17 listopada 2017

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XVII - Wspólna samotność [Would That Make You Happy? - Alone Together - tłumaczenie PL] [+18]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Obudziłaś się z parą małych stópek na plecach. Frisk przekręcił się w nienaturalną pozycję między Tobą a kanapą, otulony kocem. Miałaś szczęście, że nie kopał, inaczej wyleciałabyś z łóżka. Miał lekko rozchylone wargi, chrapał delikatnie, brodę schował pod nakryciem. Dostrzegłaś światło w kuchni i postanowiłaś wstać. Szybkie zerknięcie na telefon podpowiedziało Ci, że jest ósma rano. Z małą trudnością wyszłaś z łóżka. Przeszłaś gołymi stopami po dywanie. Drapiąc się po policzku i ziewając weszłaś do kuchni. Dostrzegłaś… oh, to Papyrus, zerka na Ciebie. Siedział przy stole, jadł spaghetti. Biorąc pod uwagę stan w jakim był sos, sądzisz, że jest zimne. Otrząsnęło Cię.
-DZIEŃ DOBRY CZŁOWIEKU! – powiedział radośnie. Mówił nieco ciszej niż zwykle, ale i tak zbyt głośno jak na Twój gust. Nie tak głośno aby obudzić Frisk. Mruknęłaś przywitanie i zaczęłaś parzyć sobie kawę. Szczerze, jest obrzydliwa, ale nie umiałaś zacząć bez dniej dnia. Jakimś sposobem królik ze sklepu znalazł sypaną kawę i jesteś jej za to wdzięczna. Choć data ważności przekracza grubo dopuszczalne normy. Nie chciałaś o tym myśleć, jak wsypywałaś  odpowiednią ilość łyżeczek do kubka i dodawałaś cukru.  A skoro o tym mowa, już sama myśl o cukrze sprawiała, że się uśmiechałaś. Przypominał Ci o Sansie i o waszym pierwszym pocałunku. Odczepiłaś gwizdek z czajnika nim zdążył zacząć piszczeć. Przetarłaś zaspane oczy, popatrzyłaś na Papyrusa, który opierał się o ścianę. Przekręcił krzesełko w Twoją stronę ignorując potrawę. Nie wiedziałaś, że się na Ciebie patrzy, lekko marszcząc brwi – CZŁOWIEKU, BĘDĄC SZCZERYM, MIAŁEM NADZIEJĘ, ŻE DANE MI BĘDZIE POROZMAWIAĆ Z TOBĄ NA OSOBNOŚCI – westchnął wyraźnie zmartwiony, bawił się palcami rękawiczek – CHCĘ POROZMAWIAĆ O SANSIE – Nim zdążyłaś cokolwiek powiedzieć, wstał. Był wyższy od Ciebie o ponad głowę, kiedy znalazł się bliżej poczułaś się lekko uwięziona. Przebudziłaś się natychmiast. – SANS TO MOJA JEDYNA RODZINA, BRAT, JA WSPANIAŁY PAPYRUS DBAM O NIEGO I CHCĘ ABY BYŁ SZCZĘŚLIWY I TERAZ TY POMAGASZ MI, ABY BYŁ SZCZĘŚLIWY, TAK PRAWDZIWIE. JESTEŚ WSPANIAŁĄ PRZYJACIÓŁKĄ I KIMŚ WAŻNYM DLA SANSA, CO ZNACZY, ŻE JESTEŚ RÓWNIE WAŻNA DLA MNIE – popatrzył Ci w oczy, czułaś, że jeżeli teraz odwrócisz wzrok to go urazisz. Choć jego słowa były miłe, czułaś w nich powagę. Nie uśmiechał się
-Doceniam to… - mruknęłaś
-MIEJ T NA UWADZE – zmarszczył brwi, w prawym oku potwora zamigotało coś na pomarańczowo. Czułaś magię dookoła niego – MAM NADZIEJĘ, ŻE NADAL BĘDZIESZ GO USZCZĘŚLIWIAĆ, BO JEŻELI GO ZRANISZ… - pomarańczowy płomień robił się większy i jaśniejszy, z dziwnych powodów jego chusta zaczęła powiewać – BĘDĘ TOBĄ BARDZO… ROZCZAROWANY – I właśnie dopiero teraz zrozumiałaś, dlaczego Twoi koledzy ze szkoły tak bardzo przeżywali, gdy ich rodzice mówili, że są nimi rozczarowani. Rozumiesz. Rozumiesz to lepiej niż kiedykolwiek. Kiedy cała magia zniknęła, a oczy Papyrusa wróciły do normy, starałaś się odzyskać normalny oddech i nie upaść, choć nogi miałaś jak z wady. Papyrus wrócił na swoje miejsce. Szybko wyłączyłaś kuchenkę i drżącą ręką chwyciłaś za czajnik zaczynając napełniać kubek wrzątkiem. Co to kurwa miało być? Nigdy nie widziałaś Papyrusa w takim stanie, nawet kiedy walczył z Undyne. H, ale Undyne nie groziła Sansowi, prawda? Kiedy odzyskałaś mowę, podniosłaś kubek i usiadłaś naprzeciwko Papyrusa.
-Ja… mam nadzieję, że mi uwierzysz, kiedy powiem, że też chcę szczęścia Sansa – upiłaś łyk.
-OH! WIERZĘ! – jego głos znowu był radosny. Byłaś zaskoczona tą nagłą zmianą tonów. Jakby Papyrus nigdy nie był przerażający – WIERZĘ W CIEBIE! JESTEM PEWIEN, ŻE WE DWÓJKĘ BĘDZIECIE ZGRANĄ PARĄ, OBOJE UWIELBIACIE OKROPNE KAWAŁY – zerknęłaś na niego kiedy brał do ust kolejny kawałek makaronu nie kryjąc obrzydzenia na twarzy – ALE JEŻELI TO MA GO USZCZĘŚLIWIĆ, TO ZNIOSĘ WSZYSTKO – Upiłaś kolejny łyk, prawie parząc się po języku. Musiała trochę ostygnąć. Czując w sobie napływ energii spowodowanej stresem obracałaś kubek powoli w rękach, pozwalając, aby jego ciepło ogrzewało Twoje palce.
-Mam nadzieję, że cię nie zawiodę – położył rękę na Twoim ramieniu, zaskoczona rozlałaś trochę kawy. Patrzył na Ciebie stanowczo.
-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE ZAWIEDZIESZ! – odpowiedział wstając od stołu i odstawiając pusty talerz do zlewu – MAM NADZIEJĘ, ŻE SPĘDZICIE MIŁO DZIEŃ. W DOMU. SAMI. RAZEM – mrugnął w Twoją stronę. Rumieniłaś się. Czułaś, że Twoja twarz jest gorętsza niż kubek trzymany w dłoniach. Papyrus przystanął przy Tobie wychodząc z kuchni – FRISK! WSTAWAJ! TY I JA, WSPANIAŁY PAPYRUS IDZIEMY SIĘ BAWIĆ! PRZYGOTOWAŁEM DLA NAS DZIEŃ PEŁEN PRZYGÓD! – próbowałaś znowu upić swojej kawy. Nadal parzy.
Piłaś kawę siedząc na kanapie z nogami pod sobą. W domu było tak cicho. Tak dziwnie się czułaś siedząc sama czekając, aż Sans się obudzi. Przeglądałaś książkę jaką ściągnęłaś na telefon próbując zabić czas. Ciekawe czy w Podziemiu są jakieś ebooki, będziesz musiała to sprawdzić. Pijąc kolejny łyk, zdałaś sobie sprawę, że jak tylko wystygła smakowała nieco lepiej. Wyłączyłaś telefon i położyłaś go na kanapie. Bezwiednie poszłaś do kuchni. Wyciągnęłaś ze zlewu talerz Papyrusa i wyrzuciłaś resztki do kosza, a potem znowu wstawiłaś go do środka razem z pustym kubkiem. Po krótkiej mentalnej debacie postanowiłaś zająć się tym później. Choć w głosie słyszałaś karcący głos matki, zignorowałaś ją. To postęp. Wytarłaś ręce w ręcznik i zauważyłaś Sansa stojącego w progu. W chwilę wasz wzrok się spotkał. Potem przesunął spojrzenie po Twoim ciele. Czułaś to, jego palce na swojej skórze. Musiałaś wyglądać… domowo. Miałaś na sobie ubrania jakie pożyczyłaś pierwszego dnia, zrobiłaś z nich piżamę, nie przebrałaś się. Za duża czarna koszulka z namalowaną klatką piersiową. Spodenki Sansa, bose stopy, a o włosach nawet nie chcesz myśleć. Nadal miałaś wilgotne palce kiedy próbowałaś nimi przeczesać włosy. Kiedy odwróciłaś od nich uwagę, zdałaś sobie sprawę, że Sans jest przed Tobą. Szczerzy się, ma głód w oczach, pocałował Cię szybko w brodę.
-może to głupie pytanie, biorąc pod uwagę spokój i ciszę, ale nie ma ich tak?
-Um, tak – odpowiedziałaś przyglądając mu się z uwagą
-to dobrze – mruknął nisko, tak nisko, że prawie warknął. Czułaś jak bardzo działa na Ciebie jego głos – bo już sam widok ciebie w moich spodniach doprowadza mnie d szaleństwa i chcę je z ciebie zedrzeć – Oh! Jego słowa, ten wzrok, ten głos… czułaś dziwne ciepło w brzuszku. Najwyraźniej Sans nie chce marnować ani chwili czasu, jaki został wam dany. Przystawiłaś swoje usta do jego zębów, on położył na Tobie ręce. Lecz czekał na pozwolenie. Palce delikatnie gładziły plecy tam, gdzie zazwyczaj znajdował się stanik. Ale nie zakładałaś go do snu. Błądził palcami po łopatkach, czując kości pod skórą, następnie przesunął je wzdłuż kręgosłupa. Zadrżałaś.
-Użyj magii – stęknęłaś liżąc jego szczękę – Pocałuj mnie. – W chwilę zajaśniało światło w jego oczach, jedna z rąk zabłądziła pod koszulkę, druga chwyciła Cię za tył karku, położyłaś palce na żebrach wystających spod koszulki. Wziął delikatnie Twoją dolną wargę w swoje zęby. Warknęłaś w odpowiedzi czując po chwili jego język przy swoim. Drżał kiedy rękami zaczęłaś pieścić jego kręgosłup. Delikatnie gładząc i ściskając każde wybrzuszenie jakie znalazłaś. Potem zabłądziłaś na jego miednicę. Przerwał pocałunek i przystawił czoło do Twojego ramienia
-cholera – złapał oddech. Trzymał Cię teraz za miękką pierś. Drżałaś zachwycona, czekając aż posunie się dalej – nie masz pojęcia jak bardzo ciebie pragnę. Przesunął palcem Twoją koszulkę tak, by odsłonić ramię i kark. Przesunął po nim językiem i zaczął przygryzać skórę, powoli, ostrożnie, aby nie zrobić Ci krzywdy. Lecz dość, abyś jęknęła, ten niewielki ból tylko bardziej Cię rozochocał. Jęki przerodziły się w ciężki oddech, zwłaszcza gdy palcami zaczął ściskać sutki, gładzić całe piersi i bawić się nimi.
-Sans – mruknęłaś pod wpływem jego dotyku
-powiedz mi czego chcesz – popatrzył Ci w oczy. Widziałaś niebieski język za zębami gdy przemawiał i ogień w oczku. Wolną dłoń położył na biodrze, którym zakręciłaś. Pot pojawił się na jego czaszce.
-Ciebie, Sans, proszę, zabierz mnie do swojego pokoju – byłaś zaskoczona jak wiele zmysłowości słyszałaś w swoim głosie. Nie przypominasz sobie, czy kiedykolwiek siebie taką słyszałaś. Znajome uczucie mrowienia i w mgnieniu oka byliście w jego pokoju. Trzymał Cię mocno przez chwilę. Zabrał potem ręce
-wybacz, mogliśmy w sumie skorzystać ze schodów.
-Jest dobrze – przesunęłaś palcem po jego szczęce – Teraz. Mówiłeś coś o zerwaniu ze mnie ubrań? – robiąc krok w tył patrzył na Ciebie i szczerzył się jeszcze szerzej.
-w dniu w którym się poznaliśmy wiedziałem, że mam kłopoty, widok ciebie w moich ubraniach… sprawiał, że… jakby to powiedzieć… maszt sam mi stawał – nie powinnaś być zaskoczona tego typu tekstami, ale to Cię rozwaliło. Zaśmiałaś się niechlujnie
-Nie wierze, że to powiedziałeś
-wierzysz – mruknął przybliżając się znowu. Zrobiłaś krok w tył czując za sobą jego łóżko – kocham kiedy się śmiejesz – wsunął palec pod gumkę spodni unosząc brew – dostąpię łaski pozbawienia cię ubrania?
-A co, mam rozebrać się sama? – zaśmiał się
-nawet nie próbuj, lepiej abyś wyskoczyła z ciuchów niż ze skóry – wywróciłaś oczami, chwyciłaś za materiał koszulki, lecz złapał Cię w nadgarstku powstrzymując – nie, proszę – zatrzymałaś się. Z uwagą powoli zsunął z Ciebie spodenki, pozwalając aby ich materiał sam osunął się po Twoich łydkach i spadł ze stóp. Potem chwycił za koszulkę i ściągnął ją przez Twoją głowę. Rzucił je na ziemię, koło bieżni. Stałaś w bieliźnie, obejmując się ramionami gdy on… patrzył się na ciebie. Czułaś się niepewnie. Wszystkie twoje blizny na brzuchu, na kroczu, rozstępy po ciąży… Wszystko było jak na dłoni. Lecz jego mina się nie zmieniła. Wyglądał tak, jakby się bał Cię dotknąć – czy ja… pozwolisz mi… - uniósł niepewnie rękę. Chwyciłaś ją i położyłaś na swoim biodrze.
-Tak, błagam. – Wskazał, abyś się położyła na łóżku, dołączył do Ciebie. Przypomniałaś sobie, że ma na teraz więcej ubrań niż Ty, lecz ta myśl szybko uciekła odgoniona jego dłońmi błądzącymi po Twojej skórze. Patrzyłaś jak Cię bada, zapamiętuje każdy kawałek skóry, miękkiego ciała, każdą wystającą pod niego kość. Przesunął palcem wzdłuż kobiecości, po biodrze, brzuchu, pępku, obojczyku. Przeszywał Cię dreszcz. Wiele uwagi poświęcił Twoim piersiom. Rozkoszował się miękkością brzuszka, końcówkami palców chwytał skórę. Kiedy znalazł się niebezpiecznie blisko przy bliźnie, chciałaś protestować czując się znowu brzydko, lecz ominął to miejsce i położył rękę na udzie ściskając je, czując pod mięśniami kość. Położyłaś głowę i warknęłaś
-Sans – jęczałaś przenosząc wzrok na niego
-pokaż mi co robić, co robić abyś dla mnie doszła – pozbył się Twoich majtek w chwilę i zamruczał Ci w skórę karku. Przesunęłaś jego rękę między swoje uda i zachłysnęłaś się powietrzem czując gładkie kości na swoich dolnych wargach. Po chwili delikatnie rozsunął je na boki odsłaniając Twoje wejście. Jęcząc pod jego dotykiem pozwoliłaś, aby powoli wsunął je do środka. – wszędzie jesteś taka miękka – mruczał wtulając czoło w Twój policzek. Leniwie zaczęłaś go całować po czaszce gdy jego palce się w Tobie rozgaszczały. Próbował pod różnym kontem, z różną głębokością, póki nie zaczęłaś jęczeć. Zamruczał wyraźnie z siebie zadowolony, zaś Ty drżałaś chwytając się za jego koszulkę bo musiałaś mieć cokolwiek w rękach. – jesteś taka wspaniała, taka mokra, jak to w ogóle możliwe? – Urywany oddech, czułaś jak napięcie zaczyna się budować w Twoim brzuszku, ale jego palce to za mało. Położyłaś swoją rękę na jego i przestał, patrząc na Ciebie
-Ja … - przygryzłaś wargę nie wiedząc co powiedzieć dalej
-czego potrzebujesz – znowu poruszał się powoli. Wskazałaś, aby jego kciuk zaczął kreślić niewielkie kółka na Twoim magicznym guziczku. Mięśnie nóg zaczęły drżeć w odpowiedzi i po kilku mocniejszych ruchach zdałaś sobie, że to nie był dobry pomysł. Stęknęłaś odpychając jego rękę
-Cholera jasna. Nie mogę… przywykłam do czegoś … delikatniejszego – przyznałaś cicho.
-to nic dziecino, nie martw się – powiedział całując Cię w policzek przesunął ręką po Twojej nodze – wiem co zrobić, aby ta chwila była bardziej… magiczna.
-Czy ty naprawdę powieoooh! – Niebieski płomień zajaśniał w jego oku i po chwili poczułaś coś ciepłego i miękkiego wdzierającego się w Ciebie, wypełniającego lepiej niż jego palce. Musiało minąć kilka sekund nim zrozumiałaś, że Sans drży.
-cholera – miał urywany oddech, kiedy sunął ręką po Twojej kobiecości. Zrozumiałaś, że stworzył magicznego kutasa, co nie zaskoczyło Cię po sztuczce z językiem, powoli znowu wsunął się w Ciebie – kurwa, jak dobrze – Objęłaś go nogą, tak aby wszedł głębiej. Chwycił za nią jedną ręką, aby złapać równowagę. Zamiast twardej kości jakiej się spodziewałaś, poczułaś coś miękkiego na łechtaczce. Jak dobrze, używa magii, aby oddzielać swoją kość od Twojej delikatnej skóry. Sans patrzył na Twoją twarz gdy odrzucałaś głowę na materac. Wystawił język. – mogę zrobić wszystko co chcesz, dziecin – warknął w cwanym uśmieszkiem
-W tej chwili, jest idealnie – jęknęłaś – To co robisz jest idealne – Ciężkie i ciepłe napięcie w brzuszku wzrastało z każdym kolejnym pchnięciem Sansa i tym jak Cię pocierał. Jęczałaś chwytając palcami jego koszulki, łapiąc za żebra. Rumienił się gdy patrzył na Twoją twarz, patrzył jak cudowna w tej chwili byłaś
-taka piękna – powiedział i w tej chwili… wierzyłaś mu. Jego palce prawie boleśnie wbijały się w Twoją nogę kiedy trzymał równowagę – no, dziecino, dojdź dla mnie – Byłaś tak blisko, jeszcze kilka pchnięć i będziesz na skraju. Zamykając oczy i zaciskając usta wygięłaś się w łuk i głośno jęknęłaś. Czułaś jak nogi i brzuch drżał Ci w dreszczach i skurczach, czułaś jak zaciskasz się dookoła Sansa, jak rozkoszna przyjemność rozpływa się po ciele, Sans coraz wolniej i delikatniej kręcił palcem po wrażliwym guziczku. Sam jęczał, wchodząc w Ciebie powoli. Po chwili zabrał rękę, akurat wtedy, kiedy było to uczucie niemożliwe do wytrzymania. Objęłaś go kładąc brodę na jego ramieniu.
-Błagam, Sans, chcę abyś był bliżej – szepnęłaś – Chodź
-heh, to teraz kawał? – zapytał wtulając się w Ciebie i przystawiając czoło do Twojego obojczyka. Nie miałaś czasu odpowiedzieć, albowiem jego pchnięcia zrobiły się gwałtowniejsze. Jęczał Twoje imię, wchodził mocniej, głębiej, i z ostatnim jęknięciem opadł na Ciebie wycieńczony. Leżeliście objęci, trzymał głowę na Twoim mostku – to.. to było niesamowite – mruczał, przytaknęłaś. Nie wiedziałaś, czy jesteś w stanie się w tej chwili ruszać. Twoje mięśnie i nogi były jak z waty, zaś ręce takie ciężkie. – chciałbym aby ta chwila trwała wiecznie – szepnął cicho, tak cicho jakby bał się, że wszechświat może go usłyszeć – nie mogę uwierzyć, że jesteś tutaj ze mną… w ten sposób.
-Jestem Sans. Nigdzie się nie wybieram – obiecałaś głaszcząc go czule po głowie. Nie opowiedział. Przytulił Cię mocniej. Pewnie wsłuchuje się w Twoje bijące serce.
Share:

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XVI - Nie jest z nami dobrze [Would That Make You Happy? - We're Not Okay - tłumaczenie PL]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Naprawdę myślisz, że to cokolwiek zmienia?

Frisk śmiał się unieruchomiony pod ręką Papyrusa kiedy udawali, że jedna z zabawek lata. W większości to były roboty i mała część Friska czuła zazdrość. On nigdy nie miał takich zabawek. Papyrus mówił za zabawkę trzymaną w ręce, wcisnął niewielki przycisk na jej plecach. Potem rzucił nią na swoje łóżko.

Okłamywała cię przez całe twoje życie

To nie ma znaczenia. Ona mnie kocha.

Uśmiech nie znikał z jego twarzy kiedy się bawił, kiedy udawał, że jego zabawka broni się przed atakiem, a potem jęknął jakby oberwała. Szkielet zaśmiał się zwycięsko.

Strach nie pozwalał jej przyznać prawdy. Co jeszcze zniszczy jej strach? Co już zniszczył?

Bała się Undyne, ale mnie broniła

Kolejna zabawka się pojawiła. Frisk przybrał bardzo paskudny głos rodem z kreskówki o czarnych bohaterach. Udał, że robot koziołkując upada na ziemię, buuummm, teraz mamrotał mowę pożegnalną robota. Temu pokazowi Papyrus nie przeszkodził

Pożałujesz tych słów. A wtedy pozwolisz mi wejść, przejąć kontrolę

Nie. Ty chcesz tylko krzywdzić innych

Chcę cię chronić. Chcę nas chronić

Chciałaś zranić Toriel

Chciała nas uwięzić w Ruinach. Nie chcesz wyjść na powierzchnię?

Już nie. Podoba mi się tu. Sio… Mamie też się podoba.

-FRISK?

Nie możesz nikomu ufać. Ludzie i potwory dbają tylko o siebie. Nie myśl, że komukolwiek zależy na tobie, nie patrz na ich obietnice… wszyscy cię zdradzą. Zostawią.

To nie jest prawda!

Dziecko zacisnęło palce dookoła figurki. Nie zauważył, że Papyrus mu się przygląda wyraźnie zmartwiony

Pewnego dnia zostaniesz całkiem sam, będziesz błagał o pomoc…

-FRISK? – Papyrus położył rękę na ramieniu dziecka. Ten podskoczył i popatrzył na potwora wypuszczając zabawkę jaką trzymał.
-Przepraszam! Myślałem nad mową Sparkeroida! – bąknął
-OH OCZYWIŚCIE, PRZEMOWA TO MOJA ULUBIONA CZĘŚĆ ZABAWY! – Frisk podniósł zabawkę, nie czując się dobrze z kłamstwem

…ale nikt nie przyjdzie.
Sans Cię okłamał. Nie czuje się dobrze. Cały czas myślał  chwili kiedy z Papyrusem pojawili się w Snowdin a Ciebie nie było, kiedy chwycił brata i przemykał między Waterfall w panice. Widok was stawiających czoła Undyne przeraził go, i gdyby nie szybka reakcja Papyrusa… Cały czas widział Twoje ciało, Twoją duszę, przeszytą włóczniami. Ten obraz nie umiał go opuścić. Jak tylko zemdlałaś w jego ramionach, bał się. Cieszył się, że do Twojego przebudzenia mógł się pozbierać. Choć trochę. Nie chciał, abyś wiedziała jak bardzo się bał. Pewnie się domyślasz, ale jak się obudziłaś, mógł udawać, że już z nim lepiej. To umie robić. Umie udawać. Ma za sobą lata praktyki. Siedział na łóżku z nadal włączonym światłem, bo wiedział, że i tak nie uśnie w najbliższym czasie. Nie miał problemu w drzemaniu t tu to tam. Zerknął na notatkę jaką miał przy łóżku. „Nie było resetu. Jest na dole z Friskiem”
To pomagało. Wszystko z każdym kolejnym dniem robi się inne. Undyne nigdy nie znalazła Frisk w Swnowdin, ale Frisk jeszcze nigdy nie siedział tu tak długo. Papyrus zawsze mówił jej o człowieku, ale tym razem tego nie zrobił. Co jeszcze się zmieni? Część jego chciałaby wiedzieć co się stanie, ale właśnie dlatego ten raz jest wyjątkowy, tym razem ma nadzieję, że to już koniec.

Nie myśl już o resetach i liniach czasowych. Nie martw się, pomyśl o czymś innym

Myślał o Tobie. O Twoim oddechu, czułym, delikatnym, o tym jak na nim siedziałaś, jak na niego patrzyłaś nim zaczęłaś całować. Chciałby całować Cię tak jak trzeba. Przypomniał sobie gładką skórę pod palcami, ten rozkoszny jęk jaki się z Ciebie wydobył, gdy ścisnął Twoje pośladki. Będzie musiał to powtórzyć. Twoja dusza jest unikatowa, taka inna od Friska. Jego jest niewyobrażalnie silna, jasna i czysta, niezachwiana, choć czasem ma wrażenie, że widzi w niej pewne wzbudzone fale jakby cudzego echa. Twoja znacznie bardziej delikatna, cięższa i skomplikowana. Twoje życie prowadziły kręte i wyboiste drogi, ale mimo to (a może właśnie przez to) jesteś przepiękna. Chciał jej dotknąć. Poczuć to co Ty. Ale tego byłoby za wiele. Nadal dochodziłaś do siebie i nie był pewien jakbyś zniosła tak intensywne doznanie. Choć najwyraźniej nie przeszkadzało Ci to, aby jej dotknął… to nawet nie chciał myśleć, co mogłoby się teraz stać. Kurwa, nie wie co by się po tym stał z nim. Samo myślenie o Tobie poprawia mu humor, zaskakujące, jak wielki masz na niego wpływ. Powinien być na Ciebie zły, że przez Ciebie się zmienia, ale… nie umie. To dobrze, kiedy znowu na czymś Ci zależy, choć… to boli.
Share:

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XV - Serce do serca [Would That Make You Happy? - Heart to Heart- tłumaczenie PL]


Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Pijesz zupę pomidorową z miski, masz palce nieco tłuste d kanapek z serem jakie nadgryzłaś. Frisk przygotował Ci kolację (i całe szczęście, bo nie wiesz czy byś dała radę papyrusowemu spaghetti) i podsmażył ser na chlebie, to jedna z niewielu rzeczy jakie potrafi. Było trochę przypalone, ale każdy popełnia błędy. Sans miał rację odnośnie jedzenia. Ciepła, smaczna zupka zadziałała na Twoją duszę, ból powoli znikał. Sans przyglądał się jak jesz, napięcie na jego twarzy powoli ustępowało, widział że Ci lepiej. Nawet Papyrus przestał posyłać Ci pełne zmartwienia spojrzenia. Czują różnicę? To coś potworzego? W czwórkę usiedliście potem na kanapie, trzymałaś nogi na kolanach Sansa, opierając się plecami o podłokietnik. Frisk siedział Ci w stopach i chichotał kiedy poruszyłaś stopą by go połaskotać. Odepchnął ją i posłał Ci wymowne spojrzenie z szerokim uśmiechem. Papyrus siedział obok Frisk skupiony na oglądaniu telewizji. Sans musiał już z nim rozmawiać na temat tego co się działo, bo kiedy Frisk nazwał Cię „mamą” nie wywołało to na nim żadnego wrażenia. Zerknęłaś na Sansa, mrugnął Ci. Wypiłaś całą zupę i oblizałaś wargi. Zauważyłaś, że wzrok Sansa śledzi ruchy Twojego języka. Uśmiechnęłaś się, popatrzył Ci w oczy i również szerzej się uśmiechnął
-lepiej? – zabrał puste naczynie z Twoich rąk
-O wiele. Miałeś rację.
-czasami mi się zdarza – położył talerz na kolanach Frisk – ej, dzieciaku, zaniesiesz to do zlewu? ja teraz jakby nie mogę się ruszyć – Frisk się zaśmiał
-Nie wiedziałem, że nogi mamy są aż takie ciężkie! – zeskoczył z kanapy
-aż trzeba się nachodzić
-SANS! – ostrzegł Papyrus zerkając na swojego brata. Frisk śmiał się całą drogę do kuchni.
-Ej! Nie biegaj po domu! – zawołałaś, zamrugałaś i zaśmiałaś się
-uh, oh, zamieniasz się w potworną mamuśkę – Śmiech. Popatrzyliście na Papyrusa, nie był zdenerwowany, raczej zadowolony. Oh. Właśnie będzie coś, co widziałaś zaledwie dwa razy odkąd zamieszkałaś z braćmi. Czy on… walnie suchara?
-MACIERZYŃSTWO TO WIECZNY WYŚCIG, CZY ZDĄŻYSZ SKOŃCZYĆ SPRZĄTANIE NIM ZDĄŻĄ ZNOWU NABAŁAGANIĆ – zakryłaś usta śmiejąc się i chwytając ramienia Sansa. Sans rechotał wycierając łzę wzruszenia.
-to było piękne brachu – zarzucił ramię za plecy Papyrusa by go lekko przytulić. Policzki wysokiego zarumieniły się lekko, uśmiechnął się zadowolony. Po chwili przypomniał sobie coś i oddalił się od brata
-OCZYWIŚCIE, SANS, JA WSPANIAŁY PAPYRUS MOGĘ OPOWIADAĆ JEDYNIE DOBRE I WYRAFINOWANE KAWAŁY OKAZJONALNIE – popatrzył na Sansa wymownie – NIE MYŚL, ŻE W TEN SPOSÓB DAŁEM CI POZWOLENIE NA OPOWIADANIE WIĘKSZEJ ILOŚCI KAWAŁÓW. – Nim Sans odpowiedział (a jesteś pewna, że szykował jakiś żart) Frisk wrócił d pokoju. Podszedł do Papyrusa, wyszczerzył się i zaczął szturchać jego nogą
-Pobawmy się! Powiedziałeś, że po kolacji się ze mną pobawisz!
-OCZYWIŚCIE, MAŁY CZŁOWIEKU! PRZYGOTUJ SIĘ NA KLĘSKĘ Z RĄK MOICH NIESAMOWITYCH FIGUREK! NYEH HEH HEH! – Ty i Sans patrzyliście jak wchodzą schodami na górę i znikają w pokoju Papyrusa. Czułaś się trochę zmęczona samym patrzeniem na nich.
-Skąd oni czerpią na to wszystko siły?
-papyrus ma jej na tyle, że dwa potwory by obskoczył, pewnie zabrał moją – mrugnął do ciebie – on ma wzrost i siłę, ja urok i zniewalający wygląd – kiedy w pomieszczeniu nie było już dzieciaka i wysokiego kościotrupa pochyliłaś się by pocałować Sansa w usta. Siedzieliście tak przez chwilę, położyłaś głowę na jego mostku, by potem zerknąć na niego z uśmiechem
-To dlatego jesteś taki niski? Zamiast w kolejce po wzrost stałeś w kolejce po rozum? – zarumienił się na niebiesko, wyszczerzyłaś się przebiegle.
-ej no, to była tam jakaś kolejna po rozum? – zaśmiałaś się prosto i łatwo. Po chwili cisza wypełniła przestrzeń między wami. Nie takiej reakcji się spodziewałaś. Popatrzyłaś na jego twarz, nawet źrenice wydawały się nieco przytłumione
-Co się dzieje? – zapytałaś czule.
-wybacz, nie chciałem zepsuć humoru, tylko… - potrząsnął głową i objął Cię przytulając bliżej – dzisiaj… mogło się stać coś, czego bym nie chciał, całe szczęście fresk zadzwonił do papy rusa inaczej… - zatrzymał się opierając głowę  kanapę – cholera, zapomnij, nic ci nie jest, nic nam nie jest… undyne pewnie i tak prędzej czy później znowu się zakumuluje z papyrusem
-Przepraszam, że cię zmartwiłam – Nie wiedziałaś co innego powiedzieć
-nie masz za co przepraszać, to nie twoja wina
-Przepraszam – Sans lekko się zaśmiał i popatrzył na Ciebie – Ale… jak się czujesz? – Unikał odpowiedzi na to pytanie. Jego uścisk się rozluźnił, poprawiłaś się na nim. Jedną rękę przesunął na Twoją nogę, po chwili położyłaś swoją rękę na jego. Wsunęłaś palce między jego i ścisnęłaś.
-nieco skołowany, jak mam być szczery, ale jesteś tutaj ze mną, a więcej mi nie trzeba – zmarszczył brwi wyraźnie zmartwiony – a ty? jak ty się czujesz?
-Dziwnie, ta, znaczy się… Undyne mnie przeraziła, ale jednocześnie tak jakbym wiedziała że coś takiego się stanie – Sans popatrzył na Ciebie badawczo, pokręciłaś głową – Znaczy się, że będę musiała bronić Frisk. To.. było tak jak wtedy kiedy stałam przed swoją matką. Ah, to głupie. To, że nawet tutaj w Podziemiu, mam wrażenie, że robię to co Frisk chce. Tak jakby on miał nad wszystkim panowanie, nie rozumiem tego. Wtedy, z Undyne, byłam przerażona, ale wiedziałam co mam robić. I … to było miłe uczucie. To, że mogłam go ochronić – przytaknął, ale nic nie powiedział. Miła cisza, w tle jedynie przytłumione głosy dochodzące z pokoju Papyrusa. Delikatnie i czule kreślił szlaczki na Twoich plecach swoimi palcami. Nie powiedział nic na temat Twojej duszy. Zastanawiałaś się co powiedzieć, ale nic nie przyszło Ci do głowy. Przystawiając dłoń do piersi westchnęłaś. -Sans, czy coś jest nie tak z moją duszą? – Nie zareagował od razu. Spodziewał się tego. Przyjął pytanie bez zaskoczenia. Przesunął wzrok na Twoją pierś. Po minucie ciszy, wtedy kiedy zaczęłaś się martwić, w końcu się odezwał
-zdradziłaś mi co nie co na temat tego jak wyglądał twoje życie, nie jestem głupi, reszty mogę się domyślić, nie oczekiwałem, że powiesz mi wszystko z detalami przy naszym pierwszym spotkaniu, wiesz? ale tego typu życie… - popatrzył Ci w oczy, był smutny, serce Ci zadrżał - … zostawia blizny, ktoś kto powinien cię kochać i o ciebie dbać rani się, znowu i znowu, tak długo, aż rani twoje serce i dusze ranami głębokimi, że zostaną ślady, ja… ah, cholera, dziecino, przepraszam, proszę nie… - Łzy leciały Ci po policzkach. Potrząsnęłaś głową kiedy Sans próbował Cię przytulić. Uśmiechnęłaś się krzywo
-Wiedziałam. Jak tylko zobaczyłam ją. Wiedziałam, że to jej wina. Ona mnie zniszczyła
-nie, nie jesteś zniszczona, nawet tak nie myśl – ścisnął Cię mocniej – rany na twojej duszy nie znaczą nic, jesteś ranna, i może te blizny nigdy się nie wyleczą, ale nie oznaczają, że jesteś zniszczona. – Oddech Ci drżał, ręką z piersi próbowałaś otrzeć łzy. Miałaś już dość płaczu.
-Cieszę się, że zabrałam Frisk od niej nim jemu też to zrobiła – uśmiechnęłaś się, słabo, ale szczerze – Jego dusza jest taka jasna, czysta. Oby taka pozostała.
-ja też – w tych słowach był dziwny ciężar. Sans przesunął rękę z Twoich pleców na Twój mostek, nie odwrócił od Ciebie wzroku – ufasz mi? – przytaknęłaś
-Oczywiście, że ufam. – wysunął palce z Twojego uścisku i przystawił obie ręce do Twojej piersi, położyłaś swoje na kolanach, zdając sobie sprawę co zamierza zrobić i na swój sposób zaczęłaś się trochę stresować. Dziwne ciepło wypełniło Twoje wnętrze, przyjemne dreszcze przepełzły po skórze. Jego palce zadrżały, Twoja dusza została wyciągnięta z ciała. Ciemno czerwone światło zajaśniało między wami. Takim ją zapamiętałaś. W kształcie serca z pęknięciami po środku. Głębokie, prawie przerywające ją na połowę. Wystawiłaś rękę, aby jej dotknąć. Sans Cię nie powstrzymał. Palcami przesunęłaś po powierzchni. To było jak iluzja… - Zaraz, co? – rzuciłaś – Ale … - odsunął Twoją rękę odstawiając ją na kolano. Uważał, aby nie dotknąć Twojej duszy
-tylko magia może jej dotknąć, przepraszam, to dlatego potwory mogą ją wyciągnąć
-Oh
-twoja dusza jest jedyną częścią ciebie, która składa się z magii, my potwory… nasze ciała są zrobione z magii, wasze ludzkie… z innych.. rzeczy, dawno temu, ludzie mogli wyciągać swoje dusze, ale teraz, nie wiem dlaczego, zatraciliście tę umiejętność– potrząsnął głową – nie o tym chciałem.. to co próbuję powiedzieć, to to, że magia woła magię, czuję twoją duszę nawet kiedy tego nie widzisz, mówiłem ci wcześniej, że dusza frisk jest silniejsza od twojej i to nadal prawda, ale twoja nie jest słaba, widziałaś sama jak długo mogłaś stawiać czoła undyne, dłużej niż wiele z potworów by mogło – potrząsnęłaś głową. Sans przesadzał.
-Ale to przez tę dziwną magiczną tarczę, którą mi dała…
-to twoja dusza ją zrobiła, aby cię chronić, użyła magii na twojej duszy i to była jej reakcja – zamrugałaś
-To… ma więcej sensu, niż to, że Undyne sama sobie utrudniała zadanie. – zaśmiał się
-ta – patrzył na Twoją duszę, trzymał tak, jakby miał w rękach coś delikatnego i cennego. Pewnie, tym właśnie to jest. Czułaś jak przeszywa go dreszcz – nie masz pojęcia co to uczucie, nie wiem nawet jak je opisać – coś w jego głosie sprawiało, że zabrakło Ci tchu
-Spróbuj – szepnęłaś. Popatrzył na Twoją twarz, w jego spojrzeniu był nieopisany głód, troska i pożądanie i strach, jakoś ze sobą połączone.
-czuję mrowienie w moich kościach, twoja dusza to wszystko co składa się na ciebie, skoncentrowane w małej kuli magii, to… piękne i bolesne jednocześnie, zniewalające, ale cięgle za mało, im jestem bliżej… - przysunął palce o centymetr, jego ręka zaczęła drżeć więc ją cofnął. Pot pojawił się na jego czole i westchnął ciężko – cholera, przepraszam, to … intensywne doznanie, ludzkie dusze to coś zupełnie innego – po tych słowach nie skupiał się na Twojej duszy, więc ta wróciła do Ciebie, dziwne uczucie zniknęło. Czułaś się jakoś pełniejsza. Intymność tego co właśnie miało miejsce sprawiła, że zarumieniłaś się. Patrzyłaś przez chwilę, jak Sans zbiera się do całości. – nie jesteś zniszczona – powiedział niskim głosem i chwycił Cię za policzek – mam nadzieję, że ah, ta mała demonstracja pomogła ci zrozumieć co jest dokładnie co twoja dusza może zrobić… przynajmniej… ze mną – przerzuciłaś przez niego nogę tak, aby na nim usiąść twarzą w jego stronę. Co go zaskoczyło, zwłaszcza że zaraz potem zalałaś jego twarz pocałunkami. Wzdłuż jego szczęki, po policzkach, ustach, poczułaś jego kościste palce na swoich biodrach, potem kciuk powoli, niepewnie, zaczął wsuwać się pod koszulkę, zaś mały palec pod spodnie. Pochylił się przy Twoim uchu, słyszałaś jego cichy, niski szept i drżący, ciepły oddech
-powinnaś odpocząć – buntował się słabo, choć ręce wędrowały głębiej. To za hipokryta
-Nic mi nie jest – mruknęłaś w jego kark, zadrżał – Jedzenie pomogło, jak powiedziałeś
-frisk może tutaj zejść w każdej chwili – To sprawiło, że się zatrzymałaś. Westchnęłaś ciężko i cofnęłaś się patrząc na Sansa badawczo
-To robi się już frustrujące
-aż tak jesteś napalona na te kupę kości? – zapytał rumieniąc się – szkielet w tobie jest samotny?
-Było w tym coś przerażającego, Sans…  - zaśmiał się. Ścisnął Cię za pośladki, Ty w odpowiedzi jęknęłaś. Uniósł brwi zerkając na Twoją twarz
-pogadam jutro z papyrusem, postaram się wygospodarować trochę czasu sam na sam dla nas
Share:

Undertale: Kukła treningowa my luv! - odpowiedź na live

Eheheheeeeeee, a więc oto napłynęły pierwsze prace na temat mojego szczęsnego live oraz flirtów z kukłą treningową. Miłego czytania i oglądania! 

Autor opowiadania: EvilAngel
Tytuł: Sztywna miłość
Ship: Czytelniczka x Kukła treningowa
Krótka notka od autora: Jestem pewna, że wiele osób było na ostatnim livie z symulatora randkowania „InLove” i być może udzielała się na czacie. Jako iż na czacie wynikło, że ludzie przeczytaliby opowiadanie, gdzie jest romans z kukłą treningową, postanowiłam być zbawicielem i takowe napisać. Ponieważ nie przejdę obojętnie koło okazji do stworzenia czegoś zabawnego, luźnego i dla przysłowiowej „beki” – proszę, ode mnie, dla was, bardzo króciutki One Shot z rodzaju „Ty x Postać”, z kukiełką treningową w roli głównej. Za psychologa nie zwracam.

Podążałaś korytarzami Ruin. Chociaż potwory już od dawna ponownie chodziły po powierzchni ziemi, miałaś ochotę zwiedzić podziemie. Można było tam wyruszyć na wycieczkę, toteż postanowiłaś skorzystać z tej okazji. Omijając pułapkę z kolcami i wsłuchując się w wszechobecny szum płynącej wody, ujrzałaś coś w oddali. Pośpieszyłaś w tamtą stronę i zauważyłaś samotnie stojącą, jakby opuszczoną przez wszystkich kukłę treningową. Twoje oczy napotkały jej (lub jego, może czuje się mężczyzną?) dwa, kruczoczarne szklane paciorki, osadzone w głowie umodelowanej niczym dłońmi samego Michała Anioła. Spojrzałaś na cudnie wyrzeźbione ciało postaci. Twój rytm bicia serca przyśpieszył. Podeszłaś do kukiełki powolnym krokiem, napawając się jej widokiem i postanowiłaś zacząć rozmowę.
- Witaj, często tu wpadasz? - rzuciłaś tekstem tak suchym, że z pewnością komuś na świecie wyschło pranie. Oparłaś się o ścianę niczym typowy podrywacz z filmów dla nastolatek, jednak kukiełka milczała jak zaklęta. "Zgrywa trudno dostępną" pomyślałaś z uśmiechem.
- Proszę, opowiedz mi, kto tu zostawia taką piękność samotną? - spytałaś zmartwiona, a kukiełka, co dziwne, odpowiedziała ci.
- Oh, na prawdę? To nie do pomyślenia. Jak mogli zostawić tutaj taką cudowną, przepiękną i uroczą osobę samą, bez żadnego towarzystwa? - spytałaś, przyglądając się z satysfakcją, jak policzki kukiełki stają się czerwone.
Postanowiłaś dalej iść w zaparte, rzucając kolejnymi tekstami na podryw. Kukiełka rumieniła się co raz bardziej, a z każdym kolejnym słowem posuwałaś się o krok do przodu. Wkrótce byłaś gotowa wykonać swój ostatni krok. Złapałaś kukiełkę pod brodę, ustawiając jej twarz tak, by spojrzała na ciebie. Wasze oczy spotkały się, czas jakby się zatrzymał w miejscu, cały świat przestał istnieć. Byliście tylko wy dwoje. Powoli zbliżałaś usta do ust (lub czegoś, co miało nimi być) kukiełki i...
Obudziłaś się. Otworzyłaś szeroko oczy i patrzyłaś się tępo w sufit. Twoją jedyną myślą było "Co to do chuja miało być?". Usiadłaś na łóżku i spojrzałaś na zegarek. 6:14, a na 8 masz pracę. Siedziałaś tak jeszcze przez chwilę i doszłaś do jednego wniosku - nigdy więcej grania w Undertale i picia przy tym bimbru od znajomego przed snem. Nigdy więcej.
Autor obrazka: Misz Masz


Share:

16 listopada 2017

Moje OC: lovisa - Patty

Imię:Patty
Nazwisko: Katty
Wiek: 15 lat
Gatunek: Koto-człowiek
Stan: Żywa
Fandom: Star Butterfly vs Siły zła

Patty powstała w mojej głowie gdzieś dwa lata wstecz, kiedy zaczęłam oglądać kreskówkę: Star Butterfly vs Siły zła. Przyszła mi do głowy ot tak.... Dobra wmieszał się w to też Ship, ale to inna hista xD. Chciałam stworzyć córkę strażniczki zakazanego lasu i najlepszą przyjaciółkę głównej bohaterki. No i wyszła mi tak, ogólnie wymyślałam odcinki z jej udziałem.....ale zostały w moim starym domu ;-;. No co? Pisałam je na kartkach! Dobra... Patty jest osobą towarzyską, jest twarda jak diament największy ból ją nie rusza, ma zawsze czarny humor. Patty jako mały dzieciak czuła że las jest jej przeznaczeniem......ale to nie wyszło.... Została wygnana.... Sama nie wiem dlaczego... Patty radziła sobie doskonale sama, potem została szefem bractwa "Czarna puma" której celem było wytropienie i zabicie każdego ze złotą krwią. Jest tylko mały problem....jej najlepsza przyjaciółka czyli Star ma złotą krew...... Star wiedziała o bractwie od matki dlatego Patty jej o tym nie mówiła. Kiedy Star odkrywa że jej najlepsza BF jest z bractwa "Czarnej pumy"jej matka każe zabić Patty, ona jednak rozgryzając pręty ucieka na ziemie gdzie udaje normalną uczennice. Poznaje tam Marca któremu przedstawia się jako "Oksana Circus" . Zatrzymuje się u rodzinny Diaz gdzie on tym razem nie ma nic przeciwko Oksana Cirkus
Wprowadzka Oksany nie za bardzo przypadła do gustu Star, która myśli że ona chce jej odebrać Marca... W końcu dochodzi do bójki w której Oksana została mocno pobita a Star tylko lekko pogryziona przez nią i na końcu tego odcinka Patty umiera z wykrwawienia w szpitalu zdążyła tylko powiedzieć Star że nie ma na imię Oksana tylko.....Patty. Patty Katty

Share:

Grimtales - GRIM FANDANGO CZ 1 - Buntowniczka i niebezpieczna gra


SPIS TREŚCI
Autor: Janet-Lola
Pomimo ostrzeżeń swojego opiekuna Toto, Lola nie usiedziała długo na miejscu, za wszelką cene chciała aby Max dowiedział się o wszystkim.
Kiedy Toto spał, Lola wymknęła się z salonu tatuażu.
Zabrała aparat ze sobą.
Jej serce podpowiadało co należy zrobić , w duchu myślała o Maxie i o tym że Nickolas wkońcu dostanie za swoje.
Noc w Rubacava od ostatnich wydarzeń mijała spokojnie
zbyt spokojnie.
Udała się do Blue Cascket klubu Olivi, gdzie chowając się za filarem, Stał Nick i Olivia.
Rozmawiali. Lola przyglądała się z uwagą czekając na jakiś ich ''romantyczny'' gest .
Nie czekała zbyt długo kiedy Nick przywarł do Olivi by ją pocałować.
Lola wyciągnęła aparat i zrobiła zdjęcie.
Po czym myśląc że została nie zauważona wyszła z lokalu.
Nick wściekły, obmyślał już plan jak załatwić wścibską panią fotograf.
Lola pośpiesznie z wydrukowaną fotką, pobiegła do Lupe która jak zwykle siedziała w holu pilnując płaszczy klientów.
W głowie miała już tylko jedną myśl żeby ukryć zdjęcie i w stosownym czasie pokazać Maxowi jak jego dziewczyna i prawnik dorabiają mu rogi.
Dotarła do Klubu Calavera Cafe, gdzie jej przyjaciółka pracowała jako szatniarka.
-Lupe ! Krzyknęła .
-Lola co ty tu...
-Szybko pomóż mi schować to . Po czym wręczyła zdjęcie Lupe.
Co to ?! O cholera skąd to masz ? zaskoczona odpowiedziała.
Nie czas na wyjaśnienia-, ale powiem tylko jedno to w końcu twardy dowód dzięki któremu uda mi się otworzyć oczy Maxowi. odparła Lola
Okej. Przechowam to .
Po czym nerwowo wybiegła. Udała się w stronę latarni morskiej.
To było najspokojniejsze miejsce w całym Rubacava.
Nie sądziła że będzie bacznie śledzona kiedy zeszła z windy na doki.
Stojąc przy barierce obserwowała jak morze lamentu iskrzy się przy blasku księżyca.
Snując myśli o tym jak bardzo jest szczęśliwa z tego co udało się jej dokonać.
Po chwili ciszy i spokoju usłyszała.

-Doigrałaś się.

Głos Nicka był tak zimny, jak światło księżyca odbijało się od jego pistoletu. Stał w nocy, a jasna lampa latarni oświetlała jego postać w pewnych momentach. Lola ledwo mogła spojrzeć na mężczyznę.

Maximino zasługuje na poznanie prawdy- odpowiedziała cicho, ale z determinacją.

Nie rób tego, nie warto, ale jak mi dasz to, czego chcę odejdę, powiedział prawnik.

Lola zachichotała i spojrzała daleko w morze. Nick wiedział, że kobieta nic nie widziała, a ruch odzwierciedlał jej akceptację. Akceptacja i gorycz.

A co, zastrzelisz mnie? Czy Nick Virago naprawdę zabije niewinną dziewczynę? Lola zapytała.

Jeśli będę musiał, jestem prawnikiem, mogę cię zabić bez żadnych konsekwencji ,a teraz chcę to zdjęcie!. Wykrzyknął

Nie, potrzebujesz tego, jakie to śmieszne, wystarczy jedno małe zdjęcie wielkości kartki pocztowej, żeby cię zdenerwować.

Teraz Nick również chciał spojrzeć na morze, ale trzymał oczodoły skupione na kobiecie, która stała przed nim na szczycie latarni morskiej.

Im dłużej rozmawiamy, tym większa jest szansa, że będę musiał cię zastrzelić, powiedział.

-Wiem. odparła

-Po prostu musisz mi go dać.

Lola odchyliła się do tyłu i próbowała wyglądać na rozluźnioną.

-Nie mam go ze sobą, schowałam to, powiedziała. Nick prychnął cicho.

Nie powinnaś była mi tego mówić, teraz wszystko, czego potrzebuję, to zastrzelić cię, a zdjęcie może to i lepiej nigdy nie zostanie odnalezione, powiedział. Ton jego głosu był niebezpieczny, ale Lola wiedziała, że mężczyzna jej nie zastrzeli.

Przynajmniej jeszcze nie.

Uniosła twarz i spojrzała na niego z wyzywającą miną.

A co, jeśli komuś o tym opowiedziałam? Co, jeśli ktoś to widział jak ty i Olivia się całowaliście?-zapytała.

 Czy naprawdę sądzisz, że Maximino będzie zainteresowany tobą, jeśli pokażesz mu zdjęcie? Nick zapytał.

Ja ... Skąd mam wiedzieć, czy nie spróbuje? Lola spytała,. Nick wiedział, dlaczego kobieta to zrobiła i naraziła się na niebezpieczeństwo, i choć gardził nią z tego powodu, nie mógł jej nie szanować.

Ona nie jest dla ciebie dobra, powiedziała po krótkim milczeniu.
-Kto? Olivia? odparł

-Wiesz, o kim mówię, ona naprawdę cię nie kocha, wszystko na tym świecie - Maximino, ty, Rubacava, - jest dla niej tylko grą, powiedziała cicho Lola, prawie szepcząc.

Nick upewnił się, że jego broń jest nabita.

Uzgodniliśmy, że miłość nigdy nie będzie częścią naszego związku - powiedział prawie nie zauważając tego.
Lola spojrzała na niego, a Nick mógł przysiąc, że na jej kościstej twarzy gra brzydki, niemal złośliwy uśmiech.

- A jednak zakochałeś się w niej, głupcze - powiedziała kobieta.

-Daj mi zdjęcie, nie mam na to czasu- powiedział Nick.

Żaden z nas nie ma czasu, może jeszcze nie zrozumiałeś, ale oboje jesteśmy głupcami, mówisz, że Maximino nigdy mnie nie pokocha,ja mówię, że Olivia nigdy nie będzie czuła dla ciebie niczego.

Zdjęcie...

A jednak oboje jesteśmy równie głupi i wciąż marzymy o czymś, czego nie możemy mieć.

Masz zamiar dać mi to zdjęcie, czy muszę cię do tego zmusić? Nick zapytał w końcu tracąc panowanie nad sobą. Zawsze działał spokojnie i racjonalnie, ale teraz stało się jasne, że jest zdenerwowany i spieszy się.

Lola pokręciła głową.

- Nie mam zamiaru ci go dać. Chłodno odpowiedziała.

Żadne z nas nie przestanie się wygłupiać, jak śmieszne by to nie było,powiedziała i spojrzała uważnie na Nicka. Mężczyzna odpowiedział jej spojrzeniu i przez krótką chwilę zrozumieli się nawzajem.

I co jesteś w stanie zabić kolejną niewinną osobę ? Jak twój chory plan sprawił że kilkanaście osób na torze Maxa zginęło bo zachciało ci się wysadzić sterowiec.

Nagle Nick nie wytrzymał i przyłożył broń do jej głowy.

-Zabije cie jeśli ktokolwiek się o tym dowie. Nie zapominaj że byłaś moją wspólniczką a to raczej słaba karta dla osoby która chce się dostać do 9 kręgu wiecznego życia,gdzie twój złoty bilet?.
Lola zamyśliła się przez chwilę w milczeniu z niepewnością na twarzy.
-Swoją drogą twarda z ciebie sztuka Escanti. Odparł Nick.
Nie sądziłem że kobieta, będąca tutaj będzie myśleć jak żywa osoba z powierzchni, a jednak tutaj jesteś .Nie bez powodu. Ciekawe co zrobiłaś że tu wylądowałaś. Szyderczy uśmiech malował się na jego twarzy.
Z miłą chęcią odebrał bym ci życie.

Ale nie dzisiaj - daję ci ostatnią szansę, lepiej nie wchodź mi w drogę.
Po czym zdjął pistolet z jej skroni, i odszedł.
Wybiegł z latarni.
Loli zrobiło się słabo z nadmiaru emocji.
Nagle myśl przeszyła ją na wskroś.
''Może Toto ma racje''
''Ale z drugiej strony nie odpuszczę, naprawdę go kocham, nie poddam się łatwo. ''
 Wychodząc z latarni udała się w kierunku salonu Toto. Który również był jej domem.
Ciąg dalszy nastąpi....
Share:

Undertale: Patrontale - Część II - Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała.

Notka od autora: Jest to w całości wymyślone przeze mnie AU. Jego charakterystyka znajduje się w tej notce. 

SPIS TREŚCI
Część I
Prolog
To był kolejny zwyczajny dzień 
Biegła ile sił w małych nóżkach
Kolejne dni nie różniły się od siebie.
Część II
Prolog
Jesteś głupi i tyle!
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała. obecnie czytany)
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała. Teraz kiedy Gaster siedział w jej salonie, jadł jakby nigdy nic z nonszalanckim uśmiechem jej ciasto. Kiedy jego syn stał przed kominkiem, wpatrzony w płomienie, trzymając ręce głęboko w kieszeniach spodni od garnituru. Toriel przeklinała w myślach naukowca, swojego męża, jego syna, wszystkich świętych i cały świat. Lecz nie mogła dać po sobie poznać nic, co pan radny mógłby odczytać jako stres. Wzięła głęboki wdech, wlała wodę do imbryka, poczekała chwile aż herbata się zaparzy i rozlała napar do trzech kolorowych filiżanek. Zakładając na włochatą twarz uśmiech wyszła z kuchni.
-Widzę że cynamonowo-biszkoptowe ciasto smakowało - zagaiła rozmowę.
-Jak zawsze pyszne - Gaster oblizał kościste palce i przeniósł wzrok na syna
-heh, znasz mnie - niższy szkielet wzruszył ramionami - dbam o linię
-Odchudzasz się? - zapytała zdziwiona pani domu
-ta, z kości na ości - pfff, zaczęła się śmiać. Jakby całe napięcie rozładowały te głupie słowa. Gaster też się uśmiechnął, Sans się śmiał. Wszystko było takie... naturalne. Prawie by zapomniała, po co tutaj właściwie przyszli.
Po jakiejś pół godzinie rozmów właściwie o niczym, Gaster przeszedł do tematu, którego bała się najbardziej. A już zaczęła mieć nadzieję, że sobie pójdzie i da jej święty spokój.
-Nie pochwalisz się?
-Czym? - zamrugała kilka razy
-No, swoim człowiekiem
-Oh.. uh.... F-Frisk - nerwowo zerknęła na Sansa który podniósł białe punkciki w oczodołach znad pełnego talerza - F-Frisk nie czuje się dobrze. Tak. Bolał go brzuszek i w-wolałabym, aby został w domu.
-Naprawdę? - Gaster uniósł brwi do góry - Wiesz, że znam się na ludzkiej anatomii, mogę pomóc i go zbadać.
-O-oh, nie kłopocz się. Masz dzisiaj wolne, prawda? - nerwowy śmiech.
-ojcze, nie widzisz, że nie chce? daj jej spokój.
-Sans - Gaster cmoknął opierając się wygodniej o krzesełko - Zaręczam ci, że będziesz chciał zobaczyć tego człowieka
-ma dwie ręce i nogi i jedną głowę, łał, takiego jeszcze nie widziałem - wywrócił oczami - wiesz, że nie przepadam za pupilami
-Ten ci się spodoba
-G-gaster, Sans nie ma ochoty oglądać Friska, więc...
-Toriel. - ta cisza. Wymowne spojrzenie potwora w oczy potworzycy. Nie ustąpi, dobrze wiedziała, że nie ustąpi. On też to wiedział. Był bardzo zdesperowany by osiągnąć to po co tutaj przyszedł. Ale po co właściwie? Wielki naukowiec. Gaster sam w sobie. Przyprowadza swojego syna Sansa, który nie dość, że nie lubi ludzi, to jeszcze jest jednym z rady potworzej, a więc ma wpływy w rządzie, do mieszkania w którym jest trzymany nielegalnie pupil w dodatku posiadający jednokolorową duszę. Kobieta czuła, jak nogi uginają się pod nią, kiedy Gaster wstaje od stołu i mija ją, by wejść do korytarza i wyciągnąć Frisk z pokoju.
Chłopak był zaskoczony. Kojarzył Gastera, jasne, jednak kiedy ten tak po prostu wszedł, chwycił go za ramię i poprosił, aby dołączył do nich do salonu, chłopiec nie wiedział jak ma się zachować. Czuł jednak, że jeżeli nie pójdzie po dobroci, potwór użyje siły, aaaa to nie byłoby nic dobrego dla nikogo. Posłusznie, pozwalając by kosmyki nieco przydługich brązowych włosów opadały na jego twarz wszedł do salonu, gdzie przy stole zasiadał zupełnie mu obcy potwór i jego przybrana matka.
-łaaaał - Sans nie trudził się nawet na udawanie zachwytu, przełknął kęs ciasta i popił go gorącą herbatą - i po to mnie tutaj ściągnąłeś ojcze? wiesz, że musiałem brać urlop dzisiaj, aby spełnić twoją zachciankę o domowym obiadku?
-Sans, poczekaj, pokłócimy się w domu - uspokoił go i usiadł na swoim miejscu. Cały czas trzymał rękę na ramieniu Frisk, przez co człowiek musiał iść razem z nim. Wtedy, naukowiec posadził sobie człowieka na kolanie - Co myślisz?
-nie śmierdzi, nie jest głośny i estetyczny dla oka, widać, że jest dobrze wychowany - przeniósł wzrok na Toriel - wybacz, że to mówię tori, ale nie spodziewałem się po kimś o tak miękkim sercu, że uda ci się wychować dobrze pupila - kobieta zaśmiała się nerwowo cały czas bacznie patrząc na poczynania naukowca. Co on planował?!
-Czyli uważasz, że z chłopcem nie jest nic nie tak?
-zaczynam się gubić, to kolejna twoja gra?
-Nie całkiem. - Gaster przyłożył rękę do piersi Frisk. Ten szybko chwycił go za nadgarstek chcąc powstrzymać potwora przed tym co robił. Całe jestestwo Friska, całe jego istnienie, cały on, w każdym tego słowa znaczeniu buntowały się przed złym dotykiem. Lecz nic go nie obroniło. Toriel za bardzo się bała, Sans był zbyt ciekawy, a jednocześnie i zmęczony ciągłymi zabawami ojca, zaś Gaster... cóż, on był akurat sobą. Chwilę potem, ciało dziecka leżało bezwładnie w rękach naukowca, natomiast nad jego dłonią unosiło się czerwone, piękne i błyszczące serce.
Przed pędzącymi kośćmi ochroniło je pole ognia odpowiednio szybko postawione przez potworzyce. Sans stał po drugiej stronie pokoju, pochylony do przodu z rozłożonymi na boki nogami. Za nim kilka lewitujących kości oraz dwa blastery gromadzące magię by wystrzelić. Za Gasterem trzy wielkie blastery. Toriel z ognistymi kulami w  łapach. A wszystko o jednego, małego człowieczka...
Kolejny atak Sansa został powstrzymany, tym razem przez Gastera. Toriel popatrzyła na naukowca zaskoczona i przerażona jednocześnie.
-Oddajcie mi moje dziecko! - zaczęła uderzać w niego ognistymi kulami. Te znowu pochłaniały kości jakimi Sans chronił swojego ojca. Innymi słowy, każdy walczył z każdym.
-Uspokójcie się wszyscy! - Gaster próbował zapanować nad sytuacją - Toriel, jak będziesz mnie słuchać twojemu gówniarzowi nic się nie stanie. Sans uspokój się i mnie posłuchaj!
-ojcze czy ty masz pojęcia co to jest? puść to i chodź nim cię zabije!
-Nie zabije mnie!
-skąd możesz być tego taki pewny!
-Oddajcie mi moje dziecko!
-kobieto uspokój się!
-Oboje się uspokójcie! - Gaster za pomocą magii lewitacji oddał ciało Frisk Toriel, lecz duszę nadal trzymał na swojej ręce. Kobieta natychmiast pochwyciła człowieka i z łzami cieknącymi po policzkach mocno je do siebie przytuliła. Wiedziała, że to nie jest całość, ale choć tyle... choć tyle ... - Sans, schowaj blastery.
-ale ojcze to jednokolorowy
-Schowaj te blastery
-nie
-To mnie wysłuchaj
-mów, ale krótko
-Ech - westchnął kładąc rękę na czole - Nie da się krótko!
-ona ukrywała jednokolorowego przez tyle lat! ty wiesz co to znaczy?!
-Wiem, dlatego zabrałem cię ze sobą w twój wolny dzień. Chcę to załatwić normalnie!
-tego się normalnie załatwić nie da!
-Ten człowiek ma imię! - Gaster pokazał palcem na ciało w objęciach potworzycy - Nazywa się Frisk. Od osiemnastu lat żyje razem z nią i nie wykazał nic, absolutnie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób wskazywać na to, że jest niebezpieczny!
-w historii pojawiali się i tacy!
-Sans, tak bardzo jesteście skupieni na tych co wywołali rebelie, że zapominacie o innych! - potwór podniósł wzrok na blastery syna - Schowaj je, schowaj wszystko, porozmawiajmy jak dorośli, Sans. Proszę. - jego ojciec nie prosił zbyt często. Kościotrup wiedział, że to oznacza jedno, Gaster jest zdesperowany, a może po prostu pewien swego? Teraz, kiedy ciało leżało bez duszy i tak nikomu krzywdy nie zrobi. A jeżeli by w jakikolwiek sposób próbowało, całe szczęście, że Sans nie jest słaby. Westchnął, pstryknął palcami i wstał. Odruchowo poprawił koszulę i kamizelkę garniaka. Nie podszedł jednak do ojca, który również schował swoją broń. Tylko Tori nadal klęczała na ziemi kołysząc się to do przodu to do tyłu tuląc do piersi ciało dziecka.
-więc, co chcesz powiedzieć nim zabije tego bachora?
-... Miałem zaplanowane właściwie do tego momentu - zaśmiał się nerwowo. Sans uniósł jedną brew, z jego czaszki zniknął uśmiech, lewe oko migotało błękitnym blaskiem. Gaster chrząknął, choć nie musiał - Wiem, że nienawidzisz ludzi, choć nie wiem dlaczego.
-z tych samych powodów co ty. dlatego tym bardziej się dziwię widząc cię stojącego w obronie jednego z nich.
-Skoro tak się dzieje, muszę mieć swoje powody i to bardzo dobre powody, prawda?
-... czy są to dobre powody, czy nie, ocenię. dlaczego?
-To eksperyment... - zbierał słowa - To eksperyment mający na celu udowodnić, że jednokolorowi mogą żyć z nami.
-po co to udowadniać, skoro wcześniejsze...
-Sans, nie przerywaj i posłuchaj. Wiesz tak samo dobrze jak i ja, że to nie były jedyne jednokolorowe dusze. Bywały też ... takie które nic złego nie robiły, a miały wpływ na naszą kulturę.
-było ich niewiele
-Równie niewiele co tamtych. Sans. To nie jest ich wina, że tacy się rodzą. Zasługują na szansę jak wszyscy
-nie wierzę, że od ciebie to słyszę
-Nie wierzę, że sam to mówię
-więc dlaczego?
-Odkąd sukcesywnie pozbywamy się jednokolorowych z naszego społeczeństwa, kultura wymiera.
-co?
-Ubrałem to w złe słowa.... Nie umiera, co po prostu... rozwija się wolniej. - Sans chciał coś powiedzieć, ale Gaster mu nie dał - Uczono cię historii, prawda? Cofnijmy się w czasie, pierwsze potworze plemiona odwzorowały to co zobaczyły w ludzkich siedliskach i nieco to udoskonaliły. Wykorzystały lepsze materiały. Nie potrafilibyśmy jednak zrobić murów i fosy, gdyby wcześniej ludzie nam tego nie pokazali. Ale to nie jest wszystko - zrobił krok do przodu i wsunął krzesełko pod stół, Sans ani drgnął, Tori patrzyła na naukowca nie dowierzając własnym uszom, czerwona duszyczka jaśniała i unosiła się lekko nad dłonią Gastera - Wszystko to co nas otacza, to w większej mierze wynalazek ludzi. Wynalazek jednokolorowych. - Sans milczał - Było kilku złych, jasne, ale wielu przysłużyło się naszemu światowi. Jak chociażby pupil imieniem Benjamin który zbudował pierwszy piorunochron, po to aby chronić domostwo swojego patrona! Albo Vincent, który potrafił tworzyć wspaniałe maszyny z niczego. Nie tylko kwestia wynalazków, to oczywiste, że późniejsze zasługi spłynęły na patronów, a pupile jedynie zostali poklepani po głowie... My mamy magię, przez co nie musimy kombinować, zaś kombinowanie ludzi ostatecznie może doprowadzić do powstania czegoś dobrego - nakręcał się coraz bardziej - Ale nie tylko wynalazki Sans! Kultura! Muzyka! Sans twoje ulubione utwory są autorstwa pupila Niccolo! Możesz nie lubić ludzi, ja mogę nie lubić ludzi. Ale ja - mówił donośnie - przynajmniej nie wstydzę cię przyznać racji tam, gdzie ją dostrzegam. A racja jest taka, że jednokolorowi są potrzebni społeczeństwu! - Dyszał. Sans milczał. Po chwili wahania zrezygnowany usiadł na kanapie i ściągnął marynarkę, rozwiązał małe sznurówki na butach. Nadal milczał. - Co robisz?
-idę spać. muszę zastanowić się co zrobić z tym dalej.
-Czy... możesz...? - Toriel niepewnie wskazała szponem na duszę.
-A tak, jasne. Była mi potrzebna do demonstracji. - Mówiąc to podszedł do chłopca lecz nim wsadził w niego czerwone serduszko, niebieska magia otuliła je i przyciągnęła w stronę „drzemiącego” kościotrupa.
-to zostaje ze mną póki czegoś nie wymyślę
-Przekonałem cię?
-nie.
-Więc... dlaczego?
-nie obraź się staruszku, twoja mowa w ogóle do mnie nie trafiła - uśmiechnął się spokojnie, znaczy się, każdy kto nie zna Sansa odebrałby ten uśmiech za spokojny, w istocie to była maska, i Gaster doskonale o tym wiedział - jestem prostym facetem i ani mi w głowie przyszłość gatunku, ani nic
-Więc co?
-tori - odwrócił wzrok na serce - nie chcę aby płakała
Cóż, to było... prostsze niż mogłoby się wydawać. Sans udawał, że śpi dwa kwadranse. W tym czasie Toriel usiadła na fotelu nadal tuląc do siebie ciało dziecka, które oczywiście oddychało, lecz chłopiec był jakby w stanie śpiączki. Gaster milczał. Pluł sobie w twarz, że w ogóle do tego doprowadził. Wiedział, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw. Z jednokolorowymi nie ma żartów. Gdyby świat ujrzała prawda w inny sposób, dzieci mogłoby już nie być. Tak to, jest nadzieja. Nadzieja, którą pierwszy raz w życiu się chwycił.
-masz świadomość, że będę musiał to zgłosić? - z zamyślenia wyrwał go niski i cichy głos syna. Stał oparty o framugę z duszą nad ręką, patrzył na nią z dziwną sympatią. Gaster strzepał mokre od wody ręce do zlewu i odwrócił się do syna przodem
-Wiem. Mój plan zakłada, że go zgłosisz.
-a więc masz plan
-Mam. Jest ryzykowny i jeżeli się nie uda stracimy wszystko
-...my...
-My. Nie zaatakowałeś, nie zabiłeś, nie zareagowałeś tak, jak wymagają tego procedury. W świetle prawa rady, jesteś tak samo winny jak ja.
-od jak dawna?
-Całe życie dzieciaka.
-dlaczego?
-Bo jestem debilem.
-heh.. jest nas dwóch. wiesz co jest zabawne? - uniósł dłoń z sercem na wysokość twarzy - to jest tak kruche, tak wątłe, tak ciepłe i jasne... mógłbym to znieść odrobiną mojej magii
-A jednak tego nie robisz. - Gaster zaśmiał się pod nosem - Dlaczego? Nie kłam, że chodzi tu o Toriel. Widziałeś ją tylko kilka razy w życiu, a łzy samic tak bardzo na ciebie nie działają. - Sans milczał, popatrzył tylko na ojca - Oh, rozumiem. Nauczyli cię bać się dusz jednokolorowych, powiedzieli co masz robić w takich sytuacjach, ale ... nie umiesz, bo nie nauczyli cię zabijać - Zamknął oczy - I dobrze.
-skończ pierdolić i mów jaki jest plan
-Pójdziesz do swoich zaufanych przyjaciół i powiesz im to co będziesz wiedział.
-a co będę wiedział?
-Frisk ma siostrę bliźniaczkę. Nie wiedzą o sobie i niech nie wiedzą. To może zaszkodzić eksperymentowi.
-czyli eksperyment jest naprawdę
-Tak. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. - wzruszył ramionami - Jeżeli wszystko się uda oczywiście. - Chrząknął - Frisk z tego co zaobserwowałem jest znacznie spokojniejszy i bardziej ugodowy. Zauważyłeś, jaki wpływ mają jednokolorowi na masy. Nie może on zostać u Toriel. Ta kobieta za dużo już wycierpiała. Należy się jej chwila odpoczynku. No i nie sprosta zadaniu jakie spadnie na barki chłopca. - Sans opuścił rękę - Jego patronem zostanie jeden z radnych, ten którego sam wybierzesz, nie możesz jednak to być ani ty, ani ja. Poszukaj kogoś z doświadczeniem, spokojem, mile widziane poczucie humoru, ale idący w parze z mądrością.
-ale wymagania, frytki do tego?
-Nie dziękuję. Sans, mówię poważnie. Musisz bacznie przestudiować swoich kolegów z pracy i wybrać właściwego. To będzie twoje główne zadanie. A potem przekonać tego kogoś go wzięcia patronatu nad Friskiem. Chłopca się wyszkoli. Umie pisać i czytać, ale nie ma wiedzy. Trzeba go wszystkiego nauczyć. Prawa. Zasad działania świata. Wszystkiego. Potem, za pomocą swojego wpływu na masy będzie mógł sterować ludźmi. Trzeba mieć Frisk po swojej stronie, kilka apeli do pupili i sprawa załatwiona. Zostanie też członkiem rady. Da mu się kilka praw na pokaz, aby ci ludzie, którzy choć odrobinę wątpili znaleźli spokój w tym, że jemu się udało.
-takie pozory....
-Dokładnie. A czym innym jest polityka jak nie pozorami? - rozłożył bezradnie ręce na bok
-a co z tym drugim bachorem?
-To też jest czerwona dusza. Chara, bo tak się nazywa, mieszka razem z Asrielem...
-cała rodzina Dreemurrów w tym siedzi?
-No i Wing Dingsów
-nie cała, jest jeszcze paps... on o niczym nie wie?
-Nie
-i dobrze, jeszcze jego by brakowało
-Chara - ciągnął dalej - Nie jest taka spokojna jak jej brat. Nie dałoby się nią manipulować. Wedle mojej teorii i jeżeli jest to słuszna teoria, stało się tak przez jej ... braki w edukacji.
-braki?
-Jest w wieku Frisk, a nie potrafi ani czytać ani pisać. Ale nie tylko to. Ona po prostu jest... jakby jego przeciwieństwem. Chcę aby nadal została pod patronatem Asriela. O niej, wiedziałoby tylko kilka osób. Dalibyśmy ją do szkoły. Dyrektorką jednej z nich jest moja dobra znajoma, Alphys. Znasz ją, prawda?
-miałem przyjemność....
-No właśnie. Jeżeli tylko by się udało, zyskamy świetną kontrolę nad pupilami i już nigdy nie będziemy musieli się ich bać, zapiszemy nasze imiona na kartach historii i...
-nie pierdol, na tym najmniej ci zależy
-...
-dlaczego to robisz?
-Bo jestem debilem
-a dlaczego jesteś debilem?
-...
-dlaczego ryzykujesz dobro własnej rodziny dla dwóch ludzkich ścierw?
-...
-aż tak mało dla ciebie znaczymy?
-To nie tak. Sans. Gdybyście mało dla mnie znaczyli... gdybyś mało dla mnie znaczył, to byśmy teraz tutaj nie stali.
-stoimy tutaj dlatego, bo mam znajomości, gaster - westchnął - jesteś mistrzem manipulacji, ale wiesz co? ja też i doskonale wiem, kiedy próbujesz mną manipulować, jeżeli chcesz abym ci pomógł, musisz być ze mną szczery od a do z, rozumiemy się?
-Asgore
-mąż tori?
-Tak. To mój przyjaciel... Jedyny przyjaciel... Te dzieci urodziły się w jego domu i...
-.... - długa niezręczna cisza. Sans westchnął - jeżeli nie znajdę poparcia, masz świadomość, że umywam od tego ręce?
-Tak. Powiem, że nie miałeś z tym nic wspólnego, całą winę wezmę na siebie.
-stracą cię
-Żadna strata
-GASTER! - podniósł głos - nie pierdol
-Jeżeli się uda to mamy dwie drogi
-albo twój plan się powiedzie
-Albo będziemy mieli kolejna rewolucję
-....wiele ryzykujemy, wiesz?
-Przynajmniej coś w końcu zacznie się dziać. Mam już dość tego idealnego świata.
-jeżeli twój plan się powiedzie, będzie jeszcze bardziej idealny, aż do porzygu
-Nie. Jeżeli mój plan się powiedzie ten widoczny fałsz nada naszemu światu odcień prawdziwości
-....dziwny jesteś.
-Mówiłem, jestem debilem.
Share:

POPULARNE ILUZJE