27 marca 2018

Opowiadanie: Her Final Destination - Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny… [by Nessa]

Autor: Nessa

Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Spis treści:
...
Czas wydawał się płynąć powoli. To był ten rodzaj pozytywnej rutyny, jakże właściwej dla małych miejscowości i miasteczek podobnych do Amhertst. Co więcej, to było właściwe, a przynajmniej takie wrażenie towarzyszyło Damienowi przez kolejne tygodnie. Nie przypominał sobie, kiedy doświadczył spokoju – wręcz nudy – z której mógłby być zadowolony, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Liczyło się, że miał Liv, a przy niej wszystko wydawało się łatwiejsze i jak najbardziej na swoim miejscu. To było tak, jakby po długich poszukiwaniach udało mu się odnaleźć kogoś, kogo podświadomie szukał przez całe życie, choć chwilami to nadal nie miało dla niego sensu – nie, skoro kwestia „miłości od pierwszego wejrzenia” wydawała się czymś nieprawdopodobnym.
Jakkolwiek by nie było, miał poczucie, że to, co działo się pomiędzy nim a Liv, było szczere i jak najbardziej właściwe. Trwał przy dziewczynie, nie chcąc zadawać zbędnych pytań ani rozważać, czy ich relacja miała prawo być tak zażyta, skoro znali się tak krótko. Upierał się przy tym, że ją kocha i to ze wzajemnością, ostatecznie zaczynając tłumaczyć sobie ten stan rzeczy tak, że wyjątek zawsze potwierdzał regułę. Dziewczynie również wydawało się być wszystko jedno, a jak długo uśmiechała się i zachowywała jak radosne dziecko, niczego więcej nie było potrzeba do zachowania spokoju. W tym wszystkim tak naprawdę od zawsze chodziło o Liv, zaś Damien czuł się, jakby znał ją całe życie – a może nawet dłużej, choć to wydawało się pozbawione sensu. Możliwe, ale jaki sens był w zadawaniu pytań, skoro działo się coś, co był w stanie określić tylko i wyłącznie mianem „właściwego”?
Kiedy zdecydował się na powrót do Amhertst, zdecydowanie nie brał pod uwagę, że okaże się to najlepszą decyzją, jaką mógł podjąć w życiu. Nie wiedział o Liv, o jej snach i tym, że ktokolwiek mógłby na niego czekać. I choć perspektywa zaplanowanego spotkania – jakiejś cudownej, być może boskiej interwencji – wydawała się równie niedorzeczna, co i niepokojąca, Damien był w stanie ją zaakceptować. Może jednak takie rzeczy się zdarzały, a wiara w przeznaczenie i szczęśliwe zbiegi okoliczności miała sens. Coś jednak doprowadziło do tego, że spotkali się, z czasem odkrywając, że są niczym dwa elementy idealnej, spójnej układanki. Wielokrotnie słyszał, że przeciwieństwa się przyciągają i jednak coś w tym było, bo obserwując Liv, widział w niej wiele cech stojących w kontrze do tych, które sam posiadał. Dziewczyna-ogień oraz on – zwykle spokojny i wycofany, chwilami wciąż niedowierzający w to, że mógłby ją mieć. Niczego więcej nie potrzebował, ze spokojem przyjmując wszystko, co chciała mu dać i starając się odwzajemnić.
Nie wracali więcej do tamtej dziwnej rozmowy, kiedy to powiedziała mu o swoich snach. Wiedział, że ten temat wisiał gdzieś pomiędzy nimi, ale nie zwracał na to uwagi, zbytnio obawiając się, że samą wzmianką zmartwi Liv. Nie musiał wiedzieć, a może nawet nie chciał, skoro istniała możliwości, że tym samym mógłby znowu doprowadzić ją do płaczu. Nie zamierzał choćby brać pod uwagę, że ją zrani – czy to w mniej, czy bardziej świadomy sposób. Czuł, że tak mogłoby się stać, gdyby doszła do wniosku, że nie darzył jej zaufaniem, więc tym bardziej usiłował takiej sytuacji uniknąć.
Nie mógł, ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny.
A przynajmniej chciał w to wierzyć, dość łatwo będąc w stanie przekonać samego siebie, kiedy byli razem, a Liv obdarowywała go kolejnym pięknym uśmiechem albo pocałunkami, które bez chwili wahania odwzajemniał. Z czasem aż nazbyt oczywiste stało się dla niego, że  miał prawo jej dotykać, bowiem należała do niego. Co więcej, żadne z nich nie miało poczucia, że cokolwiek działo się za szybko, a wręcz przeciwnie – miał wrażenie, że sprawy pomiędzy nimi miały się w jak najbardziej właściwy sposób, pomimo pominięcia teoretycznie ważnego etapu poznawania się i utwierdzania w przekonaniu, że stopniowe zbliżanie się do siebie ma sens. W ich przypadku to wydawało się zbędne, bowiem Liv wydawała się tak znajoma, jak to tylko możliwe – delikatna, kochana, czuła… Podejrzewał,  że każdy mężczyzna byłby w stanie powiedzieć o swojej partnerce jak najbardziej pozytywne rzeczy, zwłaszcza jeśli naprawdę by ją kochał, ale w przypadku tej dziewczyny to wszystko było niepodważalną prawdą, a nie komplementami.
Sam nie był pewien, w którym momencie to właśnie Liv zaczęła być wyznacznikiem jego planu dnia. Codziennie, z zaskakującą wręcz regularnością pojawiała się w progu jego domu, naciskając na wspólne śniadanie – dokładnie jak za pierwszym razem. Początkowo zaskoczyła go, chcąc odtwarzać wcześniejszy schemat, który początkowo skończył się dla niej łzami i ucieczką, ale najwyraźniej nie należała do osób pamiętliwych. Lubił ją obserwować, kiedy z zapałem coś mówiła – opowiadała wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, bez względu na to, czy w danym momencie miało to sens – albo zajadała się naleśnikami z truskawkami. Cóż, Adeline miała rację, twierdząc, że ta dziewczyna je uwielbiała; teraz również Damien nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, ale również to wydawało mu się właściwe.
To była po prostu Liv – radosna i pełna dziwactw, które pozostawało mu zaobserwować.
Tym bardziej nie był szczególnie zaskoczony, kiedy niemalże zamieszkała w jego domu. Potrafiła przesiadywać z nim długie godziny, czy to wyciągając go na spacery i pokazując najróżniejsze zakamarki miasta albo lasu, czy to siedząc w środku i – chociażby – zaczynając sprzątać, choć próbował ją powstrzymywać przed wykonywaniem obowiązków, które nigdy nie powinny należeć do niej. Wtedy zwykle wywracała oczami i, parskając przy tym śmiechem, robiła swoje, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że ignorowanie go jest najlepszą metodą, żeby szybko postawić na swoim. Nie żeby musiała się wysilać, skoro już pierwszego dnia dosłownie owinęła go sobie wokół palca, sprawiając, że czuł się gotowy na wszystko, niezależnie od niedorzeczności pomysłu, który mogłaby mu przedstawić.
Końcówka lata okazała się wyjątkowo chłodna, a zanim się obejrzeli, na zewnątrz już dawno zapanowała jesień. Również z tego Liv wydawała się cieszyć jak dziecko, obojętna na przygnębiającą, deszczową aurę. Z czasem zwątpił, czy jakakolwiek pogoda była w stanie wzbudzić w niej negatywne emocje, tym bardziej, że w każdej sytuacji znajdowała coś pozytywnego. Co więcej, nie chciała rezygnować ze spacerów zwłaszcza wtedy lgnąc do lasu i zachwycając się kolorowymi, opadającymi liśćmi. Sam nie widział w tym niczego fascynującego, ale widok radosnej Liv bez wątpienia był wart tego, żeby ruszyć się z domu, nawet pomimo tego, że coś w otaczającej miasto gęstwinie niezmiennie sprawiało, że wolał trzymać się z daleka, w pamięci wciąż mając koszmary, które towarzyszyły mu na krótko przed poznaniem Liv. Z czasem sny zniknęły, a wspomnienia zaczęły się zacierać, stopniowo przechodząc w zapomnienie, jednak towarzyszący mu w nich lęk najwyraźniej pozostawał, wciąż wystarczająco intensywny, by Damien czuł się naprawdę nieswojo, kiedy ze wszystkich stron otaczały go drzewa.
Najbardziej niepokojące jednak pozostawało to, że chwilami miał wrażenie, że doskonale wie, gdzie on i Liv się znajdują – że już podążał dopiero co pokazaną mu ścieżką, choć to naturalnie nie miało racji bytu. Raz nawet nie wytrzymał i pod wpływem impulsu zapytał dziewczynę, czy gdzieś w pobliżu nie znajdowała się przypadkiem rzeka. Uśmiechnęła się jedynie, po czym wzruszyła ramionami, jakby od niechcenia decydując się udzielić mu odpowiedzi:
– Och, tak, jest – przyznała i pamiętał, że wtedy poczuł się, jakby ktoś porządnie zdzielił go czymś ciężkim po głowie. – Płynie tutaj rzeka… I to całkiem głęboka, swoją drogą. – Zawahała się, nagle jakby zaniepokojona. – W zasadzie nigdy tam nie byłam, sama nie wiem dlaczego. To spory kawałek stąd, poza tym nikt tam nie chodzi… Słyszałam, że da się przejść mostem na drugą stronę i że gdzieś tam stoi taka stara kapliczka, ale nie mam pojęcia ile w tym prawdy.
Skinął wtedy głową, nie potrafiąc zmusić się, żeby drążyć dalej. To musiał być przypadek, że podświadomie czuł, co takiego odpowie mu Liv. Co więcej, podczas tamtej jednej, krótkiej rozmowy pierwszy raz naszła go idiotyczna myśl o tym, że kłamała mu w żywe oczy. Czuł, że nie ma w tym sensu, tym bardziej, że nie zapytał o nic, co mogłoby zmusić ją do kłamstwa. Prędzej zakładał, że wszystko sprowadzało się do zmęczenia i złych wspomnień, które dopadały go za każdym razem, kiedy wracał pamięcią do swoich snów.
Cokolwiek kryło się w lasach Amhertst nie dotyczyło żadnego z nich.
~*~
Ten dzień miał być inny i zrozumiał to z chwilą, w której otworzył oczy – w gwałtowny, dziwnie niespokojny sposób, co nie miało miejsca od bardzo dawna. Usłyszał jęk, ale dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że dźwięk wyrwał się z ust zaspanej, wciąż ufnie się do niego tulącej Liv. Dziewczyna zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym spojrzała na niego pytająco, chyba nie do końca zdając sobie sprawy z tego, w czym leżał problem. Jeśli miał być ze sobą szczery, on również nie potrafił tego wytłumaczyć.
– Hej. – Liv z wolna usiadła, dla pewności chwytając się za ramię, jakby w obawie przed tym, że mógłby próbować wstać z łóżka. – Coś nie tak?
Jeszcze kiedy mówiła, spojrzała na niego w niemalże zatroskany sposób. Czekoladowe oczy wydawały się większe i bardziej skupione niż do tej pory, tym samym skutecznie wzbudzając w Damienie poczucie winy. Potrzebował dłuższej chwili, żeby zapanować nad sobą na tyle, by jednak skoncentrować wzrok na siedzącej przy niej dziewczynie. Bez słowa otoczył ją ramionami, po czym przyciągnął do siebie, pozwalając żeby wpadła mu w ramiona. Pachniała znajomo, poza tym była przyjemnie ciepła, a on pragnął trzymać ją w swoich objęciach tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
– Ja tylko… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. Choć miał wrażenie, że po raz kolejny śniło mu się coś istotnego, za żadne skarby nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów. – Nieważne. Chodź tutaj do mnie – powiedział w zamian, choć niemożliwym wydawało się, żeby mogli znaleźć się jeszcze bliżej.
Liv uśmiechnęła się, posłusznie odchylając w jego ramionach, kiedy postanowił ją pocałować. Z wyraźną ulgą odwzajemniła pieszczotę, już w następnej chwili bezceremonialnie popychając go na materac. Sama wylądowała na nim, nachylając się nad Damianem w sposób wystarczający, by poczuł muśnięcia końcówek jej włosów na twarzy. Wyciągnął dłoń, by móc musnąć palcami jej policzek; jeden z niesfornych, płomiennych kosmyków długich loków nawinął sobie na palec, prawie tego nieświadomy, bo wciąż całą uwagę poświęcał Liv.
– To pewnie nic takiego – stwierdziła kojącym głosem dziewczyna, uśmiechając się promiennie. Coś w jej tonie i słowach dało mu do zrozumienia, że nadal musiał wyglądać na podenerwowanego, więc pośpiesznie spróbował nad sobą zapanować. – Jakiś głupi sens… Jestem tutaj, tak? – dodała, kolejny raz doprowadzając do tego, żeby ich wargi połączyły się ze sobą.
– Mhm…
To brzmiało sensownie, a jednak wciąż towarzyszyły mu wątpliwości, których pomimo usilnych starań nie potrafił od siebie odrzucić. Zaczął metodycznie przesuwać palcami po plecach Liv, kreśląc krzywiznę kręgosłupa i jakieś bliżej nieokreślone wzory na skórze dziewczyny. To pozwoliło mu się rozluźnić, choć gdzieś na krawędzi świadomości wciąż towarzyszyło mu poczucie, że coś jest nie tak – i że we śnie widział coś bardzo złego.
Żadne z nich już nie zasnęło, ale to nie było niczym nowym, bo wielokrotnie zdarzało mu się leżeć z Liv aż do rana, czy to po prostu trzymając ją w ramionach, czy też rozmawiając na różne tematy – zwłaszcza związane z książkami i muzyką, bo oboje mieli do tego słabość. Czuł się szczególnie miło zaskoczony, kiedy przekonał się, że lubiła klasyczne brzmienie, bo to było w ówczesnych czasach prawdziwą rzadkością. Trudno było znaleźć młodą osobę, która byłaby zafascynowana brzmieniem kompozycji Beethovena, Debussy’ego czy Vivaldiego, chociaż i to jak najbardziej pasowało do tak energicznej, delikatnej marzycielki, którą była Liv. Wielokrotnie zaskoczyła go, jak gdyby nigdy nic włączając dobrze znane mu melodie, zamykając oczy i delikatnym, aczkolwiek pewnym głosem opowiadając historie, które w danym momencie przychodziły jej do głowy. Niektóre były niepokojące, poza tym traktowały wokół śmierci i magii, ale podobało mu się to, zresztą tak jak i zaangażowanie z jakim zdarzało jej się snuć te opowieści. Zaczynał dochodzić do wniosku, że wszystko, co tyczyło się Liv, było wyjątkowe.
Z czasem udało mu się rozluźnić, poniekąd dzięki propozycji, żeby jednak wyjść z domu. Już nie dziwiły go dziwne pory, w których jego towarzyszka lubiła wychodzić na zewnątrz, nie raz zrywając się na długo przed świtem. Tak było i tym razem, ale nie przeszkadzało mu się. Chłodne, poranne powietrze miało w sobie coś otrzeźwiającego, co ostatecznie pozwoliło mu wyrzucić z pamięci dotychczasowe wątpliwości i towarzyszące mu obawy. Czuł się niemalże swobodnie, a przecież o to od samego początku chodziło.
– Jest… bardzo zimno – zauważyła niemalże pogodnym tonem Liv. Trzymała go za rękę, jakby od niechcenia kołysząc ich splecionymi ze sobą dłońmi.
– Jednak chcesz wracać? – zapytał z powątpiewaniem, spoglądając na jej zarumienione policzki i zamieniający się w parę oddech.
– Jasne, że nie! – żachnęła się, wywracając oczami. – Po prostu zastanawiam się, czy wkrótce spadnie śnieg… Lubię, kiedy pada – dodała, uśmiechając się nieśmiało. – I święta. Czekam zwłaszcza na święta.
–  Ty wszystko lubisz! – przypomniał i tym razem również jemu udało się uśmiechnąć. Liv zawsze znajdowała sposób na to, żeby go rozbawić, choć nie zawsze była tego świadoma… A przynajmniej tak mu się wydawało. – Ale nie zapędzaj się tak. Do grudnia zostało jeszcze trochę czasu i… – Urwał, po czym podejrzliwie zmrużył oczy. – Święta też chcesz spędzić razem?
Wydęła usta, jakby w tym, co powiedział, doszukała się czegoś wyjątkowo złego albo głupiego.
– Dlaczego w ogóle pytasz? – zaniepokoiła się. – Wydawało mi się, że to oczywiste, ale jeśli mnie nie chcesz…
– Nie to miałem na myśli. – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. Dlaczego za każdym razem musiała mu to robić? – Po prostu biorę pod uwagę, że możesz mieć jakieś swoje plany… Chcieć odwiedzić rodzinę albo coś takiego – wyjaśnił pośpiesznie.
Zawahała się, po czym skinęła głową, wyraźnie uspokojona. Po wyrazie jej twarzy trudno było jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślała.
– Oczywiście, że mam plany – powiedziała z powagą. – Spędzę święta z tobą, o ile twoje pytanie nie sugerowało, że możesz mieć swój pomysł. Chcesz wyjechać? – zapytała jakby od niechcenia, ale wyczuł w jej głosie nutkę napięcia.
– Nie, nie… Nie mam powodów – oznajmił, raptownie poważniejąc.
Nie zamierzał rozwodzić się nad tym, dlaczego był sam, od lat spędzając wszelakie uroczystości w pojedynkę. Czuł, że ona by tego nie zrozumiała albo…
Och, możliwe, że wręcz przeciwnie – i bez dokładniejszych wyjaśnień wiedziała o samotności o wiele więcej, niż mógłby podejrzewać.
– To świetnie – stwierdziła z przekonaniem, jak na zawołanie się rozpogadzając. – Więc spędzimy święta razem… I Samhain, bo to już niedługo – dodała, tym samym skutecznie wprawiając w konsternację.
– Sam… Co? – wyrwało mu się, a Liv wybuchła radosnym, serdecznym śmiechem, najwyraźniej doskonale bawiąc się jego kosztem.
– Samhain, głuptasie – powtórzyła usłużnie. – Znaczy teraz wszyscy mówią na to Halloween, ale ja wolę starszą wersję tego święta. Jest… bardziej magiczna – dodała, po czym lekko przekrzywiła głowę, wciąż uważnie go obserwując. – Wierzysz w magię, Damien? – zapytała cicho i wyczuł, że pomimo pozornej niewinności tego pytania, jego odpowiedź miała dla niej olbrzymie znaczenie.
– Ja… – Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. To pewnie o niczym nie świadczyło, ale… – Ehm… Nieszczególnie.
Przez twarz dziewczyny przemknął cień – błyskawicznie, przez co równie dobrze mógł być jedynie wrażeniem. Zanim zdążył się nad tym zastanowić, Liv cicho westchnęła, po czym bez pośpiechu ruszyła dalej przed siebie.
– Wielka szkoda.
Nie był w stanie stwierdzić, czy naprawdę ją swoją odpowiedzią rozczarował, a tym bardziej czy mogłaby być na niego zła. Szli w milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach. To był jeden z tych dziwnych momentów, kiedy pomimo wszystkich ciepłych uczuć, którymi darzył Liv zaczynał mieć wątpliwości, ogarnięty niejasnym wrażeniem, że nie wszystko było takie doskonałe, jak przez większość czasu myślał. Co prawda wątpliwości zwykle znikały równie nagle, co się pojawiały, a jednak te zgrzyty niezmiennie działały mu na nerwy – w końcu skoro jej ufał, nic podobnego nie powinno mieć miejsca.
Miasteczko było opustoszałe, zresztą jak zwykle o tej porze. Tylko sporadycznie pojedyncze samochody przemykały drogą, ale Damien właściwie nie zwracał na to uwagi. W milczeniu wodził wzrokiem dookoła, próbując skoncentrować się na czymś innym prócz Liv, chcąc w ten sposób wyrzucić z głowy niechciane myśli, które nagle zaczęły mu towarzyszyć. Zawsze musisz mieć jakiś problem, prawda?, warknął na siebie w duchu. Przecież nic złego się nie dzieje. Liv… jest wyjątkowa, zresztą tak jak i zwykle. Ona po prostu…
Wszelakie myśli uleciały z jego głowy, kiedy coś innego przykuło jego uwagę. Znajdowali się w pobliżu prowadzonego przez Adeline lokalu, gdy zauważył świeże, najpewniej dopiero co przymocowane do stojącej na uboczu tablicy ogłoszeń plakaty. Coś ścisnęło go w gardle, kiedy dostrzegł dość charakterystyczną formę, a zwłaszcza czarnobiałe zdjęcie uśmiechającej się ze wszystkich kartek, młodej dziewczyny. W ostatnim czasie już widział podobne ogłoszenia, ale dotychczas je ignorował – aż do tej pory.
Krótko zerknął na Liv, po czym w pośpiechu podszedł bliżej tablicy, żeby lepiej się przyjrzeć. Litery pod zdjęciem układały się w jedno, krótkie słowo: „Zaginęła”. Poniżej znajdował się krótki opis dziewczyny ze zdjęcia – niebieskookiej, blondwłosej licealistki o dźwięcznym imieniu Chloe, która tak po prostu z dnia na dzień nie wróciła do domu. Takie informacje szokowały, zwłaszcza w małych miejscowościach, choć naturalnie podobne nieszczęścia zdarzały się wszędzie. Co więcej, dzieciaki miewały różne pomysły, nie zawsze rozsądne, więc każde rozwiązanie wydawało się równie prawdopodobne, ale…
Cóż, problem nie leżał w samej możliwości zaginięcia jakiejkolwiek dziewczyny. Sęk w tym, że – o ile oczywiście czegoś nie pomylił, dotychczas nie zwracając uwagi na krążące w Amhertst plotki – to był już drugi albo trzeci przypadek w ciągu ostatnich kilku tygodni.
Choć do tej pory ignorował sytuację, skupiony przede wszystkim na tym, co działo się pomiędzy nim a Liv, coś w widoku ogłoszenia i zdjęcia młodziutkiej Chloe sprawiło, że poczuł się naprawdę źle. Jego myśli na powrót uciekły ku zapomnianemu snu, który dręczył go rano – nie po raz pierwszy zresztą – nim jednak zdążył się zastanowić i raz jeszcze przypomnieć sobie szczegóły, gdzieś za plecami usłyszał ciche, lekkie kroki.
– Damien? – Liv brzmiała na zatroskaną, zaraz też znalazła się przy nim. Instynktownie przykrył jej dłoń swoją, ledwo tylko chwyciła go za ramiona. – Och… Biedna Ade – wyrwało jej się, a on natychmiast obejrzał się na dziewczynę, zaintrygowany wypowiedzianymi słowami.
– Adeline?
Liv westchnęła, po czym skinęła głową.
– To jej wnuczka – wyjaśniła usłużnie. Mimowolnie napiął mięśnie, nie tyle zaskoczony tą informacją, co obojętnością, która pobrzmiewała ze zwykle pełnego pozytywnych emocji głosu. Być może to był rodzaj żalu, ale i tak poczuł się dziwnie. Co więcej, jakby tego było mało, w następnej sekundzie Liv dodała coś, co już do końca dnia nie miało go prześladować: – Wiesz, kilka razy spotkałam Chloe… Chyba nawet ją polubiłam. Szkoda, że więcej nie wróci.
– Ja… Co masz na myśli, Liv? – zapytał tak cicho, że ledwo był w stanie zrozumieć samego siebie.
– Och, nic takiego… Sama nie wiem – przyznała Liv. Zamilkła, po czym z wolna wycofała się, wracając na chodnik. – Wiem, że już kilka osób zniknęło… I może to nic, ale coś mi podpowiada, że żadna z tych dziewczyn już nie wróci.
A potem, nie dodawszy niczego więcej, po prostu się odwróciła i odeszła
Share:

Gra: Poznaj(my) się - Nessa 3


61. Dlaczego alkoholik pije?
Ponieważ nie potrafi inaczej. Tak działa uzależnienie – w pewnej chwili człowiek nie wyobraża już sobie normalnego funkcjonowania bez używki. W zasadzie na niektórych, tych najbardziej zaawansowanych etapach właśnie tak jest; przy alkoholu odstawienie go ot tak miałoby swoje konsekwencje dla zdrowia. Inna sprawa, że sami alkoholicy często nie widzą problemu albo wpadają w błędne koło – piją, bo są nieszczęśliwi, a są nieszczęśliwi, bo… piją.

62. Dylemat moralny: W przypadku zagrożenia ciąży i ryzyka śmierci matki i/lub dziecka lekarz pierwszorzędnie powinien ratować życie matki, czy nienarodzonego jeszcze człowieka?
Może wypadnę okrutnie, ale na moje powinno się ratować najpierw to z nich, które ma większe szanse na przeżycie. Heroicznym wydaje się, że matka zawsze będzie powtarzać, że dziecko jest na pierwszym miejscu, ale są sytuacje, w których i tak nie da się niczego zrobić. A zawsze „lepiej” jest stracić jedno życie niż dwa. Stwierdzenie, że kobieta wciąż ma szansę zajść w ciąże raz jeszcze, wydaje się brzmieć dość… bezlitośnie, zwłaszcza w obliczu tragedii jaką jest strata dziecka, ale wierzę, że później ta myśl zacznie być kojąca. Czas leczy rany, jeśli dać mu na to okazję.

63. Świętujesz Wielkanoc? Jeśli tak to robisz to dla siebie, czy tylko ze względu na rodzinę?
Świętuję, chociaż przy moim podejściu do wiary Wielkanoc jako taka jest mi obojętna – bo wiara w Boga nijak ma się dla mnie do malowania jajek i wszystkich tych tradycji. Ale uwielbiam atmosferę świąt i to, że mogę spędzić czas z rodziną. Wiec odpowiedź na pytanie powinna brzmieć: oba, bo biorę w tym udział zarówno dla siebie, jak i dla tych, którzy są dla mnie ważni.

64. Kiedy jest dobry czas, żeby „pójść na swoje”?
Podejrzewam, że im szybciej człowiek się usamodzielni, tym lepiej. Trudno mówić tu o gotowości, bo wielu tak naprawdę nie dorasta do momentu, w którym nie zaczynają być zdani sami na siebie. Z drugiej strony, mam to szczęście, że sama z mamą i bratem dogaduję się doskonale, a z racji miejsca, w którym mieszkam, przebywanie ze sobą jest dla mnie czymś absolutnie naturalnym. Jasne, ma to swoje wady, ale sama na razie nie czułam potrzeby, żeby szukać sobie stancji na siłę, zwłaszcza że studia dzienne skutecznie blokują mi możliwość znalezienia stałej pracy.

65. Czy jest jakaś cecha oczu, którą uważasz za niezwykle fascynującą? (np. kolor tęczówki, kształt, heterochronia)
Powiada się, że oczy są zwierciadłami duszy… I może coś w tym jest. Zawsze wielbiłam te, które mają głębię – które hipnotyzują samym spojrzeniem, o wyrazistym kolorze tęczówek. Nieważne jasne czy ciemne – jeśli tylko spojrzenie urzeka, oczy stają się dla mnie ideałem.

66. Opowiedz jakąś zabawną historię z czasów twego dzieciństwa.
Hm, jako dziecko byłam bardzo posłuszna. Jeśli wierzyć moim rodzicom, zaraz po malowaniu w domu wyraźnie tłumaczyli mi, że rysowanie po ścianach to zły pomysł, bo to widać i wygląda nieładnie. Okej, żaden problem. Miało nie być widać, to nie było – rysowałam za zasłonami :D Inna sprawa, że kiedyś jako dziecię uznałam, że dobrą karą dla ojca, który mnie czymś uraził, będzie schowanie mu zegarka do zamrażalki.

67. Przypomnij sobie sytuację (bądź sytuacje) kiedy najbardziej się bałeś/aś. Czym było to spowodowane?
Nie ma większego lęku niż chwile, w którym boisz się o życie najbliższych osób. Nigdy nie zapomnę czasu oczekiwania na wyniki badań jednej z najważniejszych dla mnie osób – tygodni napięcia i wspólnego płaczu w obawie przed chorobą. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale ten lęk wciąż mnie prześladuje, a gdyby nie moi przyjaciele, zwariowałabym.

68. Czego NIE zabrałbyś/zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę?
Hm… Książek. Naprawdę! Wilgoć, brud i absolutnie niesprzyjające warunki dla papieru. Brr, nie ma dla mnie nic gorszego niż narażenie książki na zniszczenie!

69. Wierzysz w karmę?
Oczywiście. Dobre i złe rzeczy zawsze wracają – prędzej czy później – o czym sama wielokrotnie mogłam się przekonać. Właśnie dlatego staram się traktować ludzi tak, jak sama chciałabym być traktowana. A karma… To przerażające, ale pocieszające zarazem, zwłaszcza kiedy człowiek zapędza się w gniewie.

70. Jaki wynalazek XXI wieku (podkreślam XXI wieku) jest dla Ciebie znaczący i budzi Twój podziw?
Ciężkie pytanie, zwłaszcza dla kogoś, kto z racji zamiłowania do informatyki uwielbia takie nowinki techniczne. Mogłabym wymieniać długo, począwszy od iPoda, który długo był dla mnie przedłużeniem ręki – muzyka, możliwość czytania i to, że właśnie na tym maleństwie powstała cała masa moich rozdziałów. Fascynują mnie nowe rozwiązania dla graczy, takie jak Oculus Rift, bo wirtualna rzeczywistość to naprawdę coś cudownego. Z kolei podziw zawsze wzbudzały we mnie rozwiązania, które wprowadzała medycyna i które ułatwiały życie osobom niepełnosprawnym – chociażby coś tak pozornie błahego jak czytnik kolorów, pozwalający znów „widzieć” tym, którzy stracili wzrok.

71. Stwórz własną listę cudów świata. Co na niej się znajdzie?
Nigdy nie interesowałam się podróżnictwem aż tak, by teraz wskazać siedem obiektów w rozumieniu pojęcia „cudu świata”. Zresztą dla mnie cudami zawsze będą wyłącznie najukochańsi ludzie, którzy mnie otaczają oraz małe, cenne chwile, które na zawsze zachowały się w mojej pamięci. A tu wskazanie konkretnych z nich po prostu nie wchodzi w grę :)

72. Twoim zdaniem, dlaczego młodzież podchodzi lekceważąco do lekcji religii oraz do nauczycieli religii? Gdzie leży błąd wychowawczy – w środowisku uczniów, czy ze strony nauczycieli?
Wydaje mi się, że w samym podejściu do religii i wiary. Od nauczycieli również, o czym miałam okazję się przekonać przez lata nauki z różnymi prowadzącymi. Ci, którzy zachowywali się jak maniacy religijni, bez trudu zniechęcali wszystkich uczniów. Jeśli – Boże, nigdy więcej – do tego wszystkiego nauczyciel próbuje rozliczać z niedzielnej mszy, a jedyne słuszne poglądy to te, które wyznaje… Za to już w technikum miałam sympatycznego, pełnego pasji prowadzącego, który potrafił dyskutować. Właśnie, dyskusja: możliwość wymiany poglądów, sensowna wymiana argumentów i świadomość, że wiara to dla każdego coś zupełnie innego. Przy nim praktycznie cała klasa zapisała się na przedmiot, a to rzadkość i idealny dowód na to, że wszystko zależy od sposobu przekazywania wiedzy.

73. Wyobraź sobie najgorszą, najboleśniejszą i najhaniebniejszą torturę na świecie. Nie musi kończyć się śmiercią, choć może. Jak będzie wyglądał jej przebieg i na czym będzie polegała? Za jakie przewinienia skazywałoby się na nią?
Wydaje mi się, że ból – choćby najokropniejszy i najbardziej krzywdzący fizycznie – jednak daleko ma do prawdziwej tortury. Oczywiście mogę tylko gdybać, bo to dla mnie pojęcie abstrakcyjne – i całe szczęście. Aczkolwiek prawdziwe piekło fundują nam własne umysły, nasze lęki i samotność. Jeśli skazać człowieka na obcowanie z jego największym strachem, zostawić bez pomocy, wrzucić w spiralę szaleństwa… Cóż, wtedy śmierć dla wielu byłaby wybawieniem. A za co? Za akty, które odbierają człowieczeństwo – mord z premedytacją, gwałt…

74. Wyobraź sobie, że budzisz się jutro i nagle okazuje się, że najważniejsza/najbliższa/ukochana Ci osoba w nocy w jakiś niewytłumaczalny sposób zmieniła płeć. Jak reagujesz, co myślisz, co czujesz, co robisz, jak się zachowujesz, co postanawiasz?
Z pewnością byłabym w szoku, najpewniej nie jako jedyna – trudno, żeby nie. Ale skoro to moja ukochana osoba, to wciąż ją kocham. I to się nie zmienia. Zostaję, wspieram i pocieszam, bo to nie powód, bym nagle ją porzuciła, chociaż naturalnie po takiej zmianie obu stronom z pewnością będzie ciężko się przyzwyczaić. Jedyny problem mógłby się pojawić, gdyby chodziło o mojego partnera, ale że na tę chwilę jestem sama, trudno mi się nad taką sytuacją zastanawiać.

75. Jak wyglądałoby Twoje wymarzone miejsce odpoczynku?
Mam takie. Wystarczy mi łóżko i muzyka, laptop (żeby pisać) albo dobra książka. Jak do tego trafi się dobra, gorąca herbatka, to już w ogóle niebo <3

76. Która z bajek Disneya najbardziej Ci się podoba i dlaczego?
Mam słabość do „Króla Lwa”. Może dlatego, że już jako dwulatka dostałam kasetę z tym filmem i pozostał mi do niego ogromny sentyment. Piękna bajka, chociaż niezmiennie rani.

77. Jakie wartości, spostrzeżenia i nauki pojęłaś/pojąłeś dzięki bajkom/baśniom jakie były Ci czytane w dzieciństwie? Innymi słowy – czego się nauczyłeś/aś?
Trudno mi powiedzieć, bo dużo więcej uczyłam się od mamy i własnych, niezwiązanych z bajkami doświadczeń. Mogłabym mówić o magicznym znaczeniu morałów i tak dalej, ale wtedy serio były i są mi obojętne. Ale za to dzięki obcowaniu ze słowem pisanym i książkami od maleńkości, teraz kocham literaturę całym swoim pisarskim serduszkiem!

78. Powiedzmy, że masz szansę, pieniądze i wszystkie potrzebne czynniki, by móc zrobić COŚ. Duże coś przez duże c. Naprawdę fajna sprawa; możesz wybrać czym to jest. Kompletnie dowolnie. Wszystkie chwyty dozwolone. Czym stałoby się „coś” w Twoich rękach?
Otwieram własne wydawnictwo, otwarte przede wszystkim na młodych, dobrze zapowiadających się pisarzy. Osobiście brakuje mi czegoś takiego na rynku, bo jednak wszyscy skupieni są na nazwiskach, które już zaistniały. Liczą się znajomości, przez co nawet największa grafomania zostaje bestsellerem, a naprawdę uzdolnieni ludzi pozostają gdzieś na marginesie. Krzywdzące zabijanie pasji, które należy zwalczać.

79. Co sądzisz o ludziach, którzy pomagają chorym zwierzętom, ale nie chcą pomagać chorym ludziom?
Szczerze? Nie przepadam za zwierzętami. Nie mam nic do nich, wiem o bezwarunkowej miłości i tym, że dla wielu znaczą wszystko, ale… sama wolę otworzyć się na ludzi. Niemniej nie mam nic do osób, które wolą pomagać zwierzętom – mają swoje powody, zwłaszcza że zwierzę nigdy nie krzywdzi z premedytacją, podczas gdy człowiek potrafi okazać się naprawdę bezdusznym, niewdzięcznym egoistą…

80. Talizman chroniący nas przed złem – jak go sobie wyobrażasz? Jest częścią biżuterii, garderoby, a może zwykłym przedmiotem? Z czego jest wykonany i na jakich zasadach działa? Odstrasza, wyłapuje? Stwórz swój „amulet”, którego zadaniem będzie chronienie Ciebie. (Wyobraźnio, działaj. Bez ograniczeń.)
Nijak, bo nie uznaję nadawaniu nie wiadomo jakiego znaczenia przedmiotom czy symbolom. Litości, to rzecz – bez niej czy z nią… Nic się nie zmienia. Liczy się wyłącznie nastawienie. Wierzę w efekt placebo, bo właśnie on bierze udział przy nadawaniu znaczenia przedmiotom – tym, że z ukochaną bransoletką czy wisiorkiem wszystko wydaje się łatwiejsze, a „szczęście nam sprzyja”.

81. Jaka jest Twoja definicja przyjaźni?
Przyjaciel to ktoś, kto okazuje się głosem rozsądku wtedy, kiedy postępujemy głupio. Ktoś, kto nie przyklaskuje wszystkiemu, co robimy, ale potrafi porządnie dokopać, gdy widzi, że robimy źle. Kto poprawia nam humor nawet wtedy, gdy to wydaje się niemożliwe. Kto wysłucha, wesprze i nie zazdrości, ale cieszy się sukcesami drugiej osoby. Z kim można porozmawiać o wszystkim bez obaw, że rozpowie tajemnice dalej, a przy tym zawsze będzie szczery. Z kim można dowoli dyskutować, wymieniać nawet najbardziej skrajne poglądy i mieć świadomość, że nawet mimo odmiennych opinii, przyjaciel po prostu akceptuje te odmienności. To osoba, przy której milczenie jest czymś naturalnym, a nawet jeśli znajduje się gdzieś daleko, jest w stanie sprawić, że czujesz jej wsparcie, obecność i miłość. I nie, nie przesadzam, bo mam przy sobie takie osoby – i to jeden z największych cudów, jakie spotkały mnie w życiu <3

82. Gdybyś miał/a jednym obrazkiem przedstawić cały internet co by to było?
Hm, Doctor Who dobry na wszystko…

83. Czy są jakieś kwiaty/ rośliny, które darzysz szczególnym sentymentem?
Niekoniecznie. Ale w opowiadaniach nie raz nawiązywałam do czarnych róż albo białych lilii. Można chyba uznać, że mam do nich słabość.

84. Jaką jesteś barwą?
Kocham niebieski. Spokojny jak woda, innym razem zimny niczym lód, nagle znów pogodny jak bezchmurne niebo. Zmienny – tak jak ja.

85. Czy Twoim zdaniem magia istnieje?
Miłość prawdziwa przyjaźń, rodzina… To nie jest jak magia? Albo to, że czasem słowami ktoś potrafi poruszyć mnie do łez – ukochani autorzy książek i opowiadań. To, że sama również jestem do tego zdolna, tworząc świat, który nagle staje się dla kogoś równie ważny, co i dla mnie. Muzyka, która sięga duszy. Nawet filmy czy gry, które fabułą poruszają równie mocno, co i realne życie. Jeśli w tym wszystkim nie ma magii, to ja nie wiem, jak inaczej to nazwać!

86. Chciał(a)byś mieć egzotyczne zwierzę? Czy może wolisz nie ingerować w ich środowisko i pozostawić je w ich naturalnych miejscach występowania? Co sądzisz o trzymaniu zwierząt w zoo oraz w cyrku?
Jak wspomniałam, nie przepadam za zwierzętami. Do egzotycznym mnie nie ciągnie, więc nie – nie chciałabym takiego mieć. Ale sądzę, że zwierzęta powinny żyć w swoim naturalnym środowisku. Do ZOO jeszcze jestem w stanie się przekonać, bo niektóre chronią zwierzęta i z czasem wypuszczają je na wolność. Ale cyrk? Jak ktoś chce robić z siebie błazna, proszę bardzo, ale to nie jest miejsce do trzymania zwierząt.

87. Muzyka klasyczna. Lubisz? Słuchasz? Jacy kompozytorzy należą do Twoich ulubionych, kogo podziwiasz i szanujesz?
Jestem metalową duszą, że tak się wyrażę. Kocham muzykę, zwłaszcza gothic, metal symfoniczny i odmiany rocka. Zwłaszcza zespoły metalowe lubią sięgać i nawiązywać do brzmienia muzyki klasycznej. Mam wielki szacunek do wszelakich przedstawicieli tej kategorii, bo wiem, że to na ich twórczości powstały moje najukochańsze zespoły. I chociaż czystej muzyki klasycznej słucham bardzo rzadko, mogłabym w tym miejscu ukłonić się chociażby Zbigniewowi Preisnerowi, o Mozarcie nie wspominając – zwłaszcza za chwytający za serce utwór „Lacrymosa” (z łaciny – „pełny łez”), który posłużył za bazę do jednej z piosenek mojego kochanego Evanescence o tym samym tytule. Efekt prezentuje się następująco:

88. Jest jakaś grupa etniczna, która wzbudza w Tobie największe zainteresowanie? Jeśli tak, to jaka i co Cię w niej najbardziej interesuje?
Ludzie jak ludzie. Nie mam zbyt wielkiej styczności z innymi grupami etnicznymi, żadna też nie wydaje mi się wyjątkowa. Jeśli już, prędzej wymieniłabym kilka nieprzyjemnych sytuacji związanych z tematem, ale wydają mi się tak nieistotne, że tak naprawdę nie mają dla mnie znaczenia.

89. Honor i odwaga to cechy które musimy nabyć? Dorosnąć do nich? Czy jak ktoś ich nie posiada to już nie nabędzie? Jak sądzisz?
Według mnie do wszystkiego trzeba dorosnąć. Z kolei odwagę i honor można równie łatwo zdobyć, co i stracić. Oczywiście problem może pojawić się z odzyskaniem ich w „nienaruszonym stanie”, jeśli zdarzyło się zawieść – zwłaszcza poważniejsze błędy pozostawiają ślady. Również to, że ktoś wcześnie nie zachowywał się honorowo czy odważnie nie oznacza, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, nie znacznie przejawiać tych cech. Człowiek jest w stanie się zmienić, zresztą wszystko tak naprawdę zależy od okoliczności.

90. Posiadasz jakieś znaki szczególne (jeśli mowa o wyglądzie czy zachowaniu)?
Osobiście powiedziałabym, że nie. Za to moja mama uważa, że czasami spojrzeniem potrafię wręcz przerazić, jeśli ktoś mnie zdenerwuje, więc może coś w tym jest :D A zachowanie? Nie wiem czy można to uznać za znak szczególny, ale podobno jestem zbyt poważna jak na swój wiek – pozornie zimna, obojętna, cicha i bardzo, ale to bardzo cierpliwa. Hm, to tym bardziej brzmi jak ja.

Share:

Star Wars: Wojny imperiów - Rozdział IV [opowiadanie by Revan]

Autor okładki: littlejedi19
Autor opowiadania: RevanSans
Notka od autora: Kenobi wychodzi z pojedynku jako przegrany, ginąc od miecza własnego ucznia. Padme jednak umiera przy porodzie, pomimo tego że ma przy sobie Anakina ponieważ myśli że zmarł w momencie przemiany Republiki na Imperium Galaktyczne. Skywalker domyśla się że został oszukany przez Palpatine'a, więc go zabija. Przejmuje władzę w Imperium i postanawia że Leia zostanie politykiem, natomiast Luke będzie Rycerzem Sith. Po dwudziestu latach sprawy jednak zaczynają się walić, Sojusz dla Przywrócenia Republiki powraca,  natomiast w sercu Imperium szykuje się spisek na życie Anakina, nikt jednak nawet nie spodziewa się że największe zagrożenie pochodzić będzie z innej galaktyki.


Spis treści:
1 | | 4  (obecnie czytany)|
| 9 |

- Dobra za dziesięć sekund zacznij nagrywać - Natsele poinformowała, kamerzystę w studiu.
Wiedziała że wiele ryzykuje tą przemową.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
- Obywatele, nie pozwólcie by propaganda Imperatora Tarkina i Kanclerza Thrawna, zaćmiła wam umysły, wszyscy widzieliście jak Gwiazda Śmierci, niszczy cnotę floty prawdziwego Imperium, zabijając naszego Imperatora, bohatera Wojen Klonów. Nie stójcie spokojnie i nie patrzcie jak samozwańczy Imperator i Kanclerz niszczy Imperium które zostało zbudowane na zgliszczach korupcji. Buntujcie się, dołączcie do Rebelii! Ocalcie Imperium! Ocalcie marzenia.
Nagle Natsene usłyszała strzały z blastera... Imperialnych Blasterów. " - Ostatnia transmisja Natsene przed wymordowaniem przez ISB studia HoloFaktów.
***
Nie był głupi, od razu po zdobyciu Mon Calamari, kazał wycofać się do Endor, musiał porzucić swój dom. Zanim jednak to uczynił wszystkie Statki-Miasta dołączyły do floty Rebelii, wiedzieli że mają do wyboru zostać i umrzeć lub przeżyć i dołączyć do Rebelii... Po tym jak usłyszał że Tarkin i Thrawn obalili Imperatora, wiedział że ich sojusz dobiegł końca.
-
Admirale Ackbar - Mon Mothma której nie zauważył, usiadła koło niego - Za godzinę będziemy na Endorze.
- Wyglądasz na zaniepokojoną Mon - powiedział Gial - Co cię trapi?
- Mimo że Skywalker to nas wróg, martwi mnie los jego dzieci, ich matka była moją przyjaciółką - odezwała się Mon
- Ah, była wspaniałą kobietą, spotkałem ją gdy byłem jeszcze Kapitanem w Wojnach Klonów - odpowiedział jej Ackbar
- Wracając do tematu Endora, czy to dobry pomysł zbierać całą flote w jedno miejsce, Gial? -Spytała się go Mon
- Nie możemy rozciągać naszych sił, jeśli chcemy przetrwać musimy być silni i zjednoczeni - odparł spokojnie Ackbar
***
- Lecimy na Kuat, tam jeszcze nie dotarło "nowe Imperium", a tam znajduje się ukończona nowa Superbroń a zarazem Super Star Destroyer, nazywa się bodajże Eclipse - Kyle spokojnie pilotował i rozmawiał z siedzącymi obok dzieciakami.
- Superbroń, coś jak Superlaser? - spytał Luke
- Superlaser nie jest tak potężny jak w Gwieździe Śmierci, ale za to pancerz jest prawie niezniszczalny - odpowiedział Kyle z ekscytacją.
Nagle wtrąciła się Leila.
- Po tym jak go zdobędziemy, zamierzam polecieć na Coruscant i odebrać to co mi zabrano - powiedziała twardo.
- Miałem cię chronić, nie polecisz na pewne samobójstwo, musimy zebrać potężną flotę by móc chociaż zagrozić potędze Coruscant - stanowczo zaprotestował Kyle.
***
Wkrótce po ostatniej transmisji Natsele, wiele Star Destroyerów, myśliwców, korwet, krążowników liniowych i frachtowców, skoczyło do Kuat które oficjalnie stało się ostatnim bastionem Imperium Skywalkerów.
***
Nagle statek Kyle'a wyskoczył z nad-przestrzeni.
- Nie, nie, nie, nie - Kyle zaczął walić w konsole
- Co się stało?! - Krzyknął Luke.
- Hipernapęd padł - Kyle sprawdził radar i zauważył na nim jednostkę YT-1300 - Spróbuję się połączyć z tym statkiem.
- Oby - Leia Prychnęła
- Tu Moldy Crow, hipernapęd nam padł, potrzebujemy podwózki na Kuat, zapłacimy w nieoznakowanych kredytach, 30000. - Kyle połączył się z YT-1300
- Tutaj Kapitan Solo, Sokół Millenium to nie jest statek pasażerski - Kyle wsłuchał się i w tle usłyszał ryk Wookiego
Leia podeszła do mikrofonu i poirytowana zaczęła krzyczeć na przemytnika.
- Jesteś cholernym przemytnikiem, i nie chcesz nasz przewieźć, zapłacimy podwójnie! Ale masz już się zamknąć i nasz zabrać na Kuat!
- Hola, hola, paniusiu mogłabyś się uspokoić i nie krzyczeć na mnie. Nadal nie jestem usatysfakcjonowany tą ofertą - W tle rozległ się ryczący Wooki - No dobra, przewiozę was za te skromne 60000 cr.
Statki rozpoczęły dokowanie.
Share:

26 marca 2018

Undertale: Mam nadzieję, że mnie złamiesz - Dostawa [i hope you break me - Delivery - tłumaczenie PL]

Autor okładki: Rivie
Notka od tłumacza:W tym świecie wojny między ludźmi i potworami nigdy nie było. Obie rasy egzystowały obok siebie przez wieki. W efekcie czego, narodził się proces zwany Rezonansem. Chodzi o to, że dusza poszukuje duszy do niej kompatybilnej. W efekcie czego, rodzą się związki nie do złamania. Partnerzy dobierają się między sobą i stu procentowej skuteczności. Gdy Rezonans połączy duszę człowieka i potwora, oboje mogą żyć długo i szczęśliwie - do czasu śmierci człowieka. Wtedy potwór umiera wraz z nim, w ten sposób ich prochy mogą połączyć się ze sobą na zawsze. 
Jednak, jak przekonałaś się na własnej skórze - ten proces nie zawsze przebiega tak jak powinien. Gdy Twoja dusza, zareagowała Rezonansem na nowego sąsiada Sansa, ten wpadł w panikę i uciekł. 
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Występują związki Ty x Sans (Underfell) oraz Grillby (Underfell) x Papyrus (Underfell). Wszystkie notki +18 będą oznakowane. 
Autor opowiadania: CathedralMidnight
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Spis treści:
Zapukałaś w drzwi domu Sansa kolejnego ranka. Otworzyły się, zaś w progu stał ubrany Papyrus. Miał na sobie czarny kombinezon i różowy fartuszek z napisem „Chwała kościom”. Wyglądał na przebudzonego mimo że była wczesna godzina poranna. Zastanawiasz się, czy on kiedykolwiek sypia.
-Ah, dzień dobry człowieku – powiedział
-Dzień dobry Papyrus – uśmiechnęłaś się – Przyszłam zostawić trochę brownie Sansowi
-Ah, rozumiem, wchodź – przesunął się tak, abyś mogła wejść. Znalazłaś się w dużym białym pokoju. Przez śnieżno białe zasłony prześlizgało się poranne słońce. Otwarta widna kuchnia zapełniona naczyniami, drzwi balkonowe uchylone, do tego trzy pary innych drzwi. Dwie pary zamknięte, ostatnie lekko uchylone. Do tego dwie pary drzwi na górnym piętrze. Więcej drzwi kryło się za schodami.
-Co za piękne mieszkanko – rzuciłaś komplementem, gdy Papyrus prowadził Cię do kuchni.
-Pochwały należą się ojcu – powiedział wyciągając talerz z szafli – To on go kupił
-Mogę zapytać, czym się wasz ojciec zajmuje? - mówiłaś odstawiając na bok pakunek, by następnie przeciąć ciasto nożem wyciągniętym ze stojaka.
-Bada Rezonans – odpowiedział otwierając lodówkę, by wyciągnąć z niej mleko. Popatrzyłaś na niego, gdy ten brał szklanki
-Tak?
-Tak. - przytaknął wlewając mleko do naczyń – Rezonans nie jest do końca poznany, ludzie mają problem ze zrozumieniem własnych dusz i ciał, no i wiele potworów nie jest zainteresowanych tym tematem. W rezultacie, nie ma wielu informacji co do samego procesu. Oczywiście, mamy maszyny próbujące zrozumieć działanie magii, ale uważamy, że w całym procesie jest coś więcej. Są róśne fazy dla różnych rodzajów magii. A, że każdy ma własną unikatową magię... Dla przykładu, nawet jak Rezonans odpowie dwóm Cierpliwościom, wynik będzie inny. Nie rozumiemy na jakich zasadach dusze się wybierają i dlaczego wolą łączyć przeciwne sobie dusze. Nie wiemy też, dlaczego Rezonans tworzy tak silne więzi. To kilka z wielu innych pytań na jakie mój ojciec próbuje znaleźć odpowiedź.
-Łał – oparłaś się o ścianę – Jak to bada?
-Studiuje magię Soul Mate – odpowiedział podając Ci szklankę mleka – Niewielkie cząstki magii jakie emituje dusza, tak aby nie musieć jej chować do słoja. Próbuje zrozumieć różnice dusz i to co się z nimi łączy. Magia jest dla potworów czymś podobnym jak wasze DNA, choć jest nieco bardziej skomplikowana, skoro dotyczy się naszego... Rdzenia. - przytaknęłaś podnosząc talerz. - Pokój Sansa jest na prawo – poinformował – Zapukaj, zostaw talerz i szklankę pod drzwiami – zaczął ściągać fartuszek – W tym czasie ja zadzwonię. Sprawy administracyjne Guevery poszły szybciej niż oczekiwałem, więc muszę zadzwonić do Grillbiego, aby sprawdził, czy Vera ma dzisiaj zajęcia – znowu przytaknęłaś i poszłaś na górę. Twoje buty stukały o posadzkę. Kiedy dostałaś się pod wskazane miejsce, postawiłaś brownie i mleko na podłodze i zastukałaś w drewniane drzwi. Już miałaś iść na dół, kiedy poczułaś przyjemne pulsowanie w duszy. Żadnego bólu czy dyskomfortu, po prostu świadomość, że ktoś jest blisko. Stanęłaś aby nasłuchać czy coś dobywa się z jego pokoju. Coś szurało, a potem oparło się o drzwi. Wystawiłaś rękę opuszkami palców dotykając bariery między wami. Twoja dusza zrobiła się przyjemnie ciepła, zupełnie tak, jak wtedy kiedy Sans tulił Cię w biurze. Oparłaś się o drzwi, potem doznanie zrobiło się cieplejsze. Sans musiał być po drugiej stronie. Nie byłaś pewna jak długo tam tak staliście, oparci o drzwi z obu stron, ale czułaś, że Sans się oddala. Ty też to zrobiłaś.
-Zostawiam brownie i mleko dla ciebie – powiedziałaś niskim głosem. - Idę, więc spokojnie możesz otworzyć – czułaś, jak Sans się oddala. Chwilę później, dostałaś wiadomość

Dzięki. Miłego dnia w robocie.
Kiedy doszłaś do swojego biura zobaczyłaś wysokiego i szczupłego żywiołaka ognia z czaszką i kościstymi dłońmi. Ubrany w szkolny czarno-biały mundurek, miał przyczepioną do twarzy coś, co wyglądało jak maska do oddychania, zaś do biodra przyczepione małe, czerwone pudełeczko.
-Dzień dobry – powiedziałaś. Fioletowy ogień rozglądał się przez chwilę nim spojrzał na Ciebie
-Oh. Dzień dobry – pomachał. Przedstawiłaś się i uścisnęłaś jego rękę, żywiołak również się przedstawił.
-Jestem Guevara Revence Skeleton
-Oh – podskoczyłaś, szybko załapałaś, że to musi być Guevera o którym mówił Papyrus. Sądząc po masce, musi mieć problemy z oddychaniem. - Racja. Rozmawiałam z … twoją mamą? Uh, Papyrusem.
-Mamą – uśmiechnął się – Wspominał, że rozmawiał z człowiekiem, sądzę, że chodziło o ciebie.
-Tak – uśmiechnęłaś się – Pomaga mi z Sansem... oh! - zamrugałaś – Bo jestem jego Soul Mate... czy to znaczy, że jestem twoją ciocią?
-Ha, no raczej! - zaśmiał się – A więc witaj cioteczko! Powiedziano mi, że jeżeli będę miał jakieś pytania odnośnie ludzi, powinienem zgłosić się na zajęcia do ciebie. Nie ma zbyt wielu ludzi po tej stronie miasta, prawda?
-Nie szczególnie – odpowiedziałaś – Z jakiegoś powodu ludzie lubią dobierać się wedle .. ras.. to nic niezwykłego. Czasami mieszkają bardzo daleko od potworów. Uh, nie, aby to miało coś znaczyć – machnęłaś ręką – To coś, co często się zdarza i robimy to... instynktownie.
-Spoko, rozumiem – przytaknął – W każdym razie, czadowo mieć krewniaka w szkole. Przysięgam, używać tej mocy tylko w dobrej wierze – wyszczerzył się szeroko. Odwzajemniłaś uśmiech. Widziałaś w nim coś z Papyrusa, nie tylko wzrost, ale ogólną postawę. - Cioteczko, do zobaczenia – powiedział – Teraz wiem, gdzie masz biuro, wpadnę do ciebie jak będę czegoś potrzebował, albo... po prostu będę cię widywać w domu, jak już będziesz się częściej widziała z Sansem. - poruszyłaś się niepewnie
-Oh... cóż – odwróciłaś wzrok
-Oh... - Patrzył się na ciebie – Nadal ma te swoje ataki, co? - przytaknęłaś – Ta... Mama pomaga mu z tym – popatrzył na ziemię – Mój tata powiedział mi, że z moim stanem mogę sobie nie dać rady, więc mama na niego ma oko, skoro dziadek cały czas pracuje. Tsk. - zmarszczył oczodoły – Czasami mam wrażenie, że to dziadek powinien się nim zajmować. Mama ma swoją własną rodzinę, wiesz? - przytaknęłaś.
-Robię co mogę, aby mu pomóc, ale to nie są rzeczy, jakie szybko da się naprawić. Będziemy musieli przywyknąć do siebie i jakoś dać radę z tą całą... Duszą Bossa, która nie chce się złamać... w taki czy inny sposób. To temat, jaki będziemy musieli omówić twarzą w twarz. - przytaknął
-Rozumiem, tylko... - westchnął lekko – Powinienem iść na zajęcia. Czy mogę...?
-Tak? - odwrócił wzrok, w jego oczodołach zapaliły się żółte światełka
-Może nieco przesadzam, ale... jeżeli będzie mi ciężko, będę mógł z tobą pogadać? Nie musi być w twoim biurze, jeżeli uważasz, że to byłoby coś dziwnego. Możemy się spotkać gdzieś .. pod drzewem cz coś. Dobrze? - podrapałaś się w brodę
-Wydaje mi się, że dla rodziny mogę zrobić wyjątek. - uśmiechnął się
-Dzięki cioteczko, do zobaczenia – pomachał i udał się w inną część budynku. Co za słodziak, pomyślałaś idąc do biura. Jak zawsze odpaliłaś kompa i sprawdziłaś kogo masz na dzisiaj. Sprawdziłaś maile uczelniane, natychmiast rzucił Ci się w oczy ten o tytule PROSZĘ ODPOWIEDZ. Od Jerrego.

Nauczycielko! Proszę daj mi znać, że nic ci nie jest! Straszny szkielet warczał na mnie i uciekłem! Wiem, że powinienem zostać i cię bronić! Przepraszam! Proszę daj znać, że nic ci nie jest! Martwię się o ciebie tak strasznie! Znienawidzę się, jeżeli coś ci się stało! Jesteś taka wspaniała i miła i …

Nie czytałaś reszty. Odpowiedziałaś krótko i treściwie

Nic mi nie jest Jerry. Przepraszam za zachowanie mojego przyjaciela. Wszystko jest dobrze

Wysłane.
-Prosto i krótko – powiedziałaś wtedy ktoś zapukał. Zerkając zza monitora zauważyłaś szarego potwora wyglądem przypominającego królika. - Oh, witam panie Lapin – pomachałaś
-Witaj – staruszek wszedł do środka. Był ubrany w niebiesko-szary garnitur – Przyszedłem aby się ciebie o coś zapytać.
-Jasne – przytaknęłaś stając przed biurkiem
-Dostałem od maila od Jerrego, w piątek popołudniu. Napisał, że jakiś niebezpieczny potwór wszedł do budynku i go przestraszył
-Oh! - byłaś zszokowana, uniosłaś ręce – Uh, cóż, to był... - nie wiedziałaś czy chcesz wdawać się w szczegóły. Pan Lapin, dziekan, był miłym starszym potworem, ale nie chciałaś, aby zbyt wiele potworów wiedziało o atakach paniki Sansa – Ja um... nie wiem co dokładnie się stało, bo moje drzwi były zamknięte – przyznałaś.
-Hm – królik przytaknął – Cóż, rozumiem że Jerry budzi raczej... negatywne uczucia na innych. Nie dziwi mnie, że ktoś na niego naskoczył. Ale, kim był dokładnie ten potwór? Znasz go?
-Um.. - zarumieniłaś się – Mój Soul Mate
-Ah – otworzył szerzej oczy – Moje gratulacje! Proszę, zachowajcie wszystkie nadprogramowe czynności w godzinach kiedy zajęcia się nie odbywają, dobrze? - mrugnął do ciebie i wyszedł z pokoju. Mogłaś jedynie usiąść, zasłonić usta dłonią, czułaś ciepło na całej twarzy.
OMG serio tak powiedział?! XD

Tak się wstydziłam. Nie mogę w to uwierzyć!

Cóż, to królik. One dobrze znają się na mnożeniu.

Rany, w ogóle byłbyś tym zainteresowany?

Dziecino, lubię być prowadzany na smyczy ja pies. Nie mam nic przeleceniu cię w biurze.

Nie wierzę ci!



♥ Wiesz, w wiadomościach jesteś kompletnie innym potworem.

Wiem. Moja panika objawia się tylko w osobistych kontaktach.

Czy kiedyś spotkamy się twarzą w twarz?

Totalnie. Muszę się tylko do tego przygotować. Mój brat ci o tym mówił, prawda?

Tak. Oboje wiemy jak to może się skończyć i nie chcemy cię przestraszyć

To przerażające uczucie. Jakby moja dusza miała pęknąć, ale nie chce. Nienawidzę go. Nienawidzę świadomości, że kiedyś cb stracę. Nawet jak nie spędziliśmy wiele czasu razem, już się w tobie zakochałem. Już wiem, że cię ♥ a to tylko powiększa ból i strach.

Chciałabym ci jakoś pomóc.

Rozmowa z tb bardzo pomaga. Pomaga mi przywyknąć do cb.

Naprawdę?

Ta, zdaję sobie sprawę z tego jak wielkim świrem jesteś ha ha

Raaaany

Nikomu nie powiem

To mi o czymś przypomniało. Powiedziałam o nas mojej przyjaciółce. Znam ją od lat, nikomu nie powie. Po prostu chciałam poznać neutralną opinię. To ona powiedziała, że powinnam zapytać się o coś co lubisz, aby zrobić dla ciebie prezent. Nadal muszę coś kupić.

Podziękuj jej. Ufam twoim osądom. Skoro mówisz, że nikomu nie powie, wierzę ci. I nic nie musisz mi kupować. Rób mi słodycze. Te brownie były zajebiste.

Zapamiętam sobie. W każdym razie, późno już. Nie będzie ci przeszkadzało, jeżeli jutro przed pracą wpadnę przywitać się przez drzwi?

Brzmi OK

Dobra. Dobranoc najdroższy.

Nocka Aniele.
Share:

Undertale: Sześć dusz - Wynik: Negatywny [+18]

Autor okładki: Filipa
Notka od autora: Frisk wykonał Neutralną ścieżkę zabijając Toriel, Asgora i kilka przypadkowych potworów. Zaprzyjaźnił się z paroma, ale ostatecznie uciekł zabierając ze sobą wszystkie zebrane do tej pory dusze. Minęło piętnaście lat, a do Podziemia wpada ósma. Ty. Jesteś dorosłą kobietą, która postanowiła zbadać co skrywa góra Ebott. Jednak, czy to aby dobry pomysł?
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Od czasu do czasu może mieć charakter interaktywny, gdzie pod koniec rozdziału będzie pytanie do czytelników. Ostrzegam też, że w późniejszych rozdziałach będzie to czyste +18, nie tyle ze względu na sceny erotyczne (jakie również przewiduję), ale też przez wiele innych aspektów jak przemoc, tortury, bicie, znęcanie się etc. 
Tak więc, miłego czytania!
Autor: Yumi Mizuno
Spis Treści
To genialny pomysł!
 Poczucie winy 
Obrzydliwość [+18]
Wynik: Negatywny [+18] (obecnie czytany)
Jesteś wypełniona... [+18]
Zabij się [+18]
Gdy Sans pojawił się w środku dostrzegł człowieka na materacu z mocno podkulonymi pod siebie nogami. Drżała, przez chwilę patrzyła na niego, a następnie odwróciła wzrok. Nienawidził tego wszystkiego. Nienawidził jej. Dlaczego nie zdechła na początku? Byłoby o wiele łatwiej. Zacisnął ręce w pięści trzymając je w kieszeniach i podszedł do tacy jaką jej przyniósł. Makaron z lekami nie był tknięty, nie umiał jednak ukryć cichego zadowolenia, tej nuty satysfakcji gdy dostrzegł, że frytek nie ma.
Coś połechtało jego ego. Prawie by się nawet uśmiechnął, lecz w porę przypomniał sobie gdzie jest, co robi i przede wszystkim - z kim jest. Spojrzał na człowieka, takiego małego, przerażonego. Jak coś takiego... coś tak żałosnego... Cmoknął zabierając tacę. Alphys upominała go, aby dopilnował, by człowiek połykał wszystkie tabletki. Ech, nie chce mu się, nie ma nastroju. Po prostu zabrał tacę i znikł z izolatki teleportując się do pokoju pani naukowiec.
-I-I co? Z-zjadła? - zapytała, Sans ukradkiem wyrzucił makaron, zaś tabletki schował do kieszeni. Wiedział, że jeżeli wyszłoby, że nie zjadła makaronu, to zmusili by ją siłą. No ale przecież zjadła jego frytki, nie powinna być głodna. Póki co. Przytaknął stojąc w odległości od wielkiego monitora, na którym to potworzyca zapisywała swoje obserwacje. - T-to dobrze! Kto wie, m-może się z-zaprzyjaźnicie po tym wszystkim! - Sans uniósł jedną brew do góry
-co?
-No wiesz, j-jak będziemy mieć sz-szczęście, to może urodzi s-siedem i nie trzeba będzie jej.... Znaczy się, nie abym tego nie chciała! To człowiek! To rozkazy! To... to... - głos jej drżał coraz bardziej, na dnie niebieskich oczu zaczynały pojawiać się łzy.
-skończ pierdolić - Sans wsadził ręce do kieszeni - mowy nie ma, aby chciała się ze mną zaprzyjaźnić po tym wszystkim - syknął - ja nie chcę się przyjaźnić z nią. - Alphys podniosła lekko głowę spoglądając na niego, tak jakby chciała coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się. Splotła ręce razem, nerwowo obracając jeden ze szponów między pozostałymi.
-R-rozumiem... J-jutro zrobię jej badania czy... - Nie udało się, on to wiedział. Wiedział, że nawalił. Nie zapłodnił jej. Jego koszmar jeszcze się nie skończył. Spojrzał na zegar. Czas do domu. Papyrus nie wie co robi, myśli, że pracuje w laboratorium, że wrócił do starej pracy, że jest jak dawniej. Niech tak wierzy. Dom w którym mieszka to jedyne miejsce, gdzie Sans czuje się... dobrze. I za wszelką cenę nie chce tego zmieniać. Biorąc głębszy wdech, teleportował się do salonu swojego domu w Snowdin.
Schowałaś talerz pod materacem. Dopiero kiedy kroki się uspokoiły i kiedy byłaś pewna, że nikogo nie ma przed drzwiami, że jesteś sama, zdecydowałaś się na wyciągnięcie zdobyczy. No dobra, ale teraz co z tym zrobić? W mrokach swojej izolatki obracałaś naczynie. Stary, szklany talerz, który właściwie ... nie otworzysz nim drzwi. Rzucanie nim w kogokolwiek nie byłoby rozsądne. Bóg raczy wiedzieć, co by ci zrobili, gdybyś ich w ten sposób zaatakowała. Nie, nie chcesz się tego przekonywać. Póki co... nie, nie chcesz aby ten szkielet znowu się pojawiał. Nie po tym co Ci zrobił. Wiedziałaś, że nie zostałaś zgwałcona... znaczy się nic w Ciebie nie wsadził... z wyjątkiem palca.... Dreszcz przeszył Cię ponownie, odruchy wymiotne jednocześnie. Resztką sił podbiegłaś do brytfanki, którą zostawiono Ci na wszelkie fekalia. Zmieniają ją dość często i myją, więc nie śmierdzi. Mimo to walczyłaś z wymiotami, nie chciałaś oddać jedynego dobrego posiłku, który zjadłaś od dawna. Prysznic, może to pomoże. Zrzuciłaś z siebie szmatę i stanęłaś pod wężem. Leci, niewielki strumyk wody ale leci. Jak błogosławieństwo. Złączyłaś dłonie poczekałaś, aż zimna ciecz wypełni je i wypiłaś. Potem znowu wróciłaś spojrzeniem na talerz. Musisz go schować, tylko gdzie? Pod materac? To jedyne miejsce gdzie możesz. Po obmyciu się, po którym i tak nadal czułaś się brudna, tak od środka, ubrałaś się. Talerz znalazł się w bezpiecznym miejscu. Musisz go chronić. Wariujesz? Ciekawe czy Cię szukają. Miałaś nadzieję, że tak. Wyobrażałaś sobie, jak grupa komandosów niczym w filmach akcji, wywarza z buta wrota Twojego więzienia, jak wchodzą do środka, ratują Cię, jak mijasz zwłoki potworów... które wyglądają jak ten szkielet. Wszyscy wyglądają jak on.
Chciałaś, aby umarł.
Długo musiałaś czekać, aby drzwi ponownie się otworzyły. Byłaś już głodna, bardzo głodna. Sen nie przychodził. Za bardzo się bałaś. Byłaś zbyt głodna, aby spać.
-Ch-chodź... - znajomy głos pani naukowiec wyprowadził Cię z ciemnej celi wprost w oświetlone pomieszczenie. Bose stopy klapały o zimną posadzkę, mijałaś potwory ze spuszczonymi głowami, czułaś jednak na sobie ich wzrok. Zostałaś zaprowadzona do dobrze znanego Ci pomieszczenia. Do jej gabinetu. Kolejne badania? Musisz z nią porozmawiać! To co robią to szaleństwo! Otworzyłaś usta i wydałaś z siebie skrzek. Potworzyca natychmiast na Ciebie spojrzała, przerażona - Nic nie mów! P-proszę - zamknęłaś usta. Pozwoliłaś pobrać sobie krew, pozwoliłaś by jej żółte szpony dotykały Twojego brzucha i talii, dotykały mostka. Czułaś, jak wewnątrz Ciebie coś drży. Serce? Nie, to nie było serce. To coś innego bardziej... intymnego. Natychmiast zrobiłaś krok w tył. Naukowiec opuściła głowę jakby obraziła Cię, nic jednak nie powiedziała.
-i jak? koniec tego? - aż podskoczyłaś, serce dudniło w uszach. Nie odwracałaś się, wiedziałaś kto stoi za Tobą, czułaś go.
 -O-obawiam się, że nie... - westchnęła ciężko - Będziesz musiał...
-zamilcz! - wyglądał na zdenerwowanego. Bałaś się jego podniesionego głosu
-Sans... - Tak ma na imię? Sans? Czułaś wstręt do tego imienia.
-Proszę... - szepnęłaś - nie... - Coś pociągnęło Cię za włosy do tyłu, wygięłaś się i spojrzałaś na niego.
-milcz - warknął gniewnie i puścił
-Ja nie... - teraz odwrócił Cię przodem do siebie i zdzielił po policzku.
-milcz - wycharczał. Tamta nie zareagowała, słyszałaś, że przekręca się na krzesełku tak, aby nie widzieć tego co się dzieje. wygodnie jest nie widzieć. - zabierzcie ją do jej pokoju - Pokoju?! On tamto miejsce nazywa pokojem?! Chciałaś uciekać i to był błąd. Ta sama siła, ta sama którą przygwoździł Cię do łóżka oplotła Twoje ciało, uniosłaś się o kilka centymetrów nad ziemię i wbrew wszystkiemu, wbrew całemu światu i woli wszechświata, wbrew sobie znowu znalazłaś się tutaj. Gdzie...
O nie...
On będzie musiał znowu...
Tym razem nie nawali...
Wiedziałaś to...

Wkrótce potem, zrobiłaś coś, czego nie oczekiwałaś nawet po sobie. W agonii ściągnęłaś prześcieradło z materaca i ... i próbowałaś się nim udusić. Nie udało się. To nie tak, że brakowało Ci sił. Byłaś zdeterminowana, aby się zabić. Tu i teraz. Nie chcesz, aby on znowu się pojawiał, nie chcesz, aby dalej Cię krzywdził. Nie jesteś ... nie dasz rady... dlaczego nie pozwolą tego sobie wyjaśnić?!
Powstrzymali Cię, dwa potwory zabrały Ci prześcieradło, został koc, nim ani się nie udusisz, ani nie powiesisz. Nie masz na czym.

Pora karmienia. Jak często Alphys ją karmiła? Jak często powinna jeść? Sans leżał u siebie na łóżku dumając. Powinien iść ją nakarmić. Al już tego nie robi. Człowiek jest zdany całkowicie na jego łaskę. Zagłodzi ją. Umrze. Powie, że to przez przypadek. Nikomu nic się nie stanie. Będzie jedna dusza. Jedna mniej. Potem poczekają. W Podziemiu przetrwają najsilniejsi. A potem wyjdą i .. i ... Ale ta moc, ta moc jaką ma nad nią. Ta świadomość, że jej los jest w jego rękach sprawiała, że czuł dziwną... satysfakcję? Nie. Nie mógł tego czuć. Nie może czuć czegoś takiego z tego co robi! Brzydził się siebie.
Bez względu jak często mył ręce, wspomnienie jej ciała nie znikało. Nie mogąc dłużej znieść bezczynności podniósł się z łóżka i wziął z kredensu w kuchni cynamonowego króliczka. Schował go do kieszeni. Gdy teleportował się do laboratorium nikogo nie było. Naukowiec powiedziała mu, że nie będzie mu wchodzić w drogę. Badania będą odbywać się co jakiś czas, człowiek jest tylko jego. I to mu się podobało. Nie, to nie mogło mu się podobać! Nie mogło! Zacisnął mocniej zęby gdy stał przed czajnikiem. Makaron. Dać jej makaron. Da jej jeść. Przyjdzie po swoje. Zrobi co musi. I koniec. Nic więcej. Wtedy popełnił błąd, bo jej dotknął. Więcej tego nie zrobi. Nie dotknie jej. Nie może sobie na to pozwolić... Ale jej skóra, jest taka... inna. Inna niż wszystko co dotykał do tej pory. Inna niż skóra Frisk. Frisk był dzieckiem. Frisk był zabawnym dzieckiem. Mimo, że Sans teraz nienawidził Frisk, nie umiał nie uśmiechać się na tych kilka miłych wspomnień jakie dzieciak pozostawił po sobie.
Piiiiiiiii.....
Wyłączył czajnik i nalał wodę do kubka. Na tacy położył cynamonowego króliczka i stanął przed drzwiami. Wziął głęboki oddech i teleportował się do środka. Człowiek była...
-skąd to masz - warknął widząc, jak w rękach trzyma talerz. Po frytkach. Szklany. albo raczej, jego resztki. Szybciej niż by chciał, znalazł się przy niej i wyrwał ostry kawałek talerza z jej ręki - oszalałaś?! - krzyknął wściekły chwytając ją za nadgarstek. Miękki, ciepły nadgarstek. Kobieta patrzyła przez chwilę w jego oczy, a następnie zaczęła wić się i piszczeć, szaleć, próbować od niego oderwać. Jej próby były bez sensu. Była taka słaba. Pewnie przez nieodpowiednie żywienie. Powinien przychodzić wcześniej? A może to przez leki jakie jej dawano?
-PROSZĘ NIE! PUŚĆ MNIE! NIE! - piszczała. Sans ponownie zdzielił ją po policzku. Zamilkła. Nie chciał przyjąć do świadomości, że mu się to spodobało. Nie mogło mu się to podobać! Nie mógł czerpać przyjemności z bicia jej! Bicia kogoś tak słabego! A mimo to... czuł jak jego męskość...
-milcz - warknął - nie odzywaj się, nie dotykaj mnie, nie patrz na mnie - warknął ponownie. Posłusznie opuściła głowę, włosy zasłoniły jej twarz. Pozlepiane, spod przemęczonych powiek ciekły ciepłe łzy. Sans puścił jej rękę, a ta opadła na ziemię. Pochylił się by zebrać kawałki szkła z ziemi. Spojrzał na nie. Mało by brakowało, a... Zmarszczył brwi zdziwiony własną reakcją. Przecież mógł wyjść. Zabiła by się i wszystkie jego problemy ... dlaczego ją uratował? Przeniósł wzrok na nią niepewny, jakby w jej osobie próbował znaleźć odpowiedź. Zamiast tego, jej oczy spotkały się z jego.
-Dzień dobry Sans... - szepnęła zdartym głosem. Takim miłym. Takim ciepłym. Musiał to zrobić. Ręka uniosła się szybciej niż przypuszczał. Plask. I znowu. Jej twarz schowała się za włosami. Tyle. Potwór, przerażony własną reakcją i zachowaniem, po prostu teleportował się z pomieszczenia, pozostawiając człowieka samego z cynamonowym króliczkiem, makaronem i jednym kawałkiem talerza, którego nie udało mu się znaleźć w porę.
Share:

POPULARNE ILUZJE