Wybrałem się na zakupy z moją żoną. Akurat dziś umyślała sobie nową sukienkę, choć kupowała jedną dość niedawno, ale wiecie, inne wesele, to w tej samej nie pójdzie za nic. No cóż, nigdy jej nie zrozumiem. Splądrowała już kilkadziesiąt sklepów na trzech różnych piętrach, lecz nie znalazła nic ciekawego, choć powtarzałem jej w kółko, że wygląda dobrze to w tym, to w tamtym.
- A co powiesz na tą? – spytała, pokazując mi dwudziestą już z kolei suknie.
- Hmm? Ah, tak, ta będzie idealna – mruknąłem sennie.
- Tak sądzisz? – przyjrzała się sobie w lustrze – nie podoba mi się – dodała krótko.
- To może pójdziemy na poziom czwarty? – zdanie to samo wyszło mi z ust, za co skarciłem się w myślach.
- Tak, to świetny pomysł, bo nie sądzę, że znajdę tu coś jeszcze – powiedziała, po czym zniknęła za zasłoną. Weszliśmy do windy, klikając guzik z numerem cztery. W środku było już kilka osób, matka z dwójką dzieci, starszy mężczyzna oraz dwie nastoletnie dziewczyny. Ogólnie dosyć tłoczno, ale dało się wytrzymać. Drzwi zamknęły się i powędrowaliśmy w górę. W tle zaczęła grać przyjemna dla ucha muzyczka. Nagle kabina zaczęła zwalniać, aż w końcu zatrzymała się całkowicie. Wszyscy patrzyliśmy na siebie pytającym wzrokiem.
- Może to tylko jakaś chwilowa awaria? – szepnęła moja żona. Miałem taka nadzieję, ale jak to mówią, nadzieja matką głupich. Melodia tak samo ucichła, zostawiając po sobie głuchą ciszę.
- Heh, niech jeszcze światło zgaśnie – zaśmiałem się pod nosem, a o dziwo żarówki dokładnie w tym samym momencie przestały świecić. No John, mówisz, masz. I wtedy się zaczęło. Usłyszałem płacz dzieci i pisk dziewczyn, jak i mojej żony. Wołały o pomoc, waliły w drzwi, próbując je pewnie tym samym otworzyć. Nic nie widziałem, co bardzo utrudniało mi zrobienie czegokolwiek, skąd miałem wiedzieć czy ten pan nie leży już czasem na ziemi i nie dostał zawału? Miałem już powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i wezwę zaraz pomoc, kiedy coś nagle strzeliło, a winda zakołysała się. Czy właśnie… poszedł sznur? Okej, teraz już na pewno nie będzie dobrze. Bałem się. W każdej chwili mogliśmy spaść, a ja czułem się bezsilny. W ciemności słyszałem tylko „kochanie” ukochanej, które obijało się echem w mojej głowie. Możliwe, że słyszałem je po raz ostatni.
- Kochanie! – otwarłem szeroko oczy. Siedziałem w sklepie, na pufie, a przede mną stała Lucy.
- C-co? – tylko tyle zdołałem wykrztusić.
- Mieliśmy iść na następne piętro, a ty sobie o tak zasnąłeś. No, ale nic, chodź już do windy – uśmiechnęła się, łapiąc mnie za rękę.
- Umm, skarbie? – zapytałem niepewnie.
- Tak? – odparła.
- Może pójdziemy schodami?
- A co powiesz na tą? – spytała, pokazując mi dwudziestą już z kolei suknie.
- Hmm? Ah, tak, ta będzie idealna – mruknąłem sennie.
- Tak sądzisz? – przyjrzała się sobie w lustrze – nie podoba mi się – dodała krótko.
- To może pójdziemy na poziom czwarty? – zdanie to samo wyszło mi z ust, za co skarciłem się w myślach.
- Tak, to świetny pomysł, bo nie sądzę, że znajdę tu coś jeszcze – powiedziała, po czym zniknęła za zasłoną. Weszliśmy do windy, klikając guzik z numerem cztery. W środku było już kilka osób, matka z dwójką dzieci, starszy mężczyzna oraz dwie nastoletnie dziewczyny. Ogólnie dosyć tłoczno, ale dało się wytrzymać. Drzwi zamknęły się i powędrowaliśmy w górę. W tle zaczęła grać przyjemna dla ucha muzyczka. Nagle kabina zaczęła zwalniać, aż w końcu zatrzymała się całkowicie. Wszyscy patrzyliśmy na siebie pytającym wzrokiem.
- Może to tylko jakaś chwilowa awaria? – szepnęła moja żona. Miałem taka nadzieję, ale jak to mówią, nadzieja matką głupich. Melodia tak samo ucichła, zostawiając po sobie głuchą ciszę.
- Heh, niech jeszcze światło zgaśnie – zaśmiałem się pod nosem, a o dziwo żarówki dokładnie w tym samym momencie przestały świecić. No John, mówisz, masz. I wtedy się zaczęło. Usłyszałem płacz dzieci i pisk dziewczyn, jak i mojej żony. Wołały o pomoc, waliły w drzwi, próbując je pewnie tym samym otworzyć. Nic nie widziałem, co bardzo utrudniało mi zrobienie czegokolwiek, skąd miałem wiedzieć czy ten pan nie leży już czasem na ziemi i nie dostał zawału? Miałem już powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i wezwę zaraz pomoc, kiedy coś nagle strzeliło, a winda zakołysała się. Czy właśnie… poszedł sznur? Okej, teraz już na pewno nie będzie dobrze. Bałem się. W każdej chwili mogliśmy spaść, a ja czułem się bezsilny. W ciemności słyszałem tylko „kochanie” ukochanej, które obijało się echem w mojej głowie. Możliwe, że słyszałem je po raz ostatni.
- Kochanie! – otwarłem szeroko oczy. Siedziałem w sklepie, na pufie, a przede mną stała Lucy.
- C-co? – tylko tyle zdołałem wykrztusić.
- Mieliśmy iść na następne piętro, a ty sobie o tak zasnąłeś. No, ale nic, chodź już do windy – uśmiechnęła się, łapiąc mnie za rękę.
- Umm, skarbie? – zapytałem niepewnie.
- Tak? – odparła.
- Może pójdziemy schodami?
Cudowne *klask klask klask* Jak ja dobrze rozumiem co czuje John, też nie lubię chodzić na zakupy szczególnie ze znajomymi, które nie wiedzą co kupić i godzinami łażą po centrum handlowym.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobało i nie mam się do czego przyczepić. Gratuluję!
dziekuje bardzo! cieszę się, że się podobało ^^
UsuńXD fajne
Usuń