Autor: Nessa
Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Spis treści:
Obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze (obecnie czytany)
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze (obecnie czytany)
Przebudzenie przyszło nagle, szokujące i nieprzyjemne.W głowie miał mętlik, jednak nic nie było w stanie sprawić, żeby tak po prostu zapomniało tym, co się wydarzyło. Nawet gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy zakończenie wieczoru było prawdziwe, sama świadomość tego, że zdecydowanie nie był w domu, okazałaby się wystarczająco wymowną odpowiedzią. Jakby mało było tego, że właściwie leżał na posadzce,w grę wchodziło jeszcze nucenie – niepokojąco znajomy, czysty głos, melodyjnie wyśpiewujący słowa, których znaczenia mógł co najwyżej się domyślać,a które już kiedyś słyszał.
Gwałtownie napiął mięśnie, coraz bardziej zaniepokojony sytuacją.W pośpiechu poderwał głowę, próbując wesprzeć się na rękach i rozejrzeć dookoła.W pomieszczeniu,w którym się znajdował, panował półmrok, ale to nie miało dla Damiena najmniejszego nawet znaczenia.W powietrzu dało się wyczuć kurz – nieprzyjemny i drażniący płuca – jednoznacznie świadczący o tym, że nikt od dawna nie przekroczył progu miejsca,w którym ostatecznie przyszło mu się obudzić. Kiedy w milczeniu rozejrzał się dookoła,w mroku zdołał rozróżnić kilka początkowo niejasnych dla niego kształtów – coś, co ostatecznie rozpoznał jako całe rzędy wyniszczonych ławek. Wkrótce po tym jego uwagę przykuły sporych rozmiarów okna, zdobione miejscami zniszczonymi, kolorowymi witrażami. Miał wrażenie, że każdy z nich przedstawiał jakiś konkretny kształt, ale w ciemnościach trudno był rozróżnić poszczególne z nich, nie wspominając o tym, że toi tak nie miało w tamtej chwili najmniejszego nawet znaczenia.
Gdzie był?W kościele? Tak to wyglądało, chociaż kiedy wysilił się, chcąc przypomnieć sobie coś więcej, zrozumiał, że to najpewniej stara kapliczka,o której wielokrotnie słyszał. Chyba sama Liv mu o tym wspominała, chociaż z drugiej strony… Och, chyba nawet o tym śnił –o moście w środku lasu, prowadzącym do tej części gęstwiny, od której podświadomie chciał trzymać z daleka zarówno siebie, jaki dziewczynę, którą pokochał. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że już wtedy musiał mieć do czynienia z Jane, która zwodziła go według własnego uznania, mieszając w głowie i podsycając uczucia, które…
Nie, niezależnie od wszystkiego nie potrafił sobie tego wyobrazić. To brzmiało niczym jakiś okrutny żart – każde słowo, które padło z ust Liv albo… Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale prawda była taka, że rozumiało wiele więcej, aniżeli mógł sobie życzyć –i to łącznie z tym, że być może nigdy tak naprawdę nie poznał tej, której tak wiele razy wyznawał miłość.
Energicznie potrząsnął głową, chcąc jak najszybciej odrzucić od siebie niechciane myśli. Musiał się stąd wydostać i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.O dziwo podniesienie się do pionu przyszło muz łatwością, tym bardziej, że ciało nie próbowało odmawiać mu posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło i jakim cudem znalazł się w tym miejscu, ale toi tak nie miało znaczenia – najmniejszego,a może po prostu nie chciał, żeby tak był. Zachwiał się nieznacznie, przynajmniej w pierwszym odruchu, bo zaraz po tym zdołał we względnie bezproblemowy sposób odzyskać pion. Ze świtem wypuścił powietrze, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na niepokój, który pojawił się wraz z przeszywającym bólem głowy. Co więcej,w końcu pamiętał, rozumiejąco wiele więcej, aniżeli mógł sobie tego życzyć.
Nie chciał tego. Już i tak wystarczająco długo trwał ze świadomością rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości – przekleństwa,o którym wolałby raz na zawsze zapomnieć, co zresztą do pewnego stopnia mu się udawało. Nie zmieniało to jednak faktu, że przeszłość wciąż gdzieś się tam czaiła,a to, że przez te wszystkie wieki po prostu istniał, wydawało się wystarczająco okrutną karą samą w sobie.
Nieśmiertelności nie miała w sobie niczego, co byłby w stanie docenić. Początkowo nie wierzył w to, czego pragnęła dla nich oboje Jane – wiecznego życia i potęgi kosztem niczego niewinnych ludzi… Ba! Całego miasta, które tak bardzo pragnęła zniszczyć. Teraz dobrze pamiętał jej obłąkańczy uśmiech i błysk w aż nazbyt znajomych, intensywnie zielonych oczach. Pamiętał własne przerażenie, kiedy zdecydowała się uświadomić mu, że była kimś więcej, niż zwykły, przeciętny człowiek.W czasach, które oboje im były znane, bez chwili wahania zostałaby uznana za pomiot szatana i spalona na stosie – i, cholera, być może tak byłoby dużo lepiej.
Może gdyby nie milczał przez tyle czasu, rozdarty pomiędzy strachem a miłością, która nawet nie musiała być prawdziwa, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Ale kochał ją,a przynajmniej tak sądził. Może przy odrobinie szczęścia zdołałby zaakceptować to, kim była, tym bardziej, że pozostawała dla niego ważna. Czarownica czy nie, wciąż była kobietą, która go urzekła i z którą chciał spędzić życie – przynajmniej wtedy,w pamięci wciąż mając wiele wspólnie spędzonych chwil. Nie chciał zastanawiać się nad tym, czy to było prawdziwe, czy może już wtedy nakazała mu żyć w iluzji, którą była w stanie stworzyć. Wolał nie wiedzieć, czy przypadkiem go nie zwodziła, przekonując do istnienia czegoś, co w rzeczywistości pozostawało sztuczne, bo to nie miało znaczenia.
Jednak, niezależnie od wszystkiego, nie był w stanie tak po prostu trwać przy kimś, kto wydawał się zachowywać niczym obłąkany, dążąc do czegoś, co w Damienie wzbudzało czyste przerażenie. Jane zmieniała się na jego oczach, choć może lepszym określeniem byłoby to, że nareszcie pokazała mu swoją prawdziwą twarz – okrutną, bezwzględną…
Niebezpieczne piękno, które ostatecznie zginęło z jego rąk.
Jak przez mgłę pamiętał tamten wieczór, chociaż to on zapoczątkował piekło,w którym przyszło mu żyć. Bezwiednie zacisnął dłonie w pieści, samemu sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, kiedy i jakim cudem w ogóle znalazła się pod nim, podczas gdy on zaciskał dłonie na jej smukłej szyi.Z drugiej strony, co innego mu pozostało? Nie mógł pozwolić jej zostać – niew sytuacji,w której mogła okazać się zniszczeniem dla wszystkich wokół. Wtedy to miało sens, choć gdyby zdawał sobie sprawę z tego, jaką cenę przyjdzie mu ponieść, być może zdołałby się powstrzymać. Rozumiał, że zaklęcie wymagało ofiary – śmierci,z którą Jane nagle zaczęła się utożsamiać – jednak w tamtej chwili nie przyszło mu do głowy, czary, które praktykowała, okażą się wystarczająco potężne, by zadziałać nawet po jej śmierci.
Długowieczność wymagała ofiary,a on bezwiednie ją złożył, tym samym skazując siebie na trwanie w najgorszym z możliwych stanów – wieczne życie, które po ty wszystkim nie miało prawa być normalne. Nie chodziło już nawet o to, że mógłby zabić kogoś, kogo być może kochał, ale…o coś więcej. Nie mógłby trwać w rodzinnym domu, skoro w niczym nie przypominał dawnego siebie. Nie był w stanie ryzykować, że ktokolwiek zauważy, że coś się wydarzyło – że połączy fakty i rozumie, że jedna noc zmieniła dosłownie wszystko, naruszając prawa, którymi przez całe eony rządził się świat. Co gorsza, nie był w stanie tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak wszystko i wszyscy ci, którzy mieli dla niego znaczenie, ot tak przemijają, podczas gdy on nadal trwa. Być może to było samolubne, ale wtedy nie myślał takimi kategoriami,z kolei teraz…
Cóż, teraz było za późno.
Coś ścisnęło go w gardle, ale zignorował to uczucie. To nie była pora na żal, roztrząsanie przeszłości i wahanie się nad tym, co takiego zrobił źle. Nie liczyło się, czy kochał Jane i czy kiedyś byłby gotów zrobić dla niej wszystko, czy też może istniała granica, której za żadne skarby by nie przekroczył. Istniało wiele kwestii, którymi mógłby się zadręczać, ale nie zamierzał tego robić – nie teraz, kiedy wszystko skomplikowało się aż do tego stopnia. Teraz liczyło się przede wszystkim to, że musiał się stąd wydostać,a później… Cóż, nie miał pojęcia, nie pierwszy raz nie potrafiąc stwierdzić, co i dlaczego powinien zrobić. Być może liczył na cud, ale to wydawało się lepsze, niż gdyby na wstępie załamał ręce.
W milczeniu powiódł wzrokiem dookoła,z opóźnieniem zwracając uwagę na najważniejszą część kościoła – główną nawę,a zwłaszcza ołtarz, zupełnie jakby od samego początku wiedział, że to, co tam zobaczy, nie przypadnie mu do gustu. Czas zrobił swoje, zresztą w ciemnościach trudno było mu dostrzec szczegóły, ale widział dość, żeby stwierdzić, że właśnie tam powinien się udać.Z jakiegoś powodu serce Damiena zabiło szybciej, kiedy zauważył drobną, dziewczęcą postać, która spoczywała na kamiennym stole, niczym jakaś szmaciana, porzucona laleczka. Widział falującą pierś, co utwierdziło go w przekonaniu, że nie była martwa, ale to nie poprawiło mu nastroju, wręcz podsycając odczuwany przez mężczyznę niepokój. Wszystko jest tylko kwestią czasu, pomyślał mimowolnie i to wystarczyło, żeby zdołał ruszyć się z miejsca, stopniowo zmierzając w stronę ołtarza, chociaż wszystko w nim aż rwało się do tego, by uciec.
– Liv… – wyrwało mu się.
Wyglądała, jakby spała,a przynajmniej takie wrażenie odniósł w chwili,w której znalazł się na tyle blisko, żeby dostrzec jej twarz. Rude włosy tworzyły wokół jej głowy płomienną aureolę, co wydawało się dość ironiczne, zważywszy na miejsce,w którym oboje się znajdowali. Jedna ręka zsunęła się z wąskiego blatu, bezwładnie sięgając ku ziemi, ale nie była w stanie dosięgnąć posadzki. Nawet nie drgnęła, kiedy wypowiedział jej imię, tym samym potęgując odczuwany przez Damiena niepokój, choć przecież podejrzewał, że jego starania nie przyniosą żadnego skutku.
Zawahał się, przez krótką chwilę mając ochotę chwycić dziewczynę za ramiona i energicznie nią potrząsnąć. Pomyślał, że mógłby wziąć ją na ręce i stąd zabrać, ale instynkt podpowiadał mu, że to byłoby zbyt proste i że nie powinien tego robić. To wszystko miało jakiś głębszy sens, ale…
Aż wzdrygnął się, kiedy dotychczas pogrążone w ciemnościach pomieszczenie rozświetlił łagodny blask dziesiątek świec. Wcześniej nie był w stanie ich zobaczyć, starannie ustawionych zarówno na, jaki wokół ołtarza. Zamrugał, po czym cofnął się o krok,w następnej sekundzie przenosząc wzrok na kolejną, spokojnie stojącą przy jednym z witrażowych okien postać. Zamarł na widok Jane – dokładnie takiej samej, jak wieki temu i… na pierwszy rzut oka jak najbardziej żywej, chociaż to wydawało się niemożliwe.A jednak przecież wyraźnie widział olśniewający uśmiech na jej twarzy, ciemne włosy i… Och, tak – zielone oczy, które miały prześladować go już chyba po kres wieczności, dręcząc zarówno w snach, jaki wtedy, gdy pozostawał w pełni przytomny.
Bez pośpiechu odwróciła się w jego stronę, ostrożnie zmierzając ku ołtarza na którym leżała Liv. Poruszała się z lekkością i gracją, która wydawała się czymś nieosiągalnym dla człowieka, nie wydając przy tym najdelikatniejszego choćby dźwięku. Wrażenie było takie, jakby sunęła w powietrzu, co Damien uznał za aż nadto prawdopodobne. Zwłaszcza ten długiej, czarnej sukni, którą miała na sobie,w nienaturalny sposób wił się wokół jej kostek, sprawiając, że Jane wydała mu się jeszcze bardziej eteryczna. Niczym duch, którym przecież musiała być. Przez ułamek sekundy był gotów przysiąc, że stałą się przeźroczysta, zwłaszcza kiedy znalazła się bliżej świec,a ich blask zaczął igrać z jej skórą. Było coś niepokojącego w tym, jak wyglądała w świetle,a chłopak mimowolnie pomyślał, że to dlatego, że tak naprawdę nie należała do tego świata – nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Tyle czasu… – Jej głos był łagodny i znajomy, Damien zaś poczuł się tak, jakby ostatni raz widzieli się zaledwie wczoraj. Wiedział, że to niemożliwe, skoro własnoręcznie pozbawił te lśniące, zielone oczy blasku, ale… – Obiecałam ci, prawda? Jasne, że tak.
– Przestań.
Zacisnęła usta, po czym spojrzała na niego w co najmniej urażony sposób. Mimo wszystko trudno było mu określić emocje, które nią targały, być może dlatego, że w duchu wciąż przekonywał samego siebie, że te nie mogą być prawdziwe. Jak miałoby być inaczej, skoro miał przed sobą martwą kobietę?
Zabawne. Jeszcze pięćset lat temu taki widok by go zszokował, ale teraz…
Och, wszystko było inne.
– Znowu mnie ranisz, Damien. Wydawało mi się, że już rozmawialiśmy na ten temat – zauważyła, po czym z cichym westchnieniem spojrzała na Liv. Właściwie nie zarejestrował momentu,w którym dosłownie zmaterializowała się przy ołtarzu,w następnej sekundzie decydując się wyciągnąć bladą dłoń ku twarzy dziewczyny. – Moje naczynie… Podoba ci się?W zasadzie nie wiem, dlaczego ją wybrałam, ale to teraz nie ma znaczenia. Potrzebowałam kogoś, kto pomagałby mi, zanim… mogłabym pozwolić sobie na coś więcej.
Coś w jej słowach go zaniepokoiło, chociaż początkowo sam nie był pewien, co takiego było tego powodem. Mimowolnie napiął mięśnie, uważnie śledząc wzrokiem Jane i spodziewając się do niej… dosłownie wszystkiego. Co więcej, wpatrując się w nią – znajome rysy twarz, łagodny uśmiech, te oczy… – czuł się niemalże jak w transie, zupełnie jakby śnił, chociaż to wydawało się niemożliwe.
–O czym mówisz? – zapytał cicho.
Wcale nie był pewien, czy chciał poznać odpowiedź na to pytanie. Musiał je zadać – to wydawało się naturalne – ale mimo wszystko…
– Nie rozumiesz? – Wydała się rozczarowana takim stanem rzeczy. – Och… Mówiłeś mi na zawsze, Damien. To twoje słowa… Naprawdę sądziłeś, że pozwolę ci pokochać inną?
– To teraz nie ma znaczenia – zniecierpliwił się. Zmusił się do tego, żeby uciec wzrokiem gdzieś w bok, chociaż przyszło mu to z trudem. – Liv nie…
– Liv – przerwała mu ze śmiechem. – Porozmawiajmy o niej, co?W końcu upierasz się, że ją poznałeś… Ach, kochasz ją?
To pytanie go zaskoczyło, może nawet bardziej niż cała ta sytuacja. Jego spojrzenie jak na zawołanie powędrował na spokojną twarz leżącej na ołtarzu dziewczyny – tej samej, za którą przez ostatnie miesiące był gotów oddać życie i która nie tak dawno temu ufnie się do niego tuliła, kiedy razem tańczyli na zorganizowanej w miasteczku uroczystości. Teraz to wszystko wydawało się bardzo odległe, zupełnie jakby przytrafiło się komuś innemu –i to na dodatek całe lata temu, tak dawno, że równie dobrze mógłby tego nie pamiętać. To było tak, jakby jeden wieczór i rozmowa z Adeline zmieniły wszystko, wyrywając go z letargu,w którym trwał przez tyle czasu. Już chwila,w której zdecydował się na powrót do tego miejsca, miała w sobie coś szalonego – coś, co wynikło z zaledwie jednego, nic nieznaczącego impulsu, któremu postanowił się podporządkować. Wszystko, co robił od tamtego momentu, wyglądało w ten sam sposób; kolejne decyzje, które przychodziły mu ot tak, całkowicie poza kontrolą i…
Teraz z kolei stał, patrzył na Livi nie miał pojęcia, co takiego powinien odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Jeszcze kilka godzin temu by się nie zawahał, wręcz irytując się na samą myśl o tym, że ktokolwiek miałby podważyć uczucie, którym darzył tę dziewczynę. Przecież to było oczywiste, prawda? Kochał ją, odkąd zobaczył ją po raz pierwszy – tak po prostu, bez konkretnego powodu i doszukiwania się sensu w miłości, która wywiązała się zdecydowanie zbyt doskonała i gwałtowna, by mogła być prawdziwa.
Bo może nie była… Być może nic takie nie było.
Czuł, że Jane go obserwuje – spokojna i rozluźniona, czego bynajmniej nie dało się powiedzieć o nim. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w twarz Liv, bijąc się z myślami i próbując zrozumieć, dlaczego teraz wydawała mu się tak odległa – wręcz obojętna, zupełnie jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Nie sądził, że to będzie w ogóle,a jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym więcej sprzeczności dostrzegał –w tej sytuacji, przeszłości, swoim zachowaniu… We wszystkim, co do tej pory uważał za właściwe, tym bardziej, że składało się na jego teoretycznie doskonałe życie – to samo, które tak bardzo chciał przejść z Liv przy boku.
– Ach… Tak sądziłam. – Tych kilka słów wystarczyło, żeby z powrotem przeniósł wzrok na Liv…A potem zamarł, widząc, że ta spokojnie stała, obracając w palcach długi, lekko zakrzywiony nóż. – Spadła mi z nieba, wiesz?I wydała mi się idealna… Wiesz, miałam dość żerowania. Przez tyle czasu błąkałam się po okolicy… Cierpiałam, nie mogąc zaznać spokoju… Ona była niczym przeznaczenie, Damien – stwierdziła z przekonaniem. – Słodka, kochana Liv ze swoim otwartym umysłem i ezoterycznej duszy. Dawno nie spotkałam kogoś o tak silnej aurze… Gdyby chciała, mogłaby uprawiać czary. Kto wie, może nawet mogłaby rozwinąć dar jasnowidzenia.
Słuchał jej, ale prawie nie zwracał uwagi na poszczególne słowa. Jego spojrzenie na powrót spoczęło na Liv,w pamięci zaś jak na zawołanie zamajaczyło wspomnienie ich rozmowy u Adeline – to, jak roztrzęsionym głosem opowiadała mu, że przewidziała jego nadejście…I że wiedziała rzeczy, których nie powinna. Oczywiście, że to zaakceptował, jak najbardziej będąc w stanie zrozumieć to, co wykraczało poza ludzkie pojęcie. Co więcej, Liv w niczym nie przypominała Jane – nie tę szaloną, skłonną poświęcić wszystkich wokół kobietę, marzącą o nieśmiertelności.
– Liv… Liv była pierwsza, czy po prostu miała szczęście? – zapytał z wahaniem, mimowolne zaczynając się zastanawiać, co z innymi dziewczętami. Te wszystkie, które zaginęły,a które…
– Och, uważasz mnie za potwora, Damien? – zapytała z wyraźnym rozczarowaniem Jane. Przez jej twarz przemknął cień, co zaniepokoiło go tym bardziej, że w dłoniach wciąż ściskała nóż. – Nie miałam powodów, żeby zabijać przed jej pojawieniem się…I tak nie miałam jak. Ale naczynie potrzebuje ofiary, prawda? – zapytała cicho,w niemalże łagodny sposób. – Skoro tylko przelew krwi mógł zagwarantować mi istnienie, przelałam ją. Jej rękami… Dałam jej wszystko, co we mnie najlepsze. Wszystko, czego potrzebowała, chociaż to przecież należało do mnie.
To, co mówiła, było przerażające, ale wydawało się niczym,w porównaniu z niepokojem, które wzbudzał w nim scenariusz, który powoli zaczął formować się w jego umyśle – coś przerażającego i nierealnego zarazem, co… po prostu nie mogło być prawdziwe.
Nie mogło, ale…
– Wciąż nie jestem prawdziwa… Czujesz to, czyż nie? Och, kochany… – Jane westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Musiałam długo czekać, chociaż dzięki Liv to stało się dużo prostsze. Dzisiejsza noc… Ale to tylko kwestia czasu. To już jest koniec, ale najpierw… – Zamilkła, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnęła nóż w jego stronę. – Zrobisz to dla mnie? Uwolnij mnie, Damien. Chciałabym, żebyś to był tym, który podaruje mi wieczne życie… Nasza druga szansa, pomimo tego, co wydarzyło się ostatnim razem. Ja ci to wybaczyłam, kochany, więc… po prostu mnie nie zawiedź.
– Ja nie…
– Nie rozumiesz? – przerwała mu. – Rozmawialiśmy już dzisiaj o Samhain, Damien. Tkwię na granicy… Tyle czasu tkwiłam, ale teraz wszystko jest inne. Ona już nie jest mi potrzebna, poza tym jest dość silna, żeby pozwolić mi wrócić… Rozumiesz to? – zapytała z fascynacją w głosie. – Moje naczynie i doskonała ofiara, bardziej praktyczna niż te chwilowe przedłużenia życia, które miewałam do tej pory… Jeśli zginie dzisiaj, to wystarczy. To jedno, żebym mogła znowu stanąć u twojego boku. – Spojrzała na niego z błyskiem w oczach. Drgnął, kiedy przesunęła się w taki sposób, by móc stanąć naprzeciwko niego,w następnej sekundzie kładąc drobne dłonie na jego ramionach, tym bardziej, że wyraźnie poczuł jej dotyk… Och, tak, dotykała go! – Po tylu moich poświęceniach, staraniach, udawaniu…
Udawaniu… To wszystko było iluzją…?
Nie mogło być. Ale musiał się upewnić – chociaż tyle.
– Jane… – Jego własny głos zabrzmiał dziwnie, kiedy jednak zdecydował się odezwać. Poruszając się trochę jak w transie, ujął oferowany mu nóż, po czym wyciągnął wolną rękę ku policzka kobiety – nienaturalnie chłodneg oi dziwnego dotyku, ale jednak prawdziwego.W tamtej chwili przeszedł go prąd, ale nie zwrócił na to uwagi. – Jeszcze jedna rzecz.
– Tak, kochany? – zachęciła.
Zmusił się do zachowania spokoju, chociaż wszystko w nim aż rwało się, żeby zacząć krzyczeć albo najlepiej od razu uciec.
– Kogo tak naprawdę kochałem? – zapytał i zaraz coś ścisnęło się w gardle. Chyba jedynie cudem zdołał zebrać się w sobie na tyle, żeby dokończyć: – Kto trwał przy mnie przez te wszystkie miesiące…?
Gwałtownie napiął mięśnie, coraz bardziej zaniepokojony sytuacją.W pośpiechu poderwał głowę, próbując wesprzeć się na rękach i rozejrzeć dookoła.W pomieszczeniu,w którym się znajdował, panował półmrok, ale to nie miało dla Damiena najmniejszego nawet znaczenia.W powietrzu dało się wyczuć kurz – nieprzyjemny i drażniący płuca – jednoznacznie świadczący o tym, że nikt od dawna nie przekroczył progu miejsca,w którym ostatecznie przyszło mu się obudzić. Kiedy w milczeniu rozejrzał się dookoła,w mroku zdołał rozróżnić kilka początkowo niejasnych dla niego kształtów – coś, co ostatecznie rozpoznał jako całe rzędy wyniszczonych ławek. Wkrótce po tym jego uwagę przykuły sporych rozmiarów okna, zdobione miejscami zniszczonymi, kolorowymi witrażami. Miał wrażenie, że każdy z nich przedstawiał jakiś konkretny kształt, ale w ciemnościach trudno był rozróżnić poszczególne z nich, nie wspominając o tym, że toi tak nie miało w tamtej chwili najmniejszego nawet znaczenia.
Gdzie był?W kościele? Tak to wyglądało, chociaż kiedy wysilił się, chcąc przypomnieć sobie coś więcej, zrozumiał, że to najpewniej stara kapliczka,o której wielokrotnie słyszał. Chyba sama Liv mu o tym wspominała, chociaż z drugiej strony… Och, chyba nawet o tym śnił –o moście w środku lasu, prowadzącym do tej części gęstwiny, od której podświadomie chciał trzymać z daleka zarówno siebie, jaki dziewczynę, którą pokochał. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że już wtedy musiał mieć do czynienia z Jane, która zwodziła go według własnego uznania, mieszając w głowie i podsycając uczucia, które…
Nie, niezależnie od wszystkiego nie potrafił sobie tego wyobrazić. To brzmiało niczym jakiś okrutny żart – każde słowo, które padło z ust Liv albo… Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale prawda była taka, że rozumiało wiele więcej, aniżeli mógł sobie życzyć –i to łącznie z tym, że być może nigdy tak naprawdę nie poznał tej, której tak wiele razy wyznawał miłość.
Energicznie potrząsnął głową, chcąc jak najszybciej odrzucić od siebie niechciane myśli. Musiał się stąd wydostać i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.O dziwo podniesienie się do pionu przyszło muz łatwością, tym bardziej, że ciało nie próbowało odmawiać mu posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło i jakim cudem znalazł się w tym miejscu, ale toi tak nie miało znaczenia – najmniejszego,a może po prostu nie chciał, żeby tak był. Zachwiał się nieznacznie, przynajmniej w pierwszym odruchu, bo zaraz po tym zdołał we względnie bezproblemowy sposób odzyskać pion. Ze świtem wypuścił powietrze, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na niepokój, który pojawił się wraz z przeszywającym bólem głowy. Co więcej,w końcu pamiętał, rozumiejąco wiele więcej, aniżeli mógł sobie tego życzyć.
Nie chciał tego. Już i tak wystarczająco długo trwał ze świadomością rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości – przekleństwa,o którym wolałby raz na zawsze zapomnieć, co zresztą do pewnego stopnia mu się udawało. Nie zmieniało to jednak faktu, że przeszłość wciąż gdzieś się tam czaiła,a to, że przez te wszystkie wieki po prostu istniał, wydawało się wystarczająco okrutną karą samą w sobie.
Nieśmiertelności nie miała w sobie niczego, co byłby w stanie docenić. Początkowo nie wierzył w to, czego pragnęła dla nich oboje Jane – wiecznego życia i potęgi kosztem niczego niewinnych ludzi… Ba! Całego miasta, które tak bardzo pragnęła zniszczyć. Teraz dobrze pamiętał jej obłąkańczy uśmiech i błysk w aż nazbyt znajomych, intensywnie zielonych oczach. Pamiętał własne przerażenie, kiedy zdecydowała się uświadomić mu, że była kimś więcej, niż zwykły, przeciętny człowiek.W czasach, które oboje im były znane, bez chwili wahania zostałaby uznana za pomiot szatana i spalona na stosie – i, cholera, być może tak byłoby dużo lepiej.
Może gdyby nie milczał przez tyle czasu, rozdarty pomiędzy strachem a miłością, która nawet nie musiała być prawdziwa, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Ale kochał ją,a przynajmniej tak sądził. Może przy odrobinie szczęścia zdołałby zaakceptować to, kim była, tym bardziej, że pozostawała dla niego ważna. Czarownica czy nie, wciąż była kobietą, która go urzekła i z którą chciał spędzić życie – przynajmniej wtedy,w pamięci wciąż mając wiele wspólnie spędzonych chwil. Nie chciał zastanawiać się nad tym, czy to było prawdziwe, czy może już wtedy nakazała mu żyć w iluzji, którą była w stanie stworzyć. Wolał nie wiedzieć, czy przypadkiem go nie zwodziła, przekonując do istnienia czegoś, co w rzeczywistości pozostawało sztuczne, bo to nie miało znaczenia.
Jednak, niezależnie od wszystkiego, nie był w stanie tak po prostu trwać przy kimś, kto wydawał się zachowywać niczym obłąkany, dążąc do czegoś, co w Damienie wzbudzało czyste przerażenie. Jane zmieniała się na jego oczach, choć może lepszym określeniem byłoby to, że nareszcie pokazała mu swoją prawdziwą twarz – okrutną, bezwzględną…
Niebezpieczne piękno, które ostatecznie zginęło z jego rąk.
Jak przez mgłę pamiętał tamten wieczór, chociaż to on zapoczątkował piekło,w którym przyszło mu żyć. Bezwiednie zacisnął dłonie w pieści, samemu sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, kiedy i jakim cudem w ogóle znalazła się pod nim, podczas gdy on zaciskał dłonie na jej smukłej szyi.Z drugiej strony, co innego mu pozostało? Nie mógł pozwolić jej zostać – niew sytuacji,w której mogła okazać się zniszczeniem dla wszystkich wokół. Wtedy to miało sens, choć gdyby zdawał sobie sprawę z tego, jaką cenę przyjdzie mu ponieść, być może zdołałby się powstrzymać. Rozumiał, że zaklęcie wymagało ofiary – śmierci,z którą Jane nagle zaczęła się utożsamiać – jednak w tamtej chwili nie przyszło mu do głowy, czary, które praktykowała, okażą się wystarczająco potężne, by zadziałać nawet po jej śmierci.
Długowieczność wymagała ofiary,a on bezwiednie ją złożył, tym samym skazując siebie na trwanie w najgorszym z możliwych stanów – wieczne życie, które po ty wszystkim nie miało prawa być normalne. Nie chodziło już nawet o to, że mógłby zabić kogoś, kogo być może kochał, ale…o coś więcej. Nie mógłby trwać w rodzinnym domu, skoro w niczym nie przypominał dawnego siebie. Nie był w stanie ryzykować, że ktokolwiek zauważy, że coś się wydarzyło – że połączy fakty i rozumie, że jedna noc zmieniła dosłownie wszystko, naruszając prawa, którymi przez całe eony rządził się świat. Co gorsza, nie był w stanie tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak wszystko i wszyscy ci, którzy mieli dla niego znaczenie, ot tak przemijają, podczas gdy on nadal trwa. Być może to było samolubne, ale wtedy nie myślał takimi kategoriami,z kolei teraz…
Cóż, teraz było za późno.
Coś ścisnęło go w gardle, ale zignorował to uczucie. To nie była pora na żal, roztrząsanie przeszłości i wahanie się nad tym, co takiego zrobił źle. Nie liczyło się, czy kochał Jane i czy kiedyś byłby gotów zrobić dla niej wszystko, czy też może istniała granica, której za żadne skarby by nie przekroczył. Istniało wiele kwestii, którymi mógłby się zadręczać, ale nie zamierzał tego robić – nie teraz, kiedy wszystko skomplikowało się aż do tego stopnia. Teraz liczyło się przede wszystkim to, że musiał się stąd wydostać,a później… Cóż, nie miał pojęcia, nie pierwszy raz nie potrafiąc stwierdzić, co i dlaczego powinien zrobić. Być może liczył na cud, ale to wydawało się lepsze, niż gdyby na wstępie załamał ręce.
W milczeniu powiódł wzrokiem dookoła,z opóźnieniem zwracając uwagę na najważniejszą część kościoła – główną nawę,a zwłaszcza ołtarz, zupełnie jakby od samego początku wiedział, że to, co tam zobaczy, nie przypadnie mu do gustu. Czas zrobił swoje, zresztą w ciemnościach trudno było mu dostrzec szczegóły, ale widział dość, żeby stwierdzić, że właśnie tam powinien się udać.Z jakiegoś powodu serce Damiena zabiło szybciej, kiedy zauważył drobną, dziewczęcą postać, która spoczywała na kamiennym stole, niczym jakaś szmaciana, porzucona laleczka. Widział falującą pierś, co utwierdziło go w przekonaniu, że nie była martwa, ale to nie poprawiło mu nastroju, wręcz podsycając odczuwany przez mężczyznę niepokój. Wszystko jest tylko kwestią czasu, pomyślał mimowolnie i to wystarczyło, żeby zdołał ruszyć się z miejsca, stopniowo zmierzając w stronę ołtarza, chociaż wszystko w nim aż rwało się do tego, by uciec.
– Liv… – wyrwało mu się.
Wyglądała, jakby spała,a przynajmniej takie wrażenie odniósł w chwili,w której znalazł się na tyle blisko, żeby dostrzec jej twarz. Rude włosy tworzyły wokół jej głowy płomienną aureolę, co wydawało się dość ironiczne, zważywszy na miejsce,w którym oboje się znajdowali. Jedna ręka zsunęła się z wąskiego blatu, bezwładnie sięgając ku ziemi, ale nie była w stanie dosięgnąć posadzki. Nawet nie drgnęła, kiedy wypowiedział jej imię, tym samym potęgując odczuwany przez Damiena niepokój, choć przecież podejrzewał, że jego starania nie przyniosą żadnego skutku.
Zawahał się, przez krótką chwilę mając ochotę chwycić dziewczynę za ramiona i energicznie nią potrząsnąć. Pomyślał, że mógłby wziąć ją na ręce i stąd zabrać, ale instynkt podpowiadał mu, że to byłoby zbyt proste i że nie powinien tego robić. To wszystko miało jakiś głębszy sens, ale…
Aż wzdrygnął się, kiedy dotychczas pogrążone w ciemnościach pomieszczenie rozświetlił łagodny blask dziesiątek świec. Wcześniej nie był w stanie ich zobaczyć, starannie ustawionych zarówno na, jaki wokół ołtarza. Zamrugał, po czym cofnął się o krok,w następnej sekundzie przenosząc wzrok na kolejną, spokojnie stojącą przy jednym z witrażowych okien postać. Zamarł na widok Jane – dokładnie takiej samej, jak wieki temu i… na pierwszy rzut oka jak najbardziej żywej, chociaż to wydawało się niemożliwe.A jednak przecież wyraźnie widział olśniewający uśmiech na jej twarzy, ciemne włosy i… Och, tak – zielone oczy, które miały prześladować go już chyba po kres wieczności, dręcząc zarówno w snach, jaki wtedy, gdy pozostawał w pełni przytomny.
Bez pośpiechu odwróciła się w jego stronę, ostrożnie zmierzając ku ołtarza na którym leżała Liv. Poruszała się z lekkością i gracją, która wydawała się czymś nieosiągalnym dla człowieka, nie wydając przy tym najdelikatniejszego choćby dźwięku. Wrażenie było takie, jakby sunęła w powietrzu, co Damien uznał za aż nadto prawdopodobne. Zwłaszcza ten długiej, czarnej sukni, którą miała na sobie,w nienaturalny sposób wił się wokół jej kostek, sprawiając, że Jane wydała mu się jeszcze bardziej eteryczna. Niczym duch, którym przecież musiała być. Przez ułamek sekundy był gotów przysiąc, że stałą się przeźroczysta, zwłaszcza kiedy znalazła się bliżej świec,a ich blask zaczął igrać z jej skórą. Było coś niepokojącego w tym, jak wyglądała w świetle,a chłopak mimowolnie pomyślał, że to dlatego, że tak naprawdę nie należała do tego świata – nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Tyle czasu… – Jej głos był łagodny i znajomy, Damien zaś poczuł się tak, jakby ostatni raz widzieli się zaledwie wczoraj. Wiedział, że to niemożliwe, skoro własnoręcznie pozbawił te lśniące, zielone oczy blasku, ale… – Obiecałam ci, prawda? Jasne, że tak.
– Przestań.
Zacisnęła usta, po czym spojrzała na niego w co najmniej urażony sposób. Mimo wszystko trudno było mu określić emocje, które nią targały, być może dlatego, że w duchu wciąż przekonywał samego siebie, że te nie mogą być prawdziwe. Jak miałoby być inaczej, skoro miał przed sobą martwą kobietę?
Zabawne. Jeszcze pięćset lat temu taki widok by go zszokował, ale teraz…
Och, wszystko było inne.
– Znowu mnie ranisz, Damien. Wydawało mi się, że już rozmawialiśmy na ten temat – zauważyła, po czym z cichym westchnieniem spojrzała na Liv. Właściwie nie zarejestrował momentu,w którym dosłownie zmaterializowała się przy ołtarzu,w następnej sekundzie decydując się wyciągnąć bladą dłoń ku twarzy dziewczyny. – Moje naczynie… Podoba ci się?W zasadzie nie wiem, dlaczego ją wybrałam, ale to teraz nie ma znaczenia. Potrzebowałam kogoś, kto pomagałby mi, zanim… mogłabym pozwolić sobie na coś więcej.
Coś w jej słowach go zaniepokoiło, chociaż początkowo sam nie był pewien, co takiego było tego powodem. Mimowolnie napiął mięśnie, uważnie śledząc wzrokiem Jane i spodziewając się do niej… dosłownie wszystkiego. Co więcej, wpatrując się w nią – znajome rysy twarz, łagodny uśmiech, te oczy… – czuł się niemalże jak w transie, zupełnie jakby śnił, chociaż to wydawało się niemożliwe.
–O czym mówisz? – zapytał cicho.
Wcale nie był pewien, czy chciał poznać odpowiedź na to pytanie. Musiał je zadać – to wydawało się naturalne – ale mimo wszystko…
– Nie rozumiesz? – Wydała się rozczarowana takim stanem rzeczy. – Och… Mówiłeś mi na zawsze, Damien. To twoje słowa… Naprawdę sądziłeś, że pozwolę ci pokochać inną?
– To teraz nie ma znaczenia – zniecierpliwił się. Zmusił się do tego, żeby uciec wzrokiem gdzieś w bok, chociaż przyszło mu to z trudem. – Liv nie…
– Liv – przerwała mu ze śmiechem. – Porozmawiajmy o niej, co?W końcu upierasz się, że ją poznałeś… Ach, kochasz ją?
To pytanie go zaskoczyło, może nawet bardziej niż cała ta sytuacja. Jego spojrzenie jak na zawołanie powędrował na spokojną twarz leżącej na ołtarzu dziewczyny – tej samej, za którą przez ostatnie miesiące był gotów oddać życie i która nie tak dawno temu ufnie się do niego tuliła, kiedy razem tańczyli na zorganizowanej w miasteczku uroczystości. Teraz to wszystko wydawało się bardzo odległe, zupełnie jakby przytrafiło się komuś innemu –i to na dodatek całe lata temu, tak dawno, że równie dobrze mógłby tego nie pamiętać. To było tak, jakby jeden wieczór i rozmowa z Adeline zmieniły wszystko, wyrywając go z letargu,w którym trwał przez tyle czasu. Już chwila,w której zdecydował się na powrót do tego miejsca, miała w sobie coś szalonego – coś, co wynikło z zaledwie jednego, nic nieznaczącego impulsu, któremu postanowił się podporządkować. Wszystko, co robił od tamtego momentu, wyglądało w ten sam sposób; kolejne decyzje, które przychodziły mu ot tak, całkowicie poza kontrolą i…
Teraz z kolei stał, patrzył na Livi nie miał pojęcia, co takiego powinien odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Jeszcze kilka godzin temu by się nie zawahał, wręcz irytując się na samą myśl o tym, że ktokolwiek miałby podważyć uczucie, którym darzył tę dziewczynę. Przecież to było oczywiste, prawda? Kochał ją, odkąd zobaczył ją po raz pierwszy – tak po prostu, bez konkretnego powodu i doszukiwania się sensu w miłości, która wywiązała się zdecydowanie zbyt doskonała i gwałtowna, by mogła być prawdziwa.
Bo może nie była… Być może nic takie nie było.
Czuł, że Jane go obserwuje – spokojna i rozluźniona, czego bynajmniej nie dało się powiedzieć o nim. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w twarz Liv, bijąc się z myślami i próbując zrozumieć, dlaczego teraz wydawała mu się tak odległa – wręcz obojętna, zupełnie jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Nie sądził, że to będzie w ogóle,a jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym więcej sprzeczności dostrzegał –w tej sytuacji, przeszłości, swoim zachowaniu… We wszystkim, co do tej pory uważał za właściwe, tym bardziej, że składało się na jego teoretycznie doskonałe życie – to samo, które tak bardzo chciał przejść z Liv przy boku.
– Ach… Tak sądziłam. – Tych kilka słów wystarczyło, żeby z powrotem przeniósł wzrok na Liv…A potem zamarł, widząc, że ta spokojnie stała, obracając w palcach długi, lekko zakrzywiony nóż. – Spadła mi z nieba, wiesz?I wydała mi się idealna… Wiesz, miałam dość żerowania. Przez tyle czasu błąkałam się po okolicy… Cierpiałam, nie mogąc zaznać spokoju… Ona była niczym przeznaczenie, Damien – stwierdziła z przekonaniem. – Słodka, kochana Liv ze swoim otwartym umysłem i ezoterycznej duszy. Dawno nie spotkałam kogoś o tak silnej aurze… Gdyby chciała, mogłaby uprawiać czary. Kto wie, może nawet mogłaby rozwinąć dar jasnowidzenia.
Słuchał jej, ale prawie nie zwracał uwagi na poszczególne słowa. Jego spojrzenie na powrót spoczęło na Liv,w pamięci zaś jak na zawołanie zamajaczyło wspomnienie ich rozmowy u Adeline – to, jak roztrzęsionym głosem opowiadała mu, że przewidziała jego nadejście…I że wiedziała rzeczy, których nie powinna. Oczywiście, że to zaakceptował, jak najbardziej będąc w stanie zrozumieć to, co wykraczało poza ludzkie pojęcie. Co więcej, Liv w niczym nie przypominała Jane – nie tę szaloną, skłonną poświęcić wszystkich wokół kobietę, marzącą o nieśmiertelności.
– Liv… Liv była pierwsza, czy po prostu miała szczęście? – zapytał z wahaniem, mimowolne zaczynając się zastanawiać, co z innymi dziewczętami. Te wszystkie, które zaginęły,a które…
– Och, uważasz mnie za potwora, Damien? – zapytała z wyraźnym rozczarowaniem Jane. Przez jej twarz przemknął cień, co zaniepokoiło go tym bardziej, że w dłoniach wciąż ściskała nóż. – Nie miałam powodów, żeby zabijać przed jej pojawieniem się…I tak nie miałam jak. Ale naczynie potrzebuje ofiary, prawda? – zapytała cicho,w niemalże łagodny sposób. – Skoro tylko przelew krwi mógł zagwarantować mi istnienie, przelałam ją. Jej rękami… Dałam jej wszystko, co we mnie najlepsze. Wszystko, czego potrzebowała, chociaż to przecież należało do mnie.
To, co mówiła, było przerażające, ale wydawało się niczym,w porównaniu z niepokojem, które wzbudzał w nim scenariusz, który powoli zaczął formować się w jego umyśle – coś przerażającego i nierealnego zarazem, co… po prostu nie mogło być prawdziwe.
Nie mogło, ale…
– Wciąż nie jestem prawdziwa… Czujesz to, czyż nie? Och, kochany… – Jane westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Musiałam długo czekać, chociaż dzięki Liv to stało się dużo prostsze. Dzisiejsza noc… Ale to tylko kwestia czasu. To już jest koniec, ale najpierw… – Zamilkła, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnęła nóż w jego stronę. – Zrobisz to dla mnie? Uwolnij mnie, Damien. Chciałabym, żebyś to był tym, który podaruje mi wieczne życie… Nasza druga szansa, pomimo tego, co wydarzyło się ostatnim razem. Ja ci to wybaczyłam, kochany, więc… po prostu mnie nie zawiedź.
– Ja nie…
– Nie rozumiesz? – przerwała mu. – Rozmawialiśmy już dzisiaj o Samhain, Damien. Tkwię na granicy… Tyle czasu tkwiłam, ale teraz wszystko jest inne. Ona już nie jest mi potrzebna, poza tym jest dość silna, żeby pozwolić mi wrócić… Rozumiesz to? – zapytała z fascynacją w głosie. – Moje naczynie i doskonała ofiara, bardziej praktyczna niż te chwilowe przedłużenia życia, które miewałam do tej pory… Jeśli zginie dzisiaj, to wystarczy. To jedno, żebym mogła znowu stanąć u twojego boku. – Spojrzała na niego z błyskiem w oczach. Drgnął, kiedy przesunęła się w taki sposób, by móc stanąć naprzeciwko niego,w następnej sekundzie kładąc drobne dłonie na jego ramionach, tym bardziej, że wyraźnie poczuł jej dotyk… Och, tak, dotykała go! – Po tylu moich poświęceniach, staraniach, udawaniu…
Udawaniu… To wszystko było iluzją…?
Nie mogło być. Ale musiał się upewnić – chociaż tyle.
– Jane… – Jego własny głos zabrzmiał dziwnie, kiedy jednak zdecydował się odezwać. Poruszając się trochę jak w transie, ujął oferowany mu nóż, po czym wyciągnął wolną rękę ku policzka kobiety – nienaturalnie chłodneg oi dziwnego dotyku, ale jednak prawdziwego.W tamtej chwili przeszedł go prąd, ale nie zwrócił na to uwagi. – Jeszcze jedna rzecz.
– Tak, kochany? – zachęciła.
Zmusił się do zachowania spokoju, chociaż wszystko w nim aż rwało się, żeby zacząć krzyczeć albo najlepiej od razu uciec.
– Kogo tak naprawdę kochałem? – zapytał i zaraz coś ścisnęło się w gardle. Chyba jedynie cudem zdołał zebrać się w sobie na tyle, żeby dokończyć: – Kto trwał przy mnie przez te wszystkie miesiące…?
Super *_* A takie pytanko na szybko. Będziesz jeszcze tłumaczyć Zootopia Sunderance? :3 Fajnie by było ^^
OdpowiedzUsuńUgh, nope. Tłumaczeniami Zootopii zajmuje się teraz https://polskazootopia.blogspot.com/
Usuń