14 listopada 2016

Undertale: Te ciche momenty - Dzięki sobie czynimy [In These Quiet Moments - Giving Thanks - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Minęło kilka tygodni i wszystko wróciło do normy. Napięcie między prawie wszystkimi opadło, a Ty zachowywałaś się jakby nic się nie stało. Ludzka natura – pomyślałaś – porzucać to co złe czy przykre i cieszyć się monotonią. Nocki Spaghetti nadal były co weekend. Ponad to dwa razy w tygodniu Sans przychodził na wspólne czytanie i aby zjeść kolację z Tobą (Papyrus pracował do późna w restauracji), no i wpadał do Ciebie na niedzielną przerwę obiadową. Nadal jadłaś raz na tydzień śniadanie z Jackie, Will odzywał się do Ciebie częściej niż zwykle. Twoja niechęć do Hannah opadła, mimo to byłaś ekstremalnie wyczulona na jej towarzystwo i na to co robiła. Była w ciąży, jakby nie patrzeć.
Święto Dziękczynienia zbliżało się wielkimi krokami więc zaczęłaś robić plany na wolne. Jak co roku, wszyscy spotykali się u Jackie i Kyle, mieli oni bowiem całkiem spore mieszkanko i fajnie było spędzać ten dzień wśród znanej gawiedzi, kiedy nie można było wrócić do rodziny. Chciałaś spotkać się ze swoją, ale ceny biletów były astronomicznie wysokie. No i kiedy zadzwoniłaś do ojca mając cichą nadzieję, że się dorzuci powiedział – bardzo nerwowym głosem – że on i Twoja matka mają już zaklepaną wycieczkę na święta. Oh, cóż, dobrze im. Fajnie byłoby wybrać się się na wyspę Bali, ale cóż, nie będziesz się sprzeczać. To była ich rocznica (któraś tam).
Wraz z Jackie właśnie robiłyście przygotowania na świąteczną kolację, kiedy zaczęłaś się zastanawiać. Czy potwory obchodzą Święto Dziękczynienia? Pewnie nie. No, ale w tym czasie też zaczynają się amerykańskie ferie, nie wydaje Ci się, aby zamierzali je spędzić w Podziemiu.
-Więc... zaprosiłaś wszystkich, tak? - zapytałaś jej, żując długopis. Przytaknęła.
-Oczywiście. Nawet tego chuja i jego Hannah. - odpowiedziała przewracając stronę swojej książki kucharskiej. Nadal była wściekła na Willa – Dlaczego pytasz?
-Zastanawiałam się, czy zaprosić KościoBraci – Jackie popatrzyła na Ciebie – Myślę, że nie obchodzą tego święta, ale fajnie by było, co nie?
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł? No wiesz, Will i Sans? - skrzywiła się nieco – Ostatnim razem, kiedy się widzieli, nie było fajnie
-Taaa – warknęłaś pod nosem – Ale tym razem nikt nie będzie pił sake. No i Will oraz Papyrus dobrze się dogadują. Mówią o sobie cały czas, jeżeli jeszcze raz usłyszę od drugiego jaki tamten jest fajny, będę rzygać tęczą, przysięgam na Boga.
-Mmmm. Jeżeli będą spokojni to tak. Ale jeżeli znowu będą się bić, albo kłócić, albo rujnować atmosferę... Wykopię ich obu – uniosła brwi. Wzruszyłaś ramionami.
-To sprawiedliwy układ. Kurwa, pomogę ci. Będziemy smażyć indyka w tym roku?
-Fuj, nie. To obrzydliwe. I czasochłonne. Nie.
-Nie jesteś zabawna.
-To nie ty będziesz gotować!
-I właśnie dlatego chcę indyka – wyszczerzyłaś się, a ona warknęła.
-Pierdol się – wróciła do czytania książki kucharskiej

-święto dziękczynienia? - zapytał Sans okręcając makaron dookoła widelca – słyszeliśmy o tym w zeszłym roku, ludzie bardzo przeżywają ten okres, dlaczego?
-BĘDZIE TAM WIELE INDYKÓW – Papyrus nadziewał kawałek mięsa na widelec – OD TYGODNIA SERWUJEMY ŚWIĄTECZNE MENU.
-To jedno z większych ludzkich świąt – wzięłaś trochę swojej porcji do ust. Papyrus już wcześniej dobrze gotował, lecz odkąd pomagał w kuchni jego umiejętności się poprawiły - Ludzie spotykają się razem, jakby byli rodziną, dzielą się jedzeniem... coś jak nasze Nocki Spaghetti. Tak myślę. Tona żarcia, jakieś gry, tego typu rzeczy. Wy obchodzicie jakieś święta?
-O TAK! - był podekscytowany – ŚWIĘTUJEMY BOŻE NARODZENIE OCZYWIŚCIE, NO I NASZE URODZINY I NOWY ROK! SANS ZNALAZŁ TAKIE ŚWIĘTO JAK PRIMA APRILIS, ALE TYLKO ON JE OBCHODZI
Byłaś zaskoczona tym, że świętują Boże Narodzenie, biorąc pod uwagę kontekst religijny.
-Boże Narodzenie? Serio? Super, to moje ulubione święto, właściwie. Nie jestem jakimś wielkim fanem całej szopki z „Chrystus się rodzi”, bo nie jestem za bardzo religijną osobą, ale podoba mi się atmosfera.
-co się rodzi? - Sans i Papyrus popatrzyli na Ciebie zmieszani
-No wiecie, Chrystus? Bóg? To narodziny Chrystusa?
-O JEJUŚKU! URODZIŁ SIĘ WTEDY KIEDY MIKOŁAJ DAJE PREZENTY? JAK CIEKAWIE! - uśmiechnęłaś lekko
-Ta, szczęściarz – Sans drapał się po tyle karku
-niektóre z naszych tradycji pochodzą z ... eh... kolekcji z wodospadu. wszystko co spadło do nas z waszego świata... jedne rzeczy zostawały, inne szły dalej z nurtem rzeki. boże narodzenie to wielka sprawa – miałaś nadzieję, że wyjaśni więcej. Zastanawiałaś się przez chwilę.
-Mówisz o książkach, dvd i tego typu bajery?
-vhs, kasety... te starsze rzeczy – zaśmiał się słabo – papyrus oglądał wiele starych bożonarodzeniowych programów
-LUBIĘ TĘ BAJKĘ O RENIFERZE – pomachał widelcem – ZOBACZYMY RENIFERY?
-Uh... nie w mieście kolego. Ale myślę, że w ZOO powinni mieć jakiegoś, możemy się tam kiedyś wybrać.
-Z PRZYJEMNOŚCIĄ JAKIEGOŚ ZOBACZĘ! - uśmiechnął się. Odwzajemniłaś ten gest.
-Oczywiście! Zrobimy wycieczkę na cały dzień. Mam taką nadzieję, nie chcę abyś się zawiódł.
-NIE BÓJ SIĘ, UWIELBIAM KAŻDĄ CHWILĘ JAKĄ MOŻEMY SPĘDZIĆ RAZEM – zachichotałaś, Sans z trudem powstrzymywał rechot.
-Wracając do Święta Dziękczynienia, chcecie iść? Jackie i Kyle robią co roku wielkie przyjęcie, zapraszają wszystkich. No i ktoś inny będzie gotować za ciebie, tak dla odmiany – skończyłaś kolację – Będzie zabawnie. Obiecuję.
-wszyscy są zaproszeni? - zapytał
-Ta, jasne! Myślisz, że Jackie by was nie chciała?
-nie o to chodzi – milczał przez chwilę – czy will tam będzie
-Prawdopodobnie
-ta, pójdę – wziął łyk ze swojej szklanki. Papyrus był zachwycony.
-JAK FANTASTYCZNIE, WILL MÓWIŁ MI, ŻE PO 90 DNIU MOJEJ PRACY W RESTAURACJI DOSTANĘ PODWYŻKĘ! TO TAKI DOBRY CZŁOWIEK – Sans wziął większy łyk swojego napoju, przytaknęłaś z niewielkim uśmiechem.
-To świetnie Papyrus! Muszę powiedzieć, że jestem zaskoczona tym jak dobrze idzie ci ta praca.
-JA TEŻ JESTEM ZASKOCZONY! TO NAJLEPSZE MIEJSCE W JAKIM MIESZKALIŚMY, KOCHAM TE PRACE! OŚMIELĘ SIĘ POWIEDZIEĆ, ŻE KOCHAM JĄ TAK SAMO MOCNO JAK BYCIE W GWARDII KRÓLEWSKIEJ! - jego chusta zawirowała w powietrzu. Zaklaskałaś z radości.
-Właśnie to chciałam usłyszeć! - razem z Papyrusem przybiliście sobie piątkę, Sans wywrócił oczami
-KIEDY JEST TO ŚWIĘTO DZIĘKCZYNIENIA?
-Oh, w przyszły czwartek. Wiem już, że pracujesz tego dnia, ale nie martw się. Kolacja zaczyna się późnym wieczorem – powiedziałaś – Sans, ty masz wolne czy pracujesz?
-pracuję, ale to tylko poranna zmiana
-Chujowo, a ja mam wolne, więc nyah ha – wystawiłaś język – ale zaczekam na was.
-to super, trzeba będzie schować przed tobą całą gorzałkę – wyszczerzył zęby, a Ty się skrzywiłaś
-Hej! To nie jest fair! I... właśnie to przyniosę na imprezę – Sans zaczął się śmiać – Ej no! Nie moja wina, że pracuję w pieprzonym sklepie z alkoholami! Ciesz się, że to wino przetrwało w moim mieszkaniu nietknięte od czasu jak się tutaj wprowadziliście!
-cieszę się, że nie piłaś do lustra jak fryzjer
Ty i Papyrus warknęliście w jednym czasie, co spowodowało, że Sans uśmiechał się jeszcze szerzej. Jego brat popatrzył na Ciebie.
-MYŚLISZ, ŻE JEŻELI ZOBACZY NASZE NIEZADOWOLENIE TO PRZESTANIE OPOWIADAĆ KAWAŁY?
-Ta, ale to do kolejnego razu, kiedy do dna będzie pił jak nurek – Papyrus popatrzył na Ciebie tak, jakbyś go właśnie zdradziła, wstał i zabrał puste talerze znikając w kuchni. Sans nadal się śmiał.
-wiesz, zachowujesz się tak, jakbyś nienawidziła moich dowcipów, ale wiem że w sekrecie je kochasz
-W sekrecie to na pewno coś kocham, ale to nie są twoje chujowe suchary – nie miałaś niczego konkretnego na myśli, lecz w tym momencie Sans zamarł, przyglądałaś się jak na jego twarz wyskakuje ten niebieski cień. Oh! Oh! Rumieni się! Jak słodko. Postanowiłaś nie męczyć biedaka dalej, choć... - I to coś z pewnością nie jest jednym z przyborów do wina. Wiesz, że raz wróciłam do domu z korkociągiem? Czy to nie brzmi jak pierwsza faza alkoholizmu? - Sans zaczął się delikatnie, nerwowo śmiać, a potem przełknął głośno.
-ta, jak pewnego dnia wrócisz do domu, to owinę cię tymi plakatami jakie sprzedajesz w pracy
-Uh, nie, błagam. Nie rób tego. Bo inaczej wsadzę cię do beczki i zostawię abyś sfermentował.
-BĘDZIESZ MOGŁA GO ODSTAWIĆ W JEGO POKOJU – krzyknął z kuchni – WIELE RZECZY TAM JUŻ ZACZĘŁO FERMENTOWAĆ – Sans uderzył się kościstą ręką w czoło.
-Oh? - kąciki Twoich ust wygięły się w niecnym uśmieszku – Co ty nie powiesz
-OSTATNIM CO WIDZIAŁEM, BYŁ MAGAZYN DLA DOROSŁYCH, UNOSZĄCY SIĘ W JEGO ŚMIECIOWYM TORNADO. POWIEDZIAŁBYM, ŻE ROBIŁO TO WRAŻENIE GDYBY NIE BYŁO TAK OBLEŚNE.
-T O coś co po prostu m u s z ę zobaczyć.
-nie, nie musisz. - Na czole Sansa pojawiła się kropla potu. Patrzyliście się po sobie.
-POWINNAŚ, WIERZĘ, ŻE TO ÓSMY CUD ŚWIATA – oh dobrze wiedział że tylko dodatkowo Cię podżegał. Powoli popatrzyłaś na Papyrusa, a potem na Sansa, następnie na drzwi za niższym z braci. Sans nie spuszczał Cię z wzroku.
-nawet o tym nie myśl.
-To wyzwanie?
-a czy brzmi jak takie?
Przygotowałaś się i wystrzeliłaś jak pocisk, krzycząc po drodze „Tak!”, kierowałaś się w stronę jego pokoju. Wstawał od stołu, za wolno kosteczko. W głowie już wyobrażałaś sobie jak będziesz się z niego śmiać, kiedy nagle stał naprzeciw Ciebie. Zatrzymałaś się przed nim, a potem przycisnęłaś go do drzwi. Chciałaś się dostać do jego pokoju!
-Pieprzony oszust.
-i co z tego? - zachichotał. Naparłaś na niego jeszcze bardziej. Na wysokości oczu miałaś czubek jego głowy, jego plecy opierały się o wejście. Użyłaś więcej siły. Twoje piersi znalazły się pod jego brodą, zaczęłaś ciężko dyszeć w przepychance. Jego wzrok przeniósł się na Twoje wargi, Twoja pierś wydawała się taka delikatna w zetknięciu z jego ciałem. Na jego codziennym uśmiechu pojawił się mały ślad kłów, które powoli robiły się coraz bardziej widoczne, nadając mu niemalże drapieżnego wyglądu. Popatrzył na Ciebie z tym dziwnym błyskiem w oku, przy którym miękły Ci nogi. Twój mózg przyśpieszył obroty, starając się odgadnąć co właściwie się dzieje. Zrobiłaś więc jedyną rzecz jaką mogłaś w tej chwili. Przekręciłaś gałkę w drzwiach za nim i pchnęłaś je wpadając do jego pokoju.
-TAK! Wygrałam! - krzyknęłaś zadowolona, starając się uspokoić ciało. Warknął i chwycił Cię słabo za łokieć.
-to nie fair!
-Fair, panie umiem-się-teleportować - uwolniłaś się i zaczęłaś się rozglądać. W jego pokoju nie znajdowało się wiele mebli, a jeżeli już to proste. Nie było żadnego śmieciowego tornado, które tutaj właśnie Cię ściągnęło. W pomieszczeniu unosił się ciężki zapach piżma, a w rogu znajdowała się wielka góra skarpet. To wszystko. Nudy. - Co, tylko tyle? O to te całe nerwy?
-mam bałagan
-Oh błagam! Mój pokój wygląda jakby huragan ubrań się w nim zadomowił! - wyszczerzyłaś się – Chyba, że chowasz gdzieś trupa.
-bingo, odkryłaś mój sekret, teraz czas cię zabić – Stęknęłaś z drwiną kładąc się na jego materacu, aby pod niego spojrzeć
-DWA trupy. Rany, Sans, byłeś zajęty, co nie? Nie znałam cię od tej strony.
-co mogę powiedzieć? jestem samotnym facetem – wywróciłaś oczami, ale nadal się uśmiechałaś.
-Dobra, to będzie tylko nasz sekret. Na moc przyjaźni i takie tam – zaśmiałaś się lekko.
-na moc przyjaźni, myślę że będziemy potrzebować jakiś pierścieni przyjaźni czy coś
-Byłoby super! - usiadłaś na jego łóżku – Ale te super wielkie, jakie można dostać tylko w zabawkarskim!
-podoba mi się to, nasz klub książki będzie znacznie fajniejszy – zachichotałaś
-Wiesz co, Sans? Tak jak moja bestia, jesteś jedyną osobą, która umie mnie tak rozśmieszyć. Dzięki – Stał nie ruszając się, lecz oboje dzieliliście ten sam uśmiech. Położyłaś się na jego łóżku.
-wygodnie?
-Nie, twoje łóżko to pieprzony koszmar – przekręciłaś się aby się upewnić – Serio, stary, ja nie żartuję. Jak możesz spać na czymś takim? - wzruszył ramionami
-nie jestem wybredny
-No dajże spokój! Twoja kanapa to marzenie w porównaniu z tym!Ono jest jak skała!
-kanapa jest wygodniejsza, zgodzę się z tym – powiedział – nigdy jakoś się nie przejmowałem łóżkiem
-Dobry Boże, Sans. Może to dlatego jesteś cały czas zmęczony. Widziałeś kiedyś moje? To raj! Następnym razem jak.... oh pieprzyć to. Chodź – złapałaś go za ramie i wyciągnęłaś z pokoju
-CO SIĘ DZIEJE?
-Chcę pokazać Sansowi jak chujowe jest jego łóżko. Też chcesz zobaczyć?
-OCZYWIŚCIE! -powiedział – BĘDĘ ZA MINUTE, TYLKO SKOŃCZĘ ZMYWAĆ.
-to głupie... - narzekał – moje łóżko jest fajne, mam je od lat – fuknęłaś na niego i zaciągnęłaś do swojego mieszkania, potem do sypialni. To pierwszy raz kiedy tam był. Lecz nie dałaś mu czasu na przyjrzenie się. Bezceremonialnie pchnęłaś go na swoje łóżko. Było ono czystą mekką boskości i szczytem puchu radości. Patrzyłaś jak zapadał się w nim.
-I?
-spodziewałem się, że będziesz nieco bardziej romantyczna nim przejdziemy do tego etapu znajomości, ale myślę że podołam zadaniu – uśmiechnął się głupkowato. Zaśmiałaś się i pierdolnęłaś cielskiem obok niego.
-Zamknij się. Ale tak serio, czy to nie jest niebo?
-tak, jest – powiedział. Westchnęłaś z zadowolenia i popatrzyłaś na niego. Przyglądał Ci się badawczo. Poczułaś jak jego ręka dotyka Twojej, powoli zaczął wsuwać swoje palce między Twoje. Serce zabiło Ci gwałtowniej, to coś nowego. Już miałaś mu coś powiedzieć, kiedy...
-ŁADNIE OZDOBIŁAŚ POKÓJ! - zaczął Papyrus. Sans szybko zabrał dłoń i położył ją pod swoja głową – MOGĘ DOŁĄCZYĆ?
-Oczywiście, o to chodzi! - powiedziałaś – Wydaje mi się, że potrzebujecie nowych łóżek – Papyrus praktycznie wskoczył między was. Leżeliście tak we trójkę przez chwilę.
-TO NAJWYGODNIEJSZE ŁÓŻKO JAKIE ZNAM! JESTEM POD WRAŻENIEM! - również się w nim zatopił – NIE MYŚLAŁEM DOTĄD, ŻE SPANIE MOŻE BYĆ TAK CUDOWNE!
-Mówiłam ci, że jestem wielkim fanem spania
-A JA MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ TYLKO LENIWA
-Cóóóż, to też – mrugnęłaś do niego – Ale teraz skoro już wiecie w czym tkwi cały problem i dlaczego mówiłam, że macie takie gówniane łóżka? - popatrzyłaś na Sansa. Westchnął bezradnie.
-słuszna uwaga, to naprawdę przyjemne uczucie, mogę przychodzić tutaj i spać – zmierzył Cię wzrokiem. Poczułaś jak powoli się rumienisz i aby to ukryć, zaczęłaś się śmiać
-Słuchaj. Powiedziałam ci kiedyś, abyś czuł się jak u siebie w domu, ale nie aż tak, dupku. To M O J E łóżko. Więc spadówa
-zgoda – powiedział – pomożesz nam w zakupach? nie wiem czego mamy szukać.
-Jasne! Jak tylko przyjdą święta wszystko będzie na wyprzedażach, więc to idealny czas! Cieszę się, że położyłam się na twoim łóżku
-ja też – odpowiedział ciszej niż zwykle
-I JA! - zawtórował Papyrus – CIESZĘ SIĘ, ŻE NIE BĘDZIE MNIE NIC BOLAŁO NAD RANEM!
Wydawało Ci się, że Sans na chwilę zesztywniał.
-ta, byłoby świetnie
-Dobra, ziomki. Wynocha z mojego wyra. Obiecałam, że jeszcze spotkam się z Jackie nim pójdę spać – Bracia wstali, Papyrus wyraźnie niechętnie. Przytuliłaś ich. Sans w końcu przywyknął do tego. Co więcej, zaczął nawet odwzajemniać uściski. Troszeczkę. Życzyłaś im dobrej nocy i zamknęłaś drzwi
O mój Boże. O mój Boże. Co się z Tobą dzieje, dziewczyno?! Całe Twoje ciało jest gorące jakby stało w płomieniach, oparłaś czoło o drzwi. To pieprzony szkielet, kobieto. Uspokój się! Miałaś mętlik w głowie, wszystko i nic, nie mogłaś skupić się na jednej cholernej myśli. Oj nie wolno Ci.. Nie możesz lubić Sansa. No LUBISZ Sansa, ale nie możesz ... lubić ... go tak. To wspaniały przyjaciel z którym uwielbiasz przebywać, ktoś kto Cię rozumie. Ale dzisiaj, jak Cię dotknął, to było takie... intensywne, tak bardzo chciałaś aby jeszcze... Oj kochana, to nie jest nawet zabawne. Jezu Chryste, o czym ty myślisz?! Uspokój się, serio, weź wdech. Dasz radę. Myśl o czymś innym. Potrzebujesz wyjść. Może wpadniesz do baru? Napijesz się kilku kieliszków, uspokoisz, oderwiesz myśli. Zrób cokolwiek nim całkowicie coś spieprzysz. Praktycznie wyrwałaś kieszeń kiedy wyciągałaś z niej telefon by napisać do Jackie

Ty: Już wychodzę. Zaraz u cb będę.

Spięłaś włosy w kok, było Ci w tej chwili za gorąco. Zarzuciłaś na ramiona kurtkę, nie kłopocząc się z zapięciem jej, choć była dość chłodna noc. Jackie była świetną alternatywą teraz. Wieczór u niej był dość pracowity. Pomogłaś sprzątać dom i gadałyście o święcie. Lecz Twoje myśli uporczywie wracały do tej chwili na łóżku, wtedy robiło Ci się naprawdę gorąco. Jackie zauważyła Twoje dziwaczne zachowanie, nie mogła zrozumieć co Cię naszło, ale powiedziałaś jej, że to przez sprzątanie, że zgrzałaś się i zmęczyłaś.

Leżałaś w swoim łóżku, była już noc. Ok kochana, potrzeba Ci trochę akcji. Szybko. Zanim doszczętnie zwariujesz. Zabrałaś się do dzieła.
Twój sen jednak odbiegał od tego co robiłaś przed uśnięciem. 

Kangur uczył Cię fizyki kwantowej. Oblałaś i wyrzucili Cię ze studiów, a Twoja rodzina była rozczarowana.

Święto Dziękczynienia przyszło szybciej niż się tego spodziewałaś, byłaś tym faktem bardzo podjarana. Zgodnie z tradycją upiekłaś ciasta dyniowe dla swoich przyjaciół. Każdy dostał po jednym. Piotrek dwa, bo dla jego żony też zrobiłaś. Sans i Papyrus byli pod wrażeniem Twoich umiejętności, ale znajomi przywykli do tego co umiesz robić.
Miałaś się spotkać z KościoBraćmi zaraz po tym, jak skończą pracę, abyście mogli razem pojechać do Jackie. Pierwszy był Sans, razem mieliście udać się do restauracji gdzie pracował Papyrus, a potem wziąć taksówkę do waszej przyjaciółki. Tooo całkiem solidny plan. Wyższy z braci przygotował coś w rodzaju sufletu, a Ty nosiłaś całą kratę wina ze sobą.
Miałaś na sobie drobną biżuterię, czerwony sweter, który odsłaniał Twoje ramiona, i słodką spódniczkę. Założyłaś ulubiony naszyjnik ten, który przynosi szczęście, dostałaś go od mamy, a kupiła go w Nowym Orleanie jakiś rok temu. Był to ząb aligatora. Nie jakiś super szykowny, ale normalnie nie nosiłaś żadnych ozdóbek.
Wpadłaś do Szybko i Świeżo aby odebrać Sansa po jego zmianie, oparłaś się zwyczajnie o ścianę. Podszedł do Ciebie i zatrzymał się.
-Hej, szukam pewnego kościotrupa. Kręci się gdzieś tutaj jakiś? - zapytałaś rozglądając się teatralnie na boki
-nie, przepraszam proszę pani, tutaj nie ma żadnych kościotrupów – uniósł ramiona
-Co za szkoda, wiszę temu typowi całusa – skrzywiłaś się
-oh, to poczekaj, poszukam go – Od dnia kiedy zaczęłaś czuć przy nim motylki w brzuchu, nieumyślnie z nim flirtowałaś. Gdyby mu to jakoś przeszkadzało, powiedział by Ci, albo dał do zrozumienia, że to nie jest ok. Lecz był nadal sobą. Żartował, zbijał się, puszczał perskie oko, śmiał się, a nawet odwzajemniał flirty. W głębi serca wiedziałaś, że jest w tym coś niedorzecznego. Wydawał się całkowicie niezainteresowany Twoimi zabiegami. Ściągnęłaś jego roboczą czapeczkę.
-Gotowy? - zapytałaś. Przytaknął, dźwignęłaś skrzynkę wina i zaczęłaś iść.
-pomóc ci z tym?
-Nieee, dam radę.
-dobrze, no i tak nie chciałoby mi się nieść. - prychnęłaś.
-Pieprzony leń.
-a to ci nowość – pchnęłaś go swoim biodrem, na chwilę się zachwiał.
-Daj spokój. Cieszysz się z dzisiejszego wieczora?
-oczywiście – odpowiedział – lubię twoich przyjaciół.
-To też są twoi przyjaciele, wiesz. - zmarszczyłaś brwi – Jackie i Kyle w każdym razie. Hannah jest przyjaciółką samej siebie. Will jest.. uh... cóż... Willem.
-będę się dobrze zachowywał, nie bój się – powiedział – nie chcę zostać wykopany za drzwi
-No i o to chodziło! Będzie fajnie. Jeżeli nie wrzucisz nikogo w ogień, jestem pewna, że zostaniesz królową balu.
-wiesz dobrze, że zawsze jak gdzieś razem wychodzimy ten tytuł kradniesz ty? - wyszczerzył się głupkowato
-Ta, ta, wiem.
Szliście dalej w kierunku restauracji. Ulice były praktycznie puste. Ludzie siedzieli teraz w domach z rodzinami. Byłaś naprawdę szczęśliwa, że znowu spotkasz się ze swoimi przyjaciółmi, jednak nie mogłaś ukryć tej nutki goryczy z powodu nie zobaczenia się z rodzicami. Minęło już półtora roku kiedy ostatni raz u nich byłaś. Niczyja wina, naprawdę. Potknęłaś się w zamyśleniu, ale Sans Cię złapał.
-wszystko dobrze?
-Ta, dobrze – szłaś naprzód poprawiając pakunek.
-założyłaś buty do tańczenia? - ta analogia stała się waszym tajemnym szyfrem. Stosowaliście go zawsze kiedy czuliście, że ta druga strona coś ukrywa. To nie było nigdy nic poważnego, w większości chodziło zazwyczaj o głupoty. Takie małe pierdoły jakimi nie chciałaś nigdy kłopotać drugiej strony. Westchnęłaś.
-Tęsknię za starymi, to wszystko. Od dawna ich nie widziałam, stęskniłam się za nimi. - pociągnęłaś nosem. Poczułaś jak przez chwilę gładził Cię po plecach.
-rozumiem. też za tęsknię za kilkoma osobami
-Ta? - przestałaś się skupiać na sobie – Czeka ktoś na Ciebie w domu? Jak dziewczyna w łóżku? - Fuknął na Ciebie.
-hah, nie. nic z tych rzeczy. właściwie nikt nie został, jeżeli o to chodzi. wszyscy przenieśli się na powierzchnię, przez jakiś czas mieszkaliśmy w tej samej okolicy, coś jak sąsiedzi. potem każde z nas zdecydowało się przenieść w inną część kraju. - potrząsnął lekko głową.
-Brakuje ci ich? - zapytałaś zaciekawiona. Lekko przytaknął.
-tak. co prawa rozmawiamy ze sobą, kilkoro z nich planuje się tutaj przenieść. odwiedzą nas prawdopodobnie w przyszłym roku aby zobaczyć miasto. papyrus i ja staraliśmy się znaleźć bardziej... przyjazne potworom klimaty. - westchnął. Skrzywiłaś się, ale rozumiałaś – nie przyjmują nas wszędzie z otwartymi ramionami.
-Domyślam się, twój brat mówił mi co nie co. Wygląda na to, że wasi wcześniejsi sąsiedzi byli gorsi od moich – prychnął.
-nie znasz nawet połowy. graffiti, wybite szyby, było źle, naprawdę źle. - przełknął z trudem – czasami  naprawdę ciężko. Niekiedy ludzie krzyczeli tylko dlatego, że było się potworem i ... bywało tak, że strasznie chciałem pokazać im, że mają się czego bać – dźgnęłaś go, aby popatrzył na Ciebie, uśmiechnęłaś się delikatnie.
-Mylą się. Może to głupio zabrzmi, ale pomyśl. Kto w takich sytuacjach był prawdziwym potworem? Jestem pewna, że nie używałeś swojej magii aby zrobić im jakąś złośliwość, to oni byli dupkami. Ludzie z reguły nie lubią tego co się wyróżnia. - odwrócił wzrok i patrzył pod nogi. Byliście już niedaleko.
-ale ty się tak nie zachowałaś – mruknął dosadnie. Zaśmiałaś się lekko.
-Sans, jak mam być szczera, rozpierdoliłeś mnie – przyznałaś – Byliście pierwszymi potworami z jakimi rozmawiałam. Kiedy zobaczyłam cię w swoich drzwiach z trudem powstrzymałam atak paniki
-naprawdę? nie wyglądałaś na przestraszoną– zmierzył Cię wzrokiem.
-Ta, cóż... Udawałam. Przywykłam teraz do twojej mordy, ale nadal mnie trochę zaskakuje. - Dodałaś, wyszczerzył się.
-ty jesteś zaskoczona? ja nadal nie umiem przywyknąć do tego jaka jesteś... jacy wszyscy ludzie są miękcy i delikatni
-Ludzie mięso nie jest smaczne – zaśmiałaś się
-nie o to mi chodziło.
-Tak właściwie, to każdy z nas ma w sobie szkielet, który stara się wyjść na zewnątrz – parsknęłaś. Sans prawie się potknął i zarechotał. Czekałaś cierpliwie, aż otworzy Ci drzwi byś mogła dostać się do środka. - Dziękuję mości panie – skinęłaś głową w wejściu. Restauracja była pełna ludzi, którzy nie mieli rodzin albo przyjaciół z jakimi mogliby spędzić święta. Stanęłaś na środku, jedna z kelnerek rozpoznała Cię.
-Hej _____! Powiem Papyrusowi, że już jesteś – zakomunikowała. Przytaknęłaś z wdzięcznością i przeniosłaś ciężar ciała z nogi na nogę. Sans przyglądał Ci się przez chwilę.
-wiesz, że mogę to za ciebie ponieść.
-Nie, dam sobie radę – wtedy przyszedł Papyrus w ekstremalnie eleganckim stroju.
-JUŻ SIĘ PRZEBRAŁEM! - zakomunikował – SANS POWIEDZ MI, ŻE NIE IDZIESZ TAK UBRANY NA KOLACJĘ – Popatrzył po swoim bracie z zawodem w oczach. Sans chwycił swoją zieloną, roboczą koszulę zerkając na nią
-co? to nie jest dość formalny strój? - uśmiechnął się leniwie
-NIE! - warknął
-właśnie dlatego przyniosłem ze sobą ubrania na zmianę – pokazał na plecach. Nie zauważyłaś go wcześniej – gdzie mogę się przebrać?
-TAK, ZARAZ CI POKAŻĘ MIEJSCE. _____, POCZEKASZ NA NAS? SANS NIE MA WYCZUCIA SMAKU W KWESTII UBRAŃ – przytaknęłaś.
-Tak, spokojnie. W razie czego, będę tutaj – usiadłaś na wolnym krzesełku. Po chwili wyciągnęłaś telefon i zaczęłaś grzebać w sieci. Wygląda na to, że Twoi rodzice są już na Bali, woda jest pięknie przejrzysta. Kilkoro przyjaciół siedzi przy stole z rodziną, słodko. Po kilku minutach bracia wrócili. Huuuuh. Sans wyglądał naprawdę dobrze. Przywykłaś do tego, że widujesz go w roboczym wdzianku, albo w jego niebieskiej kurtce i szortach. Nie wiedziałaś, że jest w stanie założyć na siebie cokolwiek innego. Miał stosownie dopasowaną szarą kamizelkę na koszuli, pasujące do tego spinki mankietowe, no i spodnie od garnituru. I... czy to buty wyjściowe? Zawiązane? Chyba śnisz! Papyrus miał zdecydowanie dobry gust i wyczucie co do ubrań. Zawsze ubierał się elegancko na wspólne wypady z Tobą, ale Sans? Nigdy.
-Łaaał – tylko tyle powiedziałaś
-tak dobrze wyglądam, co? - poprawił spinki. Papyrus się wyszczerzył
-Bardzo dobrze powiedziałabym. Nie wiedziałam, że masz takie ubrania w szafie.
-MA JE BO JA NA NIE NALEGAŁEM OD DAWNA – Sans wzruszył ramionami
-dla mnie każdy dzień jest zwyczajny. - zaśmiałaś się lekko
-Wyglądasz fajnie. W każdym razie, gotowi?
-WEZMĘ TYLKO SUFLET! CIĘŻKO NAD NIM PRACOWAŁEM! - wbiegł do kuchni. Sans cudował przez chwilę ze swoim kołnierzem.
-Powinieneś ubierać się tak częściej, wtedy może znajdziesz kogoś kto wskoczy na twoje kości – mrugnęłaś go niego. Sans pociągnął za mocno materiał i zakasłał.
-i tylko tyle? wy kobiety jesteście łatwiejsze niż się wydaje
-Uwielbiam mężczyzn w garniturach – wyszczerzyłaś się głupkowato. Przestał się bawić kołnierzem i popatrzył na Ciebie.
-wiesz, ty też wyglądasz dobrze – szybko zmierzył Cię spojrzeniem. Nie było niczego lubieżnego w jego zachowaniu, lecz poczułaś jak robi Ci się gorąco. Uspokój się! Idziesz na imprezę!
-Dzięki. Staram się. Czasami nawet mi się udaje
-skoro tak mówisz. - Papyrus wrócił z kuchni.
-DOBRZE! MOŻEMY IŚĆ DO KYLE I JACKIE! TAK SIĘ CIESZĘ! - wystrzelił jak pocisk z restauracji. Nie czekaliście długo na taksówkę, kręciło się ich całkiem sporo dookoła. Wsadziłaś wino do bagażnika i całą trójką usiedliście na tylnym siedzeniu. Papyrus trzymał na kolanach swój deser, wyglądał naprawdę smakowicie, podałaś adres kierowcy.
Po jakiś 20 minutach jazdy, zaczęło się robić troszeczkę ciasno, ale to było zanim libido zaczęło robić dziwne rzeczy z Tobą. Byłaś ściśnięta między zimną szybą, a całkiem ładnie ubranym szkieletem, który z jakichś dziwnych powodów, sprawiał, że robiło Ci się gorąco. Drzwi wydawały się kojącym wybawieniem, więc praktycznie się w nie wtuliłaś. Nagle poczułaś, jak Twoja spódnica podnosi się lekko.
-więc o co chodzi? nigdy nie widziałem cię wcześniej w kiecce. to na specjalną okazję? - zaczął się z Tobą drażnić. Odsunęłaś jego rękę czując jak Twoja twarz robi się czerwona niczym pomidor.
-Jezu Sans! Ta. Ty wyglądasz jakbyś był ... cały ... na specjalną okazję. - opuściłaś szybę, aby wpuścić do środka troszeczkę zimnego powietrza.
-gorąco? - zapytał złośliwie się uśmiechając
-Trochę duszno, jakbyś nie zauważył – rzuciłaś mu wyzywające spojrzenie. Papyrus przyglądał się swojemu deserowi, a potem odwrócił się w waszą stronę
-PROSZĘ NIE OTWIERAJ TAK OKNA, NIE CHCĘ TEGO ZNISZCZYĆ. - pokazał na swój pakunek. Podciągnęłaś szybę. Sans zachichotał i chwycił kraj Twojej sukienki między jego kciuk, a palec serdeczny, wierzch dłoni przyciskając do Twojego uda.
-z jakiego jest materiału? - zapytał niewinnie. Wstrzymałaś oddech, a potem powoli go wypuściłaś przez nos, starając się nie zwracać za bardzo uwagi na jego zachowanie.
-Nie wiem, poliester? - próbowałaś brzmieć normalnie. Naprawdę robił to przy bracie siedzącym obok niego? Postanowiłaś podnieść poprzeczkę – A jak ci się wydaje? Jesteś jakimś ekspertem w tej dziedzinie? - Pozwoliłaś mu się dotykać. Zaśmiał się nerwowo.
-może – uniósł brew. Jego dłoń zawędrowała odrobinę głębiej pod materiał, naciskając na Twoją skórę bardziej niż było to konieczne, wziął więcej materiału. Jego palce były dość chłodne w porównaniu z Twoim gorącym ciałem, gładkie jak jedwab. Robił wielkie przedstawienie z „dotykania” sukienki samej w sobie. - to zdecydowanie mieszanka bawełny, ładna – wycofał rękę, wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Poczułaś jak coś ściska Cię za gardło, serce biło zdecydowanie za szybko jak na ten moment. Gdyby nie Papyrus, zrobiłabyś na tyle tej taryfy coś czego potem zdecydowanie byś żałowała, więc chwalić niebiosa, że jego kościsty zad tam był.
Kiedy dotarliście na miejsce opuściłaś pojazd w nadzwyczajnym tempie. Bracia zapłacili kierowcy, a Ty starałaś się oddalić od niej tak szybko jak się dało. Raz jeszcze, ogarnij się.
Sans szedł za Tobą i szturchnął Cię w ramię. Odwróciłaś się szybciej niż powinnaś.
-nic ci nie jest? - zapytał nieco zaniepokojony. Trzymał Twoje wino o którym zapomniałaś.
-Hah. Nic mi nie jest. Spokojnie – wasze spojrzenia na chwilę się spotkały, uśmiechnęłaś się do niego
-dobrze, tylko sprawdzałem
-Ta – byłaś skrępowana – Wbijmy się na imprezę
-MYŚLAŁEM, ŻE ZOSTALIŚMY ZAPROSZENI – wyglądał na zaskoczonego
-Tak się mówi, Papyrus – zaśmiałaś się – Chodźcie, tędy.
Jakie i Kyle mieszkali w bardzo miłej okolicy domków jednorodzinnych. Twoja przyjaciółka od kilku lat pracowała jako agent nieruchomości, i mogła pozwolić sobie na domek w obrzeżach miasta. Mimo to jak na Twoje standardy cena była nadal astronomiczna. Budynek miał dwa piętra i niewielki taras wychodzący na ogródek.Byłaś zakochana w wielkich oknach, gust Jackie odnośnie wystroju był zdecydowanie bardziej nowoczesny niż Twój. Wszystko miała bardzo schludne, czyste i dopracowane, jakby przed chwilą zostało przywiezione ze sklepu. Zapukałaś dwa razy, a potem weszłaś.
-Hallo? Jesteśmy! - krzyknęłaś. Muzyka już grała i ktoś rozmawiał. Wygląda na to, że kilkoro Twoich znajomych Cię ubiegło.
-Siemka! - powiedział Kyle wyglądając z pokoju – Co tam słońce? - podszedł, pocałował Cię w policzek i mocno przytulił. Odwzajemniłaś jego zachowanie. Uścisnął słoń Sansa, a potem rzucił się w ramiona Papyrusa – Kumplu!
-AMIGO! - Ty i Sans wymieniliście się spojrzeniami.
-często się spotykają. - powiedział. Uśmiechnęłaś się. Zaprowadził Was do kuchni, gdzie zgromadzili się wszyscy. Była całkiem przestronna i często stawała się nieoficjalnym drugim salonem. Nadal nie wiesz dlaczego ludzie lubią gromadzić się w kuchni.
-Bestio! - krzyknęła Jackie zerkając na Ciebie między ramionami zgromadzonych. Pomachałaś do niej, a potem mocno się przytuliłyście – Cieszę się, że przyszłaś!
-No pewnie, że przyszłam. No i mam troszeczkę co nie co – wskazałaś na Sansa, który uniósł nieznacznie wina. Otworzyła szerzej oczy.
-Oh TAK! KOCHAM cię! - uszczypnęła Cię lekko – Wiesz, że Twoja aktualna praca jest moją ulubioną, proszę zatrzymaj się w niej na zawsze. - zaśmiałaś się.
-Tylko dla ciebie. Gdzie Papyrus może odstawić swój suflet?
-Już pokazuję. - Poprowadziła za sobą wyższego kościotrupa, Kyle zerkał przez jego ramie podekscytowany. Mieszkanie było pełne, większość z ludzi rozpoznawałaś, kilkoro nie. Prawdopodobnie Jackie uprzedziła wszystkich o tym, że przyjdą potwory bo spojrzenia ograniczyły się do minimum.
-fajnie tu – rozglądał się
-Prawda? Moje mieszkanie wygląda jak nora w porównaniu z tym – zaśmiałaś się lekko. Sans potrząsnął głową
-nie, twoje mieszkanie pasuje do ciebie
-Czy właśnie powiedziałeś, że jestem jak nora?
-nie! chciałem powiedzieć, że jest przytulne, takie swojskie, wygodne. wiesz. nie każ mi szukać jakiś miłych słów aby cię opisać.
-Pffff, a ja myślałam, że mój dom jest seksowny, porywający i zniewalający – wywróciłaś oczami. Sans szybko zmierzył Cię wzrokiem, a potem odwrócił głowę w kierunku zgromadzonych.
-może mieszkanie takie nie jest – wzruszył ramionami, a potem zachichotał. Uśmiechnęłaś się.
-Pozwól, że pokażę ci jej chałupę, nim wszyscy się pojawią. Co ty na to?
-z przyjemnością. - złapałaś go pod rękę. Kilka osób podniosło brwi, wyszliście z pokoju.
Mieszkanie ozdobiła z największą starannością. Jackie była dobra w takich pierdołach. Na ścianach wisiało pełno zdjęć, jednak nie czuć było przesytu. Dobra organizacja przestrzeni. Sans przyglądał się kilku rzeczom i słuchał Twoich historii na temat kilku fotografii waszej dwójki, jakie wisiały oprawione w  ramki.
Wycieczka skończyła się na tarasie wychodzącym na ogród, gdzie (o dziwo) nikogo nie było. Robiło się naprawdę zimno, a Ty byłaś w samej spódnicy. W środku ktoś wzniósł toast. Jej ogródek prezentował się równie dobrze. Równo ścięty żywopłot odgradzał od sąsiadów, w których domach paliły się światła. Kilka roślin luźno rosło porozrzucanych to tu to tam, były też wbite małe lampki nadające przyjemny półmrok. Obie spędziłyście wiele letnich wieczorów na tym balkonie.
-naprawdę fajnie – uśmiechnął się – podobają mi się te światełka, przypominają mi jakoś otoczenie mojego domu – nigdy nie mówił zbyt wiele o Podziemiu. Choć z przyjemnością posłuchałabyś więcej to Twoja dupa zamarzała.
-Wejdźmy do środka. Zaraz zamarznę– złapałaś się za ramiona. Podszedł do Ciebie i położył ręce na Twoich barkach, delikatnie je pocierając.
-cholera, jesteś zimna – jego ręce, rany, jego kości były niewiarygodnie gorące. Otworzyłaś szerzej oczy w zaskoczeniu
-jesteś taki ciepły – zaśmiał się lekko
-też wytwarzam temperaturę, maaaaaaagia – zaczął poruszać rytmicznie brwiami i palcami na Twoich ramionach. Zachichotałaś.
-Jesteś pełen niespodzianek, ale mimo to nadal chce do środka – zabrał swoje ręce
-Skoro już mowa o niespodziankach – usłyszałaś głos za sobą i odwróciłaś się aby ... oh. To ...
-Cześć Will, co tam? - zapytałaś wesoło. Podeszłaś do niego i go przytuliłaś. Sans nawet nie drgnął. Will mocno Cię przytrzymał, może nawet dłużej niż powinien. Przez chwilę poczułaś, jak jego ręka zsuwa się niebezpiecznie nisko, lecz szybko ją zabrał. Faceci stali naprzeciw siebie i nawet nie mrugnęli. - Uh? Ciebie też miło ... widzieć? Właśnie wchodziłam do środka, pokazywałam Sansowi mieszkanie.
-Ta – mruknął Will – Wejdźmy do pokoju – położył rękę na Twoich plecach i wprowadził Cię do mieszkania. Odwróciłaś głowę by popatrzeć na Sansa, machał Ci. Cuuudownie, ta dwójka nadal drze ze sobą koty. Will zaczął do Ciebie szeptać. - Widzę, że mnie nie posłuchałaś
-Chodzi ci o to, abym trzymała się z daleka od moich nieeeeeeeeebezpiecznych sąsiadów? - powiedziałaś z zachwytem. Will ścisnął mocniej wargi – Nawet nie próbuj znowu z tym zaczynać. Chcemy spędzić miłe, wesołe Święto Dziękczynienia. Sans jest w porządku. Oboje zachowaliście się jak skończeni kretyni, odpuść sobie.
-Tak, ale nie lubię jak on...
-Tępy chuju, nawet nie chcę o tym słyszeć – zmierzyłaś go niebezpiecznie wzrokiem. Byłaś nieco głośniejsza niż powinnaś, ale miałaś już tego powyżej uszu. Zaczęłaś pukać go palcem w pierś – Zajmij się lepiej swoją dziewczyną i nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, nie chce słuchać żadnych dyrdymałów. - Szybko pożałowałaś tego co powiedziałaś, bo Will wyglądał na zranionego.
-Ta. Dobra. Zgoda – poszedł do kuchni. Westchnęłaś. Powinnaś jakoś załagodzić sprawę, ale to nie oznaczało wściekania się na niego. On po prostu... starał się Ciebie chronić. Chyba. No, ale nie musiał się tak zachowywać, prawda?
Po chwili też udałaś się do kuchni, mając nadzieję że Sans niedługo do was dołączy. Zauważyłaś, że kilkoro znajomych otoczyło Papyrusa. Rozpoznałaś większość twarzy. Sporo starych ziomali z liceum, kilkoro z pracy Jackie. Zaprosiła wielu gości na kolację, byłaś tym zaskoczona. Papyrus kroił warzywa w dziwaczny sposób.
-WIDZIAŁEM TO NA YOUTUBE, I OD TEGO CZASU ROBIĘ TAK CODZIENNIE W PRACY! - z marchewek powstały kwiatki, z ogórków gwiazdki. Przerobił w jakiś fajny sposób praktycznie każde warzywo jakie było w domu. Zebrani przyglądali mu się w zachwyceniu. Byłaś zadowolona, że tak szybko pierwsze lody zostały przełamane. Zostaw Papyrusa samego i po minucie wszyscy będą w nim zakochani. Stanęłaś z boku przyglądając się wyższemu z braci, kiedy poczułaś jak ktoś klepie Cię po dupie. Odwróciłaś się szybko.
-Kurwa jego mać! Anka! - krzyknęłaś praktycznie wieszając się na jej szyi. Była wyższa od Ciebie. Anna była jedną z Twoich przyjaciółek z liceum, teraz mieszkała poza miastem. Była tęgą kobietą, zbudowaną jak wół, lecz twarz miała pogodną, niczym mały cherubinek. Uśmiechała się od ucha do ucha.
-_____, niech mnie. Nie widziałam się z tobą od maja! – założyłaś kilka włosów za ucho
-Ta, wybacz. Raaany. Kiedy wysrasz to dziecko? - pogłaskałaś jej ciążę.
-Za miesiąc. James powiedział mi, abym zwolniła, ale znasz mnie. Z poprzednim szybko poszło, więc z tym też będzie gładko – zaśmiała się. Zawsze zapominasz jak bardzo tęsknisz za nią do czasu, aż się spotkacie. Była zawsze taka ciepła, miła i wyrozumiała względem Ciebie – Ale my tu bla bla bla, już ci mówiłam o dzieciach i ciąży wcześniej, myślę za to, że TY masz coś nowego i ciekawego do powiedzenia – pokazała głową na Papyrusa
-Oh! Tak! To jeden z moich nowych sąsiadów. Zaprzyjaźniliśmy się, no i pracuje z Willem. Jego brat jest na werandzie, łapie trochę świeżego powietrza.
-Zawsze byłaś najdziwniejsza z nas wszystkich – czule pogłaskała Cię po głowie – Też znam potwora, który przyprowadza swoje dziecko w każdy wtorek i czwartek. Nie będę kłamać, um.. wygląda dziwnie. Jak mała galaretka. Ale rysuje słodkie rzeczy, no i oczywiście moja Dee się z nim przyjaźni. - wyciągnęła telefon. Było na nim chyba z tysiąc zdjęć z jej pierwszą córką eeeee przytulającą się do jakiejś kolorowej żelowej mazi, która na każdym z nich miała inny kształt.
-To to? - pokazałaś na galaretę. Anna przytaknęła.
-Dooookładnie. Nazywa się Annabelle, a jej brat to Craig. To rodzina Śluzów – zobaczyłaś jeszcze kilka zdjęć. Uśmiechnęłaś się co jakiś czas wzdychając z zachwytu. Ta wiadomość sprawiła, że poczułaś się lepiej z jakiegoś dziwnego powodu – Ich ojciec pracuje w banku, nie poznałam jeszcze mamy.
-Słodko! - powiedziałaś – Wiesz, zobaczę co z Sansem, nadal się nie pojawił. Zaraz wrócę, ok?
-Moje grube dupsko nigdzie się nie wybiera – pogłaskała się po brzuchu – Zostaję u Jackie na noc – zaśmiałaś się i wyszłaś na taras. Zauważyłaś, że Will patrzy się na Ciebie, ale zignorowałaś to.
-Hej! - zawołałaś – Zmarzniesz, wróć do środka?
-daj mi jeszcze minutkę – Był dziwnie cichy, nawet na Ciebie nie popatrzył. Oparłaś się o balustradę obok niego i położyłaś rękę na jego plecach.
-Hej, co jest? Nie pozwól Willowi odebrać sobie humoru – zgadywałaś, że to może być problemem – Papyrus właśnie popisuje się swoimi umiejętnościami, wszyscy są oczarowani nim zamiast tobą. Musisz to nadrobić.
-heh. - zaśmiał się krótko i pusto. Wychyliłaś się by spojrzeć w jego oczy, te dwa małe punkciki całkowicie zniknęły. Wyglądał przerażająco – daj mi... jeszcze minutkę – chciałaś się cofnąć, lecz powstrzymałaś się.
-Ładne buty. Będziesz w nich tańczył? - zapytałaś delikatnie. Sans westchnął.
-to ... to coś o czym nie chcesz wiedzieć – podniósł na Ciebie wzrok, zmarszczyłaś brwi, ale przytaknęłaś.
-Rozumiem, nie będę naciskać, dobra? Nie martw się. Ale serio, wróćmy. – objęłaś go, w pierwszej chwili nie chciał, lecz po sekundzie z wdzięcznością jakiej do tej pory od niego nie uświadczyłaś, odwzajemnił przytulenie.
-ta, dobra. wywalę to gówno z głowy. mieliśmy się dobrze bawić, prawda? jest indyk którego trzeba zjeść i cała reszta rzeczy...
-Dokładnie. Będziemy emować potem. - uśmiechnęłaś się, wsadziłaś rękę pod jego ramię – Idziemy? - uśmiechnęliście się do siebie lekko, a potem weszliście do środka.

Kolacja była bezbłędna. Jackie zrobiła pysznego indyka, no i każdy przyniósł coś od siebie na kolację. Suflet Papyrusa rozszedł się jak świeże bułeczki, wina starczyło dla wszystkich. Bracia wydawali się zadowoleni z brania udziału w tym święcie, choć Papyrusowi brakowało makaronu na stole. Humor Sansa poprawił się kiedy zaczął opowiadać głupie kawały i historyjki przy stole, niektórych nie słyszałaś. W większości dotyczyły jego pracy, lecz było kilka o Podziemiu. Ludzie zadali kilka pytań, jak zawsze, lecz nie było niczego niegrzecznego. Koniec końców, podobało Ci się. Nawet Hannah się śmiała, a to już coś znaczy. Potem pomagałaś Jackie i Kyle sprzątać ze stołu, reszta gości rozmawiała ze sobą. Miałaś wziąć całkiem sporą (i ciężką) górę talerzy, kiedy Hannah podeszła i zabrała połowę pomagając Ci. Ok, to jest dziwne. No ale nie będziesz się sprzeczać. Poszła za Tobą do kuchni zabierając po drodze kilka szklanek i sztućców.
-Jackie, ty gotowałaś, ja się tym zajmę – pokazałaś na naczynia
-Zostaw to, jutro się tym zajmę! - potrząsnęłaś głową
-Kobieto, to nie może czekać. Napychasz się ciasteczkami i winem, jutro to ty nie będziesz się ruszać. Znam cię. Pozwól mi umyć te cholerne naczynia. 
-Pomogę - zaoferowała Hannah
-Widzisz? Hannah pomoże – dodałaś. Jackie zmierzyła Cię wzrokiem, tak jakbyś miała zaraz zostać porwaną.
-Zgoda... - wygoniła Kyle z kuchni. Po wejściu do pomieszczenia chwyciłaś za gąbkę i nalałaś na nią płynu, chwyciłaś za pierwszy talerz.
-Wiiiiięc... co tam? - zaczęłaś. Hannah oparła się o blat i skrzywiła się lekko.
-Chciałam z tobą pogadać. Byłaś kiedyś zabujana w Willu, co nie? - uh, zrobiło się niezręcznie
-Tak, w liceum. Dlaczego pytasz? - Podałaś jej mokre naczynie i chwyciłaś za kolejne brudne. Zaczęła wycierać, cóż przynajmniej faktycznie jest pomocna. To dobrze. Hannah głośno westchnęła.
-Jestem z nim od prawie roku i nie wiedziałam. Nadal jesteś nim zainteresowana? - zapytała prosto z mostu. Mrugnęłaś kilka razy.
-Uhhh, a czy to ważne? On jest z tobą i ja to szanuję. - uśmiechnęła się lekko
-Ciesze się, że to słyszę. Dzięki. Nie będę kłamać, czasem się martwię – wzięła kolejny talerz od Ciebie – Innym razem robię się naprawdę zazdrosna, wiesz? Jesteście najlepszymi kumplami, aż czasem ciężko mi się to ogląda. Więc ja... - westchnęła – Ja chciałam... zapytać, czy możemy zacząć naszą znajomość od nowa. Wiesz duch świąt i takie tam. - Przestałaś zmywać i powoli przeniosłaś na nią wzrok.
-Dobry Boże, Hannah. Oczywiście! Każdy ma swoje granice. Zaręczam, że ja i Will jesteśmy tylko przyjaciółmi i jeżeli nie podoba ci się nasze zachowanie, proszę, mów! - Byłaś szczera. Nigdy wcześniej nie miałaś jakoś sposobności aby z nią porozmawiać. Will lubił trzymać jego dziewczyny z dala od Ciebie, to pierwszy raz kiedy możesz odbyć szczerą konwersację z jakąś – No i wiem o ... no wiesz – przeniosłaś wzrok na jej brzuch, a potem na jej twarz
-Wiesz... o czym? - przechyliła głowę na bok
-No wiesz, o ciąży? - praktycznie wyszeptałaś aby nikt nie usłyszał. Hannah zmarszczyła brwi, była zaskoczona
-Nie jestem w ciąży, kto tak ci powiedział? -obie patrzyłyście się na siebie z niedowierzaniem
-W... wiesz? Mniejsza. Mogłam się przesłyszeć.
-Nie. Kto ci to powiedział? - wróciłaś do zmywania naczyń
-Will. Powiedział, że przekazałaś mu te wieść kilka tygodni temu. Wtedy, kiedy wyszliśmy na tajszczyznę, dziwnie zachowywał, więc ja... zapytałam go co się stało. No i powiedział mi, że zaszłaś w ciążę
-Fuj, nie. Nie chcę dzieci – jej twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu. Myślała chwilę – Czy to wtedy kiedy wypił z wami za dużo? Bo w tamtym czasie mieliśmy naprawdę wielkie spięcie.
Mina Ci zrzedła. Ah. A więc o to chodziło. Chciał zostać u Ciebie na noc.
-Ta, tak myślę. Myślę, że chciał cię kryć. Wiesz, faceci, biorą wszystko na siebie – zaśmiałaś się sztucznie. Hannah za to szczerze.
-To miło z jego strony
-Ta, bardzo miło – zaczęłaś trzeć jeden z kieliszków do wina
-Czasem to działa – mówiła wycierając ostatni talerz – Wrócił do domu kompletnie rozbity – zachichotała. Nie pamiętasz, abyś KIEDYKOLWIEK słyszała, jak rechocze – Mówił jak bardzo mnie kocha i takie tam. Potem pozwoliłam mu wejść do domu.
Tego było za wiele, ścisnęłaś w złości rękę i ... kieliszek pękł
-KURWA! - krzyknęłaś, szarpnęłaś ręką – Kurwa! Ja pierdolę! Cholera jasna! - zawodziłaś.
-Boże, wszystko dobrze?! - zapytała Hannah chcąc złapać Cię za rękę – Głęboko się zacięłaś, ja pierdolę. Poczekaj, zawołam kogo...
-Czy wszystko dobrze? - to był Kyle. Zobaczył jak stoisz z zakrwawioną ręką, rozbitym szkłem, łzami kapiącymi Ci po brodzie – Cholera! Nie można zostawić was samych nawet na dwie sekundy? - starał się Cię rozbawić, ale jakoś mu to nie wychodziło. Nadal płakałaś, musiałaś dać upust swoim emocjom. Ryczałaś nie dlatego, że ręka bolała Cię jak jasna cholera, to Twoje serce cierpiało najbardziej. Byłaś zmęczona, tymi paskudnymi kłamstwami. Twoje serce rzucało się na boki w rozpaczy. Nie chciałaś być już kimś na zapas, kimś na-wszelki-wypadek. Noclegownią kiedy pokłóci się z kobietami. Nie chciałaś być już zabawką w jego rękach. Czułaś się wyprana. Hannah trzymała Twoją rękę pod kranem, nie wiedząc co dokładnie ma zrobić.
W kuchni zrobiło się zbiegowisko, ludzie byli zaciekawieni tym co się stało. Nie mogłaś przestać płakać. Czułaś się głupio, ryczałaś przed tymi wszystkimi osobami, ale nie umiałaś już się powstrzymywać. Nie wiedzą, że to nie o rękę chodzi, to nie przez nią mazgaisz się jak bachor. Poczułaś miły dotyk na plecach, tak delikatny... To była dłoń kościotrupa, złapał za Twój nadgarstek i wyciągną rękę spod bieżącej wody
-pozwól, że ja się tym zajmę – oglądał Twoją ranę. Było źle. Naprawdę źle. Nie miałaś szkła w ciele, lecz głębokie cięcie rozciągało się od kciuka aż po koniec wewnętrznej strony dłoni. Krwawieniu nie widać było końca. - myślę, że lekarz powinien to obejrzeć- Pociągnęłaś nosem przez łzy i przytaknęłaś. Nic Cię w tej chwili nie interesowało, niech tylko przestanie lecieć krew, niech tylko przestanie boleć.
-Ale ze mnie niezdara – zaśmiałaś się przez łzy – Tak właściwie prawie nie czuję palców.
-Zabierzmy ją do szpitala – zasugerowała Anka, stała w drzwiach. Hannah z trudem powstrzymywała się od płaczu
-Przepraszam _____, naprawdę przepraszam
-To nie twoja wina! - głos Ci zadrżał – To ja jestem ciapą. Boże, jak boli. - Sans popatrzył na Jackie i Kyle
-gdzie jest najbliższe pogotowie? wezmę ją
-Zawieziemy ją – powiedziała Jackie – Zanim taksówka przyjedzie... - Sans ścisnął mocniej zęby w nerwach i wstrzymał oddech
-słuchaj, o to się nie martw, mogę dotrzeć tam szybciej, po prostu powiedz mi gdzie jest pogotowie – patrzył się skoncentrowany na Jackie. Po chwili ta przytaknęła i wyciągnęła telefon pokazując mu na mapach google.
-Tutaj. Czy mam zadzwonić po.. - Sans podniósł rękę
-nie martw się, wiesz że dobrze się nią zaopiekuję – patrzyli się sobie w oczy przez krótką chwilę, Jackie przytaknęła
-Wiem. Napisz mi kiedy będziecie na miejscu, dobrze? - Hannah owinęła Twoją rękę w ręcznik. Zaczynało kręcić Ci się w głowie.
-Mówisz poważnie? Hannah, pośpiesz się, zawieziemy ją na pogotowie – warknął Will. Popatrzył się gniewnie na Jackie, lecz ona nawet na niego nie zwróciła uwagi. Przestałaś płakać jak go zobaczyłaś, lecz nadal czułaś łzy na policzkach. Sans popatrzył na Papyrusa
-zobaczymy się w domu bracie, baw się dobrze, ok?
-MAM IŚĆ Z WAMI? - wyglądał na przerażonego.
-nie, zajmę się tym. bawcie się dobrze wszyscy, dzięki za cudowny wieczór, upewnię się, że nic jej nie będzie – pomógł Ci iść w stronę wyjścia. Will szedł za wami, Hannah za nim, a Jackie na końcu.
-Will – szepnęła Hannah starając się go złapać za rękę. Jego twarz zamieniła się w paskudną maskę, odepchnął swoją dziewczynę. Byliście już przy drzwiach. Sans trzymał Cię pewnie i mocno, jakby nie chciał aby Will Cię zabrał.
-Naprawdę pozwolisz, aby twoja przyjaciółka poszła z tym psychopatą? - wrzasnął patrząc na Sansa. Ten zdaje się nie reagował na jego zaczepki, zamiast tego patrzył tylko na Ciebie.
-pamiętasz tamtą uliczkę? dasz radę?
-Skrót będzie cudowny – starałaś się zagłuszyć wszystko to co się dookoła działo
-Uspokój się Will, on zabierze ją do SZPITALA! - syknęła Jackie. Will zrobił kilka kroków w waszym kierunku, Sans odwrócił się w jego stronę, oko zamigotało mu na żółto. Człowiek cofnął się.
-pogadamy sobie później – powiedział zwyczajnie, otworzył drzwi i wyszedł z Tobą, a następnie zamknął je za wami.
-O tak, pogadamy! Zabieram ją ze sobą! - Will otworzył wejście.

Lecz nikogo już tam nie było.
-Co do kurwy? - powiedziała Jackie rozglądając się dookoła. Hannah wyszła patrząc na ulice, próbując was dostrzec. Will warknął na Jackie i chwycił Hannah za rękę
-Właśnie posłałaś swoją przyjaciółkę z pieprzonym potworem. Widziałaś do czego jest zdolny tamtej nocy. Nadal myślisz, że to bezpiecznie pozwalać mu zabierać _____ ze sobą? Myślałem, że się przyjaźnicie. - Hannah była bliska płaczu – Weź ubranie, wychodzimy.
-Dobra. Wynocha. I tak nie chciałam, abyś przychodził ty narcystyczny dupku – wrzasnęła na niego głosem pełnym jadu. Popatrzyła na Hannah chcąc coś jeszcze dodać, ale powstrzymała się – Przestań psuć ludziom związki – i na tym koniec, zatrzasnęła za nim drzwi.

To było to samo uczucie przemieszczającej się pod stopami ziemi. Czułaś jakbyś pół szła, pół unosiła się nad chodnikiem, choć tak naprawdę nawet nie drgnęłaś. Zamknęłaś oczy czekając, aż wszystko się skończy i... bum. Tyle. Byłaś naprzeciw szpitala Świętego Miłosierdzia.
-To będzie dłuuuuuga noc – warknęłaś.
Share:

13 listopada 2016

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział IX - Cukier [Would That Make You Happy? - Sugar - tłumaczenie PL]


Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Nigdy nie zapomnisz miny Papyrusa, kiedy spróbował Twojej kolacji. Jego szczęka powędrowała w dół po tym jak przełknął (nie, nawet nie pytaj) i dostrzegłaś małe iskierki w jego oczach, te jakie widziałaś kilka dni wcześniej. Przepraszał Cię w kółko za to, że w ogóle wątpił w Twoje umiejętności kulinarne, a wraz z każdym kolejnym kęsem mruczał zadowolony. Byłaś szczęśliwa, dumna i zawstydzona, jego uwagą. Trudno jeść, kiedy morda szczerzy Ci się w uśmiechu.
Za możliwość zostania zajmiesz się pracami domowymi. Mogłabyś ucałować Sansa tę za sugestię. Teraz nie będziesz musiała się martwić o to, że zranisz uczucia Papyrusa, no i poczujesz się produktywna.

Kolejne dni mijały bez większych rewelacji, rozkoszowałaś się pobytem w Snowdin.

Dzieci z sąsiedztwa zorientowały się, że Frisk mieszka z „tymi śmiesznymi szkieletami” i pewnego dnia przyszły pod drzwi pytając się, czy może wyjść i się pobawić. Oczy dziecka zalśniły i niecierpliwie czekał, aż się zgodzisz, a potem wybiegł z mieszkania. Zauważyłaś, jak jeden z małych potworów upada na twarz (nie miał rąk), a potem wstał i po prostu się śmiał. Innego dnia Frisk towarzyszył Papyrusowi w patrolowaniu lasu. Ty i on pomogliście kościotrupowi z zagadkami i spotkaliście kilka psów na swojej drodze. Musiałaś upomnieć Friska, aby przestał głaskać Lasser Doga, nim mu odpadnie łeb.
Mając nadal niespożytkowane pokłady energii, dziecko ponaglało Cię, aby wyjść z Papyrusem kolejnego dnia. Nie chcąc zostawać w domu samej, poszłaś z nimi, ale zostałaś przy jednej ze stacji Sansa. Temu nie przeszkadzało towarzystwo. Opowiedział Ci kilka kawałów, historię jak Undyne zgodziła się trenować Papyrusa, lecz większość czasu oboje przemilczeliście. Po przerwie obiadowej (Sans miał dwa hot dogi) siedziałaś na ziemi małej stacji. Znajdowałaś się obok Sansa, ziewnęłaś głęboko. Nic nie powiedział, jak położyłaś głowę na jego ramieniu. Tak łatwo było się przy nim odprężyć. Znał paskudną prawdę o Twojej przeszłości i mimo to nie traktował Cię gorzej. To pomagało. Nie litował się nad Tobą czy nie traktował Cię jak nieudacznicy. Skupiał się raczej na tym co tu i teraz. Zależało mu.
-frisk chyba jest szczęśliwy – powiedział, kiedy zaczęłaś przysypiać. Mruknęłaś zgadzając się z nim. - a co z tobą?
-Też jestem szczęśliwa.
-jak bardzo
-Bardzo
-bardzo?
-Ta. Czuję radość w moich kościach.
Zaśmiał się i dźgnął Cię w bok. Stęknęłaś lekko, ale zaraz potem położyłaś znowu głowę na jego ramieniu.
-kradziej kawałów – udawał obrażonego
-Tylko go pożyczyłam. Możesz go odzyskać. Dowcipy o kościach są bardziej w twoim stylu.
Przysunęłaś się odrobinę do niego i zamknęłaś oczy wtulając twarz w futro na jego kapturze. Jak tylko zaczęłaś odpływać, poczułaś jego kościste palce na swojej dłoni.
Sans wiedział, że nie powinien się angażować. Nadal wszystko mogło się zresetować. A jeżeli tak się stanie, czy będziesz znowu z Friskiem? Nie wiedział, dlaczego akurat ta linia czasowa jest inna. Miał nadzieję, że to coś oznacza, może to ostatni raz? A jeżeli faktycznie innej już nie będzie, to czy ... powinien się nie angażować?
Papyrus znalazł was kilka godzin później. Obudziłaś się praktycznie leząc na Sansie. Myślałaś, że spalisz się ze wstydu. Pomijając fakt, że pod Tobą musiało być mu naprawdę niewygodnie. Wstałaś szybko na równe nogi. Czułaś jak twarz Ci płonie. Jego policzki były niebieskie, a kiedy popatrzyłaś na wyższego z braci, ten mrugnął do Ciebie. Zarumieniłaś się jeszcze bardziej, nie rozumiejąc jak masz odebrać jego zachowanie. W drodze powrotnej do domu Frisk był dziwnie cichy i nalegał, aby trzymać Cię za rękę.

Powoli zaczynałaś się przyzwyczajać. Choć nadal nieco energiczne ruchy Papyrusa i jego donośny głos wywoływał u Ciebie strach i zaskoczenie, lecz zaraz potem relaksowałaś się i czułaś się winna za własne przyzwyczajenia. Sans przestał Ci też mówić, że nie musisz pomagać w domu. Robiłaś to co chciałaś, czułaś się potrzebna.

Minął już tydzień odkąd zamieszkałaś z kościotrupami, tego dnia zdecydowałaś, że zrobisz ciasteczka. Frisk bawił się z dziećmi, Papyrus rozwiązywał krzyżówkę, a Sans był z Tobą w kuchni. Siedział na niewielkim krzesełku w rogu pomieszczenia przyglądając Ci się.
Dzień wcześniej zrobiłaś zakupy i wyciągałaś teraz wszystkie potrzebne składniki na blat. Przywykłaś do tego, że najczęściej nie szkielet spuszczał z Ciebie wzroku. Jednak po tym niefortunnym wypadku z drzemaniem na nim czułaś jakieś dziwne napięcie w powietrzu. To nie pierwszy raz kiedy zastanawiałaś się, czy patrzy na Ciebie inaczej niż jak na przyjaciela, ale... nie, to niemożliwe. On jest potworem. Chodzącym szkieletem. Jak to w ogóle mogłoby działać? Rozkojarzyłaś się. Ciasteczka! Tak, ciasteczka. To właśnie teraz powinnaś robić. Nasypałaś mąki do miski i dodałaś proszku do pieczenia, a potem pozostałe składniki. Ale, gdzie cukier? Nie miałaś go pod ręką.. oh, jest obok Sansa. Wyciągnęłaś w jego stronę rękę.
-Możesz mi podać cukier?
-jasne, zaraz osłodzę ci życie
Nim zdążyłaś przetrawić to co powiedział, złapał Cię za dłoń i pociągnął do siebie, odwrócił Twoją twarz w swoim kierunku i przyłożył swoje zęby do Twojego policzka. Zaraz... czy to... pocałunek? Oh... Oh... Nie, to jest po prostu Sans. Robi sobie żarty. Była okazja to z niej skorzystał. To wszystko. Cofnęłaś się. Byłaś czerwona.
-Nie baw się mną w ten sposób – miałaś nieco przyciszony głos
-nie bawię się – choć się uśmiechał, wiedziałaś że mówi poważnie – w każdym razie, nie w taki sposób jak myślisz
-A co dokładnie myślę? - teraz miałaś nieco wyższy niż zawsze ton, czułaś jak wyskakuje Ci gęsia skórka
-to może powiem inaczej, jestem zmęczony tańczeniem dookoła tego co chcę zrobić – Przybliżył się do Ciebie trochę, starając się rozczytać mimikę Twojej twarzy. Przygryzłaś wewnętrzną stronę wargi – lubię cię w pozwól-się-zabrać-dziś-na-randkę sposób. - mrugnęłaś
-Chcesz ze mną... wyjść?
-jestem pewny, że właśnie to powiedziałem – uniósł brwi do góry, a jego uśmiech nieco się zmniejszył
-Ale, ja... Sans, ja jestem człowiekiem. - To wariactwo! Nie mógł mówić poważnie!
-zdążyłem to zauważyć, ta. masz z tym jakiś problem?
Zamilkłaś na chwilę.
-Nawet jeżeli randka wypali, co potem? Pomijając fakt, że ja i Frisk okupujemy twoją kanapę, jak.. pewne rzeczy... będą działać? - poczułaś jak Twarz robi Ci się jeszcze bardziej czerwona, ale lepiej omówić te sprawy teraz. No i byłaś też ciekawa.
Mrugnął do Ciebie.
-ja... cóż... nie jestem do końca obeznany z ... tym – zarysował dłońmi kontury Twojego ciała – nie wiem jak ono działa, ale myślę, że da się coś wymyślić. um... jeżeli będziesz chciała... i jeżeli dojdzie co do czego – chrząknął.
Jest tysiąc i więcej powodów abyś odmówiła. Nie wiedziałaś ile jeszcze tutaj zostaniesz. Choć nie wydaje się, że opuścisz Snowdin za szybko, ale czy wasza dwójka naprawdę może zostać na zawsze w Podziemiu? Byłaś tutaj szczęśliwa. Naprawdę. Nigdzie nie czułaś się lepiej. Sans przymknął powieki, z każdą chwilą czuł się coraz bardziej zmieszany.
-no koleżanko, rzuć mi kość, możesz odmówić, zrozumiem, ale proszę o odpowiedź.
Pieprzyć to, czemu nie? Lubiłaś go, a on lubił Ciebie... nikt nie zna przyszłości i nie wiesz co czeka Ciebie i Friska.
-Dobrze – powiedziałaś z uśmiechem – Z przyjemnością.
Znowu się uśmiechnął, wyglądał na zadowolonego.
-super, jestem pewien że paps zajmie się friskiem – złapał Cię za rękę, wplótł kościste palce między Twoje. Zaczęłaś się zastanawiać, jakie to uczucie gdyby były pod Twoim ubraniem – obiecuję, że będziesz się dobrze bawić.
Share:

12 listopada 2016

Undertale: Myśl - 26 [The Thought - 26 - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Komiks The Thought należy do Tratster. Fabuła opowiada o tym, jak to Sans się zdenerwował i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zabił Friska, wziął jego duszę, potem ukradł serca pozostałych dzieci i wsadził je w siebie tworząc z siebie Boga Potworów, jaki miał przynieść szczęście i wolność całemu gatunkowi potworów. Jednak, czy podjął słuszną decyzję?
Spis treści:
1          |    11    |    21    |    31    |    41    |
2          |    12    |    22    |    32    |    42    |
3          |    13    |    23    |    33    |    43    |
4          |    14    |    24    |    34    |    44    |
5          |    15    |    25    |    35    |    45    |
6          |    16    |    26✔    |    36    |    46    |
7           |    17    |    27    |    37    |             |
8           |    18    |    28    |    38    |             |
9           |    19    |    29    |    39    |             |
10         |    20    |    30    |    40    |             |









Share:

Undertale: Myśl - 25 [The Thought - 25 - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Komiks The Thought należy do Tratster. Fabuła opowiada o tym, jak to Sans się zdenerwował i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zabił Friska, wziął jego duszę, potem ukradł serca pozostałych dzieci i wsadził je w siebie tworząc z siebie Boga Potworów, jaki miał przynieść szczęście i wolność całemu gatunkowi potworów. Jednak, czy podjął słuszną decyzję?
Spis treści:
1          |    11    |    21    |    31    |    41    |
2          |    12    |    22    |    32    |    42    |
3          |    13    |    23    |    33    |    43    |
4          |    14    |    24    |    34    |    44    |
5          |    15    |    25✔    |    35    |    45    |
6          |    16    |    26    |    36    |    46    |
7           |    17    |    27    |    37    |             |
8           |    18    |    28    |    38    |             |
9           |    19    |    29    |    39    |             |
10         |    20    |    30    |    40    |             |







Share:

Undertale: Myśl - 24 [The Thought - 24 - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Komiks The Thought należy do Tratster. Fabuła opowiada o tym, jak to Sans się zdenerwował i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zabił Friska, wziął jego duszę, potem ukradł serca pozostałych dzieci i wsadził je w siebie tworząc z siebie Boga Potworów, jaki miał przynieść szczęście i wolność całemu gatunkowi potworów. Jednak, czy podjął słuszną decyzję?
Spis treści:
1          |    11    |    21    |    31    |    41    |
2          |    12    |    22    |    32    |    42    |
3          |    13    |    23    |    33    |    43    |
4          |    14    |    24✔    |    34    |    44    |
5          |    15    |    25    |    35    |    45    |
6          |    16    |    26    |    36    |    46    |
7           |    17    |    27    |    37    |             |
8           |    18    |    28    |    38    |             |
9           |    19    |    29    |    39    |             |
10         |    20    |    30    |    40    |             |






Share:

POPULARNE ILUZJE