6 listopada 2017

Opowiadanie: Rocznica

Wśród świstu wiatru słyszę tylko moje kroki chlupoczące w błocie. Kolory już dawno zgniły, pozostawiając przytłaczający swoją depresyjną aurą krajobraz. Wszystko oczekuje oczyszczającej bieli, mającej przygotować świat do zmartwychwstania. Chociaż początkowo zachwyca, jesień przez większość czasu jest najbrzydszą porą roku. Przez to przypisuje się jej swoisty mrok. Jako jedyna imituje koniec całkowity, niezapowiadający żadnego odrodzenia. Straszna i tajemnicza. Należące do niej wieczory są tak bardzo negowane, mimo że są najlepszym czasem na niezwykle przyjemny spacer.
Kozaki już dawno nasiąknęły wilgocią. Wyglądają okropnie, jednak wewnętrzny materiał spisuje się na tyle dobrze, żebym nie odczuwała chłodu na moich stopach. Otaczające mnie zimno próbuje przedostać się przez długi płaszcz i gruby biały szal, ale mu się nie udaje. Pod tym względem jestem odpowiednio przygotowana.
Jakiś czas temu przeszłam w obszar dziki, nieskalany ludzką ręką. Jednak tylko pozornie.Wiele lat temu ja i moje dwie przyjaciółki zapuściłyśmy się w te oblegane drzewami okolice.  Zwiedziłyśmy wszystkie miejsca,w których można cokolwiek dojrzeć przez wieczną mgłę. Tym gęstszą, im dalej wgłąb. Jedyną przyczynę, dzięki której nigdy niczyjej obecności nie zarejestrowano w tej dziczy.
Oprócz naszej trójki.
Mijam ostatnie krzewy, oddzielające mnie od polany. Latem soczyście zielona, teraz obrzydza wilgotnymi resztkami zgniłej trawy i liści. Iście błotne jezioro, w którym można ugrzęznąć. Staję na granicy bezpiecznego gruntu i wypatruję powodu, przez który tu jestem. Widok przesłaniają mi kosmyki włosów, tańczące z nieregularnymi powiewami. Podnoszę rękę, aby je poprawić, jednak chwilę później zamieram. Bicie serca oraz oddech przyspieszają przez odgłosy ruchu, wydobywające się zza moich pleców. Zwierzęta nie zapuszczają się w te tereny, a nikogo nie powinno tu być. Zamiast do twarzy, dłonią sięgam do najcieńszej gałęzi w moim zasięgu i zrywam ją w błyskawicznym tempie, żeby momentalnie wyciągnąć ją przed siebie.
- Hola, nie w twarz, Kotek! - otwieram szerzej oczy i usta z niedowierzania, jednocześnie opuszczając chwilową broń. Tak dawno nie widziałam tych piwnych wesołych oczu. Chociaż poprzednim razem jej włosy nie były płomiennorude i tak krótkie, nadal nie dałabym rady jej z kimkolwiek pomylić. Spodziewałam się, że zacznę płakać ze wzruszenia i tęsknoty. Całe trzy lata rozłąki od naszej ostatniej przygody, a przyjmuję to z taką samą obojętnością jak codzienny wschód słońca. Jakbyśmy cały czas miały ze sobą kontakt. Jakby wtedy nic się nie stało.
- Słyszysz? Pobudka! - macha mi ręką przed oczami, cały czas utrzymując szeroki uśmiech. Jak może być taka szczęśliwa? Musi pamiętać, inaczej by tu jej nie było. Mrugam szybko, aby wyrwać się z zamyślenia i przybieram neutralny wyraz twarzy, na co ona powstrzymuje dłoń i spogląda lekko zaskoczona. - Czemu...? Zresztą, nieważne - kręci głową. - Powinnyśmy już do Niej iść, czyż nie? - ponownie pokazuje zęby.
Chwilę stoję w bezruchu, tylko jej się przypatrując. Wiem, że nie zachowuję się tak jak powinnam. Chcę ją przytulić, porozmawiać o tym, co działo się przez ten czas. Jednak moją jedyną reakcją jest obrót i zanurzenie kozaka w błotnistej ziemi. Kieruję wzrok w dół, by łatwiej utrzymywać równowagę i idę środkiem grząskiej nawierzchni. Krok za krokiem, nie spiesząc się i myśląc jedynie o bardziej stałym gruncie. Wreszcie docieram do niego i unoszę głowę. Znowu ten szeroki uśmiech.
- Pierwsza! Wiesz, że dookoła też jest droga? - oczywiście. Zawsze obracała wszystko w żart. Najpierw było to irytujące, ale wreszcie zdałam sobie sprawę, że za śmiechem skrywa ból i smutek. Tak jest i tym razem. Skrzywdziłam ją, ignorując jej obecność. Gdyby wiedziała, że nie robię tego specjalnie, że od Wtedy łatwo zapominam... Chciałabym utracić wspomnienia związane z Nią. Nie przychodziłabym tutaj co roku i nie zamartwiałabym się pytaniem "co się tu stało?". - Znowu odpłynęłaś? - wesołość na jej twarzy lekko przygasła. Czemu się nie odzywam? Przecież chcę jej wszystko wyjaśnić.
Ponownie ruszam bez słowa, jednak ona zagradza mi drogę. - Słuchaj, wiem, że masz mi za złe tamtą ucieczkę - pierwszy raz widzę ją całkowicie poważną. Myli się, nie jestem zła. - Zostawiłam cię, słysząc Jej krzyk, ale ty nie mogłaś się nawet ruszyć. Wezwałam pomoc, pamiętasz? Nadal żyjesz dzięki mnie, chociaż nawet nie wiemy, co Ją załatwiło! - nadal nie wiadomo? Nie znaleźli Jej? A ta zamazana postać w moich wspomnieniach, stojąca za policjantami, to pewnie ona. Logiczne, tutaj nie ma zasięgu. Dobrze zrobiła. Przechylam głowę na bok. Nie wiem, jak inaczej przekazać, że nie pamiętam, bo nadal nie moge zmusić się do wydania jakiegokolwiek głosu. Pozostają mi drobne gesty, jednak trudno wyczuć, które zrozumie.
Podczas wykonywania przeze mnie tego ruchu, ona kieruje się ciałem w przeciwną stronę. - Po prostu już chodźmy - bezbarwny ton. Jedyną podpowiedzią co do jej stanu emocjonalnego są krople, które niezwykle mocny podmuch strąca w moją stronę. Znowu łzy. Dlaczego wszyscy ciągle płaczą? Nie rozumiem ich.
Teraz idziemy razem w ciszy, którą przerywa jedynie wiatr, skrzypienie gałęzi i nasze kroki. Miejsce, do którego się kierujemy, nie jest daleko. Kilkanaście metrów slalomu między drzewami, wśród gęstniejącej mgły, i naszym oczom ukazuje się Ona. A raczej miejsce pamięci o Niej. Przy jednym z pni stoi prymitywny stos kamieni, a na ich szczycie dwie deski, zbite w kształt krzyża. Jednak to widziałam już dwa razy, sama go zrobiłam na pierwszą rocznicę. Tym, co przyciągnęło moją uwagę, jest tabliczka, wbita w korę nad prowizorycznym grobem. Jej wcześniej nie było. Na pewno nie jest moim tworem. Kto tu jeszcze był? Nikt nie powinien wiedzieć o tym miejscu.
- Byłam tu wczoraj, pomyliłam daty - śmieje się nerwowo, kładąc dłoń na karku. Zerkam na nią kątem oka. W takim razie od kiedy jest w okolicy? Od Wtedy słowem się nie odezwała. Tak jak ja. - Wciąż odtwarzam w głowie te jej bzdurne rymowanki. Stwierdziłam, że można by dodać jedną z nich do Jej pomnika. - patrzy przed siebie tęsknym wzrokiem. Jak bardzo cierpi przez Jej zniknięcie? Wzrokiem powracam do drewnianej zawieszki i czytam wyryty na niej tekst:
Świat mnie mrozi, a ja gorę.
Myśli płyną, a ja stoję.
Wpierw świat gwarnie, wreszcie milknie.
A czas pędzi... Lecz beze mnie.
Znam to. Te cztery linijki opisywały Jej odczucia przy wykonywaniu uwielbianych przez Nią czynności - wzbudzające adrenalinę, ryzykanckie wybryki, najlepiej też mrożące krew w żyłach. Była lekkomyślna. I nas tym zaraziła. Towarzyszyłyśmy Jej w każdej nieprzemyślanej akcji, która nękała Ją swoją "wspaniałością". Czyli możliwie strasznymi skutkami. Uzależniła mnie od tego. Za to nigdy Jej nie wybaczę.
Pamięć to potężna broń. Moja jest wadliwa - tylko czasami działa i nie potrafię przewidzieć, kiedy dokładnie. Nie sądziłam, że kawałek drewna, a raczej słowa znajdujące się na nim, wzbudzą we mnie dawno nie odczuwaną wściekłość. Krew w moich żyłach buzuje, czuję ciepło na policzkach. Potrzebuję strachu. Żeby mnie ogarnął, żebym mogła na niego patrzeć. Muszę coś zrobić. Ale nie chcę. Uwolniłam się od tego, trzy lata dawałam sobie bez niego radę. Dlaczego teraz...?
- Ty bezmyślna kukiełko... - odwracam się w jej stronę, wkładając w moje spojrzenie całą nienawiść, którą we mnie wywołała. Wypowiadane słowa powodują dyskomfort w gardle. Jak długo nic nie mówiłam? Od kiedy mój głos jest tak chrapliwy? Teraz bardziej przypomina warczenie niż ludzką mowę. Obserwuję jej mimikę i ruchy ciała. Szeroko otwarte oczy, skulona postawa i napięte mięśnie. Boi się mnie. Mimowolnie unoszę kąciki ust. - Zastanawiałaś się kiedyś nad konsekwencją swoich działań? Ta nie będzie przyjemna. - szczerzę zęby, rozkoszując się drżeniem jej ciała. Tak, tego mi brakowało.
Z niedowierzaniem cofa się kilka kroków, prawie przewracając się o wystający korzeń. Zaczyna rozumieć. Odwraca się i biegnie przed siebie, prosto w mlecznobiałą mgłę. Zgubi się. Tak jak Ona. Nie ruszam za nią, stoję w miejscu z obojętnym wyrazem twarzy. Razem z jej postacią zniknęła ekscytacja, a pozostała nuda. Próbuję sobie przypomnieć, co się Wtedy działo. Nadal nic. Wspomnienia są przykryte czarną zasłoną, ku której nie mogę nawet wyciągnąć ręki. A może nie chcę?
Kieruję wzrok na Jej grób. Przywrócona złość przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Nic nie widzę, nie wiem, co robię. Słyszę tylko dziwne powarkiwania i stęknięcia. Czy to ja? Mam coraz większe problemy z oddychaniem, bolą mnie mięśnie rąk i nóg. Obiłam o coś udo, pięką mnie dłonie. Co się dzieje? Czemu jest mi tak gorąco? Zgubiłam szalik, nie ma go na mojej szyi. Jednak chłodne powietrze nie potrafi ugasić płonącego wewnątrz mnie żaru. Więcej zimna, płaszcz jest rozpięty. Coraz bardziej wzrasta we mnie poczucie bezsilności. Chcę wiedzieć. Niech to się wreszcie skończy!
W końcu moje ciało się uspokaja, a widoczność powraca. Oddycham głęboko i zdezorientowana patrzę na otoczenie. Nie mogę określić, co widzę. Mrugam oczami, ale nadal nie mogę zrozumieć kształtów znajdujących się przede mną, więc zerkam w dół, na swoje ręcę. Podrażnione i ubrudzone, gdzieniegdzie mają startą skórę. Na jednej z nich przewiązany jest kawałek białego materiału, zabarwiony na czerwono. Drżą z wysiłku, do którego zostały zmuszone, a powiewy wiatru pogarszają ich stan. Szybko wkładam je do kieszeni rozpiętego płaszcza. Jest zabłocony i w jednym miejscu porwany. Spodnie są w lepszym stanie, chociaż jedna z nogawek nosi ślad pyłu drzewnego nad kolanem. Powoli normuję wdechy i zgarniam włosy z twarzy. Wreszcie postanawiam zmierzyć się z wyglądem otoczenia.
Rozglądam się, szukając jakiegoś punktu orientacyjnego. Z niedowierzaniem stwierdzam, że jestem w tym samym miejscu, w którym stałam przed tym chwilowym zaćmieniem. Jednak grobu już nie ma. Dookoła rozrzucone kamienie, a krzyż jest tylko dwoma przełamanymi na pół deskami. Pod Jej drzewem leży mój rozdarty szal, a na pniu wisi sponiewierana tabliczka. Ma wiele pęknięć, kilka kawałków zdołało od niej odpaść. Ile siły musiałam użyć, żeby doprowadzić do takiego stanu kawałek drewna? Razem z tą myślą, dociera do mnie ból promieniujący z jednej z moich dłoni. Zbeszczeszczenie Jej pamięci przypłaciłam własną krwią. Sprawiedliwa cena.
Zaczynam podziwiać moje dzieło. Właśnie pozbyłam się jedynej rzeczy, która mnie łączyła z tym lasem. Nie muszę już tutaj wracać. Mogłam to zrobić prędzej. Opuszczam powieki i kieruję twarz ku górze. Więc to jest wolność. Wspaniałe uczucie. Przyjemną chwilę przerywa mi zniekształcony dźwięk. Próbuję go zidentyfikować, ale za wcześnie się kończy. Otwieram oczy i zwracam się w stronę, z której go słyszałam. Może się powtórzy? Czekam i nasłuchuję, marszcząc przy tym brwi. Wreszcie nadchodzi ponownie, tym razem głośniejszy. Krzyk przerażenia. Tak bardzo podobny do tamtego. Ruszam w jego stronę, nie zwracając uwagi na bawiący się z moimi włosami wiatr.
Zasłona się rozchyla.
Z każdym kolejnym krokiem odzyskuję cząstkę wspomnień. Wszystko jest tak samo jak Wtedy. Przez cały ten czas wygląd tego miejsca się nie zmienił. Mam wrażenie, że przeniosłam się w przeszłość, a teraz idę do Niej. Muszę się spieszyć, niedługo przybędzie pomoc. Jeśli Ją znajdą, to będzie po mnie. Ale... czemu miałoby tak być? Co to ma wspólnego ze mną?
Do moich nozdrzy dociera ogromny smród. Momentalnie podtykam pod nie rękaw, choć to też dużo nie daje. Prawie nic nie widzę, otaczająca mnie biel jest prawie oślepiająca. Nadal jednak w nią brnę. Zapach przybiera na sile, mam ochotę wymiotować. Oczy zachodzą mi łzami. W końcu do moich uszu dociera cichy szloch, a także postękiwania wysiłku. Ta sama sytuacja. Tak samo jak z Nią.
Cały czas zbliżam się do źródła dźwięku i w końcu staję na szczycie stromego zbocza. To, co widzę, powoduje u mnie zawroty głowy i cudem się nie staczam. Patrzę z góry na ognistowłosą dziewczynę, próbującą bezskutecznie wspiąć się po zbyt śliskiej ścianie. Twarz ma mokrą od wysiłku i płaczu oraz ubrudzoną wymiocinami. Długo tu nie siedzi, a wygląda, jakby była na skraju wytrzymałości psychicznej. Żałosna istota.
Czemu tak pomyślałam? Każdy normalny człowiek by tak zareagował. Mam ochotę zemdleć, więc dlaczego...? Pamiętam. Okowy ciemności rozsuwają się, ukazując pełny obraz. Zdaje się, że mgła jest rzadsza niż wcześniej, co poszerza mój zakres widoczności. Opuszczam rękę, smród już mi nie dokucza. Dobrze, że zapomniałam. Dzięki temu wciąż jestem bezpieczna.
- Pomóż, proszę... - wyciąga rękę w moją stronę. Przyglądam się jej piwnym tęczówkom. Jeszcze chwila, a całkowicie podda się rozpaczy. Nie ma już czego zwracać, mimo że jej ciało opanowują drgawki. Wspaniały widok. Rozglądam się po brzegu, na którym stoję. Średniej wielkości kamienie zakrywają prawie całą przestrzeń. Nie zauważyłam ich wcześniej, ale są tu. Jak za każdym razem. Sięgam po jeden z nich. Na moją twarz wkrada się szeroki uśmiech, na myśl o powiększeniu mojej kolekcji. Zaraz będzie jednym z rozkładających się ciał, w których morzu pływa. Idealne uwieńczenie jesieni. - Co ty...? - niedowierzanie, szok, a w końcu przerażenie. Zawsze w takiej kolejności. Przed zamachnięciem. Zanim wprowadzę w życie jedyny sposób usatysfakcjonowania mojego uzależnienia.
Zanim zabiję.

Autor: Milky
Share:

6 komentarzy:

  1. Łoł, to było niezłe. Tylko tak mogę to skomentować, bo mnie zatkało =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmienisz podpis na mój nick, Yumi? Wiem, że zapomniałam się nim podpisać xD

    OdpowiedzUsuń
  3. WOOOOW to takie straszne a zarazem ekscytujące uwielbiam takie mieszanki.

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE