Sans nienawidził takich chwil, takich sytuacji. On albo Papyrus. On albo Papyrus. Nie było tutaj alternatyw. Nie pozwoli, aby jego brat brał w tym dział. Potwór nie mógł zmusić się do patrzenia na człowieka, na kobietę sparaliżowaną przerażeniem na materacu ciasnej celi. Czuł obrzydzenie do siebie, do tego wszystkiego, do tego kim się stały potwory. Lepiej byłoby dla niej, dla nich wszystkich jakby umarła, zdechła gdzieś po drodze. Nie byłoby tego zamieszania. Jego by tu nie było.
On albo Papyrus.
On albo Papyrus.
On, albo... wystarczy, że zrobi co ma zrobić i będzie po wszystkim, prawda?
Nie rozmawiaj z nią.
Nie patrz na nią.
Nie dotykaj jej.
Po prostu... zapłodnij i będzie po sprawie, prawda?
Poczuł jak jego magia mocniej zaciska się dookoła duszy człowieka, jak przygniata ją do materaca być może mocniej niż było to konieczne. Kim się stał, aby ... Dobra, nie ma co się nad sobą użalać. Zacisnął kościste pięści i usiadł na skraju materaca. Nie myśl o tym wszystkim. Po prostu, strzep sobie i ... Skup się na tym. Na niczym innym. Odsunął rozporek spodni i dobył narzędzie. Czas to wszystko skończyć.
Bezradna, nie mogłaś się ruszyć nawet o centymetr. Jedyne co mogłaś zrobić, to mocniej zaciskać nogi i wbić palce w gąbkę posłania. Po policzkach ciekły Ci łzy. Nie. Nie. Nie. To potwór. To chodzący szkielet! On nie może! On nie może! Nie! Co takiego komukolwiek zrobiłaś, że spotkał Cię taki los? Los więźnia, obok którego teraz ... ten potwór... on... Nie. Chciałaś umrzeć. Z całych sił pragnęłaś w tej chwili śmierci. Nie chciałaś, aby cokolwiek... on... nie...
-k-kurwa - wysyczał. W ciemności i ciszy byłaś w stanie usłyszeć każdy najmniejszy nawet dźwięk. Szuranie jego kapci po posadzce. Stukanie kości o kość. I te dziwne dźwięki, on sobie teraz trzepie. Przy Tobie. Jaki on odrażający, obrzydliwy. Czułaś wstręt. Do niego, do siebie, do wszystkiego, do całego świata.
-P-proszę... nie.. - szepnęłaś żałośnie. I to był błąd. W jednej chwili, nawet nie jesteś w stanie powiedzieć dokładnie kiedy. Stwór znalazł się u Twoich stóp. Jarzyło mu się na niebiesko jedno oko, drugie pozostawało puste. Bałaś się. Tak strasznie się bałaś. Serce prawie wyskoczyło Ci z piersi
-milcz - warknął ostrzegawczo, nisko, niczym dzika bestia. Zaciskałaś usta tłumiąc szloch, czułaś, że Twój płacz go denerwuje. - rozsuń nogi. - Nie! Nie zrobisz tego! Zamiast posłuchać, zacisnęłaś je jeszcze mocniej odwracając głowę na bok. Nie. Nie pozwolisz na to. Próbowałaś uciekać. Lecz ciało nie słuchało, było takie ciężkie, takie ospałe, czułaś, że mięśnie chcą Cię posłuchać. Całe Twoje ciało, każda najmniejsza nawet komórka pragnęła tego samego co Ty, lecz coś, ktoś nie pozwalał. Byłaś skrępowana, lecz ani śladu po węzach. I wtedy, ta sama przeraźliwa siła bez najmniejszego problemu, zupełnie jakby Twoja siła nie miała dla niego żadnego znaczenia - rozsunęła nogi na bok. Nie. Nie. Nie! Nie zgadzasz się! Nie chcesz! Proszę, nie gwałć mnie! Proszę nie gwałć mnie! Krzyczałaś w myślach, mając nadzieję, że to jednak paskudny sen. A może rozmyśli się? Potwór nie patrzył na Ciebie, tylko na.. Boże... on w rękach ma... widziałaś, nieco jaśniejsze przyrodzenie, przypominające ludzkie, ale.. o wiele, wiele grubsze. On się nie zmieści! Jest za duży! Rozerwie Cię! Nie! Adrenalina dostarczyła nowej siły, pokładów o jakich do tej pory nie wiedziałaś, że masz. Lecz nawet to, nie było w stanie wyrwać Cię spod jego zaklęcia. Drżałaś tylko, szamocząc się nieznacznie. - nie ruszaj się. - warknął znowu skupiony na pracy ręką. Widziałaś odrobinę nasienia na samym czubeczku jego kutasa. Niebieska kropelka kapnęła na materac. - ch-cholera... - Nie! Nie! Nie gwałć mnie! Ja nie mogę mieć sześciu na raz! Nie mogę! To nie tak działa! Porozmawiajmy! Ja nic wam nie zrobiłam! Dlaczego mi to robicie?! Więcej ciepłych łez na policzku, czułaś, że masz od nich mokre włosy.
Całe to wydarzenie trwało długo, albo po prostu czas Ci się dłużył, oddychałaś głęboko, odwracając wzrok, lecz co chwile zerkałaś na niego. Miał pochyloną głowę, przymknięte oczodoły, siedział na wprost Twoich rozstawionych nóg, zaś Twoją płeć ochraniał jedynie cieniutki materiał majtek. Tylko to, nic więcej. Wiedziałaś, że to za mało, wiedziałaś, że żadna siła Ci nie pomoże i to Cię przerażało najbardziej. Nie chciałaś tego. Tak strasznie tego nie chciałaś, a mimo to...
Nie dotknął Cię, lecz czułaś, jak coś, prawdopodobnie ta sama siła, która trzyma Cię przy materacu, odsuwa na bok materiał bielizny odsłaniając kobiecość na widok. Choć w ciemnościach pewnie i tak nic nie widzi... Albo ma znacznie lepszy wzrok od Twojego i widzi dokładnie wszystko? Tego było już za wiele. Zaczęłaś krzyczeć.
-NIE! Proszę NIE! Błagam! Nie gwałć mnie! Nie!- i wtedy, znowu, szybciej niż oka mgnienie, znalazł się na Tobie. Zasłaniał Twoje usta swoją kościstą, zimną ręką. Nie chciałaś, aby Cię dotykał. Nie chciałaś! Czułaś obrzydzenie. Wstręt do niego, do każdego jego dotyku, do tego, że oddycha tym samym powietrzem co Ty. Nie dotykaj mnie!
-ani, słowa - warknął znowu, szybko skupiając się na tym co robił.
Był już tak blisko. Nawet nie zauważył, że nie zabrał ręki. Twoja skóra była taka gładka, taka ciepła, taka miękka. A wargi delikatne, może nieco suche, ale delikatne. Mokre od śliny i łez. Z jakichś dziwnych powodów to go nakręciło wystarczająco, by...
-k-kurwa.. - nogi zaczęły mu drżeć z podniecenia. Przysunął się bliżej, po prostu przystaw główkę, spuść się w nią i po wszystkim. Racja? Racja. To nic wielkiego. - ooo cholera - syknął wciągając powietrze gdy dochodził. Wystrzelił wszystko, cały ładunek, do najmniejszej kropelki. I wtedy... otworzył oczy. Z przerażeniem odkrył, że spuścił się nie w Ciebie, a na Ciebie. W panice zabrał rękę z Twoich ust i nie wiedząc dokładnie co robi, działając instynktownie wziął na palce swoje nasienie i próbował je w Ciebie wsadzić. Twój skrzek i drżenie całego ciała, Twój szloch i łkania ocuciły go. Zabrał szybko rękę z Twojej płci, umazanej aniżeli napełnionej. Patrzył na nią przez krótką chwilę, a potem.. znikł.
Sans przez kilka dni nie chciał wychodzić ze swojego pokoju. Schowany pod kocem, na materacu odtwarzał w głowie to co się wydarzyło. Nie chciał czerpać z tego przyjemności. Nie chciał przyznać przed sobą, że Twoje usta, Twoje łzy, Twoje błagania... nie mogły opuścić jego głowy. Nawalił. Powinien bardziej się skupić.
Alphys telefonowała do niego często, zawalała skrzynkę wiadomościami. Martwiła się. Nie miał jej tego za złe. Po części nawet ją rozumiał. Też pewnie odchodziłby od zmysłów na jej miejscu. Lecz mimo to... nie miał najmniejszej ochoty z nią rozmawiać. Nie teraz.
-BRACIE? - to Papyrus, znowu puka do jego drzwi sprawdzając, jak się trzyma
-ta?
-WYJDZIESZ JUŻ? - w jego głosie przebrzmiewała obawa
-daj mi jeszcze.... trochę - Sans mocniej naciągnął na głowę koc
-Dobrze... - jego brat powiedział cisze. Sans czuł, że stoi jeszcze chwilę przy drzwiach nim odszedł. Gdyby wiedział co się dzieje... Jak Undyne mogła chcieć wybrać go do takiego paskudnego zadania! Ja ona śmiała! Tak jakby w ogóle nie znała kogoś, kogo nazywała swoim przyjacielem? A może... to cały czas był jej plan? Nie chodziło jej o Papsa, tylko o Sansa. Bo przecież ostatni idiota by się nie zorientował, że gdyby to Paps był na jego miejscu w celi z człowiekiem, to pierwszym co próbowałby zrobić, byłoby zaprzyjaźnienie się z nim. A kto wie, może później pomógłby jej uciec? Znowu, gdyby bezpośrednio powiedziała Sansowi, co ma robić, to wiadomo, że by się nie zgodził. Cały ten plan był chory, spaczony od samego początku, odrażający i obrzydliwy. To musiał być plan Undyne. W sumie, to nie zdziwiłby się, gdyby właśnie tak zamierzała rozwiązać problem. Już pierwszego dnia, po przejęciu tronu i władzy po zmarłym Asgorze, Undyne dała się poznać jako ostry i srogi władca, który nie zna litości i miłosierdzia. Sans nie powiedziałby, że jej rządy są złe. Zamordyzm stosowany konieczny jest w niektórych chwilach. A ta chwila była właśnie w Podziemiu. Zapasy się powoli kończyły, opinia publiczna nie mogła o tym wiedzieć, bo panika jeszcze nikomu nie pomogła. Do tego wszyscy mieli świadomość, że król został zabity przez człowieka. Nie mają monarchy, który poprzysiągł zemstę na ludziach. Wszyscy potrzebowali czegoś, czegokolwiek czego będą mogli się trzymać. Coś, co nada ich życiom sens. Potrzebowali nadziei. Undyne do tej roli nadawała się jak nikt inny. Bez problemu potrafiła powiedzieć każdemu co ma robić i to, że wiedzieli, sprawiało, że mieli nadzieję. Choć... każdego dnia, ta nadzieja malała w sercach wszystkich. Undyne musiała się śpieszyć. Ale... ten plan... jest chory. Sans wątpił, by cokolwiek z tego wyszło. Zapłodnić człowieka... nie... nie raz... Zapładniać człowieka, póki ta nie wyda na świat sześciu dusz. Po każdym porodzie zabijać dziecko, aby zabrać jego duszę. A gdy urodzi szóste, zabić ją jako siódmą. Złamać barierę i uwolnić potwory. Cały plan. Lecz... czy nie lepiej było by... Przekręcił się na drugi bok. Czy nie lepiej było by... tak po prostu... pozwolić.. zmniejszyć się liczbie potworów w Podziemiu do liczby wystarczającej, na jaką mogą sobie pozwolić przy produkowaniu jedzenia i zostać tu? Na zawsze? Skoro jeden człowiek zrobił takie zamieszanie, na powierzchni musi ich być więcej. Znacznie więcej. Więcej tych odrażających, płaczliwych, wijących się pod nim... pozostawionych na jego łaskę... delikatnych... miękkich... ciepłych...
-SANS! - Cholera.
-t-tak paps?
-MASZ GOŚCIA!
-ugh, kogo?
-Alphys - Papyrus mówił już ciszej - Przyszła Do Ciebie
-oh, powiedz, że mnie nie ma
-Bracie...
-powiedz, że nie mnie ma
-Wpuszczam Ją Do Twojego Pokoju - Sans warknął pod nosem i ściągnął kołdrę z głowy. Żółta jaszczurka stała przed nim po środku zagraconego pokoju. Jego brat zamknął za nią drzwi i poszedł sobie. Błękitne oczy naukowiec nie umiały spojrzeć na Sansa. Błądziły po podłodze, nerwowo przebierała palcami.
-powiedz proszę, że człowiek umarł
-Co? O n-nie, żyje. J-jej stan psychiczny się p-pogorszył, ale żyje. - dodała ciszej - N-nie wiem co zaszło, bo z-znalazłam ją pod prysznicem. N-nie chciała spod niego wyjść. M-musiałam odłączyć jej wodę. - westchnęła zmęczona - S-sans... wiesz, że będziesz musiał t-tam wrócić i ...
-wiem alphys - warknął siadając na materacu - kurwa wiem
-P-pomyślałam.... - wahała się chwilę, co chwila zerkała na niego - P-pomyślałam, że mogłoby pomóc, gdybyś...
-gdybym?
-Gdybyś to ty ją karmił.
-karmił?
-T-tak!
-nie mam zamiaru dla niej gotować.
-Nie musiałbyś! Ja wszystko b-bym ci podawała! T-ty po prostu być jej zaniósł jedzenie! T-to mogłoby pomóc... w-wam obojgu... - ma ją karmić? Może to zrobić.
-dobra
-Dobra? - naukowiec zdawała się nie wierzyć do końca w to co usłyszała - Dobra! - powtórzyła do siebie uradowana - Dzisiaj już dostała wszystko, jutro możesz przyjść, dam ci jedzenie to jej dasz! Dobra! - przytaknął wstając. Wsadził ręce do kieszeni spodni.
Nic nie pomogło zmyć tego paskudnego uczucia lepkiej spermy potwora z Twojego ciała. Szorowałaś się, myłaś, tak długo aż odcięli Ci wodę. Nie chciałaś wracać na materac. Płakałaś po jego wyjściu tak długo, aż zemdlałaś. Gdy się ocknęłaś, czekało na Ciebie jedzenie. Odmówiłaś. Wyrzuciłaś je do kosza.
Następnego dnia, gdy żółty potwór przyszedł sprawdzić jak się trzymasz i zobaczył co zrobiłaś z jedzeniem, zabrał Cię za sobą. Od czasu gdy wpuściła do Ciebie tamtego szkieleta, nie odzywała się ani słowem. Jakby poczucie winy ją przygwoździło. Próbowałaś uciec, lecz skończyłaś ze związanymi rękami na tyle i prowadzona przez dwa inne stwory. Nakarmili Cię siłą. Potem wróciłaś do celi.
Próbowałaś odkryć jakiekolwiek miejsce, cokolwiek, każdą szparę, pęknięcie, szczelinę, która mogłaby być nadzieją na uwolnienie się z tego więzienia. Nic. Siedząc skulona pod ścianą, przygryzając nerwowo paznokieć kciuka, zastanawiałaś się, jak uciec. Choć myśli, jak się zabić, z każdą chwilą przybierały na sile. Niestety, w Twojej celi nie było dość przedmiotów, które by pomogły w czymkolwiek.
Usłyszałaś coś. Drzwi się nie otworzyły, a ten potwór tu stał! Znowu wtuliłaś się w ścianę kiwając głową, że nie, niech sobie idzie, dlaczego on tu jest?! Będzie znowu chciał cię zgwałcić? Tym razem pewnie będzie chciał, poprawnie! Nie! Nie! Idź sobie! Zostaw mnie! Stuk. Co? Postawił na ziemi przed Tobą tacę.
-masz piętnaście minut - i znikł. Zamrugałaś kilka razy. Przyszedł z jedzeniem? ... Spojrzałaś na tacę. Kubek makaronu z jakimiś tabletkami, czyli to co zawsze i... frytki? Chwyciłaś jedną, jeszcze ciepła. Boże. Jak dawno nie jadłaś frytek. Są przepyszne. Garściami zaczęłaś wsadzać je do ust, popijałaś je wodą. Ile to minęło od czasu gdy ostatnio jadłaś coś ciepłego? Wiele. Za wiele. Gdy tylko skończyłaś, odkryłaś coś jeszcze, co może Ci się przydać. Frytki zostały podane na talerzu ze szkła...