25 kwietnia 2018

Opowiadanie: Her Final Destination - Epilog [by Nessa]

Autor: Nessa

Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Spis treści:
Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie coś przenikliwego. Kolejne sekundy mijały, wydając ciągnąć się w nieskończoność i sprawiając, że Damien poczuł się tak, jakby czas nagle się zatrzymał. Bezmyślnie wpatrywał się w Jane, przez krotką chwilę mając wielką ochotę chwycić ją za ramiona i porządnie potrząsnąć; zrobić cokolwiek, byleby wymóc na niej udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Wszystko wydawało się lepsze od milczenia, zwłaszcza w tej sytuacji – chwili, w której w głowie miał jeden wielki mętlik, którego za żadne skarby nie był w stanie opanować.
Bezwiednie zacisnął dłonie w pieści, coraz bardziej podenerwowany. Czuł, że trzonek noża, który wciąż trzymał w ręce, w nieprzyjemny sposób wżyna się w skórę, ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Wiedział jedynie, że nade wszystko pragnął przerwać to szaleństwo. Poznać odpowiedzi na pytania, które dręczyły go przez cały ten czas, a które mogły zmienić wszystko. Potrzebował tego, zamierzając dać sobie i Jane szansę, którą zaprzepaścił lata temu, w impulsywny sposób decydując się na coś, czego konsekwencje prześladowały go do tej pory. Może gdyby wtedy zdołał się powstrzymać, próbując rozegrać wszystko inaczej, wtedy…
Jakie to ma teraz znaczenie?
Zacisnął usta, ledwo powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głoś. Cóż, tak – w istocie nie miało, bo i tak nie był w stanie zmienić przeszłości. Nie zmieniało to jednak faktu, że w pierwszej kolejności chciał zrozumieć.
– O co mnie pytasz? – usłyszał po chwili, która wydawała się być wiecznością.
Lśniące, szmaragdowe oczy Jane wydawały się przenikać go na wskroś. Wciąż stała naprzeciwko niego, tak blisko, że powinien czuć bijące od jej ciała ciepło, ale nic podobnego nie miało miejsca. Był tylko chłód – i to nie tylko ten, który wydawał się wypełniać świątynię, ale przede wszystkim jego samego. Lodowaty ziąb, mający swoje źródło gdzieś w jego wnętrzu, co skutecznie utrudniało mężczyźnie koncentrację, podsycając poczucie dezorientacji. To wydawało się go wyniszczać, zresztą tak jak i świadomość wyboru, przed którym postawiła go Jane, a którego za żadne skarby nie był w stanie dokonać.
Jego spojrzenie momentalnie spoczęło na bladej twarzy wciąż nieprzytomnej Liv – delikatnych, znajomych rysach kogoś, za kogo jeszcze jakiś czas temu był gotów oddać życie. Teraz bez chwili wahania był w stanie wskazać oznaki sztuczności uczucia, które łączyło ich przez cały ten czas. To było zbyt szybkie, zbyt gwałtowne, zbyt… idealne, by mogło być prawdziwe. Uczucie, które był w stanie opisać wyłącznie jako „grom z jasnego nieba” nie miało prawa istnieć, ale mimo wszystko…
– Zadałem ci bardzo proste pytanie, Jane – odezwał się ponownie, starannie dobierając słowa. Jego głos brzmiał dziwnie, nienaturalnie zachrypnięty i tak cichy, że ledwo był w stanie go rozpoznać. Och, w gruncie rzecz nie dbał o to. – Kogo kochałem – podjął, kładąc nacisk na to jedno, jedyne słowo – przez cały ten czas? Kto…?
– A jak ci się wydaje? – przerwała mu w niemalże gniewny sposób.
Chociaż ledwo był w stanie koncentrować się na niej, jej twarzy i głosie, którego przecież już nigdy więcej nie powinien usłyszeć, wyraźnie wyczuł zmianę w zachowaniu Jane – to, że wyraźnie się spięła, być może dogłębnie zraniona jego pytaniem. I chociaż nie chciał przyjąć tego do wiadomości, podświadomie czuł, że to zachowanie tłumaczyło wszystko, niezależnie od tego, czego faktycznie mógłby chcieć.
Gdyby to zależało od niego, bez chwili wahania odciąłby się od tego całego szaleństwa. Problem polegał na tym, że nie potrafił.
– Ach… – Palce mocniej zacisnęły się na nożu, chociaż nie sądził, że to w ogóle możliwe. – No tak… Tak, to chyba oczywiste – przyznał i tym razem zdołał ją sprowokować, chociaż zdecydowanie nie to było jego celem.
Śmiech, który wyrwał się z gardła Jane, pod koniec brzmiąc raczej jak szloch, miał w sobie coś przenikliwego, tym bardziej, że dźwięk odbił się echem od skrytych w mroku ścian kościoła. Zielone oczy wydawały się wręcz jarzyć w ciemności, dodatkowo utwierdzając Damiena w przekonaniu, że zdecydowanie nie miał przed sobą kogoś, kto mógłby należeć do tego świata. Ona już od dawna tutaj nie pasowała – być może jeszcze na długo przed tym, jak ją poznał, pozwalając, żeby owinęła go sobie wokół palca i…
– Jak śmiesz w ogóle zadawać takie pytania, Damien? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Zaskoczyła go tym, że nagle spojrzała na niego w niemalże błagalny sposób, oczami w podejrzany sposób zamglonymi albo… raczej zaszklonymi, chociaż irracjonalnym wydawało się, żeby mogła płakać. – Przecież wiem, że mnie rozpoznałeś. Od samego początku, od pierwszej chwili… Mogłam przybrać postać innej, ale to niczego nie zmieniało. Przyszedłeś tutaj dla mnie, bo cię wezwałam… Przyszedłeś, bo jesteśmy sobie przeznaczeni – oznajmiła spiętym, nieuznającym sprzeciwu tonem.
– Więc Liv…
Nie pozwoliła mu skończyć. Nagle odsunęła się, wydając z siebie przeciągły, wręcz gniewny jęk, który równie dobrze mógłby wydobyć się z gardła rozżalonego, rozkapryszonego dziecka.
– Liv, Liv i Liv! A kim jest Liv, co Damien? Kim ona twoim zdaniem jest?! – zapytała, ale nawet nie czekała na odpowiedź. – Jak możesz mówić o kimś, kogo nawet nie poznałeś? Wy nigdy… Kimkolwiek była ta dziewczyna, nie miałeś okazji poznać niczego, ponad jej ciało, chociaż i ono zadowoliło cię wyłącznie przez wzgląd na mnie. Tylko dlatego – wyszeptała, po czym energicznie potrząsnęła głową. Czarne włosy opadły na bladą twarz, więc odgarnęła je energicznym, gniewnym ruchem. – Cały czas byłam ja… Tylko ja, bo istniejesz dla mnie, tak jak i ja trwam dla ciebie. Przybyłeś tutaj dla mnie.
Jej słowa brzmiały nieprawdopodobnie, a może to po prostu on nie chciał przyjąć ich do świadomości. Potrzebował dłuższego czasu, żeby zinterpretować poszczególne kwestie i doszukać się ich sensu – z tym, że nawet wtedy miał wątpliwości. Z opóźnieniem dotarło do niego, że zarówno on, jak i stojąca przed nim Jane, drży, nie tyle ze strachu, co przez nadmiar emocji. Próbował je stłumić, tak jak robił to przez te wszystkie lata, ale to nie działało, niosąc ze sobą wyłącznie frustrację rozdrażnienie – i nic poza tym, bowiem ucieczka już dawno przestała przynosić ukojenie.
Czegokolwiek by nie zrobił, byłby na straconej pozycji. To wydawało się równie oczywiste, co i świadomość tego, że Jane mówiła prawdę. Być może wiedział o tym od dawna, od pierwszej chwili, kiedy podążając za Liv, bezwiednie wyobrażał sobie kolor jej oczu, jednocześnie wyczekując i obawiając się tego, że będą dokładnie takie same jak te, które wpatrywały się w niego teraz – lśniące i tak intensywnie zielone.
To wszystko od samego początku nie miało sensu. Trwał w czymś, co po prostu nie miało prawda go mieć, od miesięcy podejmując decyzje, które z perspektywy czasu wydawały się pozbawione sensu. Postępował nielogicznie już od chwili, w której zdecydował się wrócić do tego miejsca – tak po prostu, pod wpływem impulsu, który teraz jawił mu się jako czyste szaleństwo. To był ten sam impuls, który nakazał mu podążyć za Liv, który kazał mu ją wielbić i kochać, niezależnie od tego, że właściwie jej nie znał. To było niczym sen, ale…
Ten sam impuls całe wieki temu wyzwolił miłość do Jane – uczucie, które wyparowało z chwilą, w której dostrzegł jej szaleństwo i pierwszy raz zobaczył ją z krwią na rękach.
Impuls, który przecież znał, a jednak raz jeszcze dał mu się zwieść, ale…
– Cały czas robię wszystko dla nas. Naprawdę tego nie rozumiesz? – usłyszał jej nerwowy, niespokojny szept. Być może mówiła już wcześniej, ale dotychczas nie był tego świadom, pogrążony we własnych myślach i zrozumieniu, które pojawiło się tak nagle. – Czy to nie jest najwyższa oznaka miłości, kochany? Poświęciłam dla ciebie aż tyle, chociaż ty… – Jane urwała, po czym uniosła dłoń do gardła. – To również ci wybaczyłam.
– Dlaczego?
Musiał zdawać to pytanie. Miał ich wiele, na długo zapomnianych, tym bardziej, że nie sądził, że kiedykolwiek będzie w stanie je zadać.
– Z miłości – powtórzyła z uporem. – Zawsze chodziło tylko o to… Przez wszystkie te wieki – naciskała, najwyraźniej nie zamierzając odpuścić.
– Więc dlaczego zdecydowałaś się na to dopiero teraz? Gdzie byłaś, kiedy ja…? – Urwał, zresztą kończenie tego pytania wydało mu się zbędne.
– Uważasz, że to ignorancja z mojej strony? Och, Damien! – Jane spojrzała na niego rozszerzonymi do granic możliwości oczami. Wydawała się przerażona tym, co mógłby sobie pomyśleć. – Trwałam w piekle… Piekle, które sam mi zagwarantowałeś – oznajmiła, wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Nie wyobrażasz sobie, co przez cały ten czas przeżywałam… przez tyle czasu… Wiesz, jak to jest trwać w zawieszeniu, nie mogąc odejść ani ruszyć dalej? Utknęłam tutaj, mogąc co najwyżej obserwować… Wszystkie te lata. – Głos wyraźnie jej zadrżał, więc urwała, żeby złapać oddech. – Nie było nikogo, kto mógłby mieć usłyszeć albo zobaczyć. Mogłam krzyczeć i błagać, wić się w nieskończonej agonii, ale nic by nie dało… Wieczna samotność, której zawsze aż tak bardzo się bałam. Poświęciłam się dla ciebie, a ty przyniosłeś mi cierpienie i niekończącą się spiralę smutku – wyszeptała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Ale wybaczyłam ci… Zawsze wybaczam. Zawsze, bo ty jako jedyny sprawiłeś, że nie czułam się samotna. Nie ma nic gorszego, niż trwanie w pojedynkę, bez nikogo kochanego u boku.
Mogła kłamać, ale wszystko w nim aż krzyczało, że mówiła prawdę – każde z wypowiedzianych słów, jakże wypełnionych smutkiem i czymś, o co wcześniej jej nie podejrzewał: paraliżującym wręcz strachem przed tym, co ostatecznie okazało się jej codziennością przez wszystkie te lata. Zrozumienie pojawiło się nagle, chociaż nie odważył się powiedzieć tych słów na głos: tego, że jej miłość – jakże bolesna i obsesyjna – była niczym krzyk kogoś, kogo przerażała samotność. To było przerażające, ale prawdziwe, poza tym tłumaczyło, dlaczego wybrała sobie właśnie jego.
Żyła w przekonaniu, że potrzebują siebie nawzajem, tak długo, że naprawdę uwierzyła, że nie ma innego wyjścia.
– A potem pojawiła się Liv… W końcu, po tylu latach – odezwała się cicho Jane, jak gdyby nigdy nic decydując się przerwać panującą ciszę. – To było niczym olśnienie… Coś nagle drgnęło, a ja po prostu to wykorzystałam. To, że mogła mnie wyczuć… I ja mogłam poczuć ją. Okazała się moim kluczem ku wolności, który wykorzystałam – podjęła spiętym tonem. – Kluczem, który wymagał ofiar, ale czy to ma znaczenie? Życie za życie… Cena, którą od dawna byłam w stanie zapłacić. Pozostało mi czekać do dnia, w którym mogłabym to zakończyć… To dnia, w którym granice między światami przestaną istnieć. – Uśmiechnęła się blado. – Do dzisiaj.
– Nie rozumiem… Te wszystkie dziewczyny – powiedział z wahaniem, starannie dobierając słowa. – Ile ich zabiłaś, co? Przez cały ten czas… To nie wystarczyło? One miały przed sobą całe życie. Otrzymałaś dość, żeby żyć… Choćby i w ciele Liv, ale to wystarczyło – dodał z naciskiem, ale ona tylko potrząsnęła głową.
– Powiedziałam już, że ona – skinęła głową na leżące na katafalku ciało – była taka jak ja. – Po wiekach pojawiła się dziewczyna o duszy tak bardzo przypominającej moją… Ktoś, kogo również mógłbyś nazwać wiedźmą, chociaż ona nie była tego świadoma. Moje idealne naczynie… – Urwała, po czym na powrót spojrzała na Damiena. – Ale wszystko ma swoje konsekwencje. Coś za coś… Moc kosztuje. Gdybym tego nie robiła, zabrakłoby mi czasu.
Mniej więcej w tamtej chwili zrozumiał wszystko, być może w o wiele większym stopniu, niż mógłby sobie tego życzyć. Jej zachowanie, te wszystkie ofiary, to, co chciała zrobić miastu… Nie wyobrażał sobie tego, a sama myśl o Jane w pełni mocy – gotowej zabijać, tylko po to, żeby utrzymać się na szczycie – wydała mu się przerażająca. Nie mógł tak po prostu pozwolić jej wykorzystać Samhain w taki sposób, jakiego oczekiwała, bo to byłby koniec – i to zarówno tego miasta, jak i jej samej. Mogła sądzić, że właśnie tego chce i powtarzać, że to akt miłości (cóż, może faktycznie tak było), ale Damien nie potrafił tego zaakceptować.
Problem polegał na tym, że zarazem nie chciał ponownie skrzywdzić Jane. Moment, w którym odebrał jej życie… To mimo wszystko miało go prześladować, zwłaszcza teraz, kiedy dopuścił do siebie te wspomnienia. Jej zachowanie mu nie pomagało, wręcz podsycając wyrzuty sumienia, które odczuwał. Mimo wszystko wierzył, że zrobiła to dla niego, trwając w przekonaniu, że to jedyne wyjście, do którego za wszelką cenę musiała dążyć. Po tym wszystkim wciąż darzyła go uczuciem, chociaż zdecydowanie bardziej właściwa wydawała się nienawiść i pragnienie zemsty, zamiast wybaczenia. Powinien coś zrobić, ale…
Może ją kochał – w jakimś stopniu, nawet pomimo tego, że wymusiła na nim te uczucia. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że Liv stałą się cząstką jego życia, pomimo świadomości, że nigdy nawet się nie poznali.
Zabawne. Kochał martwą dziewczynę i kogoś, kto nawet nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. To wydawało się szalone, ale tej nocy chyba już nie miało być w stanie go zaskoczyć.
– A… Liv. – Spojrzał na Jane, po wyrazie jej twarzy próbując określić, jak dużo pozostało mu czasu. – Chcesz jej śmierci… ponieważ pozwoli ci powrócić. Nie jako człowiekowi, ale…
– Liv ma w sobie dość mocy, żeby oddać mi człowieczeństwo… Ale ja nie chcę być zwykłym człowiekiem, Damienie. Chcę odzyskać to, co mi odebrałeś – powiedziała cicho Jane. – Dlatego pogrzebię to miasto, żeby wszystko wróciło do normy. Wrócę do ciebie, dokładnie taka sama i dopełnię wszystkiego… Tak, jak obiecałam ci wieki temu – wyszeptała, nie odrywając od niego wzroku. – Musiałeś czekać na mnie tyle czasu… I sądzę, że teraz rozumiesz. Wtedy nie, ale teraz musisz rozumieć, czego tak bardzo pragnę.
Och, tak. Teraz rozumiał – ją, sens tego wszystkiego i to, co wydarzyło się tych pięćset lat temu. Zabił ją w takich samych warunkach, nieświadomie zabierając to, co teraz mogła dać Jane Liv – wieczne życie pod postacią kruchego, marnego człowieka, który…
Coś, czym Jane gardziła, a co mogło okazać się dla niej najlepsze – i co mógł jej ofiarować, w nadziei na to, że nowe życie wykorzysta tak, jak powinna. Może pozbawiona zdolności, które doprowadziły ją do szaleństwa, zmieniłaby wszystko, w końcu będąc w stanie normalnie żyć albo…
Może.
– Tak – przyznał tak cicho, że ledwo słyszał sam siebie. – Teraz… chyba rozumiem – dodał, a Jane spojrzała na niego z nadzieją.
– Więc to zrób – rzuciła naglącym tonem. Jej zielone oczy zabłysły, wydając się wręcz lśnić w ciemnościach. Blask świecy rzucał na bladą twarz długie, drgające cienie. – Dla mnie, kochany. Zrób to dla mnie… – powtórzyła, ale Damien tylko potrząsnął głową.
– Zrobię znacznie więcej – zapowiedział, po czym wysilił się na blady uśmiech. – Nie wiem, dlaczego pokochałaś właśnie mnie, Jane, ale… spróbuj zrozumieć, że nie potrzebujesz miłości, żeby być szczęśliwą. Nie takiej za wszelką cenę… Nie sztucznej – powiedział i zawahał się na moment. – Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa… Obie z Liv macie takie być – dodał, a Jane uniosła brwi.
– Nie rozumiem…
Nie czekał, żeby mogła skończyć. W dłoniach wciąż trzymał nóż, który mu podarowała i który zdecydował się wykorzystać, ale bynajmniej nie po to, żeby pozbawić życia dziewczynę na ołtarzu. Tej nocy jak najbardziej miała zostać złożona jedna ofiara, ale nie Liv – nie ktoś, to sobie na to nie zasłużył i kogo śmierć mogłaby pociągnąć za sobą konsekwencje w postaci zniszczenia całego miasta. Szaleństwo Jane nie było tego warte, zresztą…
Och, istniało jedno serce, które powinno przestać bić już dawno temu. Damien nie zastanawiał się, dlaczego do tej pory nie miał odwagi tego zrobić, chociaż to życie – nieskończone, przeciągające się od tylu lat – tak bardzo go męczyło. Być może wszystko sprowadzało się do przeznaczenia, a może w grę wchodziło zwykłe tchórzostwo, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla niego żadnego znaczenia.
Jane również zrozumiała, co się dzieje, ale nie dał jej szansy na reakcje. Usłyszał jedynie, że krzyknęła – być może z gniewu, a może czystego przerażenia – dźwięk ten jednak doszedł do niego jakby z oddali, przytłumiony i nieistotny. Przez krótką chwilę był świadom jedynie jakby nierealnego bólu, który musiał sam sobie zadać z chwilą, w której pokusił się o ten jeden, celny cios nożem. Odwieczny czy też nie, nie był w niczym lepszy od ludzi, kiedy zaś ostrze sięgnęło celu…
Przez pierwszych kilka sekund nic się nie działo. W zasadzie mógłby nawet zapomnieć o tym, że nóż przebił skórę, by jak gdyby nigdy nic zagłębiając się w sercu. W milczeniu wpatrywał się przed siebie, przez krótką chwilę gotów przysiąc, że wciąż widzi te lśniące, zielone oczy – na swój sposób inne niż do tej pory i bardziej ludzkie. To nie musiało o niczym świadczyć, ale bardzo chciał, żeby tak było.
A potem w końcu przyszła ulga i wszystko zniknęło.
Raz na zawsze.
~*~
Obudził ją szloch; rozdzierające zawodzenie, które wdarło się do jej świadomości, wyrywając ze snu. Czuła przeszywający ból głowy, ale ten zszedł na dalszy plan z chwilą, w której usłyszała coraz głośniejszy, przybierający na sile płacz. To wystarczyło, żeby otworzyła oczy, podrywając się do pionu tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, po czym skrzywiła się, dziwnie oszołomiona i z wrażeniem, że spała bardzo, ale to bardzo długo.
W następnej sekundzie zamarła, zdolna tylko bezmyślnie rozglądać się dookoła i próbować zrozumieć, gdzie i dlaczego była. Serce Liv omal nie wyskoczyło z piersi, kiedy uświadomiła sobie, że siedzi na zimnym, kamiennym stole – być może ołtarzu, bo sądząc po wystroju pomieszczenia, które była w stanie dostrzec w łagodnym blasku świec, najpewniej znajdowała się w kościele. Gdzie…?, pomyślała w oszołomieniu, ale przecież podświadomie wiedziała, jak przez mgłę pamiętając, gdzie wybrała się na spacer. To było jedno z ostatnich wspomnień – wędrówka przez las w okolicach dawno opustoszałej kapliczki, która wydawała się ją przyciągać jak magnes, w równym stopniu fascynując, co i niepokojąc. Pamiętała, że tam szła, ale…
Później nie było już nic prócz strachu i odległego, jakby nierealnego wspomnienia paraliżującego jej ciało bólu. Teraz z kolei znajdowała się tutaj, ale chociaż to odkrycie powinno ją przerazić, z jakiegoś powodu czuła się spokojna. To było tak, jakby jakaś jej cząstka wiedziała o czymś, czego ciało nie pamiętało, chociaż to przecież wydawało się niemożliwe.
Nie chciała zastanawiać się nad tym, co tutaj robiła i dlaczego leżała na tym stole, otoczona świecami. Uwaga Liv na powrót skupiła się na szlochu, kiedy zaś powiodła wzrokiem dookoła, na krótką chwilę zamarła, dostrzegając ślady krwi. Lepka osoka znaczyła zarówno ołtarz, jak i jej sukienkę, jednak najwięcej śladów dziewczyna dostrzegła na posadzce, choć nigdzie nie widziała ciała, z którego ta mogłaby wypływać.
Dostrzegła za to drobną, klęczącą na posadzce postać. Kobieta nie patrzyła na nią, przyciskając obie dłonie do twarzy i zanosząc się szlochem. Ciemne włosy przysłoniły policzki, ale to nie powstrzymało jej przed dostrzeżeniem spływających po bladych policzkach łez. Nieznajoma raz po raz drżała, chyba jedynie cudem będąc w stanie utrzymać równowagę, co sprawiło, że Liv zapragnęła jak najszybciej do niej dopaść i powstrzymać; zrobić… cokolwiek. Czuła, że powinna, bardziej przejęta rozpaczą nieznajomej, zupełnie jakby jakimś cudem powinna być w stanie ją zrozumieć – i to pomimo tego, że ta przecież pozostawała jej obca.
– Hej… Hej, wszystko w porządku? – zapytała cicho, a potem ostrożnie zsunęła się ze stołu, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy drobnej postaci.
Płacząca nie zareagowała od razu, wzdrygając się dopiero z chwilą, w której Liv znalazła się tuż obok i położyła jej dłoń na ramieniu. Z gardła kobiety wyrwał się jeszcze jeden cichy jęk, a potem w końcu spojrzała na stojącą przy niej dziewczynę. Miała ładne, zielone oczy i łagodnie zarumienione policzki, wciąż mokre od świeżych łez.
Liv wypuściła powietrze ze świstem, po czym bardzo ostrożnie przykucnęła naprzeciwko niej.
– Co się stało? – podjęła, siląc się na łagodny ton. – Zraniłaś się? Tutaj wszędzie jest krew, ale…
– Nie. – Nie sądziła, że kobieta w ogóle będzie w stanie jej odpowiedzieć. Jej głos okazał się melodyjny, chociaż przytłumiony przez ledwo przytłumiony szloch. – Nie jestem ranna, ale… Jestem – dodała i chociaż ostatnie słowo wydawało się całkowicie wyrwane z kontekstu, z jakiegoś powodu sprawiło, że Liv udało się blado uśmiechnąć.
– W porządku… Potrzebujesz pomocy? – drążyła dalej, jednocześnie bez pytania ujmując nieznajomą pod rękę. – Nie pamiętam, co się stało, ale… czuję, że powinnam ci pomóc. Poznałyśmy się już wcześniej? – dodała pod wpływem impulsu.
Nie rozumiała dziwnej mieszanki spokoju, ulgi i przeszywającego żalu, które ją wypełniały, ale to nie miało znaczenia. Liv już jakiś czas temu przywykła do tego, że czasami wiedziała więcej, niż mogłaby się tego spodziewać. Rozumiała ludzi, często czytając w nich niemalże jak w otwartych księgach, czym niezmiennie ich szokowała. To było niczym szósty zmysł – umiejętność, którą jedni mogliby uznać za da, a inni za przekleństwo.
W przypadku tej kobiety, Liv była w stanie doszukać się wyłącznie zagubienia i… samotności. Pragnień tak silnych, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie przejść wobec tych uczuć obojętnie. Coś ją do niej przyciągało – rodzaj podobieństwa, które dostrzegała, chociaż zarazem nie była w stanie go zinterpretować.
To i poczucie tego, że powinna przy nieznajomej być. Tak po prostu, niezależnie od wszystkiego.
Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa…
Zadrżała, porażona intensywnością tej myśli – pozornie należącej do niej, ale jednak obcej. Czuła się prawie jak wyrwana ze snu, z którego po długim czasie udało jej się wyrwać. Koszmaru, z którego uciekła, chociaż nadal miała coś do zrobienia.
Coś, co wiązało się właśnie z tą kobietą.
Poczuła ulgę, kiedy nieznajoma nie zaprotestowała, kiedy spróbowała podciągnąć ją do pionu. Obie chwiejnie stanęły na nogi, Liv dodatkowo powstrzymując swoją niespodziewaną, roztrzęsioną towarzyszkę.
– Jak masz na imię? – zapytała cicho, chociaż czuła, że i to powinna wiedzieć.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim kobieta raz jeszcze przeniosła na nią swoje lśniące, zielone oczy.
– Jane – wyszeptała i to zabrzmiało tak, jakby sama we własne słowa nie wierzyła. – Mam na imię Jane.
Share:

Undertale: Historia z Handlarza Iluzji (Toby - część 3 - Rozmowa) [opowiadanie interaktywne]


Zacząłeś przeszukiwać kieszenie licząc, że masz coś czym można się obronić. Pusto. Zacząłeś lekko się trząść widząc, że potwór wstał i zaczął powoli iść w twoją stronę.
-Hejka. Pierwszy raz widzę kogoś takiego jak ty. - Potwór uśmiechnął się. Zobaczyłeś, że ma dosyć ostre kły.
-Czeeeść...- Strach zabrał ci słowa.
-Wyglądasz jakoś blado. Wiesz? Przed chwilą widziałem kogoś podobnego do Ciebie. Jednak chyba się śpieszył, więc nie chciałem mu przeszkadzać.
-...
-Źle się czujesz? Czy zwyczajnie nie jesteś zbyt rozmowny? Emm.. Chyba powinienem się przedstawić. Jestem Asriel.
-Toby. Jestem... Toby.
-Świetnie. To zawsze jakiś postęp. A tak właściwie to, co ty tutaj robisz? Ja przyszedłem chwilę poczytać. A ty?
-Tak właściwie to... nic. Rozglądam się po okolicy.
-Jesteś nietutejszy?
-Tak. Nie. Emm... Trochę.
-Haha. Jesteś śmiesznym... a tak dokładnie to jakim gatunkiem jesteś?
-Człowiekiem.
-Człowiek? Teraz kojarzę! Gdzieś o was czytałem. Nie używacie magii. Trochę kiepsko.
-Nie zamierzasz mnie zjeść?
-Eee. Nie. Czemu miałbym zrobić coś takiego? Jak będę głodny mogę użyć magii. Dziwny pomysł.
-Przepraszam.- Zrobiło ci się trochę głupio.
-Nic nie szkodzi. Pewnie u was takie coś jest normalne.
-Nie.
-Mam wrażenie, czy ty się mnie boisz?
-Trochę...
-Haha. To sporo tłumaczy. Spokojnie. Nic ci nie zrobię. No to znaczy, mogę, ale nie mam ochoty, ani powodu.
-Ok. Wierzę ci. Prawie.
-Spokojnie. Jest już późno. Zbieram się do domu. Zostajesz w okolicy na dłużej, czy musisz wracać do siebie? Jeśli nie masz się gdzie zatrzymać to u mnie jest wolne łóżko. Włóczenie się po nocy samemu to bardzo zły pomysł. Możesz zabłądzić. Zawsze możesz wrócić do siebie jutro rano. To jak?

Share:

24 kwietnia 2018

Opowiadanie: Her Final Destination - Mówiłeś mi: na zawsze [by Nessa]

Autor: Nessa

Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Spis treści:
Przebudzenie przyszło nagle, szokujące i nieprzyjemne.W głowie miał mętlik, jednak nic nie było w stanie sprawić, żeby tak po prostu zapomniało tym, co się wydarzyło. Nawet gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy zakończenie wieczoru było prawdziwe, sama świadomość tego, że zdecydowanie nie był w domu, okazałaby się wystarczająco wymowną odpowiedzią. Jakby mało było tego, że właściwie leżał na posadzce,w grę wchodziło jeszcze nucenie – niepokojąco znajomy, czysty głos, melodyjnie wyśpiewujący słowa, których znaczenia mógł co najwyżej się domyślać,a które już kiedyś słyszał.
Gwałtownie napiął mięśnie, coraz bardziej zaniepokojony sytuacją.W pośpiechu poderwał głowę, próbując wesprzeć się na rękach i rozejrzeć dookoła.W pomieszczeniu,w którym się znajdował, panował półmrok, ale to nie miało dla Damiena najmniejszego nawet znaczenia.W powietrzu dało się wyczuć kurz – nieprzyjemny i drażniący płuca – jednoznacznie świadczący o tym, że nikt od dawna nie przekroczył progu miejsca,w którym ostatecznie przyszło mu się obudzić. Kiedy w milczeniu rozejrzał się dookoła,w mroku zdołał rozróżnić kilka początkowo niejasnych dla niego kształtów – coś, co ostatecznie rozpoznał jako całe rzędy wyniszczonych ławek. Wkrótce po tym jego uwagę przykuły sporych rozmiarów okna, zdobione miejscami zniszczonymi, kolorowymi witrażami. Miał wrażenie, że każdy z nich przedstawiał jakiś konkretny kształt, ale w ciemnościach trudno był rozróżnić poszczególne z nich, nie wspominając o tym, że toi tak nie miało w tamtej chwili najmniejszego nawet znaczenia.
Gdzie był?W kościele? Tak to wyglądało, chociaż kiedy wysilił się, chcąc przypomnieć sobie coś więcej, zrozumiał, że to najpewniej stara kapliczka,o której wielokrotnie słyszał. Chyba sama Liv mu o tym wspominała, chociaż z drugiej strony… Och, chyba nawet o tym śnił –o moście w środku lasu, prowadzącym do tej części gęstwiny, od której podświadomie chciał trzymać z daleka zarówno siebie, jaki dziewczynę, którą pokochał. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że już wtedy musiał mieć do czynienia z Jane, która zwodziła go według własnego uznania, mieszając w głowie i podsycając uczucia, które…
Nie, niezależnie od wszystkiego nie potrafił sobie tego wyobrazić. To brzmiało niczym jakiś okrutny żart – każde słowo, które padło z ust Liv albo… Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale prawda była taka, że rozumiało wiele więcej, aniżeli mógł sobie życzyć –i to łącznie z tym, że być może nigdy tak naprawdę nie poznał tej, której tak wiele razy wyznawał miłość.
Energicznie potrząsnął głową, chcąc jak najszybciej odrzucić od siebie niechciane myśli. Musiał się stąd wydostać i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.O dziwo podniesienie się do pionu przyszło muz łatwością, tym bardziej, że ciało nie próbowało odmawiać mu posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło i jakim cudem znalazł się w tym miejscu, ale toi tak nie miało znaczenia – najmniejszego,a może po prostu nie chciał, żeby tak był. Zachwiał się nieznacznie, przynajmniej w pierwszym odruchu, bo zaraz po tym zdołał we względnie bezproblemowy sposób odzyskać pion. Ze świtem wypuścił powietrze, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na niepokój, który pojawił się wraz z przeszywającym bólem głowy. Co więcej,w końcu pamiętał, rozumiejąco wiele więcej, aniżeli mógł sobie tego życzyć.
Nie chciał tego. Już i tak wystarczająco długo trwał ze świadomością rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości – przekleństwa,o którym wolałby raz na zawsze zapomnieć, co zresztą do pewnego stopnia mu się udawało. Nie zmieniało to jednak faktu, że przeszłość wciąż gdzieś się tam czaiła,a to, że przez te wszystkie wieki po prostu istniał, wydawało się wystarczająco okrutną karą samą w sobie.
Nieśmiertelności nie miała w sobie niczego, co byłby w stanie docenić. Początkowo nie wierzył w to, czego pragnęła dla nich oboje Jane – wiecznego życia i potęgi kosztem niczego niewinnych ludzi… Ba! Całego miasta, które tak bardzo pragnęła zniszczyć. Teraz dobrze pamiętał jej obłąkańczy uśmiech i błysk w aż nazbyt znajomych, intensywnie zielonych oczach. Pamiętał własne przerażenie, kiedy zdecydowała się uświadomić mu, że była kimś więcej, niż zwykły, przeciętny człowiek.W czasach, które oboje im były znane, bez chwili wahania zostałaby uznana za pomiot szatana i spalona na stosie – i, cholera, być może tak byłoby dużo lepiej.
Może gdyby nie milczał przez tyle czasu, rozdarty pomiędzy strachem a miłością, która nawet nie musiała być prawdziwa, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Ale kochał ją,a przynajmniej tak sądził. Może przy odrobinie szczęścia zdołałby zaakceptować to, kim była, tym bardziej, że pozostawała dla niego ważna. Czarownica czy nie, wciąż była kobietą, która go urzekła i z którą chciał spędzić życie – przynajmniej wtedy,w pamięci wciąż mając wiele wspólnie spędzonych chwil. Nie chciał zastanawiać się nad tym, czy to było prawdziwe, czy może już wtedy nakazała mu żyć w iluzji, którą była w stanie stworzyć. Wolał nie wiedzieć, czy przypadkiem go nie zwodziła, przekonując do istnienia czegoś, co w rzeczywistości pozostawało sztuczne, bo to nie miało znaczenia.
Jednak, niezależnie od wszystkiego, nie był w stanie tak po prostu trwać przy kimś, kto wydawał się zachowywać niczym obłąkany, dążąc do czegoś, co w Damienie wzbudzało czyste przerażenie. Jane zmieniała się na jego oczach, choć może lepszym określeniem byłoby to, że nareszcie pokazała mu swoją prawdziwą twarz – okrutną, bezwzględną…
Niebezpieczne piękno, które ostatecznie zginęło z jego rąk.
Jak przez mgłę pamiętał tamten wieczór, chociaż to on zapoczątkował piekło,w którym przyszło mu żyć. Bezwiednie zacisnął dłonie w pieści, samemu sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, kiedy i jakim cudem w ogóle znalazła się pod nim, podczas gdy on zaciskał dłonie na jej smukłej szyi.Z drugiej strony, co innego mu pozostało? Nie mógł pozwolić jej zostać – niew sytuacji,w której mogła okazać się zniszczeniem dla wszystkich wokół. Wtedy to miało sens, choć gdyby zdawał sobie sprawę z tego, jaką cenę przyjdzie mu ponieść, być może zdołałby się powstrzymać. Rozumiał, że zaklęcie wymagało ofiary – śmierci,z którą Jane nagle zaczęła się utożsamiać – jednak w tamtej chwili nie przyszło mu do głowy, czary, które praktykowała, okażą się wystarczająco potężne, by zadziałać nawet po jej śmierci.
Długowieczność wymagała ofiary,a on bezwiednie ją złożył, tym samym skazując siebie na trwanie w najgorszym z możliwych stanów – wieczne życie, które po ty wszystkim nie miało prawa być normalne. Nie chodziło już nawet o to, że mógłby zabić kogoś, kogo być może kochał, ale…o coś więcej. Nie mógłby trwać w rodzinnym domu, skoro w niczym nie przypominał dawnego siebie. Nie był w stanie ryzykować, że ktokolwiek zauważy, że coś się wydarzyło – że połączy fakty i rozumie, że jedna noc zmieniła dosłownie wszystko, naruszając prawa, którymi przez całe eony rządził się świat. Co gorsza, nie był w stanie tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak wszystko i wszyscy ci, którzy mieli dla niego znaczenie, ot tak przemijają, podczas gdy on nadal trwa. Być może to było samolubne, ale wtedy nie myślał takimi kategoriami,z kolei teraz…
Cóż, teraz było za późno.
Coś ścisnęło go w gardle, ale zignorował to uczucie. To nie była pora na żal, roztrząsanie przeszłości i wahanie się nad tym, co takiego zrobił źle. Nie liczyło się, czy kochał Jane i czy kiedyś byłby gotów zrobić dla niej wszystko, czy też może istniała granica, której za żadne skarby by nie przekroczył. Istniało wiele kwestii, którymi mógłby się zadręczać, ale nie zamierzał tego robić – nie teraz, kiedy wszystko skomplikowało się aż do tego stopnia. Teraz liczyło się przede wszystkim to, że musiał się stąd wydostać,a później… Cóż, nie miał pojęcia, nie pierwszy raz nie potrafiąc stwierdzić, co i dlaczego powinien zrobić. Być może liczył na cud, ale to wydawało się lepsze, niż gdyby na wstępie załamał ręce.
W milczeniu powiódł wzrokiem dookoła,z opóźnieniem zwracając uwagę na najważniejszą część kościoła – główną nawę,a zwłaszcza ołtarz, zupełnie jakby od samego początku wiedział, że to, co tam zobaczy, nie przypadnie mu do gustu. Czas zrobił swoje, zresztą w ciemnościach trudno było mu dostrzec szczegóły, ale widział dość, żeby stwierdzić, że właśnie tam powinien się udać.Z jakiegoś powodu serce Damiena zabiło szybciej, kiedy zauważył drobną, dziewczęcą postać, która spoczywała na kamiennym stole, niczym jakaś szmaciana, porzucona laleczka. Widział falującą pierś, co utwierdziło go w przekonaniu, że nie była martwa, ale to nie poprawiło mu nastroju, wręcz podsycając odczuwany przez mężczyznę niepokój. Wszystko jest tylko kwestią czasu, pomyślał mimowolnie i to wystarczyło, żeby zdołał ruszyć się z miejsca, stopniowo zmierzając w stronę ołtarza, chociaż wszystko w nim aż rwało się do tego, by uciec.
– Liv… – wyrwało mu się.
Wyglądała, jakby spała,a przynajmniej takie wrażenie odniósł w chwili,w której znalazł się na tyle blisko, żeby dostrzec jej twarz. Rude włosy tworzyły wokół jej głowy płomienną aureolę, co wydawało się dość ironiczne, zważywszy na miejsce,w którym oboje się znajdowali. Jedna ręka zsunęła się z wąskiego blatu, bezwładnie sięgając ku ziemi, ale nie była w stanie dosięgnąć posadzki. Nawet nie drgnęła, kiedy wypowiedział jej imię, tym samym potęgując odczuwany przez Damiena niepokój, choć przecież podejrzewał, że jego starania nie przyniosą żadnego skutku.
Zawahał się, przez krótką chwilę mając ochotę chwycić dziewczynę za ramiona i energicznie nią potrząsnąć. Pomyślał, że mógłby wziąć ją na ręce i stąd zabrać, ale instynkt podpowiadał mu, że to byłoby zbyt proste i że nie powinien tego robić. To wszystko miało jakiś głębszy sens, ale…
Aż wzdrygnął się, kiedy dotychczas pogrążone w ciemnościach pomieszczenie rozświetlił łagodny blask dziesiątek świec. Wcześniej nie był w stanie ich zobaczyć, starannie ustawionych zarówno na, jaki wokół ołtarza. Zamrugał, po czym cofnął się o krok,w następnej sekundzie przenosząc wzrok na kolejną, spokojnie stojącą przy jednym z witrażowych okien postać. Zamarł na widok Jane – dokładnie takiej samej, jak wieki temu i… na pierwszy rzut oka jak najbardziej żywej, chociaż to wydawało się niemożliwe.A jednak przecież wyraźnie widział olśniewający uśmiech na jej twarzy, ciemne włosy i… Och, tak – zielone oczy, które miały prześladować go już chyba po kres wieczności, dręcząc zarówno w snach, jaki wtedy, gdy pozostawał w pełni przytomny.
Bez pośpiechu odwróciła się w jego stronę, ostrożnie zmierzając ku ołtarza na którym leżała Liv. Poruszała się z lekkością i gracją, która wydawała się czymś nieosiągalnym dla człowieka, nie wydając przy tym najdelikatniejszego choćby dźwięku. Wrażenie było takie, jakby sunęła w powietrzu, co Damien uznał za aż nadto prawdopodobne. Zwłaszcza ten długiej, czarnej sukni, którą miała na sobie,w nienaturalny sposób wił się wokół jej kostek, sprawiając, że Jane wydała mu się jeszcze bardziej eteryczna. Niczym duch, którym przecież musiała być. Przez ułamek sekundy był gotów przysiąc, że stałą się przeźroczysta, zwłaszcza kiedy znalazła się bliżej świec,a ich blask zaczął igrać z jej skórą. Było coś niepokojącego w tym, jak wyglądała w świetle,a chłopak mimowolnie pomyślał, że to dlatego, że tak naprawdę nie należała do tego świata – nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Tyle czasu… – Jej głos był łagodny i znajomy, Damien zaś poczuł się tak, jakby ostatni raz widzieli się zaledwie wczoraj. Wiedział, że to niemożliwe, skoro własnoręcznie pozbawił te lśniące, zielone oczy blasku, ale… – Obiecałam ci, prawda? Jasne, że tak.
– Przestań.
Zacisnęła usta, po czym spojrzała na niego w co najmniej urażony sposób. Mimo wszystko trudno było mu określić emocje, które nią targały, być może dlatego, że w duchu wciąż przekonywał samego siebie, że te nie mogą być prawdziwe. Jak miałoby być inaczej, skoro miał przed sobą martwą kobietę?
Zabawne. Jeszcze pięćset lat temu taki widok by go zszokował, ale teraz…
Och, wszystko było inne.
– Znowu mnie ranisz, Damien. Wydawało mi się, że już rozmawialiśmy na ten temat – zauważyła, po czym z cichym westchnieniem spojrzała na Liv. Właściwie nie zarejestrował momentu,w którym dosłownie zmaterializowała się przy ołtarzu,w następnej sekundzie decydując się wyciągnąć bladą dłoń ku twarzy dziewczyny. – Moje naczynie… Podoba ci się?W zasadzie nie wiem, dlaczego ją wybrałam, ale to teraz nie ma znaczenia. Potrzebowałam kogoś, kto pomagałby mi, zanim… mogłabym pozwolić sobie na coś więcej.
Coś w jej słowach go zaniepokoiło, chociaż początkowo sam nie był pewien, co takiego było tego powodem. Mimowolnie napiął mięśnie, uważnie śledząc wzrokiem Jane i spodziewając się do niej… dosłownie wszystkiego. Co więcej, wpatrując się w nią – znajome rysy twarz, łagodny uśmiech, te oczy… – czuł się niemalże jak w transie, zupełnie jakby śnił, chociaż to wydawało się niemożliwe.
–O czym mówisz? – zapytał cicho.
Wcale nie był pewien, czy chciał poznać odpowiedź na to pytanie. Musiał je zadać – to wydawało się naturalne – ale mimo wszystko…
– Nie rozumiesz? – Wydała się rozczarowana takim stanem rzeczy. – Och… Mówiłeś mi na zawsze, Damien. To twoje słowa… Naprawdę sądziłeś, że pozwolę ci pokochać inną?
– To teraz nie ma znaczenia – zniecierpliwił się. Zmusił się do tego, żeby uciec wzrokiem gdzieś w bok, chociaż przyszło mu to z trudem. – Liv nie…
– Liv – przerwała mu ze śmiechem. – Porozmawiajmy o niej, co?W końcu upierasz się, że ją poznałeś… Ach, kochasz ją?
To pytanie go zaskoczyło, może nawet bardziej niż cała ta sytuacja. Jego spojrzenie jak na zawołanie powędrował na spokojną twarz leżącej na ołtarzu dziewczyny – tej samej, za którą przez ostatnie miesiące był gotów oddać życie i która nie tak dawno temu ufnie się do niego tuliła, kiedy razem tańczyli na zorganizowanej w miasteczku uroczystości. Teraz to wszystko wydawało się bardzo odległe, zupełnie jakby przytrafiło się komuś innemu –i to na dodatek całe lata temu, tak dawno, że równie dobrze mógłby tego nie pamiętać. To było tak, jakby jeden wieczór i rozmowa z Adeline zmieniły wszystko, wyrywając go z letargu,w którym trwał przez tyle czasu. Już chwila,w której zdecydował się na powrót do tego miejsca, miała w sobie coś szalonego – coś, co wynikło z zaledwie jednego, nic nieznaczącego impulsu, któremu postanowił się podporządkować. Wszystko, co robił od tamtego momentu, wyglądało w ten sam sposób; kolejne decyzje, które przychodziły mu ot tak, całkowicie poza kontrolą i…
Teraz z kolei stał, patrzył na Livi nie miał pojęcia, co takiego powinien odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Jeszcze kilka godzin temu by się nie zawahał, wręcz irytując się na samą myśl o tym, że ktokolwiek miałby podważyć uczucie, którym darzył tę dziewczynę. Przecież to było oczywiste, prawda? Kochał ją, odkąd zobaczył ją po raz pierwszy – tak po prostu, bez konkretnego powodu i doszukiwania się sensu w miłości, która wywiązała się zdecydowanie zbyt doskonała i gwałtowna, by mogła być prawdziwa.
Bo może nie była… Być może nic takie nie było.
Czuł, że Jane go obserwuje – spokojna i rozluźniona, czego bynajmniej nie dało się powiedzieć o nim. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w twarz Liv, bijąc się z myślami i próbując zrozumieć, dlaczego teraz wydawała mu się tak odległa – wręcz obojętna, zupełnie jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Nie sądził, że to będzie w ogóle,a jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym więcej sprzeczności dostrzegał –w tej sytuacji, przeszłości, swoim zachowaniu… We wszystkim, co do tej pory uważał za właściwe, tym bardziej, że składało się na jego teoretycznie doskonałe życie – to samo, które tak bardzo chciał przejść z Liv przy boku.
– Ach… Tak sądziłam. – Tych kilka słów wystarczyło, żeby z powrotem przeniósł wzrok na Liv…A potem zamarł, widząc, że ta spokojnie stała, obracając w palcach długi, lekko zakrzywiony nóż. – Spadła mi z nieba, wiesz?I wydała mi się idealna… Wiesz, miałam dość żerowania. Przez tyle czasu błąkałam się po okolicy… Cierpiałam, nie mogąc zaznać spokoju… Ona była niczym przeznaczenie, Damien – stwierdziła z przekonaniem. – Słodka, kochana Liv ze swoim otwartym umysłem i ezoterycznej duszy. Dawno nie spotkałam kogoś o tak silnej aurze… Gdyby chciała, mogłaby uprawiać czary. Kto wie, może nawet mogłaby rozwinąć dar jasnowidzenia.
Słuchał jej, ale prawie nie zwracał uwagi na poszczególne słowa. Jego spojrzenie na powrót spoczęło na Liv,w pamięci zaś jak na zawołanie zamajaczyło wspomnienie ich rozmowy u Adeline – to, jak roztrzęsionym głosem opowiadała mu, że przewidziała jego nadejście…I że wiedziała rzeczy, których nie powinna. Oczywiście, że to zaakceptował, jak najbardziej będąc w stanie zrozumieć to, co wykraczało poza ludzkie pojęcie. Co więcej, Liv w niczym nie przypominała Jane – nie tę szaloną, skłonną poświęcić wszystkich wokół kobietę, marzącą o nieśmiertelności.
– Liv… Liv była pierwsza, czy po prostu miała szczęście? – zapytał z wahaniem, mimowolne zaczynając się zastanawiać, co z innymi dziewczętami. Te wszystkie, które zaginęły,a które…
– Och, uważasz mnie za potwora, Damien? – zapytała z wyraźnym rozczarowaniem Jane. Przez jej twarz przemknął cień, co zaniepokoiło go tym bardziej, że w dłoniach wciąż ściskała nóż. – Nie miałam powodów, żeby zabijać przed jej pojawieniem się…I tak nie miałam jak. Ale naczynie potrzebuje ofiary, prawda? – zapytała cicho,w niemalże łagodny sposób. – Skoro tylko przelew krwi mógł zagwarantować mi istnienie, przelałam ją. Jej rękami… Dałam jej wszystko, co we mnie najlepsze. Wszystko, czego potrzebowała, chociaż to przecież należało do mnie.
To, co mówiła, było przerażające, ale wydawało się niczym,w porównaniu z niepokojem, które wzbudzał w nim scenariusz, który powoli zaczął formować się w jego umyśle – coś przerażającego i nierealnego zarazem, co… po prostu nie mogło być prawdziwe.
Nie mogło, ale…
– Wciąż nie jestem prawdziwa… Czujesz to, czyż nie? Och, kochany… – Jane westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Musiałam długo czekać, chociaż dzięki Liv to stało się dużo prostsze. Dzisiejsza noc… Ale to tylko kwestia czasu. To już jest koniec, ale najpierw… – Zamilkła, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnęła nóż w jego stronę. – Zrobisz to dla mnie? Uwolnij mnie, Damien. Chciałabym, żebyś to był tym, który podaruje mi wieczne życie… Nasza druga szansa, pomimo tego, co wydarzyło się ostatnim razem. Ja ci to wybaczyłam, kochany, więc… po prostu mnie nie zawiedź.
– Ja nie…
– Nie rozumiesz? – przerwała mu. – Rozmawialiśmy już dzisiaj o Samhain, Damien. Tkwię na granicy… Tyle czasu tkwiłam, ale teraz wszystko jest inne. Ona już nie jest mi potrzebna, poza tym jest dość silna, żeby pozwolić mi wrócić… Rozumiesz to? – zapytała z fascynacją w głosie. – Moje naczynie i doskonała ofiara, bardziej praktyczna niż te chwilowe przedłużenia życia, które miewałam do tej pory… Jeśli zginie dzisiaj, to wystarczy. To jedno, żebym mogła znowu stanąć u twojego boku. – Spojrzała na niego z błyskiem w oczach. Drgnął, kiedy przesunęła się w taki sposób, by móc stanąć naprzeciwko niego,w następnej sekundzie kładąc drobne dłonie na jego ramionach, tym bardziej, że wyraźnie poczuł jej dotyk… Och, tak, dotykała go! – Po tylu moich poświęceniach, staraniach, udawaniu…
Udawaniu… To wszystko było iluzją…?
Nie mogło być. Ale musiał się upewnić – chociaż tyle.
– Jane… – Jego własny głos zabrzmiał dziwnie, kiedy jednak zdecydował się odezwać. Poruszając się trochę jak w transie, ujął oferowany mu nóż, po czym wyciągnął wolną rękę ku policzka kobiety – nienaturalnie chłodneg oi dziwnego dotyku, ale jednak prawdziwego.W tamtej chwili przeszedł go prąd, ale nie zwrócił na to uwagi. – Jeszcze jedna rzecz.
– Tak, kochany? – zachęciła.
Zmusił się do zachowania spokoju, chociaż wszystko w nim aż rwało się, żeby zacząć krzyczeć albo najlepiej od razu uciec.
– Kogo tak naprawdę kochałem? – zapytał i zaraz coś ścisnęło się w gardle. Chyba jedynie cudem zdołał zebrać się w sobie na tyle, żeby dokończyć: – Kto trwał przy mnie przez te wszystkie miesiące…?
Share:

Uhhhhh w co ja się wpakowałam!

Dobra, kochani. Ogólnie rzecz ujmując wzięłam się za robienie czegoś, co okazało się być bardziej ... czasochłonne niż sądziłam wcześniej. Generalnie już piąty dzień na tym siedzę i puf. Nie jestem nawet w połowie!

Dlatego też, póki tego nie skończę - będzie pojawiać się mniej rzeczy na blogu. No chyba, że coś podeślecie na maila ;)

A czym się zajmuję? Cóóóóóż~ 

Spis treści jaki do tej pory był na stronie bardzo się kiepścił. A to odstępy za duże, a to czcionka nie ta, a to znowu za mało informacji etc. Postanowiłam przenieść całość na... wikę. 

Yaaap, wszystko jest czytelniejsze, bardziej dokładne i sprecyzowane. Wszystkie pozycje, Wasze opowiadania, komiksy, tłumaczenia - będą na Wice Handlarza.

Jeżeli w Spisie Treści nie ma pozycji z Twoją pracą - znaczy, że została już przeniesiona na Wikę.

Co więcej będę chciała, aby każdy miał możliwość rozbudowywania wiki. W sensie - piszesz opowiadanie i chcesz coś bardziej wyjaśnić, albo dać jakieś ciekawostki - śmiało. Też możesz dodać coś od siebie!

Póki co, wika jest NADAL w fazie robienia. Mam nadzieję, że do końca miesiąca zrobię ją w całości. 

Śmiało, możecie komentować już to co jest. Więc nie ma krępacji. 

Link do wiki macie tutaj


Ah! Jeżeli jesteś autorem jakiegoś opowiadania / oneshoota / komiksu i chcesz sam/a napisać opis swojej pracy - śmiało. 
Ślij go na maila yumimizuno@interia.pl
W tytule wpisując: Wika - nick - tytuł pracy
Zaś w treści opis
Share:

23 kwietnia 2018

Event: O AU mowa - zasady i spis treści

Dawno nie było żadnego fajnego eventu - co? 
Czas to zmienić!
Ha! 

Przyszły miesiąc - maj - ma 31 dni. A więc...
Event będzie miesięczy w sensie, będzie trwał cały miesiąc. Jak Zboczony wrzesień czy niecodzienny marzec. 

Zasady? Ah, prościutkie
1 - w zabawie mogą brać udział WSZYSCY
2 - prace należy słać na maila yumimizuno@interia.pl na minimum 24h przed dniem. Czyli, jeżeli chcemy rzucić coś na 2 maja, trzeba nadesłać mi na maila wiadomość najpóźniej 30 kwietnia. W ostateczności będą przyjmowane prace nadesłane 1 maja. Ale to już tak z przymknięciem oka, dobra? ;)
3 - w tytule maila wpisujemy AU - nick - tytuł pracy - dzień miesiąca
4 -  w treści maila można dać swoją stronę internetową do podlinkowania
5 - mogą być opowiadania, komiksy czy obrazki
6 - można nadsyłać więcej niż jedną pracę
7 - mogą być to prace, które powstały już wcześniej - w sensie, nie z myślą o evencie, ale pasujące do niego. Ważne, aby nie były publikowane do tej pory na blogu.
8 - mogą być prace +18 lecz należy to wcześniej zaznaczyć
9 - mogą być prace przedstawiające związki Sans x Sans, Papyrus x Papyrus, Sans x Papyrus, Sans x Toriel, a także wszystkie z Friskiem - z zaznaczeniem, że Frisk nie podpada pod paragraf. 

Tyle? Tyle. 
Ale o AU mowa - czyli o alternatywnych uniwersach gry Undertale których jest od groma i jeszcze ciut. 
Na każdy dzień w miesiącu maju będzie wybrane jedno z AU, na którego temat będą publikowane prace. 
 Jest kilka luk - w które można wsadzić wybrane przez siebie AU - mogą się one powtarzać. Np wcześniej było HorrorTale, ale chcesz wrzucić coś jeszcze z tego AU - w dniach z lukami masz możliwość wybrania AU jakie chcesz. 
Akcja prac może dziać się bezpośrednio w wybranych AU, albo też postacie z tego AU są przenoszone do innego. Czy też po prostu akcja dzieje się w bardziej... realnym świecie. Dla przykładu. Sans z HorrorTale po prawdziwym pacyfiście na powierzchni. Albo! Sans z HunterTale w Snowdin.  
Nie musisz brać udziału we wszystkich dniach, jeżeli chcesz opisać wybrany - pisz na wybrany.  Dajmy na to, masz pomysł na 6 maja, 8 i 12 to piszesz na nie. Jak masz pomysł na wszystkie to super!

Spis prac po evencie pojawi się w tej notce. 


Ah no i najważniejsze. Oto nasze AU:

1 - Undertale (klasycznie)
2 - Underfresh
3 - DreamTale
4 - ReaperTale
5 - [wybrane AU]
6 - HorrorTale
7 - OutherTale
8 - PTA
9 - AxeTale
10 - [wybrane AU]
11 - X-Tale
12 - Undernovela
13 - InkTale
14 - FlowerTale
15 - [wybrane AU]
16 - DanceTale
17 - LamiaTale
18 - VagrantTale
19 - HunterTale
20 - MobTale // Mobfell
21 - [wybrane AU]
22 - ScienteTale
23 - BittyTale
24 - ZephyrTale
25 - Underfell
26 - Underswap
27 - [Wybrane AU]
28 - CyberTale
29 - LittleTale
30 - Underpray
31 - ErrorTale 


EDIT:
Khem, jako, że widzę iż w komentarzach wynikło wielkie nieporozumienie.
NIE ZAKLEPUJEMY AU
Po prostu dajmy na to 28 maja mamy CyberTale, a więc nadsyłacie prace z CyberTale i tego dnia, będą one publikowane. To nie jest tak, że dany dzień jest zarezerwowany tylko dla jednej osoby. On jest dla WSZYSTKICH. Po prostu tematem danego dnia będzie omawiane AU... 
WYBRANE AU
Wybieracie AU o jakim chcecie pisać. Czy to własne, czy to cudze. Jakie chcecie. Nie ma zaklepywania. To puste luki w które każdy może wstawić co chce!
Nadal nie rozumiecie? Tutaj macie podgląd Zboczonego Września - będzie to tak samo wyglądać, ale nie o fetyszach seksualnych gadamy, a o AU. 
Klik 

SPIS TREŚCI
1 maja - Undertale
Kontrola - Scylla 
Undyne vs Świadkowie Jehowy - Yumi Mizuno 
Rysunki - Filip Domin 

2 maja - Underfresh
Rysunek - Filip Domin

3 maja - DreamTale
Rysunek - Filip Domin

4 maja - ReaperTale 
Szczerość Nighta - YoshiChan
Rysunki - Laura
Rysunek - Filip Domin

5 maja - wybrane AU
 Doki doki literature club - Reitiri
Parę rysunków z różnych AU - Filip Domin

6 maja - HorrorTale
 Rysunek - YoshiChan
Rysunki - Filip Domin

7 maja - OuterTale
Rysunki - Kiwi-Chan
Rysunki - Filip Domin
Rysunki - Laura
Rysunek - YoshiChan
CHARA =) - Nikola Blueberry

8 maja - PTA
Proszę pokazać na mapie... - Yumi Mizuno

9 maja - AxeTale
Rysunek - Renee
Rysunek - Risanna

Share:

Undertale: Naukowa gra - Mistrzostwa czas zacząć! [opowiadanie by Ksiri]

Autor: Ninki Nanka
Notka od autora: Jak wiadomo po świecie chodzi wielu geeków i nerdów. Niektórzy żyją w miarę normalnie, inni zamykają się w swoich domach, w pełni oddając się swoim pasjom. Do tej drugiej grupy należy Avril, dziewczyna w pełni poświęcona e-sporcie oraz swojej drugiej pasji, o której woli nie rozmawiać. Lecz pewnego dnia, wychodzi ze swej nory, by dostarczyć kilka książek dla swojego taty. Jednak nie mogła przypuszczać, że podczas swojej małej eskapady pozna dosyć specyficznego jegomościa...
Autor: Ksiri

W końcu nadszedł dzień, dzień mistrzostw świata w League of Legends. Ekscytacja fanów jak i samych graczy sięgała zenitu. Avril wraz ze swoją drużyną, menadżerem i resztą ekipy czekali w wyznaczonej dla nich strefie, aż będą mogli wejść na główną scenę.
- Stresujesz się Avril? - zagadnął Rasta, wysoki chłopak, o brązowych włosach i piwnych oczach, zajmujący pozycję toplanera*.
Choć tak naprawdę nazywał się Rick, to wszyscy zwracali się do niego po jego nicku, jaki ustalił sobie w grze. Podobnie było z resztą drużyny, jednak Avril używała swojego imienia jako ksywki w grze, więc była jedynym zawodnikiem do którego zwracano się po imieniu.
- Trochę, ale jest okej. - Przywołała na twarz słaby uśmiech. Choć czekała na tę chwilę od dawna, to teraz trema zżerała ją od środka.
- Będzie dobrze Av - tym razem odezwał się  Freez, nieco starszy od Avril, chłopak o aryjskiej urodzie. W ich drużynie był suportem, więc to z nim grała najwięcej i miała najlepsze relacje.
- No dobra ekipo! - Do pomieszczenia wszedł Max i spojrzał na każdego z graczy. - Zaraz zaczynamy, dajcie z siebie wszystko, jasne?
- Jasne! - krzyknęli wszyscy zawodnicy, po czym poszli za Maxem, który skierował się w stronę głównej sceny. Reszta zespołu została w pomieszczeniu lub poszła na trybuny, by stamtąd obserwować mecz.
Gdy weszli na scenę, powitał ich ryk widowni, która klaskała i wiwatowała na ich widok. Każdy z obecnych tu zawodników miał swoich fanów, którzy go dopingowali. Avril rozejrzała się po całej hali i uśmiechnęła się pogodnie, by jakoś ukryć to, jak bardzo była zestresowana.Gdy znaleźli się na środku sceny, podeszła do nich drużyna przeciwna. Obie ekipy po życzeniu sobie powodzenia, rozeszły się do swoich komputerów, które stały w dwóch rzędach po pięć, bo obu stronach podwyższenia.Po przejściu przez etap banowania i wyboru bohaterów gra się rozpoczęła. Wszyscy gracze ruszyli na wcześniej ustalone pozycje i ogólnie zajęli się wyznaczoną im robotą.- No to zaczynajmy zabawę - mruknęła do siebie, oblizując nieznacznie górną wargę i bardziej nachylając się nad monitorem komputera.

Tymczasem w Parku Naukowym panowała przerwa, a przynajmniej dla asystentów i większości naukowców. Nie wszyscy jednak uznawali coś takiego jak odpoczynek od pracy. No chyba, że ich własny organizm ich do tego zmusi.Przykładem takiego pracoholika był Gaster, który pomimo przerwy dalej siedział w pracowni i coś majstrował. Niestety ciągła praca mu nie służyła, a zmęczony i otępiały organizm domagał się snu… ewentualnie kolejnego kubka mocnej kawy.
Więc, nie czekając już dłużej, udał się niespiesznie do pokoju socjalnego, gdzie miał nadzieję nie zastać nikogo, choć przerwa powoli się kończyła, a wszyscy pracownicy powinni wracać już do swoich zajęć.
Jednak ku jego rozczarowaniu siedziała tam grupa młodych asystentów, którzy zgromadzili się koło jednego ze swoich kolegów i z przejęciem oglądali coś na tablecie. Gaster, widząc to, nawet tego nie skomentował, nie miał zwyczajnie na to ochoty i siły. Postanowił po prostu zrobić sobie kawę i wrócić z nią do pracowni. Jednak, gdy kawa już powoli kończyła się parzyć, usłyszał coś, co powstrzymało go przed tym.
- Dawaj Avril, rozwal ich! - krzyknął któryś z asystentów.
Na parę sekund cała grupa jakby zamarła w oczekiwaniu, po czym wszyscy wybuchnęli niepochamowaną radością. Gaster spoglądał na nich obojętnie, choć w środku zaczął zastanawiać się, czy asystent miał na myśli córkę jego współpracownika, jednak odtrącił od siebie tę myśl. Bardzo wątpił, by taka dziewczyna mogła być kimś, kto byłby w stanie zrobić coś, by wywołać takie emocje. Jakież było jego zdziwienie, gdy usłyszał kolejne słowa asystenta.- Ej, myślicie, że Avril wróci do domu z pucharem?
- Jasne, nie ma opcji, by jej drużyna przegrała. Mają świetnego junglera*, no i ona sama bardzo dobrze gra. – odparł inny asystent.
- No, co racja to racja….

 Dalsza rozmowa brzmiała tak, jakby rozmawiali w kompletnie innym języku. Choć niby mówili normalnie, to często używali słów, których znaczenie było Gasterowi kompletnie obce. Jednak pomimo tego uważnie przysłuchiwał się rozmowie, przy okazji popijając kawę, choć jego twarz wydawała się obojętna i niczym niewzruszona.Jednak po pewnym czasie trójka asystentów odeszła, by wrócić do pracy. Pozostało tylko dwóch, którzy najwyraźniej nie mieli żadnych przydzielonych zadań albo na nie nie zważali.W tym właśnie momencie Gaster podszedł do nich. Na początku musieli tego nie zauważyć, jednak gdy ten odchrząknął, obaj obrócili się jak oparzeni.- Nie powinniście wracać do pracy? - zapytał, jakby od niechcenia.
- Jeszcze mamy trochę czasu - odparł chłopak stojący bliżej niego. Naukowiec rozpoznał w nim Marka, recepcjonistę, z którym podczas całego okresu swojej pracy zamienił może dwa zdania. - Przerwa kończy się nam za jakieś dziesięć minut.
- Rozumiem… - Jego twarz nie wyrażała niczego konkretnego, jakby odpowiedź chłopaka była mu obojętna. Jednak kątem oka zerknął na tablet, którego ekran doskonale widział i dostrzegł na nim jakąś grę komputerową, ale nie była to sama gra lecz relacja z jej rozgrywki. - Co to jest? - zapytał po chwili wskazując na wyświetlacz.
- To relacja na żywo z Mistrzostw Świata w Leauge of Legends, wie pan, takiej gry komputerowej. Avril bierze w nich udział, więc uznaliśmy, że przydałoby się śledzić rozgrywki na bieżąco. -odparł drugi chłopak, którego już kompletnie nie kojarzył
-Doprawdy? A gdzie odbywają się te zawody?
- W San Francisco.
Słysząc to, przytaknął skinieniem głowy, po czym bez słowa wyszedł z pokoju socjalnego, zostawiając chłopaków samych sobie. Czyli Avril brała udział w jakichś zawodach poświęconych grze komputerowej? Cóż nie spodziewał się czegoś takiego po niej. Zresztą ciężko mu było sobie wyobrazić, by coś takiego mogło wywoływać w ludziach ekscytację. Już pal sześć samo granie, ale naprawdę ludzie fascynowali się oglądaniem, jak ktoś gra? No doprawdy, ludzka rasa miała dziwne upodobania.  Jednak było to w jakiś sposób intrygujące, więc uznał, że bardziej zbada temat, nawet jeżeli musiał na to poświęcić czas przeznaczony na badania. W końcu, gdzie się tak dobrze nie zdobywa informacji, jak nie u źródła? Musiał tylko dokładnie dowiedzieć się gdzie odbywają się zawody, w końcu San Francisco było całkiem rozległe, a że żyli w dobie internetu wystarczyło ledwie kilka minut, by dowiedzieć się wszystkiego czego potrzebował. Więc, gdy tylko dowiedział się gdzie dokładnie ma się udać, sprawdził jeszcze, czy wszystko zostawił w jako takim porządku. Nie chciał, by jakiś durny asystent, uznał za stosowne uporządkowanie jego rzeczy, co pewnie skończyło by się jakąś katastrofą oraz opóźnieniem jego późniejszej pracy. Dlatego gdy był już pewien, że wszystko zostawi tak jak powinien przeteleportował się w odpowiednie miejsce. Na początku nieco go zmroczyło, bo dystans jaki przebył był dość spory, ale nie minęło dużo czasu gdy wszystko wróciło do normy. Zdecydowanym krokiem udał się w stronę miejsca gdzie odbywały się zawody. Był to spory budynek przypominający jakąś zamkniętą arenę, ale nie wywarł on na nim jakiegoś większego wrażenia. Nieco zaskoczył go widok kilku potworów w okolicy, ale szybko ich zignorował, by skupić się na celu dla którego tu przybył.Przy wejściu zobaczył dwójkę ochroniarzy, którzy sprawdzali wejściówki, jednak nie było to dla niego problemem. Przeszedł w miejsce gdzie zniknąłby z oczu po czym zwyczajnie teleportował się do wnętrza budynku. Korytarze były zaskakująco puste, ledwie kilkoro ludzi i potworów przechadzających się po nich i kupujących przeróżne gadżety przy stoiskach. Szybko domyślił się, skąd taki stan rzeczy, gdyż z oddali dobiegł do niego dźwięk głośnego aplauzu tłumu.Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszył w stronę z której dochodził dźwięk, a po niedługim czasie doszedł do ogromnej hali z trybunami schodzącymi miarowo w dół co dawało kształt leja. Widział na nich zarówno ludzi, jak i potwory, choć ci pierwsi stanowili większość. Z głośników nadawany był głos komentatora, który relacjonował to, co działo się w grze. Jednak jego uwagę przykuł sam środek hali, gdzie znajdowała się odseparowana strefa, gdzie stało dziesięć stanowisk komputerowych, po pięć w dwóch rzędach stojących do siebie równolegle. Siedzące przy nich osoby zapewne byli zawodnikami, a upewnił się w tym, gdy dostrzegł wśród nich Avril.Jednak teraz wyglądała nieco inaczej, niż ją zapamiętał. Wydawała się mniej zmęczona i bardziej zadbana. Jej włosy nie były już przetłuszczone ani skołtunione, a ubiór, na który składała się czarna bluza z logiem drużyny, do tego T-shirt w tym samym kolorze i jeansy, wyglądał na niej wyjątkowo dobrze i schludnie. Aż ciężko mu było dowierzać, że to ta sama osoba. Ale jak widać, jeżeli trzeba, to ta dziewczyna potrafi wyglądać ła… znaczy się znośnie.Nagle wszyscy w hali jakby się ożywili. Zaczęli głośniej krzyczeć, inni coś skandowali, zapewne nazwę drużyny, a jeszcze inni wrzeszczeli imię…. Avril. W tym momencie zwrócił uwagę na duży ekran, zawieszony nad główną częścią areny, na którym transmitowano przebieg gry oraz obraz graczy, która co rusz przechodziła na kolejnego zawodnika.Obecnie wyświetlała się na nim jakaś część placu, na którego środku znajdował się wielki kryształ* z jakimś paskiem u góry, a wokół niego biegały dwie postacie. Jedna przypominała wysokiego mężczyznę z maską i pistoletem, a druga dziwną futrzaną wiewiórkę. Pierwsza postać co rusz strzelała do wielkiego kryształu, przez co pasek nad nim się kurczył, a druga starała się trafić w swojego przeciwnika bumerangiem.Jednak w końcu pasek skurczył się do zera, a cała gra się zatrzymała. Kibice zaczęli jeszcze głośniej wrzeszczeć pełni szczęścia i satysfakcji.- I tak Silver Tiger wygrywają swoją pierwszą grę! - Dało się słyszeć głos komentatora, który ledwo przedzierał się przez aplauz publiczności. - Co to był za mecz? Piękny backdoor* w wykonaniu Avril kompletnie zniszczyła przeciwników….
Gaster dalej już nie słuchał, bo całą swoją uwagę poświęcił dziewczynie, która pełna radości ściskała się z każdym ze swojej drużyny. Na ten widok poczuł jakiś dziwny skurz w piersi, który jednak szybko zniknął.Zastanawiał się, czemu wszyscy się tak tym ekscytują. To przecież tylko wygrana w grze komputerowej. Nie potrzeba w nich przecież żadnych konkretnych umiejętności. Już nawet zwykły sport był lepszy, bo tam trzeba było coś umieć, a tutaj? Oczywiście zapewne trzeba było znać się trochę na danej grze, ale bez przesady, dla niego dalej oglądanie czy branie na serio takich zawodów, było co najmniej dziecinne. No, ale cóż, ludzie często wykazują się inteligencją na właśnie takim poziomie.
Z zamyślenia wyrwał go ruch w głównej części hali. Obie drużyny udały się w stronę wyjścia, przy okazji czasami podchodząc do swoich fanów. Czyli już nic tu po nim. Prychnął pod nosem zirytowany i udał się w stronę wyjścia. Cała ta wycieczka była tylko stratą czasu, niczego się nie dowiedział i tylko utwierdził się w przekonaniu, jaką niską inteligencją wykazują się ludzie. Choć najwyraźniej nie tylko oni, bo widać potwory również bawiła taka rozrywka.Budynek opuścił bez żadnych przeszkód, bo ochroniarze ewidentnie byli bardziej pochłonięci rozmową o wyniku meczu, niż sprawdzaniu kogokolwiek. Gdy już miał się z powrotem teleportować do Parku Naukowego i rzucić się w wir pracy, zauważył kątem oka coś, co przykuło jego uwagę.Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, jak ktoś wymyka się bocznym wejściem. Gdy przyjrzał się bliżej, dostrzegł, że to Avril. Dziewczyna ewidentnie była poddenerwowana i rozglądała się na wszystkie strony. Czyżby jego wyprawa jednak nie poszła na marne? Na tę myśl uśmiechnął się nieco przerażająco, po czym poszedł w stronę dziewczyny.Gdy tak za nią podążał, dostrzegł, jak dziewczyna rozgląda się nerwowo, jakby bała się, że ktoś ją zauważy lub zaatakuje. Wyglądało to dla niego nad wyraz komicznie, gdyż można by pomyśleć, że to właśnie przed nim tak ucieka. Lecz po paru minutach, zatrzymała się, przez co i on przystanął, nie chcąc by zorientowała się o jego obecności. Avril schowała się w jednej z wnęk w ścianie areny i wyciągnęła z kieszeni bluzy papierosa i zapalniczkę. Nieco zdziwiło to naukowca, bo dziewczyna nie wyglądała na palaczkę, lecz szybko się z tego otrząsnął i podszedł do niej, uznając to za najlepszy moment na ujawnienie się.- Nie sądziłem, że palisz… - zaczął spokojnym, acz nieco niepokojącym głosem, na którego dźwięk, dziewczyna mocno się wzdrygnęła, niemal wypuszczając papierosa z palców.
- Rzadko to robię, najczęściej gdy się zestresuje - odparła z udawanym spokojem, którym chciała zasłonić stres i zaskoczenie, co marnie jej wychodziło- Co panu tu robi, jeżeli mogę zapytać?
- Część asystentów śledziła mecz, w którym brałaś udział, więc chciałem zobaczyć na żywo, na czym one polegają.
- Cóż ważne by sprawdzać wszystko u źródła, ale jak pan tak szybko dotarł do San Francisco? Lot zajmuje przecież kilka godzin.
- Powiedzmy, że to moja tajemnica - Jego głos zabrzmiał wyjątkowo złowrogo, a niewielki, równie nieprzyjemny uśmieszek, tylko to podkreślał.
Do tego stopnia, że po plecach dziewczyny przebiegła fala zimnych dreszczy, a na jej twarzy pojawił się wyraz niepokoju. Choć nijak nie było tego po nim widać, to w duchu poczuł cień satysfakcji z reakcji Avril. Zawsze strach oraz cierpienie, które wywoływał u innych niezwykle go satysfakcjonowały.
- Rozumiem – odparła po chwili, przy okazji rzucając na ziemię niedopałek z papierosa i zgniatając go butem  – A jak się panu spodobał e-sport?
- Cóż, niekoniecznie, nie za bardzo widzę sens oglądania takich… zawodów.
- Naprawdę? - Zaskoczenie przyćmiło nieco niepokój dziewczyny. – Dlaczego?
- O ile jestem jeszcze w stanie zrozumieć samą idę grania w gry komputerowe, to nie widzę sensu oglądania jak ktoś to robi, a tym bardziej na żywo.
- Sama czasami tego nie rozumiem, ale to chyba działa na podobnej zasadzie jak oglądanie innych zawodów sportowych. To po prostu ludzi odpręża, daje poczucie przynależności do jakiejś grupy.
- Lecz w każdym normalnym sporcie trzeba jakąś ilość czasu poświęcić na treningi. Choć sam nie za bardzo popieram ten rodzaj rozrywki, to tam ludzie mają chociaż świadomość, że zawodnicy włożyli jakiś wysiłek w wygraną – Wyprostował i uśmiechną się dumnie, będąc pewnym, że dziewczyna przyzna mu rację. Jakże się zdziwił, gdy ta westchnęła podirytowana, a na jej twarzy pojawił się wyraz zniesmaczenia.
- Ech, każdy tak mówi, ale tak naprawdę zawodnicy w e-sporcie muszą bardzo dużo trenować, nie tyko grając na komputerze, ale i ćwicząc fizycznie.
Słysząc te słowa Gaster o mało nie parsknął śmiechem, bo gdy patrzył na Avril, to w życiu by nie uwierzył, że uprawia ona jakikolwiek sport. Może nie była gruba, ale widać było po niej sporą nadwagę oraz zaniedbanie ciała.
- Jednak w dalszym ciągu, jest to tylko granie na komputerze – mówiąc to skrzyżował ręce na piersi, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Tutaj nie mogę zaprzeczyć, ale jest to również analizowanie możliwych ruchów przeciwnika, obmyślania taktyk i tak dalej… -nagle z kieszeni buzy Avril rozbrzmiał dźwięk powiadomienia z telefonu, więc ta wyjęła go i zerknęła na wyświetlacz -Cóż, wygląda na to, że muszę już wracać, mój menadżer mnie wzywa. Mam nadzieję, że będziemy mogli kiedyś dokończyć tą rozmowę. Do widzenia.
- Również na to liczę i powodzenia na zawodach – jego głos był oziębły, podobnie jak wzrok, którym odprowadził dziewczynę, gdy ta odeszła w stronę wejścia na arenę.
Nie widząc powodu, dla którego miałby dalej pozostać w tym miejscu, po prostu teleportował się z powrotem do swojego laboratorium, gdzie od razu zabrał się do pracy, starając się wyrzucić ze swojej głowy myśli o Avril, która pomimo niechęci jaką do niej czuł, zaczynała go coraz bardziej intrygować.
___________
*toplaner – Osoba grająca na górnej alei, najczęściej postaciami o dużej ilości zdrowia.
*Nexus (wielki niebieski lub czerwony kryształ) – Jest to centralna część baz obu drużyn, których zniszczenie jest celem gry. Drogi do każdego z nich bronią (na jednej alei) trzy wieże, które atakują, gdy się do nich zbliża. Przy nexusie są kolejne dwie.

*backdoor – Jedna z taktyk w Leauge of Legends, polegająca na wdarciu się do baz przeciwników pod ich nieobecność i zniszczenie jej centralnej części
Share:

POPULARNE ILUZJE