SPIS TREŚCI
HAPPY END (obecnie czytany) | DEAD END
Autor: Wichan
Edge P.O.V.
-Z Sansem coraz gorzej. Chyba właśnie stracił przytomność. - analizowałem w głowie sytuację.
Zwolniłem tempo, gdy musiałem przejść przez most nad lawą, ale nadal biegłem. Po chwili dotarłem do drzwi laboratorium i zadzwoniłem.
-Kto mi zawraca dupę?! - wrzasnęła Alphys przez drzwi.
-Przełożony Twojej laski suko. - warknąłem w odpowiedzi.
-Już otwieram.
Ledwo pojawiła się szpara w drzwiach, rozepchałem ją i wdarłem się do środka.
-Potrzebna pomoc medyczna już! - krzyknąłem.
-Jaki stan poszkodowanego? - mówiąc pełzła w żółwim tempie.
-Rany cięte, złamanie kości promieniowej z przemieszczeniem, prawdopodobnie złamanie kilku żeber i pierdolone 0,2 HP. - powiedziałem praktycznie wszystko.
-Zaraz... 0,2 HP? Sans?! - dinozaurzyca nagle się ożywiła.
-Tak Sans, masz mu pomóc bo za chwilę zdechnie.
Minęło zaledwie 20 minut, a drobny szkielet już był profesjonalnie opatrzony, prześwietlony i podłączony do aparatury.
Red P.O.V.
Obudziłem się ze snu. Tym razem jednak zamiast koszmaru cały czas widziałem głęboką czerń.
-Hmm... Mhm... - zacząłem jęczeć, gdy całe ciało zaczęło mnie niemiłosiernie boleć.
-Sans! Ty żyjesz! - Papyrus wstał z krzesła i nachylił się nade mną.
-hm? - o czym on mówi?
-Miałeś wiele szczęścia kosteczko. - usłyszałem znajomy głos z oddali.
-Kiedy będę mógł go zabrać do domu? - Spytał Papyrus odwracając wzrok ode mnie.
-Już jutro powinien być stabilny, ale raczej nie będzie chodził. - odpowiedziała Alphys wzruszając ramionami.
-Dobrze. Sans, muszę iść do pracy. Jutro po Ciebie przyjdę. - powiedział przysiadając na krawędzi łóżka.
-P-paps... - szepnąłem uśmiechając się życzliwie.
-Sans?
-Kocham Cię - rozłożyłem ręce.
-Ja Cię też. - powiedział i... on po prostu mnie przytulił.
W tym momencie chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie. Już od bardzo dawna nie było tak dobrze w naszych relacjach. Mogę przysiąc, że ból przechodził.
-O kurwa... - nagle zaklęła Alphys, która stała za Papyrusem.
Zmierzyłem ją wzrokiem, a ona tylko wskazała na sufit. O co jej cho... o wow. Wysoko nad nami były dusze moja i Papsa, ale ważniejsze jest to co się działo.
Nie jestem pewien jak to właściwie opisać, bo pierwszy raz widziałem coś takiego, ale to wyglądało, jakby dusza Papyrusa oddawała mojej kawałek siebie. Po prostu się kruszyła, a jej drobiny naprawiały pęknięcia mojej.
Rozluźniłem uścisk, a on się odsunął, a co ważniejsze był uśmiechnięty.
-Muszę już iść. Odbiorę Cię jutro bracie. - wyszedł.
-To było dobre. - Powiedziała naukowiec chrupiąc chipsy.
Pierwszy raz od dawna się szczerze uśmiechnąłem.
24 GODZINY PÓŹNIEJ
Edge P.O.V.
Przyszedłem punktualnie do labolatorium i zacząłem pukać w drzwi pięścią.
-Papyrus?! - krzyknęła Alphys.
-A kogo się spodziewałaś? Przyszedłem po Sansa! - na moje słowa wpuściła mnie do środka.
-A więc tak. Możesz wziąć go do domu, ale musisz go nosić do zagojenia się ran i co drugi dzień robić zastrzyk. To jest mikstura zrobiona z magii Glyde'a połączonej z determinacją.
-To wszystko? - spytałem biorąc od niej torebkę z fiolkami.
-Taaa... po prostu się nim zajmij tak jak on kiedyś Tobą.
-Dobrze, ale nie robię tego dla Twojej satysfakcji jaszczurko.
-Wiem, a teraz weź swojego braciszka proszę wypierdalać. - teatralnie wskazała na drzwi.
-Później. - warknąłem i wyszedłem z Sansem na rękach.
Wiedząc, że jest bezpieczny nie śpieszyłem się i dotarłem do domu w jakieś pół godziny. Na miejscu położyłem go w moim łóżku i zawinąłem w koc. Wyglądał teraz jak małe, bezbronne burito.
Posprzątałem bałagan jaki zrobił i zaparzyłem mu herbatę. Wtenczas nie miałem za bardzo nic do zrobienia, więc uznałem, że poprawi mu się humor jak go przytulę.
Przebrałem się w piżamę i położyłem się obok. Już po chwili sam objął mnie przez sen i usnąłem.
Jakież to piękne :') Aż się wzruszyłem... A poważniej, dobry rozdział, jak i całe opowiadania Wichan. Powodzenia w tworzeniu :)
OdpowiedzUsuńDobra idę czytać złe zakończenie =)
Yumi, w linku do DEAD END brakuje l w html :)
UsuńCieszę się, że się podobało :3
UsuńDzięki, już poprawione.
Usuń