Tej nocy cicho szeptała, leżąc na brzuchu do połowy przykryta kołdrą ukazując nagą bladą skórę pokrytą jasno-niebieskimi żyłami. Delikatniejsza od śniegu który przypominała, topiła mi się w rękach. Szeptała wprost do mojego ucha, tak bym mógł ją dobrze usłyszeć. Mimo chłodu którym emanowała, ja jeden potrafiłem znaleźć w niej ciepło. Była moim końcem, a ja byłem jej początkiem. Była aniołem, któremu świat brutalnie wyrwał skrzydła. Chciałem zatrzymać ją dla siebie, ale wiedziałem, że niczego nie pragnęła bardziej od powrotu do domu. Jej czarne włosy, ciemniejsze od czegokolwiek co w życiu widziałem, delikatnie przykrywały jej lekko malinowe usta oraz te wspaniałe, duże oczy skrywające tyle cierpienia. Dwadzieścia dwa centymetry zimnej stali przyjęła z tym swoim chłodnym, słodkim uśmiechem który tak kochałem. Jej krew spływająca po skórze przypominała mi kwiaty róży położone na śniegu. Powoli malowała czerwone ścieżki na białej i nagiej skórze, tak delikatnie, jak gdyby za pociągnięciami pędzla najwybitniejszych z malarzy. Tej nocy nie było niczego, była tylko ona, uśmiech, szept, i ja. Był tylko śnieg i róża, tylko łza i chłód. Była moim końcem, a ja byłem jej początkiem, tak myślałem. Teraz wiem że to ona była moim początkiem, a ja jej końcem...
Autor: Wiktoria K
0 komentarze:
Prześlij komentarz