczego tu jesteś. Ale nie potrafiłeś wydusić z siebie ani jednego słowa. Twój brat zdjął pelerynę, a potem cię nią okrył.
…
- Medycy nie potrafią wyjaśnić tej śpiączki - powiedział do ciebie król. - Ani dziwnego symbolu na jego piersi. - Asgore podszedł do ciebie. Siedziałeś na krześle, obok łóżka Sansa. - Proszę powiedz mi o co chodzi - dokończył Asgore, kładąc ci rękę na kolano.
Spojrzałeś na swojego ojca. Jego twarz. Wyglądał na naprawdę zmęczonego. Nic dziwnego. Tą kolejną nocną wyprawą napędziłeś im niezłego stracha. Gdyby nie Alphys, która powiedziała, że nikt cię nie porwał i tylko ona stoi za uśpieniem strażników. Asgore był gotowy wysłać wojsko, aby przetrząsnęło każdy najmniejszy zakamarek królestwa.
Papyrus stał bok króla. Również uważnie cię obserwując, czekając na wyjaśnienia jak reszta. Asriel. Toriel.
Musiałeś podjąć decyzję. Decyzję, która może zmienić wszystko. Każda z nich niesie swoje konsekwencje, z którymi będziesz musiał zmierzyć się sam.
- Moja?! - Sans również był zdenerwowany. Jego gniew też musiał znaleźć ujście. - To ty chciałeś ze mną iść!
- Ale to ty mi na to pozwoliłeś! Mogłeś powiedzieć, że może rozpoznać zapach człowieka! - Nie dawałeś za wygraną. Nie mogłeś. To nie była tylko i wyłącznie twoja wina.
- Nawet jakbym ci zabronił to byś i tak poszedł! I niby skąd miałem wiedzieć, że spotkał wcześniej człowieka? - warknął Sans. Jego oko ponownie zabłysnęło błękitnym blaskiem.
- Najgorsze jest to, że nie wiem, co cię z nim łączy?! - krzyknąłeś.
- A co to ma teraz do rzeczy?!
Krzyczeliście na siebie. Nie zważaliście już na nic. Wywlekaliście wszystkie brudy i wątpliwości na wierzch. On oskarżał ciebie, że nigdy nie potrafiłeś docenić tego co posiadasz. Ty oskarżyłeś go o jakieś szemrane interesy z bandytami.
Zaczęliście nawet gestykulować, aby podkreślić wagę swoich wypowiedzi. Nie wiesz co by się stało, gdyby nie pojawiło się tamto światełko.
W oddali. Między drzewami. Słabe, a jednak.
Przerwaliście kłótnie i podążyliście za nim jak zahipnotyzowani.
…
Szliście tak z dobre dziesięć minut.
Przed wami ukazała się otwarta przestrzeń. Ziemia porośnięta była jaskrami, które mieniły się w blasku księżyca.
Spike miał rację. Jeden z nich był zupełnie inny. Większy.
- Witajcie – Po polanie rozległ się dziwny dziecięcy głosik. - Trochę wam zajęło dotarcie tutaj - Nie potrafiliście zlokalizować jego źródła. Dla bezpieczeństwa zbliżyłeś się do Sansa. - Idioto! Patrz, gdzie leziesz!
Odskoczyłeś zaskoczony. O mały włos nie upadłeś.
Oko Sansa znowu zabłysło błękitem. Stanął przed tobą.
- Kim jesteś? -zapytał w przestrzeń.
- Spójrz w dół! Pusty łbie! - ponownie ten dziecięcy głos. Zrobiliście tak jak wam kazał i ujrzeliście naburmuszonego jaskra. - Gratuluję! Medal dla największych idiotów wędruje do waszej dwójki!
- Kim... Czym jesteś? - zapytałeś, kucając, aby przyjrzeć się gadającemu kwiatkowi.
- Może trochę szacunku - powiedział, prostując łodygę. - W końcu tylko ja mogę odpowiedzieć na wasze pytania.
- Skąd ty.. - zaczął Sans, jednak kwiatek nie pozwolił mu dokończyć.
- Bądź już cicho. To się robi nudne - odparł. - Czemu za każdym razem mówisz to samo? - powiedział bardziej do siebie niż do was.
Postanowiliście milczeć. Nie chcieliście w żaden sposób ponownie zdenerwować kwiatka, nawet jeśli gadał dziwne rzeczy.
- No, dalej. Czekacie na zaproszeni? Pytajcie - popędzał wasz kwiatek. Sans usiadł obok ciebie.
- Kim jesteś? - zapytałeś ponownie.
Kwiatek wzruszył listkami, wzdychając ciężko.
- Flowey - powiedział. - Kolejne pytanie. Szybko. Nie mam ochoty się powtarzać.
- Szukamy rozwiązania, aby przełamać nasze klątwy... - zaczął Sans.
-Taaaa... Ty śpisz, ona nie ma uczuć - machnął lekceważąco listkiem Flowey. - Przejdź do sedna.
Musieliście czegoś się dowiedzieć. Woleliście już pomęczyć się chwilę z nim pomęczyć.
- Jakie jest rozwiązanie? - zapytałeś. - Jak je przełamać?
- To proste. Ty się zakochaj, a on zje jabłko - odparł już spokojniej Flowey.
- To już wiemy, ale czy jest coś innego? Łatwiejszego? - dopytywałeś.
- Eh... - kwiatek machnął listkiem. A potem uśmiechnął się. - Ono jest bliżej niż myślicie.
- Co masz na myśli? - Teraz to Sans postanowił przejąć pałeczkę.
- I tak dalsza część rozmowy nie ma sensu - powiedział kwiatek, odwracając się od was. - I tak zawsze kończy się tak samo - powiedział, a potem wszedł w ziemię.
- Hej! Czekaj! - krzyknął za nim Sans. - O co ci chodzi? Jak tak samo?
Próbowaliście jeszcze znaleźć tego kwiatka, niestety zapadł się pod ziemię. Dosłownie. Nie mogliście dostać bardziej pokrętnej odpowiedzi. Żadne z was nie wiedziało o co chodzi.
Nawet nie zauważyliście, gdy zaczynało świtać.
Na horyzoncie dojrzeliście zarys zamku. Uznaliście, że to pora już wracać.
Jakoś nie zastanawialiście się jakim cudem krążyliście wokół zamku i wcześniej go nie zauważyliście.
Westchnąłeś ciężko. Dalej nic nie wiedzieliście, a został wam tylko dzień. Dzisiaj są twoje urodziny.
- Stój - powiedział Sans. Spojrzałeś na niego. Oparł się o drzewo. Podszedłeś do niego. Jego oddech był coraz cięższy. Wyglądało to inaczej niż wcześniejsze napady. Sans osunął się na ziemię. - Nie - powiedział, a potem zasnął.
Nie wiedziałeś co masz w tej chwili robić.
Zacząłeś krzyczeć. Wołać o pomoc.
Na szczęście odciecz przybyła. Zza drzew wyszedł Asriel. Kiedy tylko cię zobaczył, podbiegł do ciebie. Pytał co się stało. Dlaczego tu jesteś. Ale nie potrafiłeś wydusić z siebie ani jednego słowa. Twój brat zdjął pelerynę, a potem cię nią okrył.
…
- Medycy nie potrafią wyjaśnić tej śpiączki - powiedział do ciebie król. - Ani dziwnego symbolu na jego piersi. - Asgore podszedł do ciebie. Siedziałeś na krześle, obok łóżka Sansa. - Proszę powiedz mi o co chodzi - dokończył Asgore, kładąc ci rękę na kolano.
Spojrzałeś na swojego ojca. Jego twarz. Wyglądał na naprawdę zmęczonego. Nic dziwnego. Tą kolejną nocną wyprawą napędziłeś im niezłego stracha. Gdyby nie Alphys, która powiedziała, że nikt cię nie porwał i tylko ona stoi za uśpieniem strażników. Asgore był gotowy wysłać wojsko, aby przetrząsnęło każdy najmniejszy zakamarek królestwa.
Papyrus stał bok króla. Również uważnie cię obserwując, czekając na wyjaśnienia jak reszta. Asriel. Toriel.
Musiałeś podjąć decyzję. Decyzję, która może zmienić wszystko. Każda z nich niesie swoje konsekwencje, z którymi będziesz musiał zmierzyć się sam.
Usz :3
OdpowiedzUsuń