Notka od autora: Frisk wykonał Neutralną ścieżkę
zabijając Toriel, Asgora i kilka przypadkowych potworów. Zaprzyjaźnił
się z paroma, ale ostatecznie uciekł zabierając ze sobą wszystkie
zebrane do tej pory dusze. Minęło piętnaście lat, a do Podziemia wpada
ósma. Ty. Jesteś dorosłą kobietą, która postanowiła zbadać co skrywa
góra Ebott. Jednak, czy to aby dobry pomysł?
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika.
Od czasu do czasu może mieć charakter interaktywny, gdzie pod koniec
rozdziału będzie pytanie do czytelników. Ostrzegam też, że w
późniejszych rozdziałach będzie to czyste +18, nie tyle ze względu na
sceny erotyczne (jakie również przewiduję), ale też przez wiele innych
aspektów jak przemoc, tortury, bicie, znęcanie się etc.
Tak więc, miłego czytania!
Autor: Yumi Mizuno
Spis Treści
To genialny pomysł!
Poczucie winy
Obrzydliwość [+18]
Wynik: Negatywny [+18]
Jesteś wypełniona... [+18] (obecnie czytany)
Zabij się [+18]
Poczucie winy
Obrzydliwość [+18]
Wynik: Negatywny [+18]
Jesteś wypełniona... [+18] (obecnie czytany)
Zabij się [+18]
-Dzień dobry... - słyszał te słowa odkąd wrócił. Próbował spać, ale nie mógł - ...Sans. - Schowany pod kocem w pokoju, wtulony w zrolowane prześcieradło, zamykał oczodoły tak boleśnie, że bardziej się nie dało. - Dzień dobry... - W tamtym momencie chciał być głuchy. Chciałby nic nie czuć - ...Sans. - Wypowiedziała jego imię. Jej głos był miły, bardzo miły. Wszystko w niej było... miłe. Delikatna skóra, miękka, podobały mu się nawet włosy. No i głos. W innych okolicznościach, pewnie zaprosiłby ją do baru, opowiedział jakiś żart... ciekawe jak się śmieje. Chciałby kiedyś usłyszeć jej śmiech... Nie! Nie może! Nie może widzieć w niej... człowieka! To obiekt. Byłoby dobrze dla wszystkich, gdyby umarła. Gdyby nie przeżyła w Ruinach. Byłoby cudownie, gdyby Undyne nie wprowadziła w życie tego swojego chorego planu! Nie musiałby się teraz chować w swoim pokoju. Nie przechodziłby przez to wszystko. Dlaczego się na to zgodził? A tak, Papyrus... Musiał się uspokoić, musiał zapanować nad trzęsącym się ciałem, nad łzami cieknącymi po policzkach, musiał wymazać z pamięci jej piękny głos, jej delikatne ciało, musiał przestać patrzeć na nią tak, jak patrzy teraz. To kobieta. Obiekt. Przedmiot. Przedmiot jaki ma zostać wykorzystany do wielkiej misji uratowania całego gatunku potworów przed rychłą śmiercią. Przedmiot. Z delikatną skórą. Przedmiot. Z głosem, który chce usłyszeć jeszcze raz. Przedmiot. Całkowicie zdany na jego łaskę. Przedmiot. Którym nikt się nie interesuje. Przedmiot. Nic więcej, tylko przedmiot.
Minęły dwie doby. Alphys przyszła sprawdzić co u niego. Udawał, że wszystko gra. Udało mu się pozbierać na tyle, aby przyjąć ją w salonie. Odpalił telewizor, Mettaton przeprowadzał wywiad sam ze sobą. Alphys nie pytała, Sans miał wrażenie, że unika tego tematu i nie chce rozmawiać. To dobrze, bardzo by nie chciał, aby cokolwiek usłyszał Papyrus. Myśli, że wrócił do pracy w laboratorium i niech tak zostanie. Tak jest bezpieczniej.
-Sans... - znowu usłyszał w głowie ten głos. Prześladował go w snach i na jawie. Tylko, że w tym pierwszym mógł wejść z nią w jakieś inne interakcje. Śnił, miał śmiałe sny, sny jakich nikomu nie zdradzi. Śnił o tym, jak wraca do domu, widzi ją, stojącą w kuchni obok brata, szykującą coś do jedzenia. Śnił o tym jak siedzi bokiem na kanapie, wygląda za okno w dłoniach ma kubek kawy. Śnił o tym, jak chodzi po jego pokoju w jego koszulce, jak krzyczy na niego za skarpety, jak sprząta. Śnił jak chodził z nią na zakupy, jak pocałował ją, tak prawdziwie pocałował ją, gdy siedzieli w barze. Te sny były coraz śmielsze. Bardzo realne. Zawsze żałował, że się z nich budzi i potrzebował dłuższej chwili na pozbieranie się. Może śni o tym, co dzieje się w innym wymiarze? Może w innej rzeczywistości, mniej strasznej, są razem? W snach, kobieta mówiła zawsze „Sans” i „Dzień dobry”. Nigdy nie słyszał od niej żadnych słów.
Trzeciego dnia miał sen, sen w którym krzyczała. Obudził się przerażony. Co to może znaczyć? Ten sam krzyk, który słyszy za każdym razem, gdy się do niej zbliża. Ktoś chce zrobić jej krzywdę? Czuł, że zaczyna panikować. Uspokój się. To tylko papieros. Nie było Cię u niej od trzech dni. Nic jej nie jest. A nawet jak umrze... Jak umrze...
-Sans... - usłyszał głos Papyrusa, - Wszystko dobrze?
-uh.. ta... - próbował zachować stabilny głos - ta.. wszystko... do-dobrze
-Słyszałem jak twoje kości stukają i się przestraszyłem, że coś... - Papyrus zamilkł, zbierając myśli - Zrobiłem spaghetti, nałożyć ci?
-uh... - odkrył głowę - ta.. jasne... zaraz zejdę... daj mi chwilę
-Dobra bracie! Zobaczysz! SPAGHETTI WSPANIAŁEGO PAPYRUSA CI POMOŻE!
-ta, jasne, jesteś super brachu... - odpowiedział mechanicznie podnosząc się. Odrzucił koc na bok, podniósł z ziemi bluzę i założył ją na ramiona. Potem teleportował się do salonu, gdzie na stoliku przed kanapą Papyrus zdążył już położyć makaron z sosem. - Więc jak badania?
-badania? - uniósł brew
-No z Alphys, trochę się martwię, bo mówiłeś, że wróciłeś tam do pracy, a od trzech dni... większość czasu spędzasz w pokoju... NIE ABYM W CIEBIE NIE WIERZYŁ! - poprawił się szybko - Po prostu.. się martwię. - Oh, no tak.
-spoko nic się nie dzieje, mam kilka dni wolnego - wzruszył ramionami
-To dobrze, odpoczywaj drogi bracie tyle ile trzeba! Musisz wiedzieć, że ja WSPANIAŁY PAPYRUS JESTEM BARDZO wyrozumiały
-ta wiem, jesteś super - przeniósł wzrok na talerz. Człowiek. Ciekawe czy by jej posmakowało. Pamiętał jak Frisk walczył, by się nie krzywić, ale i tak komplementował potrawy jego brata. Kłamał, aby uszczęśliwić go. Sans wie, że Papyrus nie umie zbyt dobrze gotować, ale... doceniał to co dziecko zrobiło i ... ciekawe czy ona zrobiła by to samo? A może nauczyła by jego brata jak się gotuje? Ciekawe jak smakuje jej jedzenie... Jedzenie... Od trzech dni jej nie karmił. Jej życie zależy od niego, a on ją nie karmił. Czuł jak zaczyna panikować, widelec który trzymał w ręce drżał. Nie. Nie widelec. Jego ręka.
-Bracie? - Papyrus zauważył - Wszystko dobrze?
-uh.. t-taaaa, wszystko w najlepszym - silił się na uśmiech. Ona nic nie jadła od trzech dni! Nikt nie przychodzi jej sprawdzać! Cały projekt z zapładnianiem człowieka spoczął na jego barkach! N-nie powinna tak szybko umrzeć, a-ale... Co jeżeli... Oczami wyobraźni widział pył w celi. Jej pył. Nie, Sans wie, że ludzie nie zmieniają się w pył po śmierci, ich ciało przestaje się ruszać i robi się zimne, lecz właśnie z pyłem kojarzy mu się śmierć. W przypadku strachu, wszelka logika przestaje mieć znaczenie. Znowu popatrzył na ciepły makaron z sosem. Nie mógł jeść, wiedząc, że nie nakarmił jej. Jest za nią odpowiedzialny. - właściwie, wiesz... chyba pójdę dzisiaj do pracy - powiedział cicho.
-Co? To WSPANIALE! - Papyrus był wyraźnie uradowany nagłą decyzją brata. Fakt, że wyjdzie z domu i zacznie cokolwiek robić było świetną informacją
-właściwie... - Sans podniósł się i wziął talerz. Musi dać jej coś do jedzenia - to pójdę teraz, będziesz miał coś przeciwko, jeżeli zjem w pracy? - popatrzył na brata. Ten chwilę przyglądał mu się, jakby chciał odgadnąć rozwiązanie zagadki.
-Oh! Ta porcja wyszła mi tak DOBRZE, ŻE CHCESZ JĄ ZE SOBĄ ZABRAĆ? OCZYWIŚCIE BRACISZKU!
-ta, ta, jasne.... dzięki bracie... - Sans poszedł do kuchni i wpakował swoją porcję do plastikowego pojemniczka, po czym zamknął je. Nadal drżał, nadal gdzieś w tyle głowy miał wizję pyłu. Ona nie może umrzeć!
Siedziałaś na materacu, miałaś nogi podkulone pod brodę, chciało Ci się jeść. Pić nie. Piłaś z prysznica. Na szczęście, tego Ci nie zabrał. Jednak w całym pomieszczeniu śmierdziało moczem. Nie, nie zsikałaś się, po prostu, od dłuższego czasu, nikt nie wymieniał Ci pseudo-nocnika.
Ostatnio, kiedy ten potwór był, zostawił Ci jedzenie. Początkowo makaronu nie tknęłaś, ciastko było przepyszne. Jednak wraz z upływem czasu... wszystko co zjadliwe malowało Ci się dobrze. Głód potrafi zmienić człowieka.
Z samotności, ciemności i opuszczenia, przestałaś logicznie myśleć. Z wyczerpania, zaczynałaś mieć omamy. Słyszałaś orkiestrę za ścianą. Biłaś ręką w nią, krzycząc, aby przestali grać i Ci pomogli. Byłaś przerażona, potem wściekła, że nadal grają. Lecz kiedy ucichli, kiedy nic nie słyszałaś, uświadomienie sobie, że ich tak naprawdę nie było, a Ty poraniłaś sobie rękę... tego strachu nie opiszą żadne słowa.
Potem widziałaś rzeczy, których nie było. Odwiedziła Cię pierwsza miłość, usiadł na materacu, głaskał Cię po nodze, mówił, że wszystko będzie dobrze, abyś się nie bała. Odwiedziła Cię matka, narzekając, że przed zniknięciem swoim mogłaś chociaż zmyć naczynia i że znowu zostawiłaś po sobie chlew w pokoju. Odwiedziła Cię przyjaciółka, zapomniałaś jej imienia, ale mówiła, że dobrze Ci tak. Popłakałaś się, pokłóciłaś się z nią i popłakałaś się.
Dlatego, gdy coś stuknęło, gdy usłyszałaś jak drzwi otwierają się, nie zareagowałaś. Ten potwór zawsze po prostu... pojawia się. Nie przypuszczałaś, że otworzy drzwi. Lecz jak tylko zobaczyłaś jego sylwetkę, zaczęłaś cicho piszczeć. Wtuliłaś się bardziej w ścianę. On zakasłał, pociągnął ... nosem? Nie ma nosa. Ale pociągnął czymś.. powąchał... Widziałaś jak rozgląda się po pomieszczeniu, jego białe źrenice szukają Cię, nie. Niech sobie idzie. Niech spada. Chcesz umrzeć. Nie chcesz, aby Cię dotykał. Gdy odnalazł Cię w ciemnościach. Musi naprawdę dobrze widzieć po ciemku... Ale gdy Cię znalazł, miałaś wrażenie, że odetchnął z ulgą. Jakby przez chwilę, krótką chwilę nie było w nim tego, czego bałaś się najbardziej. Ten stan nie trwał długo. Znajoma siła pociągnęła Twoje ciało wbrew woli. Czułaś się jak marionetka, bezwolna. Nieznana siła uniosła Cię do góry i wyniosła z pomieszczenia wprost w oślepiające światło. Musiałaś rękami zasłonić oczy. Czułaś jak sadza Cię na krzesełku. Potrzebowałaś dłuższej chwili by podnieść powieki. Przyzwyczajone już do ciemności oczy, nie reagowały na światło dobrze. Łzawiły i piekły. Potem poczułaś zapach jedzenia. Dostrzegłaś, lekko zamazane i niewyraźne, ale widziałaś, makaron.. to się nazywało... jakoś tak z włoska. Jadłaś to. Sama umiałaś to zrobić. Spaghetti? Chyba. Tak! To było to! Żadnego zimnego makaronu z tabletkami! Dlaczego? Część Twojego umysłu, ta podejrzliwa, doszukiwała się spisku, albo ostatniego posiłku skazańca, lecz większa część Ciebie, ta głodna, rzuciła się na potrawę. Gdybyś w ostatniej chwili nie zauważyła widelca, prawdopodobnie jadłabyś rękami.
Zajęta pałaszowaniem, nie zauważyłaś, jak Sans czyści Ci celę. Nie tylko pozbył się fekaliów, ale też umył tamto miejsce. Stanął nawet koło materaca, bijąc się z myślami... bo przecież nie miałaś żadnego koca. Nie miałaś prześcieradła. Mógłby nawet ze swojego posłania Ci przynieść... nawet chciał to zrobić. Lecz... jesteś tylko przedmiotem. Nie powinien dawać Ci swoich rzeczy. Jest Ci zimno i niewygodnie, ale to nie jego problem. Zacisnął ręce w pięści.
Rozglądałaś się jedząc. Przedsionek przed Twoją celą był mały, krzesełko, niewielki stolik i drugie drzwi wiodące na korytarz. Nie miałaś żadnej broni, zarówno krzesełko jak i stolik, przytwierdzone do podłoża jak na statku. Posiłek podany w plastikowej miseczce. Widelec plastikowy. Drzwi pewnie zamknięte.
-masz minutę - krzyknął z Twojej celi. W pośpiechu kończyłaś jedzenie, prawie się dławiąc i krztusząc, ale nie chciałaś zostawiać choć odrobiny. To najlepsze spaghetti jakie w życiu jadłaś. Znaczy się, masz świadomość, że nie smakuje tak jak powinno, ale w obecnej sytuacji uważałaś, że lepszego nie jadłaś. Masz wrażenie, że Sans przyszedł szybciej niż mówił. Mimo tego, że mówił iż masz minutę, czekał jeszcze aż wyliżesz wszystko. Przyglądał Ci się z uwagą. Bałaś się, ale nie chciałaś odejść od posiłku. W brzuchu zaburczało Ci przyjemnie, czułaś się pełna i było Ci ciepło. Przez chwilę miło. Nic teraz spać. Tylko spać. - idź do siebie - nakazał, posłusznie wstałaś bojąc się, by go znowu nie zdenerwować i wróciłaś do izolatki. Zamknął za Tobą drzwi. Nie śmierdziało... rozejrzałaś się dookoła. Szybko poszłaś sprawdzić, czy nie zabrał Ci kawałka talerza. Nie. Nie znalazł go. Całe szczęście. Odetchnęłaś z ulgą.
Może otruł to jedzenie?
Wtedy zrobiłby Ci przysługę. No, ale, żyjesz. Pić Ci się chce. Odkręciłaś wodę i po ściągnięciu ubrań weszłaś pod strumień wody. Zimny, ale kojący. Przez ciepły posiłek, znowu poczułaś się jak człowiek. Na krótką chwilę. Chciałaś się umyć.
Nie wiesz ile minęło, ale nie zdążyłaś zrobić się głodna. Sans znowu... pojawił się w pomieszczeniu... bez jedzenia. Panika.
-Nie... proszę... n-nie
-milcz - znałaś ten ton dobrze. Wbrew sobie zacisnęłaś usta, nie chciałaś go jeszcze bardziej rozgniewać, bałaś się, co Ci zrobi - kładź się - pokręciłaś przecząco głową, drżałaś - kładź się - pokręciłaś szybciej, on zaczął iść w Twoją stronę. Zabije Cie! Szybko położyłaś się na materacu zamykając oczy. Czułaś jak siada na skraju łóżka. Patrzy się na Ciebie, czułaś jak chwyta Cię za nadgarstek i kładzie całą rękę wzdłuż ciała. - nie odzywaj się i nie ruszaj się - nakazał. Drżałaś, próbowałaś z tym walczyć, trochę Ci się udało, ale nie za bardzo. Sans jednak na to nie zwracał uwagi. Czułaś na sobie kości, jego ręce, dokładnie. Początkowo niepewnie, potem już zdecydowanie śmielej. Dotykał Twojego ciała. Zaczął od ręki, którą wcześniej trzymał. Uniósł ją do góry. Przyłożył do swojej, jego była większa. Czułaś to. Czułaś jak sunie palcami po przedramieniu, jak mocniej chwyta w miejscach, gdzie wyraźnie czuć było kości, jak szczypie te miejsca, gdzie zachowały się mięśnie i tłuszcz. Chwilę poświecił obojczykom, potem sunął palcami po żuchwie, zjechał na kark. Chwycił za niego tak, jakby chciał Cię udusić, ale.... nie zrobił tego. Był zaskakująco delikatny. Jakby studiował Twoje ciało. Przekręcił Ci głowę na bok, tylko po to, by chwycić Cię za ucho. Pociągnął, lecz nie bardzo boleśnie, wsadził palec do środka, lecz nie za głęboko, zgniótł małżowinę, sprawdzając jak się wygina, by potem wrócić na swoje miejsce. To samo zrobił z drugim uchem. Potem przyszła kolej na włosy. Twoje biedne, przetłuszczone i skołtunione włosy. Nie przeszkadzało mu to. Wyrwał kilka i przez chwile oglądał w rękach, potem wsunął obie ręce, z rozłożonymi palcami, czując jak przemykają po jego dłoniach, jak przemykają po jego kościach. Gładził je, czochrał. Miałaś wrażenie, że sprawia mu to wiele przyjemności.
Potem twarz. Gdy sprawdzał Ci nos miałaś przez chwilę problemy z oddychaniem, tym bardziej jak go zatkał. Zrozumiał szybko, że przez niego oddychasz i zabrał rękę. Potem delikatnie przesunął po policzkach, do powiek, rozchylił je i gdy chciał dotknąć oka, zajęczałaś w przestrachu. Nie zrobił tego, dokładnie czytając Twoje reakcje.
Przejechał kciukiem po dolnej wardze i usłyszałaś jak bierze głębszy wdech. Sunął tak na boki kilka razy, nim rozchylił obie ukazując Twoje zęby. Czułaś się jak koń, gdy ich dotykał. Otwierając delikatnie oczy zauważyłaś, że w momencie gdy bada Twoje uzębienie, druga ręka dotyka jego zębów. Porównywał je. Uczył się. Studiował.... nie, nie tylko. Niechętnie, w przestrachu wręcz, przesunęłaś wzrok niżej, po jego bluzie na spodnie. Wybrzuszenie. Zaczęłaś oddychać szybciej i popatrzyłaś na niego. Ten nie reagował na Ciebie, po prostu rozchylił zęby, nie walczyłaś. Tylko po to, aby wsunąć kciuk głębiej w usta, przygniótł Twój język. Znowu wziął głębszy oddech i miałaś wrażenie, że zamyka oczy. Jak to w ogóle możliwe? Nie mógł powstrzymać się przed wykonaniem kilku posuwistych ruchów, lecz w większej mierze badał. Badał język, badał podniebienie, lecz całe to badanie za bardzo go nakręcało. Zdając sobie z tego sprawę, pośpiesznie zabrał palec z Twoich ust i Cię nie dotykał.
Tobie.... chciało się płakać... Nie chciałaś tego, każde miejsce w którym Cię dotykał parzyło. Brzydziłaś się siebie. Zebrał swoje siły i po ciężkim westchnięciu, jego ręce znowu znalazły się na Tobie. Tym razem na obojczykach, znowu poświęcił im chwile. Chyba bardzo mu się podobały. Potem, jedną ręką podniósł koszulę, w którą byłaś ubrana. Bielizny już nie nosiłaś i gdy zaczęłaś panikować, próbować się bronić, natychmiast uspokoił Cię policzkiem.
-nie ruszaj się - powtórzył groźnie zarzucając Ci materiał na głowę. Policzek piekł, z oczu ciekły ciepłe łzy, zagryzałaś boleśnie wargi, oddychałaś krótko i płytko zaciskając mocniej pięści. Niech to się już skończy...
Torturom jednak nie było kresu. Czułaś, jak chwyta Cię za piersi, natychmiast, ściska je od nasady, po górę, jak je do siebie przybliża, potem oddala, jak boleśnie miętosi. Potem zabrał się za sutki, ciągnął je do granic wytrzymałości, aż pisnęłaś cicho z bólu, potem na dół to samo, następnie zaczął je wykręcać. Nie było delikatności którą okazywał wcześniej. Sam chyba zatracił się, zapomniał gdzie leży granica poznania. Sunąc niżej rękami, wzdłuż talii, po brzuchu, poświęcił chwilę pępkowi, potem na biodra. Bałaś się, że zaraz ruszy do Twojej kobiecości i znowu... lecz ten jakby się odnalazł, znowu delikatnie, znowu ostrożnie, ominął punkt i zabrał się za badanie nóg. Uda, kolana, łydki, kostki i stopy. Połaskotał Cię nawet, nie śmiałaś się, po prostu chciałaś zabrać nogę lecz za mocno Cię trzymał, zawarczał nawet. Po poświęceniu dłuższej chwili Twojej stopie, sunął ręką do góry od strony wewnętrznej... Wzięłaś głębszy wdech.
Rozchylił płatki, przesunął palcem po łechtaczce i wsunął go w Twoją szparkę. Zacisnęłaś ręce na materacu piszcząc cichutko. Oddychałaś jeszcze szybciej, bałaś się tego co Ci zrobi i bałaś się tego, co będzie jak zaczniesz krzyczeć. Tak strasznie chciałaś krzyczeć. Nie pomagało uciekanie myślami w inne miejsca. Nie dało Cię. Byłaś tu i teraz, obmacywana i dotykana przez potwora, którym gardzisz, którego się brzydzisz.
-cicho - warknął - jeżeli komuś o tym powiesz, to cię zgwałcę - zagroził. W sumie racja, jeszcze tego nie zrobił, nie całkowicie, choć miałaś wrażenie, że to miało miejsce już dawno temu. Nie wiesz ile, lecz pierwszy raz, kiedy Cię dotknął czułaś się zgwałcona. Przez szmatkę na głowie nic nie widziałaś, słyszałaś jednak i czułaś ciężar jego ciała na materacu, jak klęka między Twoimi nogami, jak błądzi palcem po kobiecości, czułaś rytmiczne ruchy drugiej ręki, gdy wodził po uwolnionej męskości. -kkkkurwa - warknął do siebie i w tej chwili położył się na Tobie. Nie czułaś jednak jego ubrania, miałaś wrażenie, że podniósł koszulkę, bo spotkałaś się z jego dolnymi żebrami wbijającymi się w piersi, czułaś jego kość biodrową przy swojej, oraz grubego kutasa ocierającego się o Twoją kobiecość. Drżałaś i zagryzałaś do krwi wargi. Nie ruszałaś się. Niech to się skończy...
Lecz się nie kończyło. Potwór całkowicie się zatracił, jedyne czego dotrzymał, to słowo. Nie wszedł w Ciebie, nie gwałcił Cię, po prostu ocierał się o Ciebie, rękami błądził po talii, wsunął je pod ciało i zacisnął je mocno na pośladkach, podnosząc Cię delikatnie, kciukiem zaczął poruszać Twoją łechtaczką, robił koliste ruchy, jakby... jakby się na tym znał. Nie. To nie było przyjemne. Przeszywały Cię jedynie dreszcze obrzydzenia, do siebie, do własnego ciała. Obrzydzenia do całego świata. Poczucia niesprawiedliwości i chęci zakończenia wszystkiego, w tym także swojego życia. Czułaś jak przystawia czubek do szparki, jak delikatnie w nią się wsuwa. Nie. Nie wchodzi, po prostu delikatnie odrobinę czubka wsunął. I zatrzymał się. Bałaś się poruszyć wtedy, kiedy jednocześnie ściskał naprzemiennie brzuch, pierś i drażnił guziczek, gdy ciągnął za płatki, gdy szczypał po udach, jednocześnie wolną ręką doprowadzając się do szczytu.
-ch....cholera... - warknął pod nosem, dochodząc w Tobie. Wyładował w Ciebie całe swoje nasienie, a potem odsunął się, by podziwiać jak wypływa ono. Sam nie wiedział dlaczego, ale bardzo podobał mu się ten obrazek. Byłaś jego człowiekiem przedmiotem, zdanym całkowicie na jego łaskę. Tylko on miał do Ciebie dostęp, do Twojego ciała. Tylko on, nikt więcej. I to było wspaniałe. Nie podniosłaś się, gdy po dłuższej chwili, gdy podziwiał Twoją kobiecość całkowicie wypełnioną jego nasieniem, wstał z materaca, opuścił koszulkę i podciągnął spodnie. Nie ruszyłaś się, gdy znikł. Nie ruszyłaś się, gdy byłaś sama. Miałaś wrażenie, że coś w Tobie pękło. Strach znikł, łzy zaschły na policzkach, nie ściskałaś ust. Pękło w Tobie coś bardzo ważnego, coś czego już nigdy nie odzyskasz. Miałaś na początku wrażenie, że wszystkie uczucia z Ciebie wyparowały. Miałaś wrażenie, że jesteś pusta. To wszystko jednak było mylne. Jak się podniosłaś, usiadłaś, nie dbając o to co możesz ubrudzić, gdy pochylałaś się po kawałek szkła, czułaś w sobie determinację. Nic, tylko ona wypełniała Cię. Tylko ją czułaś. Determinację... ale... do czego? Miałaś tylko dwie drogi. Którą podążysz?
Minęły dwie doby. Alphys przyszła sprawdzić co u niego. Udawał, że wszystko gra. Udało mu się pozbierać na tyle, aby przyjąć ją w salonie. Odpalił telewizor, Mettaton przeprowadzał wywiad sam ze sobą. Alphys nie pytała, Sans miał wrażenie, że unika tego tematu i nie chce rozmawiać. To dobrze, bardzo by nie chciał, aby cokolwiek usłyszał Papyrus. Myśli, że wrócił do pracy w laboratorium i niech tak zostanie. Tak jest bezpieczniej.
-Sans... - znowu usłyszał w głowie ten głos. Prześladował go w snach i na jawie. Tylko, że w tym pierwszym mógł wejść z nią w jakieś inne interakcje. Śnił, miał śmiałe sny, sny jakich nikomu nie zdradzi. Śnił o tym, jak wraca do domu, widzi ją, stojącą w kuchni obok brata, szykującą coś do jedzenia. Śnił o tym jak siedzi bokiem na kanapie, wygląda za okno w dłoniach ma kubek kawy. Śnił o tym, jak chodzi po jego pokoju w jego koszulce, jak krzyczy na niego za skarpety, jak sprząta. Śnił jak chodził z nią na zakupy, jak pocałował ją, tak prawdziwie pocałował ją, gdy siedzieli w barze. Te sny były coraz śmielsze. Bardzo realne. Zawsze żałował, że się z nich budzi i potrzebował dłuższej chwili na pozbieranie się. Może śni o tym, co dzieje się w innym wymiarze? Może w innej rzeczywistości, mniej strasznej, są razem? W snach, kobieta mówiła zawsze „Sans” i „Dzień dobry”. Nigdy nie słyszał od niej żadnych słów.
Trzeciego dnia miał sen, sen w którym krzyczała. Obudził się przerażony. Co to może znaczyć? Ten sam krzyk, który słyszy za każdym razem, gdy się do niej zbliża. Ktoś chce zrobić jej krzywdę? Czuł, że zaczyna panikować. Uspokój się. To tylko papieros. Nie było Cię u niej od trzech dni. Nic jej nie jest. A nawet jak umrze... Jak umrze...
-Sans... - usłyszał głos Papyrusa, - Wszystko dobrze?
-uh.. ta... - próbował zachować stabilny głos - ta.. wszystko... do-dobrze
-Słyszałem jak twoje kości stukają i się przestraszyłem, że coś... - Papyrus zamilkł, zbierając myśli - Zrobiłem spaghetti, nałożyć ci?
-uh... - odkrył głowę - ta.. jasne... zaraz zejdę... daj mi chwilę
-Dobra bracie! Zobaczysz! SPAGHETTI WSPANIAŁEGO PAPYRUSA CI POMOŻE!
-ta, jasne, jesteś super brachu... - odpowiedział mechanicznie podnosząc się. Odrzucił koc na bok, podniósł z ziemi bluzę i założył ją na ramiona. Potem teleportował się do salonu, gdzie na stoliku przed kanapą Papyrus zdążył już położyć makaron z sosem. - Więc jak badania?
-badania? - uniósł brew
-No z Alphys, trochę się martwię, bo mówiłeś, że wróciłeś tam do pracy, a od trzech dni... większość czasu spędzasz w pokoju... NIE ABYM W CIEBIE NIE WIERZYŁ! - poprawił się szybko - Po prostu.. się martwię. - Oh, no tak.
-spoko nic się nie dzieje, mam kilka dni wolnego - wzruszył ramionami
-To dobrze, odpoczywaj drogi bracie tyle ile trzeba! Musisz wiedzieć, że ja WSPANIAŁY PAPYRUS JESTEM BARDZO wyrozumiały
-ta wiem, jesteś super - przeniósł wzrok na talerz. Człowiek. Ciekawe czy by jej posmakowało. Pamiętał jak Frisk walczył, by się nie krzywić, ale i tak komplementował potrawy jego brata. Kłamał, aby uszczęśliwić go. Sans wie, że Papyrus nie umie zbyt dobrze gotować, ale... doceniał to co dziecko zrobiło i ... ciekawe czy ona zrobiła by to samo? A może nauczyła by jego brata jak się gotuje? Ciekawe jak smakuje jej jedzenie... Jedzenie... Od trzech dni jej nie karmił. Jej życie zależy od niego, a on ją nie karmił. Czuł jak zaczyna panikować, widelec który trzymał w ręce drżał. Nie. Nie widelec. Jego ręka.
-Bracie? - Papyrus zauważył - Wszystko dobrze?
-uh.. t-taaaa, wszystko w najlepszym - silił się na uśmiech. Ona nic nie jadła od trzech dni! Nikt nie przychodzi jej sprawdzać! Cały projekt z zapładnianiem człowieka spoczął na jego barkach! N-nie powinna tak szybko umrzeć, a-ale... Co jeżeli... Oczami wyobraźni widział pył w celi. Jej pył. Nie, Sans wie, że ludzie nie zmieniają się w pył po śmierci, ich ciało przestaje się ruszać i robi się zimne, lecz właśnie z pyłem kojarzy mu się śmierć. W przypadku strachu, wszelka logika przestaje mieć znaczenie. Znowu popatrzył na ciepły makaron z sosem. Nie mógł jeść, wiedząc, że nie nakarmił jej. Jest za nią odpowiedzialny. - właściwie, wiesz... chyba pójdę dzisiaj do pracy - powiedział cicho.
-Co? To WSPANIALE! - Papyrus był wyraźnie uradowany nagłą decyzją brata. Fakt, że wyjdzie z domu i zacznie cokolwiek robić było świetną informacją
-właściwie... - Sans podniósł się i wziął talerz. Musi dać jej coś do jedzenia - to pójdę teraz, będziesz miał coś przeciwko, jeżeli zjem w pracy? - popatrzył na brata. Ten chwilę przyglądał mu się, jakby chciał odgadnąć rozwiązanie zagadki.
-Oh! Ta porcja wyszła mi tak DOBRZE, ŻE CHCESZ JĄ ZE SOBĄ ZABRAĆ? OCZYWIŚCIE BRACISZKU!
-ta, ta, jasne.... dzięki bracie... - Sans poszedł do kuchni i wpakował swoją porcję do plastikowego pojemniczka, po czym zamknął je. Nadal drżał, nadal gdzieś w tyle głowy miał wizję pyłu. Ona nie może umrzeć!
Siedziałaś na materacu, miałaś nogi podkulone pod brodę, chciało Ci się jeść. Pić nie. Piłaś z prysznica. Na szczęście, tego Ci nie zabrał. Jednak w całym pomieszczeniu śmierdziało moczem. Nie, nie zsikałaś się, po prostu, od dłuższego czasu, nikt nie wymieniał Ci pseudo-nocnika.
Ostatnio, kiedy ten potwór był, zostawił Ci jedzenie. Początkowo makaronu nie tknęłaś, ciastko było przepyszne. Jednak wraz z upływem czasu... wszystko co zjadliwe malowało Ci się dobrze. Głód potrafi zmienić człowieka.
Z samotności, ciemności i opuszczenia, przestałaś logicznie myśleć. Z wyczerpania, zaczynałaś mieć omamy. Słyszałaś orkiestrę za ścianą. Biłaś ręką w nią, krzycząc, aby przestali grać i Ci pomogli. Byłaś przerażona, potem wściekła, że nadal grają. Lecz kiedy ucichli, kiedy nic nie słyszałaś, uświadomienie sobie, że ich tak naprawdę nie było, a Ty poraniłaś sobie rękę... tego strachu nie opiszą żadne słowa.
Potem widziałaś rzeczy, których nie było. Odwiedziła Cię pierwsza miłość, usiadł na materacu, głaskał Cię po nodze, mówił, że wszystko będzie dobrze, abyś się nie bała. Odwiedziła Cię matka, narzekając, że przed zniknięciem swoim mogłaś chociaż zmyć naczynia i że znowu zostawiłaś po sobie chlew w pokoju. Odwiedziła Cię przyjaciółka, zapomniałaś jej imienia, ale mówiła, że dobrze Ci tak. Popłakałaś się, pokłóciłaś się z nią i popłakałaś się.
Dlatego, gdy coś stuknęło, gdy usłyszałaś jak drzwi otwierają się, nie zareagowałaś. Ten potwór zawsze po prostu... pojawia się. Nie przypuszczałaś, że otworzy drzwi. Lecz jak tylko zobaczyłaś jego sylwetkę, zaczęłaś cicho piszczeć. Wtuliłaś się bardziej w ścianę. On zakasłał, pociągnął ... nosem? Nie ma nosa. Ale pociągnął czymś.. powąchał... Widziałaś jak rozgląda się po pomieszczeniu, jego białe źrenice szukają Cię, nie. Niech sobie idzie. Niech spada. Chcesz umrzeć. Nie chcesz, aby Cię dotykał. Gdy odnalazł Cię w ciemnościach. Musi naprawdę dobrze widzieć po ciemku... Ale gdy Cię znalazł, miałaś wrażenie, że odetchnął z ulgą. Jakby przez chwilę, krótką chwilę nie było w nim tego, czego bałaś się najbardziej. Ten stan nie trwał długo. Znajoma siła pociągnęła Twoje ciało wbrew woli. Czułaś się jak marionetka, bezwolna. Nieznana siła uniosła Cię do góry i wyniosła z pomieszczenia wprost w oślepiające światło. Musiałaś rękami zasłonić oczy. Czułaś jak sadza Cię na krzesełku. Potrzebowałaś dłuższej chwili by podnieść powieki. Przyzwyczajone już do ciemności oczy, nie reagowały na światło dobrze. Łzawiły i piekły. Potem poczułaś zapach jedzenia. Dostrzegłaś, lekko zamazane i niewyraźne, ale widziałaś, makaron.. to się nazywało... jakoś tak z włoska. Jadłaś to. Sama umiałaś to zrobić. Spaghetti? Chyba. Tak! To było to! Żadnego zimnego makaronu z tabletkami! Dlaczego? Część Twojego umysłu, ta podejrzliwa, doszukiwała się spisku, albo ostatniego posiłku skazańca, lecz większa część Ciebie, ta głodna, rzuciła się na potrawę. Gdybyś w ostatniej chwili nie zauważyła widelca, prawdopodobnie jadłabyś rękami.
Zajęta pałaszowaniem, nie zauważyłaś, jak Sans czyści Ci celę. Nie tylko pozbył się fekaliów, ale też umył tamto miejsce. Stanął nawet koło materaca, bijąc się z myślami... bo przecież nie miałaś żadnego koca. Nie miałaś prześcieradła. Mógłby nawet ze swojego posłania Ci przynieść... nawet chciał to zrobić. Lecz... jesteś tylko przedmiotem. Nie powinien dawać Ci swoich rzeczy. Jest Ci zimno i niewygodnie, ale to nie jego problem. Zacisnął ręce w pięści.
Rozglądałaś się jedząc. Przedsionek przed Twoją celą był mały, krzesełko, niewielki stolik i drugie drzwi wiodące na korytarz. Nie miałaś żadnej broni, zarówno krzesełko jak i stolik, przytwierdzone do podłoża jak na statku. Posiłek podany w plastikowej miseczce. Widelec plastikowy. Drzwi pewnie zamknięte.
-masz minutę - krzyknął z Twojej celi. W pośpiechu kończyłaś jedzenie, prawie się dławiąc i krztusząc, ale nie chciałaś zostawiać choć odrobiny. To najlepsze spaghetti jakie w życiu jadłaś. Znaczy się, masz świadomość, że nie smakuje tak jak powinno, ale w obecnej sytuacji uważałaś, że lepszego nie jadłaś. Masz wrażenie, że Sans przyszedł szybciej niż mówił. Mimo tego, że mówił iż masz minutę, czekał jeszcze aż wyliżesz wszystko. Przyglądał Ci się z uwagą. Bałaś się, ale nie chciałaś odejść od posiłku. W brzuchu zaburczało Ci przyjemnie, czułaś się pełna i było Ci ciepło. Przez chwilę miło. Nic teraz spać. Tylko spać. - idź do siebie - nakazał, posłusznie wstałaś bojąc się, by go znowu nie zdenerwować i wróciłaś do izolatki. Zamknął za Tobą drzwi. Nie śmierdziało... rozejrzałaś się dookoła. Szybko poszłaś sprawdzić, czy nie zabrał Ci kawałka talerza. Nie. Nie znalazł go. Całe szczęście. Odetchnęłaś z ulgą.
Może otruł to jedzenie?
Wtedy zrobiłby Ci przysługę. No, ale, żyjesz. Pić Ci się chce. Odkręciłaś wodę i po ściągnięciu ubrań weszłaś pod strumień wody. Zimny, ale kojący. Przez ciepły posiłek, znowu poczułaś się jak człowiek. Na krótką chwilę. Chciałaś się umyć.
Nie wiesz ile minęło, ale nie zdążyłaś zrobić się głodna. Sans znowu... pojawił się w pomieszczeniu... bez jedzenia. Panika.
-Nie... proszę... n-nie
-milcz - znałaś ten ton dobrze. Wbrew sobie zacisnęłaś usta, nie chciałaś go jeszcze bardziej rozgniewać, bałaś się, co Ci zrobi - kładź się - pokręciłaś przecząco głową, drżałaś - kładź się - pokręciłaś szybciej, on zaczął iść w Twoją stronę. Zabije Cie! Szybko położyłaś się na materacu zamykając oczy. Czułaś jak siada na skraju łóżka. Patrzy się na Ciebie, czułaś jak chwyta Cię za nadgarstek i kładzie całą rękę wzdłuż ciała. - nie odzywaj się i nie ruszaj się - nakazał. Drżałaś, próbowałaś z tym walczyć, trochę Ci się udało, ale nie za bardzo. Sans jednak na to nie zwracał uwagi. Czułaś na sobie kości, jego ręce, dokładnie. Początkowo niepewnie, potem już zdecydowanie śmielej. Dotykał Twojego ciała. Zaczął od ręki, którą wcześniej trzymał. Uniósł ją do góry. Przyłożył do swojej, jego była większa. Czułaś to. Czułaś jak sunie palcami po przedramieniu, jak mocniej chwyta w miejscach, gdzie wyraźnie czuć było kości, jak szczypie te miejsca, gdzie zachowały się mięśnie i tłuszcz. Chwilę poświecił obojczykom, potem sunął palcami po żuchwie, zjechał na kark. Chwycił za niego tak, jakby chciał Cię udusić, ale.... nie zrobił tego. Był zaskakująco delikatny. Jakby studiował Twoje ciało. Przekręcił Ci głowę na bok, tylko po to, by chwycić Cię za ucho. Pociągnął, lecz nie bardzo boleśnie, wsadził palec do środka, lecz nie za głęboko, zgniótł małżowinę, sprawdzając jak się wygina, by potem wrócić na swoje miejsce. To samo zrobił z drugim uchem. Potem przyszła kolej na włosy. Twoje biedne, przetłuszczone i skołtunione włosy. Nie przeszkadzało mu to. Wyrwał kilka i przez chwile oglądał w rękach, potem wsunął obie ręce, z rozłożonymi palcami, czując jak przemykają po jego dłoniach, jak przemykają po jego kościach. Gładził je, czochrał. Miałaś wrażenie, że sprawia mu to wiele przyjemności.
Potem twarz. Gdy sprawdzał Ci nos miałaś przez chwilę problemy z oddychaniem, tym bardziej jak go zatkał. Zrozumiał szybko, że przez niego oddychasz i zabrał rękę. Potem delikatnie przesunął po policzkach, do powiek, rozchylił je i gdy chciał dotknąć oka, zajęczałaś w przestrachu. Nie zrobił tego, dokładnie czytając Twoje reakcje.
Przejechał kciukiem po dolnej wardze i usłyszałaś jak bierze głębszy wdech. Sunął tak na boki kilka razy, nim rozchylił obie ukazując Twoje zęby. Czułaś się jak koń, gdy ich dotykał. Otwierając delikatnie oczy zauważyłaś, że w momencie gdy bada Twoje uzębienie, druga ręka dotyka jego zębów. Porównywał je. Uczył się. Studiował.... nie, nie tylko. Niechętnie, w przestrachu wręcz, przesunęłaś wzrok niżej, po jego bluzie na spodnie. Wybrzuszenie. Zaczęłaś oddychać szybciej i popatrzyłaś na niego. Ten nie reagował na Ciebie, po prostu rozchylił zęby, nie walczyłaś. Tylko po to, aby wsunąć kciuk głębiej w usta, przygniótł Twój język. Znowu wziął głębszy oddech i miałaś wrażenie, że zamyka oczy. Jak to w ogóle możliwe? Nie mógł powstrzymać się przed wykonaniem kilku posuwistych ruchów, lecz w większej mierze badał. Badał język, badał podniebienie, lecz całe to badanie za bardzo go nakręcało. Zdając sobie z tego sprawę, pośpiesznie zabrał palec z Twoich ust i Cię nie dotykał.
Tobie.... chciało się płakać... Nie chciałaś tego, każde miejsce w którym Cię dotykał parzyło. Brzydziłaś się siebie. Zebrał swoje siły i po ciężkim westchnięciu, jego ręce znowu znalazły się na Tobie. Tym razem na obojczykach, znowu poświęcił im chwile. Chyba bardzo mu się podobały. Potem, jedną ręką podniósł koszulę, w którą byłaś ubrana. Bielizny już nie nosiłaś i gdy zaczęłaś panikować, próbować się bronić, natychmiast uspokoił Cię policzkiem.
-nie ruszaj się - powtórzył groźnie zarzucając Ci materiał na głowę. Policzek piekł, z oczu ciekły ciepłe łzy, zagryzałaś boleśnie wargi, oddychałaś krótko i płytko zaciskając mocniej pięści. Niech to się już skończy...
Torturom jednak nie było kresu. Czułaś, jak chwyta Cię za piersi, natychmiast, ściska je od nasady, po górę, jak je do siebie przybliża, potem oddala, jak boleśnie miętosi. Potem zabrał się za sutki, ciągnął je do granic wytrzymałości, aż pisnęłaś cicho z bólu, potem na dół to samo, następnie zaczął je wykręcać. Nie było delikatności którą okazywał wcześniej. Sam chyba zatracił się, zapomniał gdzie leży granica poznania. Sunąc niżej rękami, wzdłuż talii, po brzuchu, poświęcił chwilę pępkowi, potem na biodra. Bałaś się, że zaraz ruszy do Twojej kobiecości i znowu... lecz ten jakby się odnalazł, znowu delikatnie, znowu ostrożnie, ominął punkt i zabrał się za badanie nóg. Uda, kolana, łydki, kostki i stopy. Połaskotał Cię nawet, nie śmiałaś się, po prostu chciałaś zabrać nogę lecz za mocno Cię trzymał, zawarczał nawet. Po poświęceniu dłuższej chwili Twojej stopie, sunął ręką do góry od strony wewnętrznej... Wzięłaś głębszy wdech.
Rozchylił płatki, przesunął palcem po łechtaczce i wsunął go w Twoją szparkę. Zacisnęłaś ręce na materacu piszcząc cichutko. Oddychałaś jeszcze szybciej, bałaś się tego co Ci zrobi i bałaś się tego, co będzie jak zaczniesz krzyczeć. Tak strasznie chciałaś krzyczeć. Nie pomagało uciekanie myślami w inne miejsca. Nie dało Cię. Byłaś tu i teraz, obmacywana i dotykana przez potwora, którym gardzisz, którego się brzydzisz.
-cicho - warknął - jeżeli komuś o tym powiesz, to cię zgwałcę - zagroził. W sumie racja, jeszcze tego nie zrobił, nie całkowicie, choć miałaś wrażenie, że to miało miejsce już dawno temu. Nie wiesz ile, lecz pierwszy raz, kiedy Cię dotknął czułaś się zgwałcona. Przez szmatkę na głowie nic nie widziałaś, słyszałaś jednak i czułaś ciężar jego ciała na materacu, jak klęka między Twoimi nogami, jak błądzi palcem po kobiecości, czułaś rytmiczne ruchy drugiej ręki, gdy wodził po uwolnionej męskości. -kkkkurwa - warknął do siebie i w tej chwili położył się na Tobie. Nie czułaś jednak jego ubrania, miałaś wrażenie, że podniósł koszulkę, bo spotkałaś się z jego dolnymi żebrami wbijającymi się w piersi, czułaś jego kość biodrową przy swojej, oraz grubego kutasa ocierającego się o Twoją kobiecość. Drżałaś i zagryzałaś do krwi wargi. Nie ruszałaś się. Niech to się skończy...
Lecz się nie kończyło. Potwór całkowicie się zatracił, jedyne czego dotrzymał, to słowo. Nie wszedł w Ciebie, nie gwałcił Cię, po prostu ocierał się o Ciebie, rękami błądził po talii, wsunął je pod ciało i zacisnął je mocno na pośladkach, podnosząc Cię delikatnie, kciukiem zaczął poruszać Twoją łechtaczką, robił koliste ruchy, jakby... jakby się na tym znał. Nie. To nie było przyjemne. Przeszywały Cię jedynie dreszcze obrzydzenia, do siebie, do własnego ciała. Obrzydzenia do całego świata. Poczucia niesprawiedliwości i chęci zakończenia wszystkiego, w tym także swojego życia. Czułaś jak przystawia czubek do szparki, jak delikatnie w nią się wsuwa. Nie. Nie wchodzi, po prostu delikatnie odrobinę czubka wsunął. I zatrzymał się. Bałaś się poruszyć wtedy, kiedy jednocześnie ściskał naprzemiennie brzuch, pierś i drażnił guziczek, gdy ciągnął za płatki, gdy szczypał po udach, jednocześnie wolną ręką doprowadzając się do szczytu.
-ch....cholera... - warknął pod nosem, dochodząc w Tobie. Wyładował w Ciebie całe swoje nasienie, a potem odsunął się, by podziwiać jak wypływa ono. Sam nie wiedział dlaczego, ale bardzo podobał mu się ten obrazek. Byłaś jego człowiekiem przedmiotem, zdanym całkowicie na jego łaskę. Tylko on miał do Ciebie dostęp, do Twojego ciała. Tylko on, nikt więcej. I to było wspaniałe. Nie podniosłaś się, gdy po dłuższej chwili, gdy podziwiał Twoją kobiecość całkowicie wypełnioną jego nasieniem, wstał z materaca, opuścił koszulkę i podciągnął spodnie. Nie ruszyłaś się, gdy znikł. Nie ruszyłaś się, gdy byłaś sama. Miałaś wrażenie, że coś w Tobie pękło. Strach znikł, łzy zaschły na policzkach, nie ściskałaś ust. Pękło w Tobie coś bardzo ważnego, coś czego już nigdy nie odzyskasz. Miałaś na początku wrażenie, że wszystkie uczucia z Ciebie wyparowały. Miałaś wrażenie, że jesteś pusta. To wszystko jednak było mylne. Jak się podniosłaś, usiadłaś, nie dbając o to co możesz ubrudzić, gdy pochylałaś się po kawałek szkła, czułaś w sobie determinację. Nic, tylko ona wypełniała Cię. Tylko ją czułaś. Determinację... ale... do czego? Miałaś tylko dwie drogi. Którą podążysz?