Alice wiedziała, że ten dzień będzie… bardzo zły.
Czuła to od samego rana, marząc o zakopaniu się pod pościelą i przeczekaniu tak do wieczora, bez konieczności wstawania z łóżka. Myśl o wyjściu na zewnątrz przerażała, choć ciepło wpadających przez okno promieni słonecznych aż zachęcał, by przejść się choćby i na krótki spacer. Wiosenna aura czyniła wszystko wokół bardziej znośnym, wręcz przyjemnym, przez co siedzenie w domu zaczynało jawić się jako prawdziwy grzech.
Mimo wszystko Alice długo wahała się nad wyjściem, kilkukrotnie obracając w rękach telefon i walcząc z potrzebą wybrania numeru Zoey. Niepotrzebnie obiecała jej te wspólne zakupy. Przecież wiedziała, że to skończy się w ten sposób – wątpliwościami i pośpiesznym szukaniem wymówki, byleby jednak nigdzie się nie ruszać. Jak mogłaby spokojnie spacerować sobie po centrum handlowym, skoro w każdej chwili…?
Nie chciała o tym myśleć.
Nie miała pojęcia, co ostatecznie skusiło ją, żeby zaryzykować. W zasadzie od rana miała spokój, prawda? Może to dziwne napięcie tak naprawdę nie oznaczało niczego złego, a ona była przewrażliwiona. Zoey miała rację, kiedy raz po raz powtarzała, że izolowanie się od ludzi to zły pomysł. Alice tęskniła za wspólnymi wyjściami i bliskością innych – za normalnością, którą mogła cieszyć się zaledwie rok wcześniej.
Cholerna dorosłość. Przeklęte urodziny, które ściągnęły na nią coś, czego absolutnie nie chciała. Gdyby przynajmniej ktoś wcześniej zapytał ją o zdanie, może to wszystko nie byłoby aż takie frustrujące… Z drugiej strony, co by to zmieniło, skoro tak naprawdę nie miała wyboru? Genów nie dało się oszukać i zażyła się już o tym przekonać.
Dziewczyna nerwowo zacisnęła palce wokół papierowego kubka z kawą. Nie żeby potrzebowała kofeiny, by podnieść sobie ciśnienie, ale przyzwyczajenie okazało się silniejsze. Raz po raz popijając wciąż parującą zawartość, przekroczyła próg centrum. Z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, zadziwiona spokojem, który panował w jej umyśle, pomimo tego, że dookoła ludzie rozmawiali, śmiali się i w pośpiechu zmierzali w swoje strony. Tak dawno z własnej woli nie znalazła się w miejscu publicznym, że aż poczuła się przytłoczona nadmiarem bodźców. Znów zawahała się, w pierwszym odruchu cofając o krok i w pośpiechu szukając choć odrobiny wolnej przestrzeni.
W porządku, więc była tutaj. Co więcej, mimo wszystko czuła się dobrze, a świat jak na razie się nie skończył. Chyba mogła uznać to za mały sukces, chociaż nie przywykła chwalić dnia przed zachodem słońca. Dopiero miała zobaczyć się z Zoey, więc zbyt wczesne świętowanie zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. To zamierzała zostawić sobie na później, o ile faktycznie miała szansę, żeby…
Dokąd idziemy, Alice?
Poczuła, że zimny dreszcz przebiega jej po plecach. Nie, nie, nie… Nie tutaj! Dłoń Alice nieznacznie zadrżała, przez co prawie wylała na siebie kawę. W ostatniej chwili powstrzymała się przed poluzowaniem uścisku, by nie zmiażdżyć papierowego kubeczka.
Z bijącym sercem ruszyła przed siebie, ignorując pobrzmiewającew głowie pytanie. Na całe szczęście przez ostatnie miesiące niemalże do perfekcji dopracowała panowanie nad emocjami – przynajmniej w kwestii mimiki i gestów, bo w środku panikowała nie mniej, co i za pierwszym razem. Dlaczego? Czemu tutaj? Jak powinna się zachować, żeby nie zrobić z siebie idiotki w miejscu publicznym?
Zerknęła na zegarek, chcąc upewnić się, ile jeszcze zostało jej czasu. Niecały kwadrans… Ale mogła się założyć, że Zoey jak zwykle miała pojawić się wcześniej. Chciała, żeby tak było – by mogły przyśpieszyć spotkanie i mieć to z głowy. W zasadzie czuła, że powinna jak najszybciej wrócić do domu i wymyślić jakąś sensowną wymówkę, ale nie chciała tego. Nie znowu, zwłaszcza że już odważyła się przyjść do centrum, w myślach nastawiając na przyjemnie spędzony czas z przyjaciółką. Może nie miało być aż tak idealnie, jak tego oczekiwała, ale przecież mogła to wytrzymać, prawda? Wystarczyło, by udawała, że nic szczególnego nie miało miejsca.
To nie mogło być aż takie trudne…
Chyba.
Alice?
Zignorowała naglący, bezcielesny szept. „A wal się!” – miała ochotę powiedzieć, ale ostatecznie zadowoliła się milczeniem. W zamian upiła łyk kawy, zupełnie jakby w ten sposób mogła usprawiedliwić przeciągającą się ciszę. Nie sądziła, żeby to zadowoliło jej niechcianego towarzysza, ale co ją to obchodziło? Przecież nie musiał z nią być akurat teraz!
Skierowała się ku windom, chcąc zaoszczędzić choć trochę czasu. O ile się nie myliła, kawiarenka, którą Zoey zaproponowała jako miejsce spotkania, znajdowała się na czwartym piętrze. W obecnej sytuacji Alice zdecydowanie nie miała cierpliwości, by biegać po całym centrum, szukać ruchomych schodów i zastanawiać nad tym, czy przypadkiem mijający ją ludzie nie zauważyli w jej zachowaniu czegoś niepokojącego. Chciała jak najszybciej znaleźć się na miejscu, w duchu modląc o to, by Zo faktycznie przyszła przed czasem.
Podrygiwała nerwowo, obserwując jak licznik nad windą powoli odlicza do zera. Wślizgnęła się do środka, ledwo tylko drzwi się rozsunęły, po czym zajęła miejsce w kącie, plecami opierając o ścianę. Kątem oka spojrzała na współpasażerów, ale nie poświęciła im zbyt wiele uwagi. Zauważyła jedynie, że stojąca najbliżej panelu z przyciskami kobieta, wcisnęła przycisk z czwórką. Dobrze, więc nie będzie musiała o nic prosić, ani przepychać się pomiędzy ludźmi. Tym lepiej, skoro milczenie nagle zaczęło jawić jej się jako coś na wagę złota.
Wbiła wzrok w kubek z kawą, raz po raz przechylając go i obserwując, jak resztki napoju obmywają ścianki. Czuła, że winda z delikatnym szarpnięciem ruszyła, miarowym tempem zmierzając ku górze. Było w tym coś kojącego, zresztą jak i w świadomości, że niedługo miała dotrzeć na miejsce. Za chwilę zobaczy się z Zoey, a później…
Dlaczego mi nie odpowiadasz?! Alice!, usłyszała i z wrażenia omal nie wypuściła kubka. Głos już nie tyle się niecierpliwił, co wręcz żądał od niej uwagi. Zamierzasz mnie ignorować?
Czy to nie było oczywiste? Czy nie mógł zrozumieć, że w takich miejscach potrzebowała spokoju? „Do cholery, inni cię nie słyszą! Jestem jedyna!” – miała ochotę na niego warknąć, ale przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Nie w ciasnej windzie, gdzie każdy mógł ją usłyszeć i dojść do wniosku, że całkiem już postradała zmysły.
Kto wie, może tak było? Może w końcu powinna to przyznać i poszukać pomocy, przy odrobinie szczęścia znajdując wybawienie w jakichś cudownych tabletkach, którymi regularnie mogłaby się naćpać.
Może wtedy zamknąłby się na dobre.
Może…
NIE IGNORUJ MNIE!
Winda gwałtownie szarpnęła i nagle się zatrzymała, co na krótką chwilę wytrącając zaskoczoną dziewczynę z równowagi. Światła zamigotały i zgasły; wnętrze windy w ułamku sekundy pogrążyło się w niemalże egipskich ciemnościach. Ktoś chyba krzyknął, a przynajmniej takie miała wrażenie, jednak kiedy rozejrzała się dookoła, z przerażeniem uświadomiła sobie, że jest sama. Współpasażerowie najzwyczajniej w świecie zniknęli, a może tak naprawdę nigdy ich nie było –w tamtej chwili nie potrafiła tego stwierdzić.
W panice rzuciła się ku panelowi, nerwowo wciskając kolejne przyciski. Nie świeciły się, choć powinny – w końcu wcześniej widziała podświetlenie przy numerach pięter, które wybrali pasażerowie. Na oślep próbowała znaleźć guzik, który odpowiadał za wezwanie pomocy w razie awarii, ale w ciemnościach nie potrafiła odnaleźć właściwego symbolu. Zresztą skoro panel najpewniej nie działał, co by jej to dało? Była tutaj, całkiem sama, odcięta od zewnętrznego świata i…
Coś poruszyło się za jej plecami. Alice jęknęła, zamierając w bezruchu i niemalże spazmatycznie łapiąc oddech. Wiedziała, że ktoś za nią stoi, dosłownie przeszywając wzrokiem na wskroś. Co więcej, nie miała wątpliwości co do tego, kto to jest, ale nie wyobrażała sobie, że mogłaby się odwrócić.
Nie zrobi tego. Słodki Jezu, za żadne skarby…
– Spójrz na mnie.
Tym razem głos nie rozbrzmiał w jej głowie. Pierwszy raz słyszała go tak wyraźnie, jakby przemawiająca osoba stała tuż obok niej, szepcąc wprost do ucha roztrzęsionej Alice. Na policzku poczuła lodowaty oddech i…
Krzyknęła.
I pewnie krzyczałaby dalej, gdyby ktoś nie chwycił ją za ramiona. Nagle doszedł ją inny głos, zupełnie obcy i zaniepokojony. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, po czym otworzyła oczy, spoglądając wprost na stojącego tuż przed nią mężczyznę. Z pewnością spotkała go po raz pierwszy, a przynajmniej tak pomyślała, póki nie uprzytomniła sobie, że widziała go pośród osób, wraz z którymi wsiadała do ciasnej kabiny. Ledwo to do niej dotarło, zdołała zapanować nad sobą na tyle, by skoncentrować się na poszczególnych słowach i zrozumieć, że wszystko wróciło do normy – znów otaczali ją ludzie, a drzwi windy powoli się rozsuwały, kiedy ta zatrzymała się na kolejnym piętrze.
– Proszę pani… Proszę pani! – zaczął raz jeszcze stojący najbliżej mężczyzna. Alice czuła, że wszyscy na nią patrzą, ale starała się o tym nie myśleć. – Już w porządku. Jesteśmy na miejscu.
– J-ja… – Zamrugała w oszołomieniu, po czym w pośpiechu odepchnęła zalegające na jej ramionach dłonie. – Przepraszam – wymamrotała i zaczęła przepychać się ku wejściu, korzystając z tego, że obecni w windzie ludzie odsunęli się, by zrobić jej miejsce.
Na drżących nogach dotarła do najbliżej stojącej ławki. Serce tłukło jej się w piersi tak mocno, że okazało się to niemalże bolesne. Obraz raz po raz rozmazywał się Alice przed oczami, ale starała się o tym nie myśleć, tak jak i próbowała za wszelką cenę zignorować to, czego doświadczyła chwilę wcześniej.
Już rozumiesz, prawda? Zrozumiałaś lekcję, Alice?, zapytał łagodnym, niemalże uprzejmym tonem głos.
Spuściła wzrok, wbijając go we własne dłonie. W którymś momencie upuściła kubek, wyłącznie po ciemnych plamach na spodniach poznając, że oblała się kawą. Zabawne, bo wcześniej nawet tego nie zauważyła.
– Tak – szepnęła tak cicho, że ledwo mogła samą siebie zrozumieć. Palce zacisnęła na krawędzi ławki, próbując zapanować nad drżeniem. – Tak, rozumiem.
Nigdy więcej mnie nie ignoruj.
Wciąż świadoma rozbrzmiewających w jej głowie słów, wyjęła telefon i wybrała numer Zoey. Najwyższa pora, żeby uświadomić jej to, co Alice wiedziała od rana: że nie przyjdzie.
Od autorki:
Widziałam, że wszyscy podeszli do tematu żartobliwie, więc sama oczywiście poszłam w zupełnie innym kierunku. Moje zamiłowanie do Kinga i jego podejścia „nieważne jak, ważne co” kiedyś musiało dać od siebie znać. Tak więc wyszło jak wyszło, taki krótki horror. ¯\_(ツ)_/¯ Swoją drogą, dziękuję bardzo za ten temat, bo z chwilą, w której przysiadłam do tego pomysłu, już wiedziałam, że kiedyś rozwinę to pełnoprawnego, długiego opowiadania. Jakby mi mało aktualnych konceptów było… :D
Czuła to od samego rana, marząc o zakopaniu się pod pościelą i przeczekaniu tak do wieczora, bez konieczności wstawania z łóżka. Myśl o wyjściu na zewnątrz przerażała, choć ciepło wpadających przez okno promieni słonecznych aż zachęcał, by przejść się choćby i na krótki spacer. Wiosenna aura czyniła wszystko wokół bardziej znośnym, wręcz przyjemnym, przez co siedzenie w domu zaczynało jawić się jako prawdziwy grzech.
Mimo wszystko Alice długo wahała się nad wyjściem, kilkukrotnie obracając w rękach telefon i walcząc z potrzebą wybrania numeru Zoey. Niepotrzebnie obiecała jej te wspólne zakupy. Przecież wiedziała, że to skończy się w ten sposób – wątpliwościami i pośpiesznym szukaniem wymówki, byleby jednak nigdzie się nie ruszać. Jak mogłaby spokojnie spacerować sobie po centrum handlowym, skoro w każdej chwili…?
Nie chciała o tym myśleć.
Nie miała pojęcia, co ostatecznie skusiło ją, żeby zaryzykować. W zasadzie od rana miała spokój, prawda? Może to dziwne napięcie tak naprawdę nie oznaczało niczego złego, a ona była przewrażliwiona. Zoey miała rację, kiedy raz po raz powtarzała, że izolowanie się od ludzi to zły pomysł. Alice tęskniła za wspólnymi wyjściami i bliskością innych – za normalnością, którą mogła cieszyć się zaledwie rok wcześniej.
Cholerna dorosłość. Przeklęte urodziny, które ściągnęły na nią coś, czego absolutnie nie chciała. Gdyby przynajmniej ktoś wcześniej zapytał ją o zdanie, może to wszystko nie byłoby aż takie frustrujące… Z drugiej strony, co by to zmieniło, skoro tak naprawdę nie miała wyboru? Genów nie dało się oszukać i zażyła się już o tym przekonać.
Dziewczyna nerwowo zacisnęła palce wokół papierowego kubka z kawą. Nie żeby potrzebowała kofeiny, by podnieść sobie ciśnienie, ale przyzwyczajenie okazało się silniejsze. Raz po raz popijając wciąż parującą zawartość, przekroczyła próg centrum. Z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, zadziwiona spokojem, który panował w jej umyśle, pomimo tego, że dookoła ludzie rozmawiali, śmiali się i w pośpiechu zmierzali w swoje strony. Tak dawno z własnej woli nie znalazła się w miejscu publicznym, że aż poczuła się przytłoczona nadmiarem bodźców. Znów zawahała się, w pierwszym odruchu cofając o krok i w pośpiechu szukając choć odrobiny wolnej przestrzeni.
W porządku, więc była tutaj. Co więcej, mimo wszystko czuła się dobrze, a świat jak na razie się nie skończył. Chyba mogła uznać to za mały sukces, chociaż nie przywykła chwalić dnia przed zachodem słońca. Dopiero miała zobaczyć się z Zoey, więc zbyt wczesne świętowanie zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. To zamierzała zostawić sobie na później, o ile faktycznie miała szansę, żeby…
Dokąd idziemy, Alice?
Poczuła, że zimny dreszcz przebiega jej po plecach. Nie, nie, nie… Nie tutaj! Dłoń Alice nieznacznie zadrżała, przez co prawie wylała na siebie kawę. W ostatniej chwili powstrzymała się przed poluzowaniem uścisku, by nie zmiażdżyć papierowego kubeczka.
Z bijącym sercem ruszyła przed siebie, ignorując pobrzmiewającew głowie pytanie. Na całe szczęście przez ostatnie miesiące niemalże do perfekcji dopracowała panowanie nad emocjami – przynajmniej w kwestii mimiki i gestów, bo w środku panikowała nie mniej, co i za pierwszym razem. Dlaczego? Czemu tutaj? Jak powinna się zachować, żeby nie zrobić z siebie idiotki w miejscu publicznym?
Zerknęła na zegarek, chcąc upewnić się, ile jeszcze zostało jej czasu. Niecały kwadrans… Ale mogła się założyć, że Zoey jak zwykle miała pojawić się wcześniej. Chciała, żeby tak było – by mogły przyśpieszyć spotkanie i mieć to z głowy. W zasadzie czuła, że powinna jak najszybciej wrócić do domu i wymyślić jakąś sensowną wymówkę, ale nie chciała tego. Nie znowu, zwłaszcza że już odważyła się przyjść do centrum, w myślach nastawiając na przyjemnie spędzony czas z przyjaciółką. Może nie miało być aż tak idealnie, jak tego oczekiwała, ale przecież mogła to wytrzymać, prawda? Wystarczyło, by udawała, że nic szczególnego nie miało miejsca.
To nie mogło być aż takie trudne…
Chyba.
Alice?
Zignorowała naglący, bezcielesny szept. „A wal się!” – miała ochotę powiedzieć, ale ostatecznie zadowoliła się milczeniem. W zamian upiła łyk kawy, zupełnie jakby w ten sposób mogła usprawiedliwić przeciągającą się ciszę. Nie sądziła, żeby to zadowoliło jej niechcianego towarzysza, ale co ją to obchodziło? Przecież nie musiał z nią być akurat teraz!
Skierowała się ku windom, chcąc zaoszczędzić choć trochę czasu. O ile się nie myliła, kawiarenka, którą Zoey zaproponowała jako miejsce spotkania, znajdowała się na czwartym piętrze. W obecnej sytuacji Alice zdecydowanie nie miała cierpliwości, by biegać po całym centrum, szukać ruchomych schodów i zastanawiać nad tym, czy przypadkiem mijający ją ludzie nie zauważyli w jej zachowaniu czegoś niepokojącego. Chciała jak najszybciej znaleźć się na miejscu, w duchu modląc o to, by Zo faktycznie przyszła przed czasem.
Podrygiwała nerwowo, obserwując jak licznik nad windą powoli odlicza do zera. Wślizgnęła się do środka, ledwo tylko drzwi się rozsunęły, po czym zajęła miejsce w kącie, plecami opierając o ścianę. Kątem oka spojrzała na współpasażerów, ale nie poświęciła im zbyt wiele uwagi. Zauważyła jedynie, że stojąca najbliżej panelu z przyciskami kobieta, wcisnęła przycisk z czwórką. Dobrze, więc nie będzie musiała o nic prosić, ani przepychać się pomiędzy ludźmi. Tym lepiej, skoro milczenie nagle zaczęło jawić jej się jako coś na wagę złota.
Wbiła wzrok w kubek z kawą, raz po raz przechylając go i obserwując, jak resztki napoju obmywają ścianki. Czuła, że winda z delikatnym szarpnięciem ruszyła, miarowym tempem zmierzając ku górze. Było w tym coś kojącego, zresztą jak i w świadomości, że niedługo miała dotrzeć na miejsce. Za chwilę zobaczy się z Zoey, a później…
Dlaczego mi nie odpowiadasz?! Alice!, usłyszała i z wrażenia omal nie wypuściła kubka. Głos już nie tyle się niecierpliwił, co wręcz żądał od niej uwagi. Zamierzasz mnie ignorować?
Czy to nie było oczywiste? Czy nie mógł zrozumieć, że w takich miejscach potrzebowała spokoju? „Do cholery, inni cię nie słyszą! Jestem jedyna!” – miała ochotę na niego warknąć, ale przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Nie w ciasnej windzie, gdzie każdy mógł ją usłyszeć i dojść do wniosku, że całkiem już postradała zmysły.
Kto wie, może tak było? Może w końcu powinna to przyznać i poszukać pomocy, przy odrobinie szczęścia znajdując wybawienie w jakichś cudownych tabletkach, którymi regularnie mogłaby się naćpać.
Może wtedy zamknąłby się na dobre.
Może…
NIE IGNORUJ MNIE!
Winda gwałtownie szarpnęła i nagle się zatrzymała, co na krótką chwilę wytrącając zaskoczoną dziewczynę z równowagi. Światła zamigotały i zgasły; wnętrze windy w ułamku sekundy pogrążyło się w niemalże egipskich ciemnościach. Ktoś chyba krzyknął, a przynajmniej takie miała wrażenie, jednak kiedy rozejrzała się dookoła, z przerażeniem uświadomiła sobie, że jest sama. Współpasażerowie najzwyczajniej w świecie zniknęli, a może tak naprawdę nigdy ich nie było –w tamtej chwili nie potrafiła tego stwierdzić.
W panice rzuciła się ku panelowi, nerwowo wciskając kolejne przyciski. Nie świeciły się, choć powinny – w końcu wcześniej widziała podświetlenie przy numerach pięter, które wybrali pasażerowie. Na oślep próbowała znaleźć guzik, który odpowiadał za wezwanie pomocy w razie awarii, ale w ciemnościach nie potrafiła odnaleźć właściwego symbolu. Zresztą skoro panel najpewniej nie działał, co by jej to dało? Była tutaj, całkiem sama, odcięta od zewnętrznego świata i…
Coś poruszyło się za jej plecami. Alice jęknęła, zamierając w bezruchu i niemalże spazmatycznie łapiąc oddech. Wiedziała, że ktoś za nią stoi, dosłownie przeszywając wzrokiem na wskroś. Co więcej, nie miała wątpliwości co do tego, kto to jest, ale nie wyobrażała sobie, że mogłaby się odwrócić.
Nie zrobi tego. Słodki Jezu, za żadne skarby…
– Spójrz na mnie.
Tym razem głos nie rozbrzmiał w jej głowie. Pierwszy raz słyszała go tak wyraźnie, jakby przemawiająca osoba stała tuż obok niej, szepcąc wprost do ucha roztrzęsionej Alice. Na policzku poczuła lodowaty oddech i…
Krzyknęła.
I pewnie krzyczałaby dalej, gdyby ktoś nie chwycił ją za ramiona. Nagle doszedł ją inny głos, zupełnie obcy i zaniepokojony. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, po czym otworzyła oczy, spoglądając wprost na stojącego tuż przed nią mężczyznę. Z pewnością spotkała go po raz pierwszy, a przynajmniej tak pomyślała, póki nie uprzytomniła sobie, że widziała go pośród osób, wraz z którymi wsiadała do ciasnej kabiny. Ledwo to do niej dotarło, zdołała zapanować nad sobą na tyle, by skoncentrować się na poszczególnych słowach i zrozumieć, że wszystko wróciło do normy – znów otaczali ją ludzie, a drzwi windy powoli się rozsuwały, kiedy ta zatrzymała się na kolejnym piętrze.
– Proszę pani… Proszę pani! – zaczął raz jeszcze stojący najbliżej mężczyzna. Alice czuła, że wszyscy na nią patrzą, ale starała się o tym nie myśleć. – Już w porządku. Jesteśmy na miejscu.
– J-ja… – Zamrugała w oszołomieniu, po czym w pośpiechu odepchnęła zalegające na jej ramionach dłonie. – Przepraszam – wymamrotała i zaczęła przepychać się ku wejściu, korzystając z tego, że obecni w windzie ludzie odsunęli się, by zrobić jej miejsce.
Na drżących nogach dotarła do najbliżej stojącej ławki. Serce tłukło jej się w piersi tak mocno, że okazało się to niemalże bolesne. Obraz raz po raz rozmazywał się Alice przed oczami, ale starała się o tym nie myśleć, tak jak i próbowała za wszelką cenę zignorować to, czego doświadczyła chwilę wcześniej.
Już rozumiesz, prawda? Zrozumiałaś lekcję, Alice?, zapytał łagodnym, niemalże uprzejmym tonem głos.
Spuściła wzrok, wbijając go we własne dłonie. W którymś momencie upuściła kubek, wyłącznie po ciemnych plamach na spodniach poznając, że oblała się kawą. Zabawne, bo wcześniej nawet tego nie zauważyła.
– Tak – szepnęła tak cicho, że ledwo mogła samą siebie zrozumieć. Palce zacisnęła na krawędzi ławki, próbując zapanować nad drżeniem. – Tak, rozumiem.
Nigdy więcej mnie nie ignoruj.
Wciąż świadoma rozbrzmiewających w jej głowie słów, wyjęła telefon i wybrała numer Zoey. Najwyższa pora, żeby uświadomić jej to, co Alice wiedziała od rana: że nie przyjdzie.
Od autorki:
Widziałam, że wszyscy podeszli do tematu żartobliwie, więc sama oczywiście poszłam w zupełnie innym kierunku. Moje zamiłowanie do Kinga i jego podejścia „nieważne jak, ważne co” kiedyś musiało dać od siebie znać. Tak więc wyszło jak wyszło, taki krótki horror. ¯\_(ツ)_/¯ Swoją drogą, dziękuję bardzo za ten temat, bo z chwilą, w której przysiadłam do tego pomysłu, już wiedziałam, że kiedyś rozwinę to pełnoprawnego, długiego opowiadania. Jakby mi mało aktualnych konceptów było… :D
0 komentarze:
Prześlij komentarz