Notka od autora: Jest to w całości wymyślone przeze mnie AU. Jego charakterystyka znajduje się w tej notce.
SPIS TREŚCI
Część I
Prolog
To był kolejny zwyczajny dzień
Biegła ile sił w małych nóżkach
Kolejne dni nie różniły się od siebie.
Część II
Prolog
Jesteś głupi i tyle!
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała.
To był kolejny zwyczajny dzień
Biegła ile sił w małych nóżkach
Kolejne dni nie różniły się od siebie.
Część II
Prolog
Jesteś głupi i tyle!
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała.
Część III
Prolog (obecnie czytany)
Ludzie są odrażający.
Apel.
A więc można powiedzieć, że to koniec buntu?
Patrzyli sobie w oczy pierwszy raz od czasu narodzin.
Prolog (obecnie czytany)
Ludzie są odrażający.
Apel.
A więc można powiedzieć, że to koniec buntu?
Patrzyli sobie w oczy pierwszy raz od czasu narodzin.
-Mam nadzieję, że zrozumiałaś sytuację - nauczycielka zacisnęła ręce na swojej teczce. Rozumiała. Aż za dobrze rozumiała. Niepewnie zerknęła na siedzącą obok niej Patronkę. Obie czuły to samo, były... zaskoczone, oszołomione, a przede wszystkim - oburzone. Dyrektor Alphys złączyła szpony i ciężko westchnęła. - To sprawa bardzo delikatna, zlecona nam przez radę.
-Ale historia..!
-Cz-czasy się zmieniają. L-ludzie się zmieniają. P-potwory się zmieniają.
-Rozumiem pani dyrektor, ale....
-Proszę, żadnych ale... Teraz masz okienko, odpocznij, a potem... - Alphys podniosła wzrok na kobietę, widać było zmęczenie, ze dwie nieprzespane noce malowały się na jej twarzy. Powinna, stanowczo powinna przyjąć pod dach jakiegoś pupila. Nauczycielka była co do tego przekonana. Powinna, zamiast trzymać przy sobie ten stary piekarnik. A skoro o nim mowa, stał niczym metalowy posąg, tylko jarzące się na różowo ślepia wskazywały, że nie jest wyłączony. Pedagog podniosła się zaraz po tym, jak jej Patronka wymieniła z Alphys kilka swoich uwag. Wszystkie dotyczyły powątpiewania w .... to. Lecz zdania rady nie dało się zmienić, nie dało się cofnąć.
W pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Znaczy się prawie, jedna z bardziej sędziwych nauczycielek matematyki sprawdzała ćwiczeniówki swoich podopiecznych.
-Ona ma ponad osiemnaście lat! - Nauczycielka wyrzuciła ręce do góry i podeszła do zlewu by nalać sobie do szklanki wody. Po opróżnieniu naczynia ze stukotem odłożyła go na bok. Dyszała. - Czy Alphys ma świadomość co to znaczy?
-Co się dzieje? - sędziwa matematyczka podniosła się znad papierów
-O-oooh, nic. Będziemy mieć nowego ucznia... - Nauczycielka poczuła, że jej Patronka się patrzy. Ma dobierać słowa tak, aby tajemnica jaką powierzyła jej Alphys nie wyszła na jaw, lecz.. tak bardzo, tak bardzo chciała pokazać komuś swoje oburzenie.
-W połowie roku? - zdziwiła się
-T-tak. To jakaś dziewczyna, której patron ... no miał z nią problemy wychowawcze - tak, dobrze, właśnie tak - ... przez osiemnaście lat go nie słuchała! - Nie może powiedzieć o ... o.... o tym, że ona ma jednokolorową duszę, ale ... jak inaczej wyjaśnić tyle lat zamknięcia - Biedak poprosił panią dyrektor o pomoc.
-Oh, czyli jakaś dorosła łobuziaka nam się trafiła? - sędziwe zielone ślepia zamigotały przytłumionym blaskiem.
-Tak. Zostanie posłana do pierwszej klasy podstawowej. Trzeba jej wszystkiego nauczyć.
-Ale aby taką dużą...
-Właśnie. Będą z nią problemy.
-Nie wiem jak uczyć dorosłych tego co wiedzą już wszystkie dzieci. - chrząknęła - Nasz system edukacji nie przewidział takiego wypadku...
-Boję się jaki będzie miała wpływ na dzieci... - przecież jest jednokolorowa, dodała w myśli.
-O to akurat najmniej bym się bała - matematyczka machnęła ręką - Pomyśl, jaki wpływ dzieci będą miały na nią. Myślisz, że zaakceptują kogoś o tyle od nich starszego i nie czarujmy się - przyciszyła głos prawie do szeptu - głupszego? - uśmiechnęła się. W sumie, trochę racji w tym jest.
Po krótkiej rozmowie z matematyczką, po kobietę przyszedł jej Patron, szanowny pan Jerry. Nikt nie lubił Jerrego, tylko ta starsza kobieta zawsze z troską podchodziła do zarozumiałego i chamskiego Patrona. Belferka nigdy by nie chciała być jego pupilem. Jak dobrze, że ma tak wspaniałą i wyrozumiałą i troskliwą... Ech. Usiadła dziwnie zmęczona. Przeczesała palcami włosy. To będzie dłuuugi dzień. Chciała, aby już się skończył.
Pierwszy tydzień dla Chary był nie do opisania. Żadne słowa w żadnym znanym i nieznanym języku nie będą w stanie wyrazić tej mieszanki uczuć jaka zawładnęła jej sercem. W pierwszej chwili był paniczny strach, kiedy do jej mieszkania wszedł wielki kozioł. Rozpoznała w nim ojca Asriela. W towarzystwie wysokiego kościotrupa imieniem... G...G....Gaster? Gasmer? Gasdur? Jakoś tak. No i jeszcze ten niski, który obrzucał ją tak .... tak.... tak obrzydliwym spojrzeniem, że na samo wspomnienie do teraz ma wstręt. Cztery potwory zamknęły się w pokoju i głośno debatowali. Asriel krzyczał, lecz nie rozumiała o czym. Porozumiewali się w jakimś... dziwnym języku.
Strach, no bo co innego? Siedziała pod zamkniętymi drzwiami po turecku i próbowała zrozumieć. Lecz nie rozumiała.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, drzwi się otworzyły. Goście w milczeniu opuścili mieszkanie, zaś Asriel stanął nad nią, milczał, twarz miał wykrzywioną w obawie i bólu. Potem klęknął przed kobietą, objął ją swoimi włochatymi łapskami i mocno do siebie przytulił. Nie wiedziała co się dzieje. Dopiero po dłuższym czasie zebrał się w sobie i wyjaśnił jej.
Marzenie o wolności się spełniło. Może wyjść, ale nigdy, nikomu nie może pozwolić na oglądanie jej duszy. Najlepiej aby unikała tego tematu. Asriel ma być jej opiekunem, jak teraz. Pójdzie do szkoły gdzie będzie się uczyć o świecie. Będzie mogła mieć koleżanki i kolegów. Będzie mogła chodzić do sklepów, bawić się, i zwiedzać i pójdzie do kina i do teatru i będzie mogła chodzić po parku całymi dniami i ... i nie będzie już karat, nie będzie .... nie będzie...
....
....
Będzie wolna.
Naprawdę nie rozumiała zmartwienia i strachu, które czuł teraz Asriel. Dlaczego? Chce ją uwięzić? Ona tego nie chce. Ona chce być wolna. Przemilczała nawet to, że potwór uronił kilka łez.
Nadal mieszkali tam gdzie zawsze. Asriel jednak dostał piękne czerwone auto, którym zawiózł ją do miasta. Tam mogła wybrać swoją sukienkę. Nigdy nie widziała miejsca z taką ilością sukienek. Z wyjątkiem tej, w kolorze zachodzącego słońca, zdecydowała się na prostą czarną, sięgającą za kolana. Kilka spódnic, rajstopy. Inna kobieta. Na gwiazdy! Inna kobieta! Człowiek jak ona, uśmiechnięta, pogodna, doradziła jej kolory w jakie powinna się ubierać. Dobrała jej biustonosz, którego wcześniej nie nosiła. Był strasznie niewygodny, ale rany, jej piersi wyglądały ślicznie kiedy go założyła. Potem Asriel zabrał ją do fryzjera. Gdzie potwór i trzech parach rąk. Wyglądem przypominający pająka. Znaczy się, przypominająca. Bo to niewątpliwie kobieta. W każdym razie ona zadbała o jej włosy. Rozczesanie wieloletnich kołtunów zajęło najwięcej czasu. Potem tysiące mazi, płynów, nożyczki poszły w ruch! Obcięte równo, piękne, błyszczące i sprężyste. Chara czuła się... ładnie. I Asriel był pod wrażeniem. Mimo swoich obaw i strachu, czerpał radość z oglądania swojej przyjaciółki w oczach przemieniającej się w ... bardzo atrakcyjną młodą damę. Uśmiechnął się i zaprowadził do kolejnego sklepu. Tutaj to człowiek, kobieta w średnim wieku zadbała o jej cerę. O paznokcie. O wszystko. Okazało się, że tutaj będzie najwięcej problemów. Wysuszona skóra błagała o krem. Co się okazało, Chara strasznie nie lubiła smarowania twarzy czymkolwiek. No, ale dobór odpowiednich kremów, szminek, tuszy i innych rzeczy jakie chcą mieć ludzkie pupilki był konieczny.
Ostatecznie, gdy słońce chyliło się już ku horyzontowi Chara była gotowa. Stała na miejskim deptaku z czekoladowym rożkiem w ręku. Miała eleganckie buty na płaskim obcasie, przewiewną białą letnią sukienkę w maki, brązowe włosy spięte w zmysłowy kok spod którego niesforne kosmyki łaskotały jej gołe ramiona.
Pierwszy raz w ciągu swojego życia. A przynajmniej pierwszy który pamięta. Była szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. I jej szczęście, radowało Asriela.
Jednak tak to bywa, że kiedy w życiu za bardzo się układa...
Dniem przełomowym okazał się ten, w którym miała iść do szkoły. Dostała od ... tego wysokiego kościotrupa torbę, podręczniki i przestrogę, aby nie dała ponieść się emocjom, że będzie jej trudno. Trudno? Co on przez to rozumiał?
Asriel zawiózł ją przed budynek szkoły. Wybrała białą koszulę na którą założyła czarną spódnicę. Włosy miała rozpuszczone. Serce pełne determinacji do nauki. Chciała się uczyć. Chciała robić to co wszyscy, którzy są wolni. Bo.. czuła się wolna.
-Oto Chara - odezwała się nauczycielka, która miała być jej wychowawczynią. Asriel miał iść do dyrektorki o czymś porozmawiać, w sali była ona, belferka wraz z jej potworem, no i gromada dzieci... Te patrzyły na Charę z zaskoczeniem - Wasza nowa... koleżanka - szepty... Dlaczego one szepczą? - Chara do tej pory uczyła się w domu, lecz jej Patron nie mógł sobie z nią poradzić, dlatego przyszła uczyć się z nami - ... Ej, to nie tak! Dlaczego ona kłamie?! - Proszę przywitajcie ją gorąco jak jedną z nas - Tutaj Chara miała się ukłonić, ale... ale nie umiała. Stała w szoku patrząc na wykładowcę z szeroko otworzonymi ustami. Ta zerknęła na nią i uśmiechnęła się, choć... coś było nie tak w tym uśmiechu.
Pierwsze wrażenie nie było takim jakie chciała uzyskać. Reszta dnia też. Chowana w samotni, nie znała nie tylko podstaw jakie dzieci, znacznie od niej młodsze miały dobrze opanowane. Czuła się gorzej niż głupio, kiedy ośmiolatka mówiła jej, jak pisze się własne imię, kiedy inny chłopiec pomagał rozwiązać zadania z dodawania i odejmowania. Lecz nie tylko to, nie sama wiedza była problemem. Społeczeństwo. Chara nie umiała zachować się w społeczeństwie. Nie znała zasad jakie wszyscy przyjmują normalnie. To co każdy wykonuje niemalże instynktownie, dla niej było czymś nowym. Nic więc dziwnego, że nie rozumiała różnicy między ubikacją dla dziewczynek i tą dla chłopców. Nie wiedziała, że na długiej przerwie trzeba stać w kolejce i nie spóźnić się na kolejne zajęcia. Nie wiedziała gdzie odnosić naczynia, bo chciała umyć je sama. Przez co kucharki ze zdziwieniem patrzyły, jak dorosła przecież kobieta wchodzi do środka, zakasa rękawy i zmywa jeden talerz. A ona przecież chciała dobrze.
Asriel był, owszem, lecz Chara go ignorowała. Dlatego z czasem i ten przestał się wtrącać. Szczerze, żyjąc z nią tak długo w domu też nie pamiętał jak powinien się właściwie zachować. Patroni bywali ze swoimi pupilami w szkołach, bo sprawiało im to przyjemność, bo chcieli. Zawsze były naszykowane dla nich krzesełka, osobne stoły, oczywiście, jak patron chciał zjeść ze swoim pupilem to jasna sprawa! Mógł go nawet nakarmić! Powinien jednak panować nad pupilem, a Asriel... cóż, bał się, że jeżeli ktoś dostrzeże to, że nie panuje nad żywiołową dziewczyną to mu ją zabiorą. Lecz, jakże by teraz mógł. Początkowo Chara z pokorą znosiła uwagi jakie pojawiały się co chwila
-Tutaj ci wejść nie wolno
-Jak chcesz się odezwać podnieś rękę
-Nie przerywaj innym wypowiedzi
-Jak czegoś nie rozumiesz pytaj
By zaraz potem otrzymać
-Nie zawracaj mi głowy tymi ciągłymi pytaniami!
-Tego nie rób
-To rób
-Tam idź
-To przynieś
-Zrób to....
....
....
To jest wolność? W pewnej chwili stała na korytarzu przed ostatnimi zajęciami. Dzieci przechodziły koło niej. Nikt nie podchodził. Co jakiś czas ktoś zerknął. Innym razem ktoś szepną. Ktoś szturchnął. Ale... była sama. Samotna wśród tłumu. Zdecydowanie nie była wolna. Nie czuła się wolna. To tylko iluzja. To wszystko iluzja. Dlaczego tylko ona to widzi? Dlaczego .... Po ludzi przychodzą potwory. Ludziom nie wolno wielu rzeczy. Kamery patrzą każdemu na ręce, czy tam macki czy cokolwiek ma. Ciągłe zakazy, nakazy, przyzwolenia, czy ... etykieta. Początkowa chęć poznania szybko ustała, na jej miejsce wstąpiło proste, prymitywne przerażenie.
Robiąc to co każdy robi w chwili największego strachu postąpiła prosto. Tłumiąc łzy pod powiekami wybiegła z budynku, nie zatrzymała się nawet kiedy minęła niskiego żółtego dinozaura czy robota, nie zatrzymała się kiedy wykładowczyni zaczęła ją gonić. Dopiero kiedy za murami szkoły, Asrielowi udało się ją pochwycić za ramię, w swojej bezradności zaczęła okładać go słabo pięściami po piersi. Ten milczał. Czekał, aż jej złość ustanie. To chyba jedyna osoba, która jest w stanie zrozumieć przez co teraz przechodzi i ... i mógł ją tylko przytulić. Objąć. Zaprowadzić do samochodu, który zamknął, tak aby z niego nie uciekła i zabrał klucze.
Alphys siedziała za biurkiem opierając czoło o złączone ręce. Wiedziała, że ten dzień będzie ciężki... Podniosła niebieskie oczy na siedzącego przed nią Asriela.
-Wiedzę powinno się ... podawać... porcjami.... - dokładnie ważyła każde słowo - K-każdą wiedzę. Dane za-zagadnienia są potrzebne a-aby zrozumieć po-po-pozostałe. - westchnęła ciężko - To co się teraz dzieje, to ... też jesteś winny Asriel. Wiesz?
-Wiem... - szepnął cicho.
-D-dam jej dwa dni wolnego. P-porozmawiaj z nią. Ja po-porozmawiam z nauczycielami. S-spróbujemy dostosować m-metody nau-cz-czania do jej wieku. A-ale to n-nie wszystko - przeniosła wzrok na Mettatona, który stawiał przed nią zioła na uspokojenie - N-najrozsądniej byłoby dać ją na in-indywidualne. A-ale wtedy n-nie będziemy mogli jej... no... puścić... - Popatrzyła na potwora - Puścić do ludzi. W tłum. Rozumiesz? M-musisz obudzić w niej ch-chęć do nauki. M-musisz ją.... zmotywować...
-Ale jak?
-N-nie wiem. T-ty ją znasz lepiej. Jak... jak sobie z nią wcześniej radziłeś? - Nie radziłem. Chciał powiedzieć, ale te słowa stanęły mu kołkiem w gardle.
-Zwykle... robiliśmy to co chciała. - Alphys popatrzyła na niego zaskoczona i jednocześnie troszeczkę zła. No dobrze. Bardzo zła. Wygląda na to, że chłopak nie tylko nie nauczył jej pisać czy czytać, czy nawet liczyć, ale też w żadnym aspekcie jej nie wychował? A teraz rada ot tak po prostu chce posłać ją do szkoły, wśród ludzi i w dodatku wykorzystać jako swoją broń propagandową? Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać. Będzie musiała obmyślić plan. Bo na włosku wisi los nie tylko jej, czy Mettatona, ale całej szkoły. Asriel cierpliwie czekał, aż pani dyrektor przemówi, lecz ta najwyraźniej odpłynęła tonąc we własnych rozmyślaniach. - To.. to ja już będę szedł. - Alphys przytaknęła mechanicznie.
-Przyprowadź ją za trzy dni. - pierwszy raz odezwał się Mettaton. Jego głos był miły dla ucha, delikatny, bardzo męski, lecz słychać było przedźwięk metalu
-Ale pani Alphys powiedziała...
-Trzy dni - powtórzył patrząc wymownie na potwora. Asriel przytaknął i wyszedł z pomieszczenia. Zaczynało dziać się to, czego obawiał się najbardziej. Miał tylko nadzieję, że jego matce poszło lepiej...
A skoro o tym mowa, Toriel przeżyła rozstanie z Frisk gorzej niż ktokolwiek przypuszczał. Płakała kiedy ten sam się pakował, do ostatniej chwili próbowała go przekonać aby został. Ich losy tym bardziej się różniły, że Frisk sam postanowił ją zostawić. Jak tylko Sansowi udało się wszystko w miarę możliwości bezpiecznie załatwić. Połączyć tak wszystko, przekonać innych tylko sobie znanymi metodami, Frisk postanowił sam opuścić miejsce, jakie nazywał domem przez ostatnie osiemnaście lat swojego życia. Przeżywał głęboko rozstanie z kobietą, która była mu matką. Jej płacz nie ułatwiał nic. Czuł, że musi odejść. Zaręczał, że nic mu nie będzie. Zapewniał, że będzie codziennie dzwonił, właściwie jadł i będą się widywać. Wiedział, że nie będzie łatwo. Ba. Kiedy drzwi czarnej limuzyny się za nim zamknęły, kiedy przed sobą widział siedzącego Sansa... to było przerażające. Potwór nadal mu nie ufał, co więcej, bał się go. Skąd to wiedział? Jedno błyszczące na niebiesko oko wskazywało, że magia jest aktywna. Na swojej duszy czuł ją powoli zaciskającą się. Sans miał na niego oko, w każdym tego słowa znaczeniu.
Pojazdem prowadził człowiek. Niewiele starszy od Friska niemowa. Okazało się, że nie jest on pupilem Sansa, lecz pracuje dla niego jako kierowca.
Droga była długa. Cztery godziny jazdy od domu Toriel do tego, w którym miał spędzić kolejne lata swojego życia. Takie przynajmniej miał cele.
-gerson - odezwał się tak w połowie drogi Sans. Frisk uniósł brwi i zerknął na niego pytająco - to ponad siedemset letni potwór. gdyby nie jego poparcie, byłbyś już martwy wiesz?
-Jak to?
-tak to, nie wnikaj, poparł debilny eksperyment gastera - wzruszył ramionami - i od teraz to on będzie twoim patronem
-Nie jestem niczyim...
-jesteś, jeżeli chcesz żyć w tym społeczeństwie, jesteś i nigdy, ale to nigdy i przy nikim, nie mów, że jest inaczej. myśl co chcesz, ale mów co ci każą. jasne?- Nie, nie było jasne, ale czy miał jakiekolwiek inne wyjście? Nie. Niechętnie przytaknął. - dobrze, teraz słuchaj dzieciaku - potwór pochylił się w jego stronę - nie myśl, że poślemy cię do ludzi. co to to nie. zanim świat się o tobie dowie będzie trzeba zadbać o to jak wyglądasz, jak mówisz i przede wszystkim co mówisz. cena za wolność jest bardzo wysoka.
-Ty to nazywasz wolnością?
-widzisz? bardzo szybko się uczysz - Sans uśmiechnął się kwaśno - ten system ma w sobie wiele wad i każdy przynajmniej raz w życiu zdał sobie z tego sprawę... lecz nikt z tym nic nie robi bo tak jest wygodniej. wiesz już o jednokolorowych?
-Tak, Tori mi wszystko powiedziała przed wyjazdem.
-wszystko?
-Wszystko. Ja... ja też jestem i ja...
-dokładnie tak. twoja dusza ma jeden kolor, co oznacza, że jest unikatowa i ma ... pewne niespotykane właściwości. chcemy je wykorzystać.
-Wykorzystać mnie...
-ciebie, twoje umiejętności, mniejsza - machnął ręką - ja nie widzę żadnej różnicy - Frisk odwrócił wzrok, nie widział nic przez przyciemnione szyby - nim jednak to zrobimy, będziesz musiał dowiedzieć się...
-...jak?
-nie, nie jak... dlaczego chcemy to zrobić. - westchnął ciężko - słuchaj dzieciaku, współczuję ci, naprawdę, to nie twoja wina że jesteś kim jesteś, ale też nie moja, że siedzę i robię to co muszę robić, dlatego współczuję i tobie i sobie i każdemu
-Więc czyja to wina?
-niczyja, tak po prostu jest i my musimy to... zaakceptować. plan mojego staruszka .... uważa on, że jeżeli dowiesz się w czym możesz nam pomóc, to możesz... naprawdę nam pomóc. wykorzystać swoją niespotykaną moc ... w dobrych celach
-A jeżeli.... wasze motywy.... mi się nie spodobają? Albo... mnie przeceniacie i zawiodę?
-trudno będzie określić czy nas zawiedziesz czy nie, ale pewnym jest, że będziesz żyć nawet jeżeli zawiedziesz
-A jeżeli nie...
-jeżeli nie będziesz chciał z nami współpracować, rada wyda wyrok co z tobą zrobić
-Czyli...?
-zostaniesz.... wyleczony z bycia jednokolorowym
-Ale... - nie dokończył. Chłód i bezwzględność w oczach szkieleta były aż za bardzo wyraźne. - Ale skoro tutaj jestem i jeszcze... jestem... znaczy, że jest ktoś kto mnie popiera, tak?
-popierają cię tylko dlatego, że to pomysł mojego staruszka, który cieszy się szacunkiem choć nie sympatią, popierają cię tylko dlatego, że ja .... porozmawiałem z nimi, popierają cię tylko dlatego, że liczą, że się zgodzisz z naszą doktryną, jeżeli się nie zgodzisz, odpada trzecia grupa, zaś ja i ojciec będziemy pierwszymi, którzy zagłosują aby czym prędzej pozbyć się... problemu, którym jesteś, za nami pójdą inni... dzieciaku, jesteś sam - tutaj rozmowa się urwała. Ani Sans nie miał siły, ani Frisk. Oboje byli zmęczeni. Zmęczeni całą tą sytuacją.
Kto wie, może w innych czasach i w innych okolicznościach byliby ... przyjaciółmi. Lecz nie tutaj i nie teraz. Z tą myślą, analizując całą rozmowę w samochodzie Frisk wchodził po schodach wspaniałej rezydencji. Na ganku ociosanym perłowym kamieniem stał stary żółw podpierający się o laskę. Wielką pomarszczoną łapą gładził swoją siwą brodę uśmiechał się ... nie to przyjaźnie, ni to cwanie... ale uśmiechał się, to jest pewne. Ustępując krok w bok wykonał zapraszający gest wskazując otwarte drzwi do środka
-Witaj - odezwał się zachrypniętym głosem - Witaj nieszczęśliwa duszyczko! Chodź, zrobię ci herbaty i o wszystkim porozmawiamy - przeniósł wzrok na Sansa, który nie szedł za Friskiem, stał oparty o pojazd. Mężczyźni wymienili się porozumiewawczymi skinieniami głową, a potem, drzwi do domu Gersona się zamknęły z hukiem.
-Ale historia..!
-Cz-czasy się zmieniają. L-ludzie się zmieniają. P-potwory się zmieniają.
-Rozumiem pani dyrektor, ale....
-Proszę, żadnych ale... Teraz masz okienko, odpocznij, a potem... - Alphys podniosła wzrok na kobietę, widać było zmęczenie, ze dwie nieprzespane noce malowały się na jej twarzy. Powinna, stanowczo powinna przyjąć pod dach jakiegoś pupila. Nauczycielka była co do tego przekonana. Powinna, zamiast trzymać przy sobie ten stary piekarnik. A skoro o nim mowa, stał niczym metalowy posąg, tylko jarzące się na różowo ślepia wskazywały, że nie jest wyłączony. Pedagog podniosła się zaraz po tym, jak jej Patronka wymieniła z Alphys kilka swoich uwag. Wszystkie dotyczyły powątpiewania w .... to. Lecz zdania rady nie dało się zmienić, nie dało się cofnąć.
W pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Znaczy się prawie, jedna z bardziej sędziwych nauczycielek matematyki sprawdzała ćwiczeniówki swoich podopiecznych.
-Ona ma ponad osiemnaście lat! - Nauczycielka wyrzuciła ręce do góry i podeszła do zlewu by nalać sobie do szklanki wody. Po opróżnieniu naczynia ze stukotem odłożyła go na bok. Dyszała. - Czy Alphys ma świadomość co to znaczy?
-Co się dzieje? - sędziwa matematyczka podniosła się znad papierów
-O-oooh, nic. Będziemy mieć nowego ucznia... - Nauczycielka poczuła, że jej Patronka się patrzy. Ma dobierać słowa tak, aby tajemnica jaką powierzyła jej Alphys nie wyszła na jaw, lecz.. tak bardzo, tak bardzo chciała pokazać komuś swoje oburzenie.
-W połowie roku? - zdziwiła się
-T-tak. To jakaś dziewczyna, której patron ... no miał z nią problemy wychowawcze - tak, dobrze, właśnie tak - ... przez osiemnaście lat go nie słuchała! - Nie może powiedzieć o ... o.... o tym, że ona ma jednokolorową duszę, ale ... jak inaczej wyjaśnić tyle lat zamknięcia - Biedak poprosił panią dyrektor o pomoc.
-Oh, czyli jakaś dorosła łobuziaka nam się trafiła? - sędziwe zielone ślepia zamigotały przytłumionym blaskiem.
-Tak. Zostanie posłana do pierwszej klasy podstawowej. Trzeba jej wszystkiego nauczyć.
-Ale aby taką dużą...
-Właśnie. Będą z nią problemy.
-Nie wiem jak uczyć dorosłych tego co wiedzą już wszystkie dzieci. - chrząknęła - Nasz system edukacji nie przewidział takiego wypadku...
-Boję się jaki będzie miała wpływ na dzieci... - przecież jest jednokolorowa, dodała w myśli.
-O to akurat najmniej bym się bała - matematyczka machnęła ręką - Pomyśl, jaki wpływ dzieci będą miały na nią. Myślisz, że zaakceptują kogoś o tyle od nich starszego i nie czarujmy się - przyciszyła głos prawie do szeptu - głupszego? - uśmiechnęła się. W sumie, trochę racji w tym jest.
Po krótkiej rozmowie z matematyczką, po kobietę przyszedł jej Patron, szanowny pan Jerry. Nikt nie lubił Jerrego, tylko ta starsza kobieta zawsze z troską podchodziła do zarozumiałego i chamskiego Patrona. Belferka nigdy by nie chciała być jego pupilem. Jak dobrze, że ma tak wspaniałą i wyrozumiałą i troskliwą... Ech. Usiadła dziwnie zmęczona. Przeczesała palcami włosy. To będzie dłuuugi dzień. Chciała, aby już się skończył.
Strach, no bo co innego? Siedziała pod zamkniętymi drzwiami po turecku i próbowała zrozumieć. Lecz nie rozumiała.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, drzwi się otworzyły. Goście w milczeniu opuścili mieszkanie, zaś Asriel stanął nad nią, milczał, twarz miał wykrzywioną w obawie i bólu. Potem klęknął przed kobietą, objął ją swoimi włochatymi łapskami i mocno do siebie przytulił. Nie wiedziała co się dzieje. Dopiero po dłuższym czasie zebrał się w sobie i wyjaśnił jej.
Marzenie o wolności się spełniło. Może wyjść, ale nigdy, nikomu nie może pozwolić na oglądanie jej duszy. Najlepiej aby unikała tego tematu. Asriel ma być jej opiekunem, jak teraz. Pójdzie do szkoły gdzie będzie się uczyć o świecie. Będzie mogła mieć koleżanki i kolegów. Będzie mogła chodzić do sklepów, bawić się, i zwiedzać i pójdzie do kina i do teatru i będzie mogła chodzić po parku całymi dniami i ... i nie będzie już karat, nie będzie .... nie będzie...
....
....
Będzie wolna.
Naprawdę nie rozumiała zmartwienia i strachu, które czuł teraz Asriel. Dlaczego? Chce ją uwięzić? Ona tego nie chce. Ona chce być wolna. Przemilczała nawet to, że potwór uronił kilka łez.
Nadal mieszkali tam gdzie zawsze. Asriel jednak dostał piękne czerwone auto, którym zawiózł ją do miasta. Tam mogła wybrać swoją sukienkę. Nigdy nie widziała miejsca z taką ilością sukienek. Z wyjątkiem tej, w kolorze zachodzącego słońca, zdecydowała się na prostą czarną, sięgającą za kolana. Kilka spódnic, rajstopy. Inna kobieta. Na gwiazdy! Inna kobieta! Człowiek jak ona, uśmiechnięta, pogodna, doradziła jej kolory w jakie powinna się ubierać. Dobrała jej biustonosz, którego wcześniej nie nosiła. Był strasznie niewygodny, ale rany, jej piersi wyglądały ślicznie kiedy go założyła. Potem Asriel zabrał ją do fryzjera. Gdzie potwór i trzech parach rąk. Wyglądem przypominający pająka. Znaczy się, przypominająca. Bo to niewątpliwie kobieta. W każdym razie ona zadbała o jej włosy. Rozczesanie wieloletnich kołtunów zajęło najwięcej czasu. Potem tysiące mazi, płynów, nożyczki poszły w ruch! Obcięte równo, piękne, błyszczące i sprężyste. Chara czuła się... ładnie. I Asriel był pod wrażeniem. Mimo swoich obaw i strachu, czerpał radość z oglądania swojej przyjaciółki w oczach przemieniającej się w ... bardzo atrakcyjną młodą damę. Uśmiechnął się i zaprowadził do kolejnego sklepu. Tutaj to człowiek, kobieta w średnim wieku zadbała o jej cerę. O paznokcie. O wszystko. Okazało się, że tutaj będzie najwięcej problemów. Wysuszona skóra błagała o krem. Co się okazało, Chara strasznie nie lubiła smarowania twarzy czymkolwiek. No, ale dobór odpowiednich kremów, szminek, tuszy i innych rzeczy jakie chcą mieć ludzkie pupilki był konieczny.
Ostatecznie, gdy słońce chyliło się już ku horyzontowi Chara była gotowa. Stała na miejskim deptaku z czekoladowym rożkiem w ręku. Miała eleganckie buty na płaskim obcasie, przewiewną białą letnią sukienkę w maki, brązowe włosy spięte w zmysłowy kok spod którego niesforne kosmyki łaskotały jej gołe ramiona.
Pierwszy raz w ciągu swojego życia. A przynajmniej pierwszy który pamięta. Była szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. I jej szczęście, radowało Asriela.
Jednak tak to bywa, że kiedy w życiu za bardzo się układa...
Dniem przełomowym okazał się ten, w którym miała iść do szkoły. Dostała od ... tego wysokiego kościotrupa torbę, podręczniki i przestrogę, aby nie dała ponieść się emocjom, że będzie jej trudno. Trudno? Co on przez to rozumiał?
Asriel zawiózł ją przed budynek szkoły. Wybrała białą koszulę na którą założyła czarną spódnicę. Włosy miała rozpuszczone. Serce pełne determinacji do nauki. Chciała się uczyć. Chciała robić to co wszyscy, którzy są wolni. Bo.. czuła się wolna.
-Oto Chara - odezwała się nauczycielka, która miała być jej wychowawczynią. Asriel miał iść do dyrektorki o czymś porozmawiać, w sali była ona, belferka wraz z jej potworem, no i gromada dzieci... Te patrzyły na Charę z zaskoczeniem - Wasza nowa... koleżanka - szepty... Dlaczego one szepczą? - Chara do tej pory uczyła się w domu, lecz jej Patron nie mógł sobie z nią poradzić, dlatego przyszła uczyć się z nami - ... Ej, to nie tak! Dlaczego ona kłamie?! - Proszę przywitajcie ją gorąco jak jedną z nas - Tutaj Chara miała się ukłonić, ale... ale nie umiała. Stała w szoku patrząc na wykładowcę z szeroko otworzonymi ustami. Ta zerknęła na nią i uśmiechnęła się, choć... coś było nie tak w tym uśmiechu.
Pierwsze wrażenie nie było takim jakie chciała uzyskać. Reszta dnia też. Chowana w samotni, nie znała nie tylko podstaw jakie dzieci, znacznie od niej młodsze miały dobrze opanowane. Czuła się gorzej niż głupio, kiedy ośmiolatka mówiła jej, jak pisze się własne imię, kiedy inny chłopiec pomagał rozwiązać zadania z dodawania i odejmowania. Lecz nie tylko to, nie sama wiedza była problemem. Społeczeństwo. Chara nie umiała zachować się w społeczeństwie. Nie znała zasad jakie wszyscy przyjmują normalnie. To co każdy wykonuje niemalże instynktownie, dla niej było czymś nowym. Nic więc dziwnego, że nie rozumiała różnicy między ubikacją dla dziewczynek i tą dla chłopców. Nie wiedziała, że na długiej przerwie trzeba stać w kolejce i nie spóźnić się na kolejne zajęcia. Nie wiedziała gdzie odnosić naczynia, bo chciała umyć je sama. Przez co kucharki ze zdziwieniem patrzyły, jak dorosła przecież kobieta wchodzi do środka, zakasa rękawy i zmywa jeden talerz. A ona przecież chciała dobrze.
Asriel był, owszem, lecz Chara go ignorowała. Dlatego z czasem i ten przestał się wtrącać. Szczerze, żyjąc z nią tak długo w domu też nie pamiętał jak powinien się właściwie zachować. Patroni bywali ze swoimi pupilami w szkołach, bo sprawiało im to przyjemność, bo chcieli. Zawsze były naszykowane dla nich krzesełka, osobne stoły, oczywiście, jak patron chciał zjeść ze swoim pupilem to jasna sprawa! Mógł go nawet nakarmić! Powinien jednak panować nad pupilem, a Asriel... cóż, bał się, że jeżeli ktoś dostrzeże to, że nie panuje nad żywiołową dziewczyną to mu ją zabiorą. Lecz, jakże by teraz mógł. Początkowo Chara z pokorą znosiła uwagi jakie pojawiały się co chwila
-Tutaj ci wejść nie wolno
-Jak chcesz się odezwać podnieś rękę
-Nie przerywaj innym wypowiedzi
-Jak czegoś nie rozumiesz pytaj
By zaraz potem otrzymać
-Nie zawracaj mi głowy tymi ciągłymi pytaniami!
-Tego nie rób
-To rób
-Tam idź
-To przynieś
-Zrób to....
....
....
To jest wolność? W pewnej chwili stała na korytarzu przed ostatnimi zajęciami. Dzieci przechodziły koło niej. Nikt nie podchodził. Co jakiś czas ktoś zerknął. Innym razem ktoś szepną. Ktoś szturchnął. Ale... była sama. Samotna wśród tłumu. Zdecydowanie nie była wolna. Nie czuła się wolna. To tylko iluzja. To wszystko iluzja. Dlaczego tylko ona to widzi? Dlaczego .... Po ludzi przychodzą potwory. Ludziom nie wolno wielu rzeczy. Kamery patrzą każdemu na ręce, czy tam macki czy cokolwiek ma. Ciągłe zakazy, nakazy, przyzwolenia, czy ... etykieta. Początkowa chęć poznania szybko ustała, na jej miejsce wstąpiło proste, prymitywne przerażenie.
Robiąc to co każdy robi w chwili największego strachu postąpiła prosto. Tłumiąc łzy pod powiekami wybiegła z budynku, nie zatrzymała się nawet kiedy minęła niskiego żółtego dinozaura czy robota, nie zatrzymała się kiedy wykładowczyni zaczęła ją gonić. Dopiero kiedy za murami szkoły, Asrielowi udało się ją pochwycić za ramię, w swojej bezradności zaczęła okładać go słabo pięściami po piersi. Ten milczał. Czekał, aż jej złość ustanie. To chyba jedyna osoba, która jest w stanie zrozumieć przez co teraz przechodzi i ... i mógł ją tylko przytulić. Objąć. Zaprowadzić do samochodu, który zamknął, tak aby z niego nie uciekła i zabrał klucze.
Alphys siedziała za biurkiem opierając czoło o złączone ręce. Wiedziała, że ten dzień będzie ciężki... Podniosła niebieskie oczy na siedzącego przed nią Asriela.
-Wiedzę powinno się ... podawać... porcjami.... - dokładnie ważyła każde słowo - K-każdą wiedzę. Dane za-zagadnienia są potrzebne a-aby zrozumieć po-po-pozostałe. - westchnęła ciężko - To co się teraz dzieje, to ... też jesteś winny Asriel. Wiesz?
-Wiem... - szepnął cicho.
-D-dam jej dwa dni wolnego. P-porozmawiaj z nią. Ja po-porozmawiam z nauczycielami. S-spróbujemy dostosować m-metody nau-cz-czania do jej wieku. A-ale to n-nie wszystko - przeniosła wzrok na Mettatona, który stawiał przed nią zioła na uspokojenie - N-najrozsądniej byłoby dać ją na in-indywidualne. A-ale wtedy n-nie będziemy mogli jej... no... puścić... - Popatrzyła na potwora - Puścić do ludzi. W tłum. Rozumiesz? M-musisz obudzić w niej ch-chęć do nauki. M-musisz ją.... zmotywować...
-Ale jak?
-N-nie wiem. T-ty ją znasz lepiej. Jak... jak sobie z nią wcześniej radziłeś? - Nie radziłem. Chciał powiedzieć, ale te słowa stanęły mu kołkiem w gardle.
-Zwykle... robiliśmy to co chciała. - Alphys popatrzyła na niego zaskoczona i jednocześnie troszeczkę zła. No dobrze. Bardzo zła. Wygląda na to, że chłopak nie tylko nie nauczył jej pisać czy czytać, czy nawet liczyć, ale też w żadnym aspekcie jej nie wychował? A teraz rada ot tak po prostu chce posłać ją do szkoły, wśród ludzi i w dodatku wykorzystać jako swoją broń propagandową? Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać. Będzie musiała obmyślić plan. Bo na włosku wisi los nie tylko jej, czy Mettatona, ale całej szkoły. Asriel cierpliwie czekał, aż pani dyrektor przemówi, lecz ta najwyraźniej odpłynęła tonąc we własnych rozmyślaniach. - To.. to ja już będę szedł. - Alphys przytaknęła mechanicznie.
-Przyprowadź ją za trzy dni. - pierwszy raz odezwał się Mettaton. Jego głos był miły dla ucha, delikatny, bardzo męski, lecz słychać było przedźwięk metalu
-Ale pani Alphys powiedziała...
-Trzy dni - powtórzył patrząc wymownie na potwora. Asriel przytaknął i wyszedł z pomieszczenia. Zaczynało dziać się to, czego obawiał się najbardziej. Miał tylko nadzieję, że jego matce poszło lepiej...
A skoro o tym mowa, Toriel przeżyła rozstanie z Frisk gorzej niż ktokolwiek przypuszczał. Płakała kiedy ten sam się pakował, do ostatniej chwili próbowała go przekonać aby został. Ich losy tym bardziej się różniły, że Frisk sam postanowił ją zostawić. Jak tylko Sansowi udało się wszystko w miarę możliwości bezpiecznie załatwić. Połączyć tak wszystko, przekonać innych tylko sobie znanymi metodami, Frisk postanowił sam opuścić miejsce, jakie nazywał domem przez ostatnie osiemnaście lat swojego życia. Przeżywał głęboko rozstanie z kobietą, która była mu matką. Jej płacz nie ułatwiał nic. Czuł, że musi odejść. Zaręczał, że nic mu nie będzie. Zapewniał, że będzie codziennie dzwonił, właściwie jadł i będą się widywać. Wiedział, że nie będzie łatwo. Ba. Kiedy drzwi czarnej limuzyny się za nim zamknęły, kiedy przed sobą widział siedzącego Sansa... to było przerażające. Potwór nadal mu nie ufał, co więcej, bał się go. Skąd to wiedział? Jedno błyszczące na niebiesko oko wskazywało, że magia jest aktywna. Na swojej duszy czuł ją powoli zaciskającą się. Sans miał na niego oko, w każdym tego słowa znaczeniu.
Pojazdem prowadził człowiek. Niewiele starszy od Friska niemowa. Okazało się, że nie jest on pupilem Sansa, lecz pracuje dla niego jako kierowca.
Droga była długa. Cztery godziny jazdy od domu Toriel do tego, w którym miał spędzić kolejne lata swojego życia. Takie przynajmniej miał cele.
-gerson - odezwał się tak w połowie drogi Sans. Frisk uniósł brwi i zerknął na niego pytająco - to ponad siedemset letni potwór. gdyby nie jego poparcie, byłbyś już martwy wiesz?
-Jak to?
-tak to, nie wnikaj, poparł debilny eksperyment gastera - wzruszył ramionami - i od teraz to on będzie twoim patronem
-Nie jestem niczyim...
-jesteś, jeżeli chcesz żyć w tym społeczeństwie, jesteś i nigdy, ale to nigdy i przy nikim, nie mów, że jest inaczej. myśl co chcesz, ale mów co ci każą. jasne?- Nie, nie było jasne, ale czy miał jakiekolwiek inne wyjście? Nie. Niechętnie przytaknął. - dobrze, teraz słuchaj dzieciaku - potwór pochylił się w jego stronę - nie myśl, że poślemy cię do ludzi. co to to nie. zanim świat się o tobie dowie będzie trzeba zadbać o to jak wyglądasz, jak mówisz i przede wszystkim co mówisz. cena za wolność jest bardzo wysoka.
-Ty to nazywasz wolnością?
-widzisz? bardzo szybko się uczysz - Sans uśmiechnął się kwaśno - ten system ma w sobie wiele wad i każdy przynajmniej raz w życiu zdał sobie z tego sprawę... lecz nikt z tym nic nie robi bo tak jest wygodniej. wiesz już o jednokolorowych?
-Tak, Tori mi wszystko powiedziała przed wyjazdem.
-wszystko?
-Wszystko. Ja... ja też jestem i ja...
-dokładnie tak. twoja dusza ma jeden kolor, co oznacza, że jest unikatowa i ma ... pewne niespotykane właściwości. chcemy je wykorzystać.
-Wykorzystać mnie...
-ciebie, twoje umiejętności, mniejsza - machnął ręką - ja nie widzę żadnej różnicy - Frisk odwrócił wzrok, nie widział nic przez przyciemnione szyby - nim jednak to zrobimy, będziesz musiał dowiedzieć się...
-...jak?
-nie, nie jak... dlaczego chcemy to zrobić. - westchnął ciężko - słuchaj dzieciaku, współczuję ci, naprawdę, to nie twoja wina że jesteś kim jesteś, ale też nie moja, że siedzę i robię to co muszę robić, dlatego współczuję i tobie i sobie i każdemu
-Więc czyja to wina?
-niczyja, tak po prostu jest i my musimy to... zaakceptować. plan mojego staruszka .... uważa on, że jeżeli dowiesz się w czym możesz nam pomóc, to możesz... naprawdę nam pomóc. wykorzystać swoją niespotykaną moc ... w dobrych celach
-A jeżeli.... wasze motywy.... mi się nie spodobają? Albo... mnie przeceniacie i zawiodę?
-trudno będzie określić czy nas zawiedziesz czy nie, ale pewnym jest, że będziesz żyć nawet jeżeli zawiedziesz
-A jeżeli nie...
-jeżeli nie będziesz chciał z nami współpracować, rada wyda wyrok co z tobą zrobić
-Czyli...?
-zostaniesz.... wyleczony z bycia jednokolorowym
-Ale... - nie dokończył. Chłód i bezwzględność w oczach szkieleta były aż za bardzo wyraźne. - Ale skoro tutaj jestem i jeszcze... jestem... znaczy, że jest ktoś kto mnie popiera, tak?
-popierają cię tylko dlatego, że to pomysł mojego staruszka, który cieszy się szacunkiem choć nie sympatią, popierają cię tylko dlatego, że ja .... porozmawiałem z nimi, popierają cię tylko dlatego, że liczą, że się zgodzisz z naszą doktryną, jeżeli się nie zgodzisz, odpada trzecia grupa, zaś ja i ojciec będziemy pierwszymi, którzy zagłosują aby czym prędzej pozbyć się... problemu, którym jesteś, za nami pójdą inni... dzieciaku, jesteś sam - tutaj rozmowa się urwała. Ani Sans nie miał siły, ani Frisk. Oboje byli zmęczeni. Zmęczeni całą tą sytuacją.
Kto wie, może w innych czasach i w innych okolicznościach byliby ... przyjaciółmi. Lecz nie tutaj i nie teraz. Z tą myślą, analizując całą rozmowę w samochodzie Frisk wchodził po schodach wspaniałej rezydencji. Na ganku ociosanym perłowym kamieniem stał stary żółw podpierający się o laskę. Wielką pomarszczoną łapą gładził swoją siwą brodę uśmiechał się ... nie to przyjaźnie, ni to cwanie... ale uśmiechał się, to jest pewne. Ustępując krok w bok wykonał zapraszający gest wskazując otwarte drzwi do środka
-Witaj - odezwał się zachrypniętym głosem - Witaj nieszczęśliwa duszyczko! Chodź, zrobię ci herbaty i o wszystkim porozmawiamy - przeniósł wzrok na Sansa, który nie szedł za Friskiem, stał oparty o pojazd. Mężczyźni wymienili się porozumiewawczymi skinieniami głową, a potem, drzwi do domu Gersona się zamknęły z hukiem.