Najważniejsze: Osoba, która jako pierwsza zaklepie sobie miejsce po pojawieniu się tego rozdziału ma 72h na napisanie swojej części - kolejnego rozdziału. Czas liczy się od momentu zgłoszenia, do otrzymania rozdziału na maila. Jeżeli czas zostanie przekroczony, odbędzie się dogrywka. W grze mogą brać udział jedynie osoby zalogowane. Rozdział ma zawierać od 2 do 5 stron, Times New Roman rozmiar 12 interlinia pojedyncza. Można tytułować rozdziały. Można robić obrazki, które będą umieszczone w opowiadaniu. Gotowy proszę słać na maila: yumimizuno@interia.pl
Głównym bohaterem jest czytelniczka, akcja ma miejsce we współczesności. Hasła klucze dla tego rozdziału to: gorycz, stół, gęś
SPIS TREŚCI
Rozdział VIII (obecnie czytany)
~~*~~
Mężczyzna mocniej zacisnął dłonie na twoich ramionach. Mimowolnie syknęłaś z bólu. Jego ciemne oczy błyskały złowrogo. Nim się spostrzegłaś wykręcił ci ręce do tyłu, a Amelia związała nadgarstki liną. Nie jesteś pewna czy to szok, czy strach, czy może ich umiejętne i pewne ruchy sprawiły, że przez cały czas nie poruszyłaś się ani o milimetr, tylko z przerażeniem w oczach śledziłaś całą tą scenę. Kobieta zacisnęła mocniej supeł.
- Skarbie, zaprowadź tą małą kryminalistkę do piwnicy – zwróciła się do męża słodziutkim głosikiem, jak gdyby obwieszczała mu właśnie, że może siadać do posiłku.
Mężczyzna pchnął cię do przodu i kazał iść w stronę białych drzwi. O nie, nie, nie. Panikowałaś.
Chcą mnie zamkną w.. piwnicy..?!
- Nie..! Nie możecie mi tego robić! – chciałaś uciec, ale chwycił cię mocno za ramiona i pchnął w stronę drzwi. W ostatniej chwili udało ci się odwrócić tak, by nie przyłożyć brzuchem o twardą ścianę. Oberwało się twojemu biodru. Nieprzyjemny prąd rozszedł się po całym Twoim ciele. Mężczyzna zamaszystym ruchem otworzył drzwi, z których wypełzła ciemność. Złapał cie mocno za włosy i nie zważając na twoje protesty i jęki zatargał cię po schodach na dno tego okropnego pomieszczenia. Rzucił cię w kąt, tak, że upadłaś na pupę. Oh, twoja kość ogonowa jest już chyba tak obita, że gdyby miała własną świadomość krzyczałaby wniebogłosy. Podniosłaś wzrok, koło twojego oprawcy stała już dumnie jego piekielna małżonka. Oświetleni tylko światłem dziennym docierającym tu przez drzwi z części mieszkalnej, wyglądali jeszcze bardziej złowrogo. Mimowolnie się zatrzęsłaś.
- Masz – Amelia położyła koło ciebie miskę z jakąś cieczą lecz zrobiła to na tyle gwałtownie, że prawie nią rzuciła rozlewając zawartość po wilgotnej i tak już podłodze. – Napij się, umyj, ogarnij. Do przyjazdu policji zostało ci 20 minut. – rzuciła oschle.
- A-ale… mam skrępowane.. ręce – wyrzuciłaś z siebie ledwo oddychając z strachu i bólu. Ból rozsadzał ci czaszkę i nie pomagały rosnące obawy o zdrowie Twojego maleństwa.
- Pij jak pies, suko. – syknęła. Wzdrygnęłaś się doświadczając takiej nienawiści z strony nieznajomej ci kobiety. Czym jej zawiniłaś?! Dlaczego tak się zachowuje.
Twoje milczenie skwitowała parsknięciem i wspinając się po schodach wyszła z piwnicy. Mężczyzna spojrzał na Ciebie raz jeszcze.
- Lepiej jej nie prowokuj. Ma bardzo twarde zasady. Nie znosi takich pasożytów społecznych jak Ty.
- S-słucham…? – pasożytów społecznych? Nie rozumiałaś.. Przecież nic nie zrobiłaś…
- Ciesz się, że oddaje cię w ręce policji. – skwitował i wyszedł. Widziałaś jego oddalający się cień, usłyszałaś skrzypniecie drzwi i zapadła ciemność.
Odruchowo rzuciłaś się do miski. Poczułaś w ustach gorycz i splunęłaś. Ta wariatka dała ci do picia ocet! Czułaś jak szczypią cię usta. Chyba rozcięłaś wargę.
Ostatkiem sił podsunęłaś się pod ścianę i oparłaś o nią plecami. Zaszlochałaś. Przez ostatnie wydarzenia zmarnowałaś tyle łez, że teraz żadne jak na złość nie chciały z Ciebie wylecieć. Powzdychałaś sobie więc chwileczkę i powyłaś bezgłośnie. Tak strasznie się bałaś. Ale nie o siebie, o Twoje dziecko… Cały czas zadręczałaś się, czy przez te wszystkie wydarzenia… czy przez twój stres… przez tą przemoc względem ciebie, ono nie… o Boże… Żeby tylko nic mu się nie stało. Czułaś, ze sama się nakręcasz. Czułaś wilgoć na spodniach i nie wiedziałaś czy to od mokrej podłogi czy to... krew…
Zawyłaś bezgłośnie na samą myśl o utracie dziecka. Teraz to był Twój jedyny sens życia. Kamil... nie żyje… Nie masz żadnych sprzymierzeńców… Obcy ludzie traktują cię jak ścierwo.. A nowe życie pod brzuszkiem było jedynym Twoim światełkiem w całym tym szambie.
Nie poddasz się. Nie możesz. Właśnie dla tego promyczka. Ocalisz go.
Zaczęłaś szukać po omacku jakieś rury, gwoździa, haka, czegokolwiek co mogłoby przeciąć sznury krępujące twoje nadgarstki. Dookoła siebie wymacałaś tylko worek ziemniaków i.. pierze? Chyba pochodziło od gęsi. Rozpoznałaś dotykiem też jakieś szmatki, ale nic, co pomogłoby ci w ucieczce z tego piekła.
Postanowiłaś wstać. Delikatnie podźwignęłaś się, choć nogi drżały ci tak bardzo, że okazało się to cięższe niż zakładałaś. Przeszłaś parę kroków, pamiętając, by ominąć miskę z octem. Poruszałaś się pod ścianą, delikatnie stawiając kroki i opierając się o nią barkami. W ciemności wymacałaś jakieś rury, były delikatnie zardzewiałe. Nic ci to nie da, ale warto spróbować. Stanęłaś na tyle blisko, by ocierać sznur o metalowe ustrojstwa i już miałaś zacząć działać, gdy nagle usłyszałaś jakieś niezrozumiałe hałasy przy Twoich drzwiach. Gwałtownie się otworzyły.
- Tutaj jest – usłyszałaś głos tej głupiej pindy i dostrzegłaś jej uśmiechniętą twarz. Obok niej stał mężczyzna w garniturze patrzący z zainteresowaniem w Twoim kierunku, a za nim kilku uzbrojonych postaci. Pierwszym twoim skojarzeniem było to, że wyglądają jak antyterroryści.
- Co ty robisz głupia suko?! – Amelia rzuciła się w Twoim kierunku – majstrujesz przy naszych rurach?! Chciałaś uciec?!
Zamknęłaś oczy przygotowując się na jej pazury na Twojej twarzy, ale nic takiego nie nastąpiło.
Delikatnie otworzyłaś oczy i ujrzałaś tego mężczyznę w garniturze lekko skąpanego w mdłym świetle pochodzącym z góry schodów. Złapał Amelię za ramie na tyle mocno, by ją odsunąć.
- Teraz my się nią zajmiemy – dodał uśmiechając się nonszalancko, ale coś w tym uśmiechu cię zaniepokoiło. – Dziękujemy za Twoją pomoc, Amelio. – dodał i gestem ręki przywołał dwóch ludzi, którzy złapali cię z obu stron i wyprowadzili z piwnicy. Mąż kobiety obserwował Cię czujnie zza ściany prowadzącej do kuchni. Dookoła Ciebie szło około pięciu uzbrojonych mężczyzn, z czego dwójka z nich prowadziła cię w stronę otwartych drzwi, zza których rozpościerał się widok na ulice. Stały tam policyjne samochody, kilku innych ludzi i tłumy gapiów rozpędzane przez jakiś funkcjonariuszy. Ktoś nawet miał kamerę. Chyba zlecieli się dziennikarze? Nie byłaś pewna… Tak bardzo jesteś w dupie. Mają Cię. Pogodziłaś się z myślą, że przegrałaś. Byłaś tchórzem. Nigdy nie umiałaś zachować się w ekstremalnych sytuacjach. Ot przeciętny, szary człowiek. Nawet, gdy kiedyś zemdlała przy Tobie koleżanka, czekałaś, aż ktoś coś zrobi, bo sama nie ruszyłaś się z miejsca. Teraz Ty byłaś centrum zamieszania. I, i tak nie zamierzałaś nic robić. Nagle do Twoich uszu dotarły strzępki rozmowy. Przerwałaś rozmyślania o tym jak beznadziejna jesteś i wytężyłaś słuch.
- Tak Amelio, poradzimy sobie, cieszę się, że chcesz pomóc, ale sama dawno temu zrezygnowałaś ze służby, więc przykro mi, nie mogę Ci za wiele zdradzić. – rozpoznałaś głos mężczyzny w garniturze. Wiedziałaś, że szli za Tobą, choć nie mogłaś się odwrócić.
- Proszę Cię, Edmund. Nie zasnę spokojnie jeśli nie będę mieć pewności, że dostała to na co zasługuje – zapadła chwila milczenia – Ona zasługuje na śmierć. Zabiła połowę naszego oddziału razem z tym sukinsynem – Łoooooł! Co?! Hola, hola?! Że niby... ja..? I Kamil…? Zabiliśmy kogoś..?! To znaczy, wiem, że Kamil… tego taksówkarza… ale.. zrobił to znowu?! I.. i ja brałam w tym udział?! Nie.. To niemożliwe... Ja...
- Przykro mi Amelio. Doktor Kirchenstein ma wobec niej inne plany – odezwał się oschle.
Jaki kurwa doktor?! Jakie plany?! Ja jestem w ciąży do chuja..!
- A co on ma do tego? – warknęła kobieta.
- Możesz odgonić tych ludzi?! – warknął jeden z mężczyzn obok Ciebie. Jego wybuch zagłuszył ci rozmowę tamtej dwójki na tyle, że w pierwszym odruchu miałaś ochotę na niego syknąć.
- Ja się tym zajmę – Jeden z policjantów, którzy byli dookoła Ciebie wyszedł i zaczął coś krzyczeć do ludzi podczas, gdy Twój pochód zatrzymał się przy drzwiach. Mężczyźni dookoła Ciebie wymieniali jakieś uwagi, a Ty byłaś zła, że zagłuszają Ci rozmowę tamtej dwójki. Doleciały do Ciebie tylko skrawki słów Edmunda:
- …mężczyzna… tatuaże... w zorganizowanej sekcie... wtedy… nie byłem na miejscu zdarzenia… masakra… eksperymenty…
- … to znaczy..? – doleciał cię głos Amelii.
- .. pewności… jest niebezpieczna… wstrzyknęli… jest w niej… musimy to zbadać…
Nie zabrzmiało to dobrze. Policjanci obok Ciebie zaśmiali się głośno. Spojrzałaś odruchowo w tym samym kierunku co oni. Jacyś dziennikarze, niczym stado sępów, obskoczyło policjanta, który poszedł rozganiać tłum przed domem. Trochę dalej, koło samochodów widziałaś jeszcze kilku policjantów, którzy cały czas czekali na zewnątrz. Też byli oblepieni ludźmi. Najwidoczniej zabudowany strój mężczyzny i uzbrojenie nie robiły na nich wrażenia. Ugh… jednak nasz gatunek jest straszny.
- Czekajcie, idę mu pomóc. – odezwał się jeden z tych, którzy cię eskortowali. Ich głosy były śmiesznie, zagłuszane przez maski, które mieli na twarzach, a hełmy zakrywały im głowę i połowę twarzy, więc w sumie nie byłaś do końca pewna jakiej byli płci. Teraz przy Tobie zostało ich trzech. Zamilkli obserwując jak rozwinie się sytuacja na zewnątrz, gdy nagle do Twoich uszu dobiegło:
- Mogę Ci tylko zdradzić, że znaleźliśmy w ich pokoju pozytywny test ciążowy.
- Zaraz… To znaczy… że ta suka jest w ciąży?! – omal nie krzyknęła kobieta, a Edmund odpowiedział jej uciszającym syknięciem. Wymamrotała ciche przepraszam i znów delikatnie zniżyli głosy. Na szczęście nadal ich słyszałaś.
- Kirchenstein o mało nie zsikał się ze szczęścia, gdy mu o tym powiedziałem…
- Co za głupiec! Te jego eksperymenty kompletnie wyżarły mu mózg..!
- Wiem. Trzeba się pozbyć tego dziecka, zanim dziewczyna trafi w jego łapy, bo wtedy nic nie zdziałamy. Będzie chciał, żeby urodziła… To będzie pierwszy naturalny posiadacz S44. Bachor na pewno przejmie to z jej organizmu.
- Przecież to niewyobrażalna moc! To zbyt niebezpieczne, czy on zgłupiał?! – wybuchnęła ponownie Amelia. Lecz Ty już myślami byłaś gdzie indziej.
Czułaś narastającą wściekłość. Czułaś jak powietrze wokół Ciebie gęstnieje. Czułaś jak bicie twojego serca przyspiesza, a krew pędzi tak, że przez skórę było widać jak pulsują Twoje żyły.
Trzymający cię policjanci najwidoczniej też to poczuli, bo usłyszałaś jak jeden z nich mamrocze:
- Co do chuja?! – Ale to już nie było istotne, bo sekundę potem leżał na położonym na drugim krańcu pokoju stole. A raczej jego częściach, bo wpadając w niego roztrzaskał go w drzazgi.
Drugiego nie potraktowałaś lepiej. Z impetem przeleciał przez cały pokój i wpadając na okno wyleciał na zewnątrz roztrzaskując szybę. Został jeszcze jeden obok Ciebie, szybko wycelował w Ciebie broń. A raczej w Twoje plecy, bo odwrócona byłaś teraz w stronę Amelii i Edmunda. Zastygli w przerażeniu wpatrując się w Ciebie. Odpowiedziałaś im tylko:
- Nikt nie skrzywdzi mojego dziecka.
Autor: LyDum
Co. Się. Tutaj. Dzieje.
OdpowiedzUsuńJa pierdole, co tu się dzieje. :D Wciąż myślami wracam do faktu, że cała ta historia rozpoczęła się na KIBLU. Nie wierzę, po prostu nie wierzę. Na podstawie tej książki powinni nakręcić film. :'D
OdpowiedzUsuńOoooo chuj. To opowiadanie... oh jeez! Z kibla, do (prawie) laboratorium szalonego doktora, do tego podczas ciąży... brakuje mi jakiegoś tajnego romansu!
OdpowiedzUsuńŁooooo.... Po prostu ło.
OdpowiedzUsuńOkurkawodna.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, tego się nie spodziewałam xD
Gratuluję autorce poważnie nagłej akcji!
~Tomat