„God save the prom queen
Only eighteen
Turned her tears to diamonds in her crown”
Molly Kate Kestner – „Prom Queen”
Królowa Balu
Ariana pędziła przed siebie. Jasne włosy raz po raz opadały jej na twarz, klejąc się do wilgotnych policzków. Łzy wciąż płynęły, chociaż w tamtej chwili nie miała czasu na płacz czy jakiekolwiek oznaki żałoby. Płakała, ale prawie nie była tego świadoma, ignorując to w równym stopniu, co i fakt, że w którymś momencie jej dusza rozpadła się na kawałeczki. Jakie to zresztą miało znaczenie? Teraz była pusta, napędzona wyłącznie gniewem i pragnieniem zemsty, które skutecznie przysłoniły wszystkie inne uczucia.Dookoła panował chaos, ale i to nie miało dla niej żadnego znaczenia. Szła przed siebie, podczas gdy niemalże z każdej strony śmierć zbierała coraz to pokaźniejsze żniwo. Metaliczny posmak krwi na języku, przemieszczające się błyskawicznie postacie i niepokojące, otaczające ją cienie – wszystko to działo się jakby poza świadomością Ariany. Szła przez pole walki, z uporem podążając przed siebie i jedynie od czasu do czasu z obojętnością spoglądając na ciała tych, którzy polegli. Przeskakiwała nad zmarłymi, ślizgała się na wilgotnej trawie i czuła, że tren sięgającej ziemi sukni, którą miała na sobie, stopniowo nasiąka krwią.
Jakież to ironiczne, pomyślała, pragnąc roześmiać się histerycznie. Możliwe, że przed koniec dnia miała do tego wszystkiego postradać zmysły, ale jakie to miało znaczenie? Czerwone wino… Czerwone wino miesza się z krwią.
Gniewnym ruchem uniosła tren sukni, przez krótką chwilę mając ochotę rozerwać delikatny materiał, by przestał plątać jej się pod nogami. Pamiętała euforię, którą odczuwała zaledwie kilka godzin temu, myśląc o swoim jakże nietypowym wyborze. Lubił ją w czerwieni. Ona z kolei nigdy nie widziała siebie w bieli – i to nawet w ten dzień. Nie chciała trzymać się tradycji; udawać niewinnej i delikatnej, zwłaszcza że nigdy taka nie była. Skoro od wieków raz po raz łamali wszelakie zasady, którymi rządził się ten zapomniany przez Boga świat, również w dniu ślubu nie zamierzała udawać kogoś, kim nigdy nie była.
Suknia w kolorze czerwonego wina…
Suknia, której tren powoli nasiąkał świeżą krwią.
Wyczuła ruch po swojej lewej stronie. Wystarczył jeden ruch, by ziemia pod jej stopami zadrżała, jak zwykle posłuszna woli Ariany. Zaraz po tym na powierzchnię dosłownie wystrzelił potężny, gruby konar, przeszywając jej niedoszłego przeciwnika. Oczy demona rozszerzyły się, a z ust spłynęła stróżka krwi.
Ariana przystanęła zaledwie na chwilę, by móc w milczeniu podziwiać to, czego dokonała. Spuścizna po matce kolejny raz uratowała jej życie, ale wcale nie czuła z tego powodu ulgi.
– Uzjelu. – Skinęła głową, aż nazbyt świadoma, że przeszyty konarem mężczyzna wciąż trzymał się życia na tyle kurczowo, by móc ją usłyszeć. – Nie w takich okolicznościach chciałabym cię znowu spotkać.
Nie otrzymała odpowiedzi, ale nie oczekiwała jej. Wystarczyło, że go rozpoznała, czując wręcz dziką satysfakcję z tego, że to ona mogła ukrócić egzystencję jednego z najwierniejszych ojca. To nic nie zmieniało, oczywiście, ale… myśl o rozzłoszczeniu samego Lucyfera wydała się Arianie kusząca.
Raczej będzie z ciebie dumny, doszedł ją cichy, wręcz łagodny szept Uzjela. Mentalny głos Upadłego wypełniał jej umysł, wydając się owijać wokół niej i kusić bardziej, niż gdyby mężczyzna zdołał odezwać się w normalny sposób. Bezwzględna i silna… Dlaczego nie wrócisz tam, gdzie twoje miejsce, księżniczko?
Głos ucichł, ale wciąż czuła gasnącą obecność Uzjela. Chociaż jego ciało znieruchomiało, a ciemne oczy straciły cały blask, teraz obojętnie wpatrując się w przestrzeń, Ariana wciąż czuła wyraźną obecność demona. Nadal istniał, prędzej czy później mając powrócić; każde z nich trwało w tym od wieków, od sławetnej już walki o Królestwo Niebieskie, której ona nie miała prawo pamiętać, chociaż słyszała dość, by wiedzieć, że już wtedy przelano zbyt wiele krwi niewinnych. Ta wojna trwała od zawsze, być może od chwili powstania świata, a może jeszcze dłużej.
Anioły i Upadli raz po raz odradzali się tylko po to, by znów ginąć ze swoich rąk. Trwali w błędnym kole, dążąc do pokoju albo wzajemnego zniszczenia, chociaż jedni nigdy nie mieli być w stanie wytępić drugich.
Ten stary jak świat konflikt niezmiennie wzbudzał w niej obrzydzenie.
Ariana z wolna wyprostowała się, po czym spojrzała wprost w martwe oczy Uzjela, w końcu decydując się odpowiedzieć na jego pytanie.
– Ponieważ, mój stary przyjacielu – oznajmiła z powagą, starannie dobierając słowa – u boku mego ojca zawsze będę księżniczką. W oczach Samaela od dawna jestem królową.
Nie poczuła niczego, kiedy wypowiedziała jego imię. Nie chciała, stanowczo dusząc w sobie ból i pragnienie, by paść na kolana, zanosząc się szlochem. Nie pozwoliła sobie na to, kiedy na jej oczach śmierć pochłonęła jedyną osobę, która miała dla niej znaczenie, więc tym bardziej nie zamierzała teraz, aż nazbyt świadoma, że gdzieś w pobliżu znajdował się sam Lucyfer. Chyba nie istniałoby większe upokorzenie od okazania słabości przed ojcem – kimś, kto raz po raz odbierał jej wszystko, co miała, chcąc udowodnić, że tylko u jego boku mogła cokolwiek osiągnąć. Gdyby uległa, musiałaby przyznać, że ludzie uczucia w istocie nie miały racji bytu, a ona była naiwna, od wieków wierząc w miłość kogoś, kogo nawet nie potrafiła utrzymać przy sobie.
Spuściła głowę, pozwalając, by włosy przysłoniły jej twarz.
Nie tym razem…, pomyślała, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. Ale to nic, prawda, Samaelu? Przecież i tak znowu mnie odnajdziesz…
Była tego pewna.
Tym razem znów nie wyszło, ale… przecież nigdy nie ma tego złego. Uczyli się na błędach, a przynajmniej chciała w to uwierzyć.
To nic.
Dla Samaeala była królową – kimś więcej niż tylko marionetką ojca, choć początkowo bez wątpienia pełniła właśnie tę rolę. Zanim się pojawił, niemalże z uśmiechem podporządkowywała się komuś, kto chciał ją wykorzystać. Wierzyła w wizję świata zdominowanego przez samą Ciemność, bo nigdy nie pozwoliła sobie na to, by sprawdzić, czy istniało coś więcej. Przy Samaelu to się zmieniło, chociaż związek z aniołem zapoczątkował coś, co od pierwszej chwili zaczęło przytłaczać ich oboje.
Teraz stała tutaj, otoczona walczącymi, krwią i śmiercią, kolejny raz cierpiąc z powodu straty kogoś, komu oddała duszę – w końcu powiedziała „tak” tylko po to, by chwilę później po raz kolejny stracić wszystko. Mogłaby rozpaczać, powoli poddając się beznadziei, ale…
Dobra królowa tak nie robi, prawda?
Dobra królowa była cierpliwa.
Co ważniejsze, dobra królowa wiedziała, kiedy należy zejść ze sceny.
– Cóż… Następnym razem – mruknęła i prawie udało jej się uśmiechnąć. To była tylko jedna z wielu rund, którą przegrała, a która w żaden sposób nie wpływała na rezultat wciąż trwającej wojny.
Z chwilą, w której to sobie uświadomiła, ostrożnie uniosła dłonie, w myślach raz jeszcze prosząc podległą jej ziemię o przysługę.
Tym razem śmiercionośny konar przeznaczony był dla niej.
Inspiracja: https://www.youtube.com/watch?v=0x03NDSGOTA
Dodatek do trylogii „Light in the Darkness”
Nie mam co się przyczepić do stylistyki czy ortografii bo nie wyłapałam właściwie żadnego błędu.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że do tego opowiadania podchodziłam dwa razy. Za pierwszym utknęłam na fragmencie "Metaliczny posmak krwi na języku" być może dlatego, że obraz w głowie zaczął mi się pojawiać dopiero od momentu zabicia Uzjela. Nie widziałam tego co wcześniej opisywałaś. I jak tylko doszło do tego fragmentu, przeczytało się szybko i gładko.
Dodatkowo, parsknęłam śmiechem, czytając czyją oblubienicą jest bohaterka. Przez fakt użycia postaci Samaela, ten Samael co siedzi obok mniej, powiedziała, że też przeczyta to opowiadanie tylko dlatego, że jest ono o Samaelu xD
Heh, jestem w sumie pozytywnie zaskoczona, bo zawsze mam pełno obaw, kiedy w grę wchodzą moje tekst. Jeszcze literówki i powtórzenia mnie uwielbiają, więc jeśli jakimś cudem ich uniknęłam (albo jakoś się uchowały), to się cieszę :) Martwiłam się trochę, czy decyzja o napisaniu czegoś, co jest wyrywkiem z większej całości, będzie słuszna, ale nie widzę tysiąca pytań o nieścisłości, więc chyba i to nie wyszło źle.
OdpowiedzUsuńTeraz zastanawiają mnie te dwa podejścia do czytania :D Z jednej strony dobrze wiedzieć, że z tekstem da się popłynąć w trakcie czytania, z drugiej... zastanawia mnie to wahanie na początku. Aczkolwiek wstępy zawsze są najtrudniejsze, zresztą mam wrażenie, że to wszystko przez obojętność Ariany. Jeśli tak, to reakcja w sumie mnie cieszy, bo to oznacza, że również tamten kawałek oddałam tak, jak chciałam ;)
Ja też się uśmiechałam, kiedy wysyłałam Ci tekst i uprzytomniłam sobie zbieżność z Samaelem. Tak ładnie się złożyło, no! :D
Dziękuję za komentarz. Sama muszę przewędrować przez pozostałe teksty, bo wiem, że są ciekawe, zresztą chyba właśnie o to chodzi, by poznać opinię innych ^^
Nessa
Kurde, ale ja anarchistą jestem. No i nie przypominam sobie, bym się chajtał.
UsuńCo do tekstu, sugerowałabym wyrobić sobie narratorski nawyk nie wchodzenia do głowy swoich bohaterów - mniej myślenia, więcej czynów. Wtedy będzie się przyjemniej czytało. Wypadałoby też zarysować ogólne okoliczności, bo ten tutaj tekst brzmi jak wyrwany z kontekstu - choć zapewne taki właśnie efekt chciałaś uzyskać. Pozdrawiam, Samcio.
Prawda? Ile to można się o sobie dowiedzieć z internetach... :D
UsuńCo do rady, dziękuję i nie pierwszy raz biorę sobie do serca ;) Nadmierna opisowość i skłonność do wchodzenia w myśli to coś, co próbuję ograniczyć od dobrej dekady, ale jakoś tak średnio wychodzi. To już chyba po prostu cała ja. I jak część to drażni, tak sporo osób się zachwyca. Także no... ¯\_(ツ)_/¯
Tekst jak najbardziej jest wyrwany z kontekstu - więc tak, taki był zamysł. Dość ryzykowne, biorąc pod uwagę, że podesłałam go do "Pisz...", ale stwierdziłam, że w sumie czemu nie, zwłaszcza że tematyka ćwiczenia w końcu pozwoliła mi znaleźć motywację, by napisać dodatek, który męczył mnie od jakiegoś czasu ^^