5 listopada 2017

Undertale: Jesteśmy tylko przyjaciółmi! - Rozmawiając przez telefon [Just Friends! - On the Phone] - tłumaczenie PL [+18]

 Autor okładki: Colin
Notka od tłumacza: Blueberry chce się pieprzyć. Chce się rżnąć. Jego młodszy brat Papyrus uważa, że to Twoja wina. Czy uda Ci się ukrywać przez Papyrusem związek z Sansem? Powodzenia dziewczyno, będzie Ci potrzebne!
Opowiadanie osadzone w uniwersum Underswap, dostosowane pod kobiecego czytelnika, pisane w formie pierwszej osoby Kluczową parą jesteś Ty x Sans, lecz pojawiają się rozdziały z Papyrusem. W każdym rozdziale dzieje się ostro i generalnie jest to erotyk z fabułą! Tak więc całość jest +18. 
Uwaga w opowiadaniu występuje wulgarne słownictwo, seks do granic wytrzymałości, różne zboczenia których teraz po prostu nie chce mi się wymieniać.
Autor: whoawicked
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik

SPIS TREŚCI
Rozmawiając przez telefon (obecnie czytany)
Kolejny raz spróbowałam Wspaniałego Sansa tydzień po incydencie z palcówką. Sans przyszedł do mnie późnym wieczorem, kłamiąc bratu, że musi trenować z Alphys dłużej. Jak tylko przekroczył próg mojego domu objął mnie mocno, tak mocno, że mało nie połamał mi żeber, jakbyśmy się nie widzieli od miesięcy. Potem przerzucił mnie przez swoje kościste ramie, zamknął za sobą drzwi i zaniósł jak tobołek ziemniaków do mojej sypialni śmiejąc się cicho pod nosem. Było po dwudziestej pierwszej, a my tylko tuliliśmy się i macaliśmy na łóżku. Sans przyznał, że w istocie, był prawiczkiem. Przypuszczałam jednak, że tylko fizycznie, nie psychicznie. Sposób w jaki poruszał językiem po moim ciele, jak ściskał moje piersi, to co szeptał mi do ucha... Wiedział co na mnie działa... Jego dziewictwo było tylko fizyczne. Odkryłam, że ten szkielet to całkiem spory perwers. Mimo to, oboje uznaliśmy, że nie chcemy nic na szybko... cokolwiek robimy, dlatego robiliśmy małe kroki ciężko dysząc obok siebie. Ale o Boże, on doprowadza mnie do szaleństwa.
-Człowieku – jęknął trzymając między zębami mój lewy sutek – Jesteś tak cholernie miękka – Byliśmy prawie nadzy. Przez ostatnich kilka godzin Sans sukcesywnie pozbywał się moich ubrań, teraz byłam już tylko w staniku, majtkach i skarpetkach. Właściwie to chciałam je ściągnąć, ale z jakichś powodów, mi nie pozwolił. Hm... Czułam na swoim ciele ślady po jego zębach, na karku i ramionach, moje włosy to teraz jeden wielki kołtun. Czy to znaczy, że mam włosy po seksie, choć nie uprawialiśmy właściwie seksu? Jego szara koszulka była wymiętoszona, tak samo jak spodenki, buty miał ściągnięte, zaś na kościach na ramionach i karku widniały rozmazane ślady po mojej szmince. Będę musiała mu przypomnieć, aby się umył nim wróci do mieszkania. Papyrus mnie dosłownie zabije, jeżeli zobaczy Sansa w takim stanie.
-Uh... Często tak mówisz – dyszałam zakładając ręce za głowę. Byłam taka otwarta na niego. Uwielbiałam to. Sans wysunął kolejną pierś ponad stanik i zacisnął na niej kościstą rękę. Jego kości były takie cudowne, ciepłe i gładkie. Boże, dlaczego nie zrobiliśmy tego wcześniej? Zatrzymał się i popatrzył na nie, zaciskając palce zirytowany. Cholera, powiedziałam to na głos?
-Wiesz dlaczego...
-Talbetki nasenne? Naprawdę?
-Proszę, przestań mówić kiedy wpycham język do twoich ust. To niegrzeczne.
-Nie, Sans, nie mogę uwierzyć. Jak długo spał? Szesnaście godzin?!
-Czternaście i to go nie zabiło... Jakby cokolwiek mogło, musiał iść spać! Wiesz, że nie zrobiłbym tego, gdybym nie musiał.
-Mhm, ta, a spodziewałeś się czegoś?
-....Nie wiem.
-Sans!
-Błagam, wiesz jaki jest kiedy zbliżają się do mnie dziewczyny! Widziałem jak się na ciebie patrzył przy naszym pierwszym spotkaniu! Takim, który mówił "jeżeli tkniesz samsa, moja koleżanko, kumpelo, amigo, kompadre, siostro, powierniczko, będziesz miała przejebane".
-Dobrze go znasz, widzę
-Zamknij się
-Naprawdę jestem pod wrażeniem
-To poważna sprawa. Jeżeli chcesz to dalej kontynuować musimy to zachować jako naszą tajemnicę! Ani słowa, dla twojego dobra! Jeżeli mój brat się dowie...
-Oczywiście.
-....To dobrze. Cieszę się, że się rozumiemy
-...
-...
-Sans?
-...
-Coś się stało?
-...Czy to znaczy, że jesteśmy jakby zakazaną parą?
-Chyba tak. Przeszkadza ci to?
-...Nie wiem jeszcze. A tobie?
-...
-Kiedy... pozwoliłaś mi się sobą pobawić tydzień temu, wiedziałem, że nie mogę pozwolić Papyrusowi wchodzić mi w drogę. Nie tym razem. Chcę, abyś była moją.
-Oh?
-Słuchaj... Ja... ja lubię cię odkąd się poznaliśmy, ale... mając obok siebie Papyrusa, który odstraszał każdą dziewczynę, jaka próbowała się do mnie zbliżyć. Dlatego nie umiałem zebrać się na odwagę, aby zaprosić cię na randkę. Przestraszyłabyś się mojego brata i ... pewnie uciekła i już nigdy bym cię nie zobaczył. Więc próbowałem utrzymać wszystko na platonicznym podłożu. Ja... Tak strasznie chciałem, aby między nami było coś więcej, ale... Nawet nie śniłem, aby być dla ciebie kimś więcej... ale zrobiłbym wszystko abyś się uśmiechała i śmiała... no i jesteś taka mądra! Zawsze tak szybko radzisz sobie z każdą, nawet najtrudniejszą zagadką. Nie umiem robić ich trudniejszych!
-Sans, wiesz gdzie przyjmuje dobry dentysta?
-Nie waż się tego kończyć...
-Bo jesteś cholernie słodki!
-...WYCHODZĘ. ZNISZCZYŁAŚ CHWILĘ!
-Nie, nie, wracaj!
-TA CHWILA NIGDY NIE WRÓCI! JUŻ NIGDY NIE WYBACZĘ CI, JA WSPANIAŁY SANS NI...
-Przestań dramatyzować i chodź mnie pocałować. Wiem, że chcesz. Proszę?
-Mweh heh heh...
Sans wykręcił mi sutka sprawiając, że wyrwałam się z zamyślenia.
-Ja... - zaczął, może zbyt nerwowo. Unikał kontaktu wzrokowego, skupił się na moim sterczącym sutku – Ja nie chcę już czekać – uniosłam brwi patrząc na niego zdziwiona
-Co? - Cóż.. to nie trwało zbyt długo.
-Nie mogę tego znieść – przyznał ledwo słyszalnie odwracając głowę na bok – Chcę, abyś była moją. To co robimy to tylko marnowanie czasu.
-Mówisz, że sprawianie, aby było mi dobrze, to marnowanie czasu? - droczyłaś się unosząc brwi
-N-nie o to mi chodziło! - bąknął – J....ja chciałem .... um.... - podniósł się i zaczął bawić palcami. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. To urocze – M-moglibyśmy robić.. znacznie więcej
-Dobra... jesteś pewien, że jesteś gotowy? - w odpowiedzi pochylił się, aby znowu mnie pocałować. Wsunął palce w moje włosy. Nie bawił się, nie pieścił jak w poprzednich, w tym pocałunku było coś skrytego, jakieś wewnętrzne pragnienie przepełniało tańczący z moim magiczny język. Nie musiał nic mówić, ale i tak to zrobił.
-Jestem. - Jego głos był niski i zachrypnięty i to słowo zawibrowało kiedy powiedział je prosto w moje usta. Zatraciłam się. Nie musiał się wysilać, aby przejąć nade mną kontrolę, biorąc pod uwagę to jak często trenował z Alphys... mimo to przekręciłam go pod siebie, ręką unieruchamiając jego ręce w nadgarstkach przyszpilając je ponad jego głowę, kolanem rozsunęłam jego nogi. Uśmiechałam się przebiegle kiedy w głowie pojawiały się kolejne myśli, co mogę mu zrobić.
-Zaczynajmy – Sans rumienił się, zaś oczy zamieniły się w gwiazdy za które oddałabym wszystkie skarby świata. Delikatnie uwolniłam jego ręce kiedy przywarłam do niego w żarłocznym i głębokim pocałunku, jakbym chciała spijać jego magiczną ślinę. Moje palce błądziły po jego kręgosłupie, oplatały się między jego żebrami w taki sposób w jaki lubił najbardziej. Jęczał raz za razem, lecz nie uciekał. Zaczęłam powoli zsuwać z niego spodnie po drodze gładząc każdy milimetr wychodzącej kości. Czułam niebieskie wybrzuszenie i szczerze, bardzo go pragnęłam. Sans wziął głębszy wdech kiedy jego kutas w końcu wyszedł ze spodni pokazując mi się w pełni okazałości przed twarzą.
-Cz-człowieku Ja...
-Ciii – uciszyłam go obejmując palcami delikatnie spód i ścisnęłam. Jęknął w odpowiedzi drżąc delikatnie – Spokojnie, co? Ja wszystkim się zajmę – Przytaknął. Poczułam jak się relaksuje. Może nie był zbyt pewny siebie, posłałam mu więc pocałunek, który z rozkoszą zaakceptował raz jeszcze złączając swój język z moim, potem przyciągnął mnie bliżej tylko po to, aby mieć lepszy dostęp do moich ust. Po długim pocałunku zaczęłam pieścić jego szczękę. Jęczał cicho pozwalając mi składać kolejne pocałunki na swoich kręgach, kręgosłupie, żebrach, co jakiś czas jęcząc, nabierając powietrza i wypuszczając je. Miałam nadzieję, że nie straci panowania nad sobą. Sunęłam pocałunkami niżej i niżej, aż nie poczułam koło policzka jego sterczącego, niebieskiego, magicznego kutasa. - Łał – wzięłam oddech delikatnie – Jesteś idealny w każdym calu, co nie? - Był gładki i miękki pod moim dotykiem, zupełnie taki jak jego język, dobrze imitował ludzką skórę. Ale będąc szczerym, bardziej przypominał mi coś co mogłabym kupić w sex shopie. Sans uśmiechał się nerwowo poruszając biodrami tym samym przybliżając swoje przyrodzenie do mojego policzka, spragniony nowego doznania.
-O-oczywiście, że jestem! Ja, wspaniały Sansa, jestem niesamowity w każdy sposób! - uśmiechnęłam się i wywróciłam oczami, to narcyz, ale uroczy narcyz. Przystawiłam usta do nasady jego trzonu ciesząc się swoim czasem. Powoli przesunęłam językiem od dołu do góry zlizując odrobinę kapiącej magii. Sans zamruczał uradowany, to muzyka dla moich uszu. Nie smakował niczym, jak jego język, ale magia którą połknęłam łaskotała mnie w gardle przy przełykaniu. Sans wyjęczał moje imię, kiedy okręciłam językiem dookoła jego żołędzia. Przyglądał mi się oblizując swoje zęby łapczywie. Jego mina tylko dodatkowo mnie rozchodziła i wsunęłam jego trzon wprost w moje gorące usta, zasysając chciwie koniuszek, sprawiając, że szkielet cicho stęknął.  -Haaa.... t-to ... ngghhh – mruknęłam zadowolona. Postanowiłam wsunąć go trochę głębiej w usta i przesunęłam język na dół, robiąc lepszy dostęp, uważając też, aby zębami go nie podrażnić. - oh kuu... - oboje podskoczyliśmy, kiedy telefon Sansa się odezwał na moim stoliku. Sans przechylił się i szybko sprawdził kto dzwoni. Zamarł. - T-to Papyrus! - Cholera!
-O-odbierz, ośle!
-Ale ty...
-Odbierz! Zacznie coś podejrzewać jeżeli tego nie zrobisz! - Sans patrzył na telefon, a potem na mnie, nie wiedząc co ma wybrać. Po sekundzie musiał, chrząknął starając się przybrać swój normalny ton głosu
-Cześć Papusiu! Co tam? - To niesamowite, jego głos był wyższy o oktawę, brzmiał tak podobnie, tak inaczej niż ten, jakiego używa kiedy jesteśmy w mojej sypialni. Przyglądałam mu się z leniwym wyrazem twarzy, kiedy w słuchawce odezwał się Papyrus. - Huh? Kiedy wrócę do domu...? - popatrzył na mnie tak, jakbym miała odpowiedź wypisaną na czole. Wzruszyłam ramionami stukając palcem w jego sterczącego kutasa. - Uhh, cóż, Undyne wpadła więc oglądamy anime jakie ludzi – skłamał, nadal udając, że jest w domu swojej mentorki – To zajmie. Co...? Huh.... Oh, hasło do wifi? - Sans znowu na mnie popatrzył wyraźnie wkurzony uderzając się dłonią w czoło, wywrócił oczami podirytowany. Zrobiłam to samo nie wiedząc jak zareagować. - Nie znam go na pamięć Papusiu – westchnął, z wyraźnym zdenerwowaniem w głowie – Będziesz musiał sprawdzić... Oh, nie możesz znaleźć? - pogładził się po skroni palcem starając się ignorować seksualną frustrację – Dobra, a sprawdzałeś w ... - Sans tłumaczył Papyrusowi gdzie ma szukać hasła do ich wifi, ja w tym czasie zaczynałam się nudzić. Polizałam go jeszcze raz, czując ponownie wibracje jego nasienia w swoim gardle. Sans zadrżał. Popatrzyłam na niego. Próbował mnie powstrzymać niemym "przestań" nadal słuchając co jego brat mówi, rumienił się na niebiesko. Złowieszczy uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wsunęłam tylko koniuszek jego członka i zaczęłam mocno ssać, jednocześnie drażniąc to co miałam w buzi językiem.  Jęknął, ale starał się wybrnąć z sytuacji – AaaaaaaAAAA erm, sprawdzałeś w szufla-a-aaaadzie? - Zasłonił ręką telefon zwracając do mnie ledwo słyszalnie – Rozmawiam z Papyrusem!
-Więc lepiej bądź cicho – wyszeptałam przez zęby znowu zabierając się za jego członka. Nim odpowiedział, musiał wziąć głęboki wdech kiedy zaczęłam ssać go jeszcze mocniej z zadowoleniem rozkoszując się doznaniem jego męskości w swoich ustach. Po tym jak go wypuściłam, wrócił do rzeczywistości. Przystawił telefon do czaszki. - U-uh, co Papusiu? N-nie usłyszałem – Zmarszczył brwi kiedy słuchał jak jego brat powtarza cokolwiek powiedział wcześniej, a ja niewinnie schowałam się za jego kutasem. To jest zabawa! Przełknęłam ślinę szykując się do tego co zamierzałam zrobić. Podniosłam się, zarzuciłam włosy za ramię i jednym haustem wzięłam go całego do ust i gardła. Aż wygiął się do tyłu rzucając głową o poduszkę w rozkosznym uniesieniu, zadowolony wilgocią i ciepłem moich ust. Walczył z jękami bijącymi się na jego usta -N-nie! O-o-oddała, chyba – odpowiedział tracąc oddech.
-To zemsta za zeszły tydzień – mruknęłam i znowu biorąc go do moich ust, tym razem jednak uprzednio polizałam jego długość od dołu, aż po sam czubek – Nie pozwól, aby się dowiedział
-Mmmm, taaaak – jęknął rozpływając się – Z-znaczy się, tak! Możesz poszukać w kuchni! - pośpieszył się z odpowiedział. W tym czasie ja zaczęłam rytmicznie poruszać głową, czując jak jego magiczny kutas przesuwa się między moimi wargami i wzdłuż mojego gardła. Zaczynał oddychać nierówno, oddalił nawet nieco mikrofon w swoim telefonie, aby brat go nie słyszał. - C-co? - zaczął nerwowo otwierając szerzej oczy – Mój oddech? Uh.. um... My w-właśnie skończyliśmy? Tak, d-dzisiaj dostałem wycisk Papusiu i-iiii nadal jestem zmęczony – Ładny... unik?
-Panuj nad sobą – wymruczałam wyciągając jego członka z swoich ust jednocześnie unosząc się do góry. I wtedy nagle Sans chwycił mnie za tył głowy wbijając palce we włosy i zmusił mnie, abym znowu wzięła jego kutasa do buzi.
-Szukaj dalej – wycharczał do telefonu, lecz wiedziałam co ten rozkaz znaczy dla mnie. Uśmiechnęłam się zawadiacko i wsadziłam jego przyrodzenie między wargi znowu poruszając głową w dół i do góry. Sans zacisnął mocniej zęby tłumiąc głębokie jęknięcia. Jego źrenice zamieniły się w niebieskie serduszka, kiedy zabrał dłoń z mojej głowy. Przegrywał, a wygrywałam ja. Przesunęłam rękę na własne krocze zaczynając się pocierać przez majtki, jęcząc w jego kutasa za każdym razem kiedy miałam możliwość, nie przerywając swojej pieszczoty. Sans nagle zaczął sam poruszać biodrami, raz za razem wypuszczając z siebie te ciche, małe jęknięcia które uwielbiałam. Czułam, że zaczynam przeciekać, przesunęłam materiał majteczek na bok i przesunęłam palcem po już gotowej kobiecości. Nie trudno było o charakterystyczne dźwięki, kiedy zaczęłam bawić się palcami. Sans patrzył z uwagą, kiedy te same palce, mokre od moich soczków przyciskam do czubka jego członka mieszając je z własną śliną. Szybko zareagował. - PAPYRUS, MUSZĘ IŚĆ, WPADNĘ PÓŹNIEJ I POMOGĘ CI ZNALEŹĆ! - rozłączył się rzucił telefonem przez mój pokój nim pozwolił omotać się pragnieniu.
-Sans! Co ty... - po chwili szamotaniny wygrał i wylądowałam na plecach, trzymał mnie za nadgarstki na wysokości głowy. W oczach miał niebieskie serduszka i rumienił się na błękitno od magii.
-Zaraz dostaniesz za swoje – fuknął słodkim głosem. Wsunął kolano między moje nogi i jedyne co rozdzielało teraz nas od zespolenia to materiał moich majtek. Zauważył barierę i poradził sobie z nią szybko, unosząc drapieżnie moje biodra i zsuwając je tylko z jednej nogi. Nie próbował ich całkowicie ściągnąć, więc utkwiły na kostce drugiej. Przygryzłam wargi, obejmując go nogami i przyciągając do siebie, aby w końcu zaczął mnie pieprzyć. Przystawił czubek do wejścia, tylko po to, aby przylgnąć do moich ust i zacząć mnie łapczywie całować. Jego język oszalał, pieścił mnie bez litości. A potem, kręcąc biodrami zaczął wsuwać się powoli. Jęczałam, czując jak wypełnia mnie milimetr po milimetrze. O Boże, to lepsze niż się spodziewałam! Magia drażniła mnie i było tak cholernie dobrze. Sans westchnął przeciągle w moje ramię, mamrocząc coś w rodzaju "jak ciepło" jak wszedł cały, i poczuł mnie dookoła siebie. Instynktownie zaczął przygryzać mój kark, pozostawiając rozkoszne ślady po skubaniu na skórze. Potem podniósł się aby na mnie spojrzeć. Przypomniałam sobie, że racja, racja, to jego pierwszy raz, nie wie co robić więc... Cofnął biodra i wszedł ponownie. Zagryzłam zęby przez nagłe doznanie. Wchodził głęboko i powoli rozpychając mnie od środka, patrząc na moją twarz jęczącą pod wpływem jego kutasa. Na jego czole pojawiły się krople potu, kiedy skupiał się nad nowym doznaniem gdy jego kutas zagłębiał się w moją cipkę. Walczył prawdopodobnie, aby nie dojść zbyt szybko. Ale to co robił daleko mnie nie zaprowadzi. Tym bardziej, że martwiłam się iż Papyrus zacznie coś podejrzewać, przez to jak Sans się rozłączył
-Sans – rzuciłam czule obejmując go w romantycznym geście i przyciągając do siebie – Proszę, potrzebuję więcej, szybciej, błagam. - Sposób w jaki powiedziałam ostatnie słowa coś w nim załączył, bo zaczął szybko we mnie wchodzić. Nie będę kłamać, to miłe uczucie, ale jego kościste biodra między moimi udami... to coś dziwnego... - Z-zaczekaj – wzięłam oddech odpychając go na chwilę. Sans klęczał, jego mina przepełniona była strachem, pewnie zastanawiał się co zrobił źle, albo dlaczego go zatrzymałam. Zamiast tego poruszałam biodrami przybliżając się do niego i uniosłam nogi tak, aby położyć je na jego ramionach upewniając się, że nie oberwie piętą. - Spróbujmy tak – szepnęłam – Połóż swoje ręce tu.. - chwyciłam go za nadgarstki i położyłam je na moich biodrach - ... lepiej? - rumienił się i przytaknął. Wszedł we mnie rozkoszując się nową pozycją, coraz pewniej i sprawniej się w niej czując. Ostatecznie, zaczął mnie rżnąć. - Mmm, taaaak – rozpływałam się zaciskając ręce na prześcieradle. Sans jęczał i mówił, jak wspaniała jest moja cipka, pomieszczenie wypełniały nasze stęknięcia czystej przyjemności. W jego oczach widziałam pożądanie, kiedy wchodził we mnie raz za razem. I z tego co mogę powiedzieć, bardzo musiał nad sobą panować, aby nie dojść niemal natychmiast
-Boże ahhhn, ty... mmmmfff, jesteś taa-aaaaaka doo-obra – jęczał wchodząc we mnie, pochylił się aby pocałować moje ramię.
-Sans to-ooo niesamowite – stęknęłam – Jesteś niesamowity, n-nie przestawaj, błagam – ja, sama siebie umiem łatwo zaspokoić, czułam już budujący się w sobie orgazm. Sans jęczał, chcąc zaspokoić mnie jeszcze bardziej. Wyraźnie, spełnienie też i jego dosięgało, lecz walczył sam ze sobą chcąc wpierw mi przynieść ukojenie i to właśnie mu się podobało. Patrzył na mnie spod wpół przymkniętych oczu, chłonąć każdy jęk który opuścił moje usta, wyraźnie zadowolony, że to on mi to robi, to przez niego, jego człowiek tak stęka.
-J-ja przepraszam.... Nie wiem czy.. oo kurwa... - jęknął jak wtedy kiedy widziałam go podczas masturbacji. To seksowne.
-T-to nic Sans – zapewniłam go – Śmiało, daj mi to co maaaaaaaasz! - Sans zaczął wariacko poruszać biodrami, kiedy ja zsunęłam palce i zaczęłam kreślić kółka dookoła mojego guziczka desperacko próbując dojść dookoła niego. Boże, nie przestawał nawet na chwilę, doprowadzając mnie na skraj wyczerpania.
-J...ja zaraz....
-Ja też, p-proszę, nie przestawaj! Kurwa rżnij moją małą cipkę Sans! Chcę być twoja! - i to wystarczyło, aby go doprowadzić. Czułam jak ciepło rozpływa się we mnie, jego ciało drżało i wywołało mój orgazm. Zacisnęłam się dookoła, nie wypuszczając ani kropki jego nasienia. Kiedy rozkosz się rozpłynęła i oboje przestaliśmy dyszeliśmy ciężko. Sans oparł się o moją nogę.- Co jest? - zapytałam nagle czując się niezręcznie. Sans to zauważył i uśmiechnął słodko, zaczynając całować moje nogi.
-...Jesteś taka śliczna kiedy dochodzisz, wiesz? Chcę ci to zrobić jeszcze raz. - Uśmiechnęłam się uspokojona, zamknęłam oczy i odprężyłam kładąc się na łóżku. Po chwili Sans dołączył obok mnie wtulając twarz w mój kark. Chwycił w dłoń moje włosy i zaczął się nimi bawić - ... Więc, kiedy zrobimy to znowu? - O kurwa.
Share:

4 listopada 2017

Undertale: Jesteśmy tylko przyjaciółmi! - Pierwszy smak [Just Friends! - Your First Taste] - tłumaczenie PL [+18]

 Autor okładki: Colin
Notka od tłumacza: Blueberry chce się pieprzyć. Chce się rżnąć. Jego młodszy brat Papyrus uważa, że to Twoja wina. Czy uda Ci się ukrywać przez Papyrusem związek z Sansem? Powodzenia dziewczyno, będzie Ci potrzebne!
Opowiadanie osadzone w uniwersum Underswap, dostosowane pod kobiecego czytelnika, pisane w formie pierwszej osoby Kluczową parą jesteś Ty x Sans, lecz pojawiają się rozdziały z Papyrusem. W każdym rozdziale dzieje się ostro i generalnie jest to erotyk z fabułą! Tak więc całość jest +18. 
Uwaga w opowiadaniu występuje wulgarne słownictwo, seks do granic wytrzymałości, różne zboczenia których teraz po prostu nie chce mi się wymieniać.
Autor: whoawicked
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik

SPIS TREŚCI
Pierwszy smak (obecnie czytany)
Obudził mnie mój telefon głośno dzwoniący na stoliku obok łóżka. Podniosłam leniwie rękę i chwilę go szukałam nim w końcu złapałam go w rękę. Moje oczy nie chciały się otworzyć, więc po prostu wcisnęłam przycisk odbierania i przystawiłam go do uszu.
-Słucham? - jęknęłam zaspana. Boże, mój głos jest żałosny.
-cześć – otworzyłam szeroko oczy rozpoznając głos. W mgnieniu oka usiadłam. TO PIERDOLONY PAPYRUS!
-O..Cz-cześć! Co tam? Czym zasłużyłam sobie na...
-przestań pierdolić, co? - Boże, on wie... - sans biega od rana po mieszkaniu szykując się na „randkę” z „człowiekiem” - Mój słodki Jezu. Jestem trupem – dlaczego zaprosiłaś mojego brata na randkę? - warknął w słuchawkę, jeszcze nie słyszałaś nigdy takiej agresji w jego głosie.
-N-nie ja! To on zaprosił mnie!
-ta, jasne, kochanie, cóż, na nieszczęście muffet szykuje dzisiaj jakiś bankiet ze zdrową żywnością, więc będę z wami przez calusieńki wieczór, tak aby upewnić się, że nie zrobisz nic czego mogłabyś potem... żałować – I rozłączył się. Nigdy w życiu nie bałam się tak pierwszej randki.
Po długim wahaniu się czy w ogóle zadzwonić do ich drzwi postanowiłam, to zrobić. W chwilę mój ukochany szkielet mi otworzył.
-CZŁOWIEKU! - Sans krzyknął gdy tylko mnie zobaczył, dostrzegłam gwiazdki w jego oczach, dla ich widoku warto jest robić zaryzykować życiem. Nim zdążyłam odpowiedzieć objął mnie nagle w mocnym uścisku. Jego dłonie powędrowały wzdłuż mojego kręgosłupa w dół. Sans... co ty...? Jego kościste palce wsunęły się pod koją koszulkę, wślizgnęły się pod spodnie i powędrowały w dół na mój pośladek. Usłyszałam, jak cicho się śmieje i ścisnął tyłek mocniej. Serce zabiło mi głośniej, kiedy szepnął mi do ucha – Grzeczny człowiek. - Dopiero po chwili zrozumiałam, że w taki sposób sprawdzał, czy dostosowałam się do jego polecenia. Po długim wahaniu wiedząc, że będą mnie gościć obaj, postanowiłam nie zakładać majtek, ale zamiast tego krótkie obcisłe spodenki i dłuższą koszulkę. To jakby... kompromis?
-kogo my tu mamy – usłyszałam przyjazny, wyluzowany-choć-super-przerażający głos. Natychmiast odskoczyłam od Sansa jak Papyrus pojawił się w korytarzu z papierosem trzymanym między zębami nonszalancko. Sans uśmiechał się niewinnie, tak jakby jego dłoń przed chwilą nie klepała i nie ściskała mnie po gołej dupie.
-Cz-cześć! Tak, miło uh... cię widzieć – mruknęłam. Sans zarumienił się i podrapał po tyle głowy.
-Ta, więc uh, Papuś powiedział, że zostanie z nami i będzie oglądał film. Nie przeszkadza ci to?
-Pfff jasne, że nie! Będzie zajebiście! Nie wiem co byśmy zrobili gdyby nie było w okolicy Papusia! Bez niego nie byłoby tak zabawnie, w-w ogóle! - Boże. Brzmię jak debil. Sans posłał mi podejrzliwe spojrzenie, a potem Papyrusowi, a potem znowu mnie.
-NO WEŹ, CZŁOWIEKU! - brzmiał na urażonego – WYBRAŁEM DLA NAS DOBRY FILM! - Jak tylko weszłam do ich salonu i usadowiłam się na kanapie przed ich telewizorem, zaczynałam żałować że zaakceptowałam zaproszenie Sansa. Dlaczego nie mogłam zostać u siebie? Albo nie słuchać się pragnień mojej cipki? - ZARAZ WRÓCĘ! - krzyknął Sans i udał się do kuchni. Papyrus wszedł  do salonu mijając w progu Sansa, jego oko jarzyło się na pomarańczowo. Nagle oparł się przede mną ramiona mając na wysokości mojej głowy, zaciskając szpony na kanapie. Z jego twarzy nie znikał luzacki wyraz.
-obym widział twoje pierdolone łapska przez cały film, dzieciaku, albo będziesz miała problem – wysyczał i wypuścił dym papierosa w moją twarz. Mogłam tylko się patrzeć, przerażenie malowało się na mojej twarzy, przytaknęłam szybko. Sans chrząknął stojąc za nami. Papyrus szybko odskoczył na bok
-Zrobiłem popcorn – powiedział normalnym tonem, może trochę za cicho, unosząc w dłoniach miskę maślanej przekąski. Czy dostrzegłam zazdrość w jego spojrzeniu?
-O, dzięki! - szybko odpowiedziałam kiedy podał mi naczynie – Uwielbiam popcorn. - Sans patrzył się na brata, może myśli, że nie zauważyłam tego. Papyrus wzruszył ramionami i usiadł na swoim ulubionym krzesełku. Wolał patrzeć na nas z boku. Sans usiadł obok mnie i chwycił za pilot ze stolika.
-Przygotowałem film o super bohaterach jaki chciałem ci pokazać! - uśmiechał się. Zawsze rozczulało mnie to jak bardzo uwielbia super bohaterów.
-Naprawdę? Gdzie go znalazłeś? - zaśmiał się i zerknął na brata
-W śmieciowym tornado Papyrusa! Dajesz wiarę? Ciekawe jak się tam znalazł... - Papyrus znowu wzruszył ramionami, zgrywał większe niewiniątko niż sam przypuszczał. Sans włączył film, podgłośnił i usiadł wygodnie obok mnie. Czułam, jak serce mi się roztapia widząc szczęście na jego twarzy. - Wyłączysz światło, człowieku? - Przytaknęłam, odstawiłam popcorn na bok i wstałam. Po chwili w pokoju zapanowała ciemność, a jedyne źródło światła to był telewizor. Zauważyłam, że Sans owinął się kocem. Jednak miał wyciągnięte ręce, poklepał miejsce obok siebie pozwalając mi je zająć. Uh... oh.... Czułam, jak z trudem przełykam ślinę kiedy zajmuję miejsce obok szczęśliwego kościotrupa. Jak tylko mój tyłek dosiadł kanapy, Sans natychmiast otoczył naszą dwójkę kocem mówiąc, że tak będzie cieplej. Przybliżył się w chwilę ocierając ramieniem o moje. Dostrzegłam jak w ciemnościach Papyrus przygląda się nam z uwagą i groźbą wypisaną na twarzy. Cienie tańczyły na jego twarzy. Chwyciłam za miskę popcornu wyciągając ręce spod koca przypominając sobie o jego rozkazach i zaczęłam pchać do buzi garście popcornu tak, aby widział ręce. To mu wystarczy?
Po godzinie filmu, przyznaję, że jest dobry. Sans dobrze zna się na swoim nerdzeniu. Papyrus początkowo często na mnie zerkał, ale wygląda na to, że zdał sobie sprawę z tego, że będę dzisiaj grzeczna. Od dawna już nie patrzy. Sans z zaangażowaniem oglądał, pozwalając aby jego ciało przechyliło się lekko w lewą stronę. Raz za razem śmiał się, co jakiś czas mówił co działo się w przeszłości bohaterów, ale najwyraźniej zapomniał, że jestem z nimi. Wtedy jednak poczułam coś na swojej nodze. Sans? Położył swoją prawą rękę na moim kolanie i ścisnął ją delikatnie. Popatrzyłam na niego, lecz ten nie patrzył na mnie. Oglądał. Jego ręka gładziła moje udo coraz wyżej i wyżej. Zacisnął palce raz za razem, mocniej i czulej, aż miałam ochotę jęknąć w zaskoczeniu, ale nie. Muszę być cicho. Zerknęłam na Papyrusa, ten chuj śpi! Papyrus oddychał głęboko i spokojnie, trzymał obie ręce na klatce piersiowej, miał zamknięte oczy. Sans zaczął błądzić kciukiem po moim kroczu i po chwili wahania wsunął palce między moje uda raz za razem pocierając je w górę i w dół. Oddech mi drżał. Jedyne co mogłam robić to zacisnąć ręce na kocu starając się ignorować jego pieszczoty podczas seansu. Ten pojebaniec się mną bawi! Po tym jak najwyraźniej przyzwyczaiłam się do jego palców tak niebezpiecznie blisko mojej płci, zaskoczył mnie tym, że przycisnął rękę mocniej, tak abym mogła ją czuć. Moje serce zabiło mocniej, jedyne o czym mogłam myśleć to o tym, że w każdej chwili Papyrus może mnie zabić jednym ze swoich kościstych ataków. No i tak oto tkwię, między wizją śmierci a rozkoszą z ręki Sansa. W tle przebrzmiewał film, kiedy Sans naparł głębiej ręką i przez materiał spodenek zaczął pocierać ją całą o moją kobiecość. Przygryzłam wargę zdając sobie z tego co robię, zerknęłam na mojego przyszłego-mordercę, ale Papyrus ani drgnął. Szkielet musiał spać głęboko. Sans nie przestawał. Chwytał materiał spodni, pieścił przez nie moją cipkę, kreślił kółka dookoła budząc moje namiętności. Westchnęłam chcąc rozładować napięcie budujące się we mnie. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się cwanie. Ten przebiegły drań uniósł wysoko brwi przenosząc na mnie wzrok. Wiedział dokładnie co mi robi i rozkoszował się każdą chwilą! Ale wtedy, sam zaczął się niecierpliwić. Poczułam jak kego kciuk bawi się guzikiem moich spodenek, po chwili wali ze sobą rozpiął je, mając w ten sposób lepszy dostęp do mojego brzuszka. Położył na nim swoje palce. Potem powoli rozsunął rozporek. Szczerze, nie mogłam uwierzyć w to co się właśnie dzieje. W to, co Sans mi robi! Dźwięk rozsuwanego zamka utonął pod kocem i w echu filmu. Sans zatrzymał rękę na moim brzuchu i zacisnął na nim palce przez chwilę ani drgnął. Spodziewałam się, że do teraz będzie trzymał ręce między moimi nogami, ale nie. Nic nie zrobił przez dłuższą chwilę. Dlaczego? Zerknęłam na niego i dostrzegłam, że uśmiecha się nerwowo oraz delikatnie rumieni. Rozmyślił się. Poczuł na sobie mój wzrok i odwrócił się w moją stronę. Jego źrenice zabłyszczały delikatnie, jakby czegoś szukał na mojej twarzy. Nic nie powiedzieliśmy. Nie potrzebowaliśmy słów. Nie spuszczając swojego wzroku wsunął palce głębiej, wprost na moją ciepłą i śliską cipkę. Trudno mi było skupić się na fakcie, że kurwa, Papyrus śpi na sześć kroków od nas, ale sposób w jaki mnie dotykał... Dyszałam ciężko starając się nie jęczeć, próbowałam też nie kręcić się za bardzo przez fale rozkoszy. Sans z wyraźnym zadowoleniem przyglądał się mojej twarzy, był z siebie dumny. Po chwili zabawy wyciągnął rękę spod koca. Jego palce były całe w moich sokach. Wyglądał na zaciekawionego, przyglądałam się nie wiedząc co czuć, kiedy jego niebieski język pojawił się między zębami, tylko po to, aby oblizać palce. Uśmiechnął się złowieszczo. Zaciągnął się pozostałymi palcami nim z nich też zlizał moje soczki, nie ukrywał tego, że zakochał się w moim smaku. Jego język był nienaturalnie długi, świecił się na niebiesko przez magię. Zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o oddychaniu, dlatego czym prędzej wzięłam wdech. Po tym jak skończył czyścić swoje palce zerknął na Papyrusa upewniając się, że jego brat spokojnie śpi. Kiedy ponownie spojrzał mi w oczy, coś się z nim zmieniło, tak jakby został owładnięty pożądaniem. Nim zdążyłam zareagować chwycił mnie za policzki i wywarł na mnie głęboki pocałunek. Zerknęłam na Papyrusa nerwowo, obawiając się, że zaraz otworzy oczy i nas rozdzieli. Czy.. czy to się naprawdę dzieje? W końcu dałam się ponieść pragnieniom mając nadzieję, że błaganie o wybaczenie przyjdzie mi łatwiej, niż błaganie o pozwolenie. Rozpływałam się w tym niespodziewanym pocałunku, zacisnęłam palce na jego niebieskiej szarfie i przyciągnęłam do siebie. Delikatnie otworzyłam swoim językiem jego usta, czekając, aż pozwoli mi wejść do środka, sam natomiast swój wepchnął do moich ust. Czułam swój smak. Szczerze, to dość niezręcznie i oślizgłe się ze mną całował. Moja teoria o tym, że jest prawiczkiem musi być prawdziwa, postanowiłam więc go nauczyć jak trzeba się całować. Delikatnie pochwyciłam jego język w swoje wargi tak, aby się uspokoił i odprężył. Sans zrozumiał i po chwili całkowicie się mi poddał pozwalając, abym przejęła dowodzenie. Dyszał ciężko i powoli, czułam jego gorący oddech i zaczęłam na spokojnie bawić się jego językiem. Po tym jak delikatnie przygryzłam go zębami, jęknął cichutko. Zaczynając niezdarny, acz nieco bardziej precyzyjny taniec z moim. Sans rozpływał się w moich objęciach, zaczęłam się delikatnie oddalać, opierając swoim czołem o jego.
-Sans – szepnęłam zerkając na jego brata – Co jeżeli Papyrus... - wywarł na mnie kolejny żarłoczny pocałunek, sposób w jaki wpychał język i pieścił mój wskazywał jasno, że tym razem to on chce dominować.
-Nie obudzi się – szepnął w moje wargi – Tabletki nasenne – przyznał się czule. Sans ućpał swojego brata?! - Teraz proszę... przestań... mówić... pierdolone imię.. mojego brata – wysyczał między kolejnymi potężnymi pocałunkami jakie na mnie wywierał. Nie wiedziałam, czy powinnam być bardziej przerażona czy podniecona, lecz to drugie wygrało gdy zaraz po tych słowach chwycił mnie za pierś delikatnie rozkoszując się jej miękkością. Oderwał się od moich ust i zaczął składać pocałunki na szczęce, liżąc co chwilę szyję. Jego język pieścił i molestował każdy skrawek skóry jaki znalazł na karku, ramionach, ale Boże, dlaczego podoba mi się każda sekunda jego pieszczot? Sans przerzucił mnie na siebie, usiadłam okrakiem na nim i przywarłam ciałem, kiedy on położył ręce na moich biodrach i dalej lizał i ssał mój kark. Chciałam mu się zrewanżować, więc zaczęłam ustami skubać wystająca kość jego kręgosłupa jaką miałam najbliżej. Z trudem powstrzymał głośniejszy jęk kiedy bawiłam się dalej, przesuwając językiem po jego obojczyku. I wtedy poczułam jak palce Sansa wślizgując się pod spodenki, jego wskazujący i środkowy palec delikatnie pociera się po mojej cipce. Jęknęłam, tego nie da się kontrolować nawet jeżeli się chce i aby się uciszyć zaczęłam całować jego kark. Sans skorzystał z okazji i zamknął nas w kolejnym szczelnym pocałunku spijając moje stęknięcia swoim niebieskim językiem. Wygląda na to, że nie chciał poprzestać na pieszczotach. Kiedy palcem odnalazł moje wejście krążył dookoła niego przez chwilę nim ostatecznie wsadził weń cały palec. Kolejny mój jęk utonął w ustach Sansa, przełknął go z wielką rozkoszą. Gorąco się całowaliśmy i o Boże, jego język jest wspaniały. Kiedy odkrył, że głębiej palca już nie wsadzi zaczął nim poruszać powoli czerpiąc wszystko co się dało z doznania mojego wnętrza. Zachłysnęłam się powietrzem i objęłam jego kark przywierając czołem do jego ramienia tak, aby stłumić drżący głos i ciche jęki jakie chciały uciekać spomiędzy moich wark. Musiałam być cicho, nie mogłam pozwolić, aby Papyrus się obudził...
-Nie – warknął – Chcę słyszeć, jak mówisz moje imię
-Sans – jęknęłam cicho w jego obojczyk, w moim głosie słuchać było rozkosz – Sans błagam... więcej – zamruczałam, prawie jak zwierzę i aby podkreślić własną potrzebę złapałam w zęby jego kość. Wziął gwałtowny wdech wyraźnie zadowolony z mojej odpowiedzi. Szybko wsunął drugi palec do mojej dziurki, teraz już całkowicie mokrej. Wyszeptałam jego imię ponownie zadowolona z tego co robił i Boże, nie mam go dość!
-Tak – rozpuszczałam się, wbijałam palce w materiał jego koszulki i naramienniki – Błagam, więcej – szeptałam cicho składając czułe pocałunki na jego policzku. Sans w odpowiedzi poruszał palcami szybciej i głębiej je wsuwał, zadowolony z mojego proszenia i błagania, bo chciałam więcej, więcej, więcej, byłam taka spragniona, taka chciwa.... Zaczął przygryzać mnie zębami, każdy kolejny gryz był mocniejszy, podczas kiedy ja zaciskałam się dookoła jego palców.
-Lubisz to? - wycharczał mi do cucha, jego gorący oddech wywołał dreszcz. Mogłam jedynie delikatnie przytaknąć i wtulić się w niego mocniej – Odpowiedz – rozkazał władczo – Chcę usłyszeć.
-T-tak... - szybko stęknęłam – Tak, lubię, proszę, Sans, rżnij mnie, błagam, proszę – moje jęki zamieniły się w modlitwę błagalną kiedy pieprzył mnie palcami. Wsuwał je szybciej i szybciej wyraźnie owładnięty rozpustą. Czułam, jak zbliża się mój orgazm, brakowało mi jeszcze tylko troszeczkę, abym go osiągnęła. Jeszcze trochę, trochę, trochę, trochę, nie przestawaj, błagam, nie przestawaj. - S-Sa....ans! - głos mi drżał – Ja.... za...! - O Boże, czuję, tak, nie przestawaj! Zacisnęłam zęby raz jeszcze na jego obojczyku starając się stłumić własne krzyki. Kiedy przeszyło mnie rozkoszne spełnienie. Zalewając mnie jak pierdolone tsunami. Przestałam słyszeć wszystko. Telewizor, jaki był dość głośno, zamilkł.... O Boże, ogłuchłam i ... ja tylko... Nie umiałam zapanować nad oddechem, dyszałam ciężko opierając czoło o ramię Sansa. Który powoli wyciągnął palce z mojego ciała i objął mnie ramionami wtulając głowę w mój kark. Wtedy odzyskałam zdrowy rozsądek. Zerknęłam na Papyrusa, który słodko drzemał. Czułam, ciężar własnych grzechów
-Sans... czy my właśnie? - w odpowiedzi Sans wtulił mnie i wywarł na mnie kolejny żarłoczny pocałunek oblizując moje wargi na zakończenie
-Człowieku – westchnął nisko patrząc mi prosto w oczy, mając te swoje magiczne gwiazdki które sprawiały, że wierzyłam iż wszystko będzie dobrze – To dopiero twój pierwszy smak Wspaniałego Sansa. Mwah heh heh...
Share:

Undertale: Wpadka na Imprezie i inne wstydliwe anegdoty - Wpadka w sądzie [The Party Incident and Other Embarrassing Anecdotes - The Trial Incident] - tłumaczenie PL

Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry. Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i ... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI 
Drżałaś jak osika stojąc na środku sali sądowej, nerwowo bawiąc się złączonymi palcami. Zdałaś sobie sprawę, że to całe zdenerwowanie jest tak naprawdę z Twojej winy. Na szali ważyło się więcej niż tylko prawne rozegranie sprawy, a kiedy poznałaś się z adwokatem, nie brałaś na poważnie całej tej sprawy. Wszystko wydawało się takie nierealne, tak jakby ten dzień nigdy miał się nie stać. Kiedy pierwszy raz weszłaś do sądu, czułaś się... dziwnie. Nie umiałaś się powstrzymać przed zaciąganiem rękawów bluzki. Nie umiałaś przestać się rozglądać. Tutaj jest tak wiele osób. Są twoi przyjaciele, znajomi z uczelni i kilka osób z sąsiedztwa. Potworów było więcej niż się spodziewałaś, praktycznie każdy z okolicy był na sali. To dla nich typowe. Potwory razem świętują dobre rzeczy i są ze sobą w złych chwilach by dać wsparcie pozostałym. Wiedziałaś też, że na sali są członkowie grupy Komitet Obrony Przeciwko Potworom, których członkowie będą sądzeni za włamanie i wandalizm. Miałaś nadzieję, że za fakt doszczętnego zdemolowania mieszkania trafią za kratki na kilka lat. W najgorszym razie przegrasz i wyjdą wolno. Zadrżałaś. Nie chciałaś myśleć o tych co naruszyli Twoją przestrzeń osobistą i mieli tyle złych uczuć względem potworów. To sprawiało, że bolało Cię serce. Nie chciałaś zadręczać się myślą, że tak samo wiele osób jest w organizacji KOPP, jak i przeciwko niej. Ostatecznie, niewielka sprawa o włamanie przez Ciebie i Sansa stała się bardzo ważna dla mediów oraz dla Ciebie samej i potworów jakie was wspierały. Jeżeli się wam uda, to zdarzenie będzie tylko precedensem, a grupy jakie będą miały zamiar tworzyć się w przyszłości, dwa razy się zastanowią nim zrobią cokolwiek. Starałaś się wyglądać pewnie. Byłaś przekonana, że wszystko pójdzie po Twojej myśli jeżeli tylko system sprawiedliwości będzie... sprawiedliwy. Siliłaś się na uśmiech zajmując miejsce. Będzie dobrze. Wierzyłaś w ludzkość. Lecz z każdą kolejną chwilą czekania na wejście sędziego czułaś się coraz bardziej niepewnie. Drżałaś, brzuch Ci się skręcał. Nagle, poczułaś coś ciepłego na ramieniu. Odwróciłaś się, Sans miał ponurą minę.
-cześć
-Cześć – uśmiechnęłaś się
-to wielki dzień – nie mówił do Ciebie. Nigdy nie widziałaś go w takim stanie, ale rozumiałaś jego położenie. Zadrżałaś niepewnie
-No nie? W telewizji przyznali się do tego, prawda? Mamy dowód, że …
-a czy to ma znaczenie?
-Jasne, że ma – Sans poruszył się niezręcznie i usiadł. Nie odpowiedział, ale słowa nie były potrzebne, miał odpowiedź wypisaną na twarzy. Nie wierzył, że z tej rozprawy wyjdzie coś dobrego. - Ma znaczenie – powtórzyłaś starając się nadać słowom odrobinę prawdy. Czułaś jak żołądek Ci się przekręca. Ma znaczenie. Tamci są źli. Źli ludzie idą do więzienia.
-znajdą sposób, aby ich uwolnić, albo zmniejszyć karę, nie obraź się, ale nie jestem fanem waszego systemu sprawiedliwości
-Potwory wygrywały wcześniej sprawy – Sans popatrzył na Ciebie i uśmiechnął się kwaśno
-jasne, a zaraz potem nagle prawo się zmieniało, aby w przyszłości nie mogły wygrać. - Czułaś się odrobinę zła na jego słowa, za wszelką cenę chciałaś udowodnić mu błąd. Zasługiwałaś na wygraną. Sans zasługiwał na wygraną. Potwory powinny wygrać. Lecz pomijając to, słowa Sansa odbijały się echem po Twojej głowie. Kiedy zostałaś wezwana na wydanie wyroku, popatrzyłaś na ławę przysięgłych. Dwunastu ludzi i ani jednego potwora. Westchnęłaś, wiedziałaś już co się stanie, nic nie powinno Cię zaskoczyć. Rozprawa zaczęła się na nowo. Oskarżałaś KOPP o włamanie się do mieszkania, wandalizm, no i rasizm z zagrożeniem zdrowia i życia osobistego. Pokazywałaś zdjęcia mieszkania, nagrania z restauracji z włoskim żarciem, oraz kilka scen z programu Mettatona. Twoi przeciwnicy zaczęli przedstawiać swoje dowody
-Szanowni członkowie rady przysięgłych. Zaręczam, że to nie jest przejaw działalności organizacji, czy tym bardziej nienawiść wymierzona w stronę potworów. To są wpadki tej konkretnej dziewczyny, która swoje życie postanowiła upubliczniać w socjal-media. Mój klient nie ma z tym nic wspólnego. Poza tym, przez tą kobietą stracił pracę, żonę...
-Sprzeciw
-Odrzucony. Panowie i panie przysięgli, musicie zrozumieć, że mój klient oraz członkowie organizacji korzystali z ich prawa do wolnego wyrażania własnego zdania – Właśnie w taki sposób.  Dawałaś swoje dowody. Sans dawał swoje. Undyne swoje. Ludzie z KOPP swoje. Wiele było tych dowodów w tak niewielkiej sprawie. Miałaś wrażenie, że to ciągnie się godzinami. Kiedy Rada ponownie wyszła, wzięłaś oddech. Będzie dobrze. Rada wyglądała na racjonalną grupę ludzi i wierzyłaś w to. Musiałaś uspokoić swoje serce. A kiedy wrócili...
-Uznaliśmy, że oskarżeni nie są winni. - Nie są winni. Nie. Są. Winni. Serce Ci się zatrzymało. Czułaś jakbyś zapadła się pod ziemię. Zamrugałaś nie rozumiejąc słów jakie w tym momencie do Ciebie nabiegły. Nie wierzyłaś w to co się dzieje. Oderwałaś wzrok by poszukać Sansa. Zniknął. Cudownie. Kiedy wyszłaś z sali, otoczyli Cię reporterzy.
-Jak się czujesz po przegranej?
-Co planujesz? Złożysz apelację?
-Gdzie Sans? Dlaczego cię nie wspiera?
-NGHAA! EJ! Słuchajcie, odpowiemy na wasze pytania, kiedy odpoczniemy – krzyknęła Undyne otaczając Cię ramionami – Chodź, idziemy – gapiła się na reporterów eskortując Cię do samochodu. Milczałaś w drodze do domu. Kiedy weszłaś do środka zobaczyłaś Sansa opierającego się o ścianę. Nie umiałaś być teraz na niego zła. Też byś tak zrobiła, gdybyś umiała się teleportować.
-nadal chcesz abyśmy się pokazali wieczorem? - Planowałaś świętować w Grillby's. Zaprosiłaś przyjaciół, potworzych i ludzkich. Teraz nie będziecie świętować tak jak planowałaś, choć i tak wszyscy mają zamiar się pojawić. Przytaknęłaś – ok. - I znikł. Westchnęłaś i udałaś się do łóżka pod kołdrę marząc, że też umiesz znikać. Kiedy się obudziłaś, przebrałaś się w dżinsy, sweter i niebieską bluzę. Popatrzyłaś w odbicie i westchnęłaś. Ostatnią rzeczą którą teraz chciałaś, to swoim wyglądem wzbudzać politowanie.

snas 20:03  gotowa?

xxx-xxxx 20:03| A ty?

snas 20:03| niestety

xxx-xxxx 20:04| Zawsze możemy gdzieś uciec.

snas 20:04| chciałabyś?

xxx-xxxx 20:04| Czemu nie?

snas 20:04| a gdzie chciałabyś uciec?

xxx-xxxx 20:05| Nie wiem. Na szczyt góry? Na skraj przepaści? A może na środek oceanu? Słyszałam, że tonięcie jest ciekawe

snas 20:05| morze się skuszę

xxx-xxxx 20:05| Więęęęc szukać łódki? ;)

snas 20:05| najpierw spływajmy do grillby's

Zmarszczyłaś brwi, ale przytaknęłaś i chwyciłaś za torbę. Zamierzałaś iść po Sansa, lecz kiedy otworzyłaś drzwi, siedział pod Twoimi z zaciągniętym na głowę kapturem.
-Od jak dawna tutaj jesteś?
-to nie ma znaczenia, chodź – Unikał Twojego spojrzenia. Popatrzyłaś na telefon, a potem na niego. Hm... Ludzie którzy przyszli do Grillby's dawali wspierali was. Czułaś się dziwnie, tak wiele osób składało Ci kondolencje, ale to chyba nic złego. Lecz byłaś zajęta rozmową z innymi, że Sans zniknął Ci z oczu. Najwyraźniej nie było go nawet w środku. Grillby powinien wiedzieć, gdzie się udał, więc przepchnęłaś się przez zebranych i podeszłaś do zabieganego potwora. Ten najwyraźniej czekał na Ciebie, bo miał przygotowane dwa drinki. Wskazał głową na okno, za nim dostrzegłaś coś co miało kształt Sansa i leżało na ziemi. Podziękowałaś i wzięłaś szklanki wychodząc. Sans leżał na usypanym śniegu klepiąc białego psa po głowie i paląc. Paląc! Zatrzymałaś się, słysząc jak śnieg pod Twoimi stopami trzeszczy.
-cześć – zatrzymał się na chwilę podnosząc na Ciebie wzrok, wyglądał żałośnie. Kiedy pisał z Tobą, wszystko wydawało się dobrze, ale teraz...
-Nie sądziłam, że palisz – rzuciłaś jakby nigdy nic i podałaś mu drink. Wzruszył ramionami
-popalam, od dawna jednak nie paliłem psiego smakołyka
-....Czego?! - zaśmiał się i podniósł rękę. Między jego palcami, naprawdę, był psi smakołyk w kształcie kości – To naprawdę to? - Pies podniósł łeb i zaczął węszyć tak, jakby spodziewał się, że będziesz miała coś dla niego
-nie, ale pomyśl o tym jak o prawdziwym papierosie czy coś – zaciągnął się i zaproponował Ci – chcesz? - zaprzeczyłaś
-Nie, dzięki
-ludzie są dziwni, niszczycie naturę, ale nie chcecie zniszczyć swoich płuc
-Łatwo ci mówić, skoro nie masz żadnych. Dlaczego palisz? Coś cię dręczy? - usiadłaś obok Sansa na śniegu. Wzruszył ramionami. Podniósł się opierając ręce na kolanach i wyrzucił psi smakołyk przed siebie. Pies pobiegł za nim znikając w śniegu
-mam już dość bliskości wszystkich – zaśmiał się cicho. Upiłaś łyk swojego drinka. Smakował ciepłem i … smutkiem
-Nie mogę uwierzyć, że masz siły żartować
-to prawdziwy smakołyk – pomachał ci pod nosem kolejnym psim krakersem. Pachniał spalonym żarciem.
-Jesteś dziwakiem, wiesz? Jesteś smutny. Wykończony, a żartujesz jakby nigdy nic. - upiłaś kolejny łyk cicho rechocząc pod nosem – Chciałabym tak jak ty panować nad swoimi emocjami – Jak mówiłaś, czułaś łzy spływające Ci po policzkach, wytarłaś je w rękaw wolnej ręki i odstawiłaś napój na ziemie.
-...ej
-Hm?
-chcę ci coś pokazać, ale to daleko, wybierzesz się ze mną? - Popatrzyłaś na niego zaciekawiona i przytaknęłaś
-Tak. Chcę być wszędzie, byle nie tu
-dobra – wyrzucił psi krakers do kosza – trzymaj się mocno – Poczułaś, jak śnieg spod Ciebie zniknął, zaś chłodny wiatr przeczesał Ci włosy. Kiedy otworzyłaś oczy patrzyłaś się na wielką dziurę w ziemi. W oddali świeciły się lampy niewielkiego miasteczka, a jeszcze dalej łuna większego miasta. Było też kilka drzew, gołych, pozbawionych liści, wszędzie dookoła było pusto. Popatrzyłaś na Sansa.
-Jesteśmy... tu gdzie myślę?
-góra ebott, ta – usiadł na ziemi, rozglądając się dookoła. Czułaś się dziwnie. Sans wspominał, że nigdy tutaj nie wrócił. Cicho usiadłaś obok niego, powoli przesuwając rękę w jego stronę tak, aby wasze palce się stykały. Sans odwrócił wzrok z horyzontu, popatrzył na wasze palce. Chciałaś cofnąć rękę, lecz szybko ją chwycił i splótł wasze palce. Minęła długa cisza, nim w końcu zapytałaś
-Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - mocniej ścisnął Twoją dłoń
-musiałem sobie przypomnieć, że cokolwiek gównianego by mnie tu nie spotkało, nie jestem uwięziony tam.
-Sans, ja... - nie wiedziałaś co powiedzieć – Przepraszam, że ja.. - westchnęłaś – Nie wiem. Myślałam, że może... może... jeżeli wygramy to zrobimy coś dobrego. Że ludzie zaczną traktować potwory poważnie. Związki między gatunkowe też. Ja wiem, że zmiany nie idą zbyt łatwo i wymagają wiele czasu i sił... Wiedziałam, że tamci długo nie powiedzą w więzieniu, ale myślałam... - Już nie wiesz do czego zmierzasz – Nie wiem co powiedzieć, aby zabrzmieć dobrze. - Sans zamknął oczy i wziął wdech
-nie... nie musisz nic mówić – otworzył oczy i popatrzył na Ciebie, jego źrenice połyskiwały w ciemnościach - dlaczego sędziowie mają czyste sumienie? - uniosłaś brwi
-Co? Sans o czym ty...
-bo jeszcze nigdy go nie używali...
-Sans
-co wspólnego ma sędzia z używanym samochodem?
-Sans...
-nie, jest tani, łatwy do osiągnięcia i nie można mu zaufać...
-Co ty...
-do czego podobny jest adwokat?
-Co?
-do papieru toaletowego, ponieważ im większe gówno, tym bardziej klei się dupy.
-Sans, przestać – położyłaś mu dłoń na ramieniu. Popatrzyliście sobie w oczy. Nie uśmiechnął się. Nie migały mu oczy tak jak zawsze kiedy żartował. Wyglądał na przygnębionego i pokonanego. - proszę, śmiej się
-Mam się śmiać dla swojego czy twojego dobra? - Cisza
-naprawdę chcę, abyś się lepiej poczuła – szepnął.
. -Ja też, ale... będzie dobrze. Ludzie nienawidzą zmian, tacy już jesteśmy. Pewnego dnia dostaniemy kolejną szansę. W innych okolicznościach. Inną sprawę. Może coś większego niż wandalizm. Coś co zacznie rzutować na prawa obywatelskie czy coś. I będziemy razem i wygramy. To tylko... mała bitwa – Cisza.
-możesz... posiedzieć tutaj ze mną?
-Jasne. - I tak zrobiłaś. We dwójkę opieraliście się o siebie ramionami patrząc na zachmurzone niego. Ledwo widziałaś księżyc i kilka samotnie świecących gwiazd. Wszystko napełniało Cię smutkiem, tak jakby cały świat taki był. Wiatr sprzątnął kilka ostałych liści z drzew. Przytuliłaś się bardziej do Sansa pozwalając, aby jego magia Cię ogrzała i ukołysała do snu. Kiedy się obudziłaś słońce wschodziło, niebo zaczynało się rozpogadzać. Sans nadal siedział wpatrzony w horyzont. Rozpiął swoją galaktyczną bluzę przysunęłaś się do niego bliżej pozwalając, aby wasze kolana się stykały. Ciepło i delikatne światło słońca wypełniało Cię szczęściem, duchem który opuścił Cię wczoraj
-piękne, co? - szepnął prawie niesłyszalnie, lecz nie przegapiłaś tych słów. Podniosłaś głowę by na niego spojrzeć. Patrzył na widoki, widziałaś żółć i róż oświetlający jego blade lico. Był naprawdę zmęczony, lecz leniwy, delikatny uśmiech nie znikał z jego twarzy.

Pa bum. Pa bum.

Westchnęłaś próbując nie zważać na własne serce, położyłaś głowę na jego ramieniu
-Tak.. piękne.
Share:

3 listopada 2017

Undertale: Opowieść o smoczym generale - Rozdział 6 [opowiadanie by Ksiri]

Notka od autora:  Historia toczy się w uniwersum Underfell'a, jeszcze przed pierwszą wojną z ludźmi. Głównym bohaterem jest Merik, syn generała potworzej armii. Chłopak chce w przyszłości pójść w ślady swojego ojca, a nawet zająć jego miejsce. Jednak jak na młodego potwora przystało, nie tylko to zaprząta mu głowę. Razem ze swoim przyjacielem, Asgorem, przyszłym królem potworów, starają się jakoś osłodzić sobie codzienne życie pełne obowiązków i morderczych ćwiczeń. 
Autor: Ksiri

Spis treści:
|
6 (obecnie czytany)7 |

 Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie. Nie mógł uwierzyć w to co widział. Jakim cudem wyglądał jak człowiek? Gdzie podziały się jego skrzydła, rogi i ogon? Wszystko wydawało się takie nierealne jakbym znajdował się we śnie albo raczej koszmarze.

- Wyjaśnisz mi co tu się do jasnej cholery dzieje? - spytał, cały trzęsąc się ze złości.
- Nic nadzwyczajnego - Gaster wzruszył ramionami, jakby obecna sytuacja była czymś zupełnie
normalnym - To po prostu wynik mojego eksperymentu.
- Eksperymentu?! Eksperymentu?! Czy ty widzisz co się ze mną stało? Wyglądam jak człowiek! - gwałtownie odwrócił się w stronę alchemika - Masz to odkręcić!
- A jeżeli tego nie zrobię? - na twarzy Gastera pojawił się wredny uśmieszek.
- To przysięgam, że cię dorwę i zmuszę byś to zrobił. I ani ty, ani nawet cała potworza armia mnie przed tym nie powstrzyma.
- Och, doprawdy? Jesteś bardzo pewny siebie.

 Merik zacisnął mocno pięści, aż mu kostki pobielały. Miał wrażenie, że krew w nim buzuje, i że jeżeli Gaster wypowie choć jeszcze jedno słowo to rozerwie mu gardło. Choćby miał to przypłacić życiem.

- Powiedziałem - wycedził przez zaciśnięte zęby - Że masz to odkręcić!
- Nie.

 Ta jedna krótka odpowiedź wystarczyła. Merik rzucił się w stronę Gastera, nie za bardzo myśląc nad tym co robi. Po prostu czuł, że musi coś mu zrobić, bo inaczej po prostu nie wytrzyma. Nawet nie pomyślał o tym, że bez alchemika nie ma szans na powrót do dawnego wyglądu. Teraz liczyło się tylko to by dorwać Gastera. Wściekłość przesłoniła mu pole widzenia i jedyne co widział to wyniosły uśmiech potwora.
 Jednak gdy od młodego alchemika dzieliło go zaledwie pół metra ktoś złapał go od tyłu i podniósł do góry na pół metra.

- Puszczaj - ryknął i zaczął się wyrywać, ale mocny cios w głowę uspokoił go nieco.
- Merik, ogarnij się! - usłyszał znajomy stanowczy i wyniosły głos.

 Młody smok spojrzał za siebie i zobaczył, że trzyma go Asgore. Wyraz twarzy młodego władcy, był wyjątkowo srogi i poważny, choć można było dostrzec u niego lekkie zmęczenie jakby nie spał dobrze od paru dni.

- Asgore puść mnie! - warknął Merik spoglądając groźnie na swojego przyjaciela.
- Nie ma mowy, jeszcze komuś coś zrobisz - mruknął i postawił młodego smoka na ziemi, lecz dalej go nie puszczał.
- Ja komuś coś zrobię? Chyba sobie żartujesz! Jak mam zrobić coś komukolwiek w tej nędznej, ludzkiej formie?
- A może sam zobacz? - Asgore wskazał głową w stronę Gastera.
- O czym ty mó... - nim dokończył zerknął we wskazanym kierunku.

 Młody alchemik stał tak jak wcześniej z wyniosłym uśmieszkiem, ale teraz jego ciało było oplecione czymś na kształt ciemno fioletowych macek. które wyrastały z ziemi. Żeby tego było mało tuż nad jego głową lewitowała kość, w którą było wbite krótki sztylet w tym samym kolorze co macki.

- Co to ma być? - spytał Merik spoglądając to na Gastera to na Asgora, który w końcu go puścił, widząc, że przyjaciel nieco się uspokoił.
- Tak jak mówiłem, wynik eksperymentu.
- Że co?
- Też bylem zdziwiony - powiedział Asgor stając koło młodego smoka.
- Jak to, też? - Merik spojrzał zdziwiony na przyszłego władce.
- No cóż, powiedzmy, że wieczorem w dniu gdy udałeś się do Gastera, wpadłem do ciebie chcąc wyciągnąć cię na piwo do Gira. Ale zastałem tam tylko twojego ojca, który powiedział, że nie widział cię cały dzień. Dlatego od razu tu przyszedłem i Gaster powiedział mi co się stało.
- Prawie mnie zabiłeś - prychnął z Gaster pod nosem.
- Dokładnie, prawie. Bo dowiedziałem się, że wszystko powinno wróci do normy.
- Czyli wrócę do swojej dawnej postaci?
- Tak - odparł Asgore.
- Nie do końca - dopowiedział Gaster.

 Po usłyszeniu tych słów oba potwory zamarły, a w pomieszczeniu nastała głucha cisza. Po sekundzie Merik podszedł do Gastera i podniósł go na kilka centymetrów, przez co macki wypuściły go ze swych objęć, a fioletowy sztylet zniknął, tak samo jak kość.

- Jak to nie do końca?! - ryknął jeszcze bardziej wkurzony.
- Będziesz mógł wrócić do swojego dawnego wyglądu, ale dalej będziesz mógł przyjąć tą formę.
- Jaja sobie ze mnie robisz? Po jaką cholerę miałbym chcieć wrócić do tej...

 Nagle go olśniło. Cała złość z niego uleciała. Puścił Gastera, a na jego twarzy zagościł uśmiech.  Jednak po chwili przeistoczył się on w maniakalny śmiech. Asgore spojrzał na młodego smoka, jakby ten co najmniej stracił rozum.

- A tobie co odbiło? - spytał przyszły władca - Jeszcze chwilę temu chciałeś go rozszarpać - wskazał na Gastera.
- Nie rozumiesz? - spytał Merik, starając się opanować - Przecież to jest genialne. Och, tyle można by dzięki temu osiągnąć podczas wojny. Tyle informacji można by przechwycić, tyle misji zwiadowczych można by wykonać bez większego ryzyka.  
- Tak, tak wiem, miałem genialny pomysł - powiedział Gaster z dumą w głosie, ale nagle koło jego głowy przeleciał kolejny fioletowy sztylet, który pojawił się znikąd.
- Nie ciesz się tak Gaster. Choć faktycznie wyniki twojego eksperymentu są genialne, to nie zmienia to faktu, że zmusiłeś mnie do tego.
- Inaczej nie dałbyś się przekonać - odparł alchemik wzruszając ramionami.
- Nie wiem kto o zdrowych zmysłach by się dał - mruknął smok - Tylko powiedz mi jeszcze o co chodzi z tymi... dziwnymi fioletowymi rzeczami. - Nie za bardzo wiedział jak inaczej to nazwać.
- Och, to nic wielkiego. Zwykła część magii tego człowieka, z którego duszy pozyskałem tamtą substancję. Choć opanowanie jej powinno nie powinno być trudne, to radziłbym ci w najbliższym czasie nie denerwować się za bardzo, bo może wyrwać się spod kontroli i coś komuś zrobisz.
- Czy dla ciebie cokolwiek będzie niezwykłe? - spytał Asgore spoglądając z niezrozumieniem na oba potwory.
- Wątpię.
- Ech, nieważne. Muszę już wracać, tobie z resztą radziłbym to samo - powiedział Asgore i wskazał na
Merika - Tylko wróć do dawnego wyglądu.
- Ta, masz racje - odparł młody smok, patrząc jak przyjaciel wychodzi z pomieszczenia.
***
 Przez następną godzinę Meirk starał się wrócić do swojego dawnego wyglądu. Szło mu dosyć opornie, bo nie wiedział od czego właściwie miał zacząć, a Gaster jakoś nie kwapił się by mu pomóc. Pewnie z resztą sam nie wiedział jak to zrobić.
 Jednak w końcu udało mu się, a młody smok wyglądał tak jak wcześniej. Odetchnął z ulgą i w końcu udał się do domu, wcześniej żegnając się z Gasterem. Czuł się wyczerpany ostatnimi wydarzeniami i jedyne o czym marzył to ciepłe łóżko i błogi sen.
 Niestety jak to w życiu bywa, jego marzenia nie mogły się spełnić. Bo gdy tylko przekroczył próg domu, a ciepłe światło wydobywające ze środka oświetliło pogrążoną w mroku nocy ulicę, stanął twarzą w twarz ze swoim ojcem. Od razu gdy zobaczył jego wyraz twarzy to wiedział, że ma przerąbane.

- Gdzie byłeś?- spytał lekko wkurzonym głosem ojciec.
-Nieważne - mruknął Merik i chciał wyminąć ojca, lecz ten go zatrzymał.
- Dla mnie ważne. Dlatego powtórzę jeszcze raz. Gdzie byłeś?
- Z Asgorem na piwie i dziwkach, pasuje - warknął, mocno wkurzony Merik. Naprawdę chciał się już położyć, a ojciec jak na złość zaczął się teraz czepiać.
- Doprawdy? Nie sądziłem, że trwa to trzy dni.

 W tym momencie Merik poczuł jak lodowaty pot spływa mu po plecach. Był nieprzytomny trzy dni? Dlaczego Asgore lub Gaster nie wspomnieli mu o tym? Przecież to kluczowa informacja, a te barany musiały zapomnieć mu o tym powiedzieć.

- No dobra, masz mnie - podniósł ręce w geście poddania się. - Byłem na polowaniu na bestie i trochę za bardzo zaszyłem się w lesie.
- I mam rozumieć, że poszedłeś tam bez broni i wierzchowca.
- No wiesz jest sporo broni na tym świecie i mogłem dotrzeć tam na skrzydłach, tak więc... - nim dokończył ojciec przerwał mu gestem dłoni.
- Nie tłumacz się, nie mam zamiaru słuchać twoich kłamstw. - warknął starszy smok i przetarł sobie twarz
dłonią - Na razie idź do siebie.
- Dzięki ci - szepnął do siebie, gdy był już na schodach prowadzących na piętro.

 Gdy tylko znalazł się w swoim pokoju od razu położył się na łóżku i szczelnie okrył się kołdrą. Zamknął oczy i po chwili odpłynął do krainy snów.

***

 Niestety sen nie był mu pisany, gdyż po paru godzinach usłyszał czyjeś nawoływania zza okna. Mruknął zirytowany, po czym wyjrzał na zewnątrz.
- Asgore? - bardzo zdziwił się widokiem przyjaciela o tej porze - Co ty tu robisz?
- Uznałem, że jest jeszcze wcześnie i możemy wybrać się do Gira na jeden czy dwa kufle piwa.
- Jasnee..... A co się stało, że cię tak nagle wzięło na upicie się do nieprzytomności, bo obaj dobrze wiemy, że w twoim przypadku nie skończyłoby się na dwóch kuflach.

 Asgore przez chwilę milczał, przy okazji odwracając wzrok. Merik westchnął ciężko i zwlekł się z wyra. Z krzesła ściągnął swój płaszcz, po czym otworzył szerzej okno i zeskoczył na dół.

- Dobra powiesz mi na miejscu. Sam muszę się napić czegoś mocniejszego.
-Wiedziałem, że dasz się namówić - Asgore uśmiechnął się pod nosem, na co smok pokręcił ze zrezygnowaniem głową.

 Przyjął on swoją smoczą formę i ku jego zaskoczeniu stwierdził, że zmieniła się nieco. Choć wszystko wydawało się na swoim miejscu to miał wrażenie, jakby inaczej stał. Zerknął na swoje tylne łapy i spostrzegł, że to w nich się coś zmieniło. Jednak nieważne jak dokładnie by im się nie przyjrzał, to nie mógł wskazać konkretnej zmiany.

- Przestałeś się sobie przyglądać? - z zamyślenia wyrwał go głos Asgora.
- A tak, już. - mruknął spoglądając w stronę przyjaciela. - Chodź, lećmy już do Gira bo chyba zaczynam mieć omamy.
- I sądzisz, że alkohol pomoże ci rozwiązać ten problem?
- A czy kiedyś nie pomógł mi w jakimś problemie? - spytał retorycznie, po czym zniżył się, by Asgore mógł spokojnie wdrapać się na jego grzbiet, co ten szybko uczyni.
- W sumie racja.

 Nie minęło dużo czasu, aż znaleźli się na miejscu. Od razu weszli do środka i rozejrzeli się po głównej izbie. Prócz nich był tu tylko Gir, który wycierał jeden z kufli.

- Kogoż tu niesie o tej porze? - karczmarz, zerknął  na nowo przybyłych - Nie sądzicie, że to zbyt późna pora by chlać?
- Oj zamknij już tą swoją ognistą paszcze i nalej nam piwa - warknął Merik i usiadł przy jednym ze stołów.
- Znowu przegrałeś z ojcem, że tak się rzucasz? - zapytał żywiołak, nalewając alkohol.
- Uwierz mi, to coś znacznie gorszego.
- Skoro tak twierdzisz - mruknął Gir stawiając na ich stole piwo, po czym odszedł gdzieś na tyły karczmy.

 Przez chwilę między Merikiem, a Asgorem panowała cisza. Oboje popijali swoje napoje, choć ten drugi robił to dość szybko, sprawiając, że po minucie miał już prawie pusty kufel.

- Dobra o co chodzi? - spytał Merik, spoglądając z niepokojem na Asgora. Jego przyjaciel nigdy się tak nie zachowywał.
- Chyba poznałem swoją żonę.
Share:

2 listopada 2017

POPULARNE ILUZJE