SPIS TREŚCI
Rozdział II (obecnie czytany)
Autor: Wichan
Edge P.O.V.
Ten idiota znowu dał się pobić i myślał, że jak się uleczy to tego nie zauważę. Mam już tego serdecznie dość! - mówiłem w myślach. - Co do cholery mam zrobić żeby nikt go nie znalazł? - zacisnąłem pięści po czym westchnąłem.
-Wstawaj leniwa kupo kości, dostaniesz śniadanie. - oznajmiłam pukając w futrynę mojego pokoju.
Sans leniwie otworzył powieki i podniósł się z legowiska. Dało się zauważyć, że od razu po przebudzeniu założył swój fałszywy uśmiech.
-Masz cztery kromki chleba i szklankę mleka. Doceń to i zjedz wszystko.
-Tak szefie. - powiedział Sans podchodząc bliżej do mnie.
-Zostaniesz dzisiaj tutaj i masz się zastanowić nad swoją nędzną egzystencją, gdy będę na patrolu. Zrozumiano?
-Tak szefie! - zasalutował mi i się wyprostował.
-Muszę przyznać, że powoli robisz postępy. - pochwaliłem go odwracając się plecami.
Zakluczyłem drzwi, a klucz powiesiłem sobie na szyi. Wychodząc z domu ogarnąłem cały teren wzrokiem i skierowałem się w stronę biblioteki publicznej.
-Cześć kościsty dupku! - krzyknęła Undyne na powitanie.
-No, cześć... rybo... - jakoś nic lepszego nie mogłem wymyślić.
-Pfff... co, Wielki Szkieletor nie w humorze? Fuhuhuhuhu... - wojowniczka złapała się za brzuch ze śmiechu.
-Pieprz się. - warknąłem i odwróciłem wzrok. - Dzisiaj ja patroluję Snowdin, Rdzeń i hotel, a ty Waterfall, Hotland i laboratorium, dociera to to twojego pustego łba?
-Oczywiście o lordzie przeokropny... heh... - odwróciła się na pięcie i odeszła.
-Ugh, czemu ona musi być taka wkurwiająca? - powiedziałem sam do siebie.
Zacząłem patrol od mostu, sprawdzając każdy, najmniejszy zakątek, powoli przesuwając się na wschód.
Red P.O.V.
-Papyrus wyszedł kilkanaście minut temu, więc mam trochę czasu dla siebie. - wypiłem łyk mleka.
Gdy skończyłem jeść, wstałem i podszedłem do lustra, aby się przejrzeć. Okazało się, że od wczorajszego uderzenia pęknięcie nad moim lewym okiem wydłużyło się o kilka dobrych centymetrów.
-To mogło mnie zabić... - pomyślałem i poczułem jak gorące łzy zbierają mi się w oczodołach. - Nie, nie myśl o tym.
Postanowiłem sobie zrobić drzemkę. Zapewne Papyrus byłby zauważył, że leżałem na jego łóżku, więc skuliłem się na psim legowisku i zapadłem w głęboki sen dużo szybciej niż zazwyczaj,
-Szefie nie! - krzyczałem biegnąc za Papyrusem. - Nie wygrasz z człowiekiem!
-Ja zawsze wygrywam, ze wszystkimi! - warknął i stanął przed przeciwnikiem.
Dzieciak do niego podszedł ze świeżo naostrzonym nożem i pyłem na swetrze. Gdy Papyrus spostrzegł ten demoniczny wzrok, aż zazgrzytał zębami z wściekłości.
-Po prostu umrzyj gówniarzu! - szkielet rzucił kilkudziesięcioma kośćmi na raz z stronę wroga.
Gdy protagonista uniknął wszystkich ataków rzucił się na szkieleta z przygotowaną bronią. Tym razem Papyrus złapał jego duszę i wyrzucił go w powietrze.
-Masz zamiar zginąć? - spytał biegnąc z naostrzoną kością w stronę bachora.
-Ty pierwszy. - Dzieciak uśmiechnął się złowieszczo i za jednym zamachem uciął Papyrusowi głowę.
Czaszka spadła na śnieg niczym na biały puch, a tors upadł na kolana, po czym padł.
-Nigdy w ciebie nie wierzyłem. - powiedział Papyrus zanim ostatecznie zmienił się w pył.
-Nie
-Sans!?
-Nie!
-Sans!
-Nie! Nie! Nie nie nie...
-Hej! Jesteś tam pojebusie?
-Aaaaah...! - wrzasnąłem siadając na legowisku. - znowu ten popierdolony sen. Nienawidzę go! - krzyknąłem tłumiąc dźwięk kocem.
-Idę do Ciebie! - poza tym zdaniem dało się słyszeć stukanie obcasów o drewniane schody.
Wiedziałem, że on nie może mnie zobaczyć w tym stanie. Postanowiłem szybko się ogarnąć, więc zerwałem się, aby podejść do drzwi i „TRZASK".
-Kurwa mać! Stanąłem na talerz. Szef mnie zabije...
Ten idiota znowu dał się pobić i myślał, że jak się uleczy to tego nie zauważę. Mam już tego serdecznie dość! - mówiłem w myślach. - Co do cholery mam zrobić żeby nikt go nie znalazł? - zacisnąłem pięści po czym westchnąłem.
-Wstawaj leniwa kupo kości, dostaniesz śniadanie. - oznajmiłam pukając w futrynę mojego pokoju.
Sans leniwie otworzył powieki i podniósł się z legowiska. Dało się zauważyć, że od razu po przebudzeniu założył swój fałszywy uśmiech.
-Masz cztery kromki chleba i szklankę mleka. Doceń to i zjedz wszystko.
-Tak szefie. - powiedział Sans podchodząc bliżej do mnie.
-Zostaniesz dzisiaj tutaj i masz się zastanowić nad swoją nędzną egzystencją, gdy będę na patrolu. Zrozumiano?
-Tak szefie! - zasalutował mi i się wyprostował.
-Muszę przyznać, że powoli robisz postępy. - pochwaliłem go odwracając się plecami.
Zakluczyłem drzwi, a klucz powiesiłem sobie na szyi. Wychodząc z domu ogarnąłem cały teren wzrokiem i skierowałem się w stronę biblioteki publicznej.
-Cześć kościsty dupku! - krzyknęła Undyne na powitanie.
-No, cześć... rybo... - jakoś nic lepszego nie mogłem wymyślić.
-Pfff... co, Wielki Szkieletor nie w humorze? Fuhuhuhuhu... - wojowniczka złapała się za brzuch ze śmiechu.
-Pieprz się. - warknąłem i odwróciłem wzrok. - Dzisiaj ja patroluję Snowdin, Rdzeń i hotel, a ty Waterfall, Hotland i laboratorium, dociera to to twojego pustego łba?
-Oczywiście o lordzie przeokropny... heh... - odwróciła się na pięcie i odeszła.
-Ugh, czemu ona musi być taka wkurwiająca? - powiedziałem sam do siebie.
Zacząłem patrol od mostu, sprawdzając każdy, najmniejszy zakątek, powoli przesuwając się na wschód.
Red P.O.V.
-Papyrus wyszedł kilkanaście minut temu, więc mam trochę czasu dla siebie. - wypiłem łyk mleka.
Gdy skończyłem jeść, wstałem i podszedłem do lustra, aby się przejrzeć. Okazało się, że od wczorajszego uderzenia pęknięcie nad moim lewym okiem wydłużyło się o kilka dobrych centymetrów.
-To mogło mnie zabić... - pomyślałem i poczułem jak gorące łzy zbierają mi się w oczodołach. - Nie, nie myśl o tym.
Postanowiłem sobie zrobić drzemkę. Zapewne Papyrus byłby zauważył, że leżałem na jego łóżku, więc skuliłem się na psim legowisku i zapadłem w głęboki sen dużo szybciej niż zazwyczaj,
-Szefie nie! - krzyczałem biegnąc za Papyrusem. - Nie wygrasz z człowiekiem!
-Ja zawsze wygrywam, ze wszystkimi! - warknął i stanął przed przeciwnikiem.
Dzieciak do niego podszedł ze świeżo naostrzonym nożem i pyłem na swetrze. Gdy Papyrus spostrzegł ten demoniczny wzrok, aż zazgrzytał zębami z wściekłości.
-Po prostu umrzyj gówniarzu! - szkielet rzucił kilkudziesięcioma kośćmi na raz z stronę wroga.
Gdy protagonista uniknął wszystkich ataków rzucił się na szkieleta z przygotowaną bronią. Tym razem Papyrus złapał jego duszę i wyrzucił go w powietrze.
-Masz zamiar zginąć? - spytał biegnąc z naostrzoną kością w stronę bachora.
-Ty pierwszy. - Dzieciak uśmiechnął się złowieszczo i za jednym zamachem uciął Papyrusowi głowę.
Czaszka spadła na śnieg niczym na biały puch, a tors upadł na kolana, po czym padł.
-Nigdy w ciebie nie wierzyłem. - powiedział Papyrus zanim ostatecznie zmienił się w pył.
-Nie
-Sans!?
-Nie!
-Sans!
-Nie! Nie! Nie nie nie...
-Hej! Jesteś tam pojebusie?
-Aaaaah...! - wrzasnąłem siadając na legowisku. - znowu ten popierdolony sen. Nienawidzę go! - krzyknąłem tłumiąc dźwięk kocem.
-Idę do Ciebie! - poza tym zdaniem dało się słyszeć stukanie obcasów o drewniane schody.
Wiedziałem, że on nie może mnie zobaczyć w tym stanie. Postanowiłem szybko się ogarnąć, więc zerwałem się, aby podejść do drzwi i „TRZASK".
-Kurwa mać! Stanąłem na talerz. Szef mnie zabije...
Supcio *O*
OdpowiedzUsuń