Tłumaczenie; Yumi Mizuno
26 listopada 2017
Opowiadanie: Początek i koniec
Tej nocy cicho szeptała, leżąc na brzuchu do połowy przykryta kołdrą ukazując nagą bladą skórę pokrytą jasno-niebieskimi żyłami. Delikatniejsza od śniegu który przypominała, topiła mi się w rękach. Szeptała wprost do mojego ucha, tak bym mógł ją dobrze usłyszeć. Mimo chłodu którym emanowała, ja jeden potrafiłem znaleźć w niej ciepło. Była moim końcem, a ja byłem jej początkiem. Była aniołem, któremu świat brutalnie wyrwał skrzydła. Chciałem zatrzymać ją dla siebie, ale wiedziałem, że niczego nie pragnęła bardziej od powrotu do domu. Jej czarne włosy, ciemniejsze od czegokolwiek co w życiu widziałem, delikatnie przykrywały jej lekko malinowe usta oraz te wspaniałe, duże oczy skrywające tyle cierpienia. Dwadzieścia dwa centymetry zimnej stali przyjęła z tym swoim chłodnym, słodkim uśmiechem który tak kochałem. Jej krew spływająca po skórze przypominała mi kwiaty róży położone na śniegu. Powoli malowała czerwone ścieżki na białej i nagiej skórze, tak delikatnie, jak gdyby za pociągnięciami pędzla najwybitniejszych z malarzy. Tej nocy nie było niczego, była tylko ona, uśmiech, szept, i ja. Był tylko śnieg i róża, tylko łza i chłód. Była moim końcem, a ja byłem jej początkiem, tak myślałem. Teraz wiem że to ona była moim początkiem, a ja jej końcem...
Autor: Wiktoria K
25 listopada 2017
Undertale: Czy to ma drugie dno? - HAPPY END [opowiadanie by Wichan]
SPIS TREŚCI
HAPPY END (obecnie czytany) | DEAD END
Autor: Wichan
Edge P.O.V.
-Z Sansem coraz gorzej. Chyba właśnie stracił przytomność. - analizowałem w głowie sytuację.
Zwolniłem tempo, gdy musiałem przejść przez most nad lawą, ale nadal biegłem. Po chwili dotarłem do drzwi laboratorium i zadzwoniłem.
-Kto mi zawraca dupę?! - wrzasnęła Alphys przez drzwi.
-Przełożony Twojej laski suko. - warknąłem w odpowiedzi.
-Już otwieram.
Ledwo pojawiła się szpara w drzwiach, rozepchałem ją i wdarłem się do środka.
-Potrzebna pomoc medyczna już! - krzyknąłem.
-Jaki stan poszkodowanego? - mówiąc pełzła w żółwim tempie.
-Rany cięte, złamanie kości promieniowej z przemieszczeniem, prawdopodobnie złamanie kilku żeber i pierdolone 0,2 HP. - powiedziałem praktycznie wszystko.
-Zaraz... 0,2 HP? Sans?! - dinozaurzyca nagle się ożywiła.
-Tak Sans, masz mu pomóc bo za chwilę zdechnie.
Minęło zaledwie 20 minut, a drobny szkielet już był profesjonalnie opatrzony, prześwietlony i podłączony do aparatury.
Red P.O.V.
Obudziłem się ze snu. Tym razem jednak zamiast koszmaru cały czas widziałem głęboką czerń.
-Hmm... Mhm... - zacząłem jęczeć, gdy całe ciało zaczęło mnie niemiłosiernie boleć.
-Sans! Ty żyjesz! - Papyrus wstał z krzesła i nachylił się nade mną.
-hm? - o czym on mówi?
-Miałeś wiele szczęścia kosteczko. - usłyszałem znajomy głos z oddali.
-Kiedy będę mógł go zabrać do domu? - Spytał Papyrus odwracając wzrok ode mnie.
-Już jutro powinien być stabilny, ale raczej nie będzie chodził. - odpowiedziała Alphys wzruszając ramionami.
-Dobrze. Sans, muszę iść do pracy. Jutro po Ciebie przyjdę. - powiedział przysiadając na krawędzi łóżka.
-P-paps... - szepnąłem uśmiechając się życzliwie.
-Sans?
-Kocham Cię - rozłożyłem ręce.
-Ja Cię też. - powiedział i... on po prostu mnie przytulił.
W tym momencie chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie. Już od bardzo dawna nie było tak dobrze w naszych relacjach. Mogę przysiąc, że ból przechodził.
-O kurwa... - nagle zaklęła Alphys, która stała za Papyrusem.
Zmierzyłem ją wzrokiem, a ona tylko wskazała na sufit. O co jej cho... o wow. Wysoko nad nami były dusze moja i Papsa, ale ważniejsze jest to co się działo.
Nie jestem pewien jak to właściwie opisać, bo pierwszy raz widziałem coś takiego, ale to wyglądało, jakby dusza Papyrusa oddawała mojej kawałek siebie. Po prostu się kruszyła, a jej drobiny naprawiały pęknięcia mojej.
Rozluźniłem uścisk, a on się odsunął, a co ważniejsze był uśmiechnięty.
-Muszę już iść. Odbiorę Cię jutro bracie. - wyszedł.
-To było dobre. - Powiedziała naukowiec chrupiąc chipsy.
Pierwszy raz od dawna się szczerze uśmiechnąłem.
24 GODZINY PÓŹNIEJ
Edge P.O.V.
Przyszedłem punktualnie do labolatorium i zacząłem pukać w drzwi pięścią.
-Papyrus?! - krzyknęła Alphys.
-A kogo się spodziewałaś? Przyszedłem po Sansa! - na moje słowa wpuściła mnie do środka.
-A więc tak. Możesz wziąć go do domu, ale musisz go nosić do zagojenia się ran i co drugi dzień robić zastrzyk. To jest mikstura zrobiona z magii Glyde'a połączonej z determinacją.
-To wszystko? - spytałem biorąc od niej torebkę z fiolkami.
-Taaa... po prostu się nim zajmij tak jak on kiedyś Tobą.
-Dobrze, ale nie robię tego dla Twojej satysfakcji jaszczurko.
-Wiem, a teraz weź swojego braciszka proszę wypierdalać. - teatralnie wskazała na drzwi.
-Później. - warknąłem i wyszedłem z Sansem na rękach.
Wiedząc, że jest bezpieczny nie śpieszyłem się i dotarłem do domu w jakieś pół godziny. Na miejscu położyłem go w moim łóżku i zawinąłem w koc. Wyglądał teraz jak małe, bezbronne burito.
Posprzątałem bałagan jaki zrobił i zaparzyłem mu herbatę. Wtenczas nie miałem za bardzo nic do zrobienia, więc uznałem, że poprawi mu się humor jak go przytulę.
Przebrałem się w piżamę i położyłem się obok. Już po chwili sam objął mnie przez sen i usnąłem.
Undertale: Czy to ma drugie dno? - DEAD END [opowiadanie by Wichan]
SPIS TREŚCI
HAPPY END | DEAD END (obecnie czytany)
Autor: Wichan
Edge P.O.V.
-Z Sansem coraz gorzej. Chyba właśnie stracił przytomność. - analizowałem w głowie sytuację.
Zwolniłem tempo, gdy musiałem przejść przez most nad lawą, ale okazało się, że jest zerwany. - kurwa mać.
Przez chwilę nie wiedziałem co robić, więc zadzwoniłem do Alphys.
...
...
...
-odbierz suko. - warknąłem ściskając mocniej telefon.
...
...
-Co tam Szkieleci Lordzie? - zapytała leniwie.
-Jak się do Ciebie dostać, gdy nie ma mostu?!
-Nie ma innej drogi, a czemu pytasz?
-Potrzebuję pilnie Twojej pomocy, Sans zaraz zmieni się w popiół. - mówiłem w pośpiechu.
-C-co się stało?!
-Wypadek. Złamana ręka i wiele ran ciętych. Co robić?
-Najpierw oczyść i opatrz rany.
-Dobra. - rzuciłem telefon na ziemię i położyłem Sansa, tak żeby się nie obudził.
Usiadłem przy nim i nachyliłem się nad jego stopami. - oby tylko się nie obudził. - złapałem za porcelanowy odłamek i stanowczo pociągnąłem.
Red P.O.V.
-Co... ugh... - próbowałem zapytać się Papyrusa co się dzieje i w jednej chwili od stóp do głów przeszył mnie straszliwy ból. Krzyknąłem.
-Sans, wytrzymasz to. - powiedział Paps wkładając mi swój szalik w zęby.
Raz za razem wyciągał mi skorupy tworząc tym samym otwarte rany. Sam nie pamiętam kiedy ostatnio tak mnie coś bolało. Aż dostałem drgawek.
-Co teraz Alphys? - pytał Papyrus... zaraz... on skończył... już? Niewiarygodnie szybko mu poszło, ale to nawet lepiej.
Paps podsunął się bliżej mnie i złapał mnie za przedramię.
-Zamknij oczy i nie ruszaj się.
-Dlaczego?
-Sans, zrób to proszę.
Wykonałem polecenie i w jednej chwili myślałem, że umrę.
-AAAAAAŁA!!! CHOLERA!!! - wrzasnąłem na cały głos.
Już miałem szykować się do ucieczki, ale szef mnie zatrzymał i... przytulił. To było miłe.
Gdy się odsunąłem zawiązał mi swój szalik, tak aby podtrzymywał rękę i sprawdził moje statystyki.
Edge P.O.V.
-Kurwa jego mać! 0.1 HP! Zaraz zdechnie do cholery jasnej! - krzyczałem w myślach.
-Papyrus? Co się dzieje? - spytał Sans z współczuciem w oczach.
-Twoje HP... - poczułem jak łzy spływają mi po policzkach.
-Hej, Paps. Zrobiłeś wszystko co mogłeś. - dlaczego on się tak do mnie uśmiecha?!
Pozwoliłem aby sam sprawdził swoje statystyki, a gdy to zrobił na sekundę jego źrenice zniknęły, ale nadal się uśmiechał.
-Przynajmniej nie spadają... To znaczy, że zrobiłeś kupę dobrej roboty. Jestem dumny. - Dlaczego on tak mówi?! I dlaczego to tak boli?
Uderzyłem się w klatkę, bo poczułem jak drży mi dusza i wstałem.
-Nie ma co, musimy dostarczyć Cię do domu i tam wyzdrowiejesz. - powiedziałem podnosząc go z ziemi.
W lekkim pośpiechu przeszliśmy przez Waterfall i dotarliśmy do Snowdin. Już miałem nasz dom w zasięgu wzroku, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się, a ta osoba uderzyła mnie z pięści w twarz. Zachwiałem się i omal nie upadłem.
-Sans! Schowaj się za śmietnik! - Rozkazałem odstawiając go na ziemi.
Red P.O.V.
Przez śnieg, ból się nasilił, aby po chwili odejść. Widziałem, że banda potworów zaatakowała Papyrusa, ale nie wiedziałem dlaczego. Ze strachu wykonałem polecenie, ale miałem wyrzuty sumienia, że nie powinienem zostawiać go samego.
-Co kurwiu?! Myślisz, że jak raz wygrałeś to będzie drugi?! Niedoczekanie Twoje. - bandyta splunął pod stopy szefa.
Papyrus nic nie odpowiedział, tylko zmierzył wzrokiem sześć osób i w ich kierunku wyrzucił naostrzone kości. Większość uniknęła ataku i biegła na Papyrusa z bronią wszelakiego rodzaju.
W pewnym momencie ta szumowina znalazła się wyjątkowo blisko mnie, więc wstrzymałem na ten czas oddech. Zacząłem myśleć, że Paps sobie nie poradzi, a to byłby koniec świata.
Edge P.O.V.
Jeden z nich ewidentnie przewodził grupą, bo dało się zauważyć jak inni wykonują jego polecenia, więc w niego celowałem najczęściej.
Odpierałem ich ataki do póki mnie nie otoczyli. Zaczęli porozumiewawczo kiwać sobie na wzajem zbliżając się do mnie. Zachowałam spokój, chociaż w głowie powoli rodziła się panika.
W jednej chwili wszyscy odwrócili się na zachód i rzucili nożami w tę samą stronę. Dusza mi zamarła. Przecież tam był Sans!
Nie zwracając uwagi na bandytów za mną podbiegłem do kryjówki. Dostał... wszystkimi... Ale krztusząc się krwią nadal się uśmiechał.
Red P.O.V.
0 HP. GAME OVER. Czułem jak czas zwolnił, zacząłem zmieniać się w popiół. Mam 5 sekund do śmierci duszy.
Raz...
...
Podniosłem się z ziemi.
...
Dwa...
...
Odepchnąłem Papsa uśmiechając się.
...
Trzy...
...
Podbiegłem do napastników tworząc trzy blastery.
...
Cztery...
...
Strzeliłem...
...
Pięć...
...
-Kocham Cię braciszku...
...
...
...
Edge P.O.V.
-Sans! Nie! Proszę NIE! - to nic nie dało... on odszedł. - padłem na kolana przed jego kurtką i zacząłem płakać.
...
...
...
...
*wołałeś po pomoc, jednak nikt nie przyszedł*
-Z Sansem coraz gorzej. Chyba właśnie stracił przytomność. - analizowałem w głowie sytuację.
Zwolniłem tempo, gdy musiałem przejść przez most nad lawą, ale okazało się, że jest zerwany. - kurwa mać.
Przez chwilę nie wiedziałem co robić, więc zadzwoniłem do Alphys.
...
...
...
-odbierz suko. - warknąłem ściskając mocniej telefon.
...
...
-Co tam Szkieleci Lordzie? - zapytała leniwie.
-Jak się do Ciebie dostać, gdy nie ma mostu?!
-Nie ma innej drogi, a czemu pytasz?
-Potrzebuję pilnie Twojej pomocy, Sans zaraz zmieni się w popiół. - mówiłem w pośpiechu.
-C-co się stało?!
-Wypadek. Złamana ręka i wiele ran ciętych. Co robić?
-Najpierw oczyść i opatrz rany.
-Dobra. - rzuciłem telefon na ziemię i położyłem Sansa, tak żeby się nie obudził.
Usiadłem przy nim i nachyliłem się nad jego stopami. - oby tylko się nie obudził. - złapałem za porcelanowy odłamek i stanowczo pociągnąłem.
Red P.O.V.
-Co... ugh... - próbowałem zapytać się Papyrusa co się dzieje i w jednej chwili od stóp do głów przeszył mnie straszliwy ból. Krzyknąłem.
-Sans, wytrzymasz to. - powiedział Paps wkładając mi swój szalik w zęby.
Raz za razem wyciągał mi skorupy tworząc tym samym otwarte rany. Sam nie pamiętam kiedy ostatnio tak mnie coś bolało. Aż dostałem drgawek.
-Co teraz Alphys? - pytał Papyrus... zaraz... on skończył... już? Niewiarygodnie szybko mu poszło, ale to nawet lepiej.
Paps podsunął się bliżej mnie i złapał mnie za przedramię.
-Zamknij oczy i nie ruszaj się.
-Dlaczego?
-Sans, zrób to proszę.
Wykonałem polecenie i w jednej chwili myślałem, że umrę.
-AAAAAAŁA!!! CHOLERA!!! - wrzasnąłem na cały głos.
Już miałem szykować się do ucieczki, ale szef mnie zatrzymał i... przytulił. To było miłe.
Gdy się odsunąłem zawiązał mi swój szalik, tak aby podtrzymywał rękę i sprawdził moje statystyki.
Edge P.O.V.
-Kurwa jego mać! 0.1 HP! Zaraz zdechnie do cholery jasnej! - krzyczałem w myślach.
-Papyrus? Co się dzieje? - spytał Sans z współczuciem w oczach.
-Twoje HP... - poczułem jak łzy spływają mi po policzkach.
-Hej, Paps. Zrobiłeś wszystko co mogłeś. - dlaczego on się tak do mnie uśmiecha?!
Pozwoliłem aby sam sprawdził swoje statystyki, a gdy to zrobił na sekundę jego źrenice zniknęły, ale nadal się uśmiechał.
-Przynajmniej nie spadają... To znaczy, że zrobiłeś kupę dobrej roboty. Jestem dumny. - Dlaczego on tak mówi?! I dlaczego to tak boli?
Uderzyłem się w klatkę, bo poczułem jak drży mi dusza i wstałem.
-Nie ma co, musimy dostarczyć Cię do domu i tam wyzdrowiejesz. - powiedziałem podnosząc go z ziemi.
W lekkim pośpiechu przeszliśmy przez Waterfall i dotarliśmy do Snowdin. Już miałem nasz dom w zasięgu wzroku, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się, a ta osoba uderzyła mnie z pięści w twarz. Zachwiałem się i omal nie upadłem.
-Sans! Schowaj się za śmietnik! - Rozkazałem odstawiając go na ziemi.
Red P.O.V.
Przez śnieg, ból się nasilił, aby po chwili odejść. Widziałem, że banda potworów zaatakowała Papyrusa, ale nie wiedziałem dlaczego. Ze strachu wykonałem polecenie, ale miałem wyrzuty sumienia, że nie powinienem zostawiać go samego.
-Co kurwiu?! Myślisz, że jak raz wygrałeś to będzie drugi?! Niedoczekanie Twoje. - bandyta splunął pod stopy szefa.
Papyrus nic nie odpowiedział, tylko zmierzył wzrokiem sześć osób i w ich kierunku wyrzucił naostrzone kości. Większość uniknęła ataku i biegła na Papyrusa z bronią wszelakiego rodzaju.
W pewnym momencie ta szumowina znalazła się wyjątkowo blisko mnie, więc wstrzymałem na ten czas oddech. Zacząłem myśleć, że Paps sobie nie poradzi, a to byłby koniec świata.
Edge P.O.V.
Jeden z nich ewidentnie przewodził grupą, bo dało się zauważyć jak inni wykonują jego polecenia, więc w niego celowałem najczęściej.
Odpierałem ich ataki do póki mnie nie otoczyli. Zaczęli porozumiewawczo kiwać sobie na wzajem zbliżając się do mnie. Zachowałam spokój, chociaż w głowie powoli rodziła się panika.
W jednej chwili wszyscy odwrócili się na zachód i rzucili nożami w tę samą stronę. Dusza mi zamarła. Przecież tam był Sans!
Nie zwracając uwagi na bandytów za mną podbiegłem do kryjówki. Dostał... wszystkimi... Ale krztusząc się krwią nadal się uśmiechał.
Red P.O.V.
0 HP. GAME OVER. Czułem jak czas zwolnił, zacząłem zmieniać się w popiół. Mam 5 sekund do śmierci duszy.
Raz...
...
Podniosłem się z ziemi.
...
Dwa...
...
Odepchnąłem Papsa uśmiechając się.
...
Trzy...
...
Podbiegłem do napastników tworząc trzy blastery.
...
Cztery...
...
Strzeliłem...
...
Pięć...
...
-Kocham Cię braciszku...
...
...
...
Edge P.O.V.
-Sans! Nie! Proszę NIE! - to nic nie dało... on odszedł. - padłem na kolana przed jego kurtką i zacząłem płakać.
...
...
...
...
*wołałeś po pomoc, jednak nikt nie przyszedł*
24 listopada 2017
Undertale: Wpadka na Imprezie i inne wstydliwe anegdoty - Wpadka.. zaraz, co? [The Party Incident and Other Embarrassing Anecdotes - The Wait, What? Incident] - tłumaczenie PL [+18]
Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry.
Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i
... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z
pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Autor: poubelle_squelette
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI
Wpadka Burgerpantsa
Wpadka przy automacie z przekąskami
Wpadka w sądzie
Wpadka u fotografa
Wpadka.. zaraz, co? [+18] (obecnie czytany)
Wpadka w Walentynki
~Rozdziały od 41 i dalej~
Wpadka przy automacie z przekąskami
Wpadka w sądzie
Wpadka u fotografa
Wpadka.. zaraz, co? [+18] (obecnie czytany)
Wpadka w Walentynki
~Rozdziały od 41 i dalej~
Luty. Choć zrobiło się na tyle ciepło, że śnieg przestał padać, to nadal jest zbyt zimno, abyś mogła swobodnie wychodzić i się bawić. Większość wieczorów spędzasz na kanapie oglądając telewizję, grają w gry mając kota na kolanach. Prawie każdego dnia wpada Sans i Papyrus z żarciem. Masz dziwne przeczucie, że postanowili cię karmić i... to ci odpowiada. Lubisz mieć ich przy sobie. Dzisiaj siedziałaś tylko z Sansem. Graliście w Mario Kart. Ostatnie okrążenie. Byłaś pierwsza. Zwycięstwo jest po Twojej stronie.
-heh... a co powiesz... kiedy użyję niebieską muszlę?
-Ani się waż! - zagroziłaś, przegrywałaś cały czas. Sans wyszczerzył się i niebieska muszla uderzyła w Twój samochodzik i wybiła Cię z toru. Patrzyłaś jak Sans przekracza linię pierwszy. - Kutas jesteś, Sans – prawie rzuciłaś padem.
-nie dzięki, nie jestem zainteresowany – mówił przeglądając menu aby wybrać kolejną trasę. …. Hm...
-Mogę zadać ci dziwne pytanie? - opuścił pada i popatrzył na Ciebie z uniesionymi brwiami
-a nie będziesz go żałować?
-Chcę cię przygotować, to wszystko – Sans usiadł po turecku na kanapie odkładając pada na bok i popatrzył na Ciebie. Miałaś pełnię jego uwagi.
-wal śmiało, pytaj o największe dziwy jakie chodzą ci po głowie. - Dooobra, teraz jest Ci niezręcznie.
-Um... Czy ty... kiedykolwiek... rozważałeś.... pieprzenie się z człowiekiem? - Ku Twojemu zaskoczeniu, zaczął się śmiać?
-a co, jesteś zainteresowana? - …
Uhhhhhhhh.
Jak masz na to odpowiedzieć?! Kiedy milczałaś, mina mu zrzedła
– oh, mówisz poważnie.
-Wiesz, nigdy nie widziałam, abyś był czymś w ten sposób zainteresowany. Płeć, gatunek, czy cokolwiek. Więc.. jestem ciekawa, to wszystko. Jest coś co ci się podoba? - Sans milczał z minutę nad tym pytaniem nim odpowiedział.
-tak, czuję, wiesz... mam potrzeby, ale reszta.. nie ma znaczenia... lubię to co mi się podoba
-A więc nie ma znaczenia co dokładnie?
-nie w tym znaczeniu, nie interesuje mnie przypadkowy seks z przypadkowym człowiekiem
-Dlaczego? - podrapał się po czaszce
-to bardziej.. emocjonalna sprawa, a wiesz, jakim wielkim wrażliwcem jestem.
-Ta, bardzo cieplutki i milutki
-dzięki, moje kości są naprawdę cieplutkie i milutkie.. uh... ale serio... z człowiekiem? wszyscy jesteście zboczeni, bez urazy, ale jeżeli miałbym się z jakimś przespać, to musiałoby mi na nim zależeć. - …
…
..........
To pytanie ciśnie Ci się na język.
-...A co ze mną? Przespałbyś się ze mną? - W mgnieniu oka, Sans był na Tobie, pochylał się, niskim, delikatnym głosem wyszeptał Ci do ucha
-jasne, to właśnie tego chcesz? jeszcze jednego szkieleta w sobie? chcesz, aby wielki, zły potwór cię zdominował i zerżnął z całych sił?
-...Tak? - w kolejnej chwili Sans znowu był na swoim miejscu trzymając pada w rękach, znowu przeglądał menu gry
-to masz problem, nie będę bawił się twoimi uczuciami aby się wyładować, mam swoją klasę
-Może to być zwyczajny seks!
-nie, nie może być
-Więc co? Napaliłeś mnie swoim głosem i wszystkim i tak mnie teraz zostawisz?
-uhh, no.
-Nawet w moich snach, zawsze masz jakąś wymówię – Wszystko nagle zwolniło, poczułaś, że się oddalasz. Popatrzyłaś za okno. Widziałaś w nim odbicie Sansa. Wpatrywał się w Ciebie z dziwnym wyrazem na twarzy. Tak jakby widział Cię całą. Oceniał. Osądzał.
-heh, dobra. - Sceneria zadrżała i nagle byłaś w jego sypialni, leżałaś na wielkiej kupie skarpet i ubrań na podłodze. On był na Tobie, przyciskał swoje biodra do Twoich i szczerzył się. Byliście nadzy. Usłyszałaś plask plask plask, kości o skórę. Oplotłaś palce dookoła jego żeber przyciągając go tak mocno jak to się dało. - to tego właśnie chcesz?
-TAK!
-jesteś pojebana, wiesz? - przesunęłaś dłoń na jego biodro, Sans jęknął głęboko.
-Tak, ale ty też, co? - gładziłaś i pieściłaś jego kości, przyciągając coraz bliżej do siebie. Dyszał, lecz mówił między jękami i stęknięciami
-wiesz... nie powinnaś.. zadzierać... z potworem.... one mogą cię... pogryźć – I z tymi słowami zatopił zęby w Twoim karku, delikatnie. Stęknęłaś zarzucając na niego swoje nogi, starając się przybliżyć go jak tylko się da najbliżej, do napięcia rosnącego w Twoim kroku. Sans przesunął rękę i ścisnął Cię za tyłek, pozwalając, aby kościste palce boleśnie zacisnęły się na skórze i przyciągnął Cię do siebie. Wtedy puścił i poczułaś, jak góra skarpet znika, zaś w tej chwili jesteś pod prysznicem. Strumień ciepłej wody skapywał na Twoją skórę. Usiadłaś na niewielkim krzesełku pod prysznicem - heh, choć zawsze rozbieram się w sypialni, muszę wziąć prysznic – szepnął Ci do ucha. Zachichotałaś. Przesunął się tak, że teraz przed Tobą klęczał uśmiechnięty – nie wiedziałem, że też chcesz się wyczyścić
-Bla bla bla – przechyliłaś się chwytając za mydło. Namydliłaś ręce i zaczęłaś czyścić jego kości bardzo się do tego przykładając. Sunęłaś po każdych zakamarkach, od góry do dołu, nie przegapiając ani milimetra.
-ooo tak, uderz mnie bańkami, mam takie brudne myśli – wyszczerzył się zawadiacko, nie umiałaś powstrzymać śmiechu.
-O mój Boże, o to chodzi? Raaany. Chodź tutaj brudasku, wyczyszczę cię – nadal się śmiałaś. Był bliżej, tak, że mogłaś czyścić czubek jego czaszki. Sans chwycił za inne mydło i zaczął gładzić Cię po kobiecości. Jego palce sunęły po udach, brzuchu, chwytając wszystkiego co mogły. Przesunął ręce na brzuch bawiąc się nim trochę, a następnie chwycił za piersi i delikatnie je ścisnął – jesteś taka gąbczasta...
-Ludzka skóra i takie tam..
-hn... - przybliżył się przystawiając twarz do Twojego kroku i delikatnie rozsunął nogi na boki. Coś miękkiego i lepkiego polizało Twoje płatki. Język? Palcami głaskałaś go po głowie. - wiesz, zawsze wolałem żarcie na wynos – czułaś wibracje jego głosu na sobie. Nie umiałaś nic na to poradzić, to świntuszenie miało zadziałać? Zaśmiałaś się głośno, lecz nim cokolwiek odpowiedziałaś, Sans wstał i niósł Cię na rękach, lecz byliście mokrzy i wyślizgnęłaś mu się upadając na ziemię. Teraz to Ty byłaś na kolanach, a on patrzył na Ciebie z góry, pomógł Ci wstać. Jego śmiech, sprawił, że się śmiałaś. Woda lała się na was, ściekając strumyczkami po waszych ciałach. Światła sypialni migotały w ciemnościach.
Kiedy otworzyłaś oczy, byliście na górze. To chyba Ebott. Jest noc, z pięknym księżycem i rozgwieżdżonym niebem. Siedzicie na szczycie i patrzycie na horyzont.
-ufasz mi? - zapytał proponując swoją dłoń. Popatrzyłaś na nią, przybliżyłaś się, pomógł Ci wstać i w tej chwili oboje unieśliście się do góry. Różowe i fioletowe chmury zaczęły się dookoła was kręcić, a wy przez nie przelatywaliście. Sans nadal tulił Cię mocno, tak jakbyś była jedynym co na ziemi dla niego najcenniejsze. Zbliżaliście się do gwiazd.
-Pięknie tu.
-tak, jesteś piękna. - Byliście daleko od ziemi. Daleko od osądów, wścibskich spojrzeń, problemów, znieczulicy. Tylko Ty, Sans i księżyc. Popatrzyłaś w jego oczodoły, przytulił Cię mocniej, przysunął Twoją twarz swoją ręką, drugą trzymając Cię mocno w pasie. - nie jestem w stanie dać ci gwiazdki z nieba, ale jesteśmy dość blisko nich – pochylił się, aby pocałować Cię w kark. Ta sama dłoń, która wcześniej była na Twojej twarzy, wsuwała się teraz w Twoje spodenki. Sunął palcami po Twoim wejściu.
-S-sans...
-jesteś taka piękna – mówił zaczynając pieścić Twój wzgórek. Jęknęłaś jeszcze raz jego imię – nie chcę cię nigdy wypuścić ze swoich objęć
-Błagam... Sans...
-kocham cię
-Ja ciebie t..
Obudziłaś się nagle. Kilka książek spadło z półki. Co do...?
Miau.
Wychyliłaś się za łóżko, aby zobaczyć kota na podłodze otoczony książkami. Westchnęłaś.
-Wywaliłeś moje rzeczy? - zapytałaś kota – Mówiłam, że nie mogę się tobą zajmować kiedy śpię – kot mauknął w odpowiedzi. - Przeprosiny przyjęte. - Popatrzyłaś na zegarek. Trzecia. Masz czas jeszcze się zdrzemnąć z godzinę przed pracą. Położyłaś głowę na poduszkach i zamknęłaś oczy.
….
Dobra, nadal byłaś napalona przez sen. Nic wielkiego. Zawsze możesz się pobawić przed snem...
ZARAZ...
TEN SEN...
TO JEST COŚ WIELKIEGO.
Podniosłaś się.
- Cholera jasna – mówiłaś do siebie – Ja... ja... - miałam sen erotyczny z gościem, który jest moim przyjacielem, na którego lecę, ale nie powinnam mieć o nim erotycznych snów, bo on nie czuje do mnie tego co ja czuję do niego choć aje mi pokręcone sygnały i BOŻE miałam pierdolony sen erotyczny z SANSEM!
Jasne, czasami lubisz myśleć, jakby to było gdyby wasze randki były prawdziwe. Lecz starasz się jak możesz, aby nie roić sobie w głowie nic ponad i aby wasza przyjaźń była niezachwiana. Potrząsnęłaś głową. Nie. Nie chowaj się. Weź głęboki wdech. To tylko sen. Nic na to nie poradzisz. Po prostu.. nie myśl o tym... ale nadal musisz się wyładować... Chciałaś pomyśleć o jakiejś fantazji, która na chwile zajmie Twój umysł, ale mogłaś myśleć jedynie o Sansie i o księżycu. Ugh. Dobra. Dasz radę. Zrób coś innego... Odrzuciłaś kołdrę i wyszłaś z łóżka. Zimna woda. Prysznic.. Praktycznie wbiegłaś do łazienki. Wskoczyłaś pod zimny strumień wody, lecz jedyne o czym myślałaś to Sans między Twoimi nogami rzucający sucharami na temat robienia Ci minety. Wyłączyłaś prysznic i wyszłaś. Salon. Może obejrzeć jakiś horror? Nic tak nie poprawia humoru jak krew i zwłoki. … Szkielet to na swój sposób rodzaj zwłok... Nie. Skreśl to. Przed oczami miałaś Sansa napierającego na Ciebie na kanapie, szepczącego Ci do ucha. To dziwne, ale do tej pory nie zdawałaś sobie sprawy jak strasznie atrakcyjny był jego głos. Może przesadzasz? Tak. Przesadzasz. Położysz się tutaj i spróbujesz usnąć. Ułożyłaś się na kanapie. Zamknęłaś oczy.
kocham cię
Ugh... to naprawdę wystarczy, abyś się nakręciła? On nie musi o niczym wiedzieć. Pomyślałaś nagle. Możesz się szybko zabawić myśląc o nim i po sprawie... Nie... Sans może i się nigdy nie dowie, ale Ty będziesz wiedziała. Jest pewna linia, jakiej nie chcesz przekraczać. No i Sans to dobry chłopak, wasza przyjaźń jest dla Ciebie najcenniejsza. Westchnęłaś. Ta, zapomnij. Nie mogłabyś spojrzeć mu w oczy, gdybyś to zrobiła. Wróciłaś do sypialni i położyłaś się na łóżku. Teraz, zapragnęłaś sprawdzić znaczenie snu. Tak. To ma sens. Włączyłaś telefon i zaczęłaś grzebać w sieci.
Wyszukanie: Znaczenie snów, gra wideo
Grać w grę – próbujesz uciec przed problemami w życiu
Wyszukanie: Znaczenie snów, skarpety
Widzieć skarpety - są uznawane za symbol narządów płciowych kobiety, dlatego sen o nich symbolizuje niepohamowany popęd seksualny
Wyszukanie: Znaczenie snów, prysznic
Prysznic z kimś – masz niezałatwione sprawy z tą osobą i pora „wyczyścić” atmosferę. Czas na szczerość.
Wyszukanie: Znaczenie snów, latanie
Latanie w powietrzu – próbujesz uniknąć niezręcznych sytuacji
Wyszukanie: Znaczenie snów, księżyc
Księżyc w pełni – oznacza całość, kompatybilność
Wyszukanie: Znaczenie snów, miłość
Twój przyjaciel wyznaje ci miłość – żywisz wobec tej osoby głębsze uczucia. Może czas je wyznać?
Cóż... nie masz pojęcia czy to cokolwiek ci pomogło. Właściwie to w niczym. Westchnęłaś sfrustrowana. Wstałaś powoli szykując się do pracy. Pomijając mieszane uczucia, jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłaś się na myśl o ubieraniu się w mało seksowne ciuszki i podawanie kawy klientom z pustką w oczach, kiedy przybywają zawsze po zastrzyk kofeiny aby rozpocząć dzień. Tak. To bardzo mało erotyczne zajęcie. No i będziesz miała kilka godzin, aby ochłonąć, nim spotkasz się z …
-Sans! - stał przed swoim mieszkaniem paląc.
Czy on serio musi być tak cholernie seksowny?!
Nie wiedziałaś co powiedzieć, więc.. uśmiechnęłaś się bardzo krzywo, niezręcznie i wymuszenie.
-Doberek! - próbowałaś może za bardzo udawać radosną. Naprawdę idzie ci dobrze zachowywanie spokoju...
-cześć – odpowiedział....
….
…....
…..
On wie
.....
Może...
Nie wiesz w sumie. Ale teraz jesteś paranoiczką. Dzielisz z nim ścianę. Mógł Cię usłyszeć i .. uh.. oh.. odwróciłaś wzrok patrząc na swoje buty. Wstydziłaś się. Czułaś się winna.
-Dobra, cóż, miło było pogadać, ale muszę spadać do pracy! - ładnie się wywinęłaś
-jasne, do zobaczenia
On zdecydowanie wie!!!
-heh... a co powiesz... kiedy użyję niebieską muszlę?
-Ani się waż! - zagroziłaś, przegrywałaś cały czas. Sans wyszczerzył się i niebieska muszla uderzyła w Twój samochodzik i wybiła Cię z toru. Patrzyłaś jak Sans przekracza linię pierwszy. - Kutas jesteś, Sans – prawie rzuciłaś padem.
-nie dzięki, nie jestem zainteresowany – mówił przeglądając menu aby wybrać kolejną trasę. …. Hm...
-Mogę zadać ci dziwne pytanie? - opuścił pada i popatrzył na Ciebie z uniesionymi brwiami
-a nie będziesz go żałować?
-Chcę cię przygotować, to wszystko – Sans usiadł po turecku na kanapie odkładając pada na bok i popatrzył na Ciebie. Miałaś pełnię jego uwagi.
-wal śmiało, pytaj o największe dziwy jakie chodzą ci po głowie. - Dooobra, teraz jest Ci niezręcznie.
-Um... Czy ty... kiedykolwiek... rozważałeś.... pieprzenie się z człowiekiem? - Ku Twojemu zaskoczeniu, zaczął się śmiać?
-a co, jesteś zainteresowana? - …
Uhhhhhhhh.
Jak masz na to odpowiedzieć?! Kiedy milczałaś, mina mu zrzedła
– oh, mówisz poważnie.
-Wiesz, nigdy nie widziałam, abyś był czymś w ten sposób zainteresowany. Płeć, gatunek, czy cokolwiek. Więc.. jestem ciekawa, to wszystko. Jest coś co ci się podoba? - Sans milczał z minutę nad tym pytaniem nim odpowiedział.
-tak, czuję, wiesz... mam potrzeby, ale reszta.. nie ma znaczenia... lubię to co mi się podoba
-A więc nie ma znaczenia co dokładnie?
-nie w tym znaczeniu, nie interesuje mnie przypadkowy seks z przypadkowym człowiekiem
-Dlaczego? - podrapał się po czaszce
-to bardziej.. emocjonalna sprawa, a wiesz, jakim wielkim wrażliwcem jestem.
-Ta, bardzo cieplutki i milutki
-dzięki, moje kości są naprawdę cieplutkie i milutkie.. uh... ale serio... z człowiekiem? wszyscy jesteście zboczeni, bez urazy, ale jeżeli miałbym się z jakimś przespać, to musiałoby mi na nim zależeć. - …
…
..........
To pytanie ciśnie Ci się na język.
-...A co ze mną? Przespałbyś się ze mną? - W mgnieniu oka, Sans był na Tobie, pochylał się, niskim, delikatnym głosem wyszeptał Ci do ucha
-jasne, to właśnie tego chcesz? jeszcze jednego szkieleta w sobie? chcesz, aby wielki, zły potwór cię zdominował i zerżnął z całych sił?
-...Tak? - w kolejnej chwili Sans znowu był na swoim miejscu trzymając pada w rękach, znowu przeglądał menu gry
-to masz problem, nie będę bawił się twoimi uczuciami aby się wyładować, mam swoją klasę
-Może to być zwyczajny seks!
-nie, nie może być
-Więc co? Napaliłeś mnie swoim głosem i wszystkim i tak mnie teraz zostawisz?
-uhh, no.
-Nawet w moich snach, zawsze masz jakąś wymówię – Wszystko nagle zwolniło, poczułaś, że się oddalasz. Popatrzyłaś za okno. Widziałaś w nim odbicie Sansa. Wpatrywał się w Ciebie z dziwnym wyrazem na twarzy. Tak jakby widział Cię całą. Oceniał. Osądzał.
-heh, dobra. - Sceneria zadrżała i nagle byłaś w jego sypialni, leżałaś na wielkiej kupie skarpet i ubrań na podłodze. On był na Tobie, przyciskał swoje biodra do Twoich i szczerzył się. Byliście nadzy. Usłyszałaś plask plask plask, kości o skórę. Oplotłaś palce dookoła jego żeber przyciągając go tak mocno jak to się dało. - to tego właśnie chcesz?
-TAK!
-jesteś pojebana, wiesz? - przesunęłaś dłoń na jego biodro, Sans jęknął głęboko.
-Tak, ale ty też, co? - gładziłaś i pieściłaś jego kości, przyciągając coraz bliżej do siebie. Dyszał, lecz mówił między jękami i stęknięciami
-wiesz... nie powinnaś.. zadzierać... z potworem.... one mogą cię... pogryźć – I z tymi słowami zatopił zęby w Twoim karku, delikatnie. Stęknęłaś zarzucając na niego swoje nogi, starając się przybliżyć go jak tylko się da najbliżej, do napięcia rosnącego w Twoim kroku. Sans przesunął rękę i ścisnął Cię za tyłek, pozwalając, aby kościste palce boleśnie zacisnęły się na skórze i przyciągnął Cię do siebie. Wtedy puścił i poczułaś, jak góra skarpet znika, zaś w tej chwili jesteś pod prysznicem. Strumień ciepłej wody skapywał na Twoją skórę. Usiadłaś na niewielkim krzesełku pod prysznicem - heh, choć zawsze rozbieram się w sypialni, muszę wziąć prysznic – szepnął Ci do ucha. Zachichotałaś. Przesunął się tak, że teraz przed Tobą klęczał uśmiechnięty – nie wiedziałem, że też chcesz się wyczyścić
-Bla bla bla – przechyliłaś się chwytając za mydło. Namydliłaś ręce i zaczęłaś czyścić jego kości bardzo się do tego przykładając. Sunęłaś po każdych zakamarkach, od góry do dołu, nie przegapiając ani milimetra.
-ooo tak, uderz mnie bańkami, mam takie brudne myśli – wyszczerzył się zawadiacko, nie umiałaś powstrzymać śmiechu.
-O mój Boże, o to chodzi? Raaany. Chodź tutaj brudasku, wyczyszczę cię – nadal się śmiałaś. Był bliżej, tak, że mogłaś czyścić czubek jego czaszki. Sans chwycił za inne mydło i zaczął gładzić Cię po kobiecości. Jego palce sunęły po udach, brzuchu, chwytając wszystkiego co mogły. Przesunął ręce na brzuch bawiąc się nim trochę, a następnie chwycił za piersi i delikatnie je ścisnął – jesteś taka gąbczasta...
-Ludzka skóra i takie tam..
-hn... - przybliżył się przystawiając twarz do Twojego kroku i delikatnie rozsunął nogi na boki. Coś miękkiego i lepkiego polizało Twoje płatki. Język? Palcami głaskałaś go po głowie. - wiesz, zawsze wolałem żarcie na wynos – czułaś wibracje jego głosu na sobie. Nie umiałaś nic na to poradzić, to świntuszenie miało zadziałać? Zaśmiałaś się głośno, lecz nim cokolwiek odpowiedziałaś, Sans wstał i niósł Cię na rękach, lecz byliście mokrzy i wyślizgnęłaś mu się upadając na ziemię. Teraz to Ty byłaś na kolanach, a on patrzył na Ciebie z góry, pomógł Ci wstać. Jego śmiech, sprawił, że się śmiałaś. Woda lała się na was, ściekając strumyczkami po waszych ciałach. Światła sypialni migotały w ciemnościach.
Kiedy otworzyłaś oczy, byliście na górze. To chyba Ebott. Jest noc, z pięknym księżycem i rozgwieżdżonym niebem. Siedzicie na szczycie i patrzycie na horyzont.
-ufasz mi? - zapytał proponując swoją dłoń. Popatrzyłaś na nią, przybliżyłaś się, pomógł Ci wstać i w tej chwili oboje unieśliście się do góry. Różowe i fioletowe chmury zaczęły się dookoła was kręcić, a wy przez nie przelatywaliście. Sans nadal tulił Cię mocno, tak jakbyś była jedynym co na ziemi dla niego najcenniejsze. Zbliżaliście się do gwiazd.
-Pięknie tu.
-tak, jesteś piękna. - Byliście daleko od ziemi. Daleko od osądów, wścibskich spojrzeń, problemów, znieczulicy. Tylko Ty, Sans i księżyc. Popatrzyłaś w jego oczodoły, przytulił Cię mocniej, przysunął Twoją twarz swoją ręką, drugą trzymając Cię mocno w pasie. - nie jestem w stanie dać ci gwiazdki z nieba, ale jesteśmy dość blisko nich – pochylił się, aby pocałować Cię w kark. Ta sama dłoń, która wcześniej była na Twojej twarzy, wsuwała się teraz w Twoje spodenki. Sunął palcami po Twoim wejściu.
-S-sans...
-jesteś taka piękna – mówił zaczynając pieścić Twój wzgórek. Jęknęłaś jeszcze raz jego imię – nie chcę cię nigdy wypuścić ze swoich objęć
-Błagam... Sans...
-kocham cię
-Ja ciebie t..
JEB!
Obudziłaś się nagle. Kilka książek spadło z półki. Co do...?
Miau.
Wychyliłaś się za łóżko, aby zobaczyć kota na podłodze otoczony książkami. Westchnęłaś.
-Wywaliłeś moje rzeczy? - zapytałaś kota – Mówiłam, że nie mogę się tobą zajmować kiedy śpię – kot mauknął w odpowiedzi. - Przeprosiny przyjęte. - Popatrzyłaś na zegarek. Trzecia. Masz czas jeszcze się zdrzemnąć z godzinę przed pracą. Położyłaś głowę na poduszkach i zamknęłaś oczy.
….
Dobra, nadal byłaś napalona przez sen. Nic wielkiego. Zawsze możesz się pobawić przed snem...
ZARAZ...
TEN SEN...
TO JEST COŚ WIELKIEGO.
Podniosłaś się.
- Cholera jasna – mówiłaś do siebie – Ja... ja... - miałam sen erotyczny z gościem, który jest moim przyjacielem, na którego lecę, ale nie powinnam mieć o nim erotycznych snów, bo on nie czuje do mnie tego co ja czuję do niego choć aje mi pokręcone sygnały i BOŻE miałam pierdolony sen erotyczny z SANSEM!
Jasne, czasami lubisz myśleć, jakby to było gdyby wasze randki były prawdziwe. Lecz starasz się jak możesz, aby nie roić sobie w głowie nic ponad i aby wasza przyjaźń była niezachwiana. Potrząsnęłaś głową. Nie. Nie chowaj się. Weź głęboki wdech. To tylko sen. Nic na to nie poradzisz. Po prostu.. nie myśl o tym... ale nadal musisz się wyładować... Chciałaś pomyśleć o jakiejś fantazji, która na chwile zajmie Twój umysł, ale mogłaś myśleć jedynie o Sansie i o księżycu. Ugh. Dobra. Dasz radę. Zrób coś innego... Odrzuciłaś kołdrę i wyszłaś z łóżka. Zimna woda. Prysznic.. Praktycznie wbiegłaś do łazienki. Wskoczyłaś pod zimny strumień wody, lecz jedyne o czym myślałaś to Sans między Twoimi nogami rzucający sucharami na temat robienia Ci minety. Wyłączyłaś prysznic i wyszłaś. Salon. Może obejrzeć jakiś horror? Nic tak nie poprawia humoru jak krew i zwłoki. … Szkielet to na swój sposób rodzaj zwłok... Nie. Skreśl to. Przed oczami miałaś Sansa napierającego na Ciebie na kanapie, szepczącego Ci do ucha. To dziwne, ale do tej pory nie zdawałaś sobie sprawy jak strasznie atrakcyjny był jego głos. Może przesadzasz? Tak. Przesadzasz. Położysz się tutaj i spróbujesz usnąć. Ułożyłaś się na kanapie. Zamknęłaś oczy.
kocham cię
Ugh... to naprawdę wystarczy, abyś się nakręciła? On nie musi o niczym wiedzieć. Pomyślałaś nagle. Możesz się szybko zabawić myśląc o nim i po sprawie... Nie... Sans może i się nigdy nie dowie, ale Ty będziesz wiedziała. Jest pewna linia, jakiej nie chcesz przekraczać. No i Sans to dobry chłopak, wasza przyjaźń jest dla Ciebie najcenniejsza. Westchnęłaś. Ta, zapomnij. Nie mogłabyś spojrzeć mu w oczy, gdybyś to zrobiła. Wróciłaś do sypialni i położyłaś się na łóżku. Teraz, zapragnęłaś sprawdzić znaczenie snu. Tak. To ma sens. Włączyłaś telefon i zaczęłaś grzebać w sieci.
Wyszukanie: Znaczenie snów, gra wideo
Grać w grę – próbujesz uciec przed problemami w życiu
Wyszukanie: Znaczenie snów, skarpety
Widzieć skarpety - są uznawane za symbol narządów płciowych kobiety, dlatego sen o nich symbolizuje niepohamowany popęd seksualny
Wyszukanie: Znaczenie snów, prysznic
Prysznic z kimś – masz niezałatwione sprawy z tą osobą i pora „wyczyścić” atmosferę. Czas na szczerość.
Wyszukanie: Znaczenie snów, latanie
Latanie w powietrzu – próbujesz uniknąć niezręcznych sytuacji
Wyszukanie: Znaczenie snów, księżyc
Księżyc w pełni – oznacza całość, kompatybilność
Wyszukanie: Znaczenie snów, miłość
Twój przyjaciel wyznaje ci miłość – żywisz wobec tej osoby głębsze uczucia. Może czas je wyznać?
Cóż... nie masz pojęcia czy to cokolwiek ci pomogło. Właściwie to w niczym. Westchnęłaś sfrustrowana. Wstałaś powoli szykując się do pracy. Pomijając mieszane uczucia, jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłaś się na myśl o ubieraniu się w mało seksowne ciuszki i podawanie kawy klientom z pustką w oczach, kiedy przybywają zawsze po zastrzyk kofeiny aby rozpocząć dzień. Tak. To bardzo mało erotyczne zajęcie. No i będziesz miała kilka godzin, aby ochłonąć, nim spotkasz się z …
-Sans! - stał przed swoim mieszkaniem paląc.
Czy on serio musi być tak cholernie seksowny?!
Nie wiedziałaś co powiedzieć, więc.. uśmiechnęłaś się bardzo krzywo, niezręcznie i wymuszenie.
-Doberek! - próbowałaś może za bardzo udawać radosną. Naprawdę idzie ci dobrze zachowywanie spokoju...
-cześć – odpowiedział....
….
…....
…..
On wie
.....
Może...
Nie wiesz w sumie. Ale teraz jesteś paranoiczką. Dzielisz z nim ścianę. Mógł Cię usłyszeć i .. uh.. oh.. odwróciłaś wzrok patrząc na swoje buty. Wstydziłaś się. Czułaś się winna.
-Dobra, cóż, miło było pogadać, ale muszę spadać do pracy! - ładnie się wywinęłaś
-jasne, do zobaczenia
On zdecydowanie wie!!!
Autor: yanderebunny303
Undertale: Czy to ma drugie dno? - Rozdział III [opowiadanie by Wichan]
SPIS TREŚCI
Rozdział III (obecnie czytany)
Autor: Wichan
Edge P.O.W
-Sans, wróciłem i... Co ty do kurwy nędzy najlepszego zrobiłeś?! - wrzasnąłem widząc jak Sans stoi na potłuczonej porcelanie.
-P-przepraszam, to był wypadek...
-Sam jesteś wypadek, czy naprawdę mając w okolicy jedną kruchą rzecz musiałeś ją zniszczyć?!
-Przepraszam s-szefie...
-Gdybyś nie był moim bratem dawno już bym cię spopielił! - krzyknąłem wyciągając zmiotkę z szafy.
-Przepraszam.
-Przestań przepraszać i się na coś przydaj! Posprzątaj ten bałagan!
-Tak szefie.
Red P.O.V.
Papyrus wyszedł trzaskając drzwiami, a ja będę musiał ogarnąć ten syf. Zrobiłem krok w przód i...
-Kurwa! Na gwiazdy! - wrzasnąłem i upadłem na ziemię. -Ja pierdole! Cholera! - nie mogłem się powstrzymać, to tak piekielnie bolało.
Obejrzałem swoje stopy i aż zbierało mi się na wymioty, gdy zobaczyłem, że są całe w ostrych odłamkach. Postanowiłem się przeczołgać na parter, bo tam trzymaliśmy apteczkę, ale przez nieuwagę oparłem dłoń na jednej skorupie, która boleśnie wbiła mi się w śródręcze.
Łzy zaczęły mi lecieć po policzkach, ale nie mogłem się poddać. Nie chcę jeszcze umierać, a na pewno nie w taki głupi sposób. Sprawdziłem swoje statystyki: 0,6 HP i cały czas spada.
-Muszę się pośpieszyć, bo będzie źle. - szepnąłem aby dodać sobie otuchy.
Gdy byłem już przy drzwiach podciągnąłem się i nacisnąłem klamkę. W duchu traktowałem to jak małe zwycięstwo, ale zostało jeszcze jedno... schody.
Powoli zbliżyłem się do krawędzi i zdrową rękę oparłem na pierwszym stopniu. - jest dobrze. - Na drugim utrzymałem się łokciem, aby nie pogłębić rany na dłoni. Teraz prawe kolano i znowu lewa dłoń. Lewa noga i łokieć ześlizgnął mi się z krawędzi, straciłem równowagę. - kurwa, jest źle.
Uderzyłem czaszką w poręcz i zrobiłem kilka przewrotów nim ostatecznie upadłem na ziemię. Już nie odczuwałem ani smutku, ani wściekłości. To był ból fizyczny w czystej postaci. Leżałem skulony przez chwilę, aż usłyszałem otwierające się drzwi.
-Sans?! - zawołał Papyrus wchodząc do domu.
-P-Pa... szefie... - szepnąłem.
-Wyszedłem sprawdzić skrzynkę, a ty już zrobiłeś sobie krzywdę?! - uklęknął przede mną i wzrokiem ogarnął całe moje ciało.
Pochylił się i przeszył go wyraźny dreszcz, gdy spojrzał mi na rękę.
-Sans...
-T-tak... - zakaszlałem i poczułem coś ciepłego w ustach.
-Złamałeś rękę.
Na te słowa moja dusza zadrżała, ale w tym momencie bardziej bolało mnie to jak Papyrus zareagował. Chyba pierwszy raz od dzieciństwa nie wyglądał tak, jakby chciał mnie dobić.
Poczułem jak dziwna ciecz szybko napełnia mi gardło, więc zacząłem się dusić i wypluwać tyle ile się dało.
Nie zdążyłem się zastanowić nad tym co się dzieje, a już byłem w ramionach Papyrusa. Szybko przebiegł korytarz i wybiegł z domu, a ja zauważyłem, że w miejscu, w którym leżałem była ogromna kałuża szkarłatnej cieczy.
-Trzymaj się! - krzyknął Paps dysząc.
Nie wiedziałem gdzie mnie niesie, ale wtedy priorytetem było to, żebym nie zszedł na jego rękach. Widziałem już wiele razy jego śmierć, ale naprawdę niechciałbym, aby znalazł się w tej sytuacji.
Wyjąłem swoją duszę i ponownie sprawdziłem statystyki: 0,4 HP. Gdy Papyrus to zobaczył przyśpieszył kroku, a ja nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe.
Edge P.O.V.
-Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, dlaczego to spotyka właśnie mnie? - przeklinałem swój los w myślach.
Przebiegłem całe Snowdin i Waterfall szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Żebym tylko zdążył dobiec do Hotlandu...
-Sans, wróciłem i... Co ty do kurwy nędzy najlepszego zrobiłeś?! - wrzasnąłem widząc jak Sans stoi na potłuczonej porcelanie.
-P-przepraszam, to był wypadek...
-Sam jesteś wypadek, czy naprawdę mając w okolicy jedną kruchą rzecz musiałeś ją zniszczyć?!
-Przepraszam s-szefie...
-Gdybyś nie był moim bratem dawno już bym cię spopielił! - krzyknąłem wyciągając zmiotkę z szafy.
-Przepraszam.
-Przestań przepraszać i się na coś przydaj! Posprzątaj ten bałagan!
-Tak szefie.
Red P.O.V.
Papyrus wyszedł trzaskając drzwiami, a ja będę musiał ogarnąć ten syf. Zrobiłem krok w przód i...
-Kurwa! Na gwiazdy! - wrzasnąłem i upadłem na ziemię. -Ja pierdole! Cholera! - nie mogłem się powstrzymać, to tak piekielnie bolało.
Obejrzałem swoje stopy i aż zbierało mi się na wymioty, gdy zobaczyłem, że są całe w ostrych odłamkach. Postanowiłem się przeczołgać na parter, bo tam trzymaliśmy apteczkę, ale przez nieuwagę oparłem dłoń na jednej skorupie, która boleśnie wbiła mi się w śródręcze.
Łzy zaczęły mi lecieć po policzkach, ale nie mogłem się poddać. Nie chcę jeszcze umierać, a na pewno nie w taki głupi sposób. Sprawdziłem swoje statystyki: 0,6 HP i cały czas spada.
-Muszę się pośpieszyć, bo będzie źle. - szepnąłem aby dodać sobie otuchy.
Gdy byłem już przy drzwiach podciągnąłem się i nacisnąłem klamkę. W duchu traktowałem to jak małe zwycięstwo, ale zostało jeszcze jedno... schody.
Powoli zbliżyłem się do krawędzi i zdrową rękę oparłem na pierwszym stopniu. - jest dobrze. - Na drugim utrzymałem się łokciem, aby nie pogłębić rany na dłoni. Teraz prawe kolano i znowu lewa dłoń. Lewa noga i łokieć ześlizgnął mi się z krawędzi, straciłem równowagę. - kurwa, jest źle.
Uderzyłem czaszką w poręcz i zrobiłem kilka przewrotów nim ostatecznie upadłem na ziemię. Już nie odczuwałem ani smutku, ani wściekłości. To był ból fizyczny w czystej postaci. Leżałem skulony przez chwilę, aż usłyszałem otwierające się drzwi.
-Sans?! - zawołał Papyrus wchodząc do domu.
-P-Pa... szefie... - szepnąłem.
-Wyszedłem sprawdzić skrzynkę, a ty już zrobiłeś sobie krzywdę?! - uklęknął przede mną i wzrokiem ogarnął całe moje ciało.
Pochylił się i przeszył go wyraźny dreszcz, gdy spojrzał mi na rękę.
-Sans...
-T-tak... - zakaszlałem i poczułem coś ciepłego w ustach.
-Złamałeś rękę.
Na te słowa moja dusza zadrżała, ale w tym momencie bardziej bolało mnie to jak Papyrus zareagował. Chyba pierwszy raz od dzieciństwa nie wyglądał tak, jakby chciał mnie dobić.
Poczułem jak dziwna ciecz szybko napełnia mi gardło, więc zacząłem się dusić i wypluwać tyle ile się dało.
Nie zdążyłem się zastanowić nad tym co się dzieje, a już byłem w ramionach Papyrusa. Szybko przebiegł korytarz i wybiegł z domu, a ja zauważyłem, że w miejscu, w którym leżałem była ogromna kałuża szkarłatnej cieczy.
-Trzymaj się! - krzyknął Paps dysząc.
Nie wiedziałem gdzie mnie niesie, ale wtedy priorytetem było to, żebym nie zszedł na jego rękach. Widziałem już wiele razy jego śmierć, ale naprawdę niechciałbym, aby znalazł się w tej sytuacji.
Wyjąłem swoją duszę i ponownie sprawdziłem statystyki: 0,4 HP. Gdy Papyrus to zobaczył przyśpieszył kroku, a ja nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe.
Edge P.O.V.
-Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, dlaczego to spotyka właśnie mnie? - przeklinałem swój los w myślach.
Przebiegłem całe Snowdin i Waterfall szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Żebym tylko zdążył dobiec do Hotlandu...
23 listopada 2017
Gra: Bestseller II - Prolog - Yumi Mizuno
Objaśnienie: Bestseller to gra, polegająca na wspólnym napisaniu opowiadania. Każdy kto weźmie udział w zabawnie będzie miał możliwość do napisania swojego rozdziału, jaki będzie stanowił kontynuację historii z wcześniejszych. Tak, aby razem tworzyły logiczną całość.
Każdy kto napisze opowiadanie, na końcu podaje trzy hasła, jakie znaleźć mają się w rozdziale osoby, jaka pisze po nich. Długość rozdziału to minimum dwie strony czcionką Times New Roman 12. Napisane prace proszę słać na maila: yumimizuno@interia.pl Autor rozdziału ma trzy dni na nadesłanie do mnie swojej pracy. Ten okres może być przedłużony o dodatkowe trzy dni, jeżeli przed upływem terminu skontaktuje się ze mną i poprosi o przedłużenie. Jeżeli czas upłynie, zaś rozdział nie zostanie nadesłany, pisać będzie mogła osoba, jaka w drugiej kolejności zgłosiła się do pisania
Do pisania kolejnego rozdziału zgłaszamy się pod aktualną notką w komentarzach. Kto pierwszy ten lepszy. Kluczowym warunkiem zaakceptowania jest znajomość rozdziałów. Tak więc nie będą akceptowane komentarze napisane dwie/trzy minuty po wrzuceniu rozdziału. Nie ma też zaklepywania kolejki. Kto raz już napisze rozdział nie może wziąć udziału ponownie w zabawie do czasu, aż zabraknie chętnych do pisania. Czyli jak w ciągu trzech dni od opublikowania notki nie zgłosi się nikt do napisania kolejnej części. Gra dla wszystkich.
Bohaterami tego wydania Bestsellera jest rodzeństwo demonów chłopiec Clare oraz dziewczyna Rena. Akcja ma miejsce we współczesności.
Kolejna osoba pisząca rozdział: Sansy Skeleton
Spis Treści:
Prolog (obecnie czytany)
Rozdział I
....
~*~
Hasła w tym rozdziale: Książka, patelnia, świeca.
Autor: Yumi Mizuno
Pod stopami Angeliki zielone, cienkie pnącza wiły się. Nie. Nie oplatały jej w ogóle. Pięły się, a właściwie pełzły po popękanej ziemi. Dziewczyna nie bała się. Kiedy popatrzyła na swoje ręce dostrzegła czerwień. Lecz i ona nie budziła lęku, choć wiedziała, że to krew. Jej własna krew. Pewnie i stanowczo spojrzała przed siebie. Choć była ziemia i było niebo, nigdzie ani śladu horyzontu. Nienaturalnie piękny obraz, jakby cały wszechświat zlewał się w jedno przed jej oczami.
Nieopodal, pnącza zaczęły tworzyć coś, co z każdą chwilą było podobniejsze do starej wierzby, roztaczającej przyjemny słodki zapach polnego kwiecia i babeczek. W koronie drzewa pojawiły się dwa cienie. Bezkształtne, lecz widoczne, chowały się za liśćmi, obserwowały kobietę, która z niemym zachwytem okręcała się dookoła szukając czegoś nowego, na czym mogłaby zawiesić oko. Nic. Niebo, ziemia obrośnięta ciągle wijącą się roślinnością i to drzewo. Zdać by się mogło prastare, a tak naprawdę jeszcze chwilę temu go tu nie było.
Kiedy stawiała kroki bosą stopą, pnącza rozstępowały się, tak jakby wiedziały same, gdzie będzie się kierować.
-To jest nasza umowa - odezwał się cień. Znaczy, nie odezwał, bo nic nie powiedział, nie miał ust. Angelika jednak wiedziała, że czuje te słowa w sobie. Tak, jakby cień mówił nie do jej uszu, a do jej duszy. - Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz?
-Tak - powiedziała bez zastanowienia zaciskając w pięści czerwone od krwi ręce. - Tak, jestem tego pewna.
-Masz świadomość, że raz podjętej decyzji nie będzie dało się cofnąć? - drugi cień.
-T-tak.. ale ja wiem, ja wiem czego chcę. Błagam. Proszę.
-Masz pięć lat - odpowiedziały oba stworzenia. Do tej pory ignorujące ją witki, zaczęły oplatać jej stopy, biodra, brzuch, przesmyknęły się pod piersiami, na ramiona... Boleśnie wpełzły przez uszy i usta do środka...
Angelika z krzykiem przerażenia ocknęła się we własnej piwnicy. Przed sobą miała rozmazany krąg do przyzwania, jaki narysowała wcześniej własną krwią. Z czarnych świec unosił się dym, zaś lampka na kablu kołysała się na boki upiornie migając. - Pięć lat - przebrzmiewało echem w jej głowie. Zaskoczona, nadal nie wierząc w to co właśnie miało miejsce przecierała oczy dysząc szybko i płytko.
Zdesperowany człowiek sięga po wszystko co choć odrobinę wyda mu się... pomocne. Nawet kiedy z logicznego i racjonalnego punktu widzenia... Ah, mniejsza o racjonalność. Przetarła twarz zimną wodą i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała normalnie. No prawie. Pomijając te sine wory pod oczami oraz nienaturalną bladość. Ciężko było usnąć po spotkaniu trzeciego stopnia z siłami nadprzyrodzonymi. Zaraz. W internecie było napisane, że demony pozostawiają po sobie znamię.
Kobieta wyskoczyła z białego podkoszulka i spodenek. Weszła pod prysznic i w trakcie czyszczenia ciała dokładnie je oglądała. Dłonie czyste, nogi też, uda.. O! A co to? A nie, to pryszcz. Fuj. Wycisnąć go? ... Ałć. Nie, zostawi go... Albo nie. No bo sama świadomość, że go znalazła ... Gdyby go nie znalazła pewnie nawet by nie zauważyła. Fujj. Ał. Ałć... Bleee. Szuru, puru, szuru, puru.
A może, to się jej śniło? Może. Ciekawe dlaczego miała taki dziwny sen. Sen? Ale przecież nie spała całą noc... Chyba, że miała sen o tym, że nie spała. Czy to ma sens? Nie. A czy całe jej życie miało jakikolwiek sens? Nie. Drapiąc się po pośladku weszła do skromnej i zawalonej syfem z kilku tygodniu kuchni. Śmierdziało, jasne. Nie miała jednak ochoty sprzątać. Nie, aby była fleją. Po prostu... nie miała humoru. Opłukała patelnię, zrobiła niesmaczną jajecznicę. Uczesała się, ubrała, sprawdziła autobus, trzy raz, dla pewności. Dwa razy wracała się bo nie przypominała sobie dokładnie, czy zamknęła drzwi... A ma klucze? No raczej... Przecież zamknęła drzwi... Wsunęła rękę do kieszeni kurtki by wymacać metal. Chujowo by było, gdyby zgubiła klucze teraz.
Podróż na drugi koniec miasta była długa, męcząca no i przede wszystkim... Po prostu nie. Lecz to była rutyna, zwłaszcza teraz kiedy wzięła urlop opiekuńczy. Wysiadła przed miejskim szpitalem. Wiedziała gdzie ma iść, wiedziała jak ma się zachowywać. Pielęgniarki i lekarze ją znali.
Tamtego dnia weszła do jednej z sal czując, jak serce niebezpiecznie szybko jej bije. Przed zielono-białym łóżkiem stał odziany w kitel lekarz, sprawdzał kartę zdrowia pacjenta.... Pacjenta, który był mężem Angeliki. Ich historia jest raczej normalna. Znaczy, oni tak myślą. Choć wydaje się, że została napisana przez jakiegoś pisarza bez pomysłu na ciąg dalszy ich historii. Byli sąsiadami. Przyjaciółmi. Kiedy ona miała szesnaście, a on dziewiętnaście, zaczęli się spotykać. Do zbliżenia szybko doszło. W wieku osiemnastu lat kryjąc rosnący pod piersią brzuszek wciskała się w białą suknię panny młodej. Ich życie było... normalne. On pracował i ona. Dziecko rosło. Aż postanowiło wyprowadzić się z małej mieściny do większego miasta i tam studiować. Nie powstrzymywali go. On zbliżał się do czterdziestki. Ona w trzydziestym piątym roku życia. Lecz... ich życie nie było normalne. Już nie. Angelika poczuła żal w duszy, chciała krzyczeć, a musiała się uśmiechać. Przez ostatnie trzy miesiące jej mąż leżał w śpiączce. Podczas pracy na budowie przywalił go gruz. Cud, dosłownie cud, sprawił, że skończyło się na połamanych kościach i katalepsji... Jest nadzieja.
Choć ta umierała śmiercią długą, bolesną i męczącą każdego kolejnego cholernego dnia, kiedy Angelika wchodziła do pomieszczenia.
-Stan stabilny - oznajmił do niej znajomy lekarz. - Dobrze, że się nie pogarsza. On walczy, proszę pani - te słowa miały ją pocieszyć? Przynieść ukojenie? Ulgę? Przytaknęła i usiadła koło męża. Chwyciła go za rękę i ścisnęła. Nie mówiła nic. Dawno, dawno temu przestała mówić cokolwiek. Mówią, że on słyszy. Ale ona w to nie wierzy.
Gdzieś tak po pół godzinie wstała i poszła odwiedzić jeszcze kogoś. Starą, nową przyjaciółkę. Dwudziestolatkę Ewę, która trafiła tutaj po wypadku samochodowym, jaki zniszczył jej nogi. Nie to jednak jest najgorsze...
-Cześć - powiedziała wchodząc do pomieszczenia. Blondynka podniosła na nią głowę, chwilę się jej przyglądała, jakby próbując rozpoznać znajomą.
-Cześć?
-Jak się czujesz?
-Znamy się?
-Angelika. Znamy się. - mówiąc to podeszła do niewielkiego stolika na którym dziewczyna miała dziennik. Bez słowa podała go Ewie i usiadła na skraju jej łóżka czekając, jak ta zacznie go czytać. Ewa cierpiała na przeraźliwą chorobę... Znaczy się nie chorobę, bo tę można leczyć. Na przypadłość Ewy .. medycyna nie miała lekarstwa.
Ewa pamięta wszystko. Do dnia wypadku. Gdy się budzi.. myśli, że jest kolejny dzień, budzi się w szpitalu. Dowiaduje się, że nie może chodzić. Płacze. Przeżywa. Doba mija. Ona idzie spać. Budzi się i .. nie pamięta, nie pamięta, że wiedziała. Nie pamięta, że takich poranków miała już ponad czterysta. Ewa tkwi tutaj od dawna. Ma dwadzieścia lat. Lecz myśli, że zaledwie kilka miesięcy temu, miała swoje osiemnaste urodziny. Jej partner próbował na początku przy niej być. Tym bardziej kiedy ona się starała. Starała się .. pamiętać. Blondynka przeczytała list do samej siebie, który kiedyś napisała. Nie ma lepszego sposobu, niż kiedy sama sobie powiem. Tak myślała. Nie będzie męczyć tym już lekarzy. Po jej policzkach pociekły łzy. Chciała, aby to był żart. Przesunęła palcem po fotografii. Angelika i Ewa wspólnie na tym samym łóżku. Inna pora dnia, inna godzina na wiszącym zegarze, ale to one. Angelika miała kartkę ze swoim imieniem. Z tyłu fotografii widniał podpis, data sprzed dwóch miesięcy, no i dopisek. „Ona się tobą nie męczy”. To znaczyło więcej, niż mogłoby sądzić. W dalszej części listu, Ewa mówiła sobie, że nie jest już ze swoim chłopakiem. Ten po miesiącu wspierania jej, rzucił ją. Znaczy się.... po prostu.. przestał przychodzić. Rodzina pojawiała się systematycznie w każdy wtorek i sobotę. Te dni Ewa zaznaczała na zielono w kalendarzu. Dziennik był pełen zapisków, notatek, z różnymi datami. Ewa pisała do siebie.
To lekarz ...
Nie zapomnij...
Pamiętaj...
Jesteś winna lekarce dwa złote...
Nie płacz.
Ewa pisała te słowa wieczorem, kiedy była wypełniona nadzieją, że kolejnego dnia będzie pamiętać. Chciała się pocieszyć. Bo wiedziała, że kiedy rano wstanie, będzie bardzo smutna.
Angelika siedziała z Ewą jeszcze kilka godzin.... Kiedy ta się już uspokoiła, było... fajnie. Potem poszła do męża, pożegnała się całując go w czoło i ... wróciła do siebie. Resztę dnia spędziła w pokoju, przed telewizorem, patrząc w ekran telewizora... bo to co robiła oglądaniem nie można nazwać. Po prostu patrzyła, bez większej refleksji na kolorowe punkciki.
Czarne świecie stały na monitorze. Zaraz, czy ona je tam położyła? Nie pamiętała. Wpatrywała się intensywnie w przedmiot... w knot, aż ten na jej oczach... zapalił się. Nagle! Niepewnie podeszła do świecy, przesunęła palcem koło płomienia. Był ciepły i realny. Przesunęła po nim ręką, lecz nie parzył jej. Próbowała go zgasić, lecz ani jej palce, ani woda, ani nic mu nie szkodziły. Próbowała coś od niego podpalić, lecz nawet papier nie był osmalony. Sąsiadka dziwnie się na nią popatrzyła, kiedy ta w środku nocy machała jej przed oczami kawałkiem wosku i pytała się, czy widzi płomień.... Nie widziała...
Po kolejnej bezsennej nocy, którą spędziła na siedzeniu w kucki i gapieniu się na nierealny ogień, dostała telefon ze szpitala.
-Pani mąż się budzi! - Pognała szybko. Szybciej niż kiedykolwiek. Faktycznie. Wyszedł ze śpiączki. Miał zostać na obserwacji, jednak.... wyjdzie jak wszystko będzie dobrze i wszystko wróci do normy.
Angelika w dniu, w którym wypisywano jej męża poszła spotkać się z Ewą. Powiedziała jej, że nie będzie jej już odwiedzać. Blondynka uśmiechnęła się smutno, choć po policzkach ciekły jej łzy.
-Ja... cię pewnie i tak zapomnę, ale... ty mnie pamiętaj - mówiąc to dała ich wspólne zdjęcie.
No i tak mijały dni. Życie Angeliki wróciło do normy. O tym, co zrobiła w piwnicy i o tym, że to wszystko było realne... przypominała tylko świeca. Kobieta schowała ją, jakby nie chciała widzieć tego, że ... się kurczy. Powoli, ale zauważalnie.
Mijały dni.
Tygodnie.
Padał deszcz.
Śnieg.
Świeciło słońce.
Urodziny jej męża.
Urodziny ich dziecka.
Święta.
Znowu śnieg.
Sylwester.
I jeszcze jeden.
I kolejny.
I następny.
I....
Pięć lat minęło szybciej niż chciałaby aby się to stało. Świeca prawie w całości się wypaliła. Angelika ... nie przyjmowała tego spokojnie. W ostatnim roku swojego życia, chciała zrobić wszystko, aby przełamać kontrakt jaki zawarła z dwoma cieniami. Powiedziała mężowi. Jeździli od księdza do księdza. Od pastora do mnicha, od rabina do imama. Wszyscy byli pewni jednego. Kobieta jest opętana. Widzieli to, czego nie widział żaden normalny człowiek. Znamię, paskudną ranę na czole kobiety, jaką dostrzec mogły jedynie osoby głęboko uduchowione... A jako, że tych było mało... No ale to wyjaśnia, dlaczego kilka dzieciaków płakało na jej widok.... Nie chciała sobie nawet jej wyobrażać.
Bez względu jednak na magię, egzorcyzmy czy cokolwiek innego - kontrakt nie został zmieniony, nie udało się jej też nigdy przyzwać pary demonów.
-Musiałaś wezwać naprawdę silnego - sympatycznie wyglądający ksiądz odwrócił się w jej stronę. Za nim oparty o ścianę stał szkielet imieniem G, na kanapie pod oknem ruda studentka imieniem Isza.
-Kurewsko silnego - odezwał się potwór. Angelika nadal nie przywykła do widoku tego typu stworów, ale.... ale.... ale w tej chwili chciała ... żyć, więc...
-Więc nie damy rady?
-Nawet nie próbujcie... Jeden jest silny, a tutaj są dwa. - mówił duchowny - Niechętnie to robię, proszę pani, ale..... jedyne co możemy robić, to się za panią modlić.
-Musimy jej pomóc! - ruda podniosła się z kanapy - Oni ją zabiją!
-Uspokój się, kochana. Tutaj popieram Romka - G podszedł do dziewczyny i złapał ją za ręce. Zerknął porozumiewawczo na kapłana, który wstał od dębowego stolika i grzecznie, acz stanowczo wyprosił Angelikę z pomieszczenia. Za plecami słyszała tylko kłótnię pary.
W pięciolecie zawarcia kontraktu, płakała. Płakała też wtedy kiedy znalazła się znowu w tym samym pięknym miejscu. Bez horyzontu. Opleciona pnączami. Ukrzyżowana na drzewie. Zaś obok niej, na huśtawkach bujała się para dzieci. Ostatnim co słyszała, nim jej dusza dostała rozerwana na strzępy i pożarta, był cichy, podobny do ptasich treli - śmiech.
-Rena, widziałaś gdzieś moją książkę?
-Obok telefonu!
-Nie mogę znaleźć!
-No kurwa, obok telefonu. Na stole!
-Gdzie? - dziewczyna warknęła, odeszła do laptopa, na którym oglądała Code Geass. Wyszła ze swojego pokoju, do pokoju brata, stanęła obok niego i podała mu książkę. Którą miał dosłownie przed sobą. - O. Dzięki - Rena uśmiechnęła się kwaśno.
-Clare...
-No co? - zaśmiał się i przeczesał palcami włosy. - Lubię ją. Jest .... - nie dokończył. Oboje poczuli to samo kłujące uczucie w piersi. Ktoś ich przyzywa. Okazało się, że Rena miała genialny pomysł, aby wrzucić swoje ogłoszenie w sieć. Obecnie nikt nie czyta książek, więc jak inaczej demony mają się ogłaszać? Wrzucenie informacji, jak ich przyzwać i podanie się za kilka osób, aby stać się wiarygodnymi... Zadziałało. Rodzeństwo popatrzyło po sobie. Normalne ludzkie zęby, zaczęły rosnąć i zamieniły się w przerażające kły. - Tym razem ja stworzę otoczenie - powiedział chłopak. - Brak horyzontu był ciekawy, ale te pnącza i drzewo? Pfff lamus.
-Zobaczymy co ty wymyślisz, cwaniaku - cmoknęła dziewczyna.
-Zaskoczę cię... - Ich ciała zamieniły się w ciemne cienie, które rozpłynęły się w powietrzu. A gdzieś tam... ktoś... zgodził się oddać im swoją duszę...
Nieopodal, pnącza zaczęły tworzyć coś, co z każdą chwilą było podobniejsze do starej wierzby, roztaczającej przyjemny słodki zapach polnego kwiecia i babeczek. W koronie drzewa pojawiły się dwa cienie. Bezkształtne, lecz widoczne, chowały się za liśćmi, obserwowały kobietę, która z niemym zachwytem okręcała się dookoła szukając czegoś nowego, na czym mogłaby zawiesić oko. Nic. Niebo, ziemia obrośnięta ciągle wijącą się roślinnością i to drzewo. Zdać by się mogło prastare, a tak naprawdę jeszcze chwilę temu go tu nie było.
Kiedy stawiała kroki bosą stopą, pnącza rozstępowały się, tak jakby wiedziały same, gdzie będzie się kierować.
-To jest nasza umowa - odezwał się cień. Znaczy, nie odezwał, bo nic nie powiedział, nie miał ust. Angelika jednak wiedziała, że czuje te słowa w sobie. Tak, jakby cień mówił nie do jej uszu, a do jej duszy. - Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz?
-Tak - powiedziała bez zastanowienia zaciskając w pięści czerwone od krwi ręce. - Tak, jestem tego pewna.
-Masz świadomość, że raz podjętej decyzji nie będzie dało się cofnąć? - drugi cień.
-T-tak.. ale ja wiem, ja wiem czego chcę. Błagam. Proszę.
-Masz pięć lat - odpowiedziały oba stworzenia. Do tej pory ignorujące ją witki, zaczęły oplatać jej stopy, biodra, brzuch, przesmyknęły się pod piersiami, na ramiona... Boleśnie wpełzły przez uszy i usta do środka...
Angelika z krzykiem przerażenia ocknęła się we własnej piwnicy. Przed sobą miała rozmazany krąg do przyzwania, jaki narysowała wcześniej własną krwią. Z czarnych świec unosił się dym, zaś lampka na kablu kołysała się na boki upiornie migając. - Pięć lat - przebrzmiewało echem w jej głowie. Zaskoczona, nadal nie wierząc w to co właśnie miało miejsce przecierała oczy dysząc szybko i płytko.
Zdesperowany człowiek sięga po wszystko co choć odrobinę wyda mu się... pomocne. Nawet kiedy z logicznego i racjonalnego punktu widzenia... Ah, mniejsza o racjonalność. Przetarła twarz zimną wodą i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała normalnie. No prawie. Pomijając te sine wory pod oczami oraz nienaturalną bladość. Ciężko było usnąć po spotkaniu trzeciego stopnia z siłami nadprzyrodzonymi. Zaraz. W internecie było napisane, że demony pozostawiają po sobie znamię.
Kobieta wyskoczyła z białego podkoszulka i spodenek. Weszła pod prysznic i w trakcie czyszczenia ciała dokładnie je oglądała. Dłonie czyste, nogi też, uda.. O! A co to? A nie, to pryszcz. Fuj. Wycisnąć go? ... Ałć. Nie, zostawi go... Albo nie. No bo sama świadomość, że go znalazła ... Gdyby go nie znalazła pewnie nawet by nie zauważyła. Fujj. Ał. Ałć... Bleee. Szuru, puru, szuru, puru.
A może, to się jej śniło? Może. Ciekawe dlaczego miała taki dziwny sen. Sen? Ale przecież nie spała całą noc... Chyba, że miała sen o tym, że nie spała. Czy to ma sens? Nie. A czy całe jej życie miało jakikolwiek sens? Nie. Drapiąc się po pośladku weszła do skromnej i zawalonej syfem z kilku tygodniu kuchni. Śmierdziało, jasne. Nie miała jednak ochoty sprzątać. Nie, aby była fleją. Po prostu... nie miała humoru. Opłukała patelnię, zrobiła niesmaczną jajecznicę. Uczesała się, ubrała, sprawdziła autobus, trzy raz, dla pewności. Dwa razy wracała się bo nie przypominała sobie dokładnie, czy zamknęła drzwi... A ma klucze? No raczej... Przecież zamknęła drzwi... Wsunęła rękę do kieszeni kurtki by wymacać metal. Chujowo by było, gdyby zgubiła klucze teraz.
Podróż na drugi koniec miasta była długa, męcząca no i przede wszystkim... Po prostu nie. Lecz to była rutyna, zwłaszcza teraz kiedy wzięła urlop opiekuńczy. Wysiadła przed miejskim szpitalem. Wiedziała gdzie ma iść, wiedziała jak ma się zachowywać. Pielęgniarki i lekarze ją znali.
Tamtego dnia weszła do jednej z sal czując, jak serce niebezpiecznie szybko jej bije. Przed zielono-białym łóżkiem stał odziany w kitel lekarz, sprawdzał kartę zdrowia pacjenta.... Pacjenta, który był mężem Angeliki. Ich historia jest raczej normalna. Znaczy, oni tak myślą. Choć wydaje się, że została napisana przez jakiegoś pisarza bez pomysłu na ciąg dalszy ich historii. Byli sąsiadami. Przyjaciółmi. Kiedy ona miała szesnaście, a on dziewiętnaście, zaczęli się spotykać. Do zbliżenia szybko doszło. W wieku osiemnastu lat kryjąc rosnący pod piersią brzuszek wciskała się w białą suknię panny młodej. Ich życie było... normalne. On pracował i ona. Dziecko rosło. Aż postanowiło wyprowadzić się z małej mieściny do większego miasta i tam studiować. Nie powstrzymywali go. On zbliżał się do czterdziestki. Ona w trzydziestym piątym roku życia. Lecz... ich życie nie było normalne. Już nie. Angelika poczuła żal w duszy, chciała krzyczeć, a musiała się uśmiechać. Przez ostatnie trzy miesiące jej mąż leżał w śpiączce. Podczas pracy na budowie przywalił go gruz. Cud, dosłownie cud, sprawił, że skończyło się na połamanych kościach i katalepsji... Jest nadzieja.
Choć ta umierała śmiercią długą, bolesną i męczącą każdego kolejnego cholernego dnia, kiedy Angelika wchodziła do pomieszczenia.
-Stan stabilny - oznajmił do niej znajomy lekarz. - Dobrze, że się nie pogarsza. On walczy, proszę pani - te słowa miały ją pocieszyć? Przynieść ukojenie? Ulgę? Przytaknęła i usiadła koło męża. Chwyciła go za rękę i ścisnęła. Nie mówiła nic. Dawno, dawno temu przestała mówić cokolwiek. Mówią, że on słyszy. Ale ona w to nie wierzy.
Gdzieś tak po pół godzinie wstała i poszła odwiedzić jeszcze kogoś. Starą, nową przyjaciółkę. Dwudziestolatkę Ewę, która trafiła tutaj po wypadku samochodowym, jaki zniszczył jej nogi. Nie to jednak jest najgorsze...
-Cześć - powiedziała wchodząc do pomieszczenia. Blondynka podniosła na nią głowę, chwilę się jej przyglądała, jakby próbując rozpoznać znajomą.
-Cześć?
-Jak się czujesz?
-Znamy się?
-Angelika. Znamy się. - mówiąc to podeszła do niewielkiego stolika na którym dziewczyna miała dziennik. Bez słowa podała go Ewie i usiadła na skraju jej łóżka czekając, jak ta zacznie go czytać. Ewa cierpiała na przeraźliwą chorobę... Znaczy się nie chorobę, bo tę można leczyć. Na przypadłość Ewy .. medycyna nie miała lekarstwa.
Ewa pamięta wszystko. Do dnia wypadku. Gdy się budzi.. myśli, że jest kolejny dzień, budzi się w szpitalu. Dowiaduje się, że nie może chodzić. Płacze. Przeżywa. Doba mija. Ona idzie spać. Budzi się i .. nie pamięta, nie pamięta, że wiedziała. Nie pamięta, że takich poranków miała już ponad czterysta. Ewa tkwi tutaj od dawna. Ma dwadzieścia lat. Lecz myśli, że zaledwie kilka miesięcy temu, miała swoje osiemnaste urodziny. Jej partner próbował na początku przy niej być. Tym bardziej kiedy ona się starała. Starała się .. pamiętać. Blondynka przeczytała list do samej siebie, który kiedyś napisała. Nie ma lepszego sposobu, niż kiedy sama sobie powiem. Tak myślała. Nie będzie męczyć tym już lekarzy. Po jej policzkach pociekły łzy. Chciała, aby to był żart. Przesunęła palcem po fotografii. Angelika i Ewa wspólnie na tym samym łóżku. Inna pora dnia, inna godzina na wiszącym zegarze, ale to one. Angelika miała kartkę ze swoim imieniem. Z tyłu fotografii widniał podpis, data sprzed dwóch miesięcy, no i dopisek. „Ona się tobą nie męczy”. To znaczyło więcej, niż mogłoby sądzić. W dalszej części listu, Ewa mówiła sobie, że nie jest już ze swoim chłopakiem. Ten po miesiącu wspierania jej, rzucił ją. Znaczy się.... po prostu.. przestał przychodzić. Rodzina pojawiała się systematycznie w każdy wtorek i sobotę. Te dni Ewa zaznaczała na zielono w kalendarzu. Dziennik był pełen zapisków, notatek, z różnymi datami. Ewa pisała do siebie.
To lekarz ...
Nie zapomnij...
Pamiętaj...
Jesteś winna lekarce dwa złote...
Nie płacz.
Ewa pisała te słowa wieczorem, kiedy była wypełniona nadzieją, że kolejnego dnia będzie pamiętać. Chciała się pocieszyć. Bo wiedziała, że kiedy rano wstanie, będzie bardzo smutna.
Angelika siedziała z Ewą jeszcze kilka godzin.... Kiedy ta się już uspokoiła, było... fajnie. Potem poszła do męża, pożegnała się całując go w czoło i ... wróciła do siebie. Resztę dnia spędziła w pokoju, przed telewizorem, patrząc w ekran telewizora... bo to co robiła oglądaniem nie można nazwać. Po prostu patrzyła, bez większej refleksji na kolorowe punkciki.
Czarne świecie stały na monitorze. Zaraz, czy ona je tam położyła? Nie pamiętała. Wpatrywała się intensywnie w przedmiot... w knot, aż ten na jej oczach... zapalił się. Nagle! Niepewnie podeszła do świecy, przesunęła palcem koło płomienia. Był ciepły i realny. Przesunęła po nim ręką, lecz nie parzył jej. Próbowała go zgasić, lecz ani jej palce, ani woda, ani nic mu nie szkodziły. Próbowała coś od niego podpalić, lecz nawet papier nie był osmalony. Sąsiadka dziwnie się na nią popatrzyła, kiedy ta w środku nocy machała jej przed oczami kawałkiem wosku i pytała się, czy widzi płomień.... Nie widziała...
Po kolejnej bezsennej nocy, którą spędziła na siedzeniu w kucki i gapieniu się na nierealny ogień, dostała telefon ze szpitala.
-Pani mąż się budzi! - Pognała szybko. Szybciej niż kiedykolwiek. Faktycznie. Wyszedł ze śpiączki. Miał zostać na obserwacji, jednak.... wyjdzie jak wszystko będzie dobrze i wszystko wróci do normy.
Angelika w dniu, w którym wypisywano jej męża poszła spotkać się z Ewą. Powiedziała jej, że nie będzie jej już odwiedzać. Blondynka uśmiechnęła się smutno, choć po policzkach ciekły jej łzy.
-Ja... cię pewnie i tak zapomnę, ale... ty mnie pamiętaj - mówiąc to dała ich wspólne zdjęcie.
No i tak mijały dni. Życie Angeliki wróciło do normy. O tym, co zrobiła w piwnicy i o tym, że to wszystko było realne... przypominała tylko świeca. Kobieta schowała ją, jakby nie chciała widzieć tego, że ... się kurczy. Powoli, ale zauważalnie.
Mijały dni.
Tygodnie.
Padał deszcz.
Śnieg.
Świeciło słońce.
Urodziny jej męża.
Urodziny ich dziecka.
Święta.
Znowu śnieg.
Sylwester.
I jeszcze jeden.
I kolejny.
I następny.
I....
Pięć lat minęło szybciej niż chciałaby aby się to stało. Świeca prawie w całości się wypaliła. Angelika ... nie przyjmowała tego spokojnie. W ostatnim roku swojego życia, chciała zrobić wszystko, aby przełamać kontrakt jaki zawarła z dwoma cieniami. Powiedziała mężowi. Jeździli od księdza do księdza. Od pastora do mnicha, od rabina do imama. Wszyscy byli pewni jednego. Kobieta jest opętana. Widzieli to, czego nie widział żaden normalny człowiek. Znamię, paskudną ranę na czole kobiety, jaką dostrzec mogły jedynie osoby głęboko uduchowione... A jako, że tych było mało... No ale to wyjaśnia, dlaczego kilka dzieciaków płakało na jej widok.... Nie chciała sobie nawet jej wyobrażać.
Bez względu jednak na magię, egzorcyzmy czy cokolwiek innego - kontrakt nie został zmieniony, nie udało się jej też nigdy przyzwać pary demonów.
-Musiałaś wezwać naprawdę silnego - sympatycznie wyglądający ksiądz odwrócił się w jej stronę. Za nim oparty o ścianę stał szkielet imieniem G, na kanapie pod oknem ruda studentka imieniem Isza.
-Kurewsko silnego - odezwał się potwór. Angelika nadal nie przywykła do widoku tego typu stworów, ale.... ale.... ale w tej chwili chciała ... żyć, więc...
-Więc nie damy rady?
-Nawet nie próbujcie... Jeden jest silny, a tutaj są dwa. - mówił duchowny - Niechętnie to robię, proszę pani, ale..... jedyne co możemy robić, to się za panią modlić.
-Musimy jej pomóc! - ruda podniosła się z kanapy - Oni ją zabiją!
-Uspokój się, kochana. Tutaj popieram Romka - G podszedł do dziewczyny i złapał ją za ręce. Zerknął porozumiewawczo na kapłana, który wstał od dębowego stolika i grzecznie, acz stanowczo wyprosił Angelikę z pomieszczenia. Za plecami słyszała tylko kłótnię pary.
W pięciolecie zawarcia kontraktu, płakała. Płakała też wtedy kiedy znalazła się znowu w tym samym pięknym miejscu. Bez horyzontu. Opleciona pnączami. Ukrzyżowana na drzewie. Zaś obok niej, na huśtawkach bujała się para dzieci. Ostatnim co słyszała, nim jej dusza dostała rozerwana na strzępy i pożarta, był cichy, podobny do ptasich treli - śmiech.
Tydzień później....
-Rena, widziałaś gdzieś moją książkę?
-Obok telefonu!
-Nie mogę znaleźć!
-No kurwa, obok telefonu. Na stole!
-Gdzie? - dziewczyna warknęła, odeszła do laptopa, na którym oglądała Code Geass. Wyszła ze swojego pokoju, do pokoju brata, stanęła obok niego i podała mu książkę. Którą miał dosłownie przed sobą. - O. Dzięki - Rena uśmiechnęła się kwaśno.
-Clare...
-No co? - zaśmiał się i przeczesał palcami włosy. - Lubię ją. Jest .... - nie dokończył. Oboje poczuli to samo kłujące uczucie w piersi. Ktoś ich przyzywa. Okazało się, że Rena miała genialny pomysł, aby wrzucić swoje ogłoszenie w sieć. Obecnie nikt nie czyta książek, więc jak inaczej demony mają się ogłaszać? Wrzucenie informacji, jak ich przyzwać i podanie się za kilka osób, aby stać się wiarygodnymi... Zadziałało. Rodzeństwo popatrzyło po sobie. Normalne ludzkie zęby, zaczęły rosnąć i zamieniły się w przerażające kły. - Tym razem ja stworzę otoczenie - powiedział chłopak. - Brak horyzontu był ciekawy, ale te pnącza i drzewo? Pfff lamus.
-Zobaczymy co ty wymyślisz, cwaniaku - cmoknęła dziewczyna.
-Zaskoczę cię... - Ich ciała zamieniły się w ciemne cienie, które rozpłynęły się w powietrzu. A gdzieś tam... ktoś... zgodził się oddać im swoją duszę...
Hasła do kolejnego rozdziału: Mucha, opaska, zielony
Undertale: Czy to ma drugie dno? - Rozdział II [opowiadanie by Wichan]
SPIS TREŚCI
Rozdział II (obecnie czytany)
Autor: Wichan
Edge P.O.V.
Ten idiota znowu dał się pobić i myślał, że jak się uleczy to tego nie zauważę. Mam już tego serdecznie dość! - mówiłem w myślach. - Co do cholery mam zrobić żeby nikt go nie znalazł? - zacisnąłem pięści po czym westchnąłem.
-Wstawaj leniwa kupo kości, dostaniesz śniadanie. - oznajmiłam pukając w futrynę mojego pokoju.
Sans leniwie otworzył powieki i podniósł się z legowiska. Dało się zauważyć, że od razu po przebudzeniu założył swój fałszywy uśmiech.
-Masz cztery kromki chleba i szklankę mleka. Doceń to i zjedz wszystko.
-Tak szefie. - powiedział Sans podchodząc bliżej do mnie.
-Zostaniesz dzisiaj tutaj i masz się zastanowić nad swoją nędzną egzystencją, gdy będę na patrolu. Zrozumiano?
-Tak szefie! - zasalutował mi i się wyprostował.
-Muszę przyznać, że powoli robisz postępy. - pochwaliłem go odwracając się plecami.
Zakluczyłem drzwi, a klucz powiesiłem sobie na szyi. Wychodząc z domu ogarnąłem cały teren wzrokiem i skierowałem się w stronę biblioteki publicznej.
-Cześć kościsty dupku! - krzyknęła Undyne na powitanie.
-No, cześć... rybo... - jakoś nic lepszego nie mogłem wymyślić.
-Pfff... co, Wielki Szkieletor nie w humorze? Fuhuhuhuhu... - wojowniczka złapała się za brzuch ze śmiechu.
-Pieprz się. - warknąłem i odwróciłem wzrok. - Dzisiaj ja patroluję Snowdin, Rdzeń i hotel, a ty Waterfall, Hotland i laboratorium, dociera to to twojego pustego łba?
-Oczywiście o lordzie przeokropny... heh... - odwróciła się na pięcie i odeszła.
-Ugh, czemu ona musi być taka wkurwiająca? - powiedziałem sam do siebie.
Zacząłem patrol od mostu, sprawdzając każdy, najmniejszy zakątek, powoli przesuwając się na wschód.
Red P.O.V.
-Papyrus wyszedł kilkanaście minut temu, więc mam trochę czasu dla siebie. - wypiłem łyk mleka.
Gdy skończyłem jeść, wstałem i podszedłem do lustra, aby się przejrzeć. Okazało się, że od wczorajszego uderzenia pęknięcie nad moim lewym okiem wydłużyło się o kilka dobrych centymetrów.
-To mogło mnie zabić... - pomyślałem i poczułem jak gorące łzy zbierają mi się w oczodołach. - Nie, nie myśl o tym.
Postanowiłem sobie zrobić drzemkę. Zapewne Papyrus byłby zauważył, że leżałem na jego łóżku, więc skuliłem się na psim legowisku i zapadłem w głęboki sen dużo szybciej niż zazwyczaj,
-Szefie nie! - krzyczałem biegnąc za Papyrusem. - Nie wygrasz z człowiekiem!
-Ja zawsze wygrywam, ze wszystkimi! - warknął i stanął przed przeciwnikiem.
Dzieciak do niego podszedł ze świeżo naostrzonym nożem i pyłem na swetrze. Gdy Papyrus spostrzegł ten demoniczny wzrok, aż zazgrzytał zębami z wściekłości.
-Po prostu umrzyj gówniarzu! - szkielet rzucił kilkudziesięcioma kośćmi na raz z stronę wroga.
Gdy protagonista uniknął wszystkich ataków rzucił się na szkieleta z przygotowaną bronią. Tym razem Papyrus złapał jego duszę i wyrzucił go w powietrze.
-Masz zamiar zginąć? - spytał biegnąc z naostrzoną kością w stronę bachora.
-Ty pierwszy. - Dzieciak uśmiechnął się złowieszczo i za jednym zamachem uciął Papyrusowi głowę.
Czaszka spadła na śnieg niczym na biały puch, a tors upadł na kolana, po czym padł.
-Nigdy w ciebie nie wierzyłem. - powiedział Papyrus zanim ostatecznie zmienił się w pył.
-Nie
-Sans!?
-Nie!
-Sans!
-Nie! Nie! Nie nie nie...
-Hej! Jesteś tam pojebusie?
-Aaaaah...! - wrzasnąłem siadając na legowisku. - znowu ten popierdolony sen. Nienawidzę go! - krzyknąłem tłumiąc dźwięk kocem.
-Idę do Ciebie! - poza tym zdaniem dało się słyszeć stukanie obcasów o drewniane schody.
Wiedziałem, że on nie może mnie zobaczyć w tym stanie. Postanowiłem szybko się ogarnąć, więc zerwałem się, aby podejść do drzwi i „TRZASK".
-Kurwa mać! Stanąłem na talerz. Szef mnie zabije...
Ten idiota znowu dał się pobić i myślał, że jak się uleczy to tego nie zauważę. Mam już tego serdecznie dość! - mówiłem w myślach. - Co do cholery mam zrobić żeby nikt go nie znalazł? - zacisnąłem pięści po czym westchnąłem.
-Wstawaj leniwa kupo kości, dostaniesz śniadanie. - oznajmiłam pukając w futrynę mojego pokoju.
Sans leniwie otworzył powieki i podniósł się z legowiska. Dało się zauważyć, że od razu po przebudzeniu założył swój fałszywy uśmiech.
-Masz cztery kromki chleba i szklankę mleka. Doceń to i zjedz wszystko.
-Tak szefie. - powiedział Sans podchodząc bliżej do mnie.
-Zostaniesz dzisiaj tutaj i masz się zastanowić nad swoją nędzną egzystencją, gdy będę na patrolu. Zrozumiano?
-Tak szefie! - zasalutował mi i się wyprostował.
-Muszę przyznać, że powoli robisz postępy. - pochwaliłem go odwracając się plecami.
Zakluczyłem drzwi, a klucz powiesiłem sobie na szyi. Wychodząc z domu ogarnąłem cały teren wzrokiem i skierowałem się w stronę biblioteki publicznej.
-Cześć kościsty dupku! - krzyknęła Undyne na powitanie.
-No, cześć... rybo... - jakoś nic lepszego nie mogłem wymyślić.
-Pfff... co, Wielki Szkieletor nie w humorze? Fuhuhuhuhu... - wojowniczka złapała się za brzuch ze śmiechu.
-Pieprz się. - warknąłem i odwróciłem wzrok. - Dzisiaj ja patroluję Snowdin, Rdzeń i hotel, a ty Waterfall, Hotland i laboratorium, dociera to to twojego pustego łba?
-Oczywiście o lordzie przeokropny... heh... - odwróciła się na pięcie i odeszła.
-Ugh, czemu ona musi być taka wkurwiająca? - powiedziałem sam do siebie.
Zacząłem patrol od mostu, sprawdzając każdy, najmniejszy zakątek, powoli przesuwając się na wschód.
Red P.O.V.
-Papyrus wyszedł kilkanaście minut temu, więc mam trochę czasu dla siebie. - wypiłem łyk mleka.
Gdy skończyłem jeść, wstałem i podszedłem do lustra, aby się przejrzeć. Okazało się, że od wczorajszego uderzenia pęknięcie nad moim lewym okiem wydłużyło się o kilka dobrych centymetrów.
-To mogło mnie zabić... - pomyślałem i poczułem jak gorące łzy zbierają mi się w oczodołach. - Nie, nie myśl o tym.
Postanowiłem sobie zrobić drzemkę. Zapewne Papyrus byłby zauważył, że leżałem na jego łóżku, więc skuliłem się na psim legowisku i zapadłem w głęboki sen dużo szybciej niż zazwyczaj,
-Szefie nie! - krzyczałem biegnąc za Papyrusem. - Nie wygrasz z człowiekiem!
-Ja zawsze wygrywam, ze wszystkimi! - warknął i stanął przed przeciwnikiem.
Dzieciak do niego podszedł ze świeżo naostrzonym nożem i pyłem na swetrze. Gdy Papyrus spostrzegł ten demoniczny wzrok, aż zazgrzytał zębami z wściekłości.
-Po prostu umrzyj gówniarzu! - szkielet rzucił kilkudziesięcioma kośćmi na raz z stronę wroga.
Gdy protagonista uniknął wszystkich ataków rzucił się na szkieleta z przygotowaną bronią. Tym razem Papyrus złapał jego duszę i wyrzucił go w powietrze.
-Masz zamiar zginąć? - spytał biegnąc z naostrzoną kością w stronę bachora.
-Ty pierwszy. - Dzieciak uśmiechnął się złowieszczo i za jednym zamachem uciął Papyrusowi głowę.
Czaszka spadła na śnieg niczym na biały puch, a tors upadł na kolana, po czym padł.
-Nigdy w ciebie nie wierzyłem. - powiedział Papyrus zanim ostatecznie zmienił się w pył.
-Nie
-Sans!?
-Nie!
-Sans!
-Nie! Nie! Nie nie nie...
-Hej! Jesteś tam pojebusie?
-Aaaaah...! - wrzasnąłem siadając na legowisku. - znowu ten popierdolony sen. Nienawidzę go! - krzyknąłem tłumiąc dźwięk kocem.
-Idę do Ciebie! - poza tym zdaniem dało się słyszeć stukanie obcasów o drewniane schody.
Wiedziałem, że on nie może mnie zobaczyć w tym stanie. Postanowiłem szybko się ogarnąć, więc zerwałem się, aby podejść do drzwi i „TRZASK".
-Kurwa mać! Stanąłem na talerz. Szef mnie zabije...
22 listopada 2017
Undertale: Czy to ma drugie dno? - Rozdział I [opowiadanie by Wichan.]
SPIS TREŚCI
Rozdział I (obecnie czytany)
Autor: Wichan
Red P.O.V
Jak zwykle o tej porze stałem przed stoiskiem z hot dogami czekając na klientów, których i tak nie przybywało. Nagle usłyszałem znajomy głos:
-Sans! Ty leniwy kurwiu, gdzie jesteś?!
Oho, znowu ma spinę o coś jakkolwiek związanego ze mną.
-Witaj szefie. Co cię trapi? - powiedziałem najmilszym głosem na jaki było mnie stać.
-Twoja osoba! - warknął agresywnie machając rękami.
-S-słucham? - o co mu chodzi?
-Jesteś wyjątkowo irytującą jednostką, zrób coś ze sobą.
-Staram się jak mogę. - odpowiedziałem spuszczając wzrok.
-Pff... starasz się? Chyba musimy przeprowadzić sobie poważną rozmowę na temat Twojego „starania się". - oparł ręce na blacie.
-T-to nie jest konieczne. - on był zdecydowanie za blisko.
-Kończy się Twoja zmiana, idziemy! - nakazał ciągnąc mnie za kołnierz golfa.
W kilka minut doszliśmy do domu i po otwarciu drzwi Papyrus wepchnął mnie do środka tak, że upadłem na ziemię.
-Ja zrobię obiad, a ty w tym czasie wrzucisz kurtkę do prania, odśnieżysz chodnik, zadzwonisz do Undyne, pójdziesz do sklepu i... - zaczął wymieniać nowe rzeczy do listy, której nie dałoby się zrealizować w trzy dni.
-Już wystarczy. - powiedziałem cicho.
-Słucham?! - krzyknął zrównując się ze mną.
-Znaczy się, czy to nie zbyt wiele dla kogoś takiego jak ja? Nie poradzę sobie ze wszystkim... - w nerwach zacząłem się tłumaczyć.
-To nie mój problem, że sobie nie radzisz! Może masz za mało czasu? - spytał lekko się uśmiechając.
-N-nie, dam radę, tylko potrzebuję kilku dni...
-A może masz za dużo wolności?
W tym momencie odwrócił mnie o 180 stopni i ściągnął mi kurtkę. Trochę się przestraszyłem, więc stałem w bezruchu z zamkniętymi oczami, aż usłyszałem ciche „klik".
-To, żeby było Cię łatwiej przywołać do porządku. - był wyraźnie zadowolony z siebie.
Spojrzałem na dół i aż zamarłem. On założył mi obrożę. Czyli teraz będę jego podręczną własnością. Co teraz? Co teraz?
-A-ale myślałem, ż-że się dobrze sprawuję... - zacząłem się pocić ze stresu.
-Może i dobrze, ale nie satysfakcjonuje mnie to. Masz się poprawić! - założył ręce.
-Ale...
-Żadnych ale! Teraz idź zrób to co kazałem!
-S-szefie...
-Niesubordynacja będzie karana, ostrzegam.
-T-tak...
Wyszedłem z kuchni praktycznie na baczność. Co w niego wstąpiło? Zawsze lubił rozkazywać i budzić respekt, ale dzisiaj osiągnął nowy poziom.
Zaledwie skończyłem odśnieżanie, a już zostałem zawołany na posiłek. Po drodze umyłem ręce i już miałem usiąść przy stole, gdy zobaczyłem, że nie ma dla mnie nakrycia, więc stanąłem w progu i czekałem.
-Trzymaj i jedz na ziemi jak pies, którym jesteś! - wyciągnął w moją stronę miskę z mięsem.
-A-ale szefie...
-Co mówiłem?!
-P-przepraszam.
Usiadłem pod ścianą i zacząłem jest obiad rękami. - to było obrzydliwe, ale po głodowaniu nawet o tym nie myślałem.
Dziękuję Papyr... - nie dokończyłem bo już leżałem na ziemi dwa metry dalej.
-Jak miałeś się do mnie zwracać?! - krzykną masując sobie rękę.
-Sz-sz... - próbowałem coś powiedzieć, ale nie mogłem i z bólu zacząłem płakać.
-Nie interesuje mnie to, że Cię boli, a teraz idź do kąta. - wskazał palcem patrząc mi prosto w oczy.
Stanąłem w wyznaczonym miejscu pociągając nosem, a Papyrus po chwili wyszedł. Czas zaczął mi się dłużyć. Głowa przeraźliwie bolała, a nogi zresztą też. Ile minęło? Może 3, może 4 godziny. Poczułem jak uginają się pode mną kolana, a głowa opada. Tak bolało, byłem taki zmęczony... przymknąłem powieki.
Gdy otworzyłem oczy było całkiem ciemno. Przespałem resztę dnia na stojąco? Ciekawe. Przeciągnąłem się i odwróciłem. Przez chwilę mi się wydawało, że widzę czerwone punkciki, ale to tylko złudzenie.
Zrobiłem krok do przodu, usłyszałem metaliczny dźwięk i padłem jak długi na twarz. W oddali dało się słyszeć cichy, gardłowy śmiech, a czerwone punkciki wróciły. To nie złudzenie. Papyrus tam jest i się ze mnie śmieje. Śmieje się z mojej krzywdy.
Złapałem się za szyję i od razu zdałem sobie sprawę z tego, że zostałem przykuty grubym łańcuchem do ziemi.
-Może to Ciebie wreszcie czegoś nauczy śmieciu. Masz przestać spać wszędzie! To rozkaz!
-Tak szefie.
-A teraz masz szlaban do odwołania!
-Tak szefie...
Jak zwykle o tej porze stałem przed stoiskiem z hot dogami czekając na klientów, których i tak nie przybywało. Nagle usłyszałem znajomy głos:
-Sans! Ty leniwy kurwiu, gdzie jesteś?!
Oho, znowu ma spinę o coś jakkolwiek związanego ze mną.
-Witaj szefie. Co cię trapi? - powiedziałem najmilszym głosem na jaki było mnie stać.
-Twoja osoba! - warknął agresywnie machając rękami.
-S-słucham? - o co mu chodzi?
-Jesteś wyjątkowo irytującą jednostką, zrób coś ze sobą.
-Staram się jak mogę. - odpowiedziałem spuszczając wzrok.
-Pff... starasz się? Chyba musimy przeprowadzić sobie poważną rozmowę na temat Twojego „starania się". - oparł ręce na blacie.
-T-to nie jest konieczne. - on był zdecydowanie za blisko.
-Kończy się Twoja zmiana, idziemy! - nakazał ciągnąc mnie za kołnierz golfa.
W kilka minut doszliśmy do domu i po otwarciu drzwi Papyrus wepchnął mnie do środka tak, że upadłem na ziemię.
-Ja zrobię obiad, a ty w tym czasie wrzucisz kurtkę do prania, odśnieżysz chodnik, zadzwonisz do Undyne, pójdziesz do sklepu i... - zaczął wymieniać nowe rzeczy do listy, której nie dałoby się zrealizować w trzy dni.
-Już wystarczy. - powiedziałem cicho.
-Słucham?! - krzyknął zrównując się ze mną.
-Znaczy się, czy to nie zbyt wiele dla kogoś takiego jak ja? Nie poradzę sobie ze wszystkim... - w nerwach zacząłem się tłumaczyć.
-To nie mój problem, że sobie nie radzisz! Może masz za mało czasu? - spytał lekko się uśmiechając.
-N-nie, dam radę, tylko potrzebuję kilku dni...
-A może masz za dużo wolności?
W tym momencie odwrócił mnie o 180 stopni i ściągnął mi kurtkę. Trochę się przestraszyłem, więc stałem w bezruchu z zamkniętymi oczami, aż usłyszałem ciche „klik".
-To, żeby było Cię łatwiej przywołać do porządku. - był wyraźnie zadowolony z siebie.
Spojrzałem na dół i aż zamarłem. On założył mi obrożę. Czyli teraz będę jego podręczną własnością. Co teraz? Co teraz?
-A-ale myślałem, ż-że się dobrze sprawuję... - zacząłem się pocić ze stresu.
-Może i dobrze, ale nie satysfakcjonuje mnie to. Masz się poprawić! - założył ręce.
-Ale...
-Żadnych ale! Teraz idź zrób to co kazałem!
-S-szefie...
-Niesubordynacja będzie karana, ostrzegam.
-T-tak...
Wyszedłem z kuchni praktycznie na baczność. Co w niego wstąpiło? Zawsze lubił rozkazywać i budzić respekt, ale dzisiaj osiągnął nowy poziom.
Zaledwie skończyłem odśnieżanie, a już zostałem zawołany na posiłek. Po drodze umyłem ręce i już miałem usiąść przy stole, gdy zobaczyłem, że nie ma dla mnie nakrycia, więc stanąłem w progu i czekałem.
-Trzymaj i jedz na ziemi jak pies, którym jesteś! - wyciągnął w moją stronę miskę z mięsem.
-A-ale szefie...
-Co mówiłem?!
-P-przepraszam.
Usiadłem pod ścianą i zacząłem jest obiad rękami. - to było obrzydliwe, ale po głodowaniu nawet o tym nie myślałem.
Dziękuję Papyr... - nie dokończyłem bo już leżałem na ziemi dwa metry dalej.
-Jak miałeś się do mnie zwracać?! - krzykną masując sobie rękę.
-Sz-sz... - próbowałem coś powiedzieć, ale nie mogłem i z bólu zacząłem płakać.
-Nie interesuje mnie to, że Cię boli, a teraz idź do kąta. - wskazał palcem patrząc mi prosto w oczy.
Stanąłem w wyznaczonym miejscu pociągając nosem, a Papyrus po chwili wyszedł. Czas zaczął mi się dłużyć. Głowa przeraźliwie bolała, a nogi zresztą też. Ile minęło? Może 3, może 4 godziny. Poczułem jak uginają się pode mną kolana, a głowa opada. Tak bolało, byłem taki zmęczony... przymknąłem powieki.
Gdy otworzyłem oczy było całkiem ciemno. Przespałem resztę dnia na stojąco? Ciekawe. Przeciągnąłem się i odwróciłem. Przez chwilę mi się wydawało, że widzę czerwone punkciki, ale to tylko złudzenie.
Zrobiłem krok do przodu, usłyszałem metaliczny dźwięk i padłem jak długi na twarz. W oddali dało się słyszeć cichy, gardłowy śmiech, a czerwone punkciki wróciły. To nie złudzenie. Papyrus tam jest i się ze mnie śmieje. Śmieje się z mojej krzywdy.
Złapałem się za szyję i od razu zdałem sobie sprawę z tego, że zostałem przykuty grubym łańcuchem do ziemi.
-Może to Ciebie wreszcie czegoś nauczy śmieciu. Masz przestać spać wszędzie! To rozkaz!
-Tak szefie.
-A teraz masz szlaban do odwołania!
-Tak szefie...
POPULARNE ILUZJE
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I Autor: Kayla-Na Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I CZĘŚĆ III Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
♥ Łaska ♥ Atak Autor: sanspar Tłumaczenie: Yumi Mizuno INNE KOMIKSY INTERAKTYWNE Randka z Sansem Mikołaj Sans Blue na ...
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
Autor: Skele-TON of Sin Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
ristorr Witam! Jest to alfabetyczny spis AU w języku polskim. Opracowane AU posiadają miniaturkę. Jeżeli masz stworzone swoje włas...
-
Tak jak sądziłam, na Przewodniku i Oplątanych się nie skończyło. Dzisiaj (kilka godzin temu) autorka Klatki z Kości zakazała dalszego tł...
-
Moi kochani! Dzisiaj kolega z grupy na studiach zaproponował mi współpracę, którą oczywiście - przyjęłam. Bo jakże by inaczej. Jednak b...