3 września 2017

Zboczony Wrzesień - Dzień 3 - Ślepota - Artzy [+18]


Kto by pomyślał, że ciemność jest słona.
    Tak, słona – czuła ten smak tak wyraźnie, jak nigdy dotąd, szczególnie, gdy wiedziona jakimś atawistycznym instynktem delikatnie rozwierała usta, by zaczerpnąć powietrza… Mrok jakby tylko czekał na tę okazję i usiłował wlać się jej do gardła, zostawiając po sobie jedynie gorzkawą słoność. Zresztą, nie poprzestawał tylko na tym. Nieosłonięte przecież niczym nozdrza, nieszczelnie domknięte powieki, powoli zużywające resztki tlenu płuca – dzięki nim właśnie piekł, szczypał, nie dając o sobie zapomnieć choćby przez sekundę…
    Dlaczego więc czuła dreszcz?
    Nie, nie przez zimno, choć wszechobecna czerń była najzimniejszą i bez wątpienia w owym zimnie najprzenikliwszą rzeczą, jaką nasza bohaterka miała okazję do tej pory doświadczyć. Nie, nie, nie. Czuła, że mrok, zaciskając się na jej gardle, naśladował jakieś niejasne wspomnienie sprzed czasów, gdy się tu znalazła. Czyjeś silne palce, robiące dokładnie to samo, za jej przyzwoleniem… Ha, na jej własną prośbę. Kiedy to było – minutę temu, dzień, miesiąc?
    Rok?
    Najwyraźniej ciemności nie wystarczało już jedynie ciało ofiary. Całą siłą wdzierała się do jej umysłu. Być może znalazła drogę na skróty do mózgu przez nos, tak jak mistrzowie mumifikacji, którymi młodsze koleżanki straszyli wszyscy starsi koledzy pod słońcem? No dobrze, może nie wszyscy, może tylko ten jeden jedyny. Jakimś dziwnym sposobem przeszył ją kolejny dreszcz, gdy pomyślała o jego palcach. To te, czy nie te…? Mrok nie próżnował, odbierając jej poza poczuciem czasu i przestrzeni także strzępki wspomnień, które jeszcze jakimś cudem ostały się w jej głowie.
    Przyjemność.
    Słowo to jakimś dziwnym sposobem wydawało się  idealną definicją stanu, który teraz czuła. Nie miała pojęcia, co dokładnie oznaczało, jednak świadomość tego, że mimo swojej zarówno fizycznej, jak i umysłowej ślepoty zdołała znaleźć określenie tego, co teraz przeżywała, pozwoliło jej z większym spokojem oddawać się wciąż rosnącemu w siłę drżeniu.
    Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że umieranie może być przyjemne.
    Kolejny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Po raz pierwszy od dawna poczuła ulgę. Nie musiała brać za siebie odpowiedzialności, próbować walczyć czy szukać równie innej, desperackiej metody uratowania swojej skóry. Ciemność zatroszczyła się o to za nią, zamykając ją szczelnie pod taflą wody i odcinając od wszelkich zewnętrznych problemów. Nawet ból płuc powoli zaczął maleć, mimo że jeszcze przed momentem myślała, iż rozerwie jej klatkę piersiową na strzępy.
    Coś musiało być z nią nie tak, i to już od dłuższego czasu. Przecież nikt ot tak nie pogodziłby się ze śmiercią, szczególnie będąc w jej wieku. Nie potrafiła określić go teraz przy pomocy liczb, jednak wiedziała, że była zdecydowanie za młoda, by po prostu umrzeć. W końcu jeszcze moment temu miała dziesięć lat i razem z mieszkającym obok chłopcem łapała motyle. Nie posiadali żadnych siatek przeznaczonych do tego celu, więc używali tego, w co wyposażyła je sama natura – dłoni. Pamiętała, jak delikatnie jego ręce obchodziły się z każdym owadem, jakie starania wkładał w to, by żadnemu z nich nie stała się choćby najmniejsza krzywda…
    Z jaką siłą te same ręce zacisnęły się na jej szyi i z jaką uwagą obserwował, jak jej skóra powoli przybiera purpurową barwę.
    Kolejne ocalałe wspomnienie mile połechtało mózg kobiety, zanim i ono zostało pochłonięte przez czujną czerń. Teraz jesteś tylko ze mną, zdawała się szeptać na ucho swojej ofiary, nie powinnaś w tak intymnym momencie myśleć o kimś innym, czyż nie? Jakby na potwierdzenie tych niewypowiedzianych wszakże słów, przyjemna fala ciepła rozeszła się po wychłodzonym ciele dziewczyny.
    To uczucie było lepsze od jakichkolwiek zabaw w jego pokoju na poddaszu, nawet tych przeplatanych pocałunkami i dotykiem dłoni nie ograniczającym się jedynie do szyi.
    W końcu zdecydowała się otworzyć oczy, zapominając o pieczeniu czy jakimkolwiek innym dyskomforcie. Chciała spojrzeć prosto w mrok, zobaczyć istotę tak ściśle oplatającą ją od pasa w górę. Zebrała całą swoją siłę i zdołała uchylić zaciśnięte z całej siły powieki… Jakże wielkie było jej rozczarowanie, gdy zamiast mistycznej czerni ujrzała feerię barw, najzwyklejszych w świecie kolorów. Nie była już wcale wybranką jakiejś mistycznej siły, a jedynie nastolatką w tanim bikini, przez własną nieuwagę porwaną przez prądy morskie. Ciekawe, czy jej przyjaciel jej szuka. Czy te same oczy, podziwiające motyle i sine z braku powietrza twarze, próbują ją dostrzec w toni wodnej? Zawsze nosił przy sobie okulary pływackie, sól morska nie powinna być więc żadnym problemem…
    Ciemność przybyła po raz ostatni, wypychając z płuc ostatnie krzty powietrza.
    Kto by pomyślał, że jest słona.


Autor: Artzy
Share:

7 komentarzy:

  1. Emmmmmmmm wait.... Gdzie tu podtekst?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asfiksjofilia, słońce.

      Usuń
    2. https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Asfiksja_autoerotyczna

      Usuń
    3. 1. Nie mów mi słońce
      2. ... Emmm ok, to jest dziwne...

      Usuń
    4. Dobrze, mówię tak domyślnie do wszystkich.
      I takie miało być. Jak zboczony, to zboczony, po co pisać coś typowego ;]

      Usuń
  2. Ale to było mocne... podobało mi się bardzo. Chociaż myślałam, że jednak przeżyje.

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE