Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry.
Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i
... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z
pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
SPIS TREŚCI
Wpadka przy kolacji (obecnie czytany)
Nie zastanawiałaś się nad tym kim i jacy są
przyjaciele Sansa, do czasu, aż czas waszego spotkania zbliżał się
nie ubłagalnie. Byłaś zdenerwowana, głównie dlatego, że Undyne
wydawała się być blisko Sansa i cały czas wyobrażałaś jak gapi
się na Ciebie z wielkim wyszczerzem. Potem powędrowałaś myślami
do tego momentu kiedy jego znajomi krzyczeli „całuj, całuj,
całuj” w barze Grillbiego.
Snas 19:34 | jesteśmy
-SANS CO Z CIEBIE ZA GENTELSZKIELET? PISZESZ DO
SWOJEJ DZIEWCZYNY, ŻE JUŻ JESTEŚ POD JEJ DRZWIAMI? POWINIENEŚ
GRZECZNIE ZAPUKAĆ
-racja
Snas 19:34 | puk puk
Zaśmiałaś się do siebie i poprawiłaś włosy,
wyciągając je kiedy narzuciłaś na siebie kurtkę Sansa.
-Kto tam? - zapytałaś się przez drzwi. Nim
szkielet zaczął swoją część dowcipu usłyszałaś Papyrusa
-UŻYJ TEGO CZEDAR
-... czedar?
-Czedar kto? - oparłaś się o ścianę chwytając
za klamkę. Słyszałaś szepty.
-czedar.... buziaka.... za otworzenie drzwi – mówił
cicho. Usłyszałaś śmiech Papyrusa, otworzyłaś wejście z
niewielkim chichotem. Sans miał na sobie nową bluzę z galaktyką,
jasny rumieniec okalał jego czaszkę.
-DALEJ LUDZIOWI! DAJ BUZIAKA! - krzyknął, Sans
zmarszczył lekko brwi. Przystawił zęby do Twojego policzka
nie zapominając o głośnym mwah, a potem schował twarz za
kapturem. Uśmiechnęłaś się przyjaźnie mając nadzieję że to
aktorstwo nie zniszczy przyjaźni jaką razem zbudowaliście. Papyrus
wyglądał na zadowolonego.
-Fajna kurtka. Chyba nie muszę już oddawać ci tej – pokazałaś na niebieską bluzę w rękach. - Więc ją sobie
wezmę – dodałaś z satysfakcją w głosie wsuwając ręce w
rękawy. Sans coś cicho mruknął pod nosem, ale nie powstrzymał
Cię.
-MOIM ZDANIEM WYGLĄDASZ W NIEJ SŁODKO. CO NIE
BRACIE, ŻE LUDŹ WYGLĄDA SŁODKO?
-tak, bardzo słodko
-NIE MÓW TEGO MNIE. MÓW TO JEJ GENIUSZU.
KOMPLEMENTY. W TEN SPOSÓB BUDUJE SIĘ SILNĄ WIĘŹ W ZWIĄZKU,
WIESZ? - Po minie Sansa widać było, że zdecydowanie nie chce
więcej rad.
-W porządku, nie martw....
-wyglądasz słodko w mojej bluzie
Pa bum, pa
bum.
-DOBRA! MOŻEMY IŚĆ! - odparł szczęśliwy i
zaczął iść przed siebie, nie zauważając, że Ty i Sans szliście
za nim. Postanowiłaś poprawić nieco pociągnąć za język swojego
udawanego chłopaka.
-Więc uważasz, że naprawdę jestem słodka, co?
-tylko dlatego, że masz na sobie moją bluzę –
wzruszył ramionami, ale mogłaś zauważyć że się rozluźnił.
-A więc to twoja bluza jest tutaj słodka?
-nom, jest miękka i wygodna, to sekret mojego uroku,
skarbie.
-A więc w tym tkwi sekret? Łał, zabawy i mądry,
rozumiem o co ci chodzi – odpowiedziałaś spokojnie – Ale
myślę, że mylisz się co do jej natury – wyszczerzyłaś się –
jeżeli mogę coś powiedzieć to, to, że jest zrobiona z idealnego
materiału na chłopaka – Zaczęłaś się śmiać, Sans również.
W końcu złapaliście Papyrusa, który był na parkinu w ... oh, oh,
łaaaaał. - To twoje czerwone, sportowe auto? - Zapytałaś niemalże
bojąc się do niego podchodzić. Wyglądał tak czadowo i pasował
do wyższego z braci, ale też widać było że był bardzo, bardzo
drogi. - Jestem pod wrażeniem.
-heh, co nie? - Sans wyglądał na bardzo dumnego –
pierwszą rzeczą jaką paps zrobił po tym jak wyszliśmy na
powierzchnie było zrobienie prawa jazdy
-Naprawdę? - nadal patrzyłaś się na pojazd.
-TAK! TO BYŁO MOJE MARZENIE, JEŹDZIĆ TAKIM PO
DROGACH. CZUĆ WIATR WE WŁOSACH. - Uśmiechnęłaś się i weszłaś
do środka, nadal bojąc się że coś uszkodzisz. Sans usiadł obok
Ciebie na tyle kładąc swoje nogi na kolanach.
-przywilej chłopaka – zażartował, ale nie
przeszkadzało Ci to. Podróż minęła przyjemnie. Patrzyłaś przez
okno, Sans spał, Papyrus włączył radio i w głośnikach leciała
przyjemna popowa muzyka. Szkielet był uważnym kierowcą. Po jakichś
dwudziestu minutach zjechał z głównej autostrady w naprawdę,
naprawdę przyjazne sąsiedztwo. Większość domków otaczały
zielone ogrody. Wszystko wyglądało jak w typowym osiedlu, gdzie
dzieciaki biegają od domku do domku prosząc o słodycze na
Halloween. Poczułaś się, jakby to była inna bajka niż ta do
której należałaś. Papyrus zaparkował przy jednym z ostatnich
domków na ulicy.
-JESTEŚMY. - wyskoczył i otworzył Ci.
W trójkę szliście brukowanym chodnikiem, aż pod same drzwi.
Papyrus zadzwonił dzwonkiem. Wysoka, puchata, kozia potworzyca
otworzyła wejście witając was z przyjaznym uśmiechem.
-Dobry wieczór wszystkim – jej głos był miły i
pełen serdeczności.
-siemka tori.
-DOBRY WIECZÓR PANI TORIEL!
-Oh, Sans, to musi być twoja dziewczyna. Jaka
piękna, młoda panienka – wyciągnęła łapę w Twoją stronę –
Witaj, moja droga, nazywam się Toriel. Tak się ciesze, że w końcu
mogę cię poznać, chodź, dołącz do nas. Sans ukrywał cię przed
nami stanowczo za długo.
-C-cześć piękna kozia pani – ścisnęłaś jej
dłoń. Zaraz potem sama zganiłaś się w myślach. Co to kurwa za
odpowiedź w ogóle była?
-Oh – zakryła usta dłonią. Uśmiechała się i
chichotała – Heeeheee, jak miło z twojej strony. Dobrze wiedzieć,
że nadal jestem kozą. - .... Czy to...?
-daj spokój tori, kiedyś w to wątpiłaś? -
mruknął jakby nigdy nic. Potworzyca znowu się śmiała.
-Proszę, zapraszam – odsunęła się na bok pozwalając wam przekroczyć próg
– Wszyscy już są. - Wstrzymałaś oddech rozglądając się na
boki. Na ścianach wisiały piękne obrazki. Kilka regałów z
książkami, półek na których były różne figurki, kubki.
Słyszałaś serdeczny śmiech i krzyk dobiegający z pokoju
mieszczącego się na końcu korytarza. Papyrus praktycznie wszedł
tam dołączając do grupy, ale Ty miałaś wątpliwości.
-spokojnie, nie zjedzą cię.
-Tak, spokojnie. Każdy przyjaciel Sansa jest naszym.
Cieszymy się, że możemy cię ugościć, więc proszę, baw się
dobrze. Mamy biszkoptowo-cynamonowe ciasto, starczy dla każdego.
Jestem pewna, że ci posmakuje – Toriel powiedziała słodko –
Teraz was przeproszę, ta stara pani ma gości, którymi musi się
zająć – Udała się w stronę pokoju.
-pokochają cię, obiecuję – Sans ścisnął Twoją
dłoń, a potem leniwie ruszył w stronę reszty. Miałaś iść za
nim, kiedy usłyszałaś głos zza pleców.
-Siemaneczko! Kim do diabła jesteś? - Odwróciłaś
się, to było dziecko mające na siebie sweter w paski, w małych rączkach
trzymało doniczkę w kwiatem, który .... gładził się ... liściem
po... O Boże. Pochylił się i patrzył się na Ciebie. Zrobiłaś
krok do tyłu, niepewna co robić. - Dobra. Frisk. Rany. Nie musisz
mną trząść. Powinienem się przedstawić. Siemaneczko! Jestem
Flowey, Flowey kwiatuszek! - uśmiechnął się. To było dziwne...
kwiat z oczami i zębami, z wyrazem twarzy jakby wszystko go
denerwowało. I nawet jak słowa jakie wypowiadał były miłe, to
przepełniał jej sarkazm, którego źródła nie znałaś. Dziecko
popatrzyło na niego karcąco.
-Cześć...?
-Jesteś tutaj nowa, co nie? Z jakiej kupy śmieci
się urwałaś?
-....uhhh – Czy Flowey nazwał dziecko Frisk?
-Ej, jesteś głupia czy coooOOOOO! - doniczka była
teraz bardzo energicznie potrząsana – POZWÓL MI SIĘ TYM ZAJĄĆ
FRISK! - dzieciak potrząsnął głową i popatrzył na Ciebie.
-Cześć... mały – zaczęłaś niepewnie, nie
wiedząc do kogo się zwracać, do dzieciaka czy do kwiatka – Um,
przyszłam z Sansem – Twarz malca automatycznie się rozpogodziła.
-UGH! Z tym uśmiechniętym śmieciem?! Po co
miałabyś... - Frisk zasłonił buzię kwiatkowi. Ten w odpowiedzi
syknął i przystawił liście do jego palców, lecz dzieciak
wyraźnie się tym nie przejmował. Po chwili zmienił dłonie i
drugą wyciągnął by się z Tobą przywitać. Bez cienia wahania
chwyciłaś za nią i potrząsnęłaś.
-Flowey powiedział, że nazywasz się Frisk? -
zapytałaś, przytaknęło – Ten.... ambasador Frisk? - znowu
przytaknęło wypinając małą pierś z dumą. Uśmiechnęłaś się
– Miło mi poznać.
-Jesteś dziewczyną wujka Sansa, tak? - zapytało,
przytaknęłaś – Dobrze, zatem jesteś ciocią.
-Łoł, łoł, spokojnie – uniosłaś ręce – Ja
nie... znaczy się... Sans i ja... um... my nie jesteśmy, wiesz, po
ślubie. Wiesz o tym, prawda? - szturchnęłaś go w ramie – My
tylko... uh... chodzimy ze sobą. Randkujemy. Tylko tyle. -
przytaknęło.
-Ale ciocia do ciebie pasuje – odparło i po prostu
sobie poszło. Nie byłaś pewna, czy Frisk właściwie zrozumiał
sytuację. Zebrałaś się w sobie aby w końcu wszystkich poznać.
Choć nie było ich wiele więcej. Jako pierwszy przedstawił się
Asgore, słodki, kozi mężczyzna ,który zaproponował Ci herbatę.
Potem poznałaś partnerkę Undyne, Alphys, uroczą, małą, żółtą...
dinozaurzycę? Jaszczurkę? Nie byłaś pewna do jakiego zwierzęcia
jest podobna, ale ona chyba też tego nie wiedziała. Była potworem.
Tego jednego jesteś pewna. Rozkosznym, potworem. Z nią najszybciej
nawiązałaś kontakt. Początkowo wstydliwa i nerwowa, ale
jednocześnie cierpliwie i uważnie słuchała jak mówisz o teorii
kolorów. Nawet odpowiedziała Ci, dość cicho, ale mogłaś z nią
porozmawiać. A to co was ostatecznie do siebie zbliżyło to anime.
Co prawda nie byłaś jakimś wielkim fanem, ale zauważyłaś
popularność tych bajek, w klasie miałaś kilkoro znajomych którzy
pokazali Ci różne pozycje.
-I wtedy magiczne dziewczyny przyszły razem aby
ocalić protagonistkę nawet wtedy kiedy ona je zdradziła. To był
wspaniały odcinek, pokazał prawdziwe znaczenie przyjaźni i oh oh
rzuciłam ci spojlerem, nie masz mi tego za złe, prawda?
-Zapomniałaś wspomnieć o WIELKIM JAK DUPA SŁONIA
mieczu i KOPANIU ZADKA w scenie walki! - Wtrąciła się Undyne –
To NAJLEPSZA cześć, kochanie!
-O-oh, tak, masz rację! - zgodziła się i lekko
zarumieniła – Bardzo dobra.
-Baczcie na język! - odezwała się Toriel z drugiej
strony pokoju. Undyne nie wyglądała na zakłopotaną. Szybko
nastała pora kolacji. W dziewiątkę (plus Flowey w doniczce)
usiedliście dookoła stołu. Pani domu podawała posiłki. Nie
mogłaś usiedzieć w miejscu, jedzenie wyglądało tak pysznie!
Wszyscy trochę rozmawiali, ale potem zamilkli. Zaczęłaś się
zastanawiać, czy będzie jakimś nietaktem z Twojej strony jeżeli
teraz przemówisz. Pochyliłaś się w stronę dziecka i się go
zapytałaś.
-Jak było w Podziemiu? - Po tym jak przełknął
ziemniaka odpowiedział.
-Wszyscy przy tym stole próbowali mnie zabić. -
....
-Nie patrz na to w ten sposób, smarku!
-JA CHCIAŁEM CIĘ TYLKO SCHWYTAĆ!
-M-metaton n-nigdy by c-cię nie z-zabił!
-Moje dziecko, robiłam co mogłam aby cię ocalić.
-Frisk, nic nie wyrazi mojego ubolewania i poczucia
winy.
-A ja ci mówiłem, że trzeba zabić albo zginąć!
Popatrzyłaś na Sansa z przerażeniem wypisanym na
twarzy. On też próbował zabić Friska? Wzruszył ramionami.
-hej, nie patrz się tak na mnie, ja dotrzymałem
moją obietnicę, miałem oko na dzieciaka, ani razu nie umarło na
mojej zmianie – Popatrzył w wymowny sposób na Frisk, tak jakby
robił jakiś żart, który zrozumieją tylko oni... żart, który
nie podobał się malcowi. Doooobra, ta część rozmowy nie poszła
tak jakbyś tego chciała. Postanowiłaś spróbować inaczej.
-Więc... uh... jak się poznaliście?
-PANI TORIEL I KRÓL ASGORE RZĄDZILI KIEDYŚ
PODZIEMIEM!
-N-naprawdę? Byłaś królową? - Toriel popatrzyła
na Ciebie z czułością.
-Tak, ale po ... pewnych rzeczach opuściłam Asgora
i zatrzymałam się w Ruinach. Czekałam na spadających ludzi przez
setki lat. Większość z nich umarła.
-....aha... - Nim zadasz kolejne pytanie wsadź sobie
stopę w usta. Serio.
-Nie martw się, moje dziecko, ostatecznie wszystko
skończyło się dobrze. Kiedy byłam w ruinach, mogłam z kimś
porozmawiać – popatrzyła na Sansa – dotrzymywał mi
towarzystwo, opowiadał kawały przez drzwi. Też mu jakieś
odpowiadałam, wszystkie były fajne i zabawne. - Oh. Toriel i Sans
... mieli się ku sobie? Ciekawe czy chodziliby teraz ze sobą gdybyś
się nie pojawiła.
-JA TRENOWAŁEM Z UNDYNE, CHCIAŁEM STAĆ SIĘ
CZĘŚCIĄ KRÓLEWSKIEJ GWARDII
-A więc tak Sans poznał się z Undyne?
-Tak – odpowiedziała – pracowali w stacjach –
Próbowałaś, ale nie byłaś w stanie dostrzec Sansa jako
pracownika w ten sposób. Pewnie spał na służbie.
-CZEKALIŚMY NA LUDZI, ABY ICH SCHWYTAĆ, NIE ZABIĆ
-A....a ja byłam k-królewskim naukowcem –
odezwała się Alphys – S-sans wpadał do laboratorium, czasami
p-pomagał w badaniach.
-Naprawdę? - byłaś zaskoczona – Nigdy mi o tym
nie powiedziałeś.
-T-tak. Ma doktorat.
-Co?! - krzyknęłaś patrząc na niego –
Doktorat?! W czym?!
-astrofizyce – wzruszył ramionami – zrobiłem go
w podziemiu, tutaj nic nie znaczy, znalazłem lepsze rzeczy do roboty,
obserwowałem dzieciaka, chodziłem z bratem, na powierzchni jest
przyjemnie.
-NO I NIE ZAPOMNIJ O BUZIAKACH DLA SWOJEJ
OBLUBIENICY, PRAWDA SANS?
-.... err tak, racja.
-O-oh tak! Przepraszam za Mettatona, to chyba moja
wina, pokazałam mu ciebie. Znaczy się... c-cóż, oboje wyglądacie
razem tak dobrze – zaczęła bawić się nerwowo pazurami – Nie
chciał n-niczego złego. P-pierwszą rzeczą jaką zrobił kiedy
wyszliśmy była ciężka praca, bo chciał zostać g-gwiazdą i
uh...
-Nie martw się Mettatonem. Jeżeli cokolwiek co
on.... uh... ściągnął reporterów... znaczy się – musiałaś
się zastanowić nad tym co chcesz powiedzieć – ale... oh uh...
dzięki. Um... Sans i ja... jesteśmy... szczęśliwi razem –
Miałaś nadzieję, ze to brzmi wiarygodnie, zerknęłaś na Undyne.
Chwyciłaś za jego dłoń i wsunęłaś między jego palce swoje –
Bardzo szczęśliwi – powtórzyłaś. Wszyscy przy stole
przyglądali się wam z czułością w oczach. Tylko Undyne
połowicznie się uśmiechała. Czułaś się zaakceptowana i nie
osądzana. Pomyślałaś przez chwilę o przepełnionych nienawiścią
ludziach, którzy włamali się do Twojego mieszkania i go
zdemolowali. Miałaś nadzieję, dla ich dobra, że pewnego dnia będą
mogli spotkać na swojej drodze takie potwory. Sama otrzymałaś od
nich miłość, na którą nie zasługiwałaś.
-Czas na ciaaaaasto! - Toriel wstała od stołu.
Deser był pyszny. Praktycznie rozpływał się w ustach. Chciałaś
wziąć więcej, ale Sans szturchnął Cię w kolano. Toriel obiecała, że
upiecze więcej jeżeli tylko obiecujesz przyjść jeszcze kiedyś z
wizytą. -Miło było poznać, moja droga. Cieszymy się waszym
szczęściem. - Pożegnałaś się z wszystkimi i poszliście do
auta. Po niespełna pięciu minutach jazdy usnęłaś. To już drugi
raz kiedy spałaś na Sansie. Ale tym razem nie czułaś się
zawstydzona. Byłaś szczęśliwa.