Autor: Nessa
Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Spis treści:
Obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie (obecnie czytany)
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze
Epilog
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie (obecnie czytany)
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze
Epilog
Wiedział, że śni, chociaż to nie miało dla niego sensu. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem zdarzało mu się trwać w takim stanie, mierząc się z sennymi majakami, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Liczyło się to, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego doświadczał…
A przynajmniej próbował przekonać samego siebie, że tak w istocie było.
W tym śnie czuł się samotny, ale do tego zdążył przyzwyczaić się już dawno temu. Szedł bez pośpiechu, bynajmniej niezrażony bliskością drzew i tego, że najwyraźniej bez celu krążył pośród gęstwiny. Więc śnił o lesie… Ach, dlaczego nie? Większość krajobrazu tego miejsca składała się właśnie na drzewa i bliskość natury; otaczały Amhertst ze wszystkich stron, co mogłoby być niepokojące, ale z jego perspektywy stanowiły sprzyjającą okoliczność. Tak było od zawsze, a przynajmniej on nie przypominał sobie, żeby mieszkańcy miasteczka kiedykolwiek mieli coś przeciwko spokojnej okolicy i bliskości drzew.
W pewnym momencie pomyślał, że to nie ma znaczenia… I że wcale nie byłby zaskoczony, gdyby finalnie okazało się, że znajdował się w pobliżu Jej domu. Piękna nieznajoma wciąż nie dawała mu spokoju, dręcząc niczym jakaś zjawa i stopniowo doprowadzając tym Damiena do szału. W takim wypadku to, że mógłby o niej śnić, wydawało się dość naturalne, chociaż zarazem towarzyszyło mu niejasne poczucie tego, że nic nie jest takim, jakim mogłoby się wydawać – i że chodzi o coś o wiele bardziej złożonego.
Dopiero z czasem naszła go myśl, że wcale nie musiał widzieć ówczesnego Amhertst. Co prawda błądząc po lesie nie był w stanie jednoznacznie tego ocenić, ale instynkt podpowiadał mu, że jak najbardziej jego podejrzenia były słuszne. Biorąc pod uwagę to, że wszystko działo się w jego głowie, takie stwierdzenie miało bardzo dużo sensu, Damien z kolei nie widział powodu, dla którego miałby szukać potwierdzenia. W końcu wszystko zależało od niego, tak jak i to, czy zamierzał uwierzyć sobie i własnym zmysłom. W tym miejscu i tak nie miał niczego do stracenia, a skoro tak…
Rzeczywistość snu potrafiła być naprawdę fascynująca – i to nawet jeśli nie istniało nic bardziej frustrującego od bezcelowego podążania przed siebie.
Trudno było mu stwierdzić, czego tak naprawdę szukał, o ile w ogóle istniało coś, co w tamtej chwili zamierzał zobaczyć. Po prostu szedł, nawet nie zastanawiając się nad kolejnymi krokami i kierunkiem, który zamierzał obrać. To wyglądało tak, jakby jego ciało wiedziało; być może miało się okazać, że nawet nie miał kontroli nad sobą i decyzjami, które podejmował w tym śnie, ale nie zamierzał tego sprawdzać, pozwalając sobie na całkowite rozluźnienie i bierne obserwowanie rozwoju zdarzeń. W końcu… czemu nie? W przeszłości tak wiele razy pozostawał obojętny, że równie dobrze mógł pozwolić sobie na to teraz, pozostawiając wydarzenia własnemu biegowi. Chyba nawet mu to odpowiadało, tym bardziej, że miał poczucie tego, iż ten jeden raz i tak nie będzie miał nad niczym kontroli.
Zabawne, ale myśl o tym wcale nie wydawała się niepokojąca.
Nie miał pewności jak długo tak naprawdę to trwało. Podążał przed siebie, gotów przysiąc, że postępował w ten sposób wielokrotnie, choć to naturalnie nie była prawda. Znał Amhertst, ale nie aż tak dobrze, by na podstawie monotonnego krajobrazu lasu określić, gdzie tak naprawdę się znajdował. Nie miał nawet pewności, która tak naprawdę była godzina, bo choć widział wszystko wyraźnie, kiedy poderwał głowę, przekonał się, że nad sobą ma spójny, gęsty baldachim z liści, skutecznie ograniczający przedostające się do ziemi promienie słoneczne. To nie zrobiło na nim wrażenia, ale i tak mimowolnie przyśpieszył, skoncentrowany na myśli o tym, żeby jak najszybciej poszukać wyjścia albo…
Cóż, czegokolwiek. Czymkolwiek było to, co pragnął w obecnej sytuacji odnaleźć.
Najdziwniejsze w tym wszystkim wydawało się to, że wiedział, że idzie dobrze. Tak było, kiedy zdecydował się tutaj przyjechać – coś wzywało go do tego miejsca, kusząc obietnicą czegoś, czego nawet nie potrafił określić. Spokoju? Brzmiało banalnie, ale chyba nie miałby nic przeciwko, gdyby właśnie to okazało się prawidłową odpowiedzią. To byłoby na swój sposób logiczne, bo zawsze cenił sobie stan, w którym nie musiał się niczego obawiać. Być może to brzmiało egoistycznie, ale nie chciał się przejmować niczym więcej…
Hm, nikim i niczym.
Nawet mną…?
Cichy szept, niewiele różniący się od szumu wiatru. Na ułamek sekundy zesztywniał, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, choć mało prawdopodobne wydawało się to, by w okolicy znajdował się ktokolwiek prócz niego samego. Były tylko drzewa – bliźniaczo podobne, rosnące blisko siebie i górujące nad nim w ten niepokojący sposób, właściwy dominującej nad ludźmi naturze.
Nieznacznie potrząsnął głową, próbując pozbyć się niechcianych myśli. Przyśpieszył, chociaż już właściwie bez znaczenia wydawało się to, gdzie i dlaczego miałby iść. W tamtej chwili uświadomił sobie, że tak naprawdę właśnie próbował uciec, chociaż to nie miało sensu – nie z jego perspektywy, ale przez niejasne przeczucie, że przed tym, co kryło się w gęstwinie. To było kolejna rzecz, którą po prostu wiedział, chociaż nie miał pojęcia skąd i jakim cudem. Tłumaczył to trwaniem we śnie, ale z drugiej strony…
Właściwie nie zorientował się, kiedy i dlaczego sceneria zaczęła się zmieniać. Sama podróż przez las przypominała trwanie w niebycie – unoszenie się, poruszanie naprzód, ale… bez samej świadomości ruchu. Z równym powodzeniem mógłby być tylko biernym obserwatorem, spoglądającym na świat oczami kogoś innego, kogo życie w ogóle go nie dotyczyło. Chyba to do siebie miewał ten stan – był dziwny, nieokiełzany i w równym stopniu fascynujący, jak i w wielu przypadkach wręcz przerażający. Damien wielokrotnie miał okazję przekonać się, że nie ma większego koszmaru, aniżeli ten, który potrafił wytworzyć ludzki umysł. Jeśli istniało coś bardziej przerażającego od tego, co potrafiło dziać się w głowie udręczonej osoby, to najwyraźniej nie miał wątpliwej przyjemności tego doświadczyć.
Jakkolwiek by nie było, nawet nie zarejestrował momentu, w którym wypadł spomiędzy drzew. W pewnej chwili gęstwina ot tak ustąpiła odrobinie wolnej przestrzeni, a on znalazł się… ni mniej, ni więcej, ale tuż przy wzburzonej, szerokiej rzece. Wartka woda podmywała brzegi, a Damien mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, jakim cudem do tej pory nie usłyszał czegoś aż tak charakterystycznego i głośnego zarazem. Być może nie powinien doszukiwać się logiki w tym, co działo się na jego oczach, ale z drugiej strony…
Nie chciał tego przyznać, ale wciąż nie wierzył w to, że ma do czynienia ze zwykłym snem. To wszystko było zdecydowanie zbyt żywe, intensywne i tak… prawdziwe, że wręcz nieprawdopodobnym wydało mu się, że to tylko wyobraźnia. Co więcej, również to miejsce wydawało mu się znajome, chociaż nie widział go od bardzo dawna – tak długo, że sam nie był pewien ile czasu minęło.
Zawahał się, tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Chciał podejść bliżej albo odwrócić się na pięcie i uciec – tak po prostu, jak ostatni tchórz, jakby w otaczającej go scenerii faktycznie było coś, czego powinien się obawiać. Na dłuższą chwilę zesztywniał, walcząc z samym sobą i tym, co działo się w jego umyśle. Nie, pomyślał i wbrew wszystkiemu to wystarczyło, żeby trzymać niechciane wspomnienia na dystans – cichy rozkaz, będący niczym pieczęć, która pozwalała mu normalnie funkcjonować, odcinając się od tego, czego nie chciał pamiętać.
Gdyby teraz zdołał się obudzić, wszystko byłoby prostsze, ale pomimo tego…
Wydało mu się, że słyszy cichy śmiech – melodyjny i przyjemny dla ucha. Znał go, oczywiście, chociaż i o nim wolałby zapomnieć. To był zamknięty rozdział – przeszłość, której lepiej nie wspominać i która powinna pozostać pogrzebana.
Chcesz o mnie zapomnieć?
Zignorował to pytanie, odcinając się od niego z równym powodzeniem, co i w wielu innych przypadkach od własnych emocji. Bez słowa podszedł bliżej, mimo obaw przesuwając się do krawędzi rzeki, by móc spojrzeć na rwącą, pędzącą przed siebie wodę. Poczuł wilgoć na twarzy, kiedy znalazł się wystarczająco blisko, by krople cieczy mogły pokusić się o kontakt z jego skórą. Kątem oka zauważył regularny kształt – łuk solidnego, kamiennego mostu, który znajdował się kilka metrów dalej – ale zignorował go, w zamian bez pośpiechu osuwając się na kolana tuż przy krawędzi rzeki.
Woda była ciemna, ale czysta. Kiedy w nią spojrzał, dostrzegł tylko i wyłącznie ciemność – bezkresną, która uniemożliwiała mu dostrzeżenie dna albo określenie, czy cokolwiek kryło się w odmętach. Było w tym coś niepokojącego, ale czuł się zaskakująco spokojny, mogąc spoglądać w tę toń. Czuł, że ryzykuje, trzymając się aż tak blisko krawędzi, ale i to nie miało dla niego większego znaczenia, tym bardziej, że odczuwany dotychczas lęk zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Nawet gdyby coś teraz spróbowało go pochwycić, nie poczułby się zaniepokojony. To był sen, tak? Mógł swobodnie rzucić się do wody, nie obawiając się przy tym, że spotka go cokolwiek złego.
Tak uważasz?, usłyszał i tym razem nie był już w stanie zignorować cichego, niesionego przez wiatr szeptu. Choć słowa mieszały się z jednostajnym szumem wody, rozumiał je doskonale. Ja wtedy nie śniłam…
Bez znaczenia.
I tak tego nie pamiętał. To było dawno, poza tym…
To tylko sen…
Wbił palce w ziemię, z zaskoczeniem przekonując się, że podłoże jest dziwnie twarde i zimne. Nie miał pojęcia, kiedy i co uległo zmianie, a jednak kiedy rozejrzał się dookoła, przekonał się, że wygląd lasu nieznacznie się zmienił. Teraz drzewa już nie miały liści; na ziemi zalegał śnieg, a on klęczał pośród tego wszystkiego, oddychając coraz szybciej i szybciej, raz po raz wypuszczając z ust kłęby pary. Ziąb go nie zraził, jedynie podsycając rozdrażnienie i determinację, by udowodnić samemu sobie, że nie ma powodów do niepokoju. To był jego umysł, a skoro tak, miał pełną kontrolę nad tą inną rzeczywistością – nic ponad to.
Jakiś cień przemknął tuż przed jego oczami, ledwo zauważalny na tle wzburzonej wody. Do Damiena z pewnym opóźnieniem dotarło, że to jego własne odbicie – nieco zdeformowane przez prąd rzeki, ale jednak. W milczeniu powiódł wzrokiem po znajomych rysach twarzy; nerwowym gestem przeczesał jasne włosy, po czym zmrużył oczy – dwa ciemne, zazwyczaj bystre i przesadnie skupione punkciki. Jego odbicie zrobiło dokładnie to samo, a mężczyźnie kamień spadł z serca, chociaż sam nie był pewien dlaczego. Ponieważ był sam? Być może, ale to nadal niczego nie wyjaśniało, a on powoli zaczynał mieć dość mętliku w głowie.
Coś poruszyło się za jego plecami. Wyczuł to wyraźnie, równie intensywnie jak i poczucie tego, że ktoś nie odrywa od niego wzroku. Już wcześniej, kiedy jeszcze podążał przez uśpiony las, był gotowy przysiąc, że ktoś go obserwuje, teraz z kolei miał co do tego całkowitą pewność. Jeszcze mocniej zacisnął dłonie na brzegu, wpijając palce w ziemię, w nadziei na to, że w ten sposób zdoła zapanować nad wciąż powracającymi dreszczami. Nie odwracaj się, nakazał sobie stanowczo, ale to wcale nie było takie proste – ignorowanie kogoś, kto stał tuż za nim, tak blisko, że niemalże czuł bliskość towarzyszącego mu intruza.
Chciałby stwierdzić, że to wyczuwał ciepło drugiego ciała, ale to nie było tak – Damien był świadom tylko i wyłącznie przejmującego chłodu, wyczuwalnego nawet przy tak niskiej temperaturze napierającego ze wszystkich stron powietrza.
Zamarł, z uporem wpatrując się w taflę wody przed sobą. Wciąż widział swoją postać, chociaż ta raz po raz traciła swój kształt, rozmywając się przez coraz bardziej wzburzoną wodę. Ciecz pieniła się, zdradzając gniew i potęgę żywiołu – coś nieprzewidywanego i całkowicie poza kontrolą nie tylko w prawdziwym życiu, ale również we śnie. To był koszmar i tylko ta świadomość pozwalała mu zachować przynajmniej względny spokój, choć i ten stopniowo zaczynał mu się wymykać.
Och, ona tutaj była… Stała za nim, najpewniej równie piękna i uśmiechnięta, co i gdy widział ją po raz ostatni – aż do samego końca, chociaż i tamten moment z takim uporem usiłował wyrzucić z pamięci. To nie miało znaczenia – odległe wspomnienie, które chciał jak najszybciej pogrzebać.
Nic już nie miało znaczenia, bo…
– Och, Damien… Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy tobie – doszedł go melodyjny, kobiecy głos.
Tak znajomy… nawet bardzo, ale…
Niemożliwe…
Dostrzegł drugą sylwetkę w wodnym odbiciu. Chociaż była niewyraźna, widział ją wystarczająco dobrze, by zorientować się, że znajdowała się tuż za nim – szczupła, wysoka, niemalże eteryczna. Co więcej, był gotów przysiąc, że przez ułamek sekundy dostrzegł blask intensywnie zielonych, szmaragdowych tęczówek. Coś, czego nie chciał widzieć, ale…
Nie zamierzał na nią patrzeć. Niezależnie od wszystkiego, miał w planach trwać w bezruchu, odliczać kolejne sekundy i czekać do momentu, w którym ona zniknie – tym bardziej, że nie była prawdziwa. Nie mogła być.
Skoro tak uważasz…
Ten głos… Więc jednak go słyszał, nim jednak zdążył zastanowić się nad tym, co to oznacza, wyczuł kolejny ruch za plecami – tym razem gwałtowny, co zresztą go nie zdziwiło, bowiem w ułamek sekundy później coś z siłą uderzyło go w plecy, skutecznie wytrącając z równowagi.
Kiedy otoczyła go ciemność lodowatej, wszechobecnej wody, nawet nie poczuł strachu.
~*~
Obudził go dźwięk dzwonka do drzwi – intensywny i tak irytujący, że przez krótką chwilę miał ochotę odszukać go, a potem raz na zawsze zniszczyć. Natychmiast otworzył, po czym usiadł na łóżku, wciąż dziwnie oszołomiony, choć nie w takim stopniu, jak można by oczekiwać, kiedy śniło się jakikolwiek koszmar. Być może w którymś momencie przywykł do niepokojących nocnych majaków, chociaż nie przypominał sobie, kiedy śnił aż tak realistyczny koszmar – zwłaszcza taki.
Okna sypialni były przysłonięte, ale pomimo tego do pokoju wdzierało się jasne światło poranka. Wypuścił powietrze ze świstem, po czym na krótką chwilę ukrył twarz w dłoniach, pocierając w skronie i zastanawiając się, kto był na tyle upierdliwy, żeby raz po raz wciskać dzwonka i tym samym zasłużyć na miano jego osobistego kata. Miał wrażenie, że głowa za moment mu pęknie, a wibrujący dźwięk, jednoznacznie dający mu do zrozumienia, że powinien się ruszyć i otworzyć drzwi, jedynie wszystko dodatkowo komplikował, przy okazji wystawiając już i tak nadszarpnięte nerwy Damiena na próbę.
Chwycił porzucony na stoliku nocnym telefon, by sprawdzić godzinę. Poczuł się jeszcze gorzej, kiedy przekonał się, że jest dopiero po piątej, co jedynie wzmogło chęć dokonania mordu na pierwszej osobie, która wpadłaby mu w ręce. Na litość Boską, kto był na tyle zdesperowany albo bezczelny, żeby dręczyć ludzi w zasadzie chwilę po wschodzie słońca? To nie miało sensu, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że właściwie nie znał nikogo w mieście; dopiero co wprowadził się do pośpiesznie zakupionego domu, tymczasowo nie potrafiąc nawet wyrecytować z pamięci własnego adresu, o jakiejkolwiek znajomości z sąsiadami nie wspominając. Znał ten idiotyczny zwyczaj witania nowych ciastem czy cholera wie czym – seriale promowały go nieustannie, aż stereotyp zaczynał stawać się nudny – ale mimo wszystko…
Cóż, prawdziwe życie takie nie było, przynajmniej w większych miastach, gdzie pomieszkiwał do tej pory. Być może tutaj życie toczyło się innym rytmem, ale i tak nie przywykł do tego, żeby ktokolwiek interesował się jego osobą. Z kolei jeśli naprawdę był ktoś, kto musiał go dręczyć, mógł przynajmniej poczekać do jakiejś bardziej ludzkiej pory, zamiast wpraszać się o godzinie, która…
Zaklął, wraz z kolejnym dzwonkiem chcąc nie chcąc podrywając się na równe nogi. Mógł poczekać, w nadziei na to, że intruz odpuści i sobie pójdzie, ale najwyraźniej to nie miało być takie proste. Poirytowany, w pośpiechu narzucił na siebie pierwsze, co wpadło mu w ręce – w tym czarna koszulę, co okazało się kolejnym powodem irytacji, przez wzgląd na konieczność walki z guzikami – po czym chcąc nie chcąc popędził do drzwi, zbiegając po schodach i nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co podkusiło go, żeby kupić aż tak wielki, piętrowy dom; mała klitka w jakimś bloku w zupełności by wystarczyła.
Tym razem ponawiający się dźwięk dzwonka okazał się o wiele bardziej uciążliwy i głośniejszy niż do tej pory. Damien w pośpiechu uporał się z zamkiem, po czym szarpnął za klamkę, otwierając drzwi o wiele gwałtowniejszym ruchem, aniżeli by wypadało.
– Czego ty…? – zaczął gniewnym tonem, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
A potem zamarł, już tylko stojąc i bezmyślnie wpatrując się w swojego gościa.
Stała spokojnie, uśmiechając się i nie sprawiając wrażenia urażonej tym, jak została powitana. Tym razem znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki, dzięki czemu mógł przekonać się, że wyglądała o wiele bardziej olśniewająco, niż kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, kiedy przechadzała się ulicami miasta. Płomiennorude włosy okalały jej drobną twarzyczkę, miękko opadając na ramiona i plecy. Czekoladowe tęczówki lśniły łagodnie, zdradzając podekscytowanie i to, że chyba cieszyła się jego widokiem, chociaż to wydawało się co najmniej szalone. Ba! To, że w ogóle się tutaj znalazła, jak gdyby nigdy nic stojąc w drzwiach i uważnie mierząc go wzrokiem, wydawało się wręcz nieprawdopodobne.
Znów śnił. Takie rzeczy się zdarzały, prawda? Czasami otwierało się oczy, trwając w przekonaniu, że właśnie nastąpiło przebudzenie, by z czasem odkryć, że to kolejna część nocnych majaków. Sen we śnie – coś takiego był w stanie wytworzyć tylko i wyłącznie ludzki umysł, ale kogo tak naprawdę to dziwiło? Człowieczeństwo było skomplikowane, bo i taka była natura tych, którzy mogli się nim poszczycić.
Cokolwiek się nie działo, nie zmieniało to faktu, że dziewczyna, którą dopiero co śledził i która od pierwszej chwili wzbudzała w nim aż tak silne uczucia, jak gdyby nigdy nic stała tuż przed nim, cierpliwie czekając na coś, czego tylko mógł się domyślać. Czuł, że powinien wziąć się w garść i przynajmniej spróbować coś powiedzieć, ale to okazało się równie trudne, co i próba złapania oddechu. Mógł co najwyżej patrzeć, tym samym robiąc z siebie jeszcze większego idiotę, tym bardziej, że nie miał pojęcia, czego mogła od niego chcieć. Czy to możliwe, żeby dzień wcześniej go zauważyła i postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej o swoim ewentualnym prześladowcy? To było możliwe, ale w takim wypadku musiałby uznać, że całkiem już zwariowała, bo chyba tylko ktoś całkowicie pozbawiony instynktu samozachowawczego byłby zdolny tak po prostu pojawić się w domu obcej osoby, nie mając pojęcia, jakie ta mogłaby mieć intencje.
– Ja… – zaczął, ale prawie natychmiast urwał, w zamian bezradnie potrząsając głową.
Jej uśmiech stał się bardziej czarujący i uprzejmy. Włosy w uroczy sposób przysłoniły twarz dziewczyny, kiedy ta nachyliła się do przodu, tym samym jeszcze bardziej zbliżając się ku Damienowi. Czuł ciepło ciała stojącej przed nim istoty – prawdziwe, naturalne i w niczym nieprzypominające chłodu postaci, która towarzyszyła mu nad rzeką.
Chwilę jeszcze trwali w milczeniu, zanim dziewczyna uniosła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Na moment zamarł, porażony głębią jej spojrzenia i tym, jak entuzjastycznie nieznajoma wydawała się reagować na jego obecność.
– Wybacz mi najście, ale nie mogłam się powstrzymać – oznajmiła przyjemnym dla ucha tonem. W zasadzie wszystko, co jej dotyczyło, wydawało się Damienowi niezwykle atrakcyjne. – Mam na imię Liv… I sądzę, że musimy porozmawiać.
0 komentarze:
Prześlij komentarz