17 listopada 2017

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XVII - Wspólna samotność [Would That Make You Happy? - Alone Together - tłumaczenie PL] [+18]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Obudziłaś się z parą małych stópek na plecach. Frisk przekręcił się w nienaturalną pozycję między Tobą a kanapą, otulony kocem. Miałaś szczęście, że nie kopał, inaczej wyleciałabyś z łóżka. Miał lekko rozchylone wargi, chrapał delikatnie, brodę schował pod nakryciem. Dostrzegłaś światło w kuchni i postanowiłaś wstać. Szybkie zerknięcie na telefon podpowiedziało Ci, że jest ósma rano. Z małą trudnością wyszłaś z łóżka. Przeszłaś gołymi stopami po dywanie. Drapiąc się po policzku i ziewając weszłaś do kuchni. Dostrzegłaś… oh, to Papyrus, zerka na Ciebie. Siedział przy stole, jadł spaghetti. Biorąc pod uwagę stan w jakim był sos, sądzisz, że jest zimne. Otrząsnęło Cię.
-DZIEŃ DOBRY CZŁOWIEKU! – powiedział radośnie. Mówił nieco ciszej niż zwykle, ale i tak zbyt głośno jak na Twój gust. Nie tak głośno aby obudzić Frisk. Mruknęłaś przywitanie i zaczęłaś parzyć sobie kawę. Szczerze, jest obrzydliwa, ale nie umiałaś zacząć bez dniej dnia. Jakimś sposobem królik ze sklepu znalazł sypaną kawę i jesteś jej za to wdzięczna. Choć data ważności przekracza grubo dopuszczalne normy. Nie chciałaś o tym myśleć, jak wsypywałaś  odpowiednią ilość łyżeczek do kubka i dodawałaś cukru.  A skoro o tym mowa, już sama myśl o cukrze sprawiała, że się uśmiechałaś. Przypominał Ci o Sansie i o waszym pierwszym pocałunku. Odczepiłaś gwizdek z czajnika nim zdążył zacząć piszczeć. Przetarłaś zaspane oczy, popatrzyłaś na Papyrusa, który opierał się o ścianę. Przekręcił krzesełko w Twoją stronę ignorując potrawę. Nie wiedziałaś, że się na Ciebie patrzy, lekko marszcząc brwi – CZŁOWIEKU, BĘDĄC SZCZERYM, MIAŁEM NADZIEJĘ, ŻE DANE MI BĘDZIE POROZMAWIAĆ Z TOBĄ NA OSOBNOŚCI – westchnął wyraźnie zmartwiony, bawił się palcami rękawiczek – CHCĘ POROZMAWIAĆ O SANSIE – Nim zdążyłaś cokolwiek powiedzieć, wstał. Był wyższy od Ciebie o ponad głowę, kiedy znalazł się bliżej poczułaś się lekko uwięziona. Przebudziłaś się natychmiast. – SANS TO MOJA JEDYNA RODZINA, BRAT, JA WSPANIAŁY PAPYRUS DBAM O NIEGO I CHCĘ ABY BYŁ SZCZĘŚLIWY I TERAZ TY POMAGASZ MI, ABY BYŁ SZCZĘŚLIWY, TAK PRAWDZIWIE. JESTEŚ WSPANIAŁĄ PRZYJACIÓŁKĄ I KIMŚ WAŻNYM DLA SANSA, CO ZNACZY, ŻE JESTEŚ RÓWNIE WAŻNA DLA MNIE – popatrzył Ci w oczy, czułaś, że jeżeli teraz odwrócisz wzrok to go urazisz. Choć jego słowa były miłe, czułaś w nich powagę. Nie uśmiechał się
-Doceniam to… - mruknęłaś
-MIEJ T NA UWADZE – zmarszczył brwi, w prawym oku potwora zamigotało coś na pomarańczowo. Czułaś magię dookoła niego – MAM NADZIEJĘ, ŻE NADAL BĘDZIESZ GO USZCZĘŚLIWIAĆ, BO JEŻELI GO ZRANISZ… - pomarańczowy płomień robił się większy i jaśniejszy, z dziwnych powodów jego chusta zaczęła powiewać – BĘDĘ TOBĄ BARDZO… ROZCZAROWANY – I właśnie dopiero teraz zrozumiałaś, dlaczego Twoi koledzy ze szkoły tak bardzo przeżywali, gdy ich rodzice mówili, że są nimi rozczarowani. Rozumiesz. Rozumiesz to lepiej niż kiedykolwiek. Kiedy cała magia zniknęła, a oczy Papyrusa wróciły do normy, starałaś się odzyskać normalny oddech i nie upaść, choć nogi miałaś jak z wady. Papyrus wrócił na swoje miejsce. Szybko wyłączyłaś kuchenkę i drżącą ręką chwyciłaś za czajnik zaczynając napełniać kubek wrzątkiem. Co to kurwa miało być? Nigdy nie widziałaś Papyrusa w takim stanie, nawet kiedy walczył z Undyne. H, ale Undyne nie groziła Sansowi, prawda? Kiedy odzyskałaś mowę, podniosłaś kubek i usiadłaś naprzeciwko Papyrusa.
-Ja… mam nadzieję, że mi uwierzysz, kiedy powiem, że też chcę szczęścia Sansa – upiłaś łyk.
-OH! WIERZĘ! – jego głos znowu był radosny. Byłaś zaskoczona tą nagłą zmianą tonów. Jakby Papyrus nigdy nie był przerażający – WIERZĘ W CIEBIE! JESTEM PEWIEN, ŻE WE DWÓJKĘ BĘDZIECIE ZGRANĄ PARĄ, OBOJE UWIELBIACIE OKROPNE KAWAŁY – zerknęłaś na niego kiedy brał do ust kolejny kawałek makaronu nie kryjąc obrzydzenia na twarzy – ALE JEŻELI TO MA GO USZCZĘŚLIWIĆ, TO ZNIOSĘ WSZYSTKO – Upiłaś kolejny łyk, prawie parząc się po języku. Musiała trochę ostygnąć. Czując w sobie napływ energii spowodowanej stresem obracałaś kubek powoli w rękach, pozwalając, aby jego ciepło ogrzewało Twoje palce.
-Mam nadzieję, że cię nie zawiodę – położył rękę na Twoim ramieniu, zaskoczona rozlałaś trochę kawy. Patrzył na Ciebie stanowczo.
-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE ZAWIEDZIESZ! – odpowiedział wstając od stołu i odstawiając pusty talerz do zlewu – MAM NADZIEJĘ, ŻE SPĘDZICIE MIŁO DZIEŃ. W DOMU. SAMI. RAZEM – mrugnął w Twoją stronę. Rumieniłaś się. Czułaś, że Twoja twarz jest gorętsza niż kubek trzymany w dłoniach. Papyrus przystanął przy Tobie wychodząc z kuchni – FRISK! WSTAWAJ! TY I JA, WSPANIAŁY PAPYRUS IDZIEMY SIĘ BAWIĆ! PRZYGOTOWAŁEM DLA NAS DZIEŃ PEŁEN PRZYGÓD! – próbowałaś znowu upić swojej kawy. Nadal parzy.
Piłaś kawę siedząc na kanapie z nogami pod sobą. W domu było tak cicho. Tak dziwnie się czułaś siedząc sama czekając, aż Sans się obudzi. Przeglądałaś książkę jaką ściągnęłaś na telefon próbując zabić czas. Ciekawe czy w Podziemiu są jakieś ebooki, będziesz musiała to sprawdzić. Pijąc kolejny łyk, zdałaś sobie sprawę, że jak tylko wystygła smakowała nieco lepiej. Wyłączyłaś telefon i położyłaś go na kanapie. Bezwiednie poszłaś do kuchni. Wyciągnęłaś ze zlewu talerz Papyrusa i wyrzuciłaś resztki do kosza, a potem znowu wstawiłaś go do środka razem z pustym kubkiem. Po krótkiej mentalnej debacie postanowiłaś zająć się tym później. Choć w głosie słyszałaś karcący głos matki, zignorowałaś ją. To postęp. Wytarłaś ręce w ręcznik i zauważyłaś Sansa stojącego w progu. W chwilę wasz wzrok się spotkał. Potem przesunął spojrzenie po Twoim ciele. Czułaś to, jego palce na swojej skórze. Musiałaś wyglądać… domowo. Miałaś na sobie ubrania jakie pożyczyłaś pierwszego dnia, zrobiłaś z nich piżamę, nie przebrałaś się. Za duża czarna koszulka z namalowaną klatką piersiową. Spodenki Sansa, bose stopy, a o włosach nawet nie chcesz myśleć. Nadal miałaś wilgotne palce kiedy próbowałaś nimi przeczesać włosy. Kiedy odwróciłaś od nich uwagę, zdałaś sobie sprawę, że Sans jest przed Tobą. Szczerzy się, ma głód w oczach, pocałował Cię szybko w brodę.
-może to głupie pytanie, biorąc pod uwagę spokój i ciszę, ale nie ma ich tak?
-Um, tak – odpowiedziałaś przyglądając mu się z uwagą
-to dobrze – mruknął nisko, tak nisko, że prawie warknął. Czułaś jak bardzo działa na Ciebie jego głos – bo już sam widok ciebie w moich spodniach doprowadza mnie d szaleństwa i chcę je z ciebie zedrzeć – Oh! Jego słowa, ten wzrok, ten głos… czułaś dziwne ciepło w brzuszku. Najwyraźniej Sans nie chce marnować ani chwili czasu, jaki został wam dany. Przystawiłaś swoje usta do jego zębów, on położył na Tobie ręce. Lecz czekał na pozwolenie. Palce delikatnie gładziły plecy tam, gdzie zazwyczaj znajdował się stanik. Ale nie zakładałaś go do snu. Błądził palcami po łopatkach, czując kości pod skórą, następnie przesunął je wzdłuż kręgosłupa. Zadrżałaś.
-Użyj magii – stęknęłaś liżąc jego szczękę – Pocałuj mnie. – W chwilę zajaśniało światło w jego oczach, jedna z rąk zabłądziła pod koszulkę, druga chwyciła Cię za tył karku, położyłaś palce na żebrach wystających spod koszulki. Wziął delikatnie Twoją dolną wargę w swoje zęby. Warknęłaś w odpowiedzi czując po chwili jego język przy swoim. Drżał kiedy rękami zaczęłaś pieścić jego kręgosłup. Delikatnie gładząc i ściskając każde wybrzuszenie jakie znalazłaś. Potem zabłądziłaś na jego miednicę. Przerwał pocałunek i przystawił czoło do Twojego ramienia
-cholera – złapał oddech. Trzymał Cię teraz za miękką pierś. Drżałaś zachwycona, czekając aż posunie się dalej – nie masz pojęcia jak bardzo ciebie pragnę. Przesunął palcem Twoją koszulkę tak, by odsłonić ramię i kark. Przesunął po nim językiem i zaczął przygryzać skórę, powoli, ostrożnie, aby nie zrobić Ci krzywdy. Lecz dość, abyś jęknęła, ten niewielki ból tylko bardziej Cię rozochocał. Jęki przerodziły się w ciężki oddech, zwłaszcza gdy palcami zaczął ściskać sutki, gładzić całe piersi i bawić się nimi.
-Sans – mruknęłaś pod wpływem jego dotyku
-powiedz mi czego chcesz – popatrzył Ci w oczy. Widziałaś niebieski język za zębami gdy przemawiał i ogień w oczku. Wolną dłoń położył na biodrze, którym zakręciłaś. Pot pojawił się na jego czaszce.
-Ciebie, Sans, proszę, zabierz mnie do swojego pokoju – byłaś zaskoczona jak wiele zmysłowości słyszałaś w swoim głosie. Nie przypominasz sobie, czy kiedykolwiek siebie taką słyszałaś. Znajome uczucie mrowienia i w mgnieniu oka byliście w jego pokoju. Trzymał Cię mocno przez chwilę. Zabrał potem ręce
-wybacz, mogliśmy w sumie skorzystać ze schodów.
-Jest dobrze – przesunęłaś palcem po jego szczęce – Teraz. Mówiłeś coś o zerwaniu ze mnie ubrań? – robiąc krok w tył patrzył na Ciebie i szczerzył się jeszcze szerzej.
-w dniu w którym się poznaliśmy wiedziałem, że mam kłopoty, widok ciebie w moich ubraniach… sprawiał, że… jakby to powiedzieć… maszt sam mi stawał – nie powinnaś być zaskoczona tego typu tekstami, ale to Cię rozwaliło. Zaśmiałaś się niechlujnie
-Nie wierze, że to powiedziałeś
-wierzysz – mruknął przybliżając się znowu. Zrobiłaś krok w tył czując za sobą jego łóżko – kocham kiedy się śmiejesz – wsunął palec pod gumkę spodni unosząc brew – dostąpię łaski pozbawienia cię ubrania?
-A co, mam rozebrać się sama? – zaśmiał się
-nawet nie próbuj, lepiej abyś wyskoczyła z ciuchów niż ze skóry – wywróciłaś oczami, chwyciłaś za materiał koszulki, lecz złapał Cię w nadgarstku powstrzymując – nie, proszę – zatrzymałaś się. Z uwagą powoli zsunął z Ciebie spodenki, pozwalając aby ich materiał sam osunął się po Twoich łydkach i spadł ze stóp. Potem chwycił za koszulkę i ściągnął ją przez Twoją głowę. Rzucił je na ziemię, koło bieżni. Stałaś w bieliźnie, obejmując się ramionami gdy on… patrzył się na ciebie. Czułaś się niepewnie. Wszystkie twoje blizny na brzuchu, na kroczu, rozstępy po ciąży… Wszystko było jak na dłoni. Lecz jego mina się nie zmieniła. Wyglądał tak, jakby się bał Cię dotknąć – czy ja… pozwolisz mi… - uniósł niepewnie rękę. Chwyciłaś ją i położyłaś na swoim biodrze.
-Tak, błagam. – Wskazał, abyś się położyła na łóżku, dołączył do Ciebie. Przypomniałaś sobie, że ma na teraz więcej ubrań niż Ty, lecz ta myśl szybko uciekła odgoniona jego dłońmi błądzącymi po Twojej skórze. Patrzyłaś jak Cię bada, zapamiętuje każdy kawałek skóry, miękkiego ciała, każdą wystającą pod niego kość. Przesunął palcem wzdłuż kobiecości, po biodrze, brzuchu, pępku, obojczyku. Przeszywał Cię dreszcz. Wiele uwagi poświęcił Twoim piersiom. Rozkoszował się miękkością brzuszka, końcówkami palców chwytał skórę. Kiedy znalazł się niebezpiecznie blisko przy bliźnie, chciałaś protestować czując się znowu brzydko, lecz ominął to miejsce i położył rękę na udzie ściskając je, czując pod mięśniami kość. Położyłaś głowę i warknęłaś
-Sans – jęczałaś przenosząc wzrok na niego
-pokaż mi co robić, co robić abyś dla mnie doszła – pozbył się Twoich majtek w chwilę i zamruczał Ci w skórę karku. Przesunęłaś jego rękę między swoje uda i zachłysnęłaś się powietrzem czując gładkie kości na swoich dolnych wargach. Po chwili delikatnie rozsunął je na boki odsłaniając Twoje wejście. Jęcząc pod jego dotykiem pozwoliłaś, aby powoli wsunął je do środka. – wszędzie jesteś taka miękka – mruczał wtulając czoło w Twój policzek. Leniwie zaczęłaś go całować po czaszce gdy jego palce się w Tobie rozgaszczały. Próbował pod różnym kontem, z różną głębokością, póki nie zaczęłaś jęczeć. Zamruczał wyraźnie z siebie zadowolony, zaś Ty drżałaś chwytając się za jego koszulkę bo musiałaś mieć cokolwiek w rękach. – jesteś taka wspaniała, taka mokra, jak to w ogóle możliwe? – Urywany oddech, czułaś jak napięcie zaczyna się budować w Twoim brzuszku, ale jego palce to za mało. Położyłaś swoją rękę na jego i przestał, patrząc na Ciebie
-Ja … - przygryzłaś wargę nie wiedząc co powiedzieć dalej
-czego potrzebujesz – znowu poruszał się powoli. Wskazałaś, aby jego kciuk zaczął kreślić niewielkie kółka na Twoim magicznym guziczku. Mięśnie nóg zaczęły drżeć w odpowiedzi i po kilku mocniejszych ruchach zdałaś sobie, że to nie był dobry pomysł. Stęknęłaś odpychając jego rękę
-Cholera jasna. Nie mogę… przywykłam do czegoś … delikatniejszego – przyznałaś cicho.
-to nic dziecino, nie martw się – powiedział całując Cię w policzek przesunął ręką po Twojej nodze – wiem co zrobić, aby ta chwila była bardziej… magiczna.
-Czy ty naprawdę powieoooh! – Niebieski płomień zajaśniał w jego oku i po chwili poczułaś coś ciepłego i miękkiego wdzierającego się w Ciebie, wypełniającego lepiej niż jego palce. Musiało minąć kilka sekund nim zrozumiałaś, że Sans drży.
-cholera – miał urywany oddech, kiedy sunął ręką po Twojej kobiecości. Zrozumiałaś, że stworzył magicznego kutasa, co nie zaskoczyło Cię po sztuczce z językiem, powoli znowu wsunął się w Ciebie – kurwa, jak dobrze – Objęłaś go nogą, tak aby wszedł głębiej. Chwycił za nią jedną ręką, aby złapać równowagę. Zamiast twardej kości jakiej się spodziewałaś, poczułaś coś miękkiego na łechtaczce. Jak dobrze, używa magii, aby oddzielać swoją kość od Twojej delikatnej skóry. Sans patrzył na Twoją twarz gdy odrzucałaś głowę na materac. Wystawił język. – mogę zrobić wszystko co chcesz, dziecin – warknął w cwanym uśmieszkiem
-W tej chwili, jest idealnie – jęknęłaś – To co robisz jest idealne – Ciężkie i ciepłe napięcie w brzuszku wzrastało z każdym kolejnym pchnięciem Sansa i tym jak Cię pocierał. Jęczałaś chwytając palcami jego koszulki, łapiąc za żebra. Rumienił się gdy patrzył na Twoją twarz, patrzył jak cudowna w tej chwili byłaś
-taka piękna – powiedział i w tej chwili… wierzyłaś mu. Jego palce prawie boleśnie wbijały się w Twoją nogę kiedy trzymał równowagę – no, dziecino, dojdź dla mnie – Byłaś tak blisko, jeszcze kilka pchnięć i będziesz na skraju. Zamykając oczy i zaciskając usta wygięłaś się w łuk i głośno jęknęłaś. Czułaś jak nogi i brzuch drżał Ci w dreszczach i skurczach, czułaś jak zaciskasz się dookoła Sansa, jak rozkoszna przyjemność rozpływa się po ciele, Sans coraz wolniej i delikatniej kręcił palcem po wrażliwym guziczku. Sam jęczał, wchodząc w Ciebie powoli. Po chwili zabrał rękę, akurat wtedy, kiedy było to uczucie niemożliwe do wytrzymania. Objęłaś go kładąc brodę na jego ramieniu.
-Błagam, Sans, chcę abyś był bliżej – szepnęłaś – Chodź
-heh, to teraz kawał? – zapytał wtulając się w Ciebie i przystawiając czoło do Twojego obojczyka. Nie miałaś czasu odpowiedzieć, albowiem jego pchnięcia zrobiły się gwałtowniejsze. Jęczał Twoje imię, wchodził mocniej, głębiej, i z ostatnim jęknięciem opadł na Ciebie wycieńczony. Leżeliście objęci, trzymał głowę na Twoim mostku – to.. to było niesamowite – mruczał, przytaknęłaś. Nie wiedziałaś, czy jesteś w stanie się w tej chwili ruszać. Twoje mięśnie i nogi były jak z waty, zaś ręce takie ciężkie. – chciałbym aby ta chwila trwała wiecznie – szepnął cicho, tak cicho jakby bał się, że wszechświat może go usłyszeć – nie mogę uwierzyć, że jesteś tutaj ze mną… w ten sposób.
-Jestem Sans. Nigdzie się nie wybieram – obiecałaś głaszcząc go czule po głowie. Nie opowiedział. Przytulił Cię mocniej. Pewnie wsłuchuje się w Twoje bijące serce.
Share:

1 komentarz:

POPULARNE ILUZJE