SPIS TREŚCI
HAPPY END | DEAD END (obecnie czytany)
Autor: Wichan
Edge P.O.V.
-Z Sansem coraz gorzej. Chyba właśnie stracił przytomność. - analizowałem w głowie sytuację.
Zwolniłem tempo, gdy musiałem przejść przez most nad lawą, ale okazało się, że jest zerwany. - kurwa mać.
Przez chwilę nie wiedziałem co robić, więc zadzwoniłem do Alphys.
...
...
...
-odbierz suko. - warknąłem ściskając mocniej telefon.
...
...
-Co tam Szkieleci Lordzie? - zapytała leniwie.
-Jak się do Ciebie dostać, gdy nie ma mostu?!
-Nie ma innej drogi, a czemu pytasz?
-Potrzebuję pilnie Twojej pomocy, Sans zaraz zmieni się w popiół. - mówiłem w pośpiechu.
-C-co się stało?!
-Wypadek. Złamana ręka i wiele ran ciętych. Co robić?
-Najpierw oczyść i opatrz rany.
-Dobra. - rzuciłem telefon na ziemię i położyłem Sansa, tak żeby się nie obudził.
Usiadłem przy nim i nachyliłem się nad jego stopami. - oby tylko się nie obudził. - złapałem za porcelanowy odłamek i stanowczo pociągnąłem.
Red P.O.V.
-Co... ugh... - próbowałem zapytać się Papyrusa co się dzieje i w jednej chwili od stóp do głów przeszył mnie straszliwy ból. Krzyknąłem.
-Sans, wytrzymasz to. - powiedział Paps wkładając mi swój szalik w zęby.
Raz za razem wyciągał mi skorupy tworząc tym samym otwarte rany. Sam nie pamiętam kiedy ostatnio tak mnie coś bolało. Aż dostałem drgawek.
-Co teraz Alphys? - pytał Papyrus... zaraz... on skończył... już? Niewiarygodnie szybko mu poszło, ale to nawet lepiej.
Paps podsunął się bliżej mnie i złapał mnie za przedramię.
-Zamknij oczy i nie ruszaj się.
-Dlaczego?
-Sans, zrób to proszę.
Wykonałem polecenie i w jednej chwili myślałem, że umrę.
-AAAAAAŁA!!! CHOLERA!!! - wrzasnąłem na cały głos.
Już miałem szykować się do ucieczki, ale szef mnie zatrzymał i... przytulił. To było miłe.
Gdy się odsunąłem zawiązał mi swój szalik, tak aby podtrzymywał rękę i sprawdził moje statystyki.
Edge P.O.V.
-Kurwa jego mać! 0.1 HP! Zaraz zdechnie do cholery jasnej! - krzyczałem w myślach.
-Papyrus? Co się dzieje? - spytał Sans z współczuciem w oczach.
-Twoje HP... - poczułem jak łzy spływają mi po policzkach.
-Hej, Paps. Zrobiłeś wszystko co mogłeś. - dlaczego on się tak do mnie uśmiecha?!
Pozwoliłem aby sam sprawdził swoje statystyki, a gdy to zrobił na sekundę jego źrenice zniknęły, ale nadal się uśmiechał.
-Przynajmniej nie spadają... To znaczy, że zrobiłeś kupę dobrej roboty. Jestem dumny. - Dlaczego on tak mówi?! I dlaczego to tak boli?
Uderzyłem się w klatkę, bo poczułem jak drży mi dusza i wstałem.
-Nie ma co, musimy dostarczyć Cię do domu i tam wyzdrowiejesz. - powiedziałem podnosząc go z ziemi.
W lekkim pośpiechu przeszliśmy przez Waterfall i dotarliśmy do Snowdin. Już miałem nasz dom w zasięgu wzroku, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się, a ta osoba uderzyła mnie z pięści w twarz. Zachwiałem się i omal nie upadłem.
-Sans! Schowaj się za śmietnik! - Rozkazałem odstawiając go na ziemi.
Red P.O.V.
Przez śnieg, ból się nasilił, aby po chwili odejść. Widziałem, że banda potworów zaatakowała Papyrusa, ale nie wiedziałem dlaczego. Ze strachu wykonałem polecenie, ale miałem wyrzuty sumienia, że nie powinienem zostawiać go samego.
-Co kurwiu?! Myślisz, że jak raz wygrałeś to będzie drugi?! Niedoczekanie Twoje. - bandyta splunął pod stopy szefa.
Papyrus nic nie odpowiedział, tylko zmierzył wzrokiem sześć osób i w ich kierunku wyrzucił naostrzone kości. Większość uniknęła ataku i biegła na Papyrusa z bronią wszelakiego rodzaju.
W pewnym momencie ta szumowina znalazła się wyjątkowo blisko mnie, więc wstrzymałem na ten czas oddech. Zacząłem myśleć, że Paps sobie nie poradzi, a to byłby koniec świata.
Edge P.O.V.
Jeden z nich ewidentnie przewodził grupą, bo dało się zauważyć jak inni wykonują jego polecenia, więc w niego celowałem najczęściej.
Odpierałem ich ataki do póki mnie nie otoczyli. Zaczęli porozumiewawczo kiwać sobie na wzajem zbliżając się do mnie. Zachowałam spokój, chociaż w głowie powoli rodziła się panika.
W jednej chwili wszyscy odwrócili się na zachód i rzucili nożami w tę samą stronę. Dusza mi zamarła. Przecież tam był Sans!
Nie zwracając uwagi na bandytów za mną podbiegłem do kryjówki. Dostał... wszystkimi... Ale krztusząc się krwią nadal się uśmiechał.
Red P.O.V.
0 HP. GAME OVER. Czułem jak czas zwolnił, zacząłem zmieniać się w popiół. Mam 5 sekund do śmierci duszy.
Raz...
...
Podniosłem się z ziemi.
...
Dwa...
...
Odepchnąłem Papsa uśmiechając się.
...
Trzy...
...
Podbiegłem do napastników tworząc trzy blastery.
...
Cztery...
...
Strzeliłem...
...
Pięć...
...
-Kocham Cię braciszku...
...
...
...
Edge P.O.V.
-Sans! Nie! Proszę NIE! - to nic nie dało... on odszedł. - padłem na kolana przed jego kurtką i zacząłem płakać.
...
...
...
...
*wołałeś po pomoc, jednak nikt nie przyszedł*
-Z Sansem coraz gorzej. Chyba właśnie stracił przytomność. - analizowałem w głowie sytuację.
Zwolniłem tempo, gdy musiałem przejść przez most nad lawą, ale okazało się, że jest zerwany. - kurwa mać.
Przez chwilę nie wiedziałem co robić, więc zadzwoniłem do Alphys.
...
...
...
-odbierz suko. - warknąłem ściskając mocniej telefon.
...
...
-Co tam Szkieleci Lordzie? - zapytała leniwie.
-Jak się do Ciebie dostać, gdy nie ma mostu?!
-Nie ma innej drogi, a czemu pytasz?
-Potrzebuję pilnie Twojej pomocy, Sans zaraz zmieni się w popiół. - mówiłem w pośpiechu.
-C-co się stało?!
-Wypadek. Złamana ręka i wiele ran ciętych. Co robić?
-Najpierw oczyść i opatrz rany.
-Dobra. - rzuciłem telefon na ziemię i położyłem Sansa, tak żeby się nie obudził.
Usiadłem przy nim i nachyliłem się nad jego stopami. - oby tylko się nie obudził. - złapałem za porcelanowy odłamek i stanowczo pociągnąłem.
Red P.O.V.
-Co... ugh... - próbowałem zapytać się Papyrusa co się dzieje i w jednej chwili od stóp do głów przeszył mnie straszliwy ból. Krzyknąłem.
-Sans, wytrzymasz to. - powiedział Paps wkładając mi swój szalik w zęby.
Raz za razem wyciągał mi skorupy tworząc tym samym otwarte rany. Sam nie pamiętam kiedy ostatnio tak mnie coś bolało. Aż dostałem drgawek.
-Co teraz Alphys? - pytał Papyrus... zaraz... on skończył... już? Niewiarygodnie szybko mu poszło, ale to nawet lepiej.
Paps podsunął się bliżej mnie i złapał mnie za przedramię.
-Zamknij oczy i nie ruszaj się.
-Dlaczego?
-Sans, zrób to proszę.
Wykonałem polecenie i w jednej chwili myślałem, że umrę.
-AAAAAAŁA!!! CHOLERA!!! - wrzasnąłem na cały głos.
Już miałem szykować się do ucieczki, ale szef mnie zatrzymał i... przytulił. To było miłe.
Gdy się odsunąłem zawiązał mi swój szalik, tak aby podtrzymywał rękę i sprawdził moje statystyki.
Edge P.O.V.
-Kurwa jego mać! 0.1 HP! Zaraz zdechnie do cholery jasnej! - krzyczałem w myślach.
-Papyrus? Co się dzieje? - spytał Sans z współczuciem w oczach.
-Twoje HP... - poczułem jak łzy spływają mi po policzkach.
-Hej, Paps. Zrobiłeś wszystko co mogłeś. - dlaczego on się tak do mnie uśmiecha?!
Pozwoliłem aby sam sprawdził swoje statystyki, a gdy to zrobił na sekundę jego źrenice zniknęły, ale nadal się uśmiechał.
-Przynajmniej nie spadają... To znaczy, że zrobiłeś kupę dobrej roboty. Jestem dumny. - Dlaczego on tak mówi?! I dlaczego to tak boli?
Uderzyłem się w klatkę, bo poczułem jak drży mi dusza i wstałem.
-Nie ma co, musimy dostarczyć Cię do domu i tam wyzdrowiejesz. - powiedziałem podnosząc go z ziemi.
W lekkim pośpiechu przeszliśmy przez Waterfall i dotarliśmy do Snowdin. Już miałem nasz dom w zasięgu wzroku, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się, a ta osoba uderzyła mnie z pięści w twarz. Zachwiałem się i omal nie upadłem.
-Sans! Schowaj się za śmietnik! - Rozkazałem odstawiając go na ziemi.
Red P.O.V.
Przez śnieg, ból się nasilił, aby po chwili odejść. Widziałem, że banda potworów zaatakowała Papyrusa, ale nie wiedziałem dlaczego. Ze strachu wykonałem polecenie, ale miałem wyrzuty sumienia, że nie powinienem zostawiać go samego.
-Co kurwiu?! Myślisz, że jak raz wygrałeś to będzie drugi?! Niedoczekanie Twoje. - bandyta splunął pod stopy szefa.
Papyrus nic nie odpowiedział, tylko zmierzył wzrokiem sześć osób i w ich kierunku wyrzucił naostrzone kości. Większość uniknęła ataku i biegła na Papyrusa z bronią wszelakiego rodzaju.
W pewnym momencie ta szumowina znalazła się wyjątkowo blisko mnie, więc wstrzymałem na ten czas oddech. Zacząłem myśleć, że Paps sobie nie poradzi, a to byłby koniec świata.
Edge P.O.V.
Jeden z nich ewidentnie przewodził grupą, bo dało się zauważyć jak inni wykonują jego polecenia, więc w niego celowałem najczęściej.
Odpierałem ich ataki do póki mnie nie otoczyli. Zaczęli porozumiewawczo kiwać sobie na wzajem zbliżając się do mnie. Zachowałam spokój, chociaż w głowie powoli rodziła się panika.
W jednej chwili wszyscy odwrócili się na zachód i rzucili nożami w tę samą stronę. Dusza mi zamarła. Przecież tam był Sans!
Nie zwracając uwagi na bandytów za mną podbiegłem do kryjówki. Dostał... wszystkimi... Ale krztusząc się krwią nadal się uśmiechał.
Red P.O.V.
0 HP. GAME OVER. Czułem jak czas zwolnił, zacząłem zmieniać się w popiół. Mam 5 sekund do śmierci duszy.
Raz...
...
Podniosłem się z ziemi.
...
Dwa...
...
Odepchnąłem Papsa uśmiechając się.
...
Trzy...
...
Podbiegłem do napastników tworząc trzy blastery.
...
Cztery...
...
Strzeliłem...
...
Pięć...
...
-Kocham Cię braciszku...
...
...
...
Edge P.O.V.
-Sans! Nie! Proszę NIE! - to nic nie dało... on odszedł. - padłem na kolana przed jego kurtką i zacząłem płakać.
...
...
...
...
*wołałeś po pomoc, jednak nikt nie przyszedł*